niedziela, 4 lutego 2018

ZDOBYWANIE WIEDZY


Podczas przygotowań do spotkania w ramach „jeździeckich pogawędek dżentelmeńsko - hippicznych” naszła mnie pewna refleksja. Wyraziłam ją na piśmie i wstawiłam na wydarzeniu na fb. Teraz postanowiłam dodać do tego to i owo i stworzyć z tego post.

Wszyscy jeźdźcy zdają sobie sprawę z tego, że koń podczas pracy pod jeźdźcem nie powinien mieć zadartej szyi. Jeźdźcy zdają sobie sprawę, iż takie „żyrafie” noszenie szyi i głowy przez wierzchowca podczas pracy jest niekomfortowe i niezdrowe dla zwierzęcia. Jeźdźcy zgadzają się z tym faktem, akceptują tą wiedzę i zrobią wszystko, by ich podopieczny opuścił głowę i szyję. Bardzo często jest to niestety siłowe (czyli zadające ból) działanie na pysk i potylicę zwierzęcia.





Tak samo oczywistym jest fakt, że koń podczas pracy pod jeźdźcem nie powinien być przeganaszowany. W większości książek i publikacji na temat jeździectwa można znaleźć informację o tym, że zwierzę nie powinno nieść głowy i szyi w taki sposób, bo takie niesienie jest również niekomfortowe i niezdrowe dla zwierzęcia. 


Opisując prawidłowy sposób noszenia głowy i szyi konia, autorzy książek i publikacji mówią o tym, że nos konia powinien wychodzić nieznacznie przed pionową linię „poprowadzoną” od jego czoła do ziemi.




Jednak w przypadku tej wiedzy, większość jeźdźców jest skłonna ją zlekceważyć, uznać za mało istotną i nie do końca konieczną do wyegzekwowania od siebie i swojego podopiecznego. Większość koni pracuje z brodą, pyskiem i mordą uciekającymi za ową linię w kierunku piersi zwierzęcia. Jeźdźcy są skłonni znaleźć dziesiątki „wiarygodnych” powodów, dla których koń może pracować będąc przeganaszowanym. Jeźdźcy pozwalają, by ich podopieczni pracowali z tak wadliwym ustawieniem szyi i głowy na każdym treningu czy jeździe i przez całe treningi czy jazdy.

Każdej parze, jeździec – koń, może się zdarzyć podczas pracy, że koń zacznie chować się za wędzidło. Jednak po zauważeniu tego błędu, należałoby natychmiast zacząć pracę nad szukaniem przyczyn takiego zachowania konia. Należałoby natychmiast zacząć pracę nad „odpracowaniem” tego błędu. Dla większości jeźdźców nie jest to niestety błędem. Dla wielu jeźdźców przyznanie, że jest to błędem, oznaczałoby konieczność zaakceptowania faktu, że nie potrafią wypracować z koniem prawidłowego zganaszowania. Musieliby przyznać, że ich jeździecka wiedza jest do zweryfikowania albo konieczne jest zdobycie nowej wiedzy. A niewielu jeźdźców z wieloletnim jeździeckim stażem przyzna, że czegoś nie wie albo, że jego wiedza jest wadliwa.

Nie mogę powiedzieć jednak, że ci jeźdźcy nie chcą doskonalić swojej techniki jazdy. Owszem - chcą. Jeżdżą na szkolenia, trenują ze szkoleniowcami ...... jednak pod warunkiem, że odbywa się to w ramach ich już posiadanej wiedzy. Szkolą się chętnie u kogoś kto powie, jak znane im już sygnały lepiej i sprawniej wykorzystać. Jak lepiej i sprawniej wykorzystać zaciągnięte wodze, pchające i napięte biodra oraz wrzynające się w żebra pięty uzbrojone w ostrogi. Ci jeźdźcy chcą nauczyć się jak kilka podstawowych czasowników, w końsko – ludzkim języku, wykorzystać do wytłumaczenia podopiecznemu złożonych mechanizmów pracy.

Większość z was na treningach i szkoleniach chce dowiedzieć się, jak poprzez pchanie swoimi biodrami grzbietu konia, zaangażować jego nogi do bardziej wydajnej pacy. Odrzucacie wiedzę (dla mnie oczywistą), że uciskające i wałkujące grzbiet konia wasze napięte biodra, nie są w stanie prowadzić „konwersacji” z zadnimi kończynami wierzchowca. Napięte i uciskające biodra mogą jedynie usztywnić grzbiet zwierzęcia i wymusić wklęsłe wygięcie. Biodra jeźdźca nie mogą „rozmawiać” z tylnymi nogami zwierzęcia ale mogą z jego grzbietem. A czego jeździec powinien wymagać od owego grzbietu, w teorii wiedzą wszyscy. Powinien wymagać tego, żeby był rozluźniony i żeby się prężył. Powinien wymagać, żeby kłoda konia, którego grzbiet jest częścią, równo obciążała ciężarem kończyny na których się opiera. Jeździec wie, że powinien wymagać tego od zwierzęcego grzbietu ale rzadko kiedy chce się dowiedzieć, jak dzięki swoim biodrom może podopiecznemu zasugerować taką pracę grzbietem i kłodą. Rzadko kiedy chce się dowiedzieć, bo swoje biodra ma już zaangażowane do uciskania, wciskania i pchania. Rzadko kiedy chce się dowiedzieć, bo to wykracza poza już posiadaną wiedzę. Bo to zweryfikowałoby jego dotychczasową wiedzę.




Wszyscy jeźdźcy zdają sobie sprawę z tego, że siłą napędową i sprawczą ruchu konia powinny być zadnie kończyny. Ale niewielu z was zada sobie trud, żeby się dowiedzieć, jak zobaczyć i jak wyczuć czy wasz rumak odpowiednio angażuje tylne nogi. Niewielu zadaje sobie ten trud, bo mogłoby się okazać, że pracujący pod wami koń nie podstawia zadu i nie ma odpowiednio zaangażowanych zadnich kończyn. A ta świadomość mogłaby oznaczać, iż konieczna jest weryfikacja dotychczasowej wiedzy jeździeckiej. Fakt, że wierzchowiec idzie bez oporu, że pędzi albo wręcz przeciwnie, że idzie spokojnie (przysłowiowym patataj), że opuszcza nisko szyję, że wykonuje chody boczne a nawet trudniejsze figury ujeżdżeniowe, nie oznacza, że siła napędowa jest w jego zadnich nogach.

Całkowitym brakiem zrozumienia roli zadnich nóg konia wykazują się jeźdźcy, którzy podczas pracy z ziemi z podopiecznym, uczą go powtarzania (naśladowania) własnych ruchów. Ci, którzy tak pracują z końmi zapytaliby mnie: dlaczego? Ponieważ uczycie zwierzę owego „papugowania” kończynami przednimi. Wykonujecie taneczne ruchy (do powtórzenia przez konia) na wysokości łopatek zwierzęcia nie spoglądając nawet na tą jego cześć, która jest za wami. Jesteście pełni euforii, bo przód konia tańczy tak, jak wy. Ludzie!!! Wymagacie, żeby koń „rękami” powtarzał ruchy wykonywane przez wasze nogi. Uczycie takiego konia inicjowania ruchu całego ciała poprzez „ręce”. Nie zastanawiacie się nawet nad tym, że ruch „rąk” konia powinien być efektem i konsekwencją ruchu wykonanego przez jego nogi – dokładnie tak samo, jak u istot poruszających się na dwóch nogach. Chcecie nauczyć pracy swojego podopiecznego poprzez naśladownictwo? Wyegzekwujcie, żeby wykonaną przez was taneczną „przeplatankę”, powtórzył zadnimi kończynami.

Większości z was jeździ na koniach albo przeganaszowanych albo zadzierających głowę i szyję. Na koniach wiszących na wodzach albo je wyrywających. Na koniach walczących z wodzami albo kombinujących jak uniknąć ich działania. Na koniach nie reagujących na działanie wodzy albo reagujących w nieoczekiwany przez was sposób. Szukając sposobu na udoskonalenie pracy z koniem, znowu skupiacie się na wykorzystaniu znanych już sobie sygnałów. Sygnałów, do określenia których wystarczą dwa czasowniki: trzymam i ciągnę. I nie zmieni tego pozbycie się albo zmiana wędzidła. Tak samo będziecie trzymać i ciągnąć wodze na zwykłym wędzidle jak i na pelhamie. Na wielokrążku i z czarną wodzą. Na hackamore, na kantarze i na halterze i cordeo. Niewielu jeźdźców ma w sobie tyle pokory, by chcieć się nauczyć nie ciągnąć i wzbogacić słownictwo na linii ręce - przód konia. Wielu jeźdźców owe „trzymam” i „ciągnę”, gdy to nie działa, zamienia na całkowite milczenie swoich rąk i pozbycie się wodzy. I jedni i drudzy z tych jeźdźców nie chcą nauczyć się jak wyczuwać, które mięśnie końskiej szyi są napięte. Nie chcą nauczyć się wyczuwać czy zwierzę siłowo zaciska szczęki, usztywnia potylicę. I na pewno nie chcą nauczyć się rozmawiać z podopiecznym na temat tego, jak ma pracować, by móc rozluźnić szczękę, potylicę i mięśnie szyi. Nie chcą się nauczyć, bo do tego potrzebne jest subtelne działanie oddanymi wodzami. Czyli - po pierwsze, wodzy nie można się pozbyć, a po drugie, nie mogą one być zaangażowane w utrzymywanie ciężaru jeźdźca, w próby wyhamowywania wierzchowca ani w próby siłowego ściągania głowy i szyi konia w dół. Wierzchowiec sam opuści i szyję i głowę, gdy we właściwy sposób zaangażuje zadnią cześć ciała do pracy, gdy wypręży odpowiednio grzbiet i nabuduje mięśnie potrzebne do samodzielnego niesienia głowy i szyi w obniżonej pozycji. Subtelne działanie wodzami, będącymi przekaźnikiem końsko – ludzkiego języka bogatego w fachowe słownictwo, wymagałoby od jeźdźca zaakceptowania faktu, że dotychczasowa praca wodzami była błędna a całkowite pozbywanie się wodzy niewłaściwe.

Dlatego mam ogromny szacunek dla osób, które mają w sobie tyle pokory, że nie boją się usłyszeć, że dla dobra konia powinni zaakceptować fakt, iż ich dotychczasowa wiedza jeździecka nadaje się do dogłębnego skorygowania. Dziękuję wszystkim, którzy uczestniczyli w spotkaniach w Rybniku i Poznaniu. Szczególnie dziękuję Anicie, Basi, Klaudii, Magdzie i Monice.




czwartek, 25 stycznia 2018

MŁODE KONIE



Koleżanka ze stajni zasugerowała bym napisała o młodych koniach. Sama jest właścicielką młodej klaczy. Jest jeźdźcem z dużym stażem jeździeckim i instruktorem jazdy konnej, uczącym niegdyś w szkółkach jeździeckich. Jednak zdaje sobie ona sprawę z tego, że mimo lat nauki i jeżdżenia, umknęło jej sporo jeździeckiej wiedzy. Wiedzy, która przy pracy z młodym koniem powinna być niezbędna. Wspólnie pracujemy nad uzupełnieniem powstałych luk. Amazonka ta ma pewną wielką zaletę, niezmiernie potrzebną i przydatną przy obcowaniu z młodymi wierzchowcami. Zdaje sobie ona sprawę, iż młode konie to są „dzieci” wchodzące dopiero w dorosłe życie. Wie, że młody koń będzie jeszcze przez jakiś czas uzewnętrzniał źrebięce cechy. Nie boi się tego i nie próbuje zdławić na siłę chęci swojej klaczy do pobrykania i wyrażania młodzieńczej radości. Nie zmniejsza porcji owsa swojej podopiecznej, co się często praktykuje po to, żeby obniżyć poziom energii zwierzęcia. Nie wypina swojej klaczy na sztywne wypinacze i inne patenty, żeby ograniczyć jej możliwość brykania. Nie zakłada do pracy czarnej wodzy, żeby „nie wynosiła”. Amazonka nie ma obsesji na punkcie codziennej pracy swojej podopiecznej z obawy, że po dniu przerwy w pracy koń będzie miał nadmiar energii. Amazonka pozwala jej po prostu być młodym koniem.

Swego czasu w innym poście napisałam, że nie jestem bardzo przeciwna kupowaniu młodych koni przez jeźdźców z niewielkim stażem i doświadczeniem jeździeckim. Wprawdzie rozsądek podpowiada mi, że powinnam być temu bardzo przeciwna, jednak z pewnego powodu nie mogę. Już tłumaczę dlaczego. Teoretycznie niedoświadczony jeździec może wyrządzić zwierzęciu wielką krzywdę poprzez nieprawidłową pracę. Jednak obserwując jeźdźców mających doświadczenie w pracy z końmi i młodymi końmi widzę, że jest to również praca bardzo krzywdząca te zwierzęta. Niestety praktyka „doświadczonych jeźdźców” podpowiada im, że cała praca z młodym koniem musi odbywać się na jego pysku. Owo doświadczenie podpowiada jeszcze „doświadczonym jeźdźcom”, że młodego konia należy od początku i za wszelką cenę zmuszać do maksymalnego zgięcia szyi i obniżenia głowy. Jeżeli zwierzę stawia opór, to ciągle to samo doświadczenie podpowiada, że należy założyć młodemu podopiecznemu sztywne wypinacze, czambon, czarną wodzę albo jeszcze inny patent. „Doświadczony jeździec” niestety wie, że gdyby przy tych patentach młody koń zbyt opornie poruszał się, to nieodzowne są wbijające się w boki konia ostrogi albo karcący bat. „Doświadczony jeździec” wie, że młody koń już po paru miesiącach pracy, licząc od przyjęcia jeźdźca, powinien poruszać się w trzech chodach, jeździć w teren i skakać mały parkur. Taka praca „doświadczonych jeźdźców” spina i usztywnia mięśnie i stawy tych zwierząt. Taka praca zaburza równowagę koni i powoduje, że pracują one z nieprawidłowo ustawionym swoim ciałem. Taka praca zadaje ból i dyskomfort tym wrażliwym i delikatnym stworzeniom. Muszę wam powiedzieć, że właśnie taki poziom wiedzy posiada większość jeźdźców i instruktorów mających „doświadczenie” w pracy z młodym koniem.

W związku z tym większość koni „jeździecko doświadczonych” i oferowanych na sprzedaż, często nazywanych „profesorami”, jest sztywna, obolała i powykrzywiana. Do „odpracowania” wszystkich błędów popełnionych przy takim koniu potrzeba doświadczenia jeździeckiego nie mniejszego niż przy młodych koniach. Teoretycznie koń około dwunastoletni, po ośmiu latach pracy pod jeźdźcem, powinien być najbardziej odpowiednim wierzchowcem dla jeźdźca startującego w jeździeckiej przygodzie. Jednak rozluźnienie spiętych od ośmiu lat mięśni konia, uelastycznienie stawów od ośmiu lat usztywnionych i wyprostowanie pokrzywionego od ośmiu lat ciała konia, jest poza możliwościami początkującego jeźdźca.




Oczywiście jest bardzo wielu jeźdźców, którzy pracują z końmi inaczej niż wyżej opisałam. Pracują na zasadzie zrozumienia i porozumienia. Tacy jeźdźcy jednak raczej nie sprzedadzą wierzchowca, w wyszkolenie którego włożyli ogrom fachowej pracy. Włożyli wiedzę, cierpliwość, czas, uczucia i doświadczenie. To wszystko jest bowiem nie do wycenienia.

W świetle tego co napisałam wygląda na to, że problemem może być znalezienie i kupienie odpowiedniego konia dla początkującego jeźdźca. W świetle powyższego trudno mi też być absolutnie przeciwną kupowaniu młodych koni przez jeźdźców będących na początku jeździeckiej przygody. Jednak, gdy ktoś z was, nie mając doświadczenia w pracy z młodym koniem, zdecyduje się na kupno młodziaka to dla swojego i jego dobra - trenujcie z nim pod okiem instruktora czy trenera, który będzie uczył was nie tylko techniki jazdy ale również psychologicznych relacji z podopiecznym. To powinien być nauczyciel, który nie będzie „zaplątywał” „dzieciaka” w przeróżne patenty, żeby absolutnie uniemożliwić mu pobrykanie na lonży. Taki nauczyciel nie będzie też was uczył tego „zaplątywania”. To powinien być instruktor, który nauczy was jak nauczyć młodziaka, by cieszył się „lonżą”, bieganiem i brykaniem na niej w ramach wyznaczonych przez opiekuna granic. Pokaże wam jak nauczyć zwierzę, by cieszyło się pracą z wami, bez wyszarpywania lonży, bez wiszenia na niej i bez ścinania łuku. To powinien być trener, który nauczy was jak zachowywać się przy młodym koniu i jak z nim rozmawiać, by móc przestać się bać jego rozbrykanej źrebięcej natury, zamiast uczyć was jak w drastyczny sposób ją tłumić. Taki nauczyciel uświadomi wam, jak wykorzystać młodzieńczą energię konia do wydajnej pracy, zamiast obniżać jej poziom poprzez obcinanie zwierzęciu racji żywnościowych czy inne metody.

Do nauki pracy z młodym wierzchowcem znajdźcie instruktora, który wytłumaczy wam, że konie zbudowana są z tej samej gliny, co my – ludzie. Taki nauczyciel wytłumaczy wam, że noszenie jeźdźca przez konia jest dla niego wysiłkiem i swego rodzaju sportem - uprawianym mimo woli. A skoro to sport, to do osiągnięcia kondycji, siły do jego uprawiania, do rozwoju mięśni i umiejętności umożliwiających jego uprawianie, wierzchowiec potrzebuje tyle samo czasu i ćwiczeń co człowiek. Wiele zależy od intensywności treningów ale średnio młody koń potrzebuje około dwóch lat, by nabudować mięśnie i kondycję pozwalająca mu swobodnie nieść jeźdźca.

Poszukajcie nauczyciela, który uświadomi wam, iż na grzbiecie konia jesteście jego trenerem, nawet wówczas, gdy wasze jeździeckie doświadczenie jest niewielkie. Taki nauczyciel będzie prowadził trening w ten sposób, by nauczyć was, jak uczyć młodego wierzchowca. Taki nauczyciel nie pozwoli wam być biernym pasażerem na końskim grzbiecie ponieważ wie i rozumie, że bez waszych wskazówek z siodła podopieczny nie poradzi sobie z balastem na plecach i związaną z tym utratą równowagi. Znajdźcie instruktora, który nauczy was jak wskazać zwierzęciu sposób pracy pozwalający niwelować powyższe problemy. Taki instruktor nie będzie kazał wam „zamykać konia w dyby albo imadło”. Co mam na myśli? Siłowe ciągnięcie za wodze, ściskanie go łydkami i uciskanie pośladkami. Zakładanie wytoków, sztywnych wypinaczy, czambonu i czarnej wodzy. Poszukajcie trenera, który nie będzie powtarzał bzdurnych stereotypów mówiących,że koń ma cztery nogi, więc zawsze ma równowagę. Nie będzie też wmawiał, że wierzchowiec ma obowiązek słuchać i zawsze poradzić sobie z wyznaczonymi zadaniami. Znajdźcie trenera który wie, że bunt albo opór konia przeciwko wykonaniu polecenia zawsze ma podłoże. Może nim być brak zrozumienia, brak równowagi i przeciążenie przodu ciała. Zbyt słaba kondycja, złe ustawienie ciała, sztywność mięśni i stawów oraz ból i dyskomfort.

Instruktor, któremu powierzycie zadanie szkolenia was i waszego konia, musi pokazać wam jak nauczyć konia partnerstwa. Młody koń zawsze będzie chciał dominować, będzie „walczył” o wyższy szczebelek w hierarchii. Taki instruktor nauczy was jak zniwelować zapędy wierzchowca, bez użycia siły, zadawania bólu i wzbudzania strachu u zwierzęcia przed człowiekiem.

Znajdźcie nauczyciela jeździectwa, który nie będzie wmawiał wam, że najważniejsze jest ściągnięcie w dół szyi i głowy konia. Taki nauczyciel powie wam, że zganaszowanie się u wierzchowca jest efektem podstawienia zadu i zaangażowania go do wydajnej pracy. Powie wam, iż jest to efekt prężenia w górę grzbietu przez zwierzę i że do osiągnięcia celu potrzeba kilku lat pracy.

Poszukajcie instruktora, który nie będzie wam wmawiał, że koń jest rozluźniony tylko wam wytłumaczy, jak poczuć jego rozluźnienie i jak zwierzę namawiać do rozluźniania mięśni i stawów. Taki instruktor nauczy was równocześnie jak ćwiczyć dosiad, by swobodnie i w rozluźnieniu „wysiedzieć” aktywny, energiczny i wybijający ruch konia. Nauczy was jak nie stłumić sprężystości końskiego ruchu i nie spowodować, by stał się sztywny i „płaski”.

Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć instruktora, który nauczy was nie bać się źrebięcych odruchów młodego konia, to go nie kupujcie. Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć nauczyciela, który wskaże wam jak wychować, a nie zniewolić końskie „dziecko”, to nie kupujcie „młodziaka”. Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć trenera, który nauczy was jak nie trzymać się kurczowo kolanami na grzbiecie konia i jak nie trzymać zwierzęcia kurczowo wodzami za pysk, to nie kupujcie wierzchowca. Jeżeli........ - można by długo jeszcze wymieniać. Może ktoś z was będzie miał ochotę w komentarzu uzupełnić „wyliczankę”. Zapraszam.



wtorek, 23 stycznia 2018

JEŹDZIECKIE POGAWĘDKI DŻENTELMEŃSKO - HIPPICZNE W RYBNIKU


Jeździeckie pogawędki dżentelmeńsko – hippiczne w Rybniku, czyli w założeniu spotkania z czytelnikami mojego bloga, odbyły się dwa razy. Pierwszy w listopadzie, drugi niedawno, bo 20 stycznia. Organizuje je Klaudia, która czyta „Pogotowie jeździeckie” od chyba przeszło dwóch lat. Pod koniec zeszłego roku stwierdziła, że chciałaby uzupełnić swoją jeździecką wiedzę pod moim okiem. Problem w zorganizowaniu naszego treningowego spotkania polegał na tym, że nasze miejsca zamieszkania dzieli dość spora odległość. Siedem godzin jazdy pociągiem w jedną stronę. Klaudia wymyśliła pogawędki jeździeckie, żeby pokryć moje koszty dojazdu. Jednak znaleźć dziesięć chętnych osób na wysłuchanie moich „opowieści” okazało się nie łatwym zadaniem - jednak Klaudia ma dar przekonywania. Na obu spotkaniach tylko część osób znała mój blog. Większość przyszła spotkać się ze mną właśnie dzięki darowi przekonywania młodej amazonki. Dlatego też napisałam w pierwszym zdaniu, że pogawędki w założeniu miały być spotkaniami z czytelnikami. Oba spotkania odbyły się w bardzo sympatycznej atmosferze i mam nadzieję, że dzięki nim mój blog zyskał paru czytelników.

Podczas spotkania trochę ciężko było mi namówić uczestniczki do zadawania pytań. Były same amazonki. Kiedy już pytania padły, większość z nich dotyczyła samowolnego rozpędzania się koni. Dotyczyła tego, że rozpędzony koń zupełnie nie słucha i nie reaguje na prośby o zwolnienie tempa. Większość z obecnych tam słuchaczy uprawia skoki i problemy z pędzeniem konia na przeszkody oraz przytrzymywanie zwierzęcia za wodze dominowały w pytaniach. Szczególnie na pierwszym spotkaniu. Dlatego pomyślałam sobie, że nadszedł chyba czas na napisanie postu „zahaczającego” o tematykę skokową. Ale to na razie luźny pomysł.

Dla większości jeźdźców niemożliwa i nierealna wydaje się praca z koniem bez zaciągania wodzy. Na obu spotkaniach próbowałam przekonać rozmówców, że jest to możliwe. Że jazda na oddanych wodzach, na rozluźnionym koniu, nie szarpiącym za wodze ani nie wiszącym na nich jest doświadczeniem, do którego warto dążyć. Wszystko jednak zależy od jeźdźca, od sposobu w jaki siedzi on na koniu i od tego, czy potrafi działając dosiadem zastąpić hamujące działanie wodzy. Oczywiście wszystko o czym mówię i piszę nie jest przepisem na jazdę konną i nie wygląda to tak, że wsiadamy na pierwszego lepszego konia, oddajemy mu wodze i wszystko zaczyna grać. Jedna z amazonek zwróciła uwagę, że na koniu, który chce ponieść, nie da się nie zaciągnąć wodzy. Zgadzam się. Pewnie sama bym je zaciągnęła, gdybym znalazła się w takie sytuacji. Tylko, że ja nie wsiadłabym na pierwszego lepszego konia, ani nie dopuściłabym do stworzenia sytuacji, w której koń mógłby mnie ponieść. Kiedy ktoś zapytał moją Panią trener jak należy zareagować, gdy koń poniesie, odpowiedziała: „mądry jeździec nie dopuści do tego, by koń poniósł”. I ja się do tego nieustannie stosuję.

Jako małą dygresję do powyższego chcę też tu przytoczyć komentarz jaki ktoś wstawił pod postem: „Wodze i wędzidło”: „Bardzo fajny wpis, dzięki, ale... jak jeździć w taki sposób, kiedy samemu jest się jeźdźcem początkującym, a konie szkółkowe nastawione są głównie na wyszarpywanie wodzy po to, by nie robić nic i nic nie czuć na pysku? To jest tak wkurzające, kiedy wyjeżdżamy w teren, a powierzony mi koń ma tylko jedną obsesję - wyszarpać wodze, wyszarpać wodze! I trzepie tą głową... Palce poobdzierane, ręce bolą, w galopie mam wrażenie jakbym była gościem na jego grzbiecie, którego w każdej chwili można wyprosić. Staram się jak potrafię najlepiej (ramiona niby sprężynki, łydki, brzuch pracuje, głowa myśli itd.), ale dla wierzchowca najważniejsze jest, by wydobyć maksymalną długość wodzy z moich dłoni... (on i tak wie, co ma robić - widzi przecież konia prowadzącego więc po cholerę mu jakieś sygnały z grzbietu?). Nieeee, póki właściciele szkółek nie zainwestują w szkolenia dla swoich koni, póki nie zaczną ich "naprawiać" po każdym sezonie, to nie ma szans, by nauczyć się takiego współdziałania z koniem, o jakich piszesz w swoich artykułach. Koń koniem - cwana bestia, póki nie zaufa, to o współpracy z siodła można zapomnieć. A jak zaufać kolejnej, być może -nastej osobie tego dnia na swoim grzbiecie, która szarpie, kopie i chce nie wiadomo czego? Można próbować, ale bardzo trudno o satysfakcję. Bez mądrego trenera ani rusz”

Przy okazji rozmowy o pracy wodzami, omawiałyśmy też kwestię jeżdżenia bez wędzidła czy ogłowia. W wielu postach się do tego tematu odnoszę, więc nie będę teraz o tym pisać. Zaintrygowała mnie jednak jedna z uczestniczek mówiąc, że na mistrzostwach świata w jeździe bez ogłowia, poza oczami widzów, jeźdźcy rozprężają się przy użyciu ogłowi, wędzideł i patentów. Postanowiłam zgłębić temat i wstukałam w wyszukiwarkę: „jazda bez ogłowia kulisy”. Weszłam na stronę: gallop.pl (
http://gallop.pl/kulisy-mistrzostw-w-jezdzie-bez-oglowia-2017/nggallery/image/img_3820/)
 i wśród zdjęć, które można by zatytułować: sielanka bez ogłowia – znalazłam jedno, na którym jeździec siedzi na koniu zaopatrzonym w wielokrążek. Możecie sami zobaczyć. Wyszukałam więc stronę z regulaminem Mistrzostw Świata w Jeździe bez Ogłowia Wrocław, Partynice 16-17.09.2017 r, gdzie jako cel zawodów wymienia się: „pokazanie i propagowanie alternatywnego sposobu jazdy konnej bez użycia tradycyjnych ogłowi i kiełznań”. Zaś w regulaminie znalazłam zdanie: „Na rozprężalni koń może mieć założone ogłowie z kiełznem lub kantar”. Kantar – rozumiem. Ogłowie z kiełznem to już dla mnie hipokryzja.


Po pierwszym spotkaniu, jedna z amazonek zdecydowała się na trening ze mną podczas następnego. Trochę się obawiałam tego treningu ponieważ amazonka wsiadała na konia wypożyczonego z innej stajni. Nigdy wcześniej nie siedziała na tym koniu. Obie nie wiemy czy klacz była zwierzęciem szkółkowym czy też nie, ale bardzo ładnie spisała się pod młodą amazonką. Klacz spodziewała się być „pchana” przez jeźdźca i sygnały łydkami dawane przez amazonkę, które „prosiły” o samo – niesienie, były dla niej zaskoczeniem. Amazonka musiała wspomóc bacikiem działanie łydek ale, gdy klacz zrozumiała o co jest proszona, z czasem przestała stawiać opór. Samej amazonce zależało na wskazówkach, które pomogłyby jej się rozluźnić na końskim grzbiecie. Jestem zadowolona z tego treningu ponieważ cel, jakim było rozluźnienie jeźdźca, udało nam się osiągnąć. Mam nadzieję, że amazonka również jest zadowolona. Dużo łatwiej prowadzi się treningi par jeździec – koń, które na co dzień ze sobą współpracują. Tak jak Klaudia i jej Sonia. Nasza praca skupiała się na zaangażowaniu zadu Sonii do bardziej aktywnej pracy i nad rozluźnieniem jej ciała. Klaudia otrzymała wskazówki do pracy z podopieczną przez okres dzielący nas od kolejnego treningu. (https://web.facebook.com/karmelkowe/videos/2023052177941111/)

Muszę się przyznać, że wolę prowadzić treningi niż spotkania. Chodzi o stres. Jakoś nigdy nie stresował mnie fakt, że mam poprowadzić trening, jednak myśl o spotkaniu z większą ilością osób ten stres u mnie wywołuje. I chyba czekające mnie spotkanie w Poznaniu bardziej mnie stresuje niż te w Rybniku. Chyba dlatego, że Poznań to „własne podwórko”.





środa, 10 stycznia 2018

WODZE I WĘDZIDŁO


Wędzidło i wodze to „dziwne” pomoce do komunikacji z koniem. Powinny być tylko i wyłącznie „narzędziami” w rękach człowieka. Wierzchowiec nie ma prawa ich używać. Nie ma prawa wieszać się na nich, wyszarpywać i wykorzystywać do walki i „kłótni” z opiekunem. Wodza nie powinna służyć jako lina do przeciągania. Jednak to zwierzę powinno naprężać wodze i określić stopień tego naprężenia. Powinien to zrobić wierzchowiec, ponieważ to on wie najlepiej przy jakim naprężeniu wodze i wędzidło nie zdają mu bólu. To on wie przy jakim naprężeniu wodze są przekaźnikiem informacji od jeźdźca, a nie podporą dla jego ciężaru albo narzędziem tortur. To koń powinien naprężać wodze, ponieważ możliwość ich naprężenia jest efektem pchającej pracy zadnich kończyn zwierzęcia, efektem podstawienia przez niego zadu i prężenia grzbietu. Naprężenie przez konia wodzy, czyli inaczej złapanie przez niego kontaktu, jest możliwe tylko przy prawidłowym rozłożeniu ciężaru ciała zwierzęcia.

Jeżeli to jeździec napręża wodze to znaczy, że żadne z wyżej wymienionych elementów pracy u konia nie występują. Jeżeli to jeździec napręża wodze to oznacza, że w pracę wodzami chce włożyć siłę i nie ma pojęcia o pracy dosiadem i łydką. Wszystkie wielokrążki, pelhamy i dodatkowe wodze zakładane zwierzęciu podczas pracy, potwierdzają tą tezę. Koniowi wielokrążki i inne patenty nie są potrzebne do komunikacji i zrozumienia jeźdźca.




Jest jednak cienka granica między naprężaniem wodzy a wiszeniem na nich przez wierzchowca. Tylko owo prawidłowe ustawienie i zrównoważenie ciała konia da mu szansę na nie przekraczanie tej granicy. Ale to człowiek musi tak pokierować koniem, by prawidłowo ustawił i zrównoważył ciało podczas pracy. Wierzchowiec sam tego nie zrobi.




Koń nie dość, że powinien używać wodzy i wędzidła jako narzędzia do przepychanek z opiekunem, to nie powinien też stawiać nawet najmniejszego oporu, czując pracę rąk człowieka poprzez te pomoce. Jak to poczuć? Wystarczy trochę wyobraźni. Działające w kącikach ust wędzidło powinno przypominać zagłębianie go w miękkim maśle, a nie próbę przekrojenia nim surowej marchewki. „Rozmawiające” z szyją wierzchowca wędzidło i wodze powinny przywodzić na myśl otwieranie drzwiczek na dobrze naoliwionych zawiasach. Lekko pociągniesz - a one suną same. Wodze i wędzidło nie powinny napotkać oporu jaki stawia łuk, gdy go naginamy do założenia cięciwy. Nie powinny napotkać oporu jaki stawia gruba gałąź, gdy chcemy ją złamać. Albo mocna sprężyna, którą owszem ugniemy ale po odpuszczeniu siły zaraz wraca do pierwotnego stanu.

Każdy opór konia na działające wodze oznacza, że ma napięte jakieś mięśnie w swoim ciele. A to pierwszy krok do zawieszenia się. Jednak to człowiek musi dać zwierzęciu szansę na to, by nie stawiało oporu. Człowiek musi stworzyć takie warunki pracy i warunki dla pracy ciała konia, żeby tenże mógł nie korzystać w żaden sposób z kiełzna. Przede wszystkim jeździec musi pozostawić ręce i wodze na tyle oddane do przodu (oddane wodze nie oznaczają zupełnie luźnych), żeby wierzchowiec mógł wyciągać szyję w przód, by lekko naprężyć owe wodze. Te naprężone wodze człowiek powinien poczuć na bliższym paliczku palca serdecznego każdej dłoni. Człowiek powinien poczuć bardzo lekkie ciągnięcie za te paliczki. Ten ciężar na palcach powinien być taki, żeby nie prowokował nas do siłowego ich zaciskania. Ten ciężar nie powinien przypominać próby siłowego odgięcia zagiętego palca. Ten odczuwany na palcach ciężar ciężar w żaden sposób nie powinien przypominać przytrzymywania albo podtrzymywania czegoś ciężkiego. Ten ciężar powinien być porównywalny do ciężaru samych wodzy z wędzidłem.

Żeby dać zwierzęciu szansę na naprężenie wodzy, człowiek sam nie powinien ich ciągnąć do siebie i nie powinien pracować poprzez takie ciągnięcie. Jeździec nie powinien wędzidłem i wodzami naginać szyi konia, ani jego głowy w dół. Jeździec nie powinien pracować tak, jakby przyciągał do siebie koński pysk. Przez taką przyciągającą pracę jeźdźca wodzami, jego podopieczny „skraca” szyję. Chowa ją między łopatki, co przypomina chowanie przez człowieka szyi w ramiona. Mięśnie schowanej szyi stają się napięte, a sama szyja zostaje pozbawiona możliwości swobodnego i miękkiego zginania się. Ta sztywność mięśni powstaje w całej szyi i głowie, począwszy od szczęki, nasady uszu, poprzez potylicę aż do kłębu. Spięcia powstają przy ganaszach, łopatkach i w dole szyi. Wszystko to spowodowane jest bólem, jaki zadają zaciągnięte wodze i wędzidło. Napięcia i sztywność w szyi powstają również dlatego, że wierzchowiec zaczyna bronić się przed wędzidłem, wodzami i rękami jeźdźca. Bronić się przy pomocy siły. Walcząc z jeźdźcem i szukając ucieczki od bólu, koń nie jest w stanie rozluźnić mięśni, ani potraktować działania wodzami i wędzidłem jako przekaźnika informacji. Wodze, naprężane przez jeźdźca i siłą zaciąganie w kierunku jeźdźca, zawsze będą traktowane przez wierzchowca jako narzędzie do walki. A jak walka trwa to cała „praca” z koniem skupia się na rozstrzygnięciu kwestii – kto silniejszy? Większość jeźdźców wszystkie informacje próbuje przekazać takimi zaciągniętymi wodzami i są oni przy tym niezmiernie zdziwieni, że koń nie odpowiada tak, jakby tego oczekiwali.

Oczywiście napięcia w szyi przekładają się na całe ciało wierzchowca. A spięcia w całym ciele przekładają się na brak zaangażowania zadu do pracy. Mimo to, większość jeźdźców nie wyobraża sobie pracy z koniem bez ciągnięcia za wodze. Abstrakcją jest myślenie, że wodze trzeba podopiecznemu „oddawać”. Nie wyobrażalne dla jeźdźców jest to, że można cokolwiek od konia wyegzekwować bez ciągnięcia za wodze.

Jeździec nie powinien przy pomocy zaciągniętych wodzy zmuszać konia do zwolnienia tempa albo zatrzymania się. Jak więc „wyhamować” konia bez ciągnięcia wodzy do siebie? Jeździec musi nauczyć się poprosić o to konia dosiadem, biodrami i ciężarem w strzemionach. A przede wszystkim ma do dyspozycji mięśnie brzucha. Jeżeli biodrami i dosiadem jeździec ma przesyłać sygnały zwalniające, to w odpowiedzi na jakie sygnały zwierzę powinno podstawiać zad i angażować pracę tylnych nóg? Oczywiście na sygnały dawane łydkami. Dla wielu jeźdźców jest to wiedza nie do ogarnięcia ponieważ całe jeździeckie życie uczono ich, że biodrami i dosiadem trzeba konia pchać. Wielu jeźdźców w ogóle nie nauczono komunikacji z koniem poprzez pracę łydkami. A tych, których nauczono - używają ich jako pomoce pchające, a nie jako pomoce „rozmawiające” o zaangażowaniu zadu.

Problem z komunikacją z wierzchowcem na oddanych przez jeźdźca wodzach polega jednak na tym, że większość koni jest już nauczona nieprawidłowej pracy na tychże. Dla większości koni wędzidło i wodze to narzędzie zadające bólu, z którymi trzeba walczyć albo kombinować, jak zmniejszyć ich działanie. Dla wielu koni wodze są narzędziem do walki z człowiekiem. I niestety nie wystarczy, że jeździec zastosuje się do moich porad dotyczących jego pracy na końskim grzbiecie. Nie wystarczy, że jeździec odda wodze, uaktywni dosiad do rozmowy z podopiecznym o tempie marszu i zaangażuje swoje łydki do rozmowy z zadnią częścią dosiadanego wierzchowca. Większość wierzchowców należy równocześnie oduczyć dotychczasowych reakcji na wodze i poprzez wodze. Te zwierzęta trzeba nauczyć, by nie używały wodzy tylko je lekko naprężały. Wielu jeźdźców ma nadzieję, że kiedy oni coś zmienią w swojej pracy na lepsze, to koń od razu sam z siebie też poprawnie i lepiej zareaguje. Niestety nie. Oddane przez jeźdźca wodze, wierzchowce (te opisane przed chwilą) nadal będą wykorzystywały do walki z człowiekiem i do uwieszania się na nich.

Koń, który uwiesza się na wodzach, ma przeciążony przód ciała. Opierając się na naszych rękach poprzez wodze, oddaje nam do niesienia część swojego ciężaru. Wierzchowiec tworzy sobie z nas jakby „piątą nogę”. Problemem nad budowaniem nowej, lepszej komunikacji na wodzach jest też to, że nie można zwierzęciu nagle „odciąć” tej „piątej nogi”. Zabranie jej zwierzęciu można porównać do sytuacji, kiedy trzymasz kogoś na skraju przepaści, by w nią nie wpadł. Puszczając tego kogoś, zostawiasz go z problemem samego. Ten ktoś musi sam sobie poradzić z brakiem równowagi nad przepaścią. Wierzchowiec, po drastycznym zabraniu możliwości oparcia się na wodzach i rękach jeźdźca, czuje się podobnie. Musi sam sobie poradzić z brakiem równowagi. Niestety naiwnością jest myśleć, że dzięki rezygnacji jeźdźca z wędzidła i z pracy wodzami, koń ową równowagę odzyskuje. Nie - koń radzi sobie z jej brakiem jeszcze mocniej niż dotychczas, napinając i usztywniając mięśnie i stawy w swoim i tak już napiętym i sztywnym ciele. Nie poradzi też sobie z brakiem równowagi koń, który przestał wisieć na wodzach, bo schował się za wędzidło (czyli koń przeganaszowany). To, że nie czujecie na swoich rękach ciężaru podopiecznego, bo jego broda coraz mocniej zbliża się do jego piersi nie oznacza, że zwierzę jest „miękkie w pysku”, nie oznacza, że jest zrównoważone i nie oznacza, że jest rozluźnione.

Prawidłowa współpraca z wierzchowcem przy pomocy wędzidła i wodzy to trudna sztuka. Trudno się jej nauczyć i trudno nauczyć jej wierzchowca. Nauka takiej współpracy wymaga czasu, ciężkiej pracy i wyczucia. Zdaję sobie sprawę, że droga na skróty – czyli ty naprężasz wodze, ty je ciągniesz i manewrujesz nimi jak kierownicą roweru, jest dużo łatwiejsza. Pamiętajcie jednak, że ta droga to dla konia droga przez męki.


Powiązane posty:
Jeździć "na kontakcie"


sobota, 30 grudnia 2017

PROWADZENIE KONIA – POZYCJA JEŹDŹCA I KONIA WZGLĘDEM SIEBIE


Trochę mnie denerwuje określenie „jeździectwo naturalne”. Nie przyglądałam się naturalnemu jeździectwu na tyle blisko, żeby polemizować z tą ideą jako całością, ale w paru postach odniosłam się do niektórych naturalnych metod pracy. Jednak nie lubię przede wszystkim tej nazwy. Wydaje mi się, że określanie pracy z koniem jako coś „naturalnego” jest próbą wmówienia sobie i innym, że wykorzystywanie wierzchowca przez człowieka może mieć coś wspólnego z jego naturą. W ramach owego „naturalnego jeździectwa” ludzie próbują przenieść, w stosunku 1:1, zasady panujące w stadzie końskim na układ w stadzie: człowiek – koń. Muszę was zmartwić - to są zupełnie różne stada.

Przede wszystkim w naturalnym stadzie koń nie pracuje. Dla dzikiego konia nie istnieje coś takiego jak praca. Dziki koń nikogo nie musi wozić, niczego nie musi ciągnąć. Dzikiemu koniowi nikt nie narzuca chodu w jakim ma się poruszać a trasę, którą podąża, wybiera sam. W razie konieczności ucieczki, instynktownie podąża w galopie za klaczą przewodnią i stadem. Nie zostaje zmuszony do tego jakimiś poleceniami. Nie jest wcześniej też zmuszany do nauczenia się tych poleceń. W naturze konie muszą nauczyć się i zrozumieć, gdzie jest ich miejsce w hierarchii i kto rządzi w stadzie. Abstrakcją dla dzikiego konia jest konieczność zrozumienia, że szarpanie, uciskanie, odczuwany ból i tym podobne bodźce, są informacją i poleceniem. Abstrakcją jest konieczność „papugowania” po kimś ruchów i konieczność chodzenia z niskim ustawieniem głowy i szyi. Abstrakcją dla dzikiego konia jest coś takiego, jak polecenie wydane przez agresora siedzącego na grzbiecie. Abstrakcją jest wymóg kojarzenia jakiegoś sygnału z koniecznością wykonania danego ruchu.

Uważam, że nie można przekładać układów w stadzie końskim jeden do jednego na układ z człowiekiem. W układzie z nami koń powinien być partnerem, co prawie wszyscy „koniarze” deklarują. Jednak w rzeczywistości jeźdźcy „produkują” tysiące poddańczo uległych końskich wyrobników. Koń ma się bać, słuchać, tyrać, dawać radę bez względu na swoje odczucia i uczucia.

Dla przykładu wspomnę ponownie o słynnym ćwiczeniu join up. Podczas tego ćwiczenia ma nastąpić pojednanie, ma się stworzyć więź między koniem a człowiekiem, a zwierzę ma dodatkowo nauczyć się posłuszeństwa. Pojednanie? Więź? Stworzone poprzez ukaranie za nic? Przez takie postępowanie można jedynie uzyskać poddańcze zachowanie, uległość i strach. W dzikim stadzie klacz karci źrebaka odganiając go od stada. Karci i odgania stworzenie, z którym jest już emocjonalnie związana. Karci za konkretne przewinienie. Klacz nie buduje w ten sposób więzi ze swoim dzieckiem. Skąd pomysł, że karząc za nic zwierzę i odganiając je od siebie, stworzy się z nim więź. Do mnie ta metoda nie przemawia.

Muszę jednak przyznać, iż dzięki osobom, które poświęciły czas i poobserwowały dzikie konie, ludzie lepiej poznali język jakim się te zwierzęta porozumiewają. Dzięki temu wiem, że wiele koni, szczególnie młodych, traktuje pracę na lonży jak odganianie i karcenie. Konie uczone pracy na lonży, czasami wręcz książkowo okazują uległość i skruchę. Chcąc, żeby taki młody koń był partnerem dla jeźdźca, muszę „wytłumaczyć” mu cel pracy na lonży. Muszę zachęcić do nie okazywania uległości oraz skruchy i zastąpienia ich umiejętnością skupiania się na pracy i opiekunie. Muszę pokazać młodemu zwierzęciu, że zamiast skruchy i służalczości oczekuję uczenia się naszego wspólnego języka. Języka, który obowiązuje w stadzie człowiek – koń.

Tematem tego postu jest prowadzenie konia. Dlaczego więc taki wstęp? Przeczytałam niedawno post na ten sam temat, w którym wnioski oparte są na zachowaniu koni w stadzie. W poście tym autorka dowodzi, że prowadzenie konia „ramię w ramię” jest nieprawidłowe. Podobno człowiek idący na wysokości łopatki konia oddaje kontrolę koniowi. W naturze taką pozycję przyjmują uległe osobniki, stojące niżej w hierarchii. Być może tak jest w naturze, w końskim stadzie. Przede wszystkim autorka postu powinna doprecyzować, którą częścią ciała uległy osobnik ustawia się na wysokości łopatki konia dominującego. Jeżeli ustawia się swoją łopatka na wysokości łopatki to mamy problem do rozwiązania, ponieważ oba osobniki są na wysokości łopatki. Jak teraz tą zależność przy wspólnym ustawieniu przełożyć na człowieka, skoro tenże podąża na dwóch kończynach. Jeżeli mamy być jednostką dominującą, to koń powinien iść na wysokości naszej łopatki. Mając więc konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, a tym samym naszej łopatki, możemy być dominującym przewodnikiem w tej parze. Mało tego, mając konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, mamy dużo większe możliwości do budowania swojej dominującej pozycji. Człowiek panuje nad koniem i staje się osobnikiem dominującym, gdy określa tempo i rytm ruchu konia. Jakimi pomocami możemy działać i jak możemy przekazywać prośby o wyregulowanie tempa, jeżeli wleczemy wierzchowca za sobą? Żadnymi. Koń idący łopatką na wysokości naszego ramienia może być przez nas poproszony o zwolnienie tempa, gdy przyspiesza i poproszony o zwiększenie go, gdy próbuje się wlec swoim tempem. Mamy do dyspozycji wodze, uwiąz i nasze ciało nadające tempo, jako pomoce zwalniające. Bacik w naszej ręce, jako jej przedłużenie, może bez problemu poprosić konia o przyspieszenie. Bacikiem sięgamy do tyłu tak, by dotknąć końskiego boku.

Według autorki postu, największą kontrolę nad zwierzęciem mamy idąc przed koniem, ponieważ taką pozycję przyjmuje klacz ze źrebakiem. Problem polega na tym, że pole widzenia koni jest diametralnie różne od pola widzenia ludzi. Klacz widzi swojego źrebaka, który podąża na wysokości jej biodra, człowiek niestety nie obejmuje wzrokiem konia idącego za jego ramieniem. Jakim więc cudem jeździec może mieć kontrolę nad swoim podopiecznym, nie widząc go. Poza tym, jak już pisałam wcześniej, koń ma być naszym partnerem. Owszem, człowiek powinien dominować nad koniem w ramach tego partnerstwa, ale właśnie ta dominacja zobowiązuje do opiekowania się zwierzęciem, do „wysłuchania” go, zobowiązuje do brania pod uwagę jego potrzeb, zobowiązuje do rozwiązywania jego problemów. Żeby być dla wierzchowca takim dominującym partnerem musimy go obserwować, musimy go mieć tuż przy sobie, a nie za plecami.


W cytowanym poście przeczytałam również, że prowadząc konia na wysokości jego łopatki mogę być pewna, że zwierzę będzie mnie wyprzedzało, aż w końcu się wyrwie i ucieknie. Dla konia, który zamierza się tak zachować, żaden sposób prowadzenia nie jest przeszkodą. Zza pleców opiekuna wierzchowiec bez problemu może przyspieszyć, wyrwać się i uciec.




Często obserwuję konie idące za plecami człowieka. Zazwyczaj wyglądają, jakby szły na przysłowiowe ścięcie. Nie ma w nich „życia”, energii ani radości. Namówienie takiego wierzchowca do zwiększenia tempa graniczy nieraz z cudem – zresztą jak to niby zrobić? Ciągnąć go za pysk albo głowę?


***
Powiązane posty:

Mur między nami                 









Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...