piątek, 31 lipca 2015

RĘCE JEŹDŹCA-JAK POWINNY PRACOWAĆ część druga



Część druga.

W jaki sposób pracować rękami przy przekazywaniu zwierzęciu informacji? Wśród jeźdźców pokutuje przekonanie o konieczności pracy nadgarstkiem w dół i w górę, ewentualnie czwartym palcem dłoni w ruchu otwierającym i zamykającym w pięść. Wszystko po to, by sygnał był delikatny. Nie twierdzę, że takich sygnałów nie wolno absolutnie używać, ale w żaden sposób nie będą one dla konia delikatne, jeżeli będzie on „wisiał” na tych wodzach albo jeździec będzie miał spięte ramiona i sztywne ręce. Poza tym, ruch z nadgarstka czy palca będzie krótki, mechaniczny, mało sprężysty i nieprecyzyjny. Jednak tym, co najmniej „przemawia” za tego rodzaju sygnałami jest jego „jednokierunkowość”. Wodze działają wówczas tylko przytrzymaniem w kierunku: do tyłu. Takie wodze będą dla zwierzęcia wyłącznie „rozmówcą” kierującym polecenia dla jego mordy. Człowiek jadący wierzchem, z „buzią” podopiecznego nie powinien rozmawiać. Mimo, że tam macie „podczepione” wodze, musicie poprzez nie przekazywać informacje dotyczące szyi, głowy, klatki piersiowej, łopatek. Powinniście poprzez wodze kierować polecenia dotyczące rozluźnienia i ułożenia tych części ciała, a przede wszystkim sygnały skupiające. W poprzednim poście napisałam, że koń wykonuje polecenie nie podczas dawania sygnału, tylko tuż po nim, po „powrocie” wodzy do stanu wyjściowego. Przy „pracy” nadgarstkiem, jego zgięcie jest sygnałem, a wyprostowanie owym powrotem. Jednak przy „pracy” czwartym palcem, by „oddane” wodze były stanem wyjściowym, jeździec musiałby mieć go większość jazdy nienaturalnie „otwartego”.

Wracam teraz do tego, że poprzez wodze jeździec powinien „rozmawiać” z podopiecznym na temat jego rozluźnienia, ustawienia i skupienia, a nie „walczyć” z pyskiem. Poprzez „pociągnięcia” za wodze prowadzicie z podopiecznym dialog. Jeżeli dialog, to nie zapominajcie, że koń też do was „mówi”, więc wasz sygnał jest często odpowiedzią na „informacje” „płynące” od istoty tuż pod wami. W związku z tym, trzeba namawiać i informować konia, „mówiącego”: „jestem spięty i sztywny”, by rozluźnił wskazane przez jeźdźca mięśnie i stawy. Taki sygnał, to jakby inicjowanie „falującego ruchu mięśni”. To, jak „rzucenie kamienia” do wody, by „stworzyć” falę, która rozejdzie się po tafli. Im dalej mają dojść fale i bardziej mają być wydatne, tym „większy kamień wrzucicie do wody”, tym bardziej ekspresyjny i energiczny ruch wykonacie wodzą. Sygnały inicjujące rozluźnienie będą różniły się ową ekspresją, sprężystością i „siłą” w nie włożoną w zależności od tego, jak mocno spięty jest wierzchowiec, jak bardzo uparty i zaparty. Sygnały będą różne w zależności od tego, jak daleko chcemy „pchnąć” falę. Czy ma ona objąć tylko szyję, dojść do łopatki czy, wzmocniona pukającym sygnałem łydki, ma dotrzeć aż do końskiego zadu. Jednak cechą wspólną tych sygnałów musi być „prowadzenie” ich już z ramienia. Obojętnie czy sygnały są krótsze, dłuższe, bardzo delikatne, czy nieco bardziej wyraziste przy ich dawaniu, powinny pracować wasze stawy: ramieniowy i łokciowy.

Ruch rąk jeźdźca powinien różnić się w zależności od tego, czy dana ręka pracuje wodzą wewnętrzną czy zewnętrzną. Zazwyczaj wodzą zewnętrzną pracujemy w kierunku własnego pępka. Ruch wewnętrzną wodzą powinien być gestem otwierającym ją nieznacznie w bok. W obu tych przypadkach długość przytrzymania wodzy, ekspresja z jaką pociągacie za wodzę, zależy od tego co chcecie zwierzęciu przekazać i jaka jest jego odpowiedź na wasze polecenie. Każdy sygnał to słowa, które chcecie „wypowiedzieć”, musicie więc myśleć tymi słowami, tymi informacjami, które chcecie przekazać. Czując sztywną szyję wierzchowca, bez szansy jej zgięcia, myślicie: „rozluźnij przyjacielu ten mięsień u nasady szyi, ale nie rozpraszaj się, skup się na pracy. Nie możesz „odblokować” tego mięśnia? Pewnie, bo masz źle ustawiona łopatkę z tej strony. Nie rozpychaj się nią jak człowiek odstawionym łokciem. Trzymaj go przy ciele. O tak, super. Ale spokojnie nie rozpędzaj się tylko dla tego, że nie do końca rozumiesz moje polecenie”- i pod ten dialog w waszej głowie pracujecie wodzami. Każda taka informacja, czyli sygnał dawany wodzami, musi mieć też swoją tonację, tembr, głośność i musi nieść emocje. Czasami musicie krzyknąć, gdy „uczeń” nie skupia się i was nie słucha, a do skoncentrowanego słuchacza możecie mówić prawie szeptem. Polecenie do wykonania, którego koń nie rozumie, którego znaczenia dopiero się uczy, będzie musiało być przez was często powtarzane. Przy zrozumiałej dla zwierzęcia „prośbie”, powtórzeń nie będzie trzeba używać.

Chcę zwrócić również uwagę na to, że poprzez nierozmawiające za pomocą wodzy ręce, też czegoś uczycie waszego podopiecznego. Utwierdzacie go w przekonaniu, że może powielać błędy, że może mieć spięte mięśnie, że może „walczyć” z opiekunem, że może oprzeć ciężar na jego rękach. Trzymając napięte wodze, człowiek jednak mimowolnie wykonuje nimi pewien gest. Jeździec czując podświadomie, że koń oprze się na wodzach, pociągnie albo szarpnie za nie, napina i usztywnia rękę w oczekiwaniu na „przyjęcie ciężaru”. Te „oczekujące ręce” „mówią”: „tak koniu możesz się usztywnić, napiąć mięśnie i wykrzywić się, jesteśmy gotowe na podtrzymanie twojego ciężaru”. Taką informację spięte ręce przesyłają nawet wówczas, gdy jeździec „puści” wodze, tyle tylko, że bez ostatniego członu. Dodatkowo, człowiek bez ich udziału nie jest w stanie „usłyszeć” co do niego „mówi” wierzchowiec. Taki brak świadomej „konwersacji” między jeźdźcem a jego podopiecznym, jest nagminny podczas przejść między chodami. Wielu jeźdźców uważa, że podczas owych przejść należy dawać tylko sygnały podganiające do wyższego ruch albo zwalniające do chodu niższego. Niewielu jednak określa wówczas zasady na jakich dane przejście zwierzę ma wykonać.

Jest jeszcze bardzo ważna kwestia dotycząca właściwego zrozumienia przez konia sygnałów dawanych poprzez wodze. Jeżeli przy pracy wodzami wierzchowiec będzie zmieniał tempo i rytm chodu, będzie to oznaczało, że źle rozumie treść „polecenia”. Gdy zwierzę przyspieszy napierając na wędzidło, to będzie to dla was informacja, iż potraktował „prośbę” jako zachętę do „przepychanki” z opiekunem. Zwolnienie tempa przez podopiecznego powinno wam zasugerować konieczność użycia pukających łydek, by zwierzę powróciło do tempa poprzedniego. Powinniście tak zareagować, kontynuując pracę wodzami, aby ową pracę podopieczny zrozumiał jako sygnały „proszące” o zwolnienie ruchu. Po takiej waszej „interwencji”, wierzchowiec powinien zrozumieć swój błąd i skupić się na właściwym zrozumieniu sygnału.


sobota, 25 lipca 2015

RĘCE JEŹDŹCA


Część pierwsza.

Gdy zaczynałam prowadzić „Pogotowie jeździeckie”, pisałam bardzo krótkie posty. Ktoś mi podpowiedział, że dłuższe „wywody” nie „znajdą” chętnych do ich przeczytania. Jednak, gdy bardzo obrazowo próbuję podpowiedzieć wam jak pracować z koniem, nie mogę zamknąć tekstu w kilku zdaniach. Teraz, gdy sama czytam te krótkie posty, kusi mnie bardzo, by je rozwinąć. Czy ktoś z was pamięta tekst pt: „Sprężyna” opatrzony wymownym rysunkiem mojego brata. 



Przytoczę go w całości: „Konie bardzo lubią, kiedy rozmawiająca z nimi poprzez wodze ręka jest jak dobra, niezbyt mocna sprężyna. Łatwo się rozciąga na całej swojej długości (od ramienia) i delikatnie, spokojnie wraca do pierwotnej pozycji. Pyski tych zwierząt wyrażają strach przed sztywnymi i spiętymi ramionami. Spróbujcie podczas jazdy zwiesić swobodnie ramiona i je rozluźnić. Nie zaciskajcie pach, dajcie pracować łokciom, oddajcie całe ręce do przodu”.


Wielu jeźdźców szybko „łapie” nawyk siłowego działania wodzami. Abstrahując od tego, czy i w jaki sposób konie prowokują człowieka do „zabawy” w siłowanie się, jeźdźcy mają tendencje do napinania rąk, ramion i pleców zakładając, że ich wierzchowiec jest bardzo silnym zwierzęciem. Fakt ten wprawdzie jest niezaprzeczalny, ale nie zobowiązuje opiekunów tych zwierząt do pracy, której głównym argumentem jest siła włożona w dawanie sygnałów. Człowiek zdaje się na zmysł wzroku i widząc duże zwierzę, nastawia się na spory wysiłek przystępując do pracy z podopiecznym. Takie nastawienie i napięte części ciała człowieka, gdy staną się nawykiem, towarzyszą jeźdźcom nawet wówczas, gdy chcą oni dawać delikatne sygnały poprzez wodze. Towarzyszą również wówczas, gdy człowiek próbuje oduczyć podopiecznego siłowania się z rękami jeźdźca. Próba przestawienia siebie i wierzchowca na delikatny „kontakt” poprzez wodze, często prowokuje ludzi do znacznego wydłużenia wodzy lub całkowitego ich puszczenia. Nie przyniesie to jednak zamierzonego efektu. Konie owszem „odczytają” nową długość wodzy, ale równie dobrze odczytują układ rąk „pasażera”. Znakomicie „czytają" ich stan napięcia i gotowości do zastosowania silnego sygnału wodzami w razie konieczności.

Post ten ma podpowiedzieć wam jak pracować rękami, by poprzez wodze mieć lekki i przyjazny kontakt z końskim pyskiem. Przede wszystkim skupcie się na wypracowaniu takiego sposobu trzymania wodzy, by ich stan napięcia nie zmieniał się, bez względu na to, co koń robi ze swoją głową i szyją i bez względu na to, jaki ruch wykonujecie swoimi rękami. Potraktujcie wodze tak, jakby była to część waszych bardzo długich rąk. Ręce nie mogą nigdy zwisać, ani się zbyt mocno naprężać. Dzięki rękom długim jak wodze, moglibyście trzymać kółka od wędzidła bezpośrednio dłońmi. Uruchomcie wyobraźnię, by trzymać wędzidło tak, jakby nie było przypięte do pasków ogłowia i „pilnujcie", żeby nie wypadło zwierzęciu z pyska. Trzymajcie tak, by w miarę możliwości "leżało" w stałym miejscu na dolnej szczęce podopiecznego i z niezmiennym, lekkim naciskiem na język i kąciki ust. Przy takim założeniu i trzymaniu dłońmi wędzidła „bezpośrednio” za jego kółka, człowiek „odda” swoje ręce „do dyspozycji” zwierzęciu i będzie nimi podążał za ruchem jego głowy i szyi. Wasze ręce staną się wówczas sprężyste. Konie bardzo „boją się” kończyn górnych jeźdźca z zablokowanymi i nieruchomymi stawami. Takie ręce nie zmieniają swojego układu i położenia. „Tkwią” w jednym i tym samym miejscu, w pozycji gotowej do przyciągnięcia się do wodzy i trzymania się ich przy braku równowagi. Swoje położenie, podczas ruchu zwierzęcia, zmienia natomiast głowa i szyja konia. „Kiwają” się one w rytm kroków wierzchowca. Im bardziej rozluźniony grzbiet ma wasz wierzchowiec, tym bardziej sprężyście pracuje końska szyja „niosąc” głowę zwierzęcia. Podczas naturalnego ruchu szyi konia w przód i tył, przy rękach jeźdźca z zablokowanym ruchem stawów, wodze stają się raz napięte, a przy następnym kroku luźne. Takie nie pracujące ręce jeźdźca powodują, że wierzchowiec co drugi krok „nadziewa” się boleśnie na wędzidło. Konie bardzo szybko uczą się odnajdować sposoby na ucieczkę przed takim dyskomfortem. Jedna z nich to „chowanie się za wędzidło”, czyli przeginanie szyi tak mocno, by trzymać brodę jak najbliżej klatki piersiowej. Mielą przy tym językiem w nadziei, że uda im się wypluć wędzidło. Drugi sposób to siłowe oparcie się o wędzidło, a tym samym o ręce jeźdźca. Wierzchowce wolą silny ale stały nacisk w pysku, niż rytmiczne i bolesne uderzanie się kącikami „ust” w „metalowy pręt”. Każda z tych opcji powoduje napięcie i usztywnienie mięśni szyi zwierzęcia, co ma ogromny wpływ na brak rozluźnienia mięśni w całym końskim ciele. Szyja takiego podopiecznego staje się „krótka”. „Wygląda” to trochę jak u człowieka, który chowa szyję w ramiona. Bez elastycznie pracujących rąk jeźdźca, wierzchowiec będzie bał się rozluźnić szyję i „rozciągnąć” ją do przodu. Takie „wyciągnięcie” szyi do przodu jest niezbędne do tego, by przy znaczniejszym podstawieniu zadu, koń mógł wygiąć ją łagodnym łukiem w dół.

Podczas pracy z koniem, człowiek najczęściej usztywnia i blokuje stawy ramion, czasami podnosząc je aż w górę. Dlaczego jeźdźcy usztywniają ramiona? Nawyk taki „rodzi się” już na etapie wstępnej nauki jazdy konnej, gdy instruktorzy „szlifują do upadłego” umiejętność anglezowania, bez przygotowania jeźdźca do właściwego wykonania tej czynności. Uczący nie zwracają uwagi na to, czy jeździec opanował właściwy dosiad, pozwalający utrzymać równowagę ciała na własnych nogach opartych w strzemionach. Bez takiego dosiadu „młody” adept sztuki jeździeckiej przy podnoszeniu się z siodła podciąga swoje ciało na wodzach, a tym samym na pysku zwierzęcia. Wodze służą wówczas również do przytrzymywania się, by nie „wypaść” z siodła i do trzymania konia, by nie jechał zbyt szybko albo tam, gdzie mu się podoba. Wszystko to powoduje, że trzymający kurczowo siebie i konia człowiek blokuje stawy. Na dalszych etapach jazdy konnej, gdy człowiek pracuje już wodzami, chcąc przekazać podopiecznemu pewne informacje, spięte i zablokowane ramiona pozostają, gdy polecenia przekazywane są z użyciem siły. Przekazywane są często mechanicznymi, zbyt krótkimi i wyuczonymi ruchami rąk. Ruchami, które próbują zrobić „coś” z końską szyja i mordą, zamiast poprosić zwierzę o samodzielne wykonanie polecenia. Człowiek także usztywnia i podnosi w górę ramiona, próbując podświadomie zminimalizować podskakiwanie w siodle, spowodowane wybijającym ruchem zwierzęcia podczas galopu i kłusa ćwiczebnego. Jest to również podświadoma reakcja, podtrzymująca konia mocno „kładącego się na bok” podczas wspólnego wykonywania zakrętów.

Ramiona jeźdźca powinny być, podczas pracy z koniem, swobodnie zwieszone a ręce oddane do przodu. Oznacza to, że lekko zgięte łokcie nie powinny znajdować się na wysokości torsu człowieka, tylko wyraźnie przed nim. Dzięki temu cała ręka ma większą „przestrzeń” do pracy. Cała ręka może swobodnie pracować w przód i tył, nie „prowokując” żadnego stawu do siłowego napinania się. Gdy łokcie jeźdźca znajdują się tuż przy torsie, każdy ruch wodzą to pociągnięcie tychże łokci aż za plecy, co całkowicie niweluje sprężystość pracy rąk. Koń musi czuć, że rozluźniając szyję, bez problemu „pociągnie” za sobą ręce jeźdźca, „rozciągając” je nieznacznie jak sprężynę. Takie odczucie musi mu towarzyszyć nawet po tym jak człowiek przy pomocy wodzy „przekaże” polecenie do wykonania. Ważne jest to dlatego, że współpracujące zwierzę wykonuje polecenie nie podczas dawania sygnału, tylko tuż po nim, gdy ponownie może rozciągnąć „sprężynę”. Żeby wasza prośba stała się dla podopiecznego oczywista, sygnały dawane wodzami powinny w razie konieczności być powtarzane. Jednak to przerwy między nimi są dla wierzchowca czasem, który ma poświęcić na zrozumienie i wykonanie polecenia. Tego czasu powinniście dawać jak najwięcej przed powtórzeniem polecenia. Nie powtarzajcie go zbyt szybko tylko dlatego, że obawiacie się błędnej odpowiedzi. CDN



czwartek, 9 lipca 2015

CZY WĘDZIDŁO "WYRZĄDZA KONIOWI KRZYWDĘ"


Ten post nie będzie moją krucjatą przeciwko pracy z koniem na wędzidle. Nie będzie też pochwałą jazdy bez wędzidła. Będzie to kolejny post promujący aktywny dosiad jeźdźca. Dosiad, przy którym ciało jeźdźca jest głównym źródłem informacji dla konia. Dosiad, który przekazuje polecenia dotyczące kierunku wspólnej jazdy z wierzchowcem, rodzaju i tempa chodu oraz jego rytmu. Dosiad, który bez udziału zaciągniętych wodzy, egzekwuje od zwierzęcia zwolnienie tempa i zatrzymanie. Dosiad, dzięki któremu koń odzyskuje i utrzymuje równowagę.

Zaznaczam z góry, że nie chcę uogólniać ani generalizować powodów, dla których część jeźdźców jeździ i pracuje na koniu z wędzidłem, a część zamienia tradycyjne kiełzno na bezwędzidłowe albo na „sznurki”.

Oczywiście wędzidło może „wyrządzać koniowi krzywdę”, ale nie dlatego, że jest kawałkiem metalu włożonym do jego pyska. Wędzidło „zadaje ból” zwierzęciu, gdy jest „narzędziem” w rękach jeźdźca z biernym dosiadem. Z dosiadem, który nie przekazuje żadnych informacji, za to jest źródłem uciskania grzbietu zwierzęcia. Bez udziału aktywnego dosiadu, człowiek „rozmawiający” z wierzchowcem używa do komunikacji wyłącznie owego wędzidła i to najczęściej poprzez siłowe działanie. To działanie często ogranicza się do ciągnięcia za obie wodze, by koń zwolnił albo się zatrzymał oraz do ciągnięcia za jedną z wodzy, przy manewrach skręcających i odciągających. Dlaczego te sygnały są siłowe? Dlatego, że jeździec zatrzymuje i nakierowuje konia, zamiast poprosić go o zatrzymanie czy o wykonanie zakrętu po właściwym torze. Człowiek jadący wierzchem bez aktywnego dosiadu bardzo często pracuje na mocno obciążonych wodzach. Wówczas do swoich „rozmówek” z wierzchowcem dodaje jeszcze jeden sygnał, oparty na „pracy” poprzez wodze. Ten sygnał to tak zwana „tarka” czyli siłowe i mechanicznie powtarzane przeciąganie wędzidła w prawą i lewą stronę. Wielu jeźdźców jest przekonanych, że dzięki takim ruchom zakończy się zabawa z koniem w „przeciąganie liny”. Zabawa w „kto silniejszy”? Zwierzę ze swoim ciężarem głowy i szyi, czy człowiek i jego ręce? Koń uwieszający się na wodzach tworzy w ten sposób tak zwaną „piątą nogę”. Pewnie niejeden z was słyszał to określenie. Ta „piąta noga” potrzebna jest zwierzęciu do podtrzymania przeciążonego przodu ciała. Ciała, które nie pracuje w równowadze i które „ratuje się” przed upadkiem.

Dyskomfort jaki wówczas sprawia zwierzęciu wędzidło jest „widoczny” dla człowieka i „namacalny”. Jeździec czuje, że pracując obciążonym wędzidłem sprawia ból zwierzęciu. Jednak przy braku równowagi i przeciążonym przodzie ciała, konie odczuwają ogromny ból w sztywnych i spiętych do granic możliwości mięśniach klatki piersiowej, szyi, przy łopatkach i w przednich nogach. Odczuwają również ból w sztywnych i blokujących się od przeciążenia stawach kończyn przednich, a także ból w źle ustawionych łopatkach. Żeby zmniejszyć ból w tych mięśniach i stawach, wierzchowce szukają „piątej nogi”, szukają dla nich podparcia. Jednak taki stan obolałego ciała zwierzęcia nie jest widoczny, potrzeba wiedzy i wyczucia, by uświadomić sobie ogrom końskiego dyskomfortu.

Na „pozbycie się” wędzidła podczas pracy z koniem bardzo często decydują się jeźdźcy, których wierzchowiec nadmiernie obciąża wędzidło, a tym samym ręce jeźdźca. Decydują się jeźdźcy, którzy czują, że przeciążone wędzidło, będąc przekaźnikiem poleceń, zadaje podopiecznemu ból. Jednak zabierając zwierzęciu „piątą nogę”-oparcie dla „przewracającego się” jego ciała, nie sprowokują konia do samodzielnego poprawienia równowagi, do „przeniesienia” części ciężaru z przodu ciała na tył. Brak „piątej nogi” spowoduje, że wierzchowiec „ratując się” przed upadkiem, będzie jeszcze mocniej napinał mięśnie szyi i przodu ciała, będzie mocniej blokował ruch stawów przednich nóg. Próbując „radzić” sobie z brakiem równowagi, koń będzie również pogłębiał wklęsłość pleców i blokował ruch stawu krzyżowo-lędźwiowego. Same „straty”. Wklęsły układ kręgosłupa i jego bolesność potęguje jeździec z biernym dosiadem. Czyli takim, przy którym ciężar człowieka „niesie” właśnie kręgosłup zwierzęcia. Często przy siedzeniu w siodle jak w fotelu, człowiek działa uciskowo swoimi biodrami i „wrzyna się” w grzbiet podopiecznego, jak obciążone wędzidło w kąciki jego ust.

Czym charakteryzuje się aktywny dosiad? W wielkim skrócie: „Siedzimy w siodle tak, by namówić wierzchowca do wygięcia grzbietu i „szczelnego” wypełnienia przestrzeni między naszymi nogami i kroczem. Żeby taką przestrzeń zbudować, jeździec musi na czymś oprzeć swój ciężar-na czymś stanąć i tym czymś są strzemiona”. Wyobraźcie sobie, że strzemiona to murek, na którym stoicie w takiej pozycji, z której najwygodniej byłoby wam się odbić, by wyskoczyć w górę i opaść z powrotem na nogi. Jednak wy wcale nie chcecie zeskakiwać z tego muru. Wręcz przeciwnie, twardo na nim stoicie i nie pozwalacie w żaden sposób zepchnąć się z niego. Murek jednak stwarza jednak „mały” problem: nie jest przyczepiony do podłoża. Nie kontrolowany przesuwa się w przód i tył. Waszą rolą jest ustawić go sobie w najdogodniejszym do odbicia się miejscu. Ustawiacie oczywiście ten murek całymi nogami, począwszy od stawów biodrowych.

Jeżdżąc z aktywnym dosiadem, jeździec ma możliwość pracować nim i łydkami nad odzyskaniem przez wierzchowca utraconej równowagi. Może bez użycia wędzidła regulować tempo jego chodów i prosić o zatrzymanie. Przy odbudowywaniu równowagi nieodzowne są sygnały dawane wodzami, „proszące” o podniesienie przodu ciała oraz rozluźnienie jego mięśni i mięśni szyi. Po odzyskaniu równowagi, koń odciąża wędzidło i ręce jeźdźca. „Piąta noga” nie jest mu już wówczas potrzebna. Proponuję, by jeźdźcy, którzy nie chcą pracować na wędzidle, zwrócili większą uwagę na swoją pracę w siodle i na równowagę konia. Żeby zmieniali kiełzno w momencie, w którym ich wierzchowiec nie obciąża poprzedniego. Żeby wybierali kiełzno, poprzez które będą mogli przekazywać sygnały „proszące” o rozluźnienie mięśni i podniesienie przodu ciała, po utracie równowagi.

Reasumując: jeżeli koń zwalnia i zatrzymuje się w reakcji na „wciągnięte” mięśnie brzucha, na rozciągnięte mięśnie pleców, na ciężar jeźdźca w strzemionach, nie potrzebuje mieć zaciąganych wodzy, bez względu na kiełzno. Jeżeli wierzchowiec pracuje z zachowaniem równowagi, nie będzie obciążał kiełzna, również wędzidłowego. Myślę też , że jeźdźcy, którzy odkryli i doceniają wartość aktywnego dosiadu, dosiadu przy którym nie obciążone wędzidło jest przekaźnikiem subtelnych poleceń skupiających i rozluźniających, zazwyczaj nie widzą powodów, dla których trzeba je „wyrzucić”.


wtorek, 16 czerwca 2015

ROZLUŹNIANIE KONIA PODCZAS PRACY A METODA MASAŻU JIMA MASTERSONA


Tym postem chcę was zachęcić do zapoznana się z metodą masażu Jima Mastersona. I wcale nie chodzi mi o to byście zostali masażystami wierzchowców. Metoda ta, to seria ćwiczeń wykonywana z koniem ale wymagająca wyczucia i delikatności opiekuna. Jeżeli pracując tą metodą „nauczycie się” wyczuwać spięte mięśnie konia i doprowadzać je do rozluźnienia, to staniecie się dużo bardziej wrażliwi i wyczuleni na to, co podczas jazdy dzieje się ciałem waszego podopiecznego. Będziecie w stanie rozpoznać „zablokowane” mięśnie i stawy pupila i szybciej znajdziecie sposób na ich odblokowanie. Staniecie się jeźdźcami z większym jeździeckim wyczuciem.

Podejrzewam, że niejeden jeździec zakłada, iż jego wierzchowiec nie ma problemów i nie usztywnia ciała. Adepci sztuki jeździeckiej wyciągają takie wnioski, ponieważ nie czują napięć w mięśniach ani stawach podopiecznego. Przekonanie o braku sztywności końskiego ciała utwierdza w ludziach fakt, że podopieczny „bez problemu” wykonuje polecenia i „bez problemu” idzie w każdym chodzie, a szczególnie chętnie w terenie. Spróbujcie jednak założyć, że złe napięcia mimo wszystko kumulują się w poszczególnych częściach ciała zwierzęcia.

Jim Masterson: „Z większością koni jest jak z ludźmi, czyli nie są idealnie symetryczne. Mogą mieć trochę dłuższą jedną kończynę albo silniejszą jedna stronę, podobnie jak u większości ludzi jedna strona jest dominująca. Ta asymetria czasem się pogłębia w wyniku treningu, co może prowadzić do braku równowagi, a to z kolei, może spowodować kulawiznę. Z perspektywy mojej długoletniej pracy z końmi….stwierdzam, że dziewięć na dziesięć z nich ma naturalne skrzywienie po przekątnej: prawy przód - lewy tył. U tych zwierząt napięcia gromadzą się zwykle za potylica po prawej stronie, są one trochę sztywniejsze po prawej stronie szyi i po lewej stronie odcinka krzyżowego oraz w mięśniach po lewej stronie zadu. Zwykle lepiej wyginają się na lewo i wygodniej jest im galopować na lewą nogę. Od każdej reguły są wyjątki: niektóre konie znoszą ból lepiej niż inne i kompensują dyskomfort lub kulawiznę, przerzucając ciężar ciała z przodu na tył (i odwrotnie) lub na inne okolice ciała. Jednak kiedy napięcia mięśniowe zaczynają się rozwijać w sposób asymetryczny lub jednostronny, a obciążenia rozkładają się nierówno, to nawet małe problemy mogą urosnąć do rangi wielkich”.

Jak już wspomniałam, metoda ta to ćwiczenia, które opiekun wykonuje razem z koniem, rozluźniając w ten sposób poszczególne partie mięśni konia i poszczególne stawy. Opisy ćwiczeń można znaleźć w książce, wydanej również w Polsce. Zachęcam do zapoznania się, bo nie moją rolą jest dublowanie opisu ćwiczeń. Chcę tylko zwrócić uwagę, że wstępne opisy podejścia do wykonania „zadania” idealnie przedstawiają sposób, w jaki powinno pracować się z wierzchowcem również z ziemi i z siodła.

Jim Masterson: „Przekonałem się, że jeżeli nie przekraczam pewnych granic, a tym samym nie wywołuje u konia oporu i odruchu przeciwstawiania, jestem w stanie zlokalizować w jego ciele napięcia , a następnie mogę poprosić o ruch w sposób, który pozwala koniowi te napięcia usunąć”.

Nic dodać, nic ująć. Przekazując zwierzęciu „polecenia” poprzez pracę łydkami, ciałem i rękami, jeździec powinien kierować się tą zasadą. Nie przekraczać granicy, po której sygnał zaczyna być siłowym przekazem. Granicy, po której wy ruszacie częścią końskiego ciała, zamiast poprosić o ruch podopiecznego.

Jim Masterson: „Najważniejszy jest sposób, w jaki poprosisz konia o ruch. Jeżeli w momencie , w którym prosisz o ruch, koń nie jest odprężony, wówczas nawet jeśli go wykona, to –w pewnym sensie-będzie stawiał opór. Dlatego tak ważnym słowem jest „poproś”. Poproś….przestań działać….poproś… przestań działać. Za każdym razem możesz poprosić o trochę więcej…”, aż do całkowitego zniwelowania napięć.

Dokładnie! Tak ważnym słowem jest „poproś”. „Poproście” łydkami, by zwierzę szło energicznie do przodu zamiast pchać go uciskającymi biodrami albo wbijającymi się w żebra piętami. Jeżeli czujecie opór, jeżeli koń nie postawi kolejnego kroku bez waszego siłowego udziału, jeżeli koń nie jest samoniosący i nie reaguje na „prośby” to znaczy, że skumulowały się w jego ciele napięcia. Zamiast wzmacniać siłowy sygnał, zlokalizujcie napięcie w stawie krzyżowo-lędźwiowym, biodrowym, kolanowym, skokowym lub pęcinowym i „poproście” o rozluźnienie, by stworzyć podopiecznemu „warunki” do wydajnego i energicznego ruchu. Jak tego dokonać? Musicie widzieć w wyobraźni „zablokowane” miejsce w ciele podopiecznego, „widzieć” i czuć, że ten staw lub mięsień rusza się z oporem i nie ma w nim luzu i energii. Pukając łydkami, tak jak puka się do drzwi prosząc gospodarza by otworzył, „poproście” wierzchowca: „ruszaj się tak, by z zadu „popłynęła” energia”. Niech wasz wierzchowiec ruszy się tak, żebyście mogli ją poczuć płynącą wzdłuż grzbietu jak wartki strumień. Przestańcie działać i znów „poproście”, by koń stawiał każdy kolejny krok sam i „radośnie”. Przestańcie działać i znowu „poproście”, by zwierzę szło tak, by huśtać waszym, „czekającym” na kolejny krok, korpusem. Przestańcie działać i znowu pukając łydkami "poproście" o to wszystko naraz. „Jeżeli w momencie , w którym prosisz o ruch, koń nie jest odprężony, wówczas nawet jeśli go wykona, to –w pewnym sensie-będzie stawiał opór”. Podświadomie jeźdźcy wyczuwają go. Problemem jest uzmysłowienie sobie tego. Jeżeli człowiek napina ciało, by pomóc zwierzęciu siłowym pchnięciem w wykonaniu zadania, oznacza to, że właśnie czuje jego opór. Wystarczy więc „obserwować” co dzieje się z waszym ciałem przy przekazywaniu poleceń podopiecznemu. Jeżeli napinacie ramiona i plecy, blokujecie stawy w rękach, to czujecie napięcia i narastający opór w końskiej szyi i łopatkach. Jeżeli podkurczacie nogi, przykurczacie ciało, zadzieracie piętę, by wbić ją w koński bok, to wyczuwacie napięcie w końskich bokach i zadzie. Jeżeli zaciskacie stawy biodrowe, napinacie pośladki próbując je mocniej wcisnąć w siodło, jeżeli wykonujecie biodrami pchające ruchy, to wyczuwacie napięcia w stawie krzyżowo-lędźwiowym i w stawach tylnych kończyn wierzchowca.

Jim Masterson: „Tak długo, jak koń ci się przeciwstawia , nie jest w stanie się rozluźnić…..Jeżeli koń jest rozluźniony, gdy poruszasz stawem lub jakimś połączeniem w obrębie normalnego zakresu ruchu, dochodzi do uwolnienia napięć nagromadzonych w tym stawie lub połączeniu”.

Jeżeli koń jest rozluźniony, to wykonując polecone mu zadanie, nie gromadzi napięć. Gdy jednak napięcia się już nagromadziły, a jeździec prosząc o ruch równocześnie poprosi o rozluźnienie napiętych miejsc w ciele, zostają one „uwolnione”. Jeździec podczas takiego „luźnego” ruchu powinien poczuć coś w rodzaju „wydechu” u podopiecznego. Powinien poczuć, że koń wykonuje zadanie „samodzielnie”, jeździec siedzący w siodle „tylko mu towarzyszy” podążając za nim swoim ciałem. Człowiek powinien poczuć, że wykonywane przez podopiecznego zadanie „sprawia mu radość”.

Co jest jeszcze ważne podczas wykonywania ćwiczeń rozluźniających? To, że napięcia w końskim ciele „odpuszczają” na sygnał opiekuna. Uczący się tego, podczas masażu metodą Mastersona, wierzchowiec szybciej zrozumie rozluźniające intencje swojego jeźdźca podczas pracy. Oglądałam ostatnio filmik w Internecie, w którym amazonka podczas czyszczenia „rozluźniała” szyję konia metodą „na cukierka”. Koń bez problemu zginał szyję w każdym kierunku, podążając pyskiem za smakołykiem i na pewno miał ją bardzo rozluźnioną. Jednak podczas jazdy cukierek nie pomoże już jeźdźcowi w procesie rozluźniania. Dużo trudniej rozluźnić szyję zwierzęcia (z ziemi) chwytając go jedna ręką za nos, a drugą wskazując miejsce, w którym tego zgięcia oczekujemy i chcemy, by podopieczny rozluźnił. Żeby nie wywołać buntu i nie prowokować oporu, „prośby” człowieka muszą być subtelne, dawane z dużym wyczuciem i dużą dozą cierpliwości. Same pozytywy konieczne przy pracy z koniem podczas jazdy.



niedziela, 10 maja 2015

PŁYŃ "WODO" PŁYŃ


Pisałam już nie raz, że dla wielu jeźdźców siedzących na grzbiecie wierzchowca, ich podopieczny jest "tym" co „mają” i widzą przed sobą. Jeźdźcy prosząc wierzchowca o wykonanie zakrętu, zginają jego szyję, zamiast poprosić o zgięcie w pasie. Próbują wyegzekwować "łopatkę do wewnątrz" lub "zad na zewnątrz" zginając szyję zwierzęcia, zamiast poprosić o zgięcie w pasie i przestawienie zadu. Siłowe zginanie końskiej szyi w dół i ściąganie tam jego głowy oraz siłownie się z końskim pyskiem poprzez wodze, jest nieraz sposobem na „załatwienie” z podopiecznym „kwestii spornych”. Przeświadczenie, że celem samym w sobie jest owo ściąganie głowy i szyi konia w dół, powoduje u adeptów sztuki jeździeckiej nieodpartą chęć sięgania po patenty ułatwiające osiągnięcie celu. Owszem, cel ten zostaje osiągnięty ale przez zadawanie bólu, więc efekt jest miernej jakości. Konie stają się sztywne, przeganaszowane, obolałe, chodzą blokując ruch stawów. Pisząc, w którymś z postów o rozluźnianiu wierzchowca mówiłam, iż takie rozluźnienie jednego miejsca na końskim ciele wpływa na rozluźnianie innych. Efekt rozluźniania rozchodzi się jak kręgi na wodzie. Taki sam efekt (kręgów na wodzie) uzyskuje się prowokując zwierzę do napięć i sztywności. Spięta i walcząca szyja konia "angażuje" do "pomocy" najpierw cały przód, a potem tył ciała. Pisząc: "angażuje do pomocy", mam na myśli: prowokuje i uzyskuje napięcia i sztywności.

W poście pt: „Kontakt z koniem” napisałam: „Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma”. Chciałabym teraz wrócić do tego wyobrażenia o płynącym strumyku. W rozluźnionym ciele pracującego wierzchowca, gdy wszystkie stawy mają szansę swobodnie i efektywnie pracować, energia „wypływająca” z ruchu zadu „przepływa” przez cały grzbiet zwierzęcia docierając aż do „czubka nosa”. Ta energia powinna być jak nieustannie płynący strumień wody. Strumień płynący nie leniwym, ale spokojnym i równym nurtem. Taka „przepływająca woda” masuje i rozciąga mięśnie pleców i szyi waszego podopiecznego „prowokując je do prężenia w górę. Dzięki temu końska szyja „opada” w dół i żadne zewnętrzne i siłowe „manewry” nie są jej potrzebne do ustawiania i utrzymania w takiej pozycji. Muszę tu zaznaczyć, że owo przepływanie strumienia nie jest ruchem konia. Nie chodzi tu bowiem o tempo czy rodzaj chodu. Nurt energii „wypływającej” z pracującego zadu powinien być zawsze równy i spokojny. Zmienia się jego wartkość w zależności od trudności zadania stawianego przed zwierzęciem i powinna być ściśle określona przez jeźdźca, ale dopasowana do fizycznych możliwości podopiecznego. Powinien być taki w stępie, kłusie, galopie, a nawet podczas pozycji stój. Nie powinien się zmieniać (raz rwący, a raz leniwy), gdy prosimy konia o ruch wyciągnięty i powinien pozostać taki sam, gdy ćwiczymy piaff. Nie powinna istnieć możliwość przykręcania strumienia wody jak w kranie i puszczania go ze zwiększonym impetem.

Niestety jednak taka możliwość istnieje. Takim kurkiem jest miejsce na grzbiecie konia tuż za waszym siodłem. Tamą na „rzece”, burzoną i odbudowywaną ponownie, bywa bardzo często staw krzyżowo-biodrowy. Wierzchowiec usztywniając go i blokując swobodę ruchu „zamyka przepływ wody”. I znowu nie ma to nic wspólnego z poruszaniem się do przodu. Koń, nawet w najwyższym z chodów, może mieć zablokowany przepływ „energii”. Zaczynają się wówczas pojawiać „najpopularniejsze” problemy z koniem. Zadarta głowa i szyja, „uciekanie” na boki, „wypadanie” łopatką, „rzucanie” głową, wyszarpywanie wodzy, brak chęci do ruchu ( koń nie jest samoniosący)-trzeba konia nieustannie pchać. Jeźdźcy robią to zazwyczaj przy pomocy uciskających koński grzbiet swoich bioder, co pogłębia usztywnienie pleców podopiecznego. Kolejny problem wynikający z braku przepływu strumienia z tylnej części konia, to przeciążony jego przód. Staje się on źródłem napędu zwierzęcia ,a to powoduje, iż szuka ono oparcia i uwiesza się, poprzez wodze, na rękach jeźdźca.

Cóż zatem należy zrobić, by odblokować przepływ energii? Pracować łydkami i odciążać koński grzbiet poprzez aktywny dosiad. Najważniejsze jest jednak to, byście wyobrazili sobie płynącą wzdłuż końskiego grzbietu wodę(poczynając od zadu) i wypracowali sygnał dawany łydkami „mówiący”: płyń „wodo” płyń. Jedna z moich uczennic, nie mogąc uzyskać efektu, poprosiła o bacik. Jej łydki „pracujące” ze szkółkowego przyzwyczajenia, tak by uciskać konia, nie przekazywały właściwej informacji podopiecznej. Poprosiłam koleżankę, by zastanowiła się: czy bacik uciskał by konia? Nie!!! Pracowałaby nim na zasadzie dawania impulsu. Nie chcąc, by bacik ujeżdżeniowy stał się narzędziem do zadawania bólu, jeździec powinien wprawić go w wibrujący ruch. Dzięki temu pędzelkowata końcówka bacika „łaskocze”, „drażni”, „podszczypuje” koński bok. Nikt nie zaprzeczy, że wierzchowce na taki impuls reagują. Nie dałam amazonce bacika, gdyż to jeszcze bardziej „rozleniwiłoby” jej łydki. Zamiast tego, poprosiłam by zaczęła pracować nimi jakby były dwoma ujeżdżeniowymi bacikami. Efekt był natychmiastowy. „Strumień popłynął”.

Ale tu pojawia się następny problem. Jeżeli jeździec nie będzie umiał swoim dosiadem przekazać informacji, jakim „nurtem” ma płynąć „woda”, „tryska” ona z dużym impetem, jak z węża strażackiego. Koń traci równowagę i zachowuje się, jak wystrzelony z procy. Nie radząc sobie z odzyskaniem równowagi, wierzchowiec ponownie blokuje staw krzyżowo-lędźwiowy (buduje tamę). Błędne koło. Zatem, zanim zburzycie tamę, pomyślcie o tym, że chcecie płynąć spokojnym, równym i wygodnym nurtem na bezpiecznej „rzeczce”. Siedzicie sobie w łódeczce, która nie przyspiesza i nie zwalnia. Rozłóżcie równo na strzemiona swój ciężar. Powinien on być zawsze taki sam, bez względu na to, czy opieracie pośladki na siodle, czy podnosicie z niego. Mięśnie brzucha wciągnięte, mięśnie pleców rozciągnięte. Zapieracie się lekko ciałem (bez odchylania do tyłu) „mówiąc” podopiecznemu: „uwaga, zaraz określę tobie tempo jakim ma „płynąć” w tobie energia.

Na koniec chciałam zwrócić waszą uwagę na to, że „przykręcanie kurka i odkręcanie go z większym impetem” zdarza się najczęściej przy przejściach z jednego chodu w drugi. Zadzieranie głowy, wieszanie się na wodzach-czyż nie obserwujecie tego przechodząc ze stępa do kłusa, z kłusa do galopu? A gdy koń ruszy już galopem-czyż nie zachowuje się niejednokrotnie jak „wystrzelony z katapulty”? To samo uczucie towarzyszy przejściu z galopu do kłusa. A z kłusa do stępa-tu kurek zakręca się automatycznie. Chcę was namówić byście próbowali „pokonywać” przejścia wraz z waszym wierzchowcem, nieustannie przekazując informację: „płyń wodo płyń” (nawet przy przejściach do niższego chodu), określając do tego, aktywnym dosiadem, tempo nurtu.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...