niedziela, 20 września 2015

KOŃ "TARAN"


W poście pt: 
Rozluźnianie konia podczas pracy a metoda masażu Jima Mastersona przytoczyłam zasady jakie muszą obowiązywać przy rozluźnianiu spiętych mięśni i stawów tychże zwierząt. Próbowałam udowodnić, że te same zasady muszą obowiązywać podczas pracy z koniem z siodła jak i z ziemi. Przestrzeganie tych zasad szczególnie ważne jest podczas zajeżdżania młodych koni.

Jim Masterson: „Najważniejszy jest sposób, w jaki poprosisz konia o ruch. Jeżeli w momencie , w którym prosisz o ruch, koń nie jest odprężony, wówczas nawet jeśli go wykona, to –w pewnym sensie-będzie stawiał opór. Dlatego tak ważnym słowem jest „poproś”. Poproś….przestań działać….poproś… przestań działać. Za każdym razem możesz poprosić o trochę więcej…, aż do całkowitego zniwelowania napięć
.

Przy braku tych zasd, pierwszy „nauczyciel” tworzy ze zwierzęcia typ „ konia tarana”. Są to konie, które w reakcji na poczynania jeźdźca, stają się zwierzętami rozpychającymi się, ciągnącymi, pchającymi się na sygnał, zamiast od niego odejść. Stają się zwierzętami, które przy obsłudze napierają do przodu wieszając się na uwiązie, które podczas zakładania ogłowia „wieszają się” całym ciężarem na człowieku pchając go. Wierzchowce takie zachowują się tak, jakby miały zakodowaną konieczność napierania jak taran na wszystko, co jest związane z człowiekiem. Prowadzone na uwiązie czy na wodzach, będą siłowo ciągnęły za daną „pomoc”, a tym samym „przeciągały się siłowo z opiekunem. Takie konie pod siodłem są zazwyczaj zwierzętami pędzącymi, wiszącymi na wodzach, słabo reagującymi na sygnały zwalniające dawane przez jeźdźca. Konie jednak nie stają się „taranami” same z siebie, zawsze dzieje się to w obecności człowieka i przez jego niewłaściwe postępowanie. Z czasem, samo pojawienie się opiekuna staje się sygnałem dla podopiecznego do przyjęcia „walczącej” postawy. Dzieje się tak ,ponieważ to człowiek uczy konia takich zachowań. Ucząc staje się więc automatycznie bodźcem uruchamiającym cały proces rozpychania się zwierzęcia.

Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie nauczyłby podopiecznego złych zachowań z pełną tego świadomością. Jeźdźcy uczą zwierzęta „przepychanek” podświadomie i z braku wiedzy. Najgorszy scenariusz mamy wówczas, gdy osoba zajeżdżająca konia, pierwszy jego opiekun, nie ma pojęcia jak uczyć zwierzę zrozumienia sygnałów wysyłających polecenia i jak nauczyć podopiecznego prawidłowej reakcji na polecenia. Fatalne skutki przynoszą siłowe próby wyegzekwowania od wierzchowca reakcji na, niezrozumiałe dla niego, żądania. Koń bardzo szybko uczy się kontrować wysiłki opiekuna i szybko uczy się, że może być silniejszy. Walka szybko wchodzi zwierzęciu w nawyk i jest ono przekonane, że relacje z człowiekiem na tym polegają i muszą polegać. Nawet, gdy w którymś momencie okaże się, że człowiek uzbrojony w dodatkowe patenty staje się silniejszy od wierzchowca, to dla niego nie będzie to sygnałem do odpuszczenia i poddania się. Zwierzę będzie nadal walczyło, bo tak trzeba, bo tego zostało nauczone.

W jaki sposób człowiek uczy konia być rozpychającym się i przepychającym „taranem”? Na wiele sposobów. Wierzchowce bardzo dokładnie nas obserwują i szybko zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, że należy spełniać oczekiwania człowieka. Ale te nasze oczekiwania odczytują z naszej postawy, a nie z naszych założeń i myśli. Weźmy na przykład sposób prowadzenia konia na „spacer” na uwiązie. Gdy „wręczymy” osobie nie mającej wcześniej styczności z końmi zwierzę do „poprowadzenia”, odruchowo złapie ona to zwierzę w bardzo kurczowy i siłowy sposób. Z góry zakładając, że koń jako wielkie zwierzę , będzie silniejsze. Laicy łapią za kantar i kurczowo trzymają konia albo chwytają uwiąz tuż pod pyskiem zwierzęcia i to zazwyczaj sztywną i przytrzymującą ręką nawet wówczas ,gdy koń w żaden sposób do tego nie prowokuje. Najbardziej niebezpiecznym odruchem jest zawijanie uwiązu wokół dłoni. „Weterani stajenni” nie popełnią takich błędów. Jednak, nawet gdy trzymając uwiąz w pewnej odległości od pyska ułożą rękę tak, by w razie czego przytrzymać na siłę konia czyli siłować się z nim i do tego ich ciało przyjmie pozycję gotową do siłowego zaparcia się, by „pomóc” swojej ręce, to podświadomie i natychmiast wysyłają zwierzęciu informację: „siłujmy się”, „ciągnij”. Cóż więc robi „posłuszny” koń - ciągnie. Takie zachowanie człowieka jest błędem przy pracy z zajeżdżanym koniem. Nawet ,jeżeli nieświadomy jeszcze niczego młody koń zacznie napierać do przodu i ciągnąć rękę jeźdźca ,nie wolno człowiekowi siłować się z podopiecznym, ponieważ potwierdza mu tym samym: „dobrze robisz, tak ma być”. Osoba „zabierająca się” za szkolenie konia młodziaka musi wiedzieć ,jak powinna wyglądać „rozmowa” z takim osobnikiem, by nauczyć go znaczenia poleceń: „nie ciągnij, nie pędź, idź równym tempem obok mnie”. Dla uczącego się zwierzęcia nieznane mu sygnały są jak wyrazy i całe zdania wypowiadane w obcym dla niego języku, a do tego w języku migowym. Żeby móc poprawnie zareagować na „prośby” opiekuna, wierzchowiec musi zrozumieć sens „nowych słów” i nauczyć się jak powinna wyglądać prawidłowa reakcja na nie. Musi zareagować tak, żeby z czasem podążać obok człowieka, dorównując mu tempem i rytmem kroków, prowadzony na luźnym uwiazie albo wodzach.

To samo dotyczy pracy z koniem z siodła. Każda postawa jeźdźca mówiąca: „zapieram się na wszelki wypadek gdybyś chciał ciągnąć”, prowokuje zwierzę do takiego zachowania. Nawet, gdy już zwierzę zdąży się nauczyć wieszać na rękach jeźdźca, ciągnąć i przeć do przodu, reakcja człowieka siedzącego na jego grzbiecie powinna „mówić” wszystkimi możliwymi sposobami: „tak nie wolno, nie pędź, nie ciągnij, nie wieszaj się”. Jeździec w migowym języku końsko-ludzkim powinien w jego zasobach mieć „przygotowane” takie sygnały i wiedzieć, jak nauczyć ich znaczenia swojego podopiecznego. Postawa próbująca trzymać konia, postawa ciągnąca go do tyłu, by zwolnił albo nie rozpędzał się jeszcze bardziej, utwierdza wierzchowca w przekonaniu, że ma przeć do przodu jak taran walczący z „zaporą”.

Druga rzecz ,to sposób w jaki człowiek „przesuwa” konia. Jeżeli zamiarem jeźdźca jest „przestawianie” zwierzęcia w bok podczas obsługi albo prowadzenia i opiekun z miejsca przyjmuje postawę „informującą”: „użyję siły żeby cię przesunąć”, to prowokuje konia do skontrowania takiego wysiłku. Zamiast ustąpić ,wierzchowiec będzie napierał na człowieka, napinając przy tym wszystkie możliwe mięśnie. Przy takiej przepychance, nawet jeżeli uda się opiekunowi „przestawić” zwierzę zaburzając jego równowagę, to nauka płynąca z takiej postawy opiekuna zawsze będzie „mówiła” zwierzęciu :napnij mięśnie i napieraj na mnie. Również postawa jeźdźca w siodle namawiająca wierzchowca do „przesunięcia się-ruchu w bok” nie powinna sugerować: „będę pchać”. Nie wolno robić tego ani piętą, ani biodrami , ani napiętym i sztywnym całym ciałem. Nawet udane ale siłowe przepychanie konia w bok, wyzwoli w nim odruch spinania ciała i napierania na człowieka.

Koń bardzo często „daje” opiekunowi „do potrzymania” część swojego ciężaru. Dzieje się tak z różnych przyczyn: z utraty równowagi, z wyuczenia, z przyzwyczajenia, z nawyku. U młodych, uczących się koni ,takie próby „przekazania” części ciężaru wynikają głównie z „niewiedzy” zwierzęcia, „niezrozumienia” sytuacji, niemożności utrzymania ciężaru np. swojej głowy i szyi przy utracie równowagi albo podczas krzywego ustawienia ciała podczas pracy. Jeżeli jeździec pracujący z młodym koniem nie będzie niwelował przyczyn, które „zmuszają” wierzchowca do „obdarowania” opiekuna częścią swojego ciężaru, spowoduje, że wieszanie się konia przerodzi się w nawyk i przyzwyczajenie. Weźmy na przykład pod uwagę kwestię uczenia konia podawania nóg do wyczyszczenia kopyt. Jeżeli pierwszy wychowawca zwierzęcia będzie przednią nogę próbował podnieść zapierając się ciałem i pchając ramieniem podopiecznego z całej siły, to niestety nie uczy on konia przerzucenia ciężaru na przeciwległą nogę. Uczy konia przepychać się i właśnie nogę „podrywaną” do wyczyszczenia- obciążać. Owszem, wykorzystując moment zachwiania równowagi konia, wywołane przepychaniem, człowiek oderwie końską nogę od ziemi. Jednak zwierzę, zachęcone do wzajemnego napierania, chwilę po podniesieniu nogi, obciąży ją maksymalnie, a ponieważ jest ona podtrzymywana przez człowieka, wierzchowiec obciąży jego rękę. Nawet błędy człowieka przy kiełznaniu konia, mogą uczyć go napierania na opiekuna. Dajmy na to, że zwierzę przy wkładaniu do pyska wędzidła opuszcza głowę w dół, naginając przy tym rękę człowieka. Jeżeli jeździec zacznie podtrzymywać ramieniem głowę podopiecznego i w pośpiechu zakładać ogłowie, to przekazuje mu wyraźna informację: „tak jest dobrze, opieraj się, ja potrzymam ci głowę”. Jeżeli człowiek nie zada sobie trudu, by właściwymi sygnałami namawiać wierzchowca do podniesienia głowy i utrzymania jej na optymalnej wysokości, to ponownie uczy zwierzę napierać na swojego nauczyciela.


Przykładów takich sytuacji „uczących” konia przepychania się z człowiekiem można by przytoczyć dużo więcej. Jednak najbardziej sugestywnym „sygnałem” uczącym konia byciem „taranem” jest sposób, w jaki młode osobniki uczy się ruchu. Jeżeli wykorzystuje się do tego odruch ucieczki przed „zagrożeniem”, to zawsze ruch będzie się kojarzył zwierzęciu z bezmyślnym i panicznym parciem do przodu. Oczywiście, to „parcie” będzie „konieczne” w obecności człowieka. Tak właśnie młody wierzchowiec to sobie zakoduje. Tym zagrożeniem dla młodego wierzchowca podczas pierwszych lekcji lonżowania jest bat i lonża, którymi człowiek wymachuje w sposób „mówiący”: „uciekaj”. W siodle „zagrożeniem” jest „ciężar” człowieka, bat, łydki, ostrogi. Przy takiej jeździe wierzchem, podopieczny będzie zachowywał się w ruchu tak, jakby koniecznie chciał uciec spod „ciężaru” człowieka. Wierzchowiec nie będzie znał sposobu poruszania się, z pasażerem na grzbiecie, w którym bez przymusu i ze swobodą może iść dokładnie pod jeźdźcem. Jeźdźcy, którzy wykorzystują odruch ucieczki, już na koniu popełniają kolejny błąd i uciekającego „spod jeźdźca” konia zaczynają trzymać zaciągniętymi na siłę wodzami. Te zaciągnięte wodze, na które „rozpędzone” zwierzę napiera, utwierdzają je w przekonaniu, że relacje z człowiekiem powinny opierać się na wzajemnym „przepychaniu”. Sygnały dawane zwierzęciu, „wprawiające je w ruch”, „egzekwujące” zwolnienie i zatrzymanie, „nadające kierunek jazdy”, „ustawiające jego ciało” muszą być dla niego zrozumiałe. Jeżeli zrozumiałe, to nie mogą być siłowe, zadające ból albo wywołujące strach, bo od takich koń zawsze będzie uciekał. Zabierając się do pracy z młodym koniem albo takim, u którego złe nawyki parcia do przodu, trzeba odpracować, człowiek musi wiedzieć jak nauczyć wierzchowca rozumieć sygnały mówiące: „proszę zrób to” i jaka powinna być jego prawidłowa reakcja na nie.


wtorek, 18 sierpnia 2015

CO MOGĄ "POWIEDZIEĆ" ZDJĘCIA?


Pomysły na tematy postów „rodzą się” w przeróżny sposób. Skąd wzięło się natchnienie na obecny? Zabierając się do napisania postów na temat pracy rąk jeźdźca zajrzałam do postu pt: „Sprężyna” i „znalazłam” tam zapomniany przeze mnie komentarz, napisany przez jedną z czytelniczek mojego bloga. Ania napisała: „A ja właśnie w związku z tym wpadłam na pomysł, żeby nagrywać się podczas jazdy i oglądać filmiki. Potem można zobaczyć, czy wszystko wykonywało się w miarę prawidłowo. Dobrze, jak ma się trenera, który te błędy wyłapie. Ja niestety takiego nie mam, ....” Pomysł bardzo dobry, ale pomyślałam, że również zdjęcia zrobione podczas jazdy na koniu mogą bardzo się przydać w ocenie swojej pracy. Potem trafiłam na zdjęcie w Internecie amazonki podczas jazdy w kłusie, którą obiektyw uchwycił podczas „zawieszenia” nad siodłem, w trakcie anglezowania. „Posypały” się komentarze krytykujące to i owo, aż w końcu ktoś napisał, że nie da się ocenić jak ktoś jeździ konno ze zdjęć. Nie zgadzam się z tą opinią. Ze zdjęć można bardzo dużo „wyczytać”. Wprawdzie aparat jest w stanie uchwycić dany moment jeden czy drugi, jedną sekundę z jazdy ale chyba nie łudzicie się, że w sekundę przed zdjęciem albo po, „obraz” waszej pracy z koniem i na koniu diametralnie się różnił od tego na zdjęciu. Zaryzykuję twierdzenie, że nawet pięć minut przed i po zdjęciu, sytuacja była bardzo podobna. A skoro tak, to warto popatrzeć na siebie na zdjęciu tak, jakbyście patrzyli na inną osobę i „zabawić” się w swojego „trenera”.

Dzięki zdjęciom bardzo wiele można powiedzieć na przykład o własnym dosiadzie i równowadze w siodle. Jestem orędowniczką dosiadu aktywnego, czyli takiego, przy którym ciężar jeźdźca niosą jego własne nogi oparte w strzemionach (w dużym uogólnieniu). Patrząc na swój dosiad na zdjęciu wyobraźcie sobie, że ktoś w czarodziejski sposób spowodował nagłe zniknięcie wierzchowca, na którym podróżowaliście. Przy aktywnym dosiadzie jeździec nie traci równowagi, dzięki temu po utracie „pojazdu” opadłby na nogi, zachowując ową równowagę. Człowiek, który siedzi na siodle opierając swój ciężar na grzbiecie podopiecznego, nie „spadnie” bezpiecznie na swoje nogi lecz się przewróci. Przyjrzyjcie się sobie na zdjęciu i zadajcie pytanie: czy zeskoczę bezpiecznie na ziemię, a jeżeli nie, to na jaką część ciała spadnę, gdy zabraknie pode mną wierzchowca?

Znalazłam w Internecie zdjęcie, które wyraźnie wam zobrazuje jak powinniście spojrzeć na „problem”. Oczywiście zdjęcie mocno „przerobiłam”.



Rysunek nr 1

Bardzo schematycznie obrysowałam jeźdźca i konia i zaznaczyłam linię horyzontu. Jeździec siedział w siodle z nogami w strzemionach. Koń miał kiełzno ale człowiek tak trzymał wodze, że dłoni nie było widać czyli, że miał je ułożone tak, jakby chwycił kierownicę roweru.

Zajmijmy się najpierw dosiadem jeźdźca.

Rysunek nr 2


„Zabrakło” tu wierzchowca, więc „oparłam” nogi jeźdźca o „podłoże”. Czy byłby on w stanie stać o własnych siłach w takiej pozycji? Natychmiast przewróciłby się, obijając sobie boleśnie pośladki i plecy. Zaryzykuję teorię, że uderzyłby się też solidnie w tył głowy. Taka postawa człowieka nie nadaje się do pracy i wykonania jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Tej osobie można co najwyżej podstawić bujany fotel.

Rysunek nr 3



Popatrzmy teraz na konia i jego równowagę. W ostatnim poście pisałam o pionowych i poziomych płaszczyznach „przecinających” ciało konia, które mogą „obrazować” stan równowagi wierzchowca.

Rysunek nr 4


Koń na „zdjęciu” niestety nie ma równowagi mimo, że opiera się czterema kończynami o podłoże. Większość ciężaru jego ciała „niosą” przednie nogi. Przy pracy w równowadze, niebieskie przerywane linie „dzielące” konia „na pół” nie byłyby pochylone. Linia wzdłuż ciała zachowałaby poziom, a ta dzieląca konia „w pasie”-pion. Teraz, gdy na ciele zwierzęcia „widnieją” owe linie wyraźnie widać, że koń ma postawę taką, która stwarza iluzje, że schodzi on z górki. Przy zaangażowanych do pracy tylnych nogach zwierzęcia i podstawionym zadzie, obserwator nie będzie odnosił takiego wrażenia. Jak można „ocenić” to podstawienie i zaangażowanie? 

Zaobserwujcie jak „wypełniona” jest przestrzeń pod brzuchem podopiecznego. Zwierzęciu na zdjęciu można wpisać między przednie a tylne nogi figurę przypominającą odwrócony trapez.

Rysunek nr 5


Pracujący od zadu koń, ze swobodnym przodem, silnym grzbietem wygiętym w „koci”, będzie mógł mieć wpisany pod brzuchem tylko figurę bliską odwróconemu trójkątowi ostremu, z jak „najkrótszą podstawą”.

Rysunek nr 6

W poście pod tytułem „Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia?” opisałam podpowiedź, mówiącą jak „patrzeć” na koński zad, by móc ocenić jego „stopień zaangażowania”. Patrząc na pracującego wierzchowca, poprowadźcie w wyobraźni pionową linię w dół, od nasady końskiego ogona do samej ziemi. Ta linia „dzieli” „obszar”, jaki przemierza końska tylna noga podczas stawiania kroku, na dwie części. Im więcej tego „przemierzanego obszaru” znajduje się przed wyobrażoną linią, czyli pod brzuchem konia, tym bardziej koń angażuje do pracy zad i go podstawia pod kłodę.

Rysunek nr 7


W przypadku konia ze zdjęcia, prawie cały, przemierzony przez krocząca nogę, obszar pozostaje za zwierzęciem, za ową wyobrażona linią.

Niejednokrotnie pisałam, że wierzchowiec musi mieć sprężysty, mocny i wygięty w górę grzbiet. Gdy faktycznie takim jest, to linia wygięta w łuk i poprowadzona wzdłuż grzbietu, od czubka nosa do nasady ogona, będzie dłuższa niż linia poprowadzona pod koniem wzdłuż brzucha i łącząca te same punkty. Jak jest w przypadku naszego „bohatera ze zdjęcia”?


Rysunek nr 8


Po tych obserwacjach przyszedł czas na wnioski. Jak jeździ ten jeździec? Nie używa ciała do rozmowy z koniem, ani łydek. Ciało w pozycji spoczynkowej, rozparte jak w fotelu, nie będzie aktywne fizycznie (rys. 2 i 3). Jedyny wysiłek jaki można siedząc w fotelu wykonać, to skłony i podciąganie. Toteż człowiek, tak siedzący na grzbiecie konia, podczas jazdy będzie przytrzymywał się wodzy, a przy anglezowaniu będzie się na nich podciągał. Jest to równoznaczne z tym, że cały ciężar podnoszącego się z siodła ciała jeźdźca „dźwiga” pysk wierzchowca. Reakcją zwierzęcia, odwzajemniającą ten stan rzeczy, będzie uwieszanie się na tych wodzach albo „uciekanie” z pyskiem w dół i w kierunku klatki piersiowej. Bardzo częstą reakcją konia na „wiszącego” jeźdźca jest nerwowe rzucanie głową i wyrywanie wodzy. Takie reakcje tego wierzchowca pogłębia fakt, że ma przeciążony przód ciała (rys. 4), więc będzie szukał dla niego podparcia. Gdy go nie znajdzie, będzie napinał maksymalnie mięśnie przodu ciała i usztywniał stawy przednich kończyn. Siedząc jak w fotelu, jeździec trzyma swoje łydki „pod pachami” podopiecznego, gdzie nie mają one żadnego kontaktu z bokami zwierzęcia. W związku z tym, człowiek nie przekazuje łydkami żadnych informacji „pojazdowi”. Skoro nie robi tego ani z dosiadu, ani łydkami, to cała rozmowa z koniem odbywa się na jego pysku. Jest to dla konia kolejny powód, by „uciekać” od wędzidła albo wyrywać wodze. Na brak pracy łydkami u tego jeźdźca wskazuje krótki krok stawiany przez konia tylnymi nogami. Krok „pozostawiany” za pionową linią poprowadzoną od nasady ogona (rys. 7). Konsekwencją tego wszystkiego jest wklęśnięty, a tym samym obolały grzbiet tego wierzchowca (rys. 5, 6 i 8). Tak „ustawiony” koń będzie wlókł się w stępie, drobił i spieszył w kłusie i często przechodził samowolnie z galopu do kłusa. Na energiczny stęp i samoniosący galop, koń ten ma zbyt słaby zad i nie sprężysty grzbiet. Spieszenie w kłusie i przejścia galopu do klusa spowodowane są brakiem równowagi i „ratowaniem się” przed upadkiem. Mam też duże wątpliwości, czy para ta jeździ kiedykolwiek bez towarzystwa innych par: koń-jeździec. Między parą ze zdjęcia nie ma żadnego kontaktu. W towarzystwie innych koni, wierzchowiec ze zdjęcia będzie powtarzał ruch swoich towarzyszy.

Podczas przygody jeździeckiej, każdy bez wyjątku jeździec i koń popełniał, popełnia i będzie popełniał błędy. W czasie całej pracy z wierzchowcem zawsze jest coś do poprawienia, „odrobienia”, nauczenia. Dzięki takiej świadomości, dzięki wysiłkom, które pozwalają przekraczać małymi koczkami granice tego, co z podopiecznym umiecie i nie umiecie, będziecie widzieć i czuć postępy w trudnej sztuce jaką jest jeździectwo. Jednak ani zwierzę ani wy, widząc swoje błędy, nie będziecie w stanie poprawić ich tak, żeby od razu było dobrze. Każda poprawa wymaga czasu i pracy. Najważniejsze jest to, by zdawać sobie sprawę z tego, do czego dążę. Brak takiej świadomości to początek końca postępów w jeździeckiej pracy. Dlatego po analizie „zdjęcia” i wykryciu błędów, należy „przystąpić” do „pracy instruktorskiej”. Gdyby to było moje zdjęcie, to po jego analizie powinnam wiedzieć, że muszę zacząć namawiać konia do wydłużenia kroku tylnymi nogami i do tego, by starał się stawiać je bardziej pod swoim brzuchem. Żeby mógł koń to zrobić, musiałby obniżyć zad, jakby przysiadł na wysokim stołeczku. Przysiądzie, gdy wypręży grzbiet. Muszę więc odciążyć grzbiet. Do tego potrzebne jest inne siedzenie w siodle, tak by stanąć na własnych nogach. Muszę cofnąć łydki, którymi będę mogła porozmawiać z podopiecznym o zaangażowaniu tylnych kończyn. Muszę też „podnieść” z przednich kończyn wierzchowca „część jego ciężaru” i „przerzucić” na tylne na nogi. Tyle poprawek przynajmniej na sam początek świadomego jeździectwa.

Może ktoś z was pokusi się o spojrzenie na „zdjęcie” poniżej, jak na swoje i napisze w jakim kierunku powinna podążać jego dalsza praca z wierzchowcem.








sobota, 8 sierpnia 2015

RÓWNOWAGA WIERZCHOWCA





Moją „ulubioną” opinią na temat koni jest stwierdzenie: „koń ma cztery nogi, więc ma zawsze równowagę”. Na szczęście wielu jeźdźców wie, że to nie prawda. Wielu z nich wie, że trzeba pracować nad tym, by zwierzę chodziło w równowadze. „Zszokowałam” jednak jedną z moich uczennic mówiąc, że człowiekowi łatwiej utrzymać równowagę na dwóch nogach niż koniowi na czterech.

Tu powinna nastąpić długa pauza, byście mogli otrząsnąć się ze zdziwienia. Oczywiście zamierzam zaraz dokładnie wytłumaczyć, dlaczego tak twierdzę.

Zacznijmy od pytania: czym jest równowaga? Weźcie pod uwagę zwykłą wagę szalkową. Żeby jej wskaźnik wyznaczał równowagę to ciężar, którym chcielibyśmy ją obciążyć, należałoby podzielić na dwie części o idealnie równej wadze. Waga „ilustrująca” równowagę konia musiałaby mieć cztery szalki, a ciężar należałoby podzielić na cztery równe części i „położyć” na szalkach. Ponieważ zwierzę ma cztery nogi, wydaje się to oczywiste. Jednak, ta sama cztero-szalkowa waga mogłaby „obrazować” równowagę człowieka, mimo posiadania dwóch dolnych kończyn. Dlaczego tak? Ponieważ możemy zachwiać swoją równowagę we wszystkie strony. Gdy tracimy równowagę przechylając się do przodu, to efekt jest taki, jakby na dwóch „przednich szalkach” „znalazła się” większa część naszego ciężaru. Takiej wagi nie ma, ale liczę na to, że potraficie ja sobie wyobrazić. Oczywiście w naturze nic nie jest równe i idealne, ale dla potrzeb wyjaśnień w poście przyjmijmy, że tak jest.

Skoro uruchomiliście już wyobraźnię, to „stwórzcie” w niej teraz poziomą i dwie pionowe płaszczyzny, które dzieliłyby (każda z nich) ciało człowieka i wierzchowca na pół. W naszym przypadku w „pasie” „przecinałaby” nas pozioma, a zwierzę pionowa płaszczyzna. Pionowe płaszczyzny przecinałyby nas i konie również wzdłuż kręgosłupów. Płaszczyzna dzieląca ciało na „przód” i plecy u człowieka byłaby pionowa, a u wierzchowców pozioma. Przy równowadze, przy równomiernym obciążeniu „szalek wagi” owe płaszczyzny zachowują swój pion i poziom. Każde odchylenie od „normy” tych płaszczyzn będzie utratą równowagi, zarówno w przypadku człowieka, jak i zwierzęcia. Obie istoty natychmiast wyczuwają intuicyjnie utratę równowagi.

U człowieka scenariusz wydarzeń po utracie równowagi może być dwojaki: albo odzyska równowagę, albo się przewróci. Człowiek po utracie równowagi może „funkcjonować” tylko wówczas, gdy „podeprze” swoje ciało np. krzesłem, na którym usiądzie. Bez podparcia, natychmiast i intuicyjnie staramy się odzyskać utraconą równowagę. Bez niej nie jesteśmy w stanie stać, chodzić, pracować itp.

Jak wygląda sytuacja w przypadku wierzchowca? Odchylenie od normy „płaszczyzn” wyznaczających równowagę nie grozi natychmiastowym upadkiem, gdy nie uda się zwierzęciu odzyskać równowagi. Stan, w którym dwie „np. przednie, albo dwie np. lewe szalki” zostaną „przeciążone” może być utrzymany przez niego dłuższy czas. Koń nadal stoi na czterech nogach i nie przewraca się, ale czy oznacza to, że zwierzę ma równowagę? Możliwość „podparcia” na własnych kończynach przeciążonej strony ciała powoduje, że reakcja zwierzęcia na ową utratę równowagi nie musi być tak natychmiastowa, jak u człowieka. Brak groźby natychmiastowego upadku, czyni utrzymanie równowagi trudniejszym do wykonania. Wierzchowce niestety w takim „stanie” mogą jakiś czas stać, chodzić, biegać i pracować. W naturze koń prędzej czy później odzyskuje jednak równowagę. Zdany sam na siebie wykona ruch, który pozwoli mu tą równowagę odzyskać. Biegając w wyższym chodzie, zmieni go na niższy albo wręcz się zatrzyma. W galopie zmieni nogę. Stojąc, przesunie się nieznacznie w którąś ze stron itp. i itd. Jednak na grzbiecie konia „pojawił się” człowiek, który nie wyczuwając utraty równowagi przez konia, zmusza go do pracy w takim niewygodnym stanie. Podchodząc do „współpracy” z podopiecznym na zasadzie: „masz wykonać polecenie i już!”, jeździec nie pozwala zwierzęciu samodzielnie poprawić równowagi. Jeździec nie zauważając jej utraty u podopiecznego, nie wyda poleceń do wykonania pozwalających zwierzęciu, w danym ruchu, poprawić równowagę. Przy takich jeźdźcach, praca z brakiem równowagi staje się dla konia nawykiem. Wierzchowiec jest „przekonany”, że właśnie w takim układzie ciała powinien pracować. „Rezygnuje” z prób odzyskania równowagi, szuka za to sposobów, by przeciążoną część ciała podeprzeć np. na rękach jeźdźca. Gdy nie ma takiej możliwości, usztywnia i spina mięśnie oraz stawy, by na własnych nogach utrzymać „przewracające się” „płaszczyzny równowagi”.

Zróbcie eksperyment i spróbujcie utracić równowagę pochylając się do przodu. Przez krótki moment, zanim nie zaczniecie ratować się przed upadkiem, poczujecie jak napinają się wasze mięśnie i stawy. U konia jest tak samo i fakt, że „upadające ciało” podtrzymają np. przednie nogi nie oznacza, że takie napięcia ustępują. Praca w takim stanie jest dla konia „bolesnym koszmarem”.


piątek, 31 lipca 2015

RĘCE JEŹDŹCA-JAK POWINNY PRACOWAĆ część druga



Część druga.

W jaki sposób pracować rękami przy przekazywaniu zwierzęciu informacji? Wśród jeźdźców pokutuje przekonanie o konieczności pracy nadgarstkiem w dół i w górę, ewentualnie czwartym palcem dłoni w ruchu otwierającym i zamykającym w pięść. Wszystko po to, by sygnał był delikatny. Nie twierdzę, że takich sygnałów nie wolno absolutnie używać, ale w żaden sposób nie będą one dla konia delikatne, jeżeli będzie on „wisiał” na tych wodzach albo jeździec będzie miał spięte ramiona i sztywne ręce. Poza tym, ruch z nadgarstka czy palca będzie krótki, mechaniczny, mało sprężysty i nieprecyzyjny. Jednak tym, co najmniej „przemawia” za tego rodzaju sygnałami jest jego „jednokierunkowość”. Wodze działają wówczas tylko przytrzymaniem w kierunku: do tyłu. Takie wodze będą dla zwierzęcia wyłącznie „rozmówcą” kierującym polecenia dla jego mordy. Człowiek jadący wierzchem, z „buzią” podopiecznego nie powinien rozmawiać. Mimo, że tam macie „podczepione” wodze, musicie poprzez nie przekazywać informacje dotyczące szyi, głowy, klatki piersiowej, łopatek. Powinniście poprzez wodze kierować polecenia dotyczące rozluźnienia i ułożenia tych części ciała, a przede wszystkim sygnały skupiające. W poprzednim poście napisałam, że koń wykonuje polecenie nie podczas dawania sygnału, tylko tuż po nim, po „powrocie” wodzy do stanu wyjściowego. Przy „pracy” nadgarstkiem, jego zgięcie jest sygnałem, a wyprostowanie owym powrotem. Jednak przy „pracy” czwartym palcem, by „oddane” wodze były stanem wyjściowym, jeździec musiałby mieć go większość jazdy nienaturalnie „otwartego”.

Wracam teraz do tego, że poprzez wodze jeździec powinien „rozmawiać” z podopiecznym na temat jego rozluźnienia, ustawienia i skupienia, a nie „walczyć” z pyskiem. Poprzez „pociągnięcia” za wodze prowadzicie z podopiecznym dialog. Jeżeli dialog, to nie zapominajcie, że koń też do was „mówi”, więc wasz sygnał jest często odpowiedzią na „informacje” „płynące” od istoty tuż pod wami. W związku z tym, trzeba namawiać i informować konia, „mówiącego”: „jestem spięty i sztywny”, by rozluźnił wskazane przez jeźdźca mięśnie i stawy. Taki sygnał, to jakby inicjowanie „falującego ruchu mięśni”. To, jak „rzucenie kamienia” do wody, by „stworzyć” falę, która rozejdzie się po tafli. Im dalej mają dojść fale i bardziej mają być wydatne, tym „większy kamień wrzucicie do wody”, tym bardziej ekspresyjny i energiczny ruch wykonacie wodzą. Sygnały inicjujące rozluźnienie będą różniły się ową ekspresją, sprężystością i „siłą” w nie włożoną w zależności od tego, jak mocno spięty jest wierzchowiec, jak bardzo uparty i zaparty. Sygnały będą różne w zależności od tego, jak daleko chcemy „pchnąć” falę. Czy ma ona objąć tylko szyję, dojść do łopatki czy, wzmocniona pukającym sygnałem łydki, ma dotrzeć aż do końskiego zadu. Jednak cechą wspólną tych sygnałów musi być „prowadzenie” ich już z ramienia. Obojętnie czy sygnały są krótsze, dłuższe, bardzo delikatne, czy nieco bardziej wyraziste przy ich dawaniu, powinny pracować wasze stawy: ramieniowy i łokciowy.

Ruch rąk jeźdźca powinien różnić się w zależności od tego, czy dana ręka pracuje wodzą wewnętrzną czy zewnętrzną. Zazwyczaj wodzą zewnętrzną pracujemy w kierunku własnego pępka. Ruch wewnętrzną wodzą powinien być gestem otwierającym ją nieznacznie w bok. W obu tych przypadkach długość przytrzymania wodzy, ekspresja z jaką pociągacie za wodzę, zależy od tego co chcecie zwierzęciu przekazać i jaka jest jego odpowiedź na wasze polecenie. Każdy sygnał to słowa, które chcecie „wypowiedzieć”, musicie więc myśleć tymi słowami, tymi informacjami, które chcecie przekazać. Czując sztywną szyję wierzchowca, bez szansy jej zgięcia, myślicie: „rozluźnij przyjacielu ten mięsień u nasady szyi, ale nie rozpraszaj się, skup się na pracy. Nie możesz „odblokować” tego mięśnia? Pewnie, bo masz źle ustawiona łopatkę z tej strony. Nie rozpychaj się nią jak człowiek odstawionym łokciem. Trzymaj go przy ciele. O tak, super. Ale spokojnie nie rozpędzaj się tylko dla tego, że nie do końca rozumiesz moje polecenie”- i pod ten dialog w waszej głowie pracujecie wodzami. Każda taka informacja, czyli sygnał dawany wodzami, musi mieć też swoją tonację, tembr, głośność i musi nieść emocje. Czasami musicie krzyknąć, gdy „uczeń” nie skupia się i was nie słucha, a do skoncentrowanego słuchacza możecie mówić prawie szeptem. Polecenie do wykonania, którego koń nie rozumie, którego znaczenia dopiero się uczy, będzie musiało być przez was często powtarzane. Przy zrozumiałej dla zwierzęcia „prośbie”, powtórzeń nie będzie trzeba używać.

Chcę zwrócić również uwagę na to, że poprzez nierozmawiające za pomocą wodzy ręce, też czegoś uczycie waszego podopiecznego. Utwierdzacie go w przekonaniu, że może powielać błędy, że może mieć spięte mięśnie, że może „walczyć” z opiekunem, że może oprzeć ciężar na jego rękach. Trzymając napięte wodze, człowiek jednak mimowolnie wykonuje nimi pewien gest. Jeździec czując podświadomie, że koń oprze się na wodzach, pociągnie albo szarpnie za nie, napina i usztywnia rękę w oczekiwaniu na „przyjęcie ciężaru”. Te „oczekujące ręce” „mówią”: „tak koniu możesz się usztywnić, napiąć mięśnie i wykrzywić się, jesteśmy gotowe na podtrzymanie twojego ciężaru”. Taką informację spięte ręce przesyłają nawet wówczas, gdy jeździec „puści” wodze, tyle tylko, że bez ostatniego członu. Dodatkowo, człowiek bez ich udziału nie jest w stanie „usłyszeć” co do niego „mówi” wierzchowiec. Taki brak świadomej „konwersacji” między jeźdźcem a jego podopiecznym, jest nagminny podczas przejść między chodami. Wielu jeźdźców uważa, że podczas owych przejść należy dawać tylko sygnały podganiające do wyższego ruch albo zwalniające do chodu niższego. Niewielu jednak określa wówczas zasady na jakich dane przejście zwierzę ma wykonać.

Jest jeszcze bardzo ważna kwestia dotycząca właściwego zrozumienia przez konia sygnałów dawanych poprzez wodze. Jeżeli przy pracy wodzami wierzchowiec będzie zmieniał tempo i rytm chodu, będzie to oznaczało, że źle rozumie treść „polecenia”. Gdy zwierzę przyspieszy napierając na wędzidło, to będzie to dla was informacja, iż potraktował „prośbę” jako zachętę do „przepychanki” z opiekunem. Zwolnienie tempa przez podopiecznego powinno wam zasugerować konieczność użycia pukających łydek, by zwierzę powróciło do tempa poprzedniego. Powinniście tak zareagować, kontynuując pracę wodzami, aby ową pracę podopieczny zrozumiał jako sygnały „proszące” o zwolnienie ruchu. Po takiej waszej „interwencji”, wierzchowiec powinien zrozumieć swój błąd i skupić się na właściwym zrozumieniu sygnału.


sobota, 25 lipca 2015

RĘCE JEŹDŹCA


Część pierwsza.

Gdy zaczynałam prowadzić „Pogotowie jeździeckie”, pisałam bardzo krótkie posty. Ktoś mi podpowiedział, że dłuższe „wywody” nie „znajdą” chętnych do ich przeczytania. Jednak, gdy bardzo obrazowo próbuję podpowiedzieć wam jak pracować z koniem, nie mogę zamknąć tekstu w kilku zdaniach. Teraz, gdy sama czytam te krótkie posty, kusi mnie bardzo, by je rozwinąć. Czy ktoś z was pamięta tekst pt: „Sprężyna” opatrzony wymownym rysunkiem mojego brata. 



Przytoczę go w całości: „Konie bardzo lubią, kiedy rozmawiająca z nimi poprzez wodze ręka jest jak dobra, niezbyt mocna sprężyna. Łatwo się rozciąga na całej swojej długości (od ramienia) i delikatnie, spokojnie wraca do pierwotnej pozycji. Pyski tych zwierząt wyrażają strach przed sztywnymi i spiętymi ramionami. Spróbujcie podczas jazdy zwiesić swobodnie ramiona i je rozluźnić. Nie zaciskajcie pach, dajcie pracować łokciom, oddajcie całe ręce do przodu”.


Wielu jeźdźców szybko „łapie” nawyk siłowego działania wodzami. Abstrahując od tego, czy i w jaki sposób konie prowokują człowieka do „zabawy” w siłowanie się, jeźdźcy mają tendencje do napinania rąk, ramion i pleców zakładając, że ich wierzchowiec jest bardzo silnym zwierzęciem. Fakt ten wprawdzie jest niezaprzeczalny, ale nie zobowiązuje opiekunów tych zwierząt do pracy, której głównym argumentem jest siła włożona w dawanie sygnałów. Człowiek zdaje się na zmysł wzroku i widząc duże zwierzę, nastawia się na spory wysiłek przystępując do pracy z podopiecznym. Takie nastawienie i napięte części ciała człowieka, gdy staną się nawykiem, towarzyszą jeźdźcom nawet wówczas, gdy chcą oni dawać delikatne sygnały poprzez wodze. Towarzyszą również wówczas, gdy człowiek próbuje oduczyć podopiecznego siłowania się z rękami jeźdźca. Próba przestawienia siebie i wierzchowca na delikatny „kontakt” poprzez wodze, często prowokuje ludzi do znacznego wydłużenia wodzy lub całkowitego ich puszczenia. Nie przyniesie to jednak zamierzonego efektu. Konie owszem „odczytają” nową długość wodzy, ale równie dobrze odczytują układ rąk „pasażera”. Znakomicie „czytają" ich stan napięcia i gotowości do zastosowania silnego sygnału wodzami w razie konieczności.

Post ten ma podpowiedzieć wam jak pracować rękami, by poprzez wodze mieć lekki i przyjazny kontakt z końskim pyskiem. Przede wszystkim skupcie się na wypracowaniu takiego sposobu trzymania wodzy, by ich stan napięcia nie zmieniał się, bez względu na to, co koń robi ze swoją głową i szyją i bez względu na to, jaki ruch wykonujecie swoimi rękami. Potraktujcie wodze tak, jakby była to część waszych bardzo długich rąk. Ręce nie mogą nigdy zwisać, ani się zbyt mocno naprężać. Dzięki rękom długim jak wodze, moglibyście trzymać kółka od wędzidła bezpośrednio dłońmi. Uruchomcie wyobraźnię, by trzymać wędzidło tak, jakby nie było przypięte do pasków ogłowia i „pilnujcie", żeby nie wypadło zwierzęciu z pyska. Trzymajcie tak, by w miarę możliwości "leżało" w stałym miejscu na dolnej szczęce podopiecznego i z niezmiennym, lekkim naciskiem na język i kąciki ust. Przy takim założeniu i trzymaniu dłońmi wędzidła „bezpośrednio” za jego kółka, człowiek „odda” swoje ręce „do dyspozycji” zwierzęciu i będzie nimi podążał za ruchem jego głowy i szyi. Wasze ręce staną się wówczas sprężyste. Konie bardzo „boją się” kończyn górnych jeźdźca z zablokowanymi i nieruchomymi stawami. Takie ręce nie zmieniają swojego układu i położenia. „Tkwią” w jednym i tym samym miejscu, w pozycji gotowej do przyciągnięcia się do wodzy i trzymania się ich przy braku równowagi. Swoje położenie, podczas ruchu zwierzęcia, zmienia natomiast głowa i szyja konia. „Kiwają” się one w rytm kroków wierzchowca. Im bardziej rozluźniony grzbiet ma wasz wierzchowiec, tym bardziej sprężyście pracuje końska szyja „niosąc” głowę zwierzęcia. Podczas naturalnego ruchu szyi konia w przód i tył, przy rękach jeźdźca z zablokowanym ruchem stawów, wodze stają się raz napięte, a przy następnym kroku luźne. Takie nie pracujące ręce jeźdźca powodują, że wierzchowiec co drugi krok „nadziewa” się boleśnie na wędzidło. Konie bardzo szybko uczą się odnajdować sposoby na ucieczkę przed takim dyskomfortem. Jedna z nich to „chowanie się za wędzidło”, czyli przeginanie szyi tak mocno, by trzymać brodę jak najbliżej klatki piersiowej. Mielą przy tym językiem w nadziei, że uda im się wypluć wędzidło. Drugi sposób to siłowe oparcie się o wędzidło, a tym samym o ręce jeźdźca. Wierzchowce wolą silny ale stały nacisk w pysku, niż rytmiczne i bolesne uderzanie się kącikami „ust” w „metalowy pręt”. Każda z tych opcji powoduje napięcie i usztywnienie mięśni szyi zwierzęcia, co ma ogromny wpływ na brak rozluźnienia mięśni w całym końskim ciele. Szyja takiego podopiecznego staje się „krótka”. „Wygląda” to trochę jak u człowieka, który chowa szyję w ramiona. Bez elastycznie pracujących rąk jeźdźca, wierzchowiec będzie bał się rozluźnić szyję i „rozciągnąć” ją do przodu. Takie „wyciągnięcie” szyi do przodu jest niezbędne do tego, by przy znaczniejszym podstawieniu zadu, koń mógł wygiąć ją łagodnym łukiem w dół.

Podczas pracy z koniem, człowiek najczęściej usztywnia i blokuje stawy ramion, czasami podnosząc je aż w górę. Dlaczego jeźdźcy usztywniają ramiona? Nawyk taki „rodzi się” już na etapie wstępnej nauki jazdy konnej, gdy instruktorzy „szlifują do upadłego” umiejętność anglezowania, bez przygotowania jeźdźca do właściwego wykonania tej czynności. Uczący nie zwracają uwagi na to, czy jeździec opanował właściwy dosiad, pozwalający utrzymać równowagę ciała na własnych nogach opartych w strzemionach. Bez takiego dosiadu „młody” adept sztuki jeździeckiej przy podnoszeniu się z siodła podciąga swoje ciało na wodzach, a tym samym na pysku zwierzęcia. Wodze służą wówczas również do przytrzymywania się, by nie „wypaść” z siodła i do trzymania konia, by nie jechał zbyt szybko albo tam, gdzie mu się podoba. Wszystko to powoduje, że trzymający kurczowo siebie i konia człowiek blokuje stawy. Na dalszych etapach jazdy konnej, gdy człowiek pracuje już wodzami, chcąc przekazać podopiecznemu pewne informacje, spięte i zablokowane ramiona pozostają, gdy polecenia przekazywane są z użyciem siły. Przekazywane są często mechanicznymi, zbyt krótkimi i wyuczonymi ruchami rąk. Ruchami, które próbują zrobić „coś” z końską szyja i mordą, zamiast poprosić zwierzę o samodzielne wykonanie polecenia. Człowiek także usztywnia i podnosi w górę ramiona, próbując podświadomie zminimalizować podskakiwanie w siodle, spowodowane wybijającym ruchem zwierzęcia podczas galopu i kłusa ćwiczebnego. Jest to również podświadoma reakcja, podtrzymująca konia mocno „kładącego się na bok” podczas wspólnego wykonywania zakrętów.

Ramiona jeźdźca powinny być, podczas pracy z koniem, swobodnie zwieszone a ręce oddane do przodu. Oznacza to, że lekko zgięte łokcie nie powinny znajdować się na wysokości torsu człowieka, tylko wyraźnie przed nim. Dzięki temu cała ręka ma większą „przestrzeń” do pracy. Cała ręka może swobodnie pracować w przód i tył, nie „prowokując” żadnego stawu do siłowego napinania się. Gdy łokcie jeźdźca znajdują się tuż przy torsie, każdy ruch wodzą to pociągnięcie tychże łokci aż za plecy, co całkowicie niweluje sprężystość pracy rąk. Koń musi czuć, że rozluźniając szyję, bez problemu „pociągnie” za sobą ręce jeźdźca, „rozciągając” je nieznacznie jak sprężynę. Takie odczucie musi mu towarzyszyć nawet po tym jak człowiek przy pomocy wodzy „przekaże” polecenie do wykonania. Ważne jest to dlatego, że współpracujące zwierzę wykonuje polecenie nie podczas dawania sygnału, tylko tuż po nim, gdy ponownie może rozciągnąć „sprężynę”. Żeby wasza prośba stała się dla podopiecznego oczywista, sygnały dawane wodzami powinny w razie konieczności być powtarzane. Jednak to przerwy między nimi są dla wierzchowca czasem, który ma poświęcić na zrozumienie i wykonanie polecenia. Tego czasu powinniście dawać jak najwięcej przed powtórzeniem polecenia. Nie powtarzajcie go zbyt szybko tylko dlatego, że obawiacie się błędnej odpowiedzi. CDN



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...