wtorek, 27 stycznia 2015

JAK PRACOWAĆ Z KONIEM NA LONŻY?


Regularnie, co jakiś czas, któryś z czytelników zadaje mi pytanie o pracę z koniem z ziemi, np: „Jak mam prawidłowo ustawić łopatki tylko z ziemi, wydłużyć krok, wzmocnić i uelastycznić grzbiet? Przede wszystkim w stępie”.

Przy pracy z koniem z ziemi trzeba przede wszystkim „uzbroić się” w bat do lonżowania i bacik ujeżdżeniowy. Baty te maja być przedłużeniem naszej ręki, która powinna dokładnie wskazywać zwierzęciu części jego ciała, których ułożenie należy poprawić. Przy pomocy przedłużonych rąk „rozmawiamy” też z wierzchowcem „językiem migowym”, przekazując mu nasze prośby określające warunki i zasady jego pracy. Nie wiem skąd wzięła się „moda” lonżowania konia bez tej pomocy. Może stąd, że bat kojarzony jest jako „narzędzie” służące do bicia zwierzęcia. Narzędzie, którego zwierzę panicznie się boi. Jednak używając jakiejkolwiek „pomocy” do pracy z koniem, najważniejsze jest to, jak danego sprzętu używamy a nie czym to „narzędzie” może się wydawać. Machanie lonżą będzie dla podopiecznego tylko i wyłącznie sygnałem sugerującym przyspieszenie. Jeżeli chcecie dać się koniowi tylko wybiegać w bezładny sposób, to pewnie „gonienie” go zwiniętą w pętle lonżą wystarczy. Jednak wiele wierzchowców w ogóle nie reaguje, a nawet nie zwraca uwagi na ten „sygnał”. Jakże częstym widokiem jest wierzchowiec „pętający się” na malutkim okręgu wokół swojego opiekuna machającego „sznurkiem”. Na tak małym kółeczku zwierzę nie ma szans na wybieganie się i spożytkowanie nagromadzonej energii. Nawet jeżeli taki koń próbuje „rozpędzić się”, bryknąć, fiknąć, natychmiast jest konsekwentnie hamowany. Wierzchowiec tak lonżowany szybko się uczy, że czas na lonży jest czasem na człapanie i „odbębnienie” kilometrów. Problemem wielu jeźdźców jest brak jakiegokolwiek posłuszeństwa zwierzęcia, gdy pracują w siodle. Wówczas jazda wierzchem to droga przez walkę i mękę obu istot w takiej parze. Ostatnio obserwowałam takiego konia podczas lonży. Człapał. A miał się wybiegać. Dwie takie lonże „wykonane” bezpośrednio przed jazdą nie przyniosły rezultatu. Pod jeźdźcem koń „fruwał”. Największym wrogiem w pracy z koniem jest jej bylejakość. To ona wyrządza najwięcej krzywdy tym zwierzętom.

Do pracy z wierzchowcem z ziemi konieczne są też dwa trójkątne wypinacze (zob.
ZEWNĘTRZNA WODZA NA LONŻY) wyregulowane na taką długość, by koń miał prostą, swobodnie wyciągniętą szyję i na początek lekko opuszczoną głowę. Broda konia nie może „uciekać” mocno w kierunku klatki piersiowej. Czubek końskiego nosa musi „wyprzedzać” pionową linę „poprowadzoną” w dół od czoła zwierzęcia. Wypinacze trójkątne to bardzo przydatne narzędzie ale nie wolno się spieszyć z ich skracaniem i stopniowo do nich przyzwyczajać wierzchowca. Zacznijcie od użycia tylko jednego wypinacza i przekładajcie tak, żeby był zawsze po zewnętrznej stronie zwierzęcia. Jeżdżąc wierzchem, zewnętrzną wodzą (w konfiguracji z innymi pomocami) „prosimy” wierzchowca głównie o utrzymanie prostego zewnętrznego boku. Pilnujemy przy jej pomocy, by koń nie zginał samowolnie szyi do wewnątrz, by spoglądał na wprost (zob. REFLEKTORY) i nie „rozpychał” się zewnętrzną łopatką (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). Stabilny trójkątny wypinacz przymocowany z zewnętrznej strony podopiecznego, mimo braku sygnałów, spełni rolę źródła takich informacji. Jednocześnie „pozwoli” zwierzęciu na swobodny ruch szyją i głowa w górę i dół. Nie traktujcie tego wypinacza jako narzędzia do siłowego naginania szyi podopiecznego. Regulując jego długość pozwólcie, by koń miał wyprostowaną i swobodną szyję. Konie, które nie znają tej pomocy, mogą się trochę denerwować i buntować. Po zamocowaniu wypinacza „poproście” podopiecznego, pukając bacikiem w jego wewnętrzny bok, by ruszył i przeszedł z wami parę kroków. Jeżeli zwierzę będzie miało wyraźne opory przed ruszeniem, zróbcie wypinacz nieco dłuższym. Ma on być waszą pomocą w ustawieniu ciała konia i absolutnie nie może być odbierany przez niego jako narzędzie wstrzymujące ruch do przodu. Koń, mimo przypięcia wypinacza, musi iść chętnie i swobodnie. Z czasem sposób noszenia głowy i szyi przez konia będzie się zmieniał i wymuszał nowe wyregulowanie długości wypinacza. Może to się zdarzyć co którąś jazdę ale również w ciągu jednego treningu. Wierzchowiec nie powinien „uciekać” z mordą od nacisku wypinacza na wędzidło. Jeżeli tak się dzieje i broda pupila za bardzo zbliża się do końskiej piersi, a wypinacz robi się zbyt luźny, nie skracajcie go. Na początku uczcie zwierzę, by rozciągało szyję i próbowało naciągnąć wypinacz. Dając batem sygnały egzekwujące zaangażowanie zadu i regulując głosem tempo marszu (zob. PRACA NAD TEMPEM KONIA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY), „namawiaj” konia do lekkiego ciągnięcia dolną szczęką za wędzidło, a co za tym idzie, do napinania wypinacza. Na założenie drugiego przyjdzie czas. Skoro wypinacz podczas pracy na lonży imituje zewnętrzną wodzę, to przy nim lonże możecie podczepić tylko za wewnętrzne kółko, jak wewnętrzną wodzę.

Tak przygotowany do pracy koń powinien energicznie, ale nie zbyt szybko maszerować (zob.
PRACA NAD TEMPEM WIERZCHOWCA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY). Człowiek musi odnosić wrażenie, że zwierzę idzie na granicy przejścia do wyższego chodu. Trzeba jednak założyć, że to przejście nie może być wykonane z „rozpędzenia”, czyli zrobienie pierwszego kroku np. w kłusie (tylną nogą), nie powinno być poprzedzone zwiększeniem przez zwierzę tempa stępu. Człowiek musi przekazywać podopiecznemu zwalniające sygnały głosem i lonżą i podganiające batem tak współgrające, jakby chciał, żeby tylne nogi konia zrobiły przynajmniej dwa kroki już w kłusie, zanim ruszą do kłusa przednie. Taka praca „wymusi” na wierzchowcu wydłużenie kroku, wzmacnia mięśnie zadu i grzbietu.

Jeżeli chodzi o łopatki, to ułożenie szyi konia jest „wskaźnikiem” (w dużym uproszczeniu) prawidłowego albo nieprawidłowego ustawienia jego łopatek. Przy rozluźnionej szyi, ustawionej tak, że nos konia widziany od przodu pokrywa się idealnie ze środkiem klatki piersiowej zwierzęcia, łopatki będą z dużym prawdopodobieństwem ustawione poprawnie. Gdy „rozpycha się” wewnętrzna łopatka, szyja podopiecznego będzie odwrócona na zewnątrz i usztywniona, a całe jego ciało będzie „ścinało” i zacieśniało łuk (zob.
"CHOWANIE WEWNĘTRZNEJ ŁOPATKI KONIA"-ścinanie łuku na lonży). Wówczas to, szarpiącymi sygnałami dawanymi przy pomocy lonży, trzeba poprosić wierzchowca, by rozluźnił szyję, spojrzał na chwilę na lonżującego, a po poprawieniu ułożenia łopatki, na wprost. W tym samym czasie batem wskazującym łopatkę, a nawet ją nim dotykając, prosimy wierzchowca o jej „schowanie”. Żeby jednak sygnał był dla konia „oczywisty”, nie możemy pozwolić mu na zmniejszanie okręgu po którym biega. Zachęcamy wręcz do jego zwiększenia, „prosząc” batem o przesunięcie się na szerszy tor, wskazując zadek podopiecznego. Samowolnie zgięta do środka szyja konia, będzie „odzwierciedleniem” „rozpychającej się” zewnętrznej łopatki (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). W tym przypadku lonżą musimy pracować tak, jakbyśmy „przyciągali” do siebie zewnętrzną łopatkę zwierzęcia. Sygnały powinny być tak wypracowane, by koń nie miał szans zgiąć po nich szyi. Powinny być krótkie, ale wyraźnie przyciągające i użyte dokładnie w momencie, gdy biegnący koń ma podniesioną zewnętrzną przednią nogę, szykując ją do postawienia na ziemi. Batem zaś poproście konia o przestawienie zadu trochę na zewnątrz, bo przy uciekającej zewnętrznej łopatce na pewno „poruszał się” po mniejszym łuku niż przód konia. Gdy po takich sygnałach szyja konia „wyprostuje się” tak, jak wyżej opisałam, możecie uznać, że to dzięki prawidłowemu ustawieniu zewnętrznej łopatki. Żeby opisane sygnały były czytelne dla wierzchowca, nie może on przyspieszać ani zwalniać tempa ruchu. Taka reakcja świadczyć będzie o tym, że każdy ruch batem koń traktuje jako sygnał podganiający. Szarpnięcia za lonżę będą natomiast odbierane jako sygnały zwalniające. Uniemożliwi to zwierzęciu poprawę ułożenia swojego ciała.

Taką samą pracę nad ustawieniem ciała konia można wykonywać chodząc i biegając przy nim. Mając w ręku ujeżdżeniowy bacik dbamy o to, by koń dotrzymywał nam kroku, który staramy się robić długim, posuwistym, z wysoko podnoszonymi kolanami. Zaletą takiej pracy jest to, że wyraźnie czujemy, czy zwierzę pcha się na nas ze źle ustawioną wewnętrzną łopatką, czy przesadnie odsuwa się od nas ze zgiętą w naszym kierunku głową i próbując nas okrążyć. W takiej sytuacji wyobraźcie sobie, że prowadzicie dwa, ustawione obok siebie konie. Wewnętrzna wodza prowadzi podopiecznego idącego bliżej was, zewnętrzna tego dalej. To ten ostatni oddala się od Ciebie, bo trzymany i idący zbyt szybko, nie wie co zrobić ze swoim rozpędzonym ciałem. Dlatego „trzymająca” go wodza wraz z bacikiem pukającym go w pierś, namawia go do zwolnienia i wyrównania do waszego tempa.

Pilnujcie swojej postawy podczas pracy z koniem. Nasza postawa ma ogromne znaczenie. Pokazuje zwierzęciu w jakim stopniu angażujemy się w tą pracę. Koń odbiera naszą postawę jako wyznacznik jego zaangażowania we współpracę z nami. Gdy mamy opuszczona głowę, luźno zwisają nam ręce, a całe nasze ciało wygląda jakby odpoczywało, to będzie to dla konia sygnałem: „mamy luz”, „nic nam się nie chce”, „nie wysilajmy się dzisiaj”. (Zob.
SKUPIENIE JEŹDŹCA)



czwartek, 22 stycznia 2015

RUCH KONIA W BOK-PRACA Z ZIEMI


Jeden z moich czytelników prosił o porady dotyczące pracy z koniem z ziemi. Podesłałam mu linki paru moich postów. Między innymi zachęciłam do przeczytania „Ruch w bok konia-ustawienie z ziemi” i wykonywania tego ćwiczenia z podopieczną. Czytelnik odpisał: „nie rozumiem tego ćwiczenia, prosiłbym o łopatologiczne wyjaśnienie”. Dla lepszego zrozumienia tamtego postu postanowiłam nagrać krótki filmik instruktażowy. Zależało mi na tym, by był to widok z pozycji osoby pracującej z koniem. To trudne zadanie. Potrzebowałabym trzech rąk. Dwie do przekazywania zwierzęciu „próśb” i jedną do obsługi kamery. Mimo braku trzeciej ręki, wydaje mi się, że efekt nie jest najgorszy.



Mówiąc najprościej jak to możliwe, w ćwiczeniu tym chodzi o to, by koń poruszał się w bok i równocześnie do przodu.
 


Bardzo ważna jest jednak jakość tego ruchu ćwiczącego wierzchowca. Powinien on zacząć krzyżować nogi po puknięciach bacikiem w bok. Zwierzę, które zna i rozumie ten sygnał, zareaguje na niego bez oporów. Raz wprawiony w ten ruch koń będzie szedł dopóty, dopóki człowiek nie poprosi o zakończenie ćwiczenia. Taka reakcja zwierzęcia, dzięki której nie musimy egzekwować kolejnego kroku używając pomocy (bacika), pozwala nam na „rozpoczęcie rozmowy” z koniem na temat ustawienia ciała. O tym właśnie jest mój wcześniej wspomniany post. O tym, że trzeba podczas pracy, nawet z ziemi, ustawiać ciało zwierzęcia tak, by ćwiczenie było prawidłowo wykonane. W tym przypadku przód i tył konia, mimo kroków w bok, muszą ustawiać się względem siebie tak, jakby były ustawione, gdyby zwierzę podążało do przodu po linii prostej. Na pewno sami zauważycie, że nie jest to takie proste. Większość koni „sunie” w bok najpierw zewnętrzną łopatką, która „ciągnie” spóźniający się zad.

Zanim jednak koń da wam szansę na „rozmowę” o ustawieniu, napotkacie inne problemy. Wiele koni przy pierwszych próbach wprowadzenia w życie ćwiczenia, zamiast „odchodzić” od pukającego bacika, napiera na niego. Sygnał wówczas złości konia, ponieważ go nie rozumie. Napina więc zwierzę mięśnie boku „narażonego” na sygnały i prze w jego stronę z nadzieją na pozbycie się go. Jak sobie z tym poradzić? Trzeba wypracować taki sposób pukania bacikiem, który będzie przypominał uszczypnięcie. Kojarzycie sytuację, kiedy nie słysząc zbliżającej się z tyłu do nas osoby, jesteśmy zaskoczeni puknięciem paluchami w naszą talię. Przypomnijcie sobie swoją reakcję. Żeby koń zrozumiał co oznacz nasz sygnał, powinien tak właśnie zareagować, jak zaskoczony człowiek. Ponieważ wierzchowca będzie trudno zaskoczyć, to pierwsze uszczypnięcia batem muszą być dość silne i konsekwentne. Zwierzęciu, które nauczy się już „tego pojęcia”, wystarczy, że pokażemy bacik, by prawidłowo zareagowało.

Kolejnym problemem jaki podopieczny zada wam do rozwiązania, będzie napieranie na wodze, które trzymacie w drugiej ręce. Zwierzę będzie przesadnie ciągnęło za wędzidło, by „pobudzane” pukającym bacikiem, ruszyć do przodu zamiast w bok. Jednak nie jest to jedynym powodem. Wiele koni reaguje napieraniem na wędzidło, na wodze, a ostatecznie na ręce jeźdźca, przy każdym sygnale pochodzącym ze strony łydek jeźdźca. Sygnały te często wzmacniane są bacikiem albo ostrogami. Nie chcę napisać, że należy zaprzestać używania tych sygnałów. Chce was namówić do szukania sposobów, by nauczyć zwierzę, że nie wolno mu w ten sposób reagować. Dzięki temu konfiguracja sygnałów dawanych bacikiem i lekkie pociągnięcia za wodze, pozwolą na prawidłowe wykonanie ruchu w bok.

Jak nauczyć podopiecznego prawidłowych reakcji? Ponieważ jest to post w etykiecie „Jeździeckie abc..” zacznę od podstaw. Jest to kolejny problem zgłaszany przez mojego czytelnika. Idący, czy zatrzymujący się obok człowieka koń, wyprzedza go zewnętrznym bokiem i okręca się wokół opiekuna. Zazwyczaj jeźdźcy radzą sobie z tym problemem okręcając się razem z koniem. Taka reakcja powinna być jednak ostatecznością, gdy zawiodły inne sposoby. Koń zachowuje się w ten sposób, bo zbyt dużo swojego ciężaru „dźwiga” na przodzie swojego ciała. Tutaj poproszę was o przeczytanie i wykonanie ćwiczenia opisanego w poście pt: „Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia”: „Oprzyjcie ręce na krześle, albo taborecie, żeby stworzyć pozory, że jesteście czworonogiem...”. Przy takim rozkładzie ciężaru, koń zachowuje się jak ciężka kula tocząca się z górki. Zatrzymanie się „na raz” dla takiego zwierzęcia albo zwolnienie do tempa chodu opiekuna, jest niewykonalne. Dlatego musicie zatrzymywać się z takim koniem poprzez zwalnianie tempa chodu. Stawiacie coraz wolniejsze kroki, ale w tym czasie (mimo, że dążycie do zwolnienia albo zatrzymania) pobudzacie bacikiem tylne nogi konia do wydajniejszego ruchu, a krótkimi szarpnięciami za wodze, nie pozwalacie zareagować na bacik przyspieszeniem. W ten sposób uczycie podopiecznego, by przerzucił nadmierny ciężar z przodu do tyłu ciała. Obciążone mocniej i wydajniej pracujące tylne nogi konia, spowodują, że ciężka kula przestanie toczy się z górki. Nasz podopieczny będzie musiał wówczas „wtoczyć” ją pod górkę, więc zwolni tempo. (Zob. filmik: pierwsze ćwiczenia z ziemi).

Dlaczego jednak koń okręca się wokół prowadzącego człowieka? To trochę tak, jakby zewnętrzna strona wierzchowca, ta przy której nie ma człowieka, była większą, cięższą i toczącą się szybciej z górki kulą. Toczącą się szybciej, niż ta przy prowadzącym opiekunie. Taka sytuacja powoduje, że ciało konia ustawia się w „poprzek drogi”.


Mój czytelnik pracuje ze swoja podopieczną na halterze i uwiązie. Obawiam się, że przy „naprawianiu” tego błędu, konieczne będzie ogłowie i wędzidło. Potrzebna jest bowiem praca na zewnętrznej wodzy. Opisane wcześniej sygnały (szarpnięcia za wodze) należy wykonać tylko z mocniej rozpędzonej strony zwierzęcia. Czyli prowadzicie wówczas podopiecznego tylko na zewnętrznej wodzy i „kontrolując” jego zewnętrzną stronę. Bardzo pomocnym może okazać się sygnał dawany z przodu konia przy pomocy bacika. Zazwyczaj „rozmawiający” z tyłem konia bacik musicie na moment przestawić do przodu i „klepnąć” nim zwierze w klatkę piersiową. Sygnały te zgrajcie z szarpnięciem wodzami. Gdy pracujecie tylko na zewnętrznej wodzy z wyprzedzającym koniem, bacik powinien trafiać w jego klatkę z zewnętrznej strony. Sugerujcie w ten sposób zwierzęciu, by postawiło zewnętrzną przednią nogą krótszy krok. Krok, który nie będzie ciągnął za sobą całego „rozpędzonego” boku. Ucząc wierzchowca równego i spokojnego chodzenia z opiekunem, nieodzowna jest umiejętność wykonywania takiej samej pracy z obu stron podopiecznego. Konieczne jest więc wyćwiczenie sprawności waszych rąk tak, by obie pracowały z taką sama swobodą i dokładnością.

Wielu z was zapyta po co te ćwiczenia. Wygląda to jak przygotowanie do chodów bocznych (ustępowanie od łydki, ciąg, itd.), a wielu początkujących jeźdźców nie zakłada, by kiedykolwiek wykonywała takie ćwiczenia. Owszem, tak to wygląda i faktycznie ćwiczenia te takimi są. Jednak przede wszystkim uczą wierzchowca, jak prawidłowo reagować na sygnały jeźdźca dawane łydkami. Siedząc w siodle na grzbiecie konia, tak właśnie reagującego, nie będziecie musieli „walczyć” z końskim bokiem pchającym się na waszą nogę, ani z jego ciężarem „wiszącym” na wodzach i tym samym waszych rękach.



czwartek, 8 stycznia 2015

O ZAANGAŻOWANIU KOŃSKIEGO ZADU MOŻNA MÓWIĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ


Wyobraźcie sobie, że suniecie na nartach biegowych po płaskim terenie. Nogi nie pracują i narty suną równolegle. „Napęd”, dzięki któremu posuwacie się do przodu, leży w waszych rękach trzymających kijki. Odpychacie się nimi robiąc zamaszyste ruchy i mocno zapierając się o podłoże. Tak właśnie „pracuje” koń, który nie idzie od zadu. Jego przednie nogi pracują jak ręce narciarza biegowego, a na tylne kończyny, które nie biorą udziału w procesie napędzania, można by zwierzęciu założyć narty. Siedząc na grzbiecie swojego wierzchowca spróbujcie wyczuć, które z końskich nóg wyraźnie się odpychają, a na które można założyć mu płozy. U prawidłowo pracującego wierzchowca owe płozy powinny „się znaleźć” na przednich nogach, a odpychające kijki w tylnych. Czyli układ zupełnie niemożliwy dla człowieka. Koń niosący „pasażera” i „odpychający się” przednimi nogami jak kijkami, zawsze będzie próbował pomóc sobie w tej pracy obarczając swojego opiekuna częścią ciężaru swojego ciała. Będzie chciał w ten sposób odciążyć pracujące przednie nogi. Można więc wywnioskować, że każdy koń „wiszący” wam na rękach jest zwierzęciem nie pracującym od zadu. Przerzucenie „siły napędowej” na tył zwierzęcia spowoduje, iż podopieczny „automatycznie” „zdejmie” wam ciężar z rąk.

Takie „wiszenie” konia na rękach jeźdźca sprawia oczywiście zwierzęciu ból. Wierzchowiec nie zdaje sobie jednak sprawy z przyczyn, które są źródłem jego „niewygody”. Nie zaangażuje sam z siebie tylnych nóg do pracy, by móc samemu swobodnie „nieść” „przód” swojego ciała. Zacznie, zamiast tego, szukać ucieczki od bólu. Stąd bierze się szarpanie wodzami, wyrywanie ich z rąk jeźdźca, zadzieranie głowy, pędzenie do przodu itp. Ci jeźdźcy, którym „udało się” za pomocą „tanich chwytów” i siły przeganaszować konia, nie powinni sądzić, że rozwiązali problem. Owszem koń, który ma „przyklejoną” brodę do własnych piersi, nie będzie obciążał rąk „pasażera”. Jednak ten fakt nie oznacza, iż tylne nogi zwierzęcia pracują napędzająco. Nadal jego przednie kończyny pełnia rolę kijków narciarskich, a wierzchowiec „radzi” sobie z przeciążeniem przodu spinając mięśnie, blokując stawy, usztywniając i wykrzywiając własne ciało.

Problem większości jeźdźców próbujących „namówić” konia do prawidłowego rozłożenia pracy na kończyny polega na tym, iż cały „pakiet” poleceń chcą przekazać poprzez pracę na wodzach. Chcą, to może nieprawidłowe określenie, bo prawdopodobnie najczęściej nie potrafią inaczej. Taka praca nie przynosi oczekiwanego efektu, a frustracje wynikającą z tego potęguje fakt, że w wielu przypadkach sygnały dawane przy pomocy owych wodzy są technicznie prawidłowe. Krótkie, delikatne ale energiczne szarpnięcia i odhaczanie wodzy. Działanie tymi pomocami tak, by „poprosić” zwierzę o „podniesienie przodu”, rozluźnienie szyi, ustawienie jej w pozycji wyprostowanej. Dlatego nie chcę tu pisać o konieczności zaprzestania pracy wodzami. Chcę wam uzmysłowić tylko, że musicie „zmusić się” do tego, byście równocześnie bardzo aktywnie używali swoich łydek. Zdaję sobie sprawę, że niektórym jeźdźcom wydaje się absurdalnym fakt, iż pracując wodzami powinni równocześnie pukać w końskie boki łydkami. Przeciążone na przodzie wierzchowce są zazwyczaj końmi „pędzącymi” do przodu. W związku z tym, jeździec pracując wodzami i ciałem z „przodem” konia nad jego ustawieniem i rozluźnieniem, równocześnie musi wysyłać sygnały egzekwujące zwolnienie tempa. Tak więc używanie przez jeźdźca łydek, których praca nieodmiennie kojarzy się większości z sygnałami podganiającymi konia, przeczy ich wyobrażeniom o sposobach „rozmowy” z wierzchowcem. Wyobraźcie sobie zatem, że wasze działanie z przodu wierzchowca odbierają przednim jego kończynom „kijki narciarza”, a pukające łydki „wręczają” je tylnym kończynom. Te kijki jednak nawet na ułamek sekundy nie mogą stać się „bezpańskie”. Nie można ich odebrać i dopiero potem wręczać komuś innemu. Chwila przerwy między tymi czynnościami powoduje, że odebrane kijki zaraz wracają do „poprzedniego właściciela”. Dlatego „odbieranie” ich przednim kończynom musi idealnie zbiec się w czasie z ich „przekazywaniem” kończynom tylnym.

To trochę tak, jakby nasze ciało wespół z rękami „uzbrojonymi” w wodze należały do jednej grupy, a nasze łydki do drugiej, antagonistycznej. Im więcej wydają się mieć pracy członkowie grupy pierwszej, tym więcej powinny im „psuć zamiary” i dodawać pracy członkowie grupy drugiej. To bardzo trudne zadanie, a na domiar wszystkiego nierozumiejący sygnałów koń, koń który uczy się dopiero ich znaczenia, będzie bronił się przed takim działaniem jeźdźca. Zwalnianie tempa i „zatrzymywanie” zwierzęcia w taki sposób będzie trwało początkowo np. kilka okrążeni zamiast kilka kroków. W grę będzie wówczas wchodzić bycie konsekwentnym i upartym bardziej niż podopieczny. „Pracujący” jeździec musi tak długo „przetrzymać” uciążliwość takiego końskiego buntu, aż nie poczuje, że zwierzę zwolniło. I zwolniło nie po waszej próbie zaciągnięcia wodzy, tylko dzięki temu, że podstawiło zad, skróciło ciało i odciążyło przód swojego ciała.



wtorek, 30 grudnia 2014

CO ROZUMIESZ POD POJĘCIEM GANASZOWANIA SIĘ KONIA?


Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia? Bardzo proszę, wyjaśnij na czym to polega, ponieważ moje postrzeżenie, innych mniemanie i cudze publikacje różnią się w stopniu wprost proporcjonalnym do różnego przemierzania ścieżek w komunikacji z koniem. Wyjaśnij to w swoich publikacjach.
Ada

Ada odezwała się do mnie jako pierwsza z czytelników i śledzi nieustannie moje blogowe poczynania. Jest bacznym obserwatorem i nie pozwala mi „spocząć na laurach”, komentując moje posty i zadając pytania w prywatnej korespondencji. Na szczęście pozwala mi je upubliczniać.

Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia? Szczerze mówiąc, chętnie „wysłuchałabym”, jak wy to rozumiecie. Gdybyście przeczytali wszystkie moje posty, to stwierdzicie, że prawie w ogóle nie używam pojęcia: ganaszować konia. Jednak sposób pracy z wierzchowcem jaki propaguję, nieuchronnie prowadzi do tego, że zwierzę się ostatecznie zganaszuje. Nie lubię posługiwać się tym pojęciem, ponieważ w świecie jeździeckim, w potocznym pojęciu, oznacza ono coś, co musi zrobić jeździec z głową i szyją podopiecznego. Musi zganaszować konia: czyli za pomocą wszystkich dostępnych środków wzmacniających siłę jego rąk, musi zgiąć końską szyję i ściągnąć jego mordę w dół. A jak już wcześniej parokrotnie pisałam, ganaszowanie się konia jest efektem „skrócenia” jego ciała, dzięki prężeniu grzbietu w górę. Jest efektem wypracowania właściwej równowagi konia. Jest efektem odciążenia jego przedniej części. Jest efektem wydłużenia kroków stawianych przez tylne nogi zwierzęcia i „zmobilizowanie” ich do pracy „pod brzuchem konia, a nie w tyle, za jego ogonem”. Jest efektem pracy nad wyregulowaniem tempa i rytmu chodów oraz rozluźnieniem mięśni konia i uelastycznieniem stawów. Jest właściwie efektem całościowej pracy nad postawą wierzchowca, pozwalającą mu swobodnie, bez bólu i napięć, nieść jeźdźca.

Wszyscy wiecie, gdzie koń ma ganasze. Ich umiejscowienie wskazuje na to, że pojęcie ganaszowania się konia dotyczy ułożenia jego szyi i głowy. Jednak to ułożenie wynika z pozycji całego jego ciała. Przytoczę ćwiczenie, które zobrazuje wam co się dzieje z szyją i głową, w zależności od waszej postawy. Oprzyjcie ręce na krześle, albo taborecie, żeby stworzyć pozory, że jesteście czworonogiem. Najpierw odsuńcie nogi jak najmocniej do tyłu, nadal stojąc na pełnych stopach. Skupcie się teraz na niedogodnościach takiej pozycji. Zastanówcie się, gdzie was boli, na których kończynach dźwigacie więcej ciężaru, jak głowa pomaga w złagodzeniu niewygody spowodowanej tą pozycją. Poproście potem kogoś, by wsadził wam na plecy najlżejszą osobę jaką znajdziecie. Bądźcie ostrożni, żebyście sobie czegoś nie uszkodzili. Niech osoba na waszych plecach pohuśta biodrami, jak jeździec na końskim grzbiecie. Niech „jeździec” zejdzie z pleców, a wy przyjmijcie trochę inna pozycję. Nadal opierając się rękami o krzesło, zróbcie duży krok do przodu obiema nogami. Znowu „przyjrzyjcie się” pozycji. Wsadźcie „jeźdźca”. Na pewno wyczujecie korzystne zmiany pozycji. Jedną ze zmian będzie możliwość opuszczenia głowy w dół. Właściwie to wasza pozycja z „kocim grzbietem” wymusza taką, a nie inną pozycją głowy i szyi. Wręcz uniemożliwia jej zadarcie. Żeby prościej zobrazować jaką pozycję powinien mieć wierzchowiec niosący ciężar, wyobraźcie sobie, że zarzucacie ciężki worek z ziemniakami na plecy, by go przenieść. Przyjmijcie pozycję do „przyjęcia” tego worka na plecy. Czujecie co się dzieje z waszą głową i szyją, przy wyprężaniu pleców i lekkim pochylaniu się. Części ciała konia reagują dokładnie tak samo, jak wasze przy tych ćwiczeniach. Reasumując, dla mnie ganaszowanie się konia, to sposób opuszczania przez konia szyi i głowy w dół „wymuszony” prawidłową postawą całego ciała, podczas przyjmowania i noszenia jeźdźca na grzbiecie. Jednak bez klarownych informacji, koń sam z siebie takiej pozycji nie przyjmie. Rolą człowieka, siedzącego na grzbiecie wierzchowca, jest „powiedzieć” mu, że taką pozycje trzeba przyjąć i „wskazać” jak to zrobić. Dlatego jedyny możliwy wniosek, jaki możecie wyciągnąć z faktu, że wasz koń zadziera szyję i głowę w górę, to fakt, iż pracuje on z wami w bardzo niewygodnej dla siebie pozycji. Kolejny możliwy wniosek to: należ popracować z podopiecznym nad wzmocnieniem pracy grzbietu, zadu i tylnych nóg. Nie wolno wam pomyśleć: „muszę ściągnąć ten wielki łeb w dół”.

Teraz mała dygresja. Często słyszę, jak jeźdźcy dyskutują, czy dany wierzchowiec ma podstawiony zad czy nie? Jedni to widzą, inni nie, jeszcze innym wydaje się, że widzą. Chcę wam podpowiedzieć sposób patrzenia na obraz pracującego końskiego zadu. Nie traktujcie jednak tego, jak miernika. Jakość i sposób pracy końskiego tyłu, jest głównie sprawą wyczucia przez jeźdźca i całościowego obrazu zwierzęcia widzianego z ziemi przez trenera. Patrząc na pracującego wierzchowca, poprowadźcie w wyobraźni pionową linię w dół, od nasady końskiego ogona do samej ziemi. Ta linia „dzieli” „obszar”, jaki przemierza końska tylna noga podczas stawiania kroku, na dwie części. Im więcej tego „przemierzanego obszaru” znajduje się przed wyobrażoną linią, czyli pod brzuchem konia, tym bardziej koń angażuje do pracy zad i go podstawia pod kłodę. Przy mocno podstawionym zadzie i „wysokich” figurach ujeżdżeniowych (piaff, piruet w galopie itp.), całość „obszaru kroku” stawianego przez zwierzę tylnymi nogami, będzie znajdowała się przed linią i pod końskim brzuchem. W skrajnych wypadkach, gdy koński grzbiet jest wklęśnięty z bólu do granic możliwości, cały „obszar kroku” znajdzie się za wyobrażoną linią.

Chcę wrócić jeszcze na chwilę do kwestii ganaszowania się konia. Ponieważ dla mnie jest to również sposób w jaki koń układa głowę i mordę, by móc wraz z opiekunem siedzącym na grzbiecie, pracować na kontakcie (zob.
"KONTAKT" Z KONIEM). Wierzchowiec zachęcany przez jeźdźca, układa na języku wędzidło i z za jego pośrednictwem lekko ciągnie za wodze, które człowiek oddał mu do dyspozycji. Na czym polega to zachęcanie jeźdźca ? Otóż ręce jeźdźca, a tym samym wodze, nie powinny w żaden sposób „trzymać” konia. Zadanie to należy do ciała jeźdźca ( zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU", GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE). Stańcie w wyobraźni nad przepaścią. Na samej krawędzi skały pod którą owa przepaść się znajduje. W poprzek waszych pleców przeciągnięty jest szeroki pas, na którego końcach zwisa nad przepaścią wasz przyjaciel. Pewnie i mocno stoicie na własnych nogach i rozciągacie mięśnie pleców, by utrzymać ciężar i nie pozwolić spaść swemu towarzyszowi. Taką postawę musicie nauczyć się przyjmować w siodle, by móc oddać wodze, co jest koniecznym warunkiem umożliwiającym zwierzęciu właśnie ułożenie głowy i mordy, o którym wyżej wspomniałam. Ciągle trzymając ciałem przyjaciela, który czekając na pomoc zgłodniał i się odwodnił, spuszczacie mu na dwóch sznurkach jednocześnie dwa lekkie koszyki z prowiantem. Ciężar obu wypełnionych koszyków jest identyczny i dzięki niemu koszyki równiutko opadają w dół. Dłonie jeźdźca pilnują, by nie sunęły zbyt szybko i wyznaczają granicę, do której ”towar” może się zsunąć. Tą granicę musicie wyczuwać oddanymi do przodu i tylko lekko zgiętymi w łokciach rękami. Właśnie tak należy oddawać wodze. Te koszyki, to opadająca i „szukająca” właściwej pozycji szyja konia oraz jego dolna szczęka, próbująca złapać z wami kontakt. I na koniec: Jeżeli, stojąc nad przepaścią, wysuniecie chociaż „na milimetr” „nos” do przodu, by spojrzeć jak wygląda sytuacja na dole, runiecie wraz z przyjacielem i prowiantem w przepaść.


wtorek, 16 grudnia 2014

NIE GANASZUJCIE SWOICH WIERZCHOWCÓW


Zacznę przewrotnie, jakby zaprzeczając słowom w tytule postu: tylko koń zganaszowany będzie mógł swobodnie i bez problemów nieść jeźdźca. Powinnam w poprzednim zdaniu dodać: koń prawidłowo zganaszowany, bo jest to wówczas zwierzę z silnymi mięśniami grzbietu. Jest to wówczas koń, który pręży grzbiet, gdy wsiada na niego jeździec i którego grzbiet pozostaje sprężysty przez cały czas pracy z obciążeniem. Skąd więc taki tytuł? Chodzi o to, że jeździec nigdy nie powinien mówić, że ganaszuje konia, nigdy nie powinien usłyszeć od trenera, czy instruktora: zganaszuj konia. Nigdy praca z wierzchowcem nie powinna być skierowana i nastawiona na ściągnięcie szyi i głowy zwierzęcia w dół. Z końmi należy tak pracować, by dać zwierzęciu szansę na zganaszowanie się. To wierzchowiec ma się zganaszować dzięki pracy nad ustabilizowaniem równowagi, dzięki pracy nad zaangażowaniem do niej tylnych nóg zwierzęcia, dzięki temu, że ma szansę, mimo obciążenia na plecach, wygiąć grzbiet w „koci”. To nie jeździec powinien ganaszować konia, a niestety większość rad i sugestii „ekspertów” jeździectwa dotyczących tej kwestii zmierzają do siłowego ściągnięcia końskiego pyska w dół. 

Cała prawidłowa „zabawa” dająca w efekcie właściwie zganaszowanego konia, zaczyna się od sposobu „prowadzenia” wierzchowca. Ci, którzy czytają mojego bloga, wiedzą, że szyja w górze u wierzchowca jest rezultatem braku zaokrąglenia i rozluźnienia grzbietu. Myślę też, że jest oczywistym fakt, iż siłowe ściąganie szyi konia w dół nie zaowocuje prężeniem grzbietu zwierzęcia w górę. Gdy warunki fizyczne wierzchowca na to pozwolą, szyja sama „opadnie” w dół. Nie znaczy to, że nie należy pracować z szyją zwierzęcia. Należy pracować, ale nad rozluźnieniem, giętkością i „wyciąganiem” do przodu. Nie powinniście jednak tracić kontaktu z pyskiem konia, nie chodzi mi o to by puścić wodze. Trzymajcie je tak, jakbyście chcieli lekko naciągać elastyczne wodze. Ręce jednak układajcie tak, jakbyście chcieli zasugerować podopiecznemu, by wyciągnął jeszcze bardziej szyję w przód. Wiem, że szyja wydaje się wam często już rozciągnięta (szczególnie zadarta w górę) i dłuższa już nie będzie. Tu jednak chodzi o to, by dzięki wyciąganiu szyi w przód, koń rozciągnął mięśnie grzbietu.

Przy pracy nad „zganaszowaniem” konia, czyli stworzeniem mu do tego warunków, ważne jest tempo marszu zwierzęcia. Często wasi „przyjaciele” są zwierzętami „pędzącymi” do przodu. Siedząc w siodle wyobraźcie sobie, że idziecie albo biegniecie dużymi krokami czy susami. Tak długimi, że już mocniej tego kroku nie rozciągniecie. Tempo stawiania takich kroków będzie spokojne i zrównoważone. Teraz wasz ruch w siodle, obojętnie czy siedzicie, czy anglezujecie, czy jedziecie w półsiadzie, czy na stojąco, musi mieć takie tempo, jak wasze ewentualne susy i kroki. Żeby taki ruch wyregulować, musicie „dawać” sobie na to czas w siodle. Dajecie go, prosząc konia, by na moment zwolnił. Są to sygnały wodzami, te szybkie powtarzane pociągnięcia (nie szarpnięcia) i ruch waszym ciałem imitujący chwilowe zatrzymanie. Najważniejsze jest byście poczuli reakcję podopiecznego. Siła tych sygnałów, wasza determinacja i charyzma przy ich dawaniu, muszą spowodować, że poczujecie jakby chwilowe zawahanie u wierzchowca, które da wam czas na regulację tempa ruchu ciała. Koń musi tak zareagować, jakby pytał „co się dzieje, co teraz będziemy robić?”. W regulacji tempa waszego wspólnego ruchu muszą brać udział wasze łydki. „Wystukujcie” nimi rytm, ale nie aktualny rytm marszu podopiecznego, tylko ten, którego oczekujecie. Taka praca nad tempem zacznie rozluźniać, wzmacniać i zaokrąglać grzbiet zwierzęcia.

Kolejnym ważnym elementem przy pracy nad „zganaszowaniem”, jest sposób pokonywania zakrętów przez parę: koń z jeźdźcem. Spróbujcie pokonywać je z absolutnie prostą szyją wierzchowca. Wewnętrzna wodza może dawać sygnał sugerujący: „skręcamy”, ale tylko tak, by lekko naciągnąć kącik ust podopiecznego. Zewnętrzna wodza musi pilnować, by koń tej szyi nie zginał. Postarajcie się za to, przed wejściem w zakręt, powtórzyć parę razy sygnały regulujące tempo i wzmocnić pukający sygnał zewnętrzną łydką mówiący: „kręć”. Gdyby zwierzę nie reagowało, niech was nie kusi, by zgiąć szyję „pojazdu”. Jeszcze mocniej zwolnijcie tempo, a wzmocnijcie łydkę. Takie prowadzenie konia zacznie powoli poprawiać równowagę „kładącego się” na zakrętach konia. Gdyby „psuło się” coś w czasie pokonywania zakrętu, powtórzcie wszystkie sygnały, łącznie z „utrzymywaniem” prostej szyi. Nie zniechęcajcie się tym , że wierzchowiec będzie na początek bardzo szybko „psuć” wasz wypracowany rytm i wracać do swojego. Musicie w pracy z koniem być bardziej uparci i konsekwentni niż on.

Jest to post inspirowany korespondencją z czytelniczką. Chcąc jej pomóc postanowiłam wstawić w zamkniętej grupie na facebooku ("Nieformalny związek dżentelmeńsko-hippiczny") fragment filmu z treningu pary jeździeckiej. Jest to dość stary obraz z początku jeździeckiej drogi pewnego wałacha i z okresu przejścia jeźdźca na „jasną stronę” jeździectwa. „I niech moc będzie z wami”



A to filmik pokazujący pracę innej pary:
https://www.youtube.com/watch?v=GVVZJD3Rj6A&feature=share

Ten filmik jest znakomitym komentarzem do dwóch moich ostatnich postów dotyczących ganaszowania konia. Amazonka jeździ na młodziutkim koniu i prowadzi go tak, że jej podopieczna ma szansę na swobodne opuszczanie i podnoszenie szyi w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji. Zwróćcie uwagę na „oddane ręce” amazonki, które w żaden sposób nie pracują nad ściąganiem szyi i głowy klaczy w dół. „Pilnują” za to w bardzo subtelny sposób, by szyja wierzchowca pozostała prosta, nawet podczas pokonywania zakrętu. Przypatrzcie się również jak intensywnie pracują łydki jeźdźca, dzięki którym klacz biegnie, stawiając długie posuwiste kroki zachowując przez cały czas równy rytm i tempo marszu. 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...