niedziela, 1 stycznia 2017

PRACA KONIA BEZ OBCIĄŻENIA


Niestety, czasami „daję się namówić” facebook'owi i wchodzę na proponowane strony. Strony dotyczące zwierząt, koni i jeździectwa. Profil, na który tym razem weszłam zachęcał do poznania kolejnej metody pracy z koniem. Aż w dwóch postach wstawiony był link do filmu na YouTube obrazujący tą metodę. Nie uznaję metod w pracy z koniem. Metoda oznacza schemat i zbiór przepisów, a według mnie, z żywą istotą, należy pracować przy pomocy dialogu, obustronnego zrozumienia i porozumienia. Do obejrzenia filmu podkusiły mnie jednak komentarze pod postem:
„-Nie wiem czym ma się to różnic od zwykłego ganiania konia w kółko.
-Bo nie jest to właśnie zwykłe ganianie w kółko o czym traktuje cały artykuł o metodzie ….... oraz szereg materiałów na naszej stronie. Radzę się zapoznać.
-Metoda, metodą, a wygląda jak przeganianie. Konie lecą odgięte, niektóre galopują ze złej nogi. Filmik nie zachęca mnie w ogóle, do pogłębienia wiedzy na ten temat.
-Z takim podejściem trudno polemizować, nie pogłębiaj?!

Jaka była moja pierwsza konkluzja po pokazie metody?: Niczym się to nie różni od zwykłego przeganiania koni po padoku. W związku z tym zapoznałam się z artykułem i innymi materiałami.

Konkluzja po lekturze? Zwykłe przeganianie koni po padoku z dorobiona teorią i nazwane metodą.

Najpierw chciałam się przyłączyć do komentowania i polemiki. Potem stwierdziłam, że mam tak dużo do powiedzenie, że lepiej się tu nie odzywać tylko napisać post o pracy z koniem bez obciążenia jeźdźcem. I o tym, dlaczego przeganianie konia po padoku nią nie jest.

Dzikie konie w naturalnym środowisku nie biegały zbyt dużo. Raczej maszerowały, skubały trawkę i znów maszerowały, by znaleźć lepszą. Szybki bieg czyli galop, potrzebny im był do ucieczki przed zagrożeniem. Nieważne było dla zwierzęcia jak biegnie, byle tylko jak najszybciej i tylko tyle ile potrzeba, by zwiać drapieżnikowi.

Pracując z człowiekiem, wierzchowce potrzebują kondycji do dłuższego i bardziej wyczerpującego biegania, niż krótkotrwała ucieczka raz na jakiś czas. Przeganianie koni jest według autorów artykułu metodą treningu kondycyjnego. Stadne biegane koni rozłożone według pewnego czasowego schematu ma zwiększyć ich wydolność do przyszłej pracy z obciążeniem. Jednak ogólnie pojęta kondycja nie wystarczy zwierzęciu do noszenia jeźdźca i pracy z nim. Nasi podopieczni do prawidłowej pracy z obciążeniem potrzebują wzmocnienia i zwiększenia wydolności mięśni odpowiedzialnych za podołanie konkretnym zadaniom. I owe mięśnie będą „rosły w siłę” tylko podczas stopniowego wdrażania tych zadań. Każdy wierzchowiec pracujący z człowiekiem na grzbiecie, potrzebuje umiejętności prawidłowego ustawienia ciała, umiejętności prawidłowego rozłożenia ciężaru i to wszystko na prośbę opiekuna. Żaden koń nie wpadnie sam na pomysł tego, jak podczas biegu ustawić i pracować zadnimi kończynami, by móc wyprężyć grzbiet. Żeby móc prężyć go tak, aby przygotować w ten sposób mięśnie pleców do pracy, gdy zostaną obciążone ciężarem. Żaden koń nie wpadnie na to jak pracować tylnymi nogami, by wzmocnić siłę ich pracy napędowej potrzebnej do energicznego i spokojnego ruchu oraz do wyższych chodów czy skoków. Inaczej mówiąc, żaden koń, bez wyraźnych wskazówek człowieka, nie będzie wiedział jak poprawić kondycję mięśni zadu i grzbietu. Podczas przeganiania koni czy konia, człowiek nie jest w stanie przekazać zwierzęciu „wskazówek” jak pracować nad kondycją zadu i grzbietu.

Natura w żaden sposób nie przygotowała konia do wydajnej pracy. Nie przygotowała tym bardziej do noszenia ciężaru na grzbiecie. Do tego musi przygotować go opiekun i trener w jednej osobie. Kiedy koń „zwiewa” w naturalnym środowisku na krótkim dystansie albo maszeruje stępem w poszukiwaniu lepszej roślinności, trasę tego marszu wybiera sam. Skoro sam, to nie ma większych problemów z ustawieniem ciała, by wygodnie i stabilnie maszerować. Mając pod „opieką” wierzchowca, to człowiek wyznacza i narzuca zwierzęciu trasę marszu. W związku z tym również człowiek powinien wskazać podopiecznemu jak powinien ustawić ciało, by swobodnie i bez problemu mógł podążać ową ścieżką, niosąc dodatkowo ciężar. Kiedy człowiek wyznacza zwierzęciu tylko trasę, koń zaczyna mieć duże problemy z prawidłowym ustawieniem ciała. Konie, którym nie podpowiada się jak ma ustawić ciało na wyznaczonej ścieżce, zaczynają „prowadzić” zadnie nogi po zupełnie innym torze niż przednie. Zaczynają w nieprawidłowy sposób ustawiać łopatki, szyję i głowę. Konie takie zaczynają chodzić i pracować mocno pokrzywione, co skutkuje napięciami mięśni i sztywnością stawów. Tych, którzy chcieliby dokładniej dowiedzieć się o czym mówię, namawiam do przeczytania postu: „Ustawienie ciała konia do wykonania zakrętu”. Chodzi ogólnie o to, że dla konia „poleceniem” wyznaczającym trasę, po której powinien podążać, jest ustawienie jego ciała. Wierzchowiec, który „po swojemu” ustawia swoje ciało, będzie próbował pójść ścieżką odpowiadającą temu ustawieniu. Z siłowymi sygnałami jeźdźca, blokującymi mu możliwość „wybrania ścieżki, zwierze będzie walczyć. Przy przeganianiu koni, człowiek określa im ścieżkę, po której mają biec ale nie jest w stanie przekazać im, jak mają ustawić zad, łopatki, szyje i głowę. Bez prawidłowego ustawienia ciała konia nie poprawia się kondycja mięśni, które pozwalają na takie swobodne ustawienie. Wzmacniają się za to te, które „pomagają” utrzymać krzywizny ciała.

Kolejna spawa to rozkładanie ciężaru ciała prze konia. Podczas marszu czy biegu w naturalnych warunkach, każdy koń intuicyjnie wie, jak zrównoważyć ciało i poradzić sobie przy utracie równowagi. Podczas pracy z obciążeniem, rozłożenie ciężaru ciała konia na kończyny jest dalekie od naturalnego. I znów natura nie przygotowała tych zwierząt do samodzielnej pracy nad odciążeniem przodu ciała i obciążeniem tyłu, co pozwoliłoby zwierzęciu swobodnie nieść jeźdźca. Tylko wyraźne wskazówki człowieka mogą „poprowadzić” ciało wierzchowca do rozłożenia ciężaru ciała, odmiennego od naturalnego. Żeby wzmocnić kondycję mięśnie pozwalających swobodnie „utrzymać” nowy rozkład ciężaru, człowiek powinien „rozmawiać” z koniem na ten temat podczas pracy bez obciążenia, od samego początku współpracy. Podczas przeganiania koni nie widzę możliwości na pracę nad nauką nowego rozłożenia ciężaru. Wzmacniają się więc mięśnie utrzymujące samodzielne zrównoważenie ciała przez konia. Jednak to samodzielne zrównoważenie jest ściśle związane z ustawieniem ciała i możliwością swobodnego wyboru trasy biegu czy marszu. Wyznaczając zwierzęciu trasę marszu bez pracy nad resztą wymienionych elementów, zaburza mu się naturalną równowagę. Koń tracąc ową równowagę, dla jej odzyskania, będzie próbował zbaczać na „własną” trasę. Gdy mu się to uda, będzie ścinał zakręty albo „wynosił” poza ich zewnętrzną granicę. Kiedy zwierzęciu się to nie uda, będzie narastało u niego napinanie mięśni i usztywnianie stawów To napinanie jest jak „koło ratunkowe” chroniące przed upadkiem. Wyraźne ograniczenie przez człowieka ścieżki, po której koń ma biec, musi być ściśle związane z pacą nad równowagą podopiecznego.

Autorzy postu wskazują na zalety metody przeganiania:

1)„Niezwykle ważnym elementem jest prowadzenie treningu bazując na tempie własnym konia, tzn. stopniowe budowanie sprawności tak aby wysiłek nie powodował obciążenia psychiki- koń ma pracować ze swobodą i bez nadmiernego zmęczenia, nie ma być zmuszany do nadmiernego wysiłku....Konie mogą zajmować dowolnie miejsce w grupie, mogą iść swoim tempem, mogą ze sobą „dyskutować”, byleby pozostały w narzuconym z góry chodzie”.
W stadzie koni biegających na wskazanym filmiku są zwierzęta różnej wielkości i wieku, o różnym rytmie stawianych kroków i tempie własnym. Biegną one w ścisłej grupie, więc jak dla mnie, nie mają szans na własne tempo. Będą je dopasowywać do tempa lidera grupy. Jestem też przekonana, że konie idące w tempie lidera, próbując jak najlepiej się dopasować, będą skracały kroki, czyniąc je drobnym i stawianymi w przyspieszonym rytmie. Rytmie dalekim od naturalnego. A to wydaje mi się nie wpływa dobrze na swobodę pracy i raczej przysparza zmęczenia. Tym bardziej, że metoda zakłada konieczność przeganiania koni 5-6 razy w tygodniu po 40 minut. Cykl całego treningu to 214 dni. Żeby być sprawiedliwym dodam, że autorzy zaznaczają: „Do tego dochodzi ważna kwestia odpoczynku. Im intensywniejsza praca tym krótsze cykle treningowe (minimum 5 dni) i tym więcej dni wolnych. A gdy tylko zaistnieje potrzeba (tu kwestia wnikliwej obserwacji) koń otrzymuje dodatkowe dni odpoczynku tak, aby mógł podjąć trening w pełni komfortu psychicznego i fizycznego. Uzupełnieniem dbałości o psychikę konia jest odpowiednia pielęgnacja.” Mimo tego uważam, że tylko indywidualna praca z koniem pozwoli zwierzęciu na ruch bazujący na jego rytmie chodów.

2) „Przy okazji wychowujemy konia i uczymy podstaw współpracy i komunikacji z człowiekiem”. 
Koń biegnący w stadzie uczy się współpracy i komunikacji z innymi końmi, a nie z człowiekiem. Człowiek przeganiający stado funkcjonuje poza nim. Przy indywidualnej pracy z koniem, człowiek i zwierzę tworzą małe stado, co ułatwia podopiecznemu naukę współpracy, skupiania się i komunikacji z opiekunem.

3) „Surowe konie uczą się od starszych rozróżniania komend, posłuszeństwa, etc. i są po takiej zaprawie przygotowane "bezboleśnie" do pracy pod siodłem”. 
Jakich komend mogą uczyć się młode konie przy stadnym przeganianiu?: „Step, kłus, galop, prrr” To najprostsze komendy. Nauczenie ich młodego konia, bez udziału starszych „kolegów”, nie powinno przysparzać większych problemów. Na pewno nie nauczymy młodego konia polecenia: „stój” w przeganianym stadzie. A jest to ważna komenda i jej respektowanie przez konia, to podstawa współpracy.

4) Autorzy zwracają uwagę, że praca metodą przeganiania: „skraca czas pracy, ponieważ nie trzeba każdego z iluś koni brać do pracy kondycyjnej z osobna”. 
To zostawię bez komentarza.

Od siebie dodam jeszcze, że bat do lonżowania i lonża są pomocami służącymi przekazywaniu informacji, które koń powinien zrozumieć. Są jak przedłużenie naszych rąk, które wskazują zwierzęciu co i jak powinien ustawić, przestawić, zmienić i poprawić. Podczas przeganiania, koń może się tylko nauczyć uciekać od tych pomocy. Człowiek stojący na środku placu i wymachujący batem egzekwuje ruch zwierzęcia na zasadzie: straszę - uciekaj.




piątek, 16 grudnia 2016

ZAGALOPOWANIE Z KŁUSA ANGLEZOWANEGO




Adeptów sztuki jeździeckiej uczy się, że koniecznie trzeba usiąść w siodło przed zagalopowaniem. Usiąść po to, by wypchnąć zwierzę wewnętrznym biodrem, wciskając mu przy tym pośladki, poprzez siodło, w grzbiet. Przeglądając informacje na ten temat w Internecie przekonałam się, że co do tego prawie wszyscy są zgodni. Piszę prawie, bo pojawił się głos, jednak oburzony niestosownością tej informacji, że gdzieś kogoś uczono zagalopować z pół-siadu. Inne sugerowane sygnały służące zagalopowaniu są zróżnicowane: „Zagalopowanie – przejście z niższego chodu konia do galopu. By zagalopować, jeździec skraca nieco „wewnętrzną” wodzę, „zewnętrzną” łydkę odsuwa trochę do tyłu, po czym następuje ucisk krzyża i łydek i jednocześnie oddanie nieco wodzy”(Wikipedia). Wyciągnięte z blogów i forów dyskusyjnych: „ważna jest pół-parada zewnętrzną wodzą wraz z oboma aktywizującymi łydkami tuż przed zagalopowaniem- uwaga, coś będzie. Przesunąć nogę wewnętrzną do przodu, a zewnętrzną ciut do tyłu. Nie będziecie musieli myśleć o przesuwaniu nóg jeżeli postaracie się usiąść skośnie biodrami w siodle w momencie zagalopowania – czyli wew. biodro do przodu, a zew. do tyłu”. Inni sugerują: „zamknięta wewnętrzna wodza”. Kontr-opinia: „Oczywiście zewnętrzna wodza napięta, wewnętrzna rozluźnia”. Jedni oddają wodze, inni przytrzymują. Jedni zagalopowują od wewnętrznej, inni od zewnętrznej łydki. Odległość jej cofania też jest sporna: na jedną dłoń albo na dwie dłonie. Niektórzy preferują wypychanie wewnętrznej łydki do przodu, inni również ją cofają. A gdy zagalopowanie nie wychodzi to: „U nas w szkółce mamy takiego konia, że do kłusa bez pomocy bata/palcata się nie przejdzie, nie mówiąc już o galopie... Więc radzę Ci wziąć bat czy palcat i spróbować. Może jeden klaps wystarczy?” Jak już napisałam- w jednym wszyscy się zgadzają: „dajemy jednostronny sygnał do zagalopowania wewnętrznym biodrem”.

Nieraz już pisałam, że galop jest ruchem, w którym koń najbardziej boi się utraty równowagi. Dlatego przed zagalopowaniem najważniejsze jest przygotowanie zwierzęcia do tego ruchu. Konieczne jest zrównoważenie podopiecznego, prawidłowe ustawienie jego ciała i rozluźnienie mięśni. Niewielu jeźdźców zwraca na to uwagę. Buszując po internecie nie znalazłam na ten temat najmniejszej wzmianki. „Rozciągnięty”, źle zrównoważony i ustawiony wierzchowiec, zazwyczaj „odwleka” moment zagalopowania i rozpędza się w kłusie. Przy zwiększonym tempie kłusa, jeźdźcy, próbując wysiedzieć w siodle (by „machnąć” biodrem), trzymają się kurczowo siodła. Sztywnym i napiętym ciałem odbijają się wówczas na plecach zwierzęcia, boleśnie mu je obijając. Uniemożliwiają wówczas podopiecznemu zagalopowanie. Podskakujący w siodle, usztywniony pasażer potęguje u wierzchowca usztywnienie i wklęsłe wygięcie jego grzbietu. Ściskające siodło kolana jeźdźca działają jak imadło i wywołują napięcia mięśni konia, blokując w ten sposób ruch jego łopatek. Dochodzi do tego kurczowe trzymanie się jeźdźca za wodze, czyli inaczej mówiąc, podtrzymywanie swojego ciężaru na pysku podopiecznego. Wysiedzenie w siodle z rozluźnionym ciałem podczas kłusa jest nie lada sztuką. A jeszcze większą sztuką jest bezproblemowe działanie pomocami czyli łydkami, wodzami, mięśniami brzucha i całym ciałem podczas kłusa ćwiczebnego. Pomyślcie, czy podczas siedzenia w siodle w czasie kłusa jesteście w stanie zrobić coś więcej niż ściskać konia łydkami, kolanami, ciągnąć za wodze i wciskać w siodło spięte pośladki? Który z tych „sygnałów” ma „podpowiedzieć” zwierzęciu, które mięśnie powinien rozluźnić? Która z tych „pomocy” „prosi” wierzchowca o odciążenie przodu ciała, o zaangażowanie zadnich kończyn, o kroczenie nimi bliżej środka brzucha oraz o wyprężenie grzbietu „w koci”? I na koniec, które z tych „sygnałów” „wskażą” podopiecznemu konieczność prawidłowego ustawienia łopatek i zadu? A to właśnie dzięki prawidłowemu ustawieniu tyłu ciała konia i przodu względem siebie, zwierzę jest w stanie posłusznie wykonać polecenie podążania wyznaczoną trasą.

Niektórzy jeźdźcy, bardziej „wtajemniczeni” w jeździeckie arkana, „radzą” sobie z tym rozpędzaniem się konia przed zagalopowaniem, nadużywając siły. Działają wędzidłem maksymalnie zaciągniętym i „pomocnymi” patentami. Cóż się wówczas zmienia? Jeźdźcy oprócz kurczowego utrzymywania siebie w siodle, muszą jeszcze zaangażować mnóstwo siły w trzymanie przodu konia. Wówczas ów przód opiera cały swój ciężar na wodzach albo koń, uciekając przed bólem zadawanym wędzidłem, „przykleja” brodę do własnej klatki piersiowej. Taki wierzchowiec może się nie rozpędza, za to ma znaczne opory, by w ogóle poruszać się w przód. Jadący w kłusie ćwiczebnym jeździec musi wówczas zaangażować sporo siły, by pchać konia swoim ciałem i utrzymać ruch podopiecznego w kłusie. Siła, jaką musi jeździec włożyć w taką „pracę”, ma swoje źródło w napiętych mięśniach i zablokowanej ruchomości stawów. Gdy „pchające biodra” jeźdźca nie radzą sobie z pchaniem podopiecznego, z pomocom „przychodzą” ostrogi i bat. Przy takim siłowym siedzeniu w siodle, możliwości jeźdźca do przekazywania zwierzęciu „próśb”, które wymieniłam wyżej, również są mocno ograniczone.

Ćwiczenia przygotowujące do pracy w galopie, jakie opisałam w trzech najświeższych postach, mają pomóc jeźdźcom nauczyć się pracować pomocami tak, by móc przekazywać podopiecznemu jak najwięcej informacji. (1, 2, 3) Dlatego sugeruję wykonanie tych ćwiczeń głównie w pozycji pół-siadu i na stojąco. Podczas pracy w tych dwóch pozycjach w siodle, jeździec nie ma możliwości pracy biodrami. Pracy wypychającej i przepychającej wierzchowca. Natomiast bez problemu można pracować mięśniami brzucha, ciężarem w strzemionach i zapartą postawą, nad zwalnianiem i regulowaniem tempa wierzchowca. Brak możliwości pchania zwierzęcia biodrami wymusza też konieczność używania łydek do przekazywania „poleceń”: idź do przodu, zaangażuj do pracy tylne nogi, przesuń się, nie odsuwaj się, utrzymaj równy rytm. Tak nabyte umiejętności „rozmawiania” z koniem można potem przełożyć na pracę w kłusie anglezowanym. Podczas anglezowania dużo łatwiej też pozbyć się problemów z napięciem ciała i brakiem możliwości przekazywania zwierzęciu informacji, niż w kłusie ćwiczebnym. Dlatego namawiam do nauki zagalopowania z kłusa anglezowanego.

Tak, to jest możliwe. Zwierzęciu jako sygnał do zagalopowania nie jest potrzebne pchnięcie go. Koń potrzebuje przygotowania i czegoś w rodzaju hasła – impulsu. Wierzchowiec zawsze wyczuwa, kiedy jeździec będzie wymagał od niego zmiany chodu z kłusa na galop. Koń z prawidłowo ustawionym ciałem, „poproszony” o skupienie, o wyraźniejsze zaangażowanie zadu i „uprzedzony” o nadchodzącej „prośbie” o zmianę chodu, zareaguje na puknięcie łydką. To puknięcie to właśnie to hasło – impuls: „galop – hop”. Jeżeli zwierzę opóźnia moment zagalopowania, nie reaguje na sygnały to dlatego, że nie jest przygotowany, że coś nie pozwala mu swobodnie i bez problemów przejść w galop.

„Opanowanie” przez jeźdźca opisanych ćwiczeń pozwoli na przygotowanie podopiecznego do galopu. Wasze łydki będą mogły „namawiać” koński „zad” do większej „wydajności” bez obawy, że koń się rozpędzi w kłusie. Będą mogły „przypilnować” zadnie nogi konia, by „szły” tym samym torem co przednie. Będą mogły „uniemożliwić” podopiecznemu próbę samowolnej zmiany toru. Te ćwiczenia nauczą was „prosić” konia o zagalopowanie impulsem od łydki, bez konieczności siadania w siodło przed zagalopowaniem.

Jeżeli manewr zagalopowania chcemy wykonać na łuku, to ustawienie konia, plus pukająca wewnętrzna łydka „pasażera”, są oczywistą sugestią, na którą nogę „podopieczny” ma zagalopować. Kiedyś pisałam już, że zewnętrzne pomoce jeźdźca są tymi prowadzącymi konia, określającymi zwierzęciu kierunek jazdy. Gdybyśmy jechali na dwóch koniach równocześnie, to z zewnętrznym „rozmawiamy” o tym w którą stronę i jaką ścieżką jedziemy. Wewnętrznego „prosimy”, by „trzymał się” bardzo blisko kolegi, rozluźnił się i owinął wokół wewnętrznej łydki. Oba muszą podążać przytulone do siebie, sugerując się ustawieniem sąsiada i nie ustępując kroku jeden drugiemu. Przy zmianie kierunku role koni się zmieniają. Ten, który dotychczas był wewnętrznym, staje się zewnętrznym i przejmuje rolę przewodnika. Gdy „prowadzimy” konia na wprost i chcemy określić, na którą nogę powinien zagalopować, wyraźnie „określamy” mu, która jego strona jest tą prowadzącą-umownie zewnętrzną. Jeżeli zamierzacie „poprosić” wierzchowca o zagalopowanie np. na prawą nogę, pomoce prowadzące powinny „działać” z jego lewej strony, a łydka „dopowiadająca”: „galop!”, z prawej. Anglezowanie na „właściwa nogę” w zależności od tego, która część konia (lewą czy prawą) określicie jako zewnętrzną, będzie bardzo pomocną „wskazówką” dla was samych przy wysyłaniu „poleceń” przed zagalopowaniem.

Ja nie twierdzę, że nie można usiąść w siodło przed zagalopowaniem. Twierdzę za to, że nie należy pomagać sobie biodrami, prosząc konia o galop- więc można to zrobić anglezując. Ktoś może powiedzieć, że pchnięcie biodrem też może być hasłem – impulsem. Raczej nie, bo to ciągle jest pchnięcie, „uruchamianie galopu”, a nie „prośbą” o „uruchomienie”. Poza tym, machnięcie biodrem zaburza stabilność ciała w siodle. Każda próba popchnięcia czy wypchnięcia konia jest siłowa i wymusza napięcia mięśni i stawów ciała jeźdźca. Twierdzę też, że proces zagalopowania wierzchowca na „prośbę” jeźdźca, to dłuższa „rozmowa” na temat przygotowania ciała zwierzęcia do tego wysiłku. Na pewno „namawianie” podopiecznego do zagalopowania, to nie są mechaniczne ruchy wodzami, nogami i ciałem przypominające przestawianie jakiejś „wajchy”. Ruchy pomocami, które cytuję na początku, są jak „przepis na zagalopowanie”. Przepis powielany w szkółkach jeździeckich i w internecie ale nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego należy właśnie tak, a nie inaczej coś ustawić czy przestawić.


Powiązane posty:



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...