czwartek, 12 lutego 2015

ZGINANIE KOŃSKIEJ SZYI

Zginanie szyi konia to teoretycznie ćwiczenie rozluźniające. Jednak, niestety, nie zawsze takim ono jest. Wszystko zależy od sposobu, w jaki jeździec zgina tą szyję. Czy odbywa się to na zasadzie wydania polecenia albo „wyartykułowania” prośby: „zegnij szyję” poprzez sygnały, czy na zasadzie siłowego zginania szyi podopiecznego przez jeźdźca? Siłowego zginania - to znaczy wówczas, kiedy człowiek zgina szyję podopiecznego za niego. Zapytacie: jaka jest różnica? Znacząca. Gdybyście rozmawiali z drugim człowiekiem, to artykułując prośbę: „zegnij szyję”, wypowiedzielibyście to słowami. Druga wersja zgięcia szyi oznaczałaby konieczność chwycenia głowy „rozmówcy” własnymi dłońmi i przy użyciu siły, wykrzywienie jej na bok. Im bardziej broniłaby się osoba przed tą czynnością, tym więcej siły musielibyście włożyć w zmuszenie jej do tego ruchu. Załóżmy teraz , że waszym rozmówcą jest osoba głuchoniema, a wy nie chcecie używać siły. Jedynym wyjściem do dogadania się byłaby rozmowa na migi. Wierzchowiec, który nas niesie jest „głuchy” na nasz język mówiony i na wydawane w tym języku skomplikowane polecenia. Człowiek z koniem powinien rozmawiać w swego rodzaju języku migowym.
Jeżeli człowiek „ruszy” częścią końskiego ciała tak, że zwierzę ma szansę odpowiedzieć siłą, broniąc się przed tym ruchem, to efektem będzie spięcie mięśni. Zły scenariusz opisywanego ćwiczenia to siłowe przyciąganie przez jeźdźca nosa konia do własnego kolana albo stopy. Cały niewłaściwy proces zaczyna się od tego, że koń wisi ogromnym ciężarem na wodzach. Tak podparty na „piątej nodze” wierzchowiec ma spięte i sztywne mięśnie szyi. Spięte i sztywne – co oznacza, że niektóre z nich są słabe i ulegają siłowej perswazji człowieka. Uwieszony i przeganaszowany koń ma słabe mięśnie u nasady szyi, czyli w miejscu, w którym jego szyja powinna wygiąć się podczas ćwiczenia. Zwierzę poddaje się więc (wydawałoby się posłusznie) zadanemu „ćwiczeniu”. Taki koń ma szyję pozbawioną silnych i pracujących mięśni. Mówiąc silne mięśnie mam na myśli takie, które są rozluźnione i pracują na zasadzie kurczenia i rozkurczania, a nie takie, które są siłowo i kurczowo zaciśnięte. Człowiek nie musi nawet wkładać zbyt dużo siły w „złamanie” takiej uwieszonej i przegiętej w dół szyi. Niejednokrotnie jeździec zapiera się kolanem, klinując końską łopatkę i cofając rękę, wciska wędzidło w kącik końskich ust i zmusza szyję do „ruchu” przez zadanie bólu. Jaki jest efekt takiego „ćwiczenia”? Żaden pozytywny. Koń ciągle wisi na wodzach - tyle tylko, że co jakiś czas ze zgiętą szyją. Musi za to napiąć inne mięśnie ciała i zablokować stawy, by przy takiej pozycji nie runąć na ziemię. Zanim więc zaczniecie ćwiczyć rozluźnianie końskiej szyi, pracując z końmi zawieszonymi na wodzach, musicie najpierw „podnieść” koński przód wraz z jego szyją i głową. Musicie odbudować równowagę zwierzęcia i wzmocnić mięśnie szyi podopiecznego (zob. KONIE, KTÓRE „WISZĄ NA RĘKACH JEŹDŹCA, OPUSZCZONA SZYJA U KONIA, JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część pierwsza)

Koń „buduje” mięśnie szyi w pozycji „na wprost” czyli wówczas, gdy „ciągnie” szyję do przodu utrzymując ją we względnym poziomie (zob. MIĘSIEŃ DŹWIGAJĄCY SZYJĘ KONIA). Już wówczas można wprowadzić w życie ćwiczenie zginania szyi. Przede wszystkim, jeździec powinien dawać sygnał „otwartą” ręką czyli taką odstawioną od szyi zwierzęcia. Odstawioną w geście przypominającym zapraszanie do wejścia przy otwieraniu drzwi. W żadnym wypadku człowiek nie powinien zapierać się kolanem czy jakąkolwiek częścią nogi. Koń nie może podążyć za ruchem ręki ale dzięki temu, że rozumie i wykonuje polecenie dawane łydką i dosiadem, a nie dlatego, że został siłowo przyblokowany czy zaklinowany. Opiekun siedzący na jego grzbiecie nadaje w ten sposób kierunek i wyznacza „ścieżkę”, po której para podąża. Bardzo istotne jest przy tym ćwiczeniu właściwe ustawienie końskich łopatek. Nie powinny one „rozpychać się”. Nie powinny „zachowywać się” jak łokcie rozpychającego się człowieka. Sygnał wodzą, „proszący” o zgięcie szyi, jeździec powinien dawać „cyklicznie”. Powinny to być delikatne szarpnięcia, lekko pociągające szyję. Szarpnięcia , które nie naciągają kącika końskich ust, tylko działające tak, jakby jeździec chciał nieznacznie przesunąć wędzidło po języku podopiecznego. Wyobraźcie sobie, że wypowiadacie „prośbę”: „zegnij proszę koniu szyję”, dzieląc wyraźnie każde słowo na sylaby. Każda sylaba to kolejny sygnał wodzą. Czyli wodza „mówi”: „ze-gnij-pro-szę-ko-niu-szy-ję”. Po każdej „sylabie” zwierzę coraz bardziej powinno mieć tą szyję zgiętą. Ona nie może po każdym kolejnym szarpnięciu wrócić do pozycji pierwotnej. Gdy będziecie chcieli, by wierzchowiec przebył parę kroków ze zgiętą szyją, to artykułujcie „polecenie” w ten sam sposób: „u-trzy-maj-przez-chwi-lę-szy-ję-w-ta-kiej po-zy-cji”.

Sporo problemu przy wprowadzaniu ćwiczenia do jazdy sprawiają konie, które zadzierają wysoko głowę, spinają i usztywniają szyję, szykując się do „walki” z jeźdźcem. Zwierzęta te „są nauczone”, że jest to ich najsilniejsza „broń”, nie poddadzą się „prośbom”, nie chcąc tej „broni” utracić. Dlatego często ucząc tak zapartego wierzchowca nowego ćwiczenia, jeździec musi pierwsze szarpnięcie, pierwszą „sylabę” mocno zaakcentować. Czasami bardzo mocno. Pierwsze szarpnięcie musi przypominać próbę siłowego złamania lekko nadpiłowanej deski. Ale tylko pierwsze! Gdy „deska” zostanie „złamana”, dalsza „rozmowa” powinna opierać się na sylabizowaniu „słów”. Te wszystkie sygnały muszą być jakby „słowami” wypowiedzianymi na migi. A koń słuchając ich ze zrozumieniem, powinien chętnie i „samodzielnie” wykonać ćwiczenie.

Wprowadzając ćwiczenie jako nowe do pracy z wierzchowcem, jeździec nie powinien zakładać, że koń musi je wykonać już przy pierwszej próbie. Uczenie konia to długi proces – należy zwierzęciu najpierw „pokazać” nowy sygnał. W sytuacji, gdy koń w nieprawidłowy sposób zareaguje na owe sygnały, należy zareagować tłumacząc podopiecznemu, że taka jego reakcja nie powinna mieć miejsca. Bzdurą jest twierdzenie, że zginanie końskiej szyi (siłowe zginanie) prowokuje konia do rozluźnienia łopatek. To ćwiczenie ma nauczyć jeźdźca jak przygotować konia do tego, by swobodnie i bez oporu mógł zgiąć szyję i nadal ciałem podążał na wprost. To ćwiczenie ma nauczyć jeźdźca i konia dogadać się co do ustawienia końskiego ciała, a przede wszystkim łopatek, by zwierzę nie miało problemu z prawidłową odpowiedzią na prośbę o zgięcie szyi. To ćwiczenie ma nauczyć jeźdźca tego, jak namówić konia do rozluźnienia mięśni przodu ciała, by wykonanie ćwiczenia zgięcia szyi nie stanowiło problemu dla zwierzęcia. Tak naprawdę, to kluczowym ćwiczeniem jest przygotowanie podopiecznego do zgięcia szyi, a nie samo jej zgięcie. I tylko taka praca jest pracą rozluźniającą końskie mięśnie. Zgięcie szyi zwierzęcia nie jest guziczkiem po którego byle jakim przyciśnięciu jego łopatki zaczną pracować luźno i sprężyście.



czwartek, 5 lutego 2015

PRACUJ ŁYDKAMI


Gdy „wstukacie” w wyszukiwarkę internetową hasło: „jak działać łydkami podczas jazdy na koniu ?”, albo czytając prasę jeździecką i rady na ten temat, znajdziecie kilka opcji odpowiedzi. „Eksperci” radzą i prześcigają się w informacjach: „jaka łydka?” Działaj delikatnie, działaj silnie, ściśnij łydkami, ściśnij piętami, raz puknij, dwa razy puknij, a jak nie zadziała to użyj bacika itp. Każdy z tych sposobów ma „uruchomić” konia. Wprawić go w ruch. Czasami łydki te uczestniczą w procesie skręcania na koniu. Chociaż w skrajnym wypadku znalazłam informację, że wystarczy działać wodzami jak kierownicą, by wierzchowiec skręcił. Jakie było uzasadnienie: koń zawsze pójdzie za swoim nosem. W zasadzie nigdzie nie znalazłam informacji o tym, jakie jeszcze informacje łydkami jeździec może przekazywać swojemu podopiecznemu podczas jazdy wierzchem. A właśnie to, co chcemy przekazać zwierzęciu, jest najbardziej istotne.

Koń, który ciężko pracuje pod swoimi opiekunem, obojętnie czy w sporcie czy w rekreacji, jest jak instrument. Konia trzeba „nastroić”, by mógł prawidłowo pracować pod jeźdźcem. Takie „strojenie” to ustawianie części ciała konia w prawidłowej pozycji względem siebie. „Strojenie” to także rozluźnianie mięśni, stawów i uczenie „ich” jak muszą pracować, by nie robić „sobie krzywdy”. W prasie końskiej dużo pisze się o masażu koni. Wielu ludzi wyspecjalizowało się w tym kierunku i świadczy usługi. Organizuje się kursy masażu wierzchowców. Na pewno taki masaż to wspaniała sprawa, ale niewiele pomoże zwierzęciu, jeżeli każda jazda pod jeźdźcem powoduje u niego niezdrowe napięcia mięśni i stawów. Proponuję, żeby wsiadając na konia każdy jeździec wyobraził sobie, że robi to po to, by poprowadzić w ruchu zwierzę tak, żeby go „nastroić”, rozluźnić. Siedząc w siodle jesteśmy masażystami, tylko zamiast „ugniatać” ciało podopiecznego, „pokazujemy” mu jak ma pracować poszczególnymi częściami ciała, by napięcia zniknęły. I do tego potrzebne są pracujące łydki jeźdźca.

Nasze sygnały, których używamy przy porozumiewaniu się z koniem, bardzo często są odpowiedzią na zachowanie się konia. Są częścią 
dialogu i sposób ich użycia warunkuje „odpowiedzi” konia na nasze prośby. Przez cały okres mojej współpracy z wierzchowcami nie było jeszcze dwóch takich, przy których dawane przeze mnie sygnały były identyczne. Jeśli chodzi o pracę nogami, to różna może być częstotliwość i intensywność pukania łydkami. Niektóre konie na pewnych etapach nauki potrzebują wzmocnienia tego sygnału. Często jeżdżę z ujeżdżeniowym bacikiem, albo dwoma, którymi „podszczypuję” boki podopiecznego, tuż za moimi łydkami. Na przestrzeni wieloletniej współpracy ze zwierzęciem, zmienia się mój ciężar w strzemionach, czyli nacisk na nie. Zmienia się intensywność i częstotliwość pukania łydkami. Zaczynając pracę z koniem, który nie zna jeszcze mojego „języka”, jeżdżę na nieco krótszych strzemionach, bo daje mi to możliwość „dołożenia” ciężaru na nie. A większy ciężar na nich oznacza wyraźniejsze, bardziej zrozumiałe dla podopiecznego polecenia. U wierzchowców, które nauczyły się ze mną „rozmawiać”, strzemiona mam dłuższe i posługuję się lżejszym naciskiem na nie, a ruch moimi łydkami staje się coraz bardziej subtelny, wręcz niewidoczny dla obserwatora. Ciężar w strzemionach zmienia się także wielokrotnie w trakcie pojedynczej jazdy, jak i intensywność sygnału. Zależy to od sposobu reakcji konia na moje prośby. Dla takiego bardziej chętnego do pracy-jestem lżejsza. Żeby pomóc zwierzęciu w zrozumieniu sygnału-staję się cięższa. (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM) Nie wystarcz samo ułożenie łydek na różne sposoby. Pojedynczy, ściskający sygnał to trochę za mało. Ważne jest, żeby wasze łydki były luźne i mimo, że nie trzeba konia podganiać (bo energicznie idzie), powinny być aktywne. Łydki „mają wiele informacji do przekazania”. Żeby jednak można było je przekazać, trzeba oduczyć konia, by reagował na sygnały dawane łydkami tylko i wyłącznie przyspieszeniem. Trzeba wręcz wyegzekwować, by podopieczny zwalniał mimo intensywnego pukania łydkami przez jeźdźca. Jeżeli koń nie musi być podganiany, to jest to doskonała okazja, by zacząć tak właśnie z nim pracować. Nieustannie pukające wasze łydki sprowokują zwierzę do przyspieszenia, wówczas wy będziecie musieli wzmocnić sygnały hamujące dawane waszym ciałem, by utrzymać równe i stałe tempo. Nauczcie samych siebie i swojego wierzchowca, że sygnałem zwalniającym nie jest wstrzymanie aktywności łydek, tylko praca mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA), zwiększenie ciężaru w strzemionach, zapieranie się ciałem (zob. CIĘŻKA OPONA, WODZE Z WYOBRAŹNI ), regulowanie tempa ruchu bioder (zob. BIODRA JEŹDŹCA) i tempa anglezowania (zob. ANGLEZOWANIE, REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE BEZ UŻYCIA HAMUJĄCYCH WODZY). Używając podczas jazdy takich właśnie sygnałów, „pomożecie” też zwierzęciu utrzymać równowagę. Wierzchowiec jest jak mała wieżyczka ułożona z dwóch drewnianych klocków. 

Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Pracując dosiadem (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"), podnosicie spadający z podstawy górny klocek. Jednak wieża nie zawali się ponownie tylko dzięki temu, że podsuniecie dolny klocek pod ten spadający - czyli wówczas, gdy pracujące łydki podgonią zad konia. Spróbujcie wypracować taki luz w stawie biodrowym, żeby czuć jak ruch mięśni końskich boków „podrzuca” wam łydki. Wykorzystajcie to podrzucanie do dawania sygnałów. To trochę jak z anglezowaniem, przy którym też wykorzystujecie ruch konia-jego podrzucanie, by wstać. Waszą pracą wówczas jest delikatne i kontrolowane przysiadanie w siodło. Ściskając boki konia łydkami, jak imadłem, nie dajecie szans kłodzie zwierzęcia na luźny, „pływający” na boki ruch. Spróbujcie dzięki takiej „luźnej” pracy łydkami nauczyć się dwa razy nimi puknąć podczas jednego kroku konia. Przy anglezowaniu, podczas jednego waszego przysiadu, łydki mogą, a czasami powinny dwa razy puknąć w bok konia. Gdy anglezujecie, nauczcie się używać takich sygnałów również podczas wstawania. A także wówczas, gdy jeździcie stojąc w strzemionach i podczas półsiadu. „Zadaniem” łydek jest również nadawanie rytmu krokom konia. Wierzchowce są bardzo muzykalne. Pomyślcie, że uczycie wierzchowca tańczyć, a wasze łydki są dla niego metronomem. Sięgając łydkami jak najgłębiej pod brzuch zwierzęcia, pomagacie mu również zrozumieć, że nie powinien wypychać brzucha, a tym samym „chować” grzbietu, robiąc go wklęsłym. Drażniąc podopiecznego „łaskoczącymi’ albo „podszczypującymi” sygnałami, prowokujecie wierzchowca do uruchomienia mięśni brzucha i „przyklejenia” ich do kręgosłupa. Tym samym „wymuszacie” rozciąganie i wzmacnianie mięśni grzbietu. Pracujące łydki układajcie w różnych miejscach boków konia. Ich ułożenie zależy od tego, co chcemy od wierzchowca wyegzekwować: wykonanie zakrętu, przestawienie zadu, ruch w bok . Zaangażowanie przez jeźdźca swoich łydek do „rozmowy” z koniem o kierunku jazdy, nie zwalnia ich z konieczności pracy nad tym wszystkim co wyżej opisałam. 

Reasumując: gdy jeździec zda sobie sprawę z tego ile różnych informacji i to w krótkim czasie można a nawet należy przekazać zwierzęciu, sam dojdzie do wniosku, że pojedyncze, krótkie czy dłuższe ściśnięcie zwierzęcia nie wystarczy. Tym bardziej, że prosząc konia o ruszenie, jeździec od razu powinien określić tempo i długość stawianych kroków. Powinien „wyznaczyć” sposób ustawienia zadu i jego podstawienia. Powinien wyczuć i „ulepszać” stan rozluźnienia mięśni i stawów podopiecznego. O to wszystko muszą zadbać łydki jeźdźca.



wtorek, 27 stycznia 2015

JAK PRACOWAĆ Z KONIEM NA LONŻY?


Regularnie, co jakiś czas, któryś z czytelników zadaje mi pytanie o pracę z koniem z ziemi, np: „Jak mam prawidłowo ustawić łopatki tylko z ziemi, wydłużyć krok, wzmocnić i uelastycznić grzbiet? Przede wszystkim w stępie”.

Przy pracy z koniem z ziemi trzeba przede wszystkim „uzbroić się” w bat do lonżowania i bacik ujeżdżeniowy. Baty te maja być przedłużeniem naszej ręki, która powinna dokładnie wskazywać zwierzęciu części jego ciała, których ułożenie należy poprawić. Przy pomocy przedłużonych rąk „rozmawiamy” też z wierzchowcem „językiem migowym”, przekazując mu nasze prośby określające warunki i zasady jego pracy. Nie wiem skąd wzięła się „moda” lonżowania konia bez tej pomocy. Może stąd, że bat kojarzony jest jako „narzędzie” służące do bicia zwierzęcia. Narzędzie, którego zwierzę panicznie się boi. Jednak używając jakiejkolwiek „pomocy” do pracy z koniem, najważniejsze jest to, jak danego sprzętu używamy a nie czym to „narzędzie” może się wydawać. Machanie lonżą będzie dla podopiecznego tylko i wyłącznie sygnałem sugerującym przyspieszenie. Jeżeli chcecie dać się koniowi tylko wybiegać w bezładny sposób, to pewnie „gonienie” go zwiniętą w pętle lonżą wystarczy. Jednak wiele wierzchowców w ogóle nie reaguje, a nawet nie zwraca uwagi na ten „sygnał”. Jakże częstym widokiem jest wierzchowiec „pętający się” na malutkim okręgu wokół swojego opiekuna machającego „sznurkiem”. Na tak małym kółeczku zwierzę nie ma szans na wybieganie się i spożytkowanie nagromadzonej energii. Nawet jeżeli taki koń próbuje „rozpędzić się”, bryknąć, fiknąć, natychmiast jest konsekwentnie hamowany. Wierzchowiec tak lonżowany szybko się uczy, że czas na lonży jest czasem na człapanie i „odbębnienie” kilometrów. Problemem wielu jeźdźców jest brak jakiegokolwiek posłuszeństwa zwierzęcia, gdy pracują w siodle. Wówczas jazda wierzchem to droga przez walkę i mękę obu istot w takiej parze. Ostatnio obserwowałam takiego konia podczas lonży. Człapał. A miał się wybiegać. Dwie takie lonże „wykonane” bezpośrednio przed jazdą nie przyniosły rezultatu. Pod jeźdźcem koń „fruwał”. Największym wrogiem w pracy z koniem jest jej bylejakość. To ona wyrządza najwięcej krzywdy tym zwierzętom.

Do pracy z wierzchowcem z ziemi konieczne są też dwa trójkątne wypinacze (zob.
ZEWNĘTRZNA WODZA NA LONŻY) wyregulowane na taką długość, by koń miał prostą, swobodnie wyciągniętą szyję i na początek lekko opuszczoną głowę. Broda konia nie może „uciekać” mocno w kierunku klatki piersiowej. Czubek końskiego nosa musi „wyprzedzać” pionową linę „poprowadzoną” w dół od czoła zwierzęcia. Wypinacze trójkątne to bardzo przydatne narzędzie ale nie wolno się spieszyć z ich skracaniem i stopniowo do nich przyzwyczajać wierzchowca. Zacznijcie od użycia tylko jednego wypinacza i przekładajcie tak, żeby był zawsze po zewnętrznej stronie zwierzęcia. Jeżdżąc wierzchem, zewnętrzną wodzą (w konfiguracji z innymi pomocami) „prosimy” wierzchowca głównie o utrzymanie prostego zewnętrznego boku. Pilnujemy przy jej pomocy, by koń nie zginał samowolnie szyi do wewnątrz, by spoglądał na wprost (zob. REFLEKTORY) i nie „rozpychał” się zewnętrzną łopatką (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). Stabilny trójkątny wypinacz przymocowany z zewnętrznej strony podopiecznego, mimo braku sygnałów, spełni rolę źródła takich informacji. Jednocześnie „pozwoli” zwierzęciu na swobodny ruch szyją i głowa w górę i dół. Nie traktujcie tego wypinacza jako narzędzia do siłowego naginania szyi podopiecznego. Regulując jego długość pozwólcie, by koń miał wyprostowaną i swobodną szyję. Konie, które nie znają tej pomocy, mogą się trochę denerwować i buntować. Po zamocowaniu wypinacza „poproście” podopiecznego, pukając bacikiem w jego wewnętrzny bok, by ruszył i przeszedł z wami parę kroków. Jeżeli zwierzę będzie miało wyraźne opory przed ruszeniem, zróbcie wypinacz nieco dłuższym. Ma on być waszą pomocą w ustawieniu ciała konia i absolutnie nie może być odbierany przez niego jako narzędzie wstrzymujące ruch do przodu. Koń, mimo przypięcia wypinacza, musi iść chętnie i swobodnie. Z czasem sposób noszenia głowy i szyi przez konia będzie się zmieniał i wymuszał nowe wyregulowanie długości wypinacza. Może to się zdarzyć co którąś jazdę ale również w ciągu jednego treningu. Wierzchowiec nie powinien „uciekać” z mordą od nacisku wypinacza na wędzidło. Jeżeli tak się dzieje i broda pupila za bardzo zbliża się do końskiej piersi, a wypinacz robi się zbyt luźny, nie skracajcie go. Na początku uczcie zwierzę, by rozciągało szyję i próbowało naciągnąć wypinacz. Dając batem sygnały egzekwujące zaangażowanie zadu i regulując głosem tempo marszu (zob. PRACA NAD TEMPEM KONIA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY), „namawiaj” konia do lekkiego ciągnięcia dolną szczęką za wędzidło, a co za tym idzie, do napinania wypinacza. Na założenie drugiego przyjdzie czas. Skoro wypinacz podczas pracy na lonży imituje zewnętrzną wodzę, to przy nim lonże możecie podczepić tylko za wewnętrzne kółko, jak wewnętrzną wodzę.

Tak przygotowany do pracy koń powinien energicznie, ale nie zbyt szybko maszerować (zob.
PRACA NAD TEMPEM WIERZCHOWCA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY). Człowiek musi odnosić wrażenie, że zwierzę idzie na granicy przejścia do wyższego chodu. Trzeba jednak założyć, że to przejście nie może być wykonane z „rozpędzenia”, czyli zrobienie pierwszego kroku np. w kłusie (tylną nogą), nie powinno być poprzedzone zwiększeniem przez zwierzę tempa stępu. Człowiek musi przekazywać podopiecznemu zwalniające sygnały głosem i lonżą i podganiające batem tak współgrające, jakby chciał, żeby tylne nogi konia zrobiły przynajmniej dwa kroki już w kłusie, zanim ruszą do kłusa przednie. Taka praca „wymusi” na wierzchowcu wydłużenie kroku, wzmacnia mięśnie zadu i grzbietu.

Jeżeli chodzi o łopatki, to ułożenie szyi konia jest „wskaźnikiem” (w dużym uproszczeniu) prawidłowego albo nieprawidłowego ustawienia jego łopatek. Przy rozluźnionej szyi, ustawionej tak, że nos konia widziany od przodu pokrywa się idealnie ze środkiem klatki piersiowej zwierzęcia, łopatki będą z dużym prawdopodobieństwem ustawione poprawnie. Gdy „rozpycha się” wewnętrzna łopatka, szyja podopiecznego będzie odwrócona na zewnątrz i usztywniona, a całe jego ciało będzie „ścinało” i zacieśniało łuk (zob.
"CHOWANIE WEWNĘTRZNEJ ŁOPATKI KONIA"-ścinanie łuku na lonży). Wówczas to, szarpiącymi sygnałami dawanymi przy pomocy lonży, trzeba poprosić wierzchowca, by rozluźnił szyję, spojrzał na chwilę na lonżującego, a po poprawieniu ułożenia łopatki, na wprost. W tym samym czasie batem wskazującym łopatkę, a nawet ją nim dotykając, prosimy wierzchowca o jej „schowanie”. Żeby jednak sygnał był dla konia „oczywisty”, nie możemy pozwolić mu na zmniejszanie okręgu po którym biega. Zachęcamy wręcz do jego zwiększenia, „prosząc” batem o przesunięcie się na szerszy tor, wskazując zadek podopiecznego. Samowolnie zgięta do środka szyja konia, będzie „odzwierciedleniem” „rozpychającej się” zewnętrznej łopatki (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). W tym przypadku lonżą musimy pracować tak, jakbyśmy „przyciągali” do siebie zewnętrzną łopatkę zwierzęcia. Sygnały powinny być tak wypracowane, by koń nie miał szans zgiąć po nich szyi. Powinny być krótkie, ale wyraźnie przyciągające i użyte dokładnie w momencie, gdy biegnący koń ma podniesioną zewnętrzną przednią nogę, szykując ją do postawienia na ziemi. Batem zaś poproście konia o przestawienie zadu trochę na zewnątrz, bo przy uciekającej zewnętrznej łopatce na pewno „poruszał się” po mniejszym łuku niż przód konia. Gdy po takich sygnałach szyja konia „wyprostuje się” tak, jak wyżej opisałam, możecie uznać, że to dzięki prawidłowemu ustawieniu zewnętrznej łopatki. Żeby opisane sygnały były czytelne dla wierzchowca, nie może on przyspieszać ani zwalniać tempa ruchu. Taka reakcja świadczyć będzie o tym, że każdy ruch batem koń traktuje jako sygnał podganiający. Szarpnięcia za lonżę będą natomiast odbierane jako sygnały zwalniające. Uniemożliwi to zwierzęciu poprawę ułożenia swojego ciała.

Taką samą pracę nad ustawieniem ciała konia można wykonywać chodząc i biegając przy nim. Mając w ręku ujeżdżeniowy bacik dbamy o to, by koń dotrzymywał nam kroku, który staramy się robić długim, posuwistym, z wysoko podnoszonymi kolanami. Zaletą takiej pracy jest to, że wyraźnie czujemy, czy zwierzę pcha się na nas ze źle ustawioną wewnętrzną łopatką, czy przesadnie odsuwa się od nas ze zgiętą w naszym kierunku głową i próbując nas okrążyć. W takiej sytuacji wyobraźcie sobie, że prowadzicie dwa, ustawione obok siebie konie. Wewnętrzna wodza prowadzi podopiecznego idącego bliżej was, zewnętrzna tego dalej. To ten ostatni oddala się od Ciebie, bo trzymany i idący zbyt szybko, nie wie co zrobić ze swoim rozpędzonym ciałem. Dlatego „trzymająca” go wodza wraz z bacikiem pukającym go w pierś, namawia go do zwolnienia i wyrównania do waszego tempa.

Pilnujcie swojej postawy podczas pracy z koniem. Nasza postawa ma ogromne znaczenie. Pokazuje zwierzęciu w jakim stopniu angażujemy się w tą pracę. Koń odbiera naszą postawę jako wyznacznik jego zaangażowania we współpracę z nami. Gdy mamy opuszczona głowę, luźno zwisają nam ręce, a całe nasze ciało wygląda jakby odpoczywało, to będzie to dla konia sygnałem: „mamy luz”, „nic nam się nie chce”, „nie wysilajmy się dzisiaj”. (Zob.
SKUPIENIE JEŹDŹCA)



czwartek, 22 stycznia 2015

RUCH KONIA W BOK-PRACA Z ZIEMI


Jeden z moich czytelników prosił o porady dotyczące pracy z koniem z ziemi. Podesłałam mu linki paru moich postów. Między innymi zachęciłam do przeczytania „Ruch w bok konia-ustawienie z ziemi” i wykonywania tego ćwiczenia z podopieczną. Czytelnik odpisał: „nie rozumiem tego ćwiczenia, prosiłbym o łopatologiczne wyjaśnienie”. Dla lepszego zrozumienia tamtego postu postanowiłam nagrać krótki filmik instruktażowy. Zależało mi na tym, by był to widok z pozycji osoby pracującej z koniem. To trudne zadanie. Potrzebowałabym trzech rąk. Dwie do przekazywania zwierzęciu „próśb” i jedną do obsługi kamery. Mimo braku trzeciej ręki, wydaje mi się, że efekt nie jest najgorszy.



Mówiąc najprościej jak to możliwe, w ćwiczeniu tym chodzi o to, by koń poruszał się w bok i równocześnie do przodu.
 


Bardzo ważna jest jednak jakość tego ruchu ćwiczącego wierzchowca. Powinien on zacząć krzyżować nogi po puknięciach bacikiem w bok. Zwierzę, które zna i rozumie ten sygnał, zareaguje na niego bez oporów. Raz wprawiony w ten ruch koń będzie szedł dopóty, dopóki człowiek nie poprosi o zakończenie ćwiczenia. Taka reakcja zwierzęcia, dzięki której nie musimy egzekwować kolejnego kroku używając pomocy (bacika), pozwala nam na „rozpoczęcie rozmowy” z koniem na temat ustawienia ciała. O tym właśnie jest mój wcześniej wspomniany post. O tym, że trzeba podczas pracy, nawet z ziemi, ustawiać ciało zwierzęcia tak, by ćwiczenie było prawidłowo wykonane. W tym przypadku przód i tył konia, mimo kroków w bok, muszą ustawiać się względem siebie tak, jakby były ustawione, gdyby zwierzę podążało do przodu po linii prostej. Na pewno sami zauważycie, że nie jest to takie proste. Większość koni „sunie” w bok najpierw zewnętrzną łopatką, która „ciągnie” spóźniający się zad.

Zanim jednak koń da wam szansę na „rozmowę” o ustawieniu, napotkacie inne problemy. Wiele koni przy pierwszych próbach wprowadzenia w życie ćwiczenia, zamiast „odchodzić” od pukającego bacika, napiera na niego. Sygnał wówczas złości konia, ponieważ go nie rozumie. Napina więc zwierzę mięśnie boku „narażonego” na sygnały i prze w jego stronę z nadzieją na pozbycie się go. Jak sobie z tym poradzić? Trzeba wypracować taki sposób pukania bacikiem, który będzie przypominał uszczypnięcie. Kojarzycie sytuację, kiedy nie słysząc zbliżającej się z tyłu do nas osoby, jesteśmy zaskoczeni puknięciem paluchami w naszą talię. Przypomnijcie sobie swoją reakcję. Żeby koń zrozumiał co oznacz nasz sygnał, powinien tak właśnie zareagować, jak zaskoczony człowiek. Ponieważ wierzchowca będzie trudno zaskoczyć, to pierwsze uszczypnięcia batem muszą być dość silne i konsekwentne. Zwierzęciu, które nauczy się już „tego pojęcia”, wystarczy, że pokażemy bacik, by prawidłowo zareagowało.

Kolejnym problemem jaki podopieczny zada wam do rozwiązania, będzie napieranie na wodze, które trzymacie w drugiej ręce. Zwierzę będzie przesadnie ciągnęło za wędzidło, by „pobudzane” pukającym bacikiem, ruszyć do przodu zamiast w bok. Jednak nie jest to jedynym powodem. Wiele koni reaguje napieraniem na wędzidło, na wodze, a ostatecznie na ręce jeźdźca, przy każdym sygnale pochodzącym ze strony łydek jeźdźca. Sygnały te często wzmacniane są bacikiem albo ostrogami. Nie chcę napisać, że należy zaprzestać używania tych sygnałów. Chce was namówić do szukania sposobów, by nauczyć zwierzę, że nie wolno mu w ten sposób reagować. Dzięki temu konfiguracja sygnałów dawanych bacikiem i lekkie pociągnięcia za wodze, pozwolą na prawidłowe wykonanie ruchu w bok.

Jak nauczyć podopiecznego prawidłowych reakcji? Ponieważ jest to post w etykiecie „Jeździeckie abc..” zacznę od podstaw. Jest to kolejny problem zgłaszany przez mojego czytelnika. Idący, czy zatrzymujący się obok człowieka koń, wyprzedza go zewnętrznym bokiem i okręca się wokół opiekuna. Zazwyczaj jeźdźcy radzą sobie z tym problemem okręcając się razem z koniem. Taka reakcja powinna być jednak ostatecznością, gdy zawiodły inne sposoby. Koń zachowuje się w ten sposób, bo zbyt dużo swojego ciężaru „dźwiga” na przodzie swojego ciała. Tutaj poproszę was o przeczytanie i wykonanie ćwiczenia opisanego w poście pt: „Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia”: „Oprzyjcie ręce na krześle, albo taborecie, żeby stworzyć pozory, że jesteście czworonogiem...”. Przy takim rozkładzie ciężaru, koń zachowuje się jak ciężka kula tocząca się z górki. Zatrzymanie się „na raz” dla takiego zwierzęcia albo zwolnienie do tempa chodu opiekuna, jest niewykonalne. Dlatego musicie zatrzymywać się z takim koniem poprzez zwalnianie tempa chodu. Stawiacie coraz wolniejsze kroki, ale w tym czasie (mimo, że dążycie do zwolnienia albo zatrzymania) pobudzacie bacikiem tylne nogi konia do wydajniejszego ruchu, a krótkimi szarpnięciami za wodze, nie pozwalacie zareagować na bacik przyspieszeniem. W ten sposób uczycie podopiecznego, by przerzucił nadmierny ciężar z przodu do tyłu ciała. Obciążone mocniej i wydajniej pracujące tylne nogi konia, spowodują, że ciężka kula przestanie toczy się z górki. Nasz podopieczny będzie musiał wówczas „wtoczyć” ją pod górkę, więc zwolni tempo. (Zob. filmik: pierwsze ćwiczenia z ziemi).

Dlaczego jednak koń okręca się wokół prowadzącego człowieka? To trochę tak, jakby zewnętrzna strona wierzchowca, ta przy której nie ma człowieka, była większą, cięższą i toczącą się szybciej z górki kulą. Toczącą się szybciej, niż ta przy prowadzącym opiekunie. Taka sytuacja powoduje, że ciało konia ustawia się w „poprzek drogi”.


Mój czytelnik pracuje ze swoja podopieczną na halterze i uwiązie. Obawiam się, że przy „naprawianiu” tego błędu, konieczne będzie ogłowie i wędzidło. Potrzebna jest bowiem praca na zewnętrznej wodzy. Opisane wcześniej sygnały (szarpnięcia za wodze) należy wykonać tylko z mocniej rozpędzonej strony zwierzęcia. Czyli prowadzicie wówczas podopiecznego tylko na zewnętrznej wodzy i „kontrolując” jego zewnętrzną stronę. Bardzo pomocnym może okazać się sygnał dawany z przodu konia przy pomocy bacika. Zazwyczaj „rozmawiający” z tyłem konia bacik musicie na moment przestawić do przodu i „klepnąć” nim zwierze w klatkę piersiową. Sygnały te zgrajcie z szarpnięciem wodzami. Gdy pracujecie tylko na zewnętrznej wodzy z wyprzedzającym koniem, bacik powinien trafiać w jego klatkę z zewnętrznej strony. Sugerujcie w ten sposób zwierzęciu, by postawiło zewnętrzną przednią nogą krótszy krok. Krok, który nie będzie ciągnął za sobą całego „rozpędzonego” boku. Ucząc wierzchowca równego i spokojnego chodzenia z opiekunem, nieodzowna jest umiejętność wykonywania takiej samej pracy z obu stron podopiecznego. Konieczne jest więc wyćwiczenie sprawności waszych rąk tak, by obie pracowały z taką sama swobodą i dokładnością.

Wielu z was zapyta po co te ćwiczenia. Wygląda to jak przygotowanie do chodów bocznych (ustępowanie od łydki, ciąg, itd.), a wielu początkujących jeźdźców nie zakłada, by kiedykolwiek wykonywała takie ćwiczenia. Owszem, tak to wygląda i faktycznie ćwiczenia te takimi są. Jednak przede wszystkim uczą wierzchowca, jak prawidłowo reagować na sygnały jeźdźca dawane łydkami. Siedząc w siodle na grzbiecie konia, tak właśnie reagującego, nie będziecie musieli „walczyć” z końskim bokiem pchającym się na waszą nogę, ani z jego ciężarem „wiszącym” na wodzach i tym samym waszych rękach.



czwartek, 8 stycznia 2015

O ZAANGAŻOWANIU KOŃSKIEGO ZADU MOŻNA MÓWIĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ


Wyobraźcie sobie, że suniecie na nartach biegowych po płaskim terenie. Nogi nie pracują i narty suną równolegle. „Napęd”, dzięki któremu posuwacie się do przodu, leży w waszych rękach trzymających kijki. Odpychacie się nimi robiąc zamaszyste ruchy i mocno zapierając się o podłoże. Tak właśnie „pracuje” koń, który nie idzie od zadu. Jego przednie nogi pracują jak ręce narciarza biegowego, a na tylne kończyny, które nie biorą udziału w procesie napędzania, można by zwierzęciu założyć narty. Siedząc na grzbiecie swojego wierzchowca spróbujcie wyczuć, które z końskich nóg wyraźnie się odpychają, a na które można założyć mu płozy. U prawidłowo pracującego wierzchowca owe płozy powinny „się znaleźć” na przednich nogach, a odpychające kijki w tylnych. Czyli układ zupełnie niemożliwy dla człowieka. Koń niosący „pasażera” i „odpychający się” przednimi nogami jak kijkami, zawsze będzie próbował pomóc sobie w tej pracy obarczając swojego opiekuna częścią ciężaru swojego ciała. Będzie chciał w ten sposób odciążyć pracujące przednie nogi. Można więc wywnioskować, że każdy koń „wiszący” wam na rękach jest zwierzęciem nie pracującym od zadu. Przerzucenie „siły napędowej” na tył zwierzęcia spowoduje, iż podopieczny „automatycznie” „zdejmie” wam ciężar z rąk.

Takie „wiszenie” konia na rękach jeźdźca sprawia oczywiście zwierzęciu ból. Wierzchowiec nie zdaje sobie jednak sprawy z przyczyn, które są źródłem jego „niewygody”. Nie zaangażuje sam z siebie tylnych nóg do pracy, by móc samemu swobodnie „nieść” „przód” swojego ciała. Zacznie, zamiast tego, szukać ucieczki od bólu. Stąd bierze się szarpanie wodzami, wyrywanie ich z rąk jeźdźca, zadzieranie głowy, pędzenie do przodu itp. Ci jeźdźcy, którym „udało się” za pomocą „tanich chwytów” i siły przeganaszować konia, nie powinni sądzić, że rozwiązali problem. Owszem koń, który ma „przyklejoną” brodę do własnych piersi, nie będzie obciążał rąk „pasażera”. Jednak ten fakt nie oznacza, iż tylne nogi zwierzęcia pracują napędzająco. Nadal jego przednie kończyny pełnia rolę kijków narciarskich, a wierzchowiec „radzi” sobie z przeciążeniem przodu spinając mięśnie, blokując stawy, usztywniając i wykrzywiając własne ciało.

Problem większości jeźdźców próbujących „namówić” konia do prawidłowego rozłożenia pracy na kończyny polega na tym, iż cały „pakiet” poleceń chcą przekazać poprzez pracę na wodzach. Chcą, to może nieprawidłowe określenie, bo prawdopodobnie najczęściej nie potrafią inaczej. Taka praca nie przynosi oczekiwanego efektu, a frustracje wynikającą z tego potęguje fakt, że w wielu przypadkach sygnały dawane przy pomocy owych wodzy są technicznie prawidłowe. Krótkie, delikatne ale energiczne szarpnięcia i odhaczanie wodzy. Działanie tymi pomocami tak, by „poprosić” zwierzę o „podniesienie przodu”, rozluźnienie szyi, ustawienie jej w pozycji wyprostowanej. Dlatego nie chcę tu pisać o konieczności zaprzestania pracy wodzami. Chcę wam uzmysłowić tylko, że musicie „zmusić się” do tego, byście równocześnie bardzo aktywnie używali swoich łydek. Zdaję sobie sprawę, że niektórym jeźdźcom wydaje się absurdalnym fakt, iż pracując wodzami powinni równocześnie pukać w końskie boki łydkami. Przeciążone na przodzie wierzchowce są zazwyczaj końmi „pędzącymi” do przodu. W związku z tym, jeździec pracując wodzami i ciałem z „przodem” konia nad jego ustawieniem i rozluźnieniem, równocześnie musi wysyłać sygnały egzekwujące zwolnienie tempa. Tak więc używanie przez jeźdźca łydek, których praca nieodmiennie kojarzy się większości z sygnałami podganiającymi konia, przeczy ich wyobrażeniom o sposobach „rozmowy” z wierzchowcem. Wyobraźcie sobie zatem, że wasze działanie z przodu wierzchowca odbierają przednim jego kończynom „kijki narciarza”, a pukające łydki „wręczają” je tylnym kończynom. Te kijki jednak nawet na ułamek sekundy nie mogą stać się „bezpańskie”. Nie można ich odebrać i dopiero potem wręczać komuś innemu. Chwila przerwy między tymi czynnościami powoduje, że odebrane kijki zaraz wracają do „poprzedniego właściciela”. Dlatego „odbieranie” ich przednim kończynom musi idealnie zbiec się w czasie z ich „przekazywaniem” kończynom tylnym.

To trochę tak, jakby nasze ciało wespół z rękami „uzbrojonymi” w wodze należały do jednej grupy, a nasze łydki do drugiej, antagonistycznej. Im więcej wydają się mieć pracy członkowie grupy pierwszej, tym więcej powinny im „psuć zamiary” i dodawać pracy członkowie grupy drugiej. To bardzo trudne zadanie, a na domiar wszystkiego nierozumiejący sygnałów koń, koń który uczy się dopiero ich znaczenia, będzie bronił się przed takim działaniem jeźdźca. Zwalnianie tempa i „zatrzymywanie” zwierzęcia w taki sposób będzie trwało początkowo np. kilka okrążeni zamiast kilka kroków. W grę będzie wówczas wchodzić bycie konsekwentnym i upartym bardziej niż podopieczny. „Pracujący” jeździec musi tak długo „przetrzymać” uciążliwość takiego końskiego buntu, aż nie poczuje, że zwierzę zwolniło. I zwolniło nie po waszej próbie zaciągnięcia wodzy, tylko dzięki temu, że podstawiło zad, skróciło ciało i odciążyło przód swojego ciała.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...