niedziela, 9 lipca 2017

JAK "PODZIELIĆ" KONIA




Tytuł tego postu: „Jak „podzielić” konia” wyda się pewnie wielu z was dość dziwnym. Koń to koń, ma kłodę z szyją i głową, wszystko razem oparte na czterech nogach. Jest więc wierzchowiec pewną stabilna całością – jak stół na czterech nogach. Nie ma co dzielić. To bardzo złudne widzenie konia i bardzo przeszkadzające w dogadywaniu się z nim. Jeżeli stabilność wierzchowca ma się opierać tylko na tym, że jego ciało oparte jest na czterech kończynach, to dlaczego podczas ruchu nie zachowuje się on jak „biegnący stół”? Spróbujcie to sobie wyobrazić – stół o wąskim blacie, który jesteście w stanie objąć nogami. Siedzicie na nim i jedziecie sobie. Na odcinkach prostych stół, na którym jedziecie w wyobraźni, jest idealnie prosty, a dla ułatwienia, na zakrętach przesiądźcie się w wyobraźni na taki z blatem lekko wygiętym w łuk. Chociaż stołem z prostym blatem też bez problemu dałoby się pokonać zakręt. Jakże dużo łatwiejszym byłoby „kierowanie” koniem, gdyby był jak ten mebel. A jak się zachowują wierzchowce?. Głowa i szyja zgięta w jedną stronę, jedna z łopatek rozpycha się wówczas w przeciwną stronę. Zwierzę wynosi łopatką na zewnątrz łuku albo wpada do wewnątrz ścinając go jak chce. Zad konia nie idzie dokładne tym samym torem co przód, a brzuch i żebra pchają się i „kładą” na łydkę jeźdźca - napierając na sygnał, zamiast od niego odejść. Gdyby tak zachowującego się wierzchowca zobrazować jako stół, to jego blat byłby powykrzywiany i powyginany w niewygodny i niepraktyczny sposób.

Żeby wierzchowiec był stabilny, szedł równy, w równowadze i rozluźniony, jeździec musi go do tego namówić. A w zasadzie namówić jego przód, środek i tył. Namówić do prawidłowego ustawienia się względem siebie i do prawidłowej współpracy. Dobrze jest więc w wyobraźni podzielić podopiecznego na te trzy części i pracować z każdą z tych części tak, jakby była osobną istotą. Problem polega jednak na tym, że rozmawiając osobno z każdą częścią trzeba to robić również równocześnie. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że te części są od siebie zależne. Do właściwej rozmowy z tymi częściami potrzebna jest znajomość ich ogólnych „charakterów”. Te charaktery końskich części są niemal identyczne u każdego konia.

Pierwsza część – przednia: to głowa, szyja i niewielka część torsu konia - sięgająca do przednich nóg. To jest najbardziej naiwna część, wykorzystywana na wszelkie sposoby przez dwie pozostałe części. Jak tylko znajdą one możliwość i okazję, to obarczają tą przednią część swoim ciężarem, zrzucają na nią cały wysiłek i trud pracy i każą brać na siebie winę za niedogadywanie się z jeźdźcem oraz trud wykłócania się z nim. Przód nie ma własnego zdania - jest raczej jak „tuba” wygłaszająca poglądy i opinie części środkowej i tylnej. Przód jest jak ten uczeń w klasie, którego zawsze wysyła się do pokoju nauczycielskiego, żeby powiadomił nauczyciela o nieprzygotowaniu klasy do sprawdzianu. Wypowiada się w imieniu innych i dzielnie przyjmuje na siebie gniew i irytację nauczyciela. Przód jest też najbardziej strachliwy, dlatego jeźdźcom z dużym trudem przychodzi obdarowywanie go zaufaniem. Przód zauważa każde zagrożenie i panicznie, no i nieraz przesadnie, na nie reaguje. Przez tą strachliwość przód lubi być delikatnie trzymany, przytulony, „zaopiekoeany” – tak jak czuła mama trzyma swoje dziecko za rękę podczas spaceru. Szarpanie i zbyt mocne trzymanie wywołuje w przodzie jeszcze większy strach, ale tym razem przed opiekunem.

Środkowa część to ta część kłody konia, między przednimi i tylnymi nogami zwierzęcia. Trzy części z naszej wyobraźni powinny poruszać się gęsiego, idealnie jeden za drugim. Środkowa część ma najmniejszą ochotę na taki układ i znajdzie każdy moment nieuwagi opiekuna, żeby zaburzyć ten układ uciekając na boki. Ta część jest najbardziej zbuntowana, bywa złośliwa i oporna na wszelki zmiany i nowości i próby dogadania się. Zrobi co może, żeby popsuć stabilność oraz równy układ i zrobi wszystko, żeby utrudnić naprawienie tego. Do tego wszystkiego działa tak, żeby jeździec miał wrażenie, że wszystko jest winą przedniej części. Wielu jeźdźców daje się na to nabierać i polecenia, które powinien wykonać środek, próbują wyegzekwować od przodu. Nigdy jednak ich nie wyegzekwują, bo przód nie jest w stanie poprawić środka i poprawić się zamiast środka.

Tylna część jest najbardziej leniwa. Każde polecenie zaangażowania się do pracy najchętniej zrzuciłaby na karb przodu. Często wmawia przodowi, że to do niego należy niesienie większości ciężaru ciała konia i - że do niego należy obowiązek napędzania całej trójki. Tył jest na tyle sprytny, że stwarza pozory aktywnej pracy, wmawia jeźdźcowi, że to on pcha i dźwiga ciężar, a w rzeczywistości jest ciągnięty przez przód. Często jednak wszystko wychodzi na jaw, gdy przemęczony przód nie zamierza już zastępować tyłu w pracy napędowej. Wówczas, wiecznie leniuchujący tył nie ma kondycji i sił, by wypełnić swoją rolę.

Jak rozmawiać z tymi wszystkimi częściami? Należy zacząć od tego, że jeździec musi mieć bardzo precyzyjny plan ścieżki, którą chce podążać na koniu. Najlepiej wyobrazić sobie, że ścieżką jest mur, szeroki tak, jak rozstaw końskich nóg. Po obu stronach muru jest przepaść. Każde nieprawidłowe postawienie nogi i ustawienie ciała konia spowoduje, że wspólnie wpadniecie w przepaść. Jednak takie perfekcyjne prowadzenie wierzchowca po murze jest wielką sztuką. Zanim więc osiągnięcie perfekcję w „prowadzeniu” wierzchowca, która pozwoli „wejść wam na mur”, zacznijcie sobie wyznaczać trasę poprzez ustawianie w wyobraźni „pachołków” na trzy – cztery metry przed podopiecznym. Najlepsze są takie drogowe „pachołki” w biało – czerwone pasy. Z każdą z trzech części konia jeździec musi porozmawiać na temat ustawienia na wprost pachołka. Porozmawiać z każdym osobno ale w tym samym momencie. Porozmawiać o takim ustawieniu, żeby każda z części z osobna przejechał dokładnie nad pachołkiem.






Przednią część wierzchowca pozornie najłatwiej namówić na ustawienie na wprost pachołka. Jeździec ma do dyspozycji wodze z wędzidłem ułatwiające rozmowę. I faktycznie, nie byłoby żadnego problemu z dogadaniem się, gdyby przód nie wyrażał i nie pokazywał błędów popełnianych przez dwie pozostałe części. Większość problemów zaczyna się od tego, że środkowa część powinna być najbardziej rozciągliwą i elastyczną, a nie jest. Dlaczego nie jest? Bo niewielu jeźdźców pracuje z koniem nad uelastycznieniem tej części. Koń jest dość szerokim zwierzęciem i przy pokonywaniu zakrętu jego zewnętrzny bok ma do pokonania szerszy łuk niż wewnętrzny.


U człowieka idącego po łuku zewnętrzny bok ma również do pokonania większy łuk. Ponieważ człowiek jest dwunożny, radzi sobie z tym problemem stawiając zewnętrzną nogą dłuższy krok. Wierzchowiec do pokonania zakrętu musi rozciągnąć zewnętrzny bok, a dokładnie zewnętrzny bok środkowej części. Myślicie może, że koń sam z siebie rozciąga zewnętrzny bok, bo w naturze przecież jakoś bezproblemowo pokonuje zakręty? Otóż nie. Jak już pisałam w innym poście, noszenie człowieka na grzbiecie nie ma nic wspólnego z naturą konia i ustawianie jego ciała pod jeźdźcem musi rządzić się innymi prawami. Człowiek musi nauczyć konia jak ustawiać ciało, by bez bólu, dyskomfortu i bez szkody dla zdrowia nieść ciężar na grzbiecie. Bez ustawiającej, rozciągającej i rozluźniającej pracy z ciałem zwierzęcia, każda z trzech części jego ciała ustawia się w innym kierunku. Części przestają „przylegać” do siebie,


a sposób ich krzywego ustawienia może być przeróżny. Zależy to od tego, w jaki sposób koń próbuje „ratować” sytuację i pracować mimo źle ustawionego ciała. Zależy też od tego, w jaki sposób jeździec z podopiecznym pracuje.




Oczywiście wiadomo, że żadna szpara w ciele konia, między trzema częściami nie powstaje. Jednak brak rozciągnięcia boku kłody po zewnętrznej stronie wymusza na zwierzęciu wykonanie jakiegoś ruchu rekompensującego krzywe ustawienie części względem siebie. Tym ruchem jest zazwyczaj nieprawidłowe ustawienie łopatki, stawianie zewnętrznej przedniej nogi zbyt mocno na zewnątrz łuku, pozostawienie zadu zbyt mocno wewnątrz łuku i parę innych. O tym wszystkim co się dzieje ze środkiem i tyłem konia, zaczyna informować jeźdźca przód zwierzęcia. Zaczyna wisieć na wodzach, mocniej opierać się na jednej z nich, zadzierać głowę, „uciekać za wędzidło”, wynosić łopatką i napierać na sygnał dawany łydką, zamiast od niego odchodzić. Nawet jeżeli jeździec „słyszy” od przodu o powstałych problemach, to nie z nim powinien rozmawiać na temat ich rozwiązania.

Z przodem podopiecznego rozmawiamy o tym, żeby przestał być „tubą” reszty ciała, żeby się wyciszył, przestał ciągnąć za wodze, rozluźnił mięśnie szyi. Rozmawiamy o tym, żeby nie napędzał całego ciała, tylko usiadł nam jak dziecko na kolanach i spokojnie siedział. Żeby siedział bez nieustannego wyrywania się do przodu i zrywania z kolan. Głównym zadaniem przodu jest grzeczne siedzenie tak, żebyśmy nie czuli konieczności siłowego trzymania go na naszych „kolanach”. Zadaniem przodu jest bycie cichym, rozluźnionym i spokojnym czyli „nicnierobienie”. Jedyne czego jeździec może oczekiwać i egzekwować od przedniej części podczas tego siedzenia, to ustawienie z nosem skierowanym na najbliższego pachołka i wzrokiem skierowanym przed siebie - na horyzont. Przy wyciszonym i „nic nie robiącym” przodzie, jeźdźcowi powinno towarzyszyć uczucie, że ręce są zwolnione od trzymania i że w czasie jazdy mogą na przykład zaplatać grzywę podopiecznego. Człowiek musi mieć uczucie, że nietrzymany przód nie zmieni układu głowy i szyi oraz, że nie zmieni się wówczas tempo marszu zwierzęcia.

O nieprawidłowym ustawieniu rozmawiamy przede wszystkim ze środkową częścią ciała konia. Posługując się łydkami i ułożeniem ciała, jeździec powinien namówić środek ciała konia do ustawienia się na wprost najbliższego pachołka, a potem na wprost każdego następnego. Wielu jeźdźców sądzi, że do wskazania zwierzęciu kierunku jazdy wystarczy skierowanie nosa podopiecznego w daną stronę. A jeszcze większa ilość osób podróżujących na końskim grzbiecie jest przekonana, że kierunek jazdy wskazuje się koniowi przeginając jego szyję i głowę w jedną ze stron. Jest to bardzo błędne pojęcie o „kierowaniu” wierzchowcem. Na środkowej części konia siedzi jeździec. Sposób, w jaki ustawia on ciało, sugeruje owej części, gdzie znajduje się pachołek, nad którym za moment para przejedzie. Sugeruje, jak powinna ustawić się środkowa część, by nie zboczyć z trasy i nie ominąć pachołka z jednej albo drugiej strony. Jeździec musi sobie wyobrazić, że nie siedzi na grzbiecie środkowej części tylko, zamiast niej, na własnych nogach biegnie między pierwszą a trzecią częścią konia w idealnym rzędzie.





Przy tym ustawieniu bardzo ważny jest sposób poruszania się. Na łuku, zewnętrzna strona ciała jeźdźca ma do pokonania szerszy łuk niż wewnętrzna. Oba boki jeźdźca, a szczególnie biodra, powinny być przygotowane na dany ruch - na szerszy lub węższy ruch biodrem. Nie znaczy to, że jeździec ma w jakiś specjalny i kontrolowany sposób „machać” mocniej zewnętrznym pośladkiem albo wstrzymywać wewnętrzny. Jest to kwestia wyobraźni. Ważne jest też, by na przykład podczas pracy zewnętrzną ręką nie blokować ruchu reszty swojego ciała. Jeździec nie może używać zewnętrznego boku ciała jako oparcia dla siły włożonej w ciągnięcie za wodzę.

Ostatnio zapytałam pewna amazonkę, dlaczego siedzi w siodle mocno przekręcona do wewnątrz łuku. „Ponieważ zawsze uczono mnie, żeby kierować koniem przy użyciu ciała” - odpowiedziała. Stanęłam więc w miejscu, które wskazywała swoimi biodrami i ciałem, a potem około trzech metrów przed koniem w miejscu, które zwierzę miałoby niebawem minąć. Musiała mi amazonka przyznać rację, że swoim ciałem, niestety wskazuje podopiecznemu zupełnie inne miejsce niż te, nad którym ma zamiar poprowadzić konia.


Gdyby podczas siedzenia w siodle ktoś chwycił was za rękę i próbował ściągnąć z siodła na ziemię, to żeby do tego nie dopuścić, będziecie kontrować wysiłek tego „kogoś” i ciałem zaczniecie ciągnąć w stronę przeciwną. Wierzchowce mają takie same odruchy i dlatego na przekrzywione biodra i ciało jeźdźca odpowiadają kontrującym ruchem. Swoją środkową część zaczną ustawiać przeciwstawnie i napierać zewnętrzną łopatką na zewnątrz łuku.
 

Wraz z postawą ciała jeźdźca, ze środkową częścią podopiecznego muszą rozmawiać również łydki jeźdźca. Jak już wcześniej wspomniałam, środkowa część wierzchowca ma najmniejszą ochotę na maszerowanie „gęsiego” wraz z pozostałymi częściami . Obie łydki pasażera muszą namawiać środkową część, żeby jednak nie próbowała wyrwać się z szeregu. Gdyby jednak jej się to udało, to jedna albo druga łydka muszą poprosić o powrót na miejsce. Na tym nie kończy się jednak konwersacja ze środkową częścią. Na łukach, zewnętrzna łydka jeźdźca musi namawiać zewnętrzne mięśnie końskiej kłody do rozluźniania się i rozciągnięcia. Wewnętrzna łydka jeźdźca powinna przekazywać informację wewnętrznym mięśniom kłody wierzchowca o konieczności rozluźnienia się i wygięcia „wokół” wewnętrznej nogi pasażera. To rozciąganie i wyginanie boków drugiej części, wraz z „siedzącym na kolanach” przodem zwierzęcia, pozwoli jeźdźcowi „zamknąć” „szpary” między tymi częściami. Szpary powstałe podczas nieprawidłowego ustawienia.

Łydki jeźdźca, podczas pracy na wierzchowcu, powinny zaangażować się w takie przekazywanie informacji, jak ręce człowieka podczas rozmowy w języku migowym. Oprócz rozmowy z drugą częścią ciała konia, muszą również poprowadzić dialog z tylną – trzecią częścią konia. Muszą się więc rozgadać. Tylna – leniwa część konia bardzo chętnie zrzuca swój obowiązek napędzania całego wierzchowca na przednią część. „Wmawia” przodowi, że prośba o ruch przekazywana łydkami jeźdźca skierowana jest do niego. Naiwny i łatwowierny przód próbuje przejąć rolę silnika, ale niestety nie jest do tego stworzony. Brak siły i predyspozycji nadrabia rozpędzaniem się, wieszaniem się na wodzach, a tym samym rękach jeźdźca oraz stawianiem drobnych i nerwowych kroczków. Wytłumaczenie tyłowi konia, poprzez pracę łydkami, że napędzanie całości należy do jego obowiązków musi być zgrane z usadzaniem przodu na kolanach. W przeciwnym razie przednia część zawsze będzie gorliwie ale nieudolnie zastępować część ostatnią. Oprócz pracy nad „napędem”, łydki jeźdźca muszą prosić tył o skorygowanie ustawienia, oczywiście w razie konieczności. Muszą również informować o rytmie i długości kroków, jakie zadnie kończyny mają stawiać.



sobota, 10 czerwca 2017

PODSTAWIENIE ZADU KONIA DZIĘKI PRACY DOSIADEM


Ostatnio mam sporo okazji do korespondencyjnych rozmów na temat dosiadu i pracy dosiadem. Rozmów o angażowaniu końskiego zadu dzięki pracy dosiadem. Z tego, co piszą korespondujący ze mną jeźdźcy wnioskuję, że inaczej pojmujemy rolę pracy dosiadem. Może się mylę, ale dla większości jeźdźców oczywistym jest, że dosiadem pcha się wierzchowca. Ja natomiast dosiadem proszę konia o zwalnianie. Nie muszę używać wówczas wodzy, nawet na młodym uczącym się koniu. Gdy do wstrzymującego działania ciałem dodam pracę łydkami, to otrzymuję bardzo ładny efekt podstawienia zadu i zaangażowania tylnych końskich nóg do pracy.

Podejrzewam, iż wielu z was nieustannie słyszy od instruktorów i trenerów: „napnij pośladki”, „wypychamy konia pępkiem”, „siadamy głęboko w siodło”, „noga nieruchoma”. Praca dosiadem, podczas której mocno wciska się w siodło i pcha zwierzę, praca, podczas której kieruje się balansem ciała i zawsze ma się hamulec ręczny w postaci wędzidła i dodatkowych patentów, jest łatwiejsza niż nauczenie konia, by słuchał i rozumiał prośby. Prośby, które są przekazywane bez użycia siły. Ludziom chyba w ogóle trudno uwierzyć i zaufać, że zwierzę będzie respektowało prośby, które nie są wzmocnione siłowym impulsem. Przecież to wielkie silne zwierzę, więc trzeba mu też okazać siłę. To wielki błąd i bzdura. Konie są tak delikatne, jak wielkie i silne. Zgadzam się z tym, że użycie siły jest czasami konieczne ale tylko w postaci krótkich i ewentualnie powtarzanych impulsów i tylko po to, żeby wierzchowca czegoś oduczyć, a nie nauczyć. Na przykład: oduczyć siłowania się na wodzach i wykorzystywania do tego celu napiętych mięśni szyi. A głębokie siedzenie w siodle nie polega na wciskaniu napiętych pośladków w siodło i koński grzbiet. Głębokie siedzenie w siodle przypomina przypinanie klamerką jakiejś rzeczy do sznura. Ta klamerka to uda jeźdźca, rzecz do przypięcia to siodło, a sznur to koń. Im bardziej pionowo ustawicie klamerkę i dopchniecie jej zawias do sznura, tym lepiej całość się trzyma na sznurze. I nie jest do tego potrzebne napinanie pośladków ani jakiegokolwiek innego mięśnia w naszym ciele.




Być może będę się trochę powtarzać, być może już w jakimś innym poście czytaliście opisy i wyjaśnienia, które tu umieszczę. Jednak dla pewnej spójności przekazu piszę niektóre rzeczy po raz kolejny. Zacznę od tego, że koń idący od zadu, koń z podstawionym zadem, to zwierzę kroczące zadnimi nogami głęboko pod swoim brzuchem. Jak zaobserwować czy zwierzę idzie z zaangażowanym zadem? W wyobraźni narysujcie sobie ponową linię od nasady ogona wierzchowca aż do ziemi. Przy wysokim ustawieniu konia, cały krok stawiany tylnymi kończynami „mieści się” przed tą linią, czyli pod brzuchem zwierzęcia. Nie osiągnie się tego w krótkim czasie ale do takiego ideału dążymy podczas pracy z koniem. Zanim się jednak dojdzie do ideału, to owa wyobrażona linia „dzieli” krok konia na dwie części. Im mniejszy „kawałek kroku” zostaje za linią, tym lepiej zwierzę angażuje zad do pracy. Jeżeli za linią zostaje „połowa kroku” albo jego większa część, to znaczy, że koń całą siłę napędową ma w przednich kończynach. To znaczy, że wierzchowiec ciągnie całe ciało zapierając się o podłoże przednimi kończynami, a nie odpycha od podłoża zadnimi. Oznacza to również, że ciało konia nie idzie w równowadze, że mocno przeciążony jest przód jego ciała.

Druga rzecz, to koń z zaangażowanym zadem powinien mieć pozycję przypominającą przysiadanie na wysokim barowym stołku. Powinien ustawić ciało w sposób bardzo podobny do pozycji ciała jaką przyjmuje człowiek, gdy chce usiąść. Pozycji pochylonej ale z ciężarem opartym na nogach. Pozycji z „okrągłymi” plecami i nogami wysuniętymi „pod brzuch”.





Koń, z jeźdźcem na grzbiecie, powinien pracować „siedząc na takim stołku”. Cofnięte do tyłu nogi spowodują odsunięcie stołka spod pośladków i konieczność podparcia się na rękach. Czyli przerzucenia ciężaru na przednie kończyny. 


Dlaczego przy podstawianiu końskiego zadu człowiek powinien dosiadem przekazywać sygnały wstrzymujące? Ponieważ dosiad działa od góry zwierzęcia – działa na jego plecy, a chcemy żeby ich dół – czyli pośladki, koń obniżył.


Nasuwa się więc wniosek, że jeździec powinien działać impulsem w kierunku zadu zwierzęcia. Przy tym działaniu dosiadem, łydki jeźdźca powinny przekazywać zadnim nogom sygnały proszące o „przesunięcie się” pod brzuch. Dlaczego łydki? Ponieważ działają nisko- czyli blisko „podwozia”. Cofnięte do tyłu są częścią ciała jeźdźca najbardziej przybliżoną do zadnich kończyn wierzchowca. Możemy dzięki temu wyraźnie wskazać zwierzęciu z jaką częścią jego ciała chcemy „porozmawiać”. Możemy wskazać, że rozmawiamy z zadnimi kończynami.


Reasumując: wciskająco – pchający dosiad nie „informuje” konia o konieczności podstawienia zadu. Jeździec zaciśniętymi pośladkami i siłowymi ruchami bioder nie poprosi wierzchowca o zaangażowanie zadnich kończyn do napędzającej pracy. Pchający i wciskający się w grzbiet zwierzęcia dosiad jeźdźca oraz „nieme” łydki powodują, że koń podnosi szyję i wysoko nosi zad. Tym samym grzbiet konia robi się łękowato – zapadnięty, a nogi wierzchowca pracują w miejscu, w którym powinien „stać stołek”. 


Dodatkowo napięte pośladki człowieka wciskające się w siodło, czyli również w plecy zwierzęcia, uniemożliwiają koniowi pracę grzbietem. Żeby wierzchowiec mógł „zaokrąglić” swoje plecy, jeździec powinien „zdjąć” swój ciężar z kręgosłupa podopiecznego i przenieść go na boki końskich pleców

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.



środa, 24 maja 2017

PRZEJŚCIA – ĆWICZENIA NA PODSTAWIENIE KOŃSKIEGO ZADU I ROZLUŹNIENIE GRZBIETU (praca na lonży)


Od samego początku przygody z jeździectwem słyszałam o konieczności „robienia” na koniu jak największej ilość przejść z chodu w inny chód. Przejścia te miały przysłużyć się zwierzęciu i pomóc we wzmocnieniu i nabudowaniu mięśni zadu. I faktyczne, prawidłowo wykonane przez konia przejścia są znakomitym ćwiczeniem wzmacniającym tylną część ciała zwierzęcia. Prawidłowe przejścia są również ćwiczeniem rozluźniającym krzyżowo – lędźwiowy odcinek grzbietu wierzchowca. Kładę jednak nacisk na słowo: „prawidłowo”. To, że koń przechodzi z chodu w inny chód nie znaczy, że dokonuje się proces wzmacniania zadu. Przejście do niższego chodu albo zatrzymanie poprzez bolesne zaciągnięcie wędzidła przynosi zwierzęciu więcej szkody niż pożytku. Również nic nie warte jest przejście do wyższego chodu, zainicjowane uciskaniem i wypychaniem końskiego grzbietu oraz wrzynaniem pięt między końskie żebra. 




O sposobach rozmowy z koniem przy pomocy łydek, dosiadu i mięśni ciała pisałam już nie raz. Opisywałam jak wierzchowiec powinien reagować na nasze poczynania i jak wykonać polecenie. Zwierzęciu jednak dużo łatwiej jest prawidłowo odpowiedzieć nasze prośby, gdy wcześniej nauczy się wykonywać ćwiczenia, których jeździec wymaga, bez obciążonego grzbietu. Dotyczy to również przejść z chodu w inny chód. Namawiam więc was do świadomej pracy z wierzchowcem z ziemi.

Czym powinno się wyróżniać prawidłowe przejście zwierzęcia z chodu w chód? Między innymi tym, że koń zaczyna i kończy marsz, w danym chodzie, zadnią nogą. Nie znaczy to, że ten „ruch” nogą ma być celem samym w sobie. Ma on być efektem angażowania zadu do pracy, efektem pracy nad odciążeniem i rozluźnieniem przodu ciała oraz efektem pracy nad ustawieniem i zrównoważeniem ciała konia. To tak samo, jak efektem tej samej pracy ma być opuszczenie głowy i szyi konia. Większość jeźdźców zakłada jednak, że opuszczanie głowy i szyi rozpoczyna pracę nad całą resztą wymienionych elementów i całą swoją „energię”, siłę i patenty wkładają w ściąganie końskiej głowy w dół. Ostrzegam więc, że jakiekolwiek siłowe próby wymuszenia na zadniej nodze wierzchowca owego „ruchu”, nie sprawią, że przejście konia z chodu w inny chód będzie prawidłowe. Inaczej jeszcze mówiąc, ćwiczeniem jest praca nad tym, żeby koń zakończył i zaczął ruch zadnią nogą, ćwiczeniem jest przygotowanie ciała konia, a nie sam ruch nogi.

Oczywiście bardzo trudno jest zauważyć czy koń zaczyna i kończy dany chód od zadu. Szczególnie trudno w kłusie i galopie. No i osiągnięcie efektu wymaga czasu, cierpliwości, pracy i zrozumienia podopiecznego. Ale w pracy z wierzchowcem najważniejsze jest wiedzieć do jakich efektów dążymy. Z czasem człowiek nauczy się je dostrzegać.

Najłatwiej zaobserwować ruch zadnich nóg przy zatrzymaniu zwierzęcia.




Żeby osiągnąć taki efekt, koń musi reagować na sygnały proszące o zatrzymanie dawane głosem i lonżą przy równoczesnym działaniu batem. Bat ma zachęcać do angażowania zadu do pracy, do ostatniego kroku. Pracując tymi pomocami podczas stępa, pomaga się również zwierzęciu zrozumieć, że powinien odciążać przód ciała. Do osiągnięcia efektu zatrzymania „z zadniej nogi” ważne jest także prawidłowe ustawienie konia – jego zadnie nogi powinny kroczyć tym samym torem co przednie. Wierzchowiec nie może „uciekać” zewnętrzną łopatką na zewnątrz koła i ścinać łuku wewnętrzną łopatką. Nie może „wisieć” na lonży i samowolnie zmniejszać koła. Na tym filmiku pracuję na trójkątnym wypinaczu podpiętym z zewnętrznej strony wierzchowca. Wypinacz imituje działanie zewnętrznych pomocy jeźdźca i wraz z pracującą lonżą i batem uczestniczy w procesie tłumaczenia zwierzęciu, jaką powinien przyjąć postawę ciała.

To samo ćwiczenie wałaszek wykonuje podczas pracy na lonży na kantarze i bez wypinaczy.




Nagrałam to ćwiczenie w takiej formie, żebyście mogli zobaczyć, że prawidłowy efekt – prawidłową odpowiedź konia można uzyskać bez dodatkowego sprzętu. Prawidłowo wykonane przez wierzchowca ćwiczenie jest efektem pracy, a nie efektem zaopatrzenia go w jakikolwiek sprzęt. Wypinacze i wędzidło mają pomóc w pracy, a nie być instrumentem, który ją zastąpi.

Trudniej namówić konia, żeby ruszył z pozycji „stój”, robiąc pierwszy krok zadnią nogą. Zazwyczaj inicjuje ruch przednią kończyną.



Udało mi się namówić wałaszka do prawie równoczesnego ruszenia zadnią i przednią nogą. To spory sukces. Przygotowanie konia do tego ruchu zaczyna się od prawidłowego zatrzymania, zatrzymania z zaangażowanym zadem, które opisałam wyżej.



Zwierzę potrzebuje pracy i ćwiczeń, które pozwolą mu zrozumieć o co go prosimy, gdy pracujemy batem do lonżowania. Musi zrozumieć, że prosimy o zaangażowanie do pracy zadnich nóg, prosimy, żeby to one inicjowały ruch. Spróbujcie namówić swojego wierzchowca o przestawienie zadniej nogi, bez ruszenia do przodu, bez napierania na wędzidło, a tym samym na waszą rękę trzymającą wodze. Żeby zwierzę nie pomyślało, że prosimy go o przesunięcie zadu w bok, warto to ćwiczenie na początku wykonywać przy „ścianie”.


Przygotowałam też filmiki z kłusem i galopem. Nie wiem czy zobaczycie na nich to, o czym piszę w tym poście, ale może dla niektórych z was będą one inspirującą wskazówką do pracy nad zaangażowaniem końskiego zadu. Najważniejsze jest, żebyście zdali sobie sprawę, że nie zadany zwierzęciu „ruch” jest najważniejszy w pracy z koniem, a przygotowanie do niego i do jego wykonania. Koń będzie się bardzo starał i da z siebie wszystko, żeby jak najlepiej odpowiedzieć na polecenie jeźdźca, jeżeli ten drugi dokładnie wyjaśni swojemu podopiecznemu, jak ma się przygotować do pracy na „zadany temat”.











poniedziałek, 1 maja 2017

JAK ROZMAWIAĆ Z KONIEM


W niejednym moim poście pisałam o tym, że jazda na koniu i prowadzenie go powinno opierać się na dialogu. Niesamowicie trudnym zadaniem jest nauczyć adeptów sztuki jeździeckiej rozmawiać z koniem na zasadzie wymiany zdań, zadawania pytań i udzielania odpowiedzi. Prawie wszyscy jeźdźcy ten dialog wyobrażają sobie jako wydawanie poleceń, które koń ma zrozumieć (najlepiej od razu) i je wykonać. Kilka amazonek i czytelniczek mojego bloga podjęło próbę nauczenia się sposobu pracy z koniem, który propaguję i opierają się na moich postach i radach. O tych kilku amazonkach i czytelniczkach wiem, ponieważ zostały moimi internetowymi znajomymi i korespondentkami. Podpowiadam im mailowo jak rozwiązywać problemy.

Rozmawiamy często, na przykład, o pracy jeźdźca nogami i przekazywaniu informacji zwierzęciu poprze pukanie łydkami. Moja korespondentka pisze do mnie: - „klacz nauczyła się, że kłus to dwa szybkie puknięcia i już bez bacika, powoli zaczyna przechodzić w kłus- kiedyś to był bacik i jedno mocne pukniecie”.

- Wydaje mi się, że za bardzo skupiasz się na samym sygnale, na jego technicznym aspekcie. Na jego „przepisie” i sposobie wykonania, a za mało na tym, co chcesz zwierzęciu przekazać, o co poprosić. Nie zastanawiasz się też, co ono Tobie odpowiada. Pracuję z pewnym wałaszkiem 15 lat i nie mam pojęcia ile potrzebuję puknięć łydką żeby ruszył. Prosząc o przejście myślę o tym, co chcę mu przekazać i przekazuję poprzez migowy język. Nie myślę ile razy puknąć - i czy z bacikiem czy bez. Każde ruszanie jest inne. Jego jakość zależy od tego, jak przygotuję konia do tego ruchu, jak mocno jest on skupiony, w jakiej jest kondycji i nastroju. Ilość puknięć łydką jest też zależna od tego, jakie informacje przekazuję zwierzęciu, żeby określić jakość przejścia z chodu w inny chód. Ten migowy język angażuje moje łydki, biodra, mięśnie brzucha i pleców, mój ciężar w strzemionach i tak dalej. Angażuje też bacik, jeżeli jest potrzebny. Ten bacik to kolejna pomoc, a nie straszak czy narzędzie do karania. Namawiając konia do zakłusowania, myślisz pewnie o samym procesie zmiany chodu ze stępa w kłus. Ja prosząc wałaszka o rozpoczęcie marszu, sugeruję mu od razu i równocześnie, że jako pierwsza powinna ruszyć zadnia noga. Od razu staram się poprosić o rozluźnienie mięśni i stawu krzyżowo – lędźwiowego. Zanim koń ruszy, sugeruję mu konieczność odciążenia przodu, podstawienia zadu i wyprężenia grzbietu. Pokazuję jak powinien ustawić ciało. Wiem, że jeździec wchodzący dopiero w arkana wiedzy nie porozmawia od razu w ten sposób z koniem. Ale uczenie siebie i konia po ilu puknięciach łydką ma sygnał zadziałać, oddala was od uczenia się pracy opartej na dialogu. Myśl o tym, co chcesz od wierzchowca „wyegzekwować” i proś go o to pomocami do czasu, aż nie uzyskasz oczekiwanej i poprawnej odpowiedzi.

Rozmawiamy o tym, że wierzchowiec powinien mocniej zaangażować zadnie nogi do pracy. Amazonka pisze: - „tylko, że teraz, gdy w stępie delikatnie zaczynam pukać dwa razy zamiast jednego, żeby bardziej dupkę ruszyła , to przyspiesza stęp. Staram się napinać - rozciągnąć mięśnie brzucha, ale efektu raczej akurat w tej sytuacji nie ma”.

- Weź pod uwagę, że klacz przyspieszając w stępie zadaje w ten sposób pytanie. Pyta: „czy mam przyspieszyć na pukanie łydką?”. Jeżeli nie ma z Twojej strony odpowiedzi, że nie o to chodziło, to koń myśli, że reaguje prawidłowo. Gdy chcesz poprosić konia o zaangażowanie zadu, to najpierw ciałem i mięśniami brzucha mówisz: „nie rozpędzaj się”. Będzie to równocześnie ostrzeżeniem dla wierzchowca, że prześlesz mu za moment jakieś ważne polecenie. Nie odpuszczając „zwalniających” sygnałów, prosisz konia łydkami o zaangażowanie tylnych nóg do pracy. Konfiguracja i odpowiednie zgranie tych wszystkich sygnałów prosi konia o bardziej efektywną pracę zadem. Pamiętaj też, że rozciągnięte (nie napięte) mięśnie brzucha nie działają jak przycisk w pilocie od sprzętu audio. Mięśnie brzucha uczestniczą wraz z całym ciałem w procesie namawiania konia do regulacji tempa i rytmu marszu oraz regulacji zrównoważenia ciała. Wyobraź sobie, że podczas jazdy na koniu zawsze wieje wam prosto w twarz dość silny wiatr. Koń jest jak pojazd brnący pod wiatr, powinien więc przyjąć postawę aerodynamiczną. Jeździec natomiast absolutnie nie powinien pochylać się czy kulić, żeby łatwiej było podążać pod ten wiatr. Jeździec ma „łapać wiatr”, żeby zwierzęciu „trudniej” było iść pod wiatr, a przez to, żeby szedł wolniej. Chcąc ciałem i dosiadem regulować tempo i rytm, jeździec musi być jak rozpostarty żagiel, który utrudnia marszrutę. Tym żaglem są Twoje plecy. Masztem- nogi i kręgosłup, a mięśnie brzucha pomagają ten żagiel rozciągać i naprężać. „Żagiel” w Twojej wyobraźni powinien być tak rozpostarty i napięty, żeby pozostać idealnie płaskim. Żeby wiatr nie wybrzuszał go w żadnym miejscu i żeby w żadnym miejscu nie był wklęśnięty. Angażowanie zadu konia zaczynasz od rozciągania żagla, mówiąc mu w ten sposób: „uwaga koniu zaczyna wiać mocniejszy wiatr, ty jednak wstrzymaj przód swojego ciała, niech z przeciwnościami „walczy” tył ciała. Twoje łydki w tym samym czasie muszą mówić: „brnij koniu pod ten wiatr, odpychając się zdecydowanie i silnie zadnimi nogami.

Weź również pod uwagę, że nauczenie konia pracy zadem, to są miesiące regularnej, konsekwentnej i intensywnej pracy. Każdy jeździec, wsiadający na tego samego konia, musi tak samo pracować nad zaangażowaniem jego zadu. Koń mający kilku jeźdźców, z których każdy inaczej jeździ, będzie miał duży problem z nauczeniem się czegoś nowego. Tak samo nauczenie jeźdźca, by pracował dosiadem i łydkami, to są miesiące regularnej, konsekwentnej i intensywnej pracy. Nie dziw się więc, że Twoja podopieczna reaguje błędnie na Twoje prośby, albo nie reaguje wcale . Nie znaczy to, że nie masz się starać być jak najlepszym partnerem dla tego szkółkowego konia. Nie znaczy też, że nie masz próbować uczyć go lepszego porozumienia i poprawy sposobu pracy. Chcę tylko, żebyś zrozumiała, że efekty będą niewielkie, a poprawa może być zauważalna po wielu, wielu, wielu......miesiącach pracy.

Namawiałam też amazonkę do częstego ćwiczenia jazdy na stojąco. Korespondentka pisze: - „I prawie zawsze klacz zwalnia jak staję w strzemionach i ciężko mi ją podgonić do żywszego kłusa. Kłus mogłaby mieć żywszy”.

- Ciężko mi ocenić reakcję konia nie widząc jej i opierając się na zdawkowym opisie. Z końmi jest jednak tak, że zwierzę mające siłę napędową z przodu ciała, idzie drobnym nerwowym i spieszącym krokiem. Poproszony o wydłużenie kroku, zaangażowanie zadu i wyprężenie grzbietu – zwalnia. Być może, gdy odciążasz grzbiet klaczy stając w strzemionach, wydłuża ona wreszcie krok, wypręża grzbiet i dlatego zwalnia. Żwawy, żywszy i energiczny kłus, to taki, przy którym pędzący dotąd koń zwalnia, ale przy tym zaczyna wybijać jeźdźca mocniej w górę.



Dostaję również takie wiadomości od amazonki: - „dziś u nas była piękna pogoda, wszystkim chciało się jeździć, cały czas pamiętałam o tej kawie* i wiesz co - wydłużyłam strzemiona jak mówiłaś, starałam się być jak ta kawa i miałyśmy jechać kółko w ćwiczebnym i czuję, że jestem taka luźna i miękka, a klacz nie spina grzbietu, bo nie wybijała mnie, nie trzymałam się kolanami tylko tak wydłużałam nogi i instruktorka krzyknęła, że bardzo dobry ćwiczebny i że siedzę najlepiej z całej trójki :-) dziękuję!!!! Na początku było bardzo trudno, ale jak tak troszeczkę już się załapie i coś niecoś wychodzi, to postępy są chyba szybsze niż w tradycyjnym jeździectwie. Chociaż na początku trochę się odstaje, to później można czasem nawet przegonić innych. Czułam dziś wyraźnie, gdy pięta idzie mi w dół i zaraz ją poprawiałam, stałam w strzemionach muskając tylko siodło. Klacz chętniej reaguje na sygnały, gdy przybieram taką pozycję, bardzo jej się to podoba”.

- Bardzo mnie cieszą takie pozytywne wiadomości i reakcje ale....zawsze jest jakieś ale. Chodzi o tą wzmiankę o tradycyjnym jeździectwie. Sposób pracy z końmi jaki ja opisuję, to jest jeździectwo klasyczne i powinno być tradycyjnym. Przykre jest to, że amatorskie jeździectwo i nawet często sportowe „poszło na skróty” i opiera się na dawaniu poleceń i rozkazów, a koń ma je wykonać i już. Gdy nie wykona , to do wspólnej pracy dokłada się użycie siły i przemocy. I właśnie to jeździectwo nazywane jest tradycyjnym. Czym różni się jeździectwo, które określiłaś jako tradycyjne od tego, które promuję. Różnica jest w podejściu do konia i w nauce wspólnego języka. Żebyś zrozumiała o co mi chodzi wyobraź sobie, że koń to fortepian. „Tradycyjne jeździectwo” uczy grać jednym palcem, rzadko w obu rękach naraz i uczy grać najprostsze dźwięki. Nikomu też nie zależy na jakości tych dźwięków, ważne tylko żeby były. Nawet jak te dwa palce u obu rąk nauczyciel ułoży prawidłowo na klawiaturze to, albo uczniowie trzymają klawisze non stop przyciśnięte, albo walą w klawisze z wielką siłą. Jak dźwięk przestaje wybrzmiewać, to człowiek zaczyna walić w ten klawisz bez opamiętania, mając nadzieje, że dzięki temu dźwięk wybrzmi dłużej. Walenie w klawisze jest chamskie, siłowe i niszczy klawiaturę, a trzymanie wciśniętych non stop klawiszy po pewnym czasie przestaje przynosić efekt. Ty chcesz nauczyć się być wirtuozem. Ważne powinno być dla Ciebie ułożenie wszystkich palców i to u obu rąk. Ważna jest umiejętność subtelnego przesuwania rąk i palców wzdłuż klawiatury i znajdowania właściwego dźwięku – znajdowania w intuicyjny, a nie mechaniczny sposób. Ty chcesz nauczyć się grać skomplikowane utwory i wydobywać dźwięki z klawiszy tylko lekko je muskając. Owszem, zdarzają się głośne dźwięki, gdzie trzeba uderzyć mocniej w klawisz, bo wymaga tego wyrażenie emocji. Nigdy jednak nie jest to siłowe traktowanie instrumentu. Puknięcia w klawisze są krótkie i powtarzane i wszystko po to żeby uzyskać właściwy efekt – zagrać piękną melodię. Wirtuoz jeździectwa wydobywa taką melodię i piękno z wierzchowca, na którym siedzi. W „tradycyjnym” jeździectwie ledwo nauczysz się grać gamę i to często fałszując. Może kiedyś zaczniesz zauważać, kiedy ruch konia przypomina przepięknie zagraną melodię, a kiedy są to pojedyncze dźwięki udające melodię. I nie ma tu znaczenia, czy jest to koń wart miliony złotych, czy jest to konik po nieznanych rodzicach. Każdy z nich ma taką samą szansę pięknie i zdrowo się ruszać. Bo właśnie najważniejsze jest to, że wydobywanie z konia piękna daje mu dużą szansę na zdrową starość mimo ciężkiej pracy, jaką wykonywał dla człowieka.

*”Pamiętałam o tej kawie”. We wcześniejszej korespondencji, pisząc o rozluźnieniu ciała jeźdźca, namawiałam amazonkę, żeby wyobraziła sobie, że jest hermetycznie zamkniętą paczką kawy. Sztywną i twardą. Rozluźnienie mięśni można porównać do otwarcia takiej paczki i wpuszczenia tam powietrza. Paczka kawy staje się wówczas giętka i miękka.





poniedziałek, 17 kwietnia 2017

RODZICE, DZIECKO I KOŃ


Bardzo lubiłam obserwować treningi prowadzone przez moją Panią trener. Słuchając i przyglądając się treningom, można zdobyć sporo wiedzy. Można też podsłuchać komentarze i reakcje innych obserwatorów. Kiedyś na jedną z klinik przyjechał chłopiec około 12 letni. Miał prześlicznego kuca – ogiera. Kucyk nie dość, że był ogierem, to miał niewiele lat i dość buntowniczy charakterek. Podczas jednego z treningów tej pary, blisko mnie stali rodzice młodego jeźdźca. Pani trener tłumaczyła właśnie konieczność użycia jakiegoś sygnału i objaśniała jak powinien zareagować wierzchowiec. Całość wyglądała na bardzo prosty „mechanizm”. Jeźdźcowi taka praca nie sprawiała trudności, a konik bardzo ładnie i wzorcowo reagował na polecenia. Mama chłopca, obserwując trening, powiedziała w którymś momencie: „przecież to żadna filozofia”. Chciałam się odwrócić i powiedzieć, że skoro taka praca z koniem, to żadna filozofia, to dlaczego do tej pory chłopiec tak nie pracował? Dlaczego nie podpowiedziała Pani synowi jak pracować z tym zwierzęciem? Dlaczego nie podpowiedział tego dotychczasowy trener? Zabrakło mi jednak odwagi, żeby się wówczas odezwać.

Hasło: „przecież to żadna filozofia”- często towarzyszy rodzicom kupującym dziecku konia. Przecież to żadna filozofia wyprowadzić konia, wyczyścić go, podnieść kopyta do czyszczenia, wsiąść i pojechać. Większość z was widziała pewnie w internecie historię pt: „dziewczynka dostała w prezencie na komunię kucyka. Nie chciał wozić dzieci, więc oddała go na rzeź”. Nie poznałam całej historii, nie wiem ile jest w tym prawdy, ale taki scenariusz jest możliwy. Rodzice, dziadkowie, ciocie i wujkowie kupują swoim pociechom konika i zakładają, że on musi być zaprogramowany na bycie grzecznym, na sprawianie dzieciom samych radości i zaprogramowany na idealną pracę pod dzieckiem – najlepiej taką, jak konie na karuzeli. Skąd takie założenie? Nie wiem. Opiekunowie dzieci swoją wiedzę na temat koni zaczerpnęli pewnie z filmów i ze szkółek jeździecki, gdzie konie często chodzą jak zaprogramowane – jeden za drugim. A co się dzieje, gdy zwierzę zostaje prezentem z okazji jakieś uroczystości? - Mały biały konik przyjeżdża nie wiadomo skąd w nowe, nie znane mu miejsce. Dopada go gromada krzyczących i biegających dzieci i każde z nich pcha się na jego grzbiet. Drodzy rodzice, taki konik nie zachowa spokoju i nie będzie robić tego, co mu dzieci każą.

Czyli co? Nie należy kupować dzieciom konia? Nie mam nic przeciwko temu, żeby dziecko miało własnego wierzchowca. Jednak ofiarodawcy muszą przyjąć pewne założenia i dobrze przemyśleć decyzję o kupnie. Po pierwsze fakt, że dziecko siedziało przez minutę na grzbiecie nieruszającego się kucyka podczas wizyty w jakiejś stajni i dziecku się to podobało, nie jest wystarczającym powodem, żeby obdarować go takim zwierzęciem. Myślicie, że nikt nie kupi konia z takiego powodu? Mylicie się. Takie decyzje podejmują często osoby mieszkające na wsi i posiadające trochę ziemi albo większe podwórko i jakieś budynki gospodarcze. W budynkach maja już świnkę, krówkę i kurki, więc konik nie będzie sam. Takie osoby często są przekonane, że wystarczy takiego konika nakarmić i napoić jak ową świnkę i krówkę, zmienić ściółkę i wypuścić na trawkę. Myślą, że to jest wszystko czego temu zwierzęciu trzeba, a ono z wdzięczności będzie od czasu do czasu obwozić synka czy córeczkę na swoim grzbiecie. I może nawet sprawdziłby się taki scenariusz, gdyby tacy ludzie kupili konia około dwunastoletniego i doświadczonego w pracy z jeźdźcem na grzbiecie. Konia grzecznie poddającego się czyszczeniu, werkowaniu i prowadzeniu. Gdzieś, ktoś, kiedyś podpowiedziałby im, że trzeba czyścić kopytka konikowi, wezwać co jakiś czas kowala do zwierzęcia, zaszczepić i odrobaczyć. I jakoś to by się kręciło. Problem jest tylko taki, że ułożony konik sporo kosztuje. W związku z tym darczyńcy wpadają na „genialny” pomysł kupienia za 500 zł pół – rocznego źrebaczka – kucyka. Ledwo „to” przecież od ziemi odrasta, więc jaki może być z nim kłopot? Drodzy rodzice swoich dzieci, źrebię obojętnie czy małego kucyka czy dużego konia sprawi takie same problemy. I to duże. Taki kucyk nadal jest silniejszy od was, a już na pewno od waszych dzieci, taki kucyk się boi i będzie się bronił, takiego kucyka trzeba wychować i ułożyć, a do tego potrzebna jest wiedza i doświadczenie.

Decydując się więc na małego i młodego konika musicie założyć, że będzie trzeba zatrudnić do wychowania kuca doświadczoną osobę. Taka osoba będzie musiała pracować nie tylko z koniem ale i z wami, żeby nauczyć was jak postępować ze zwierzęciem. Koń duży czy mały to takie stworzenie, które będzie grzecznie i układnie pracowało tylko z osobą mającą pojęcie jak z nim postępować. Laikowi może w każdej chwili odmówić jakiejkolwiek współpracy. Szkolenie właścicieli konia jest więc koniecznością. Opłacenie dojeżdżającego instruktora to spory wydatek, bo dojazd i czas temu poświęcony też trzeba zapłacić. Nie mówiąc już o trudności w znalezieniu takiej osoby, która zgodzi się dojeżdżać do was.

Jaki los czeka konika, gdy właściciele nie zaplanują takich wydatków. Skończy zamknięty z krówką i świnką, bez możliwości wychodzenia. Sukcesem będzie jeżeli jakoś da się wyprowadzać na ogrodzony kawałek ziemi. Skończy zarobaczony, nieszczepiony z przerośniętymi kopytami i gnijącymi strzałkami,bo nie miał kto nauczyć go podawania nóg. W końcu taki niedoszły pupil rodziny trafi na rzeź albo do fundacji, odebrany po interwencji.

Kolejne założenie jakie powinno towarzyszyć planom zakupu konia dla pociechy, to fakt, że nawet po dłuższej nauce w szkółce jeździeckiej dziecko jeszcze niewiele umie. Nie można niestety zakładać, że tak młody jeździec sam sobie z wierzchowcem poradzi. Nawet jeżeli zwierzę będzie niewielkiego wzrostu. Dziecko i koń muszą mieć opiekuna i trenera. Niektórym rodzicom wydaje się, że jeżeli konik „mieszka” w pensjonacie w większej stajni, a dziecko obraca się wśród innych jeźdźców, to trener nie jest już potrzebny. To jest bardzo błędne myślenie. Każdy kupowany konik, nawet wiekowo dojrzały, to zwierzę „po jakichś przejściach”. Nawet tak zwany „koń profesor”. Konie to są zwierzęta, z którymi zawsze trzeba nad czymś pracować. Trzeba oduczać i uczyć. Są to zwierzęta, które zawsze wykorzystają błędy jeźdźca, żeby go zdominować i żeby się nie napracować. Są to zwierzęta, które bardzo łatwo i szybko można „oduczyć” nawet świetnego wyszkolenia. „Oduczyć” tylko dlatego, że jako jeździec ma się zbyt małą wiedzę. Licząc więc, ile będzie kosztował was rumak waszego dziecka, trzeba do kosztów pensjonatu, opieki weterynaryjnej i usług kowala dodać koszt opłacenia trenera.

Dość dawno temu odezwała się do mnie mama dziewczynki, która od czterech lat jeździła w szkółce w dużej stadninie. Miałam okazję obserwować parę razy pracę w tej szkółce. W ciągu jednej godziny na jednym padoku trenowało równocześnie około piętnastu par: koń – jeździec. Naukę prowadziło trzech instruktorów. Jeden jechał na koniu, jako prowadzący cały zastęp. Dwóch stojących pośrodku padoku wydawało polecenia. Jeźdźcy stępowali, kłusowali, galopowali i skakali przez przeszkody. Wszystko- jeden za drugim. Mama młodej amazonki zwróciła się do mnie o indywidualne treningi, bo w szkółce nie uczą jej córki trudniejszych rzeczy, takich jak: zagalopowania ze stój albo lotnej zmiany nogi w galopie. Na indywidualnym treningu to dziecko nie potrafiło nawet „namówić” konia do ruszenia. Poprowadziłam trening ucząc dziewczynkę podstawowych sygnałów potrzebnych do porozumienia się z koniem. Młoda amazonka nie umówiła się na kolejny trening. Ja wiem, że po niektórych szkółkach jeździeckich poziom umiejętności ich wychowanków jest dużo większy. Kupując dziecku konia lepiej jednak założyć, że jeździecka edukacja pociechy jest w fazie początkowej, a nie zaawansowanej czy co gorsze, że dziecko już wszystko wie i umie.

Kupując dziecku konia trzeba również założyć, że będzie trzeba poświęcić czas na przyjeżdżanie do zwierzęcia częściej niż tylko w weekend. Rodzic musi nawet w dni powszednie mieć czas, żeby dziecko przywieźć do stajni i mu towarzyszyć. Koń nie może pracować raz na tydzień. Wierzchowiec, który ma współpracować i być skupionym nie może pracować okazjonalnie. To musi być częsta, regularna i rzetelna praca.

Ja bardzo jestem zadowolona, gdy któryś z rodziców dziecka znajdującego się pod moją opieką i posiadającego własnego wierzchowca zakłada, że zaangażuje się również w podstawową pracę z koniem. Myślę, że kiedy mama czy tata razem z dzieckiem potrafią zwierzę wyprowadzić na padok czy trawkę, potrafią wraz z dzieckiem wyczyścić i osiodłać wierzchowca, to wypływają z tego tylko same korzyści.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...