wtorek, 18 marca 2014

WYSZARPYWANIE WODZY


Konie, które kojarzą wędzidło, wodze i ręce jeźdźca z bólem pyska i szyi, prędzej czy później będą szukały sposobu, żeby z tym wszystkim walczyć. Jednym z nich jest wyszarpywanie „narzędzi zbrodni” z rąk jeźdźca. Szarpnięcia zwierzęcia są zazwyczaj tak mocne, że człowiek ma zbyt mało siły, by je zablokować. Człowiek sięga zazwyczaj w takiej sytuacji po jakieś dodatkowe narzędzia perswazji, przy pomocy których, ma nadzieję oduczyć konia złych manier. Zazwyczaj jest to czarna wodza, która teoretycznie powinna pomóc w takiej sytuacji. Wyszarpywanie wodzy jest swego rodzaju chorobą i zaaplikowanie czarnej wodzy, jako antybiotyku może przynieść właściwy efekt, ale tylko wówczas, gdy zostanie podany przez specjalistę, we właściwej dawce, przez określony czas (zob. SPRZĘT DODATKOWY). Przedawkowanie spowoduje u zwierzęcia kontuzje, ucieczkę od wędzidła albo szukanie innych sposobów walki. Niektórzy jeźdźcy próbują dogadać się z szarpiącym koniem puszczając całkowicie wodze. Z pewnością koń nie czując bólu zadawanego wędzidłem, poczuje się dużo bardziej szczęśliwy, ale takie działanie nie nauczy wierzchowca nie bać się go i je akceptować. Pozostawiony sam sobie koń będzie nerwowo przeżuwał wędzidło w nadziei, że uda mu się w końcu wyrzucić je z pyska. 

Mam nowego znajomego, który jest właścicielem bardzo sympatycznej klaczy z takim właśnie problemem. Szukając sposobu, by ulżyć końskiemu pyskowi, zakłada do jazdy bez wędzidłowe hackamore. „To rodzaj końskiego kiełzna, mylony z rodzajem wędzidła. Jest ono przeznaczone dla koni, które nie tolerują wędzidła lub koni z problemami zębowymi. Zakłada się je na nos konia i za pomocą dźwigni wywiera nacisk na to miejsce. Im dłuższa dźwignia, tym hackamore mocniejsze i należy uważać, gdyż przy mocnym szarpnięciu można złamać koniowi kość nosową. Najczęściej używane do skoków i westernu”-Wikipedia. Jego podopieczna jest koniem z rodzaju: „rozpędzam się i zasuwam bez ograniczeń”. Hackamore miało dać znajomemu poczucie panowania nad tempem konia. Zdając sobie jednak sprawę, że takim kiełznem można zrobić zwierzęciu krzywdę, jeździ nie przekraczając swoich jeździeckich umiejętności, by nie musieć używać siły przy pracy wodzami. Uczy też siebie i swoją klacz nowego sposobu współpracy i porozumienia, opartego na „mowie ciała”. Uczy się prowadzić podopieczną przy pomocy dosiadu (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, ANGLEZOWANIE, BIODRA JEŹDŹCA, WODZE Z WYOBRAŹNI), ciężaru swojego ciała (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH, JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM, CIĘŻKA OPONA) pracy łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI, UCZUCIE STEROWANIA ZADEM)  i mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA) Daje to szansę powrotu do pracy z wędzidłem, które moim zdaniem pozwala na wprowadzenie większej ilości „słów-sygnałów” niż hackamore. Ono uniemożliwia bowiem przekazywanie prośby koniowi otwartą wodzą. A takie działanie nią jest potrzebne, by nauczyć zwierzę rozluźniania szyi, zginania jej bez stawiania oporu i by nauczyć konia prawidłowej reakcji na wewnętrzna łydkę. Poza tym zastosowanie hackamore u tej klaczy nie przyniosło oczekiwanego efektu i mimo braku wędzidła w pysku nadal rzuca ona głową i wyszarpuje wodze. 

Żeby koń zaakceptował wędzidło, człowiek musi przede wszystkim nauczyć się trzymać wodze tak, żeby utrzymać równy, delikatny i stały nacisk wędzidła na dolna szczękę zwierzęcia. Jakikolwiek ruch głową wierzchowiec wykona, ręce jeźdźca muszą za nią podążać tak, by ten nacisk utrzymać (zob. SPRĘŻYNA, ROZMOWA TELEFONICZNA) Zasada ta musi obowiązywać również podczas dawania wodzami sygnałów. Po szarpnięciu wodzami, po ich pociągnięciu nie można pozwolić, by wodze zrobiły się zbyt luźne. „Wracające” po daniu sygnału nasze ręce muszą utrzymać wędzidło „ułożone” na końskim języku w sposób poprzedzający sygnał. Spróbujcie sobie wyobrazić swoje ręce tak długie, że wodze stałyby się niepotrzebne, bo możecie chwycić kółka wędzidła bezpośrednio swoimi dłońmi. Wyobraźcie sobie, że koń nie ma założonego ogłowia, więc waszym zadaniem jest cały czas trzymać wędzidło w taki sposób, by nie wypadło podopiecznemu z pyska, ale również tak, by nie naciskać zbyt mocno na jego język i nie szarpać za „kąciki ust”. (Przeczytaj też: "Problemy klaczy o imieniu Drobina")



czwartek, 6 marca 2014

DRĄŻKI


Niektórzy jeźdźcy zauważają, że ich wierzchowce stawiają zbyt drobne kroki tylnymi nogami, głównie podczas kłusa. Zastanawiają się często, również na forach internetowych, jak poradzić sobie z tym problemem i namówić podopiecznego do wydłużenia kroków. Najczęściej można znaleźć, albo usłyszeć podpowiedź, która namawia do częstego wykonywania ćwiczenia, polegającego na przechodzeniu konia nad drążkami ułożonymi na ziemi. Pokonywanie tych drążków rozkładanych w coraz to szerszych odstępach ma nauczyć zwierzę stawiania długich kroków. Jeżeli jednak przy tym ćwiczeniu, jedyną pracą jaką jeździec wykona będzie naprowadzenie „pojazdu” na pierwszy drążek, to bieganie konia przez drążki nie przyniesie pożądanego efektu. Sam sobie pozostawiony przy tym ćwiczeniu, wierzchowiec zazwyczaj rozpędza się przed drążkami. „Przelatuje” potem przez nie na zasadzie: „a może się uda”, często potykając się o wszystkie drążki, albo na nie nadeptując. Nieprowadzone przez opiekunów wierzchowce przy pokonywaniu takiej przeszkody „uciekają” niejednokrotnie na boki, a tuż po drążkach samowolnie wybierają trasę marszu, gwałtownie skręcając w którąś ze stron.

Drążki tak naprawdę są wskazówką dla jeźdźca, jakie informacje regulujące długość kroku, tempo i kierunek jazdy, ma przekazać jeździec swojemu podopiecznemu przed pokonaniem „przeszkody”. W poście pt: „Ustawienie ciała konia do wykonania zakrętu” pisałam, że prosząc zwierzę o wykonanie jakiegoś zadania trzeba dokładnie określić w jaki sposób ma dane ćwiczenie zrobić. Drążki maja sprowokować człowieka do wspólnego nauczenia się z wierzchowcem precyzyjnej konwersacji. Jeździec powinien ocenić długość kroków jakie będą potrzebne koniowi, by mógł swobodnie przejść przez drążki (zob. ZABAWA W PROSTOKĄTY). Jeździec powinien zaplanować i ustalić najbardziej odpowiednie tempo i rytm (zob. ANGLEZOWANIE) potrzebne do bezkolizyjnego wykonania ćwiczenia. Wszystko to człowiek powinien wyegzekwować od wierzchowca przed najechaniem na drążki, by przygotowane już zwierzę wykonało ćwiczenie prawidłowo. O utrzymanie wcześniej ustalonego rytmu, tempa i długości kroków jeździec powinien prosić konia także po pokonaniu „przeszkody”. Zwierzę może je zmienić dopiero na naszą wyraźną prośbę. Drążki są swego rodzaju przeszkodą, do pokonania której trzeba siebie i podopiecznego przygotować, a nie zbiorem informacji, które wyręczając „kierowcę” mają wyregulować chód zwierzęcia.



wtorek, 4 marca 2014

POCZYNANIA JEŹDŹCA W SIODLE


Sporym problemem przy pracy z koniem jest fakt, iż człowiek jest praworęczny, albo leworęczny. Podczas jazdy wierzchem ideałem byłoby, gdybyśmy potrafili tak samo sprawnie pracować kończynami z lewej i prawej strony. A na dodatek do porozumiewania się z wierzchowcem przydałyby się nam nogi tak sprawne jak ręce. Nasze sygnały przekazywane koniom mogłyby być wówczas bardziej dokładne, wyraźniejsze, bardziej subtelne. Człowiekowi bardzo ciężko zapanować nad ruchami i odruchami każdej z osobna części naszego ciała. Mistrzami panowania nad nimi są perkusiści. Każda ich kończyna wybija w tym samym czasie inny rytm, a przy tym np. jeszcze śpiewają. Na koniu jeździec znajduje się w ciągłym ruchu co na pewno utrudnia sytuację. Jednak umiejętność „oddzielenia od siebie” części ciała, by świadomie, każdą z nich z osobna używać, jest konieczna do wypracowania. Pierwszy przykład to łapanie utraconej równowagi podczas jazdy w siodle. Człowiek powinien powrócić do równowagi bez pomagania sobie rękami. Jak trudno opanować się, by nie użyć ich jako balastu, a jeszcze trudniej opanować odruch podciągnięcia się na wodzach. Równowagę i stabilność w siodle gwarantują nam prawidłowo ułożone nogi. Jeździec powinien powracać do równowagi szukając ich właściwego ułożenia. Dzięki temu nie będzie uczestniczył w tym jego korpus, a ręce będą mogły pozostać swobodne. 

Teraz przykład prostego działania wodzami. Gdy jedna ręka jeźdźca prosi wierzchowca o zgięcie szyi, to druga odruchowo „idzie” do przodu, jak przy skręcie kierownicą roweru. Jakże trudno ludziom nad tym zapanować i rozdzielić przy tej czynności pracę rąk. Powinno być tak: jedna ręka, otwarta w zapraszającym geście lekko szarpie wodzę, a druga w tym czasie dłuższymi sygnałami przyciąga przeciwległą wodzę w kierunku naszego pępka (zob. REFLEKTORY). Często, gdy prawidłowe działanie rękami uda się opanować podczas jazdy w jedna stronę, to w drugą stanowi to wieczny problem. Kojarzycie na pewno ćwiczenia-zabawy z dzieciństwa: jedną ręką pukacie w czubek głowy, a drugą robicie kółka na brzuchu. Nad tą pukającą ręką ciężko zapanować, by nie kręciła też kółek, a nad kręcącą, by nie pukała. Ileż trzeba skupienia i koncentracji, żeby to ćwiczenie udało się. Dużo zależy też od tego, która ręka co robi. Jeżeli prawa ręka puka w głowę i osiągamy panowanie nad obiema, to nie znaczy, że uda nam się je opanować gdy pukającą będzie ręka lewa. Takiego skupienia jak przy takich „zabawach” potrzeba nam podczas pracy z podopiecznymi. Niestety wielu ludzi twierdzi, że na konia po prostu się wsiada i jedzie. Niestety mówi tak również wiele osób uprawiających „jeździectwo” już jakiś czas. 

Inny przykład  to praca jeźdźca łydkami. Najłatwiej nimi pukać w rytm kroków konia. A powinniśmy umieć, z dużą swobodą, dać sygnał „łamiąc” ten rytm. Najbardziej widoczne jest to podczas anglezowania w kłusie. Jeźdźcy, jeżeli już używają łydki, to tylko podczas siadania w siodło. Jednak sygnał dawany nimi często jest potrzebny w momencie, gdy człowiek akurat podnosi się z siodła. Niezbędne są też podwójne puknięcia łydkami w czasie jednego końskiego kroku. Niestety ludziom trudno nawet opanować umiejętność pracy jedną łydką, podczas gdy druga „milczy”, albo działania każdą w innym rytmie, a co dopiero takie wymysły. Kolejny odruch do opanowania  to nieangażowanie, niewypychanie do przodu nogi, gdy nasza ręka z tej samej strony ciała pociąga za wodzę. A anglezowanie? Jeźdźcy robią to zazwyczaj w rytm chodów konia. Czyli, że to on jest jakby naszym metronomem, a musi być odwrotnie. Wierzchowiec powinien iść dopasowując się do naszego rytmu anglezowania (zob. ANGLEZOWANIE). My jesteśmy metronomem. Dzięki temu można prosić konia (w uproszczeniu) o zwolnienie tempa, bez użycia wodzy. Poćwiczcie „łamanie” rytmu konia. Nauczcie się anglezować wolniej niż stawia kroki wasz podopieczny i „poproście” go o dostosowanie się do tego wolniejszego rytmu. Ciężka praca i też wymagająca ogromnego skupienia i koncentracji. 

Trzeba też zwracać uwagę na to, jak się zachowuje podczas jazdy na koniu nasza gorsza strona. Zazwyczaj jest bardziej spięta i sztywna, szczególnie ręka wraz z ramieniem. Ruchy „gorszej” ręki są często mechaniczne i trudno ją utrzymać we właściwej pozycji. „Ucieka” nam ona przesadnie w górę, albo w dół i nienaturalnie wygina się w nadgarstku, albo łokciu. Bardzo często „mniej sprawną ręką” jeźdźcy podtrzymują swoją równowagę, trzymając się wodzy, by ta „bardziej sprawna” mogła swobodnie działać. Muszę jeszcze wspomnieć o zaciśniętych, podciągniętych w górę ramionach ludzi siedzących na koniu i wciśniętej w te ramiona  szyi. Niejeden jeździec powinien zacząć pracę nad sobą od ich rozluźnienia i opuszczenia w dół. Wydaje się to też być łatwym zadaniem do czasu, gdy zaczyna on „pracować” wodzami. Ramiona szczególnie wówczas powinny niezmiennie, jakby same opadać w dół. Gdy zapanuje się nad odruchem zaciskania ramion, szybko zauważy się pozytywne zmiany w zachowaniu wierzchowca.  Jeźdźcy zazwyczaj skupiają się nad tym co „robi” koń, jak reaguje przy jeździe w prawo i lewo. Powinni oni zdecydowanie mocniej skupić się na swoich poczynaniach w siodle, wówczas konie dużo lepiej będą się pod nimi „ustawiać”. 


sobota, 15 lutego 2014

GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE


Wyobraźcie sobie, że kłoda konia  to taka zwykła dębowa beczka leżąca na ziemi. Kto jeździł na kucach, ten wie, że siedzenie właśnie na ich grzbietach najbardziej przypomina „dosiadanie” „beczułki”. Siedząc na kucach najtrudniej powstrzymać się od „spadania” na boki spowodowane „turlającą się”, trochę w lewo, trochę w prawo, ich kłodą. Jednak te niewielkie „odchyły beczki” od stabilnej pozycji, jeździec może wyczuć między swoimi udami na każdym koniu. Ludzie siedząc w siodle na niestabilnej „beczce”, ratują się przed utratą równowagi i ewentualnym upadkiem ściskając ją udami i kolanami. Zachowują się tak, jakby „beczka” była zbyt duża, by sięgnąć stopami do podłoża. 

Przy niewielkiej „beczce” człowiek siedzący na niej odruchowo podparłby się stopami o ziemię. Siedząc na koniu, obojętnie jak dużym, załóżcie w swojej wyobraźni, że wielkość „beczki” umożliwia wam podpieranie się o powierzchnię znajdującą się pod nią. Tym podłożem, na którym macie stanąć są strzemiona. Długość puślisk ustawcie tak, by „beczka” nie okazała się też zbyt mała i żebyście nie siedzieli na niej „z kolanami pod brodą”. Niech jej wielkość wymusza na was szerokie i głębokie stawanie nad nią okrakiem. Tak, byście czuli ją całą powierzchnią ud i kroku.  Niech wymusza również naciąganie ud, począwszy od bioder, jak najmocniej w dół, by sięgnąć „ziemi” płaską stopą, ale z ugiętymi kolanami. Gdy jeździec siedząc na „beczce” nie opiera się o „podłoże”, tylko ściska ją nogami, to podczas jej turlania nie ma innego wyjścia i przekrzywia się na boki podążając za jej ruchem. Właśnie to prowokuje do trzymania się jej głównie kolanami, albo szukania czegoś do przytrzymania się i podciągnięcia. Na koniu, gdy turlacie się z jego brzuchem, są to wodze, a w rezultacie jego pysk. Trzymając się kurczowo nogami brzucha konia, jeździec ma też niewielkie szanse na to, by „pchnąć” nimi „beczkę”, „zmuszając ją” do powrotu do stabilnej wyjściowej pozycji. Mocno i stabilnie oparte nogi jeźdźca o podłoże-strzemiona, jakby były wbite głęboko w ziemię, „niepozwalające sobie” na przepchnięcie, blokują „beczce” możliwość turlania się. A gdy to już się stanie, oparci o powierzchnię nie przechylicie się razem z nią. Ten ruch odbędzie się bez waszego udziału, miedzy waszymi nogami, które utrzymają wasze ciało w równowadze. Stojąc w równowadze macie możliwość dać wyraźny sygnał łydką, sugerujący beczce konieczność przeturlania się z powrotem. Stabilne opieranie się na strzemionach będzie gwarancją, że przy pracy łydkami nie utracicie równowagi. Przewaga strzemion nad faktyczną powierzchnią ziemi jest taka, że umożliwiają nam dawanie sygnałów bez odrywania od nich stóp. Praca wraz z powierzchnią oparcia ugruntowuje naszą pozycję w siodle i naszą równowagę. Stojąc na prawdziwej ziemi musielibyśmy pracującą nogę oderwać od niej i utrzymać równowagę na drugiej nodze. To, co opisałam, jest właśnie głębokim siedzeniem w siodle, a nie jak się niektórym wydaje, mocne wciskanie pośladków w siodło.



wtorek, 11 lutego 2014

USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU


7 luty 2014
Przeczytałam post pt: „Lonżowanie na dwie lonże”…i zastanawiam się, dlaczego zatem, niektóre bardzo mądre książki pokazują to ustawienie konia nie prostego a pochylonego? Koń nie "składa" się jak motocykl na drodze. Gdzie zatem słuszność takiego obrazowania?
Ada

11 luty 2014
Nieustannie piszę o tym, że z koniem jeździec powinien rozmawiać. Wierzchowce są jednak specyficznymi rozmówcami. Bardzo trudno się z nimi rozmawia, dlatego, że trzeba im wszystko wytłumaczyć. Jeżeli prosimy o coś podopiecznego, to trzeba bardzo dokładnie określić jak ma to zrobić. W końskim języku nie powinno w zasadzie funkcjonować słowo „skręć”, a na pewno nie jako odosobnione polecenie. Czy ktoś z was zastanawiał się, dlaczego sygnałem dla konia do wykonania zakrętu (jakiego uczą instruktorzy), jest przeciwległa do kierunku skrętu łydka jeźdźca? Dlatego, że ona wraz z innymi pomocami ma ustawić ciało konia, by prawidłowo pokonał łuk. Ta właśnie zewnętrzna łydka, cofnięta nieco do tyłu, mówi: przesuń zad, by owinął się wokół mojej wewnętrznej łydki. Ona sama powinna stanowić nieprzesuwalny trzon, wokół którego ma się owinąć ciało konia, by tak ustawione mogło wykonać zakręt. Obie wodze pracują w tym samym momencie nad ustawieniem przodu konia. Wewnętrzna pomaga zrozumieć w jaki sposób i wokół czego ciało konia ma się wygiąć, a zewnętrzna pilnuje, by zewnętrzna łopatka zwierzęcia nie utrudniła wykonania zadania. Zewnętrzna końska łopatka „ma tendencje” do rozpychania się na bok, przez co zgina się szyja zwierzęcia, a ciało pozostaje proste. 

Te wszystkie pomoce to i tak tylko część koniecznych informacji. Dochodzą do tego regulacje tempa, rytmu, długości kroków, sprężystości grzbietu wierzchowca. Chcę przez to powiedzieć, że dla konia sygnałem do wykonania zakrętu jest ustawienie jego ciała, które „wymusza” pokonanie takiej, a nie innej trasy. Tak prowadzony koń pokona zakręt bez „motocyklowego” pochyłu. Podczas pracy na lonży zadanie jest trudniejsze do wykonania, bo nie mamy do dyspozycji pomocy zastępującej zewnętrzną łydkę. W jeździe konnej najważniejsze jest przygotowanie konia do wykonania nawet bardzo prostego zadania, a nie ono same. 

Jak już pisałam, jest to trudna forma konwersacji sama w sobie, ale przede wszystkim trudna do przekazania uczącym się adeptom jazdy konnej. Żeby się jej nauczyć potrzeba bardzo dużo czasu, bardzo dużo cierpliwości, bardzo dużo pracy i samozaparcia. Ludzie z natury są leniwi (jak wszystkie ssaki) i niecierpliwi. Wybierają więc krótszą, łatwiejszą pozornie drogę. Uczą się wydawać zwierzętom rozkazy np. właśnie: „skręć” nie uzupełniając tej informacji żadnymi szczegółami. Źle ustawiony koń, zbyt rozciągnięty, z przeciążonym przodem „odmawia” wykonania polecenia. W związku z tym następne sygnały, jakich człowiek zaczyna używać, można porównać do wrzasku popartego inwektywami. Gdy czują wzrastający opór zwierzęcia, sięgają po dostępne środki przymusu, czyli swoją siłę, wytok, czarną wodzę, wypinacze, czambon. Nie przyjdzie im do głowy, że zwierzę odmawia wykonania polecenia, bo czuje brak możliwości jego wykonania i brak równowagi do tego potrzebnej. Zwierzę przeczuwa, że wykonując polecenie, będzie musiało równocześnie ratować się przed upadkiem. Zmuszone do wejścia w zakręt siłą, nie mogąc ustawić prawidłowo ciała, „kładzie się” na łuku do wewnątrz. Większość problemów, z którymi „walczą” jeźdźcy: wygięta na zewnątrz głowa konia, „uciekająca” na zewnątrz jego łopatka, jego ciężar „oparty” na wodzach  albo lonży i na wewnętrznej nodze jeźdźca, drobny krok, sztywny chód, krzyżowanie w galopie, albo galopowanie na złą nogę, to sposoby wierzchowca na „wyjście” cało z opresji. To sposoby na przemierzenie zakrętu bez upadku. „Rozkazujący” i siłowy sposób jeżdżenia na koniach jest tak powszechny, że wydaje się być normą i ludzie przestali zauważać problem. Nawet Ci, co piszą książki i wstawiają ilustracje. Od zawsze słyszałam, że koń na zakręcie obciąża bardziej wewnętrzne nogi i że tak ma być. Chodzi o to, żeby właśnie nie obciążał mocniej i mimo łuku rozkładał ciężar równo na obie strony. Czy człowiek jak biegnie po łuku to więcej swojego ciężaru niesie na wewnętrznej nodze? To, dlaczego koń ma tak robić? Ktoś powie, że wierzchowiec biegnie na czterech nogach, może stąd różnica. Odpowiem: gdyby człowiek, "biegł" podpierając się rękami o podłoże, to ciężar też rozkładałby równo na lewą i prawą stronę, nie przechylałby się do środka pokonując zakręt. Gdyby pochylonemu już zwierzęciu dać możliwość wyboru trasy, to na pewno pobiegłby prosto i próbował odbudować równowagę. Prawidłowo „owinięty” wokół łydki jeźdźca koń, z kręgosłupem wygiętym w łuk „odzwierciedlający” trasę marszu wierzchowca, nie potrzebuje już polecenia: „kręć”. Tak ustawiony koń nie wybrałby innej trasy.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...