wtorek, 23 stycznia 2018

JEŹDZIECKIE POGAWĘDKI DŻENTELMEŃSKO - HIPPICZNE W RYBNIKU


Jeździeckie pogawędki dżentelmeńsko – hippiczne w Rybniku, czyli w założeniu spotkania z czytelnikami mojego bloga, odbyły się dwa razy. Pierwszy w listopadzie, drugi niedawno, bo 20 stycznia. Organizuje je Klaudia, która czyta „Pogotowie jeździeckie” od chyba przeszło dwóch lat. Pod koniec zeszłego roku stwierdziła, że chciałaby uzupełnić swoją jeździecką wiedzę pod moim okiem. Problem w zorganizowaniu naszego treningowego spotkania polegał na tym, że nasze miejsca zamieszkania dzieli dość spora odległość. Siedem godzin jazdy pociągiem w jedną stronę. Klaudia wymyśliła pogawędki jeździeckie, żeby pokryć moje koszty dojazdu. Jednak znaleźć dziesięć chętnych osób na wysłuchanie moich „opowieści” okazało się nie łatwym zadaniem - jednak Klaudia ma dar przekonywania. Na obu spotkaniach tylko część osób znała mój blog. Większość przyszła spotkać się ze mną właśnie dzięki darowi przekonywania młodej amazonki. Dlatego też napisałam w pierwszym zdaniu, że pogawędki w założeniu miały być spotkaniami z czytelnikami. Oba spotkania odbyły się w bardzo sympatycznej atmosferze i mam nadzieję, że dzięki nim mój blog zyskał paru czytelników.

Podczas spotkania trochę ciężko było mi namówić uczestniczki do zadawania pytań. Były same amazonki. Kiedy już pytania padły, większość z nich dotyczyła samowolnego rozpędzania się koni. Dotyczyła tego, że rozpędzony koń zupełnie nie słucha i nie reaguje na prośby o zwolnienie tempa. Większość z obecnych tam słuchaczy uprawia skoki i problemy z pędzeniem konia na przeszkody oraz przytrzymywanie zwierzęcia za wodze dominowały w pytaniach. Szczególnie na pierwszym spotkaniu. Dlatego pomyślałam sobie, że nadszedł chyba czas na napisanie postu „zahaczającego” o tematykę skokową. Ale to na razie luźny pomysł.

Dla większości jeźdźców niemożliwa i nierealna wydaje się praca z koniem bez zaciągania wodzy. Na obu spotkaniach próbowałam przekonać rozmówców, że jest to możliwe. Że jazda na oddanych wodzach, na rozluźnionym koniu, nie szarpiącym za wodze ani nie wiszącym na nich jest doświadczeniem, do którego warto dążyć. Wszystko jednak zależy od jeźdźca, od sposobu w jaki siedzi on na koniu i od tego, czy potrafi działając dosiadem zastąpić hamujące działanie wodzy. Oczywiście wszystko o czym mówię i piszę nie jest przepisem na jazdę konną i nie wygląda to tak, że wsiadamy na pierwszego lepszego konia, oddajemy mu wodze i wszystko zaczyna grać. Jedna z amazonek zwróciła uwagę, że na koniu, który chce ponieść, nie da się nie zaciągnąć wodzy. Zgadzam się. Pewnie sama bym je zaciągnęła, gdybym znalazła się w takie sytuacji. Tylko, że ja nie wsiadłabym na pierwszego lepszego konia, ani nie dopuściłabym do stworzenia sytuacji, w której koń mógłby mnie ponieść. Kiedy ktoś zapytał moją Panią trener jak należy zareagować, gdy koń poniesie, odpowiedziała: „mądry jeździec nie dopuści do tego, by koń poniósł”. I ja się do tego nieustannie stosuję.

Jako małą dygresję do powyższego chcę też tu przytoczyć komentarz jaki ktoś wstawił pod postem: „Wodze i wędzidło”: „Bardzo fajny wpis, dzięki, ale... jak jeździć w taki sposób, kiedy samemu jest się jeźdźcem początkującym, a konie szkółkowe nastawione są głównie na wyszarpywanie wodzy po to, by nie robić nic i nic nie czuć na pysku? To jest tak wkurzające, kiedy wyjeżdżamy w teren, a powierzony mi koń ma tylko jedną obsesję - wyszarpać wodze, wyszarpać wodze! I trzepie tą głową... Palce poobdzierane, ręce bolą, w galopie mam wrażenie jakbym była gościem na jego grzbiecie, którego w każdej chwili można wyprosić. Staram się jak potrafię najlepiej (ramiona niby sprężynki, łydki, brzuch pracuje, głowa myśli itd.), ale dla wierzchowca najważniejsze jest, by wydobyć maksymalną długość wodzy z moich dłoni... (on i tak wie, co ma robić - widzi przecież konia prowadzącego więc po cholerę mu jakieś sygnały z grzbietu?). Nieeee, póki właściciele szkółek nie zainwestują w szkolenia dla swoich koni, póki nie zaczną ich "naprawiać" po każdym sezonie, to nie ma szans, by nauczyć się takiego współdziałania z koniem, o jakich piszesz w swoich artykułach. Koń koniem - cwana bestia, póki nie zaufa, to o współpracy z siodła można zapomnieć. A jak zaufać kolejnej, być może -nastej osobie tego dnia na swoim grzbiecie, która szarpie, kopie i chce nie wiadomo czego? Można próbować, ale bardzo trudno o satysfakcję. Bez mądrego trenera ani rusz”

Przy okazji rozmowy o pracy wodzami, omawiałyśmy też kwestię jeżdżenia bez wędzidła czy ogłowia. W wielu postach się do tego tematu odnoszę, więc nie będę teraz o tym pisać. Zaintrygowała mnie jednak jedna z uczestniczek mówiąc, że na mistrzostwach świata w jeździe bez ogłowia, poza oczami widzów, jeźdźcy rozprężają się przy użyciu ogłowi, wędzideł i patentów. Postanowiłam zgłębić temat i wstukałam w wyszukiwarkę: „jazda bez ogłowia kulisy”. Weszłam na stronę: gallop.pl (
http://gallop.pl/kulisy-mistrzostw-w-jezdzie-bez-oglowia-2017/nggallery/image/img_3820/)
 i wśród zdjęć, które można by zatytułować: sielanka bez ogłowia – znalazłam jedno, na którym jeździec siedzi na koniu zaopatrzonym w wielokrążek. Możecie sami zobaczyć. Wyszukałam więc stronę z regulaminem Mistrzostw Świata w Jeździe bez Ogłowia Wrocław, Partynice 16-17.09.2017 r, gdzie jako cel zawodów wymienia się: „pokazanie i propagowanie alternatywnego sposobu jazdy konnej bez użycia tradycyjnych ogłowi i kiełznań”. Zaś w regulaminie znalazłam zdanie: „Na rozprężalni koń może mieć założone ogłowie z kiełznem lub kantar”. Kantar – rozumiem. Ogłowie z kiełznem to już dla mnie hipokryzja.


Po pierwszym spotkaniu, jedna z amazonek zdecydowała się na trening ze mną podczas następnego. Trochę się obawiałam tego treningu ponieważ amazonka wsiadała na konia wypożyczonego z innej stajni. Nigdy wcześniej nie siedziała na tym koniu. Obie nie wiemy czy klacz była zwierzęciem szkółkowym czy też nie, ale bardzo ładnie spisała się pod młodą amazonką. Klacz spodziewała się być „pchana” przez jeźdźca i sygnały łydkami dawane przez amazonkę, które „prosiły” o samo – niesienie, były dla niej zaskoczeniem. Amazonka musiała wspomóc bacikiem działanie łydek ale, gdy klacz zrozumiała o co jest proszona, z czasem przestała stawiać opór. Samej amazonce zależało na wskazówkach, które pomogłyby jej się rozluźnić na końskim grzbiecie. Jestem zadowolona z tego treningu ponieważ cel, jakim było rozluźnienie jeźdźca, udało nam się osiągnąć. Mam nadzieję, że amazonka również jest zadowolona. Dużo łatwiej prowadzi się treningi par jeździec – koń, które na co dzień ze sobą współpracują. Tak jak Klaudia i jej Sonia. Nasza praca skupiała się na zaangażowaniu zadu Sonii do bardziej aktywnej pracy i nad rozluźnieniem jej ciała. Klaudia otrzymała wskazówki do pracy z podopieczną przez okres dzielący nas od kolejnego treningu. (https://web.facebook.com/karmelkowe/videos/2023052177941111/)

Muszę się przyznać, że wolę prowadzić treningi niż spotkania. Chodzi o stres. Jakoś nigdy nie stresował mnie fakt, że mam poprowadzić trening, jednak myśl o spotkaniu z większą ilością osób ten stres u mnie wywołuje. I chyba czekające mnie spotkanie w Poznaniu bardziej mnie stresuje niż te w Rybniku. Chyba dlatego, że Poznań to „własne podwórko”.





środa, 10 stycznia 2018

WODZE I WĘDZIDŁO


Wędzidło i wodze to „dziwne” pomoce do komunikacji z koniem. Powinny być tylko i wyłącznie „narzędziami” w rękach człowieka. Wierzchowiec nie ma prawa ich używać. Nie ma prawa wieszać się na nich, wyszarpywać i wykorzystywać do walki i „kłótni” z opiekunem. Wodza nie powinna służyć jako lina do przeciągania. Jednak to zwierzę powinno naprężać wodze i określić stopień tego naprężenia. Powinien to zrobić wierzchowiec, ponieważ to on wie najlepiej przy jakim naprężeniu wodze i wędzidło nie zdają mu bólu. To on wie przy jakim naprężeniu wodze są przekaźnikiem informacji od jeźdźca, a nie podporą dla jego ciężaru albo narzędziem tortur. To koń powinien naprężać wodze, ponieważ możliwość ich naprężenia jest efektem pchającej pracy zadnich kończyn zwierzęcia, efektem podstawienia przez niego zadu i prężenia grzbietu. Naprężenie przez konia wodzy, czyli inaczej złapanie przez niego kontaktu, jest możliwe tylko przy prawidłowym rozłożeniu ciężaru ciała zwierzęcia.

Jeżeli to jeździec napręża wodze to znaczy, że żadne z wyżej wymienionych elementów pracy u konia nie występują. Jeżeli to jeździec napręża wodze to oznacza, że w pracę wodzami chce włożyć siłę i nie ma pojęcia o pracy dosiadem i łydką. Wszystkie wielokrążki, pelhamy i dodatkowe wodze zakładane zwierzęciu podczas pracy, potwierdzają tą tezę. Koniowi wielokrążki i inne patenty nie są potrzebne do komunikacji i zrozumienia jeźdźca.




Jest jednak cienka granica między naprężaniem wodzy a wiszeniem na nich przez wierzchowca. Tylko owo prawidłowe ustawienie i zrównoważenie ciała konia da mu szansę na nie przekraczanie tej granicy. Ale to człowiek musi tak pokierować koniem, by prawidłowo ustawił i zrównoważył ciało podczas pracy. Wierzchowiec sam tego nie zrobi.




Koń nie dość, że powinien używać wodzy i wędzidła jako narzędzia do przepychanek z opiekunem, to nie powinien też stawiać nawet najmniejszego oporu, czując pracę rąk człowieka poprzez te pomoce. Jak to poczuć? Wystarczy trochę wyobraźni. Działające w kącikach ust wędzidło powinno przypominać zagłębianie go w miękkim maśle, a nie próbę przekrojenia nim surowej marchewki. „Rozmawiające” z szyją wierzchowca wędzidło i wodze powinny przywodzić na myśl otwieranie drzwiczek na dobrze naoliwionych zawiasach. Lekko pociągniesz - a one suną same. Wodze i wędzidło nie powinny napotkać oporu jaki stawia łuk, gdy go naginamy do założenia cięciwy. Nie powinny napotkać oporu jaki stawia gruba gałąź, gdy chcemy ją złamać. Albo mocna sprężyna, którą owszem ugniemy ale po odpuszczeniu siły zaraz wraca do pierwotnego stanu.

Każdy opór konia na działające wodze oznacza, że ma napięte jakieś mięśnie w swoim ciele. A to pierwszy krok do zawieszenia się. Jednak to człowiek musi dać zwierzęciu szansę na to, by nie stawiało oporu. Człowiek musi stworzyć takie warunki pracy i warunki dla pracy ciała konia, żeby tenże mógł nie korzystać w żaden sposób z kiełzna. Przede wszystkim jeździec musi pozostawić ręce i wodze na tyle oddane do przodu (oddane wodze nie oznaczają zupełnie luźnych), żeby wierzchowiec mógł wyciągać szyję w przód, by lekko naprężyć owe wodze. Te naprężone wodze człowiek powinien poczuć na bliższym paliczku palca serdecznego każdej dłoni. Człowiek powinien poczuć bardzo lekkie ciągnięcie za te paliczki. Ten ciężar na palcach powinien być taki, żeby nie prowokował nas do siłowego ich zaciskania. Ten ciężar nie powinien przypominać próby siłowego odgięcia zagiętego palca. Ten odczuwany na palcach ciężar ciężar w żaden sposób nie powinien przypominać przytrzymywania albo podtrzymywania czegoś ciężkiego. Ten ciężar powinien być porównywalny do ciężaru samych wodzy z wędzidłem.

Żeby dać zwierzęciu szansę na naprężenie wodzy, człowiek sam nie powinien ich ciągnąć do siebie i nie powinien pracować poprzez takie ciągnięcie. Jeździec nie powinien wędzidłem i wodzami naginać szyi konia, ani jego głowy w dół. Jeździec nie powinien pracować tak, jakby przyciągał do siebie koński pysk. Przez taką przyciągającą pracę jeźdźca wodzami, jego podopieczny „skraca” szyję. Chowa ją między łopatki, co przypomina chowanie przez człowieka szyi w ramiona. Mięśnie schowanej szyi stają się napięte, a sama szyja zostaje pozbawiona możliwości swobodnego i miękkiego zginania się. Ta sztywność mięśni powstaje w całej szyi i głowie, począwszy od szczęki, nasady uszu, poprzez potylicę aż do kłębu. Spięcia powstają przy ganaszach, łopatkach i w dole szyi. Wszystko to spowodowane jest bólem, jaki zadają zaciągnięte wodze i wędzidło. Napięcia i sztywność w szyi powstają również dlatego, że wierzchowiec zaczyna bronić się przed wędzidłem, wodzami i rękami jeźdźca. Bronić się przy pomocy siły. Walcząc z jeźdźcem i szukając ucieczki od bólu, koń nie jest w stanie rozluźnić mięśni, ani potraktować działania wodzami i wędzidłem jako przekaźnika informacji. Wodze, naprężane przez jeźdźca i siłą zaciąganie w kierunku jeźdźca, zawsze będą traktowane przez wierzchowca jako narzędzie do walki. A jak walka trwa to cała „praca” z koniem skupia się na rozstrzygnięciu kwestii – kto silniejszy? Większość jeźdźców wszystkie informacje próbuje przekazać takimi zaciągniętymi wodzami i są oni przy tym niezmiernie zdziwieni, że koń nie odpowiada tak, jakby tego oczekiwali.

Oczywiście napięcia w szyi przekładają się na całe ciało wierzchowca. A spięcia w całym ciele przekładają się na brak zaangażowania zadu do pracy. Mimo to, większość jeźdźców nie wyobraża sobie pracy z koniem bez ciągnięcia za wodze. Abstrakcją jest myślenie, że wodze trzeba podopiecznemu „oddawać”. Nie wyobrażalne dla jeźdźców jest to, że można cokolwiek od konia wyegzekwować bez ciągnięcia za wodze.

Jeździec nie powinien przy pomocy zaciągniętych wodzy zmuszać konia do zwolnienia tempa albo zatrzymania się. Jak więc „wyhamować” konia bez ciągnięcia wodzy do siebie? Jeździec musi nauczyć się poprosić o to konia dosiadem, biodrami i ciężarem w strzemionach. A przede wszystkim ma do dyspozycji mięśnie brzucha. Jeżeli biodrami i dosiadem jeździec ma przesyłać sygnały zwalniające, to w odpowiedzi na jakie sygnały zwierzę powinno podstawiać zad i angażować pracę tylnych nóg? Oczywiście na sygnały dawane łydkami. Dla wielu jeźdźców jest to wiedza nie do ogarnięcia ponieważ całe jeździeckie życie uczono ich, że biodrami i dosiadem trzeba konia pchać. Wielu jeźdźców w ogóle nie nauczono komunikacji z koniem poprzez pracę łydkami. A tych, których nauczono - używają ich jako pomoce pchające, a nie jako pomoce „rozmawiające” o zaangażowaniu zadu.

Problem z komunikacją z wierzchowcem na oddanych przez jeźdźca wodzach polega jednak na tym, że większość koni jest już nauczona nieprawidłowej pracy na tychże. Dla większości koni wędzidło i wodze to narzędzie zadające bólu, z którymi trzeba walczyć albo kombinować, jak zmniejszyć ich działanie. Dla wielu koni wodze są narzędziem do walki z człowiekiem. I niestety nie wystarczy, że jeździec zastosuje się do moich porad dotyczących jego pracy na końskim grzbiecie. Nie wystarczy, że jeździec odda wodze, uaktywni dosiad do rozmowy z podopiecznym o tempie marszu i zaangażuje swoje łydki do rozmowy z zadnią częścią dosiadanego wierzchowca. Większość wierzchowców należy równocześnie oduczyć dotychczasowych reakcji na wodze i poprzez wodze. Te zwierzęta trzeba nauczyć, by nie używały wodzy tylko je lekko naprężały. Wielu jeźdźców ma nadzieję, że kiedy oni coś zmienią w swojej pracy na lepsze, to koń od razu sam z siebie też poprawnie i lepiej zareaguje. Niestety nie. Oddane przez jeźdźca wodze, wierzchowce (te opisane przed chwilą) nadal będą wykorzystywały do walki z człowiekiem i do uwieszania się na nich.

Koń, który uwiesza się na wodzach, ma przeciążony przód ciała. Opierając się na naszych rękach poprzez wodze, oddaje nam do niesienia część swojego ciężaru. Wierzchowiec tworzy sobie z nas jakby „piątą nogę”. Problemem nad budowaniem nowej, lepszej komunikacji na wodzach jest też to, że nie można zwierzęciu nagle „odciąć” tej „piątej nogi”. Zabranie jej zwierzęciu można porównać do sytuacji, kiedy trzymasz kogoś na skraju przepaści, by w nią nie wpadł. Puszczając tego kogoś, zostawiasz go z problemem samego. Ten ktoś musi sam sobie poradzić z brakiem równowagi nad przepaścią. Wierzchowiec, po drastycznym zabraniu możliwości oparcia się na wodzach i rękach jeźdźca, czuje się podobnie. Musi sam sobie poradzić z brakiem równowagi. Niestety naiwnością jest myśleć, że dzięki rezygnacji jeźdźca z wędzidła i z pracy wodzami, koń ową równowagę odzyskuje. Nie - koń radzi sobie z jej brakiem jeszcze mocniej niż dotychczas, napinając i usztywniając mięśnie i stawy w swoim i tak już napiętym i sztywnym ciele. Nie poradzi też sobie z brakiem równowagi koń, który przestał wisieć na wodzach, bo schował się za wędzidło (czyli koń przeganaszowany). To, że nie czujecie na swoich rękach ciężaru podopiecznego, bo jego broda coraz mocniej zbliża się do jego piersi nie oznacza, że zwierzę jest „miękkie w pysku”, nie oznacza, że jest zrównoważone i nie oznacza, że jest rozluźnione.

Prawidłowa współpraca z wierzchowcem przy pomocy wędzidła i wodzy to trudna sztuka. Trudno się jej nauczyć i trudno nauczyć jej wierzchowca. Nauka takiej współpracy wymaga czasu, ciężkiej pracy i wyczucia. Zdaję sobie sprawę, że droga na skróty – czyli ty naprężasz wodze, ty je ciągniesz i manewrujesz nimi jak kierownicą roweru, jest dużo łatwiejsza. Pamiętajcie jednak, że ta droga to dla konia droga przez męki.


Powiązane posty:
Jeździć "na kontakcie"


sobota, 30 grudnia 2017

PROWADZENIE KONIA – POZYCJA JEŹDŹCA I KONIA WZGLĘDEM SIEBIE


Trochę mnie denerwuje określenie „jeździectwo naturalne”. Nie przyglądałam się naturalnemu jeździectwu na tyle blisko, żeby polemizować z tą ideą jako całością, ale w paru postach odniosłam się do niektórych naturalnych metod pracy. Jednak nie lubię przede wszystkim tej nazwy. Wydaje mi się, że określanie pracy z koniem jako coś „naturalnego” jest próbą wmówienia sobie i innym, że wykorzystywanie wierzchowca przez człowieka może mieć coś wspólnego z jego naturą. W ramach owego „naturalnego jeździectwa” ludzie próbują przenieść, w stosunku 1:1, zasady panujące w stadzie końskim na układ w stadzie: człowiek – koń. Muszę was zmartwić - to są zupełnie różne stada.

Przede wszystkim w naturalnym stadzie koń nie pracuje. Dla dzikiego konia nie istnieje coś takiego jak praca. Dziki koń nikogo nie musi wozić, niczego nie musi ciągnąć. Dzikiemu koniowi nikt nie narzuca chodu w jakim ma się poruszać a trasę, którą podąża, wybiera sam. W razie konieczności ucieczki, instynktownie podąża w galopie za klaczą przewodnią i stadem. Nie zostaje zmuszony do tego jakimiś poleceniami. Nie jest wcześniej też zmuszany do nauczenia się tych poleceń. W naturze konie muszą nauczyć się i zrozumieć, gdzie jest ich miejsce w hierarchii i kto rządzi w stadzie. Abstrakcją dla dzikiego konia jest konieczność zrozumienia, że szarpanie, uciskanie, odczuwany ból i tym podobne bodźce, są informacją i poleceniem. Abstrakcją jest konieczność „papugowania” po kimś ruchów i konieczność chodzenia z niskim ustawieniem głowy i szyi. Abstrakcją dla dzikiego konia jest coś takiego, jak polecenie wydane przez agresora siedzącego na grzbiecie. Abstrakcją jest wymóg kojarzenia jakiegoś sygnału z koniecznością wykonania danego ruchu.

Uważam, że nie można przekładać układów w stadzie końskim jeden do jednego na układ z człowiekiem. W układzie z nami koń powinien być partnerem, co prawie wszyscy „koniarze” deklarują. Jednak w rzeczywistości jeźdźcy „produkują” tysiące poddańczo uległych końskich wyrobników. Koń ma się bać, słuchać, tyrać, dawać radę bez względu na swoje odczucia i uczucia.

Dla przykładu wspomnę ponownie o słynnym ćwiczeniu join up. Podczas tego ćwiczenia ma nastąpić pojednanie, ma się stworzyć więź między koniem a człowiekiem, a zwierzę ma dodatkowo nauczyć się posłuszeństwa. Pojednanie? Więź? Stworzone poprzez ukaranie za nic? Przez takie postępowanie można jedynie uzyskać poddańcze zachowanie, uległość i strach. W dzikim stadzie klacz karci źrebaka odganiając go od stada. Karci i odgania stworzenie, z którym jest już emocjonalnie związana. Karci za konkretne przewinienie. Klacz nie buduje w ten sposób więzi ze swoim dzieckiem. Skąd pomysł, że karząc za nic zwierzę i odganiając je od siebie, stworzy się z nim więź. Do mnie ta metoda nie przemawia.

Muszę jednak przyznać, iż dzięki osobom, które poświęciły czas i poobserwowały dzikie konie, ludzie lepiej poznali język jakim się te zwierzęta porozumiewają. Dzięki temu wiem, że wiele koni, szczególnie młodych, traktuje pracę na lonży jak odganianie i karcenie. Konie uczone pracy na lonży, czasami wręcz książkowo okazują uległość i skruchę. Chcąc, żeby taki młody koń był partnerem dla jeźdźca, muszę „wytłumaczyć” mu cel pracy na lonży. Muszę zachęcić do nie okazywania uległości oraz skruchy i zastąpienia ich umiejętnością skupiania się na pracy i opiekunie. Muszę pokazać młodemu zwierzęciu, że zamiast skruchy i służalczości oczekuję uczenia się naszego wspólnego języka. Języka, który obowiązuje w stadzie człowiek – koń.

Tematem tego postu jest prowadzenie konia. Dlaczego więc taki wstęp? Przeczytałam niedawno post na ten sam temat, w którym wnioski oparte są na zachowaniu koni w stadzie. W poście tym autorka dowodzi, że prowadzenie konia „ramię w ramię” jest nieprawidłowe. Podobno człowiek idący na wysokości łopatki konia oddaje kontrolę koniowi. W naturze taką pozycję przyjmują uległe osobniki, stojące niżej w hierarchii. Być może tak jest w naturze, w końskim stadzie. Przede wszystkim autorka postu powinna doprecyzować, którą częścią ciała uległy osobnik ustawia się na wysokości łopatki konia dominującego. Jeżeli ustawia się swoją łopatka na wysokości łopatki to mamy problem do rozwiązania, ponieważ oba osobniki są na wysokości łopatki. Jak teraz tą zależność przy wspólnym ustawieniu przełożyć na człowieka, skoro tenże podąża na dwóch kończynach. Jeżeli mamy być jednostką dominującą, to koń powinien iść na wysokości naszej łopatki. Mając więc konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, a tym samym naszej łopatki, możemy być dominującym przewodnikiem w tej parze. Mało tego, mając konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, mamy dużo większe możliwości do budowania swojej dominującej pozycji. Człowiek panuje nad koniem i staje się osobnikiem dominującym, gdy określa tempo i rytm ruchu konia. Jakimi pomocami możemy działać i jak możemy przekazywać prośby o wyregulowanie tempa, jeżeli wleczemy wierzchowca za sobą? Żadnymi. Koń idący łopatką na wysokości naszego ramienia może być przez nas poproszony o zwolnienie tempa, gdy przyspiesza i poproszony o zwiększenie go, gdy próbuje się wlec swoim tempem. Mamy do dyspozycji wodze, uwiąz i nasze ciało nadające tempo, jako pomoce zwalniające. Bacik w naszej ręce, jako jej przedłużenie, może bez problemu poprosić konia o przyspieszenie. Bacikiem sięgamy do tyłu tak, by dotknąć końskiego boku.

Według autorki postu, największą kontrolę nad zwierzęciem mamy idąc przed koniem, ponieważ taką pozycję przyjmuje klacz ze źrebakiem. Problem polega na tym, że pole widzenia koni jest diametralnie różne od pola widzenia ludzi. Klacz widzi swojego źrebaka, który podąża na wysokości jej biodra, człowiek niestety nie obejmuje wzrokiem konia idącego za jego ramieniem. Jakim więc cudem jeździec może mieć kontrolę nad swoim podopiecznym, nie widząc go. Poza tym, jak już pisałam wcześniej, koń ma być naszym partnerem. Owszem, człowiek powinien dominować nad koniem w ramach tego partnerstwa, ale właśnie ta dominacja zobowiązuje do opiekowania się zwierzęciem, do „wysłuchania” go, zobowiązuje do brania pod uwagę jego potrzeb, zobowiązuje do rozwiązywania jego problemów. Żeby być dla wierzchowca takim dominującym partnerem musimy go obserwować, musimy go mieć tuż przy sobie, a nie za plecami.


W cytowanym poście przeczytałam również, że prowadząc konia na wysokości jego łopatki mogę być pewna, że zwierzę będzie mnie wyprzedzało, aż w końcu się wyrwie i ucieknie. Dla konia, który zamierza się tak zachować, żaden sposób prowadzenia nie jest przeszkodą. Zza pleców opiekuna wierzchowiec bez problemu może przyspieszyć, wyrwać się i uciec.




Często obserwuję konie idące za plecami człowieka. Zazwyczaj wyglądają, jakby szły na przysłowiowe ścięcie. Nie ma w nich „życia”, energii ani radości. Namówienie takiego wierzchowca do zwiększenia tempa graniczy nieraz z cudem – zresztą jak to niby zrobić? Ciągnąć go za pysk albo głowę?


***
Powiązane posty:

Mur między nami                 









niedziela, 10 grudnia 2017

JEŹDZIECKIE FORA DYSKUSYJNE



Swoją jeździecką przygodę zaczynałam w szkółce jeździeckiej jak pewnie wielu z was. Zaczęłam jeździć latem, przy pięknej słonecznej pogodzie, z której najintensywniej korzystał nasz instruktor. Rozparty na wygodnym krzesełku przysypiał i przesypiał każdą godzinę swojej pracy. Na jego usprawiedliwienie powiem, że sen miał lekki, bo zrywał się w panice, gdy któryś ze szkółkowych koni wywodził jakiegoś delikwenta w bardzo niewłaściwym kierunku. Aktywność instruktora była jednak krótka. Po powrocie konia na plac znowu zapadał on w czujną drzemkę. Podstaw jazdy konnej uczyły nas na lonży nastoletnie dziewczynki, które pracowały w stajni w zamian za możliwość jazdy na koniu.

Nie wiem jak prowadził ów instruktor jazdy w zimne jesienne dni, bo odszedł ze szkółki zanim jesień nastała. Na zwolniony etat w stajni nie było chętnej osoby, więc zajął się nami osobiście właściciel stajni. Skończył nas uczyć szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Na pierwszym treningu nakrzyczał na nas niemiłosiernie (powinnam użyć mocniejszego słowa niż nakrzyczał), nie przekazując przy tym żadnej merytorycznej wiedzy. Przekaz powtarzany w kółko brzmiał: „kulson, wy nic nie umiecie”. Zapytałam więc, za co płaciliśmy mu od kilku miesięcy skoro nic nie umiemy? Zamiast odpowiedzi pojawiła się po niedługim czasie Pani instruktor. Była to bardzo miła odmiana. Pani instruktor obiecała jednak uczyć tylko do czasu znalezienia innego instruktora na stałe.

Zrezygnowaliśmy z nauki w szkółce na rzecz treningów indywidualnych. Były one w charakterze bardzo podobne do tej jednej lekcji z właścicielem stajni. Różnica była tylko taka, że dostawaliśmy do rąk ostrzejsze narzędzia do pracy z koniem. Sięgały nas też ostrzejsze reprymendy i inwektywy.

Kiedyś znalazłam konkurs na najzabawniejsze powiedzenie instruktora. Nie widzę w wypowiedziach typu: „kręcisz się jak gówno w przerębli” albo „skaczesz jak zając w kapuście”nic zabawnego, nie mówiąc o tym, że nie przekazują żadnych przydatnych informacji pomagających podnieść standard porozumienia i pracy z koniem. Internauci bawili się jednak świetnie, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, że za swoje pieniądze nie dość, że nie dostają wiedzy, to są obrażani.

Czując niedosyt wiedzy, łapczywie czytaliśmy książki o jeździectwie. Jednak wiadomości tam zawarte niewiele nam pomagały. Przełożenie wiedzy teoretycznej na praktykę nie jest łatwe, bo konie jakoś nie chcą książkowo reagować. Nie mówiąc o nas samych: co innego przeczytać, że należy zrobić jakiś ruch, a co innego wykonać go na ruszającym się zwierzęciu. Bardzo chcieliśmy jednak wiedzieć więcej i jeździć konno lepiej. Wszyscy początkujący jeźdźcy tak robią, wszyscy szukają informacji. Tyle tylko, że my szukaliśmy w książkach, a teraz jeźdźcy najczęściej przeszukują internet.

Znaleźliśmy innego trenera. Na pierwszej klinice z nowym trenerem przeżyłam szok. Przez trzy treningi Pani trener przekazała nam wiedzy więcej niż otrzymaliśmy jej przez ostatnie pięć lat. I nie ma w tym stwierdzeniu ani odrobiny przesady. Na treningach, podczas tej kliniki i każdej następnej, Pani trener nie krzyczała, nie wyśmiewała, nie obrzucała pseudo – śmiesznymi porównaniami. Każda osoba, która zaczynała wspólną pracę z Panią trener, czuła się nieco zestresowana, tym bardziej, że zazwyczaj treningom przyglądało się dość spore grono innych jeźdźców. Nie raz trening zaczynał się słowami Pani trener: spokojnie, nie stresuj się, wszyscy tutaj jesteśmy tobie życzliwi i trzymamy kciuki. Nie piszę tego, żeby wychwalać właśnie moją Panią trener ale żeby powiedzieć wam, że zafundowanie sobie możliwości wyboru sposobu pracy z wierzchowcem i możliwości porównania tego jak różnie można pracować z końmi, było najlepszą rzeczą jaką mogłam sobie zafundować jako jeźdźcowi.

Myślę, że ci co szukają informacji w internecie, również powinni mieć możliwość porównań i wyboru. Jeździectwo to sport dla myślących i inteligentnych ludzi. Przy pracy z koniem potrzebna jest analiza informacji, rozumienie ich i możliwość weryfikacji. Podejrzewam, że fora dyskusyjne w internecie w założeniu miały spełniać rolę dostawców merytorycznych informacji. No ale cóż....rzeczywistość weryfikuje założenia.

Pokusiłam się o bliższe poznanie trzech forów jeździeckich. Jest na nich zarejestrowanych setki, a nawet tysiące osób ale odzywa się tam niewielka ich garstka. Ciągle te same osoby, ciągle te same pseudonimy, tworzące swego rodzaju „towarzystwo wzajemnej adoracji”. Osoby te czyhają tylko na jakąś ofiarę, na osobę, która śmie wyrazić inne zdanie niż ich. Gdy znajdzie się ktoś taki, następuje fala tak zwanego hejtu nie mającego nic wspólnego z merytorycznymi uwagami. Komentarze osób z „towarzystwa”, nawet wobec merytorycznie uzasadnionego zdania (ale innego niż ich), polegają na wyśmiewaniu, na sarkastycznych pomrukach albo wypowiedziach. Argumenty osób z „towarzystwa” ograniczają się do wypowiedzi typu: nie masz pojęcia, wszystko pomieszałaś, nie wiesz co to prawdziwe jeździectwo, ja wiem lepiej, bo jeżdżę już parę lat, mam nadzieję, że nie zajmujesz się końmi. 
Ulubioną „zabawą” „krzykaczy” na łamach forum jest przekręcanie wypowiedzi rozmówcy, z którego zdaniem się nie zgadzają. Wmawianie rozmówcy, że sens jego wypowiedzi jest taki, jaki on „krzykacz” właśnie zrozumiał. Z uporem czytają wypowiedzi rozmówców bez zrozumienia. Takie osoby z „towarzystwa wzajemnej adoracji” prowokują też nieustannie do utarczek słownych, przytaczając przy każdej możliwej okazji przekręcony sens wypowiedzi swojego adwersarza. Najgorsze są „kąciki” typu: „pochwal się”. Nieświadomy niczego jeździec (spoza towarzystwa) daje się namówić na wstawienie zdjęcia albo filmu i dowiaduje się, że brak w wyposażeniu konia w najpopularniejszy patent zahacza już o „jeździectwo naturalne albo, że szykuje ze swojego konia pierwszego dla siebie pacjenta skoro przymierza się do bycia fizjoterapeutą koni. Swoją drogą nie zauważyłam zaangażowania na forach osób zajmujących się jeździectwem naturalnym. Ciekawe dlaczego? 

Nie znam nikogo z osób z „towarzystw wzajemnej adoracji” z owych forów, nie wiem jakimi są jeźdźcami. Nie wiem jaką mają wiedzę. Być może sporą ale wnioskuję po lekturze ich wypowiedzi, że nie potrafią przekazać swojej wiedzy ani uzasadnić swojego przekonania. Bycie niemiłym, wyśmiewanie, obrażanie, wypowiedzi mówiące: ja wiem i już, wypowiedzi typu: weź to co mówię na wiarę, bo tak jest, mają chyba tylko budować i wzmocnić ich autorytet. Wielu młodych jeźdźców niestety daje się na to nabrać i jeden czy drugi „krzykacz” zostaje jego autorytetem.

Oczywiście nikt nie musi brać udziału w dyskusji na forach, nikogo nie zmusza się do czytania tego, więc niech sobie będą te fora. Bez krzykaczy pewnie niewiele na łamach takiego forum by się działo. Jeźdźcy spoza „układu” bojąc się ośmieszenia nie mają zamiaru się odzywać. Jednak to przykre, że w tym wszystkim nie chodzi o przekazywanie wiedzy tylko o udowadnianie racji, o ego, o brylowanie, o bycie autorytetem, a nie o dobro koni. Ja jestem zwolennikiem przekazywania wiedzy. Bo dla dobra koni, wiedza powinna być przekazywana - jednak wiedza merytoryczna. Powinna ona się rozchodzić możliwie jak najszerzej. Dla dobra koni jeźdźcy, szczególnie początkujący, powinni mieć możliwość zrozumienia, a nie uwierzenia. Dla dobra koni każdy jeździec powinien mieć możliwość wypowiedzenia się bez obawy przed „wszechwiedzącymi”. Młodzi jeźdźcy powinni mieć możliwość przemyślenia i powinni uczyć się myślenia od jeźdźców z większą wiedzą.

Znacie takie jeździeckie forum dyskusyjne bez hejtu, bez „towarzystwa wzajemnej adoracji”? A może ktoś chciałby takie założyć? Chętnie wezmę w nim udział.




środa, 6 grudnia 2017

ZDECYDUJ SIĘ KONIU



Niedawno napisałam post pod tytułem: „koń niemechaniczny”, który traktował, między innymi, o dogadywaniu się z podopiecznym co do sposobu podawania kopyt. Wspomniałam tam, że wierzchowiec wie, iż opiekun będzie oczekiwał podania nóg zanim ten ostatni sięgnie po kopytnik. Wie o tym nawet ten wierzchowiec, który stawia opór i nie chce podać nóg i nie chce grzecznie trzymać ich podniesionych. Dlaczego więc takie zwierzę jest „niegrzeczne”, skoro wie czego od niego oczekujemy? Ponieważ został nauczony bycia opornym i nauczony niechęci do podawania nóg. Nauczony, bardzo często nieświadomie, przez swojego opiekuna lub opiekunów. Z wierzchowcami niejednokrotnie jest tak, że wiedzą czego jeździec od nich oczekuje. Ale fakt, że wiedzą wcale nie oznacza, że zamierzają pozytywnie zareagować na polecenia opiekuna. Reakcje wierzchowców będą zawsze takie, jakie wpoił im człowiek.

Problemy z budowaniem relacji między koniem a człowiekiem zaczynają się od pierwszych wspólnych chwil spędzanych razem. Zwierzę szybko orientuje się, że człowiek chce, by się uczyło. Jednak sposób przekazywania wiedzy przez człowieka ma wpływ na to, jaką koń przyjmie postawę. Postawę chęci do nauki czy oporu przed nią. Jak się pewnie domyślacie, siłowa presja wyzwala w zwierzęciu opór przed uczeniem się.

Jaki jest efekt używania siłowej presji przy edukacji konia? Zmuszany siłą i strachem wierzchowiec wykona polecenie ale będzie się zapierał albo wykona polecenie zbyt nerwowo – na zasadzie ucieczki od agresora i jego narzędzi. Zmuszany siłą, koń zawsze będzie napinał mięśnie i stawy, które ograniczą jego możliwości ruchowe. Na przykład zwykły ruch w stępie: pchany siłowo koń owszem idzie ale zapiera się, spina mięśnie i stawy. Ledwie porusza nogami. Mimo, że zrozumiał, iż ma iść, nie robi tego sam. Co go pcha? Napięte pośladki i wciskane w grzbiet biodra jeźdźca. Biodrom często towarzyszą wciskające się w końskie żebra pięty jeźdźca. Pchany w ten sposób wierzchowiec nie chce się nauczyć samodzielnie maszerować, nie chce nauczyć się i zapamiętać jakim tempem i rytmem ma maszerować, bo już nauczył się być pchanym. Bo już nauczył się przeciwstawiać, świadomie lub nieświadomie, temu pchaniu. Ciężko takiego konia namówić do tego, żeby mu się chciało chcieć pracować. A kłusy i galopy? Najczęściej koń podczas tych chodów pędzi. Wydaje się być wówczas zwierzęciem nie do wyhamowania. Dzieje się tak, ponieważ jego ruch do przodu wynika z chęci ucieczki. Koń ucieka przed tymi samymi sygnałami, które w stępie wręcz wyhamowywały jego ruch. Ucieka przed wciskającymi się w żebra piętami i spiętymi pośladkami jeźdźca uciskającymi jego grzbiet. „Uciekający” koń będzie „bronił się” przed próbą nauczenia go natychmiastowego zareagowania, na zadające ból hamujące pomoce. Będzie bronił się i wzmacniał chęć ucieczki. A uciekający sposób poruszania się powoduje, że koń traci równowagę. Powoduje, że swoim ciężarem zwierzę nadmiernie obciąża przód ciała. Utrata równowagi i przeciążony przód uniemożliwia koniowi zareagowanie na sygnały zwalniające. Nawet na sygnały zadające ból w pysku. Ale takie zachowania wierzchowców nie są regułą. Konie bronią się przed siłą, presją i bólem na różne sposoby. Wierzchowce z przegiętymi w dół i totalnie obolałymi plecami i kończynami będą „kazały się” pchać w kłusie i galopie tak jak w stępie. Oczywiście problem ten będzie występował na ujeżdżalni. W terenie będą owe konie „zasuwać”, by jak najszybciej wrócić z „przejażdżki”, przestać odczuwać ból i znaleźć się w stadzie i domu. Wielu jeźdźców tą chęć konia do szybkiego ruchu w terenie odczytuje jako jego radość z wyprawy i dowód na całkowite fizyczne zdrowie podopiecznego. Pamiętajcie jednak, że miarą stanu kondycyjnego ciała konia jest jego zachowanie na ujeżdżalni, gdzie jego ruch zależy od poziomu wypracowanego porozumienia a nie zachowanie w terenie, gdzie niejednokrotnie koń idzie na pamięć. Gdzie wie, która ścieżka jest tą na stęp, która na kłus a która tą przewidzianą na galop.

Największy problem z porozumieniem między jeźdźcem a wierzchowcem zaczyna występować wówczas, gdy koń nauczy się, że opór przed naciskiem jeźdźca można przekształcić w „broń atakującą”. Duży problem pojawia się, gdy wierzchowiec zrozumie, że jest silniejszy od człowieka. Gdy zrozumie, że to on może napierać, naciskać, pchać i szarpać, a człowiek jest zbyt słaby, by się temu oprzeć.




Jak pracować z koniem, żeby nie nauczył się siłować? Przede wszystkim musicie wyrzucić ze świadomości powtarzany z uporem stereotyp, że koń ma posłuchać jeźdźca po jednym sygnale. Nawet jeżeli oglądając przejazdy mistrzów ujeżdżenia wydaje wam się, że zwierzę reaguje natychmiast i na najlżejszy sygnał pasażera, to nie dajcie się zwieść temu wrażeniu. Po pierwsze widzicie efekt kilkuletniej pracy nad porozumieniem między koniem i jeźdźcem, a po drugie wykonanie przez konia każdej figury poprzedzone jest subtelną pracą, przygotowującą do jej wykonania. Niewprawne oko laika nie wychwyci delikatnych pomocy jakich używa jeździec, by uprzedzić wierzchowca i przygotować do wykonania kolejnej figury. Te sygnały to prośby o skupienie, podstawienie zadu, wyprężenie grzbietu, zaangażowanie zadnich kończyn do pracy, rozluźnienie i nadanie odpowiedniego, do wykonania danej figury, tempa i rytmu ruchu.

Wracam do pytania, jak pracować z wierzchowcem, żeby nie nauczył się siłować i przeciwstawiać swojemu opiekunowi i jeźdźcowi? Pewnie się zdziwicie ale koń musi brać współodpowiedzialność za pracę, współpracę i wykonanie każdego ruchu. Konia nie można prosić o to żeby coś zrobił, tylko o to żeby chciał, żeby zdecydował się coś zrobić. Zwierzę musi się zgodzić na wykonanie każdego ruchu. Jego zgoda pociągnie za sobą brak buntu, a bez chęci buntu wierzchowiec nie będzie spinał mięśni i stawów. Ktoś może zapytać, gdzie w tym układzie przywódcza rola człowieka? Naszą pozycję określa fakt, że pomysły na kolejny ruch są nasze i będziemy tak długo prosić o ich wykonanie, aż zwierzę „wyrazi zgodę na ich wykonanie” i wykona. Naszą pozycję określa prośba o poruszanie się tempem i rytmem przez nas wybranym i tu również będziemy tak długo prosić, aż wierzchowiec zdecyduje się wyregulować i zapamiętać tempo i rytm chodu. Siła jeźdźca to upór większy niż konia. Nasza siła to upór w dążeniu do wyegzekwowania od konia zgody na współpracę. Nasza siła to sygnały mówiące: „bardzo cię proszę koniu zdecyduje się zrobić to i to”, a nie sygnały mówiące „zrób to”. Bo sygnałowi: „zrób to” koń może się przeciwstawić używając siły. A człowiek nigdy nie będzie od wierzchowca silniejszy. Czyli wpływamy na wolę zwierzęcia, a nie bezpośrednio na fizyczność. Nasza siła to uświadomienie zwierzęciu, że nasz sygnał, nasza prośba i nasz upór są nieuchronne. Oczywiście, taki sposób konwersacji z koniem jest uwarunkowany paroma rzeczami: zwierzę musi rozumieć polecenie jeźdźca i musi mieć fizyczne warunki do jego wykonywania. Jeździec natomiast musi umieć znajdować przyczyny braku możności wykonania polecenia przez podopiecznego. Musi rozumieć te przyczyny i wiedzieć jak je niwelować i jak poprosić wierzchowca o ich zniwelowanie.

A jak pracować z koniem, który umie już się siłować? Bardzo trudno pracuje się z koniem „doświadczonym”, ponieważ najpierw musimy konia oduczyć nieprawidłowych i pamięciowych reakcji, a potem nauczyć skupiania się, kojarzenia, porozumienia z człowiekiem i rozumienia wspólnej „nowej mowy”. Na spotkaniu z czytelnikami mojego bloga w Rybniku, bardzo młoda i sympatyczna amazonka zapytała o przejście z galopu do kłusa. Ma problem, by namówić wierzchowca, na którym jeździ, do zwolnienia tempa i przejścia do kłusa. Pytanie dotyczyło pozycji jeźdźca, jaką powinien przyjąć on podczas próby „wyhamowania” wierzchowca. Czy powinna pochylić się mocniej do przodu przy tej „czynności”? Wytłumaczyłam jej, że koń nie odpowiada na jej wysiłki hamujące, ponieważ jego pozycja jest taka jak człowieka, który się potknął, stracił równowagę i żeby nie upaść przyspiesza tempo. Bardzo ubawił ją mój pokaz potykającego się człowieka. Wyobraźcie teraz sobie, że taki człowiek, który się potknął, ma na plecach ciężki plecak, który podczas potknięcia się owego człowieka przesunął się maksymalnie w górę pleców nieszczęśnika. Pozycja plecaka na jego karku zdecydowanie utrudni mu odzyskanie równowagi.

Jak należy popracować z koniem, by reagował na sygnały zwalniające ruch? Oprócz odpowiedniej rozmowy ze zwierzęciem (zdecyduje się koniu....) należy również zacząć odpowiednio rozmawiać z samym sobą. Trzeba sobie również powiedzieć: „zdecyduj się człowieku. Zdecyduj się na zmiany”. Żeby namówić konia do zwolnienia albo przejścia do niższego chodu, jest potrzebny sygnał: „Koniu zdecyduj się zwolnić”. Tej informacji nie przekażą zaciągnięte wodze ani człowiek na nich wiszący i wkładający ogromny wysiłek w uruchomienie jakiegoś hamulca. Jeździec musi więc zdecydować się na przyjęcie takiej pozycji w siodle, by móc utrzymać swoją równowagę bez trzymania się czegokolwiek, by móc przestać ciągnąć za wodze jednym, nieustannym i długim sygnałem oraz by móc swobodnie pracować rękami, dając krótkie, powtarzane sygnały wodzami. Człowiek musi zdecydować się zastąpić hamujące wodze pracą swojego ciała i dosiadu. Jeździec musi zdecydować się zrozumieć, że przyczyną faktu, iż koń nie chce zwolnić, jest przeciążenie przodu jego ciała. Jeździec musi zdecydować się, przy pomocy pracujących wodzy, namówić wierzchowca, by zdecydował się „podnieść” przód ciała, by zdecydował się przyjąć na zad więcej ciężaru i zdecydował się rozluźnić mięśnie szyi. Jeździec musi zdecydować się na przyjęcie takiej postawy swojego ciała, by jak najbardziej ułatwić podopiecznemu wykonanie nowych poleceń. Jeździec musi zdecydować się siedzieć w siodle tak, by jak najmniej ciężaru pasażera niósł przód wierzchowca. To tak na początek nowej pracy.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...