czwartek, 24 listopada 2016

PATENTY JEŹDZIECKIE. DLACZEGO, I KTÓRYCH NIE UŻYWAĆ.




Po poprzedniej prezentacji pt: “Mięśnie brzucha u jeźdźca” postanowiłam zająć się tematem patentów stosowanych w jeździectwie. Na blogu “Pogotowie jeździeckie”, w postach posługuje się głównie słowem i za jego pomocą chcę wpłynąć na wyobraźnię jeźdźców. Tworząc pierwszą prezentację, wprowadziłam do mojego przekazu sporą ilością zdjęć. Podczas ich poszukiwań w internecie, natknęłam się na zdjęcia patentów jeździeckich, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Widok “poubieranych” w patenty koni był dla mnie przerażający. Postanowiłam dowiedzieć się do czego one służą i co myślą i mówią o nich amatorzy jeździectwa. Oczywiście informacji o tych znanych mi i nieznanych “pomocach” szukałam również w internecie. Spróbuję też wykazać, czy ich zastosowanie ma uzasadnienie w pracy z koniem.

Gogue (czyt. gog). Nie znałam tego “wynalazku”. W wielu miejscach, jakie odwiedziłam w internecie, jest ten sam opis tego patentu: “Gogue (czyt. gog) stosowany jest głównie przy koniach mających skłonności do stawania dęba, gdyż skutecznie to uniemożliwia. Często nazywany jest ulepszoną wersją czambonu. Nie ogranicza jednak konia na boki oraz nie działa silnie na kąciki pyska.




Koń, który staje dęba stanowi piękny widok. W takiej pozycji jest mu w miarę “wygodnie” postać chwilę na tylnych nogach.





Sprawdźmy, dlaczegóż to gogue tak skutecznie uniemożliwia zwierzęciu stawanie dęba.





Nie znalazłam w internecie zdjęcia, na którym można by zobaczyć działanie gogue podczas podnoszenia w górę przez wierzchowca przodu ciała. Nie znalazłam, bo żaden koń nie przetrwałby takiej próby bez szwanku na zdrowiu, a nawet życiu. Ból jaki to “narzędzie tortur” zadaje, musi być nie do zniesienia. Chyba wystarczy wam wyobraźni, żeby “zobaczyć” w niej, gdzie i w jaki sposób gogue zadaje ten ból. Złamana dolna szczęka konia i kręgosłup w okolicy potylicy, to wcale nie przesadzony “scenariusz”.



Blokowanie jakichś ruchów konia poprzez zadawanie bólu, stosują ci jeźdźcy, którzy nie potrafią zrozumieć przyczyn pewnych zachowań koni. Przykre jest to, że wiele takich osób nie chce ich zrozumieć. Dlaczego koń, pracujący pod jeźdźcem, staje dęba? Powodem jest również ból, który jeździec zadaje mu podczas jazdy. Chcąc uniknąć bólu, zwierzę może wybrać cztery drogi ucieczki: w przód, w tył, w bok i w górę. Większość sygnałów w “tradycyjnym” jeździectwie to impulsy, od których zwierzę ma uciekać, wykonując w ten sposób polecenie. W zamyśle przekazywanych zwierzęciu poleceń nie ma informacji: “zrozum, przemyśl i zrób to sam”. W zamyśle jest: “wykonaj ulegając naciskowi, wykonaj i ustąp pod wpływem bólu, ucieknij przed straszącą “pomocą”. Tradycyjne sygnały namawiające do ruszenia to: wciskanie bioder w koński grzbiet, cisnące łydki, wrzynające się pięty jeźdźca. Te same siłowe sygnały mają zmusić podopiecznego do ruchu w bok. Sygnał wymuszający zwolnienie i zatrzymanie, to wciskające się w kąciki ust zwierzęcia i zadające ból wędzidło. Ten sam ból ma zmusić zwierzę do opuszczenia głowy. Bat albo machająca lonża nakazują zwierzęciu uciekać przed nimi podczas lonżowania, by uzyskać efekt zwiększenia tempa albo przejścia do wyższego chodu.


Teraz wystarczy, by zadawany zwierzęciu ból “sygnałami” z przodu był zbyt silny, a opatrzone w ostrogi pięty jeźdźca nie pozwoliły na cofnięcie się przed bólem - zatem wierzchowiec szuka ucieczki. Przed bolesnym “imadłem” może uciec tylko unosząc w górę przednią część ciała. Koń, u którego opuszczona głowa i szyja jest efektem prężenia grzbietu, prężenie zaś jest efektem zaangażowania zadu, nie będzie stawał dęba, gdyż jeździec nie używa bolesnego nacisku na pysk i szyję. Koń, który rozumie pracę mięśni brzucha jeźdźca i pracę postawą ciała nad regulacją tempa chodów, nie będzie stawał dęba, ponieważ wodze i wędzidło nie pełną wówczas roli hamulca. Koń, który sam i ze zrozumieniem wykonuje polecenia przekazywane “rozmawiającą” łydką jeźdźca, nie będzie stawał dęba, gdyż żaden nacisk, ucisk czy bolesny impuls nie jest potrzebny do zmuszania go do ruchu w przód. Zakładanie zwierzęciu gogue przez jeźdźca, to jak przyznanie się do tego, że nie umie on pracować z koniem bez zadawania mu bólu. Przyznanie się do braku wiedzy i umiejętności takiej pracy z wierzchowcem, która nie sprowokuje u niego potrzeby “wspinania się”.

Gogue często nazywany jest ulepszoną wersją czambonu. Oba te patenty oraz ich konfiguracje z wypinaczami i wodzami wymyślono po to, by uzyskać siłowy nacisk na końską potylicę.





Oto informacje jakie znalazłam na temat tych patentów w internecie: 
1) “Czambon pomaga koniom w kształtowaniu mięśni grzbietu”. 
2) “Czambon stały pozwala na pracę na tzw. niskiej ramie, zachęca do wejścia na wędzidło jednocześnie aktywując mięśnie grzbietu. Czambon gumowy, nazywany najczęściej "gumami" służy do łatwego i szybkiego wprowadzenia konia na wędzidło i ustawienia głowy w zganaszowaniu”. 
3) “Idea działania czambonu jest taka, by wskazać koniowi właściwą drogę - w dół. W momencie kiedy koń zadziera głowę guma działa przez kółka wędzidła i potylicę wstecz i w dół, co ma pokazać koniowi, że taka pozycja głowy (zadarta) jest niewygodna = niepożądana. Działanie czambonu powinno być zawsze poparte działaniem ręki”. 
4) “Ja w zasadzie nie jeżdżę z czambonem a tylko praca na lonży. efekty jak dla mnie są super, bo dzięki temu że koń nie wiesza się na wędzidle prawidłowo pracuje mięśniami szyi / grzbietu.

Te przykładowe cytaty odzwierciedlają ogólny stan informacji na temat użycia czambonu i jego pochodnych. Ulżyło mi, gdy znalazłam wypowiedź i blogowy post, w którym zaznaczono, iż konieczne jest zaangażowanie końskiego zadu przy pracy na patentach uciskających potylicę wierzchowca:

5)“Czambon świetnie uczy konia rozluźniania się (tylko koń rozluźniony jest w stanie opuścić głowę). Poza tym koń przy pracy na czambonie uwypukla grzbiet i angażuje do pracy jego mięśnie (jeśli pilnowane jest, aby szedł energicznie i od zadu)”.



Wszystkie te “cudowne” efekty, które przynosi praca na czambonie są fikcją i bzdurą. Patenty uciskające potylice konia wymyślono po to, by po chamsku i na siłę ściągnąć końską głowę w dół. A ściągnięcie głowy i szyi zwierzęcia na dół w żaden sposób nie wpływa na “kształtowanie mięśni grzbietu”, nie “zachęca do wejścia na wędzidło”, nie “aktywuje mięśni grzbietu”. Nie wpływa na prawidłową pracę mięśni szyi i uwypuklenie grzbietu.

Prawidłowe opuszczenie przez konia szyi i głowy, prawidłowe ustawienie jej w zganaszowaniu jest i ma być końcowym efektem zaangażowania do wydajnej pracy zadnich kończyn wierzchowca. Jest i ma być efektem rozciągania, “aktywacji” i “kształtowania” mięśni grzbietu. Jest i ma być efektem “uwypuklenia” i prężenia grzbietu w “koci”, efektem prawidłowej pracy i rozluźnienia mięśni szyi. Przy prawidłowej pracy od zadu, przy wyprężonym i uwypuklonym grzbiecie, przy rozluźnionych mięśniach szyi, żaden siłowy nacisk nie musi koniowi “wskazywać właściwej drogi - w dół”, nie musi “pokazywać, że zadarta pozycja głowy jest niewygodna, niepożądana” i żaden siłowy nacisk nie musi zachęcać wierzchowca do “wejścia na wędzidło”.

Czy zadaliście sobie kiedyś pytanie: dlaczego pracujący pod jeźdźcem wierzchowiec zadziera głowę i szyję, dlaczego “nie chce” jej opuścić?” Przyczyną jest przyjęta zła postawa ciała, zła do niesienia ciężaru na “plecach” i wykonywania zadań pod jego “dyktando”.


Żeby zrozumieć na czym polega owa zła postawa wierzchowca, przyda wam się wykonanie pewnego ćwiczenia. Pochylcie się i oprzyjcie ręce np. o taboret, przyjmując w ten sposób pozycję czworonoga. Żeby uzyskać jak największe podobieństwo do pozycji wierzchowca, stańcie na palcach stóp. Nie wymagam już oparcia na palcach dłoni, bo byłoby to dość bolesne. Potem odsuńcie całe nogi, poczynając od bioder, mocno do tyłu.


Jaki będzie efekt takiej zmiany w ustawieniu? Poczujecie jak plecy robią się wam wklęsłe, jak głowa “podąża” w górę, a ręce zostają nadmiernie obciążone. Każdy ciężar, który znalazłby się na waszych plecach, na przykład małe i lekkie dziecko, będzie potęgował uczucie “przeginania” pleców w dół i uczucie dyskomfortu. Oczywiście, będąc w tej pozycji można opuścić głowę w dół ale sprawdźcie, czy w jakikolwiek sposób wpłynie to na poprawę pozycji waszego grzbietu i zainicjuje rozciąganie mięśni pleców.


Zobaczmy teraz tak samo uproszczony schemat układu kości konia. Dla lepszego porównania zwierzę jest mniej więcej wielkości człowieka.





Zmianę w układzie ustawienia tylnych nóg, którą tak łatwo zauważyć u człowieka, u konia dostrzec jest dużo trudniej. Dla niewprawnego obserwatora jest to praktycznie niewidoczne. Jednak zwierzę które dosiadacie, w inny wymowny sposób informuje was o sytuacji jak “rozgrywa się” w zadniej części wierzchowca.


Zmiany w ustawieniu grzbietu, które zachodzą po “odstawieniu” w tył tylnych kończyn, są takie same u konia jak u pochylonego człowieka. Plecy stają się wklęśnięte, głowa zadarta, ciężar ciała jest przerzucony na przód ciała i przednie kończyny. I właśnie o tym wszystkim informuje was zadarta szyja i głowa konia. Jeżeli w jakiś sposób ściągnięcie głowę i szyje konia w dół, nie zmienicie złego ustawienia jego ciała, za to pozbawicie się pewnej formy końskiego przekazu. Zmuszone do obniżenia głowy i szyi zwierzę znajdzie jednak inną formę dla przekazania tych informacji. Wiszenie na wodzach, przeganaszowanie, maksymalne “opadnięcie” głowy w dół i opór przy próbach jej podniesienia, pędzenie, opór wobec prób zatrzymania i zwolnienia tempa, wyrywanie wodzy, niechęć do energicznego chodu, to wszystko są formy przekazu “zastępujące” zadartą szyję. Zamiast zgłębić wiedzę na temat pracy z zadem konia, jeźdźcy próbują zablokować zwierzęciu również te inne formy przekazu. Zamiast odjąć siłę nacisku z mordy i potylicy, dodają ją przy pomocy różnych wynalazków działających na zasadzie bloczka.

Te wynalazki to czarna wodza i 


wodze Thiedemanna inaczej Kohlera.


Wodze Kohlera też nie są znanym mi patentem. Takie znalazłam tego opisy:
1) “Łagodniejszą formą czarnej wodzy jest wodza Kohlera, która nie działa dopóki koń nie zacznie się wyrywać i szarpać. Wtedy jej działanie jest podobne do działania czarnej wodzy. Niestety odradzam jej używanie, gdyż trudno jest określić kiedy tak naprawdę działa.”
2) ”Stosowałam i już nie stosuję. Standardowa czarna wodza daje szersze pole manewru. To jest coś pomiędzy martwym wytokiem a czarną wodzą. Różnica polega na tym, że masz możliwość stopniowej regulacji długości i nie masz w ręku dwóch wodzy. Ma to swoje wady i zalety”.

A czegóż dowiadujemy się w internecie na temat czarnej wodzy:
1) “Podstawowym celem jej stosowania jest zachęcenie konia do obniżania głowy, a tym samym uwypuklania grzbietu”.
2) ”Przykładowo: koniom, które mają problem z baskilowaniem i skaczą z odwrotnym grzbietem, można poprzez użycie czarnej wodzy, pokazać drogę do opuszczania głowy i właściwego wygięcia kręgosłupa podczas skoku, ćwicząc na niewysokich przeszkodach. Oczywiście ten sam efekt da się osiągnąć innymi sposobami – na przykład dobrze wypiętym martwym wytokiem”.
“Zachęcenie konia”? Pokazanie drogi do opuszczenia głowy? Przez podwojenie siły swoich rąk?
A brak wpływu na mięśnie grzbietu i wygięcie w górę kręgosłupa, ściągniętej na siłę w dół głowy i szyi konia, już opisałam. Praca z koniem na przeszkodach nie podlega żadnym innym zasadom.

Chcę jednak skupić się na innym problemie przy okazji omawiania czarnej wodzy. Muszę wam zwrócić uwagę na brak możliwości zmiany pozycji szyi przez konia, podczas użycia czarnej wodzy i omówionych wcześniej patentów. Najpierw cytaty:
1) “W chwili, gdy koń podnosi głowę do góry – działamy patentem, mocniej napinając dodatkową wodzę. W momencie, w którym poddaje się i obniża głowę, od razu powinniśmy odpuścić i rozluźnić nacisk. Nie ma sensu nadal działać wodzą pomocniczą, gdy zwierzę pozytywnie zareagowało na nasze polecenie. Koń musi wiedzieć, kiedy robi coś dobrze, a kiedy źle.”
2) ”Na gogue przy próbie podniesienia głowy kontakt po prostu robi się mocniejszy (mocniejszy jest nacisk na potylicę), ale nie ma podnoszenia kącików pyska do góry”.
3) “Idea działania czambonu jest taka, by wskazać koniowi właściwą drogę - w dół. W momencie kiedy koń zadziera głowę guma działa przez kółka wędzidła i potylicę wstecz i w dół, co ma pokazać koniowi, że taka pozycja głowy (zadarta) jest niewygodna = niepożądana”.
Zwolennicy czarnej wodzy i pozostałych patentów zakładają, że każde podniesienie szyi i głowy w górę przez konia jest absolutnym złem. Bardzo błędne założenie. Szczególnie przy pracy z młodym wierzchowcem. Człowiek, w porównaniu z koniem, ma bardzo krótka szyję. Ale utrzymanie, nawet tak krótkiej szyi, w pozycji opuszczonej przez dłuższy czas, wiąże się z bólem u jej nasady. Najlepiej wiedzą o tym ludzie, którzy dużo czasu spędzają przed komputerem. Lekkie opuszczenie głowy, na krótką metę, jest pozycją wygodną do pisania na klawiaturze. Jednak bez zmiany pozycji szyi, bez możliwości podniesienia głowy, a wręcz odchylenia do tyłu, by dać chwilę “odpocząć” mięśniom trzymającym opuszczoną głowę, praca stałaby się torturą.
Nieśliście kiedyś na plecach worek z ciężką zawartością? Takie 50 kg ziemniaków zarzuconych przez ramię na plecy? Przypomnijcie sobie albo wyobraźcie postawę jaką przyjmie wasze ciało, żeby w miarę swobodnie nieść ów pakunek. Noszenie w takiej pozycji ciężaru przez godzinę, bez możliwości chwilowego “odgięcia” pleców i szyi dla odpoczynku mięśni będzie torturą.
Założenie, że ciało konia i jego mięśnie podlegają innym prawom biomechaniki jest arogancją człowieka.



W przypadku konia musicie wziąć pod uwagę jeszcze fakt, że jego szyja jest dużo dłuższa od waszej. Mięśnie, które muszą utrzymać ją w opuszczonej pozycji powinny być niezmiernie silne, by owa pozycja była wygodną dla pracującego zwierzęcia. Wbrew założeniom wielu ludzi, mięśnie dźwigające szyję wierzchowca nie są z natury tak silne i przygotowane do tej pracy, by bez problemów ją wykonać. Nie są, bo niesienie przez dłuższy czas opuszczonej szyi i głowy nie jest dla zwierzęcia naturalne.
Mięśnie szyi konia wymagające wzmocnienia znajdują się u jej nasady, tuż przy kłębie zwierzęcia.


To miejsce na szyi zwierzęcia można porównać do dłoni trzymającej bat do lonżowania. Wielu z was lonżuje na pewno konie, więc wiecie, że bez chociaż chwilowego podniesienia bata w górę albo obniżenia go i oparcia o podłoże, dłuższe trzymanie go w jednej pozycji jest nie do wykonania, bo przysparza bólu. Najtrudniej utrzymać bat właśnie w pozycji: w przód i lekko obniżony.


Wierzchowiec będzie dawał odpocząć mięśniom szyi podnosząc ją lekko w górę, gdy “zabroni” mu się tego przyjmuje drugą pozycję dającą wytchnienie mięśniom-oprze się na wodzach, bo o podłoże nie jest w stanie.

Trzymanie bata jest uciążliwe mimo, że na jego końcu wisi niezbyt ciężki sznur. A wyobraźcie sobie sytuację, gdy zamiast sznura podczepiony będzie niemały ciężar. Problem z utrzymaniem bata w jednej pozycji znacznie wzrośnie, w związku z tym człowiek będzie szukał coraz więcej okazji do zmiany pozycji trzymanego przedmiotu.


W przypadku szyi konia i miejsca na niej, które dźwiga ciężar, sytuacja jest bardziej skomplikowana. Można ją porównać do trzymania ciężaru na kilku batach naraz.



Kolejny cytat, do którego chciałabym się odnieść:
“Gogue ogranicza konia ze wszystkich stron.. "ciągnie" w dół i do "tyłu", jest tak jakby kolejną fazą po chambonie. Bo koń jest już nauczony trzymać nisko głowę, ale teraz przyciąga mu głowę do piersi.. czyli do właściwej pozycji.. czyli głowa w pionie.”
Czytając takie “mądrości” na myśl przychodzi mi imadło. Te wszystkie patenty, które mają “pomóc” w ustawieniu głowy konia przypominają mi jego działanie.

Wyższe ustawienie szyi konia, taka “łabędzia szyja” jest również efektem zaangażowania i podstawienia tylnych nóg zwierzęcia. Jest efektem skrócenia ciała zwierzęcia, efektem mocnego prężenia grzbietu i odciążenia przodu ciała wierzchowca na rzecz jego tyłu.

Wróćmy do ćwiczenia z początku postu.


Tym razem nogi przestawcie do przodu, jak najmocniej pod swój brzuch. Jaki będzie efekt tego ruchu? Plecy wam się uwypuklą, ciężar, który czuliście na opartych rękach będą teraz “niosły” wasze nogi, a głowa “opadnie” w dół. Żeby móc patrzeć przed siebie, a nie na podłogę podniesiecie trochę głowę w górę, broda przesunie się do przodu i będziecie mogli patrzeć w przód. Patrzeć trochę tak, jakby znad okularów.   




     
U koni po “podstawieniu” pod kłodę tylnych nóg wszystko “zadziała” tak samo.


A im mocniej podstawiony zad, tym mocniej wierzchowiec musi podnieć głowę, przy “opadającej” szyi, by móc ją “nieść” “przed sobą”, by móc patrzeć “przed siebie”. I stąd się “bierze” “łabędzia szyja” konia, a nie z przyciągania głowy do piersi.

Patentów, które siłą działają na końską potylicę, szczękę i nos, po to by “pomóc” ustawić głowę i szyję zwierzęcia jest znacznie więcej.
Hybrydy łączące kilka podstawowych patentów na raz, których nazwy nigdzie nie znalazłam.



Bloczek, na którego działaniu oparte jest działanie czarnej wodzy, wykorzystano także w ogłowiu bezwędzidłowym Dr Cooc’a.


Bloczek to maszyna prosta. Ci, którzy nie przespali lekcji fizyki, na których były omawiane maszyny proste, wiedzą, że jest nią również dźwignia. “Pomysłowi” jeźdźcy nie omieszkali również jej wykorzystać, by pomóc sobie w siłowym uginaniu na różne sposoby głowy i szyi konia. Dźwignia wykorzystywana jest w wielokrążkach,



w wędzidłach, których nazwy nie znam i




w hackamore.

 




Moim zdaniem używanie patentów, których działanie oparte jest na siłowym nacisku na głowę i szczękę konia, obnaża brak wiedzy i umiejętności jeźdźca w pracy z wierzchowcem.






sobota, 22 października 2016

ĆWICZENIA PRZYGOTOWUJĄCE DO GALOPU


ĆWICZENIA, GDY KOŃ NIE MASZERUJE.

Pod postem pod tytułem: „Tempo w stępie” pojawił się komentarz: „Wszystko powyżej jest dla mnie zrozumiałe, bardzo wartościowe i pomocne w teorii, ale ze smutkiem stwierdzam, ze na dzień dzisiejszy bardzo trudne do wykonania w praktyce. Jeszcze w stępie elementy do opanowania ale galop w moim wykonaniu to chaos, który każdego konia gasi zaraz po starcie....” W odpowiedzi na niego postanowiłam napisać posty, w których zasugeruję zrobienie paru ćwiczeń.

W tytule postu napisałam, że ćwiczenia, które opiszę, przygotowują wierzchowca i jeźdźca do pracy w galopie. Ale ćwiczenia te poprawiają przede wszystkim stan porozumienia i zrozumienia pracującej pary: jeździec – koń. Poprawiają rozluźnienie zwierzęcia i zaangażowanie zadu. Chcę też uprzedzić, iż nie zamierzam tu rozpisać instrukcji na pracę z koniem. To samo ćwiczenie wykonywane przez innego jeźdźca na innym koniu może przynieść inne reakcje i problemy. Chodzi o to, żeby nauczyć się odczytywać przyczyny takich, a nie innych reakcji zwierzęcia i pojawiających się problemów. Chodzi też o to, żeby szukać rozwiązań problemów na zasadzie dogadania się z podopiecznym. Przy podejściu człowieka wyrażającym polecenie: „masz to zrobić i już” te ćwiczenia nie przyniosą efektu.

1) Zakładam, że wasz koń rusza z pozycji stój do stępa, poproszony pukającymi łydkami. Dzięki temu już w pozycji „stój” jeździec może poćwiczyć pracę mięśniami brzucha, którymi później będzie „wysyłał” „prośby” o zwalnianie czy zatrzymanie. A w tym konkretnym ćwiczeniu rozciągnięte mięśnie brzucha mają informować konia: „bez względu na wszystko nie ruszaj się”. Zadanie polega na tym, żeby jeździec równocześnie zasugerował zwierzęciu, zaangażowanymi łydkami, chęć ruszenia do przodu. Ktoś może pomyśleć, że bez sensu jest dawanie zwierzęciu dwóch sprzecznych poleceń. Nie jest to jednak działanie bezsensowne, ponieważ konfiguracja tych dwóch sygnałów „tworzy” nowe odrębne polecenie. „Przesłaną” w ten sposób „prośbę” można porównać do zwrotu: „rozgrzej silnik”. Taka praca jeźdźca jest też trochę jak dolewanie paliwa, dzięki któremu pracuje silnik. Koń szykuje zadnie mięśnie do tego, by to właśnie tył ciała rozpoczął pracę a nie przód ciała. Przy tym ćwiczeniu zwierzę uczy się, że pracujące łydki jeźdźca wskazują na zadnie nogi jako na siłę napędową, że sygnał dawany łydkami nie oznacza tylko: „idź” albo „przyspiesz”. Wierzchowiec uczy się również prężyć w górę grzbiet i rozciągać mięśnie swoich „pleców”. A co najważniejsze: i jeździec i koń uczą się, że wodze to nie hamulec. Uczą się, że żaden „ruch” wodzami nie sygnalizuje zwierzęciu konieczności pozostania w pozycji stój. Dlatego też, przy tym ćwiczeniu jeździec musi trzymać ramiona swobodnie opuszczone, ustawione w jednej linii, czyli nie przeciągnięte w tył i nie skierowane do przodu. Łokcie powinny być lekko zgięte, wysunięte do przodu- nie mogą „leżeć” przy bokach torsu. Dzięki temu człowieka nie będzie kusiło, by zacisnąć pachy. Dłonie jeźdźca trzymają wodze lekko napięte tak, by „tworzyły” przedłużenie ręki. Wyobraźcie sobie, że macie ręce tak długie, że dłońmi, zamiast wodzy, trzymacie kółka od wędzidła. Nie wciskajcie tego wędzidła w kąciki końskich „ust” ale nie pozwólcie też, by wędzidło „wypadało” z pyska zwierzęcia.

2) Trzymajcie wędzidło tak, jakbyście chcieli je zatrzymać w „jednym miejscu”. Przy pomocy tych samych sygnałów dawanych pukającymi łydkami i mięśniami brzucha, „poproście konia o zrobienie paru kroków i ponowne zatrzymanie. Nie wolno oddawać mocniej rąk do przodu przy ruszaniu ani cofać przy zatrzymywaniu. Na czym więc polega różnica w sposobie pracy sygnałami podczas „rozgrzewaniu silnika” i przy ruszaniu? Na dopasowaniu ich intensywności. Kiedy „prosimy” wierzchowca o kroki w przód, mięśnie brzucha muszą trochę „odpuścić” i „lżej” „trzymać” zwierzę. Ważne jest również „nastawienie” ciała jeźdźca. Przy poleceniu: „stój” wyobraźnia jeźdźca „dyktuje” ciału informację: „nigdzie nie idę”. Przy „prośbie”: „ruszamy”, dawanej podopiecznemu, ciało jeźdźca sygnalizuje chęć podążenia za ruchem konia. Nie znaczy to, że ciało jeźdźca wykonuje jakikolwiek ruch. To ma być tylko nastawienie i wyobraźnia, a ciało cierpliwie czeka na pierwszy krok wierzchowca.

3) Dopasowując intensywność sygnałów, można „poprosić” wierzchowca o zrobienie paru kroków w tył. „Praca” i ustawienie rąk jeźdźca, wodzy, wędzidła nie może się zmienić. Cofanie jest ruchem „odbitej od ściany piłki”, jest w pewnym sensie ruchem w przód.. Mocniej rozciągnięte mięśnie brzucha, stanowczo nie pozwalające zwierzęciu na ruszenie do przodu, staną się wraz z zatrzymanym w miejscu wędzidłem „murem”, od którego „odbije się” koń i odrobinę cofnie. Intensywnie pracujące łydki jeźdźca muszą „pchnąć” ciało konia na „mur”, żeby mogło się od niego „odepchnąć”.

4) Kolejne ćwiczenie w pozycji „stój”- to „zginanie” końskiej szyi. Także przy tym ćwiczeniu „prosimy” wierzchowca o pozostanie w miejscu „wykorzystując” własne mięśnie brzucha. Odstawioną wyraźnie od końskiej szyi ręką zasugerujcie zwierzęciu, by zgięło szyję. Delikatnymi, powtarzanymi i krótkimi szarpnięciami, powoli i stopniowo zachęćcie podopiecznego do takiego ruchu. Ręką powinniście pracować tak, jakbyście chcieli lekko przesunąć wędzidło po końskim języku. Ruch ręki przypomina gest zapraszający do wejścia. Dłoń i nadgarstek powinny być tak ustawione, jakbyście chwalili się zegarkiem. Oczywiście warunkiem dobrze wykonanego ćwiczenia jest pozostanie zwierzęcia na miejscu. Nie może on wykazywać chęci ruszenia za własnym nosem. Łydka, od strony w którą akurat „prosicie” o zgięcie, powinna pracować i dawać pukające sygnały. To ona wysyła „polecenie”: „zegnij szyję”. Wiem, że wydaje się to niektórym z was dziwne, ale tak właśnie być powinno. Ręka, poprzez wodze, wskazuje podopiecznemu: „chodzi mi o twoją szyję, o miejsce u jej nasady, chcę byś rozluźnił tam mięśnie, wskazuję tobie kierunek pracy szyją, nie stawiaj proszę oporu”. Ale to łydka jeźdźca „mówi”: „zegnij” szyję. Ta łydka powinna również „współpracować” z mięśniami brzucha jeźdźca i przesyłać informacje: „nie próbuj ruszyć ciałem w stronę, którą wskazuje wodza”. Inaczej mówiąc: wyznacza granicę z boku konia, której nie wolno mu przekroczyć. Takie ćwiczenie to pierwsza lekcja dla konia i jeźdźca „mówiąca”, że nos nie jest przewodnikiem, wodze nie są kierownicą, że mięśnie szyi zwierzęcia powinny być rozluźnione. To ćwiczenie uczy jak „uzyskać” takie rozluźnienie oraz nieustannie uczy, że łydki jeźdźca to nie tylko „poganiacze” a wodze to nie „hamulec”.



5) Sugeruję też wykonywanie ćwiczenia na równowagę jeźdźca. Nie trzymając się rękami wodzy ani nie trzymając się siodła rękami czy kolanami, stańcie w strzemionach. Znajdźcie taką pozycję dla własnych nóg, żeby swobodnie i bez napięć ciała, dla utrzymania się nad siodłem, móc przybrać wyprostowaną pozycję ciała. Wasze ręce powinny być mocno wysunięte do przodu i „udawać”, że trzymają wodze. Ręce z cofniętymi łokciami pozwalają na zaciskanie pach i na utrzymywanie równowagi przy pomocy napięcia mięśni. Ze stojącej pozycji „przejdźcie” w pozycję pół-siadu, nadal bez przytrzymywania się czegokolwiek i z rękami wysuniętymi przed siebie. Potem powróćcie do pozycji stania w strzemionach z wyprostowaną postawą. I tak na zmianę. Potem proponuję wykonanie pierwszego, drugiego, trzeciego i czwartego ćwiczenia, stojąc w strzemionach wyprostowani i w pozycji pół-siadu. Jeździec uczy się przy tym ćwiczeniu pracować łydkami, wodzami (nad rozluźnieniem mięśni szyi konia) i mięśniami brzucha, mając biodra uniesione nad siodło. Taka umiejętność bardzo się przyda podczas galopowania w pół-siadzie.

W następnym poście zasugeruję ćwiczenia w stępie i kłusie, ale namawiam do zrobienia opisanych w tym poście ćwiczeń. Mogą wydawać się prostymi i bezproblemowymi ale uwierzcie, prawidłowe ich wykonanie nie jest łatwe. Nie łatwe jest opieranie się pokusie pomagania sobie zaciągniętymi wodzami. CDN




piątek, 14 października 2016

MIĘŚNIE BRZUCHA U JEŹDŹCA




Ten post będzie trochę nietypowy. Będzie w nim dużo zdjęć. A to dlatego, że jest kopią prezentacji o tym samym tytule. Podtytuł prezentacji brzmi: „Dlaczego i jak pracować mięśniami brzucha?”.

Pierwszy raz sięgnęłam po formę przekazu jaką jest prezentacja. Szukając informacji na temat tego, jak się robi prezentacje trafiłam na sugestie, że najlepiej zacząć od anegdot. Niestety nie znam takiej, która pasowałby do tego tematu. Radzono, żeby zaraz potem zadać, odbiorcom prezentacji, pytanie związane z jej tematem. Moje pytanie brzmi: „Dlaczego jeźdźcy rezygnują z pracy, z wierzchowcem, na wędzidle?” I zaraz odpowiadam: „Jedną z przyczyn na pewno są takie obrazy końskiej “twarzy””


 




Konie potrafią wyraźnie pokazać jak ogromny ból sprawia im „hamujące” działanie wędzidła. Okazują również bunt, sprzeciw i niezadowolenie z takiej hamującej pracy człowieka. Bunt przeciw siłowemu zaciąganiu wodzy.



Niestety jeźdźcom zależy na tym, by ciągnięcie za wodze działało jak hamulec. Zależy na tym, i zwolennikom pracy na wędzidle, jak i zwolennikom pracy bezwędzidłowej. To proste przełożenie: ciągnę – zatrzymuję. Trochę jak na rowerze: cisnę dłonią na rączkę hamulca – rower zwalnia albo zatrzymuje się. Pomyślcie jednak co się dzieje, gdy rowerzysta naciśnie rączkę przedniego hamulca. Koń przy działaniu przedniego hamulca zachowuje się tak samo. Różnica jest tylko taka, że rower to martwy przedmiot i się przewraca razem z pasażerem. Koń to żywa istota podświadomie bojąca się upadku. Żeby się nie przewrócić, przeciwstawia się działaniu „hamulca” – wodzy, napiera na nie i robi wszystko, by móc biec dalej, żeby ratować się przed upadkiem.

Jak sobie radzą jeźdźcy pracujący na wędzidle, gdy wierzchowiec wyraża tyle negatywnych emocji i broni się przed ciągnącą pracą wodzami? Zaczynają szukać sposobu na lepsze działanie wędzidła. Często zaczyna się to szukanie od zakładania paska krzyżowego (skośnika).






Później coraz mocniej ten skośnik zaciskają.

Pokazałam to zdjęcie Leszkowi. Stwierdził, że gdyby nie mój wpływ na jego sposób pracy z koniem, Birce - swojej klaczy, pewnie też zakładałby coraz więcej “patentów perswazji” na mordę. Robiłby to, żeby zmniejszyć jej szanse na ciągnięcie i szarpanie wodzy. Jak uczy się jazdy konnej skoro myślenie człowieka idzie w kierunku mnożenia narzędzi “siłowej perswazji”? Dlaczego szkolenie nie idzie w kierunku prób zrozumienia przyczyn “nieporozumień” miedzy jeźdźcem i jego wierzchowcem?

Potem “do gry” wchodzą patenty zwiększające siłę rąk. Patenty, które dodatkowo mają pomóc ściągnąć końską głowę w dół.















































Inni sięgają po rollkur.

 



Wracam teraz do tych jeźdźców, którzy postanowili zrezygnować z pracy wędzidłem i jeżdżą na ogłowiach bezwędzidłowych, kantarach i sznurkach zawieszonych na szyi wierzchowca.

 







 





Poszperałam trochę w internecie szukając informacji na temat tego, jak ludzie jeżdżą bez wędzidła. Większość “rozmów” jest podobna do siebie i dotyczy głównie pracy na hackamore: “Ja od roku na haku ;) Mój koń tak się bał o pysk, że zwiewał od wędzidła jak dziki, a na skokach dostawał amby……..”. “Ja od jakiegoś czasu jeżdżę tylko na haku, koń był zszarpany, potrzebuje naprawdę bardzo delikatnej ręki na wędzidle, ja nie potrafię się na nim z nim dogadać…….” Generalnie jeźdźcy są zadowoleni z pracy z podopiecznymi po zmianie ogłowia wędzidłowego na bezwędzidłowe. Według ich relacji zwierzęta wyciszają się, uspokajają głowę, nie szarpią się. Czasami tylko: “Pod haka z każdej strony muszę podkładać futerka i podkładki żeby koń się przypadkiem nie obtarł- co już się zdarzało- pod łańcuszek, pod część nosową i pod czanki”.

Jednak bez względu na odczucia, jeźdźcy muszą zdać sobie sprawę, że póki ciągną za wodze czy sznurek, praca bez wędzidła nie jest bezinwazyjna. Jeźdźcy mają poczucie, że przestają krzywdzić konie, bo one nie otwierają z bólu pyska.


A wierzchowce potrafią nadal okazywać ból jaki odczuwają i bunt przeciw ciągnącej pracy wodzami.








Pokazują ból mimo mocno “utrudnionego zadania”. No bo jak zwierzę ma pokazać, że jeździec robi mu krzywdę sznurkiem wżynający się w szyję?










Istnieje alternatywa dla ciągnącej pracy wodzami. O zatrzymanie się, o zwolnienie tempa, o przejście do niższego chodu jeździec może “poprosić” wierzchowca własnymi mięśniami brzucha.

Praca mięśniami brzucha pozwoli “uruchomić” „hamulec” z tyłu konia. Jednak najpierw trzeba „uruchomić” same mięśnie brzucha. A okazuje się, że jest to dla wielu ludzi nie lada wyzwanie. Ludzie rzadko potrafią „kazać pracować” jednemu, konkretnemu, swojemu mięśniowi czy też partii mięśni. Często przy pierwszych próbach “uruchomienia” danego mięśnia, procesowi towarzyszy zaangażowanie całego ciała. To zaangażowanie okazuje się być usztywnieniem stawów, szczękościskiem, przykurczeniem ramion, podciągnięciem kolan w przypadku znajdowania się na końskim grzbiecie czy zaciśnięciem pachwin. 

W wielu sytuacjach, kiedy proszę,czy dziecko czy osobę dorosłą, o “wciągnięcie brzucha, wciągają oni powietrze w płuca i je tam zatrzymują. Przód klatki piersiowej wraz z “mostkiem” i ramionami “wędrują” mocno w górę. Szyja zostaje schowana w ramiona, a mięśnie brzucha mocno napięte. Tłumaczenie, jak należy pracować mięśniami brzucha, jest niezwykle trudne. Tym bardziej, że nie widzi się tego, w jaki sposób przekaz został odebrany przez daną osobę. Nie widzi się jej mięśni brzucha. W przypadku jeźdźca informacją zwrotną jest jego postawa w siodle i reakcje wierzchowca na próby “dogadania się”. Opowiem tu o pracy mięśni brzucha w sposób, w jaki ja ją odczuwam.

Pracę nad sobą i swoimi mięśniami brzucha należy zacząć od tego, by nie angażować żadnych innych części ciała przy “wciąganiu brzucha”. Trzeba też zapanować nad oddechem i pozostawić go takim, jaki był przed “wciąganiem brzucha”. Pozostawić go równym, opanowanym i spokojnym.

Podczas nauki pracy mięśniami brzucha nie wolno nabierać większej ilości powietrza w płuca. “Mostek”, który łączy żebra, powinien pozostać swobodnie “zwieszony”. Ramiona rozluźnione, swobodnie opuszczone, ustawione wzdłuż poziomej linii. Nie wolno podnosić w górę brody ani wypychać jej do przodu.





Jeździec, który chce pracować mięśniami brzucha, musi je wzmocnić. Musi zadbać o ich kondycję. Nie mam tu jednak na myśli wzmacniania poprzez ćwiczenia typu “brzuszki”, skłony, podciąganie nóg itp. Chociaż oczywiście i takie się przydadzą. Człowiek musi nauczyć się wykonywać przeróżne czynności z “wciągniętym brzuchem”. Po opanowaniu swobodnego oddychania można zacząć śpiewać albo mówić wierszyk. Z “wciągniętym brzuchem” należy chodzić, biegać, jeździć na rowerze. Brzuch można “wciągnąć” podczas oglądania telewizji, pracy przy komputerze, a nawet podczas zasypiania. Dlaczego jednak “wciąganie brzucha” zamykam w cudzysłów? Dlatego, że tak naprawdę mięśnie brzucha należy rozciągać, a nie wciągać w “głąb” jamy brzusznej. Nie należy również napinać mięśni brzucha. Powinny być one miękkie, elastyczne i pracujące. Niestety w jeździectwie przyjęło się pracować napiętymi mięśniami, na przykład pośladków czy pleców w okolicy lędźwiowo - krzyżowej.

Takiej rozciągającej pracy mięśni będzie towarzyszyło uczucie wciągania brzucha. Jednak będzie to efekt rozciągania owych mięśni, a nie cel sam w sobie.








Wyobraźcie sobie, że ktoś przykłada wam do brzucha dłoń i mocno naciska. Żeby “pobudzić” do właściwej pracy mięśnie, nie blokujcie działania ręki napinaniem brzucha. Rozciągajcie mięśnie jak gumę, by w ten sposób przeciwstawić się naporowi. Nie możecie też próbować “uciec brzuchem” od dotyku ręki, musicie chcieć zachować ten “kontakt” z dłonią. Niepożądane jest też wypychanie brzucha. Mięśnie nie mają napierać na dłoń, tylko poprzez sprężystość mięśni stworzyć opór. Dłoń powinna być przyłożona pod pępkiem.

Chyba każdy adept sztuki jeździeckiej, uczący się w szkółkach, usłyszał nie raz, że ma pracować swoim “krzyżem”, siedząc na końskim grzbiecie. Efektem takiej informacji, w wielu przypadkach, jest przesadne napinanie pleców przez jeźdźca. Szczególnie części lędźwiowo - krzyżowej. Towarzyszy temu wklęśniecie tego odcinka, napinanie pośladków i wgniatanie ich w siodło. Jest to koszmarna postawa, usztywniająca całe ciało, wypychająca brzuch, podnosząca “mostek” i przesadnie naciągająca ramiona do tyłu.



Oczywiście plecy jeźdźca mają swój udział w pracy z koniem. I to bardzo znaczący udział, ale praca mięśniami pleców jest konsekwencją rozciągania i działania mięśni brzucha. Oprócz uczucia wciągania brzucha, pojawia się wrażenie, że owe rozciągnięte mięśnie brzucha “przyklejamy” do lędźwiowo - krzyżowego odcinka pleców. Prężące, w głąb jamy brzusznej, działanie rozciągniętych mięśni brzucha, pobudza mięśnie pleców również do rozciągania.


Dzięki takiej pracy jeździec poprawia postawę, “wypełniając” “wcięcie” w plecach, prostując je i prężąc. Brzuch jeźdźca przestaje być wypchnięty, “mostek” i ramiona swobodnie wracają na swoje “naturalne” miejsce. To rozciągnięte, a nie napięte mięśnie pleców powodują, że stają się one “silne”. Takie plecy mogą zostać jednym z “informatorów” wierzchowca, określającym tempo chodów zwierzęcia. Dodatkowym atutem rozciągania mięśni jest “zbudowanie” postawy ciała wyrażającej pewność siebie, upór i brak tolerancji dla nieuzasadnionego sprzeciwu.


Jak “uruchomić” mięśnie brzucha siedząc na końskim grzbiecie? Wrócę tu do ręki “naciskającej” na brzuch jeźdźca. Siedząc w siodle, należy sobie taką dłoń wyobrazić oraz wyobrazić sobie, że trzeba na stałe przyłożyć do niej podbrzusze. Wszystko po to, żeby dać dłoni szansę na “uruchomienie” w każdej chwili mięśni brzucha. Specjalnie napisałam, że przykłada się brzuch do ręki, a nie rękę do brzucha. A to dlatego, że pozycja ręki może zmieniać się tylko wzdłuż pionowej linii, również podczas anglezowania. Ręka ułożona tam, gdzie przedni łęk siodła przechodzi w jego zagłębienie, nie powinna przesuwać się wzdłuż linii poziomej. Tylko przy takiej pozycji ciała w siodle, mięśnie brzucha będą mogły wydajnie pracować. “Przyłożenie” podbrzusza do “takiej ręki” uchroni jeźdźca przed cofaniem bioder, przysiadaniem na tylnym łęku siodła, uchroni przed wypychaniem wierzchowca biodrami i pozwoli wypracować “aktywny dosiad”. Zapraszam do obejrzenia filmiku: “Anglezowanie”

Żeby móc popracować mięśniami brzucha na końskim grzbiecie, czyli inaczej, żeby móc przyłożyć podbrzusze do “ręki”, konieczne jest takie ułożenie nóg, by jeździec mógł wyraźnie oprzeć nogi o podłoże czyli strzemiona. Wyobraźcie sobie, że musicie zostać opuszczeni na linie w jakiś dół. Komu powierzycie rolę osoby trzymającej was, osoby, której zaufacie? Będzie to ktoś, kto stojąc na krawędzi umownej przepaści, w którą się zsuwacie, utrzyma „zapartą” postawę. Ktoś, kto mocno zaprze się na podłożu i nie zegnie się w pół pod wpływem wykonywanej pracy. Ktoś, komu mięśnie brzucha nie „odmówią posłuszeństwa” i nie pozwolą na przegięcie torsu w przód. Na grzbiecie konia nikogo wprawdzie nie trzeba „dźwigać” ale postawa z silnymi mięśniami brzucha spowoduje, że staniecie się osobą, z którą podopieczny będzie chciał współpracować, której zaufa, której zawierzy swój los i będzie posłuszny. Posłuszny tempu i rytmowi, który chcecie „przypisać” chodom zwierzęcia.  



„Znajdźcie” swoje mięśnie brzucha robiąc proste ćwiczenie. Poproście kogoś, by ciągnąc was za ręce próbował „zmusić” was do ruszenia się w przód. Przyjmijcie zapartą postawę ciała, która pozwoli wam nie ruszyć się z miejsca. Jest jednak jeden warunek. To zapieranie nie może wiązać się z nadmiernym odchylaniem. Musicie zachować poczucie równowagi, by w momencie, gdy ciągnący towarzysz puści wasze ręce, nie upaść do tyłu.




W zapartej postawie można też sobie pozwolić na pomaszerowanie za ciągnącą osobą regulując tempo i rytm stawianych kroków.








Słabe, nierozciągnięte i niepracujące mięśnie brzucha pozwolą, by ciało zgięło się w pół.

                               


Napisałam na początku, że dzięki mięśniom brzucha „uruchamiamy” „mechanizm hamowania” z tyłu ciała konia. Ale jest to hamowanie silnikiem. To znaczy, że silnik musi pracować, by „pojazd” mógł zahamować. Taki silnik, w fazie pracy w zadniej części konia, utrzymują aktywne łydki jeźdźca. Nawet, gdy jeździec “prosi” swojego wierzchowca o zatrzymanie się, powinien przesłać równocześnie polecenie, by do pozycji: “stój” wierzchowiec przeszedł “nie wyłączając silnika”. Reasumując: “prośba” skierowana do podopiecznego o wyregulowanie tempa, rytmu i rodzaju chodu, to konfiguracja sygnałów dawanych aktywnie pracującym ciałem i łydkami. Konfiguracja umożliwiająca jeźdźcowi zaniechanie hamującej pracy wodzami.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...