Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MOWA CIAŁA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MOWA CIAŁA. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 stycznia 2020

JĘZYK LUDZKO - KOŃSKI



Język, jakim porozumiewają się konie, to swego rodzaju język migowy. Język gestów dawanych ciałem. Język, w którym postawa ciała wiele wyraża. Takim językiem porozumiewają się konie w stadach – konie dziko żyjące. Tak też porozumiewają się wierzchowce będące pod opieką ludzi. Jeźdźcy usilnie próbują zrozumieć język koński i używać go do rozmowy z wierzchowcami podczas wspólnej pracy. Na bazie prób porozumiewania się z końmi ich językiem „ojczystym”, powstała idea tak zwanego jeździectwa naturalnego. To bardzo pozytywne, że ludzie chcą i szukają możliwości takiego zrozumienia zwierząt, by przekazywane im informacje były przejrzyste i zrozumiałe. Uważam jednak, że taką przejrzystość i zrozumienie przekazu zagwarantuje język, który jest zupełnie nowym tworem. Zagwarantuje to język ludzko – koński. Język do porozumiewania się z naszymi podopiecznymi powinien być mieszanką gestów ludzkich i końskich, mieszanką mowy ciała zwierzęcia i człowieka. Przecież my, ludzie, także porozumiewamy się przy pomocy gestów i mowy ciała. Jednak gesty z mowy ciała „zapisywane” we wspólnym „słowniku” muszą być akceptowane przez obie strony. My nie zgadzamy się na przykład na to, by koń odwrócony do nas tyłem napierał na nas zadem, strasząc możliwością kopnięcia. Taki sygnał w języku końskim jest normą. Chcąc rozmawiać z końmi jak konie, musielibyśmy ten sygnał zaakceptować i się przy jego pomocy porozumiewać. Wierzchowce zaś nie godzą się na zapisanie w „słowniku ludzko – końskim” na przykład postawy człowieka, wyrażającej chęć gonienia zwierzęcia i łapania wbrew jego woli. Im bardziej człowiek będzie chciał gonić by złapać, tym bardziej koń będzie uciekał. I to wydaje się być oczywiste.

Mniej oczywiste jest to, że ta „słownikowa” mieszanka sygnałów dawanych ciałami ma dodatki. Do tej mieszanki my dodajemy słowa. Konie uczą się rozumienia wielu słów i krótkich zdań: „podaj nogę”, „dobry koń”, „nie”, „nie wolno” itd. Konie, na których uczą się młodzi adepci, doskonale znają znaczenie słów wypowiadanych przez instruktora: „kłus”, „galop”, „stęp” itd. Lata powtarzania tych słów, połączonych na etapie nauki z naszymi gestami, umożliwia zwierzęciu nauczenie się ich znaczenia. Jest to nauka przez skojarzenia, w meandrach której te zwierzęta całkiem dobrze sobie radzą. Do tego języka ludzko – końskiego dodajemy też przeróżne dźwięki: cmokanie, kląskanie, gwizdanie, pomruki itp. Konie też dokładają co nieco do tego języka i to coś nie funkcjonuje w stricte końskim języku. Dokładają nienaturalne napięcia mięśni, nienaturalne usztywnienia stawów, przegięcie grzbietu zbyt mocno w dół i przesadne zadzieranie głowy i szyi. Dokładają maszerowanie i bieganie nienaturalnie drobnymi kroczkami. Dodają nienaturalne przegięcia szyi (przeganaszowanie) Dodają wyuczony odruch siłowania się i przepychania z człowiekiem, jak w zapasach. Dodają złe ustawianie łopatek. Dodają złe ustawienie zadu względem przodu swojego ciała. Mogłabym pewnie jeszcze długo wymieniać. Problem z komunikacją z koniem polega na tym, że mało który jeździec rozumie taki przekaz wierzchowców. Mało który z jeźdźców chce zrozumieć ten wkład naszych podopiecznych do wspólnego języka. A to wszystko jest przekazem informującym nas jeźdźców o tym, co robimy źle siedząc na końskim grzbiecie. Przekaz informujący o tym, jakie nasze zachowanie na grzbiecie konia powoduje, że utrudniamy im swobodne niesienie nas. Przekaz informujący, co robimy źle pracując w parze z wierzchowcem z ziemi. Przekaz mówiący, co utrudnia zwierzęciu wspólne bytowanie i pracę w naszej bliskości. Przekaz mówiący, jak niezrozumiałe są często sygnały człowieka. Przekaz mówiący, jak niewiele dany jeździec wie o motoryce ruchu konia. Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Jest to przekaz tworzony przez końskie ciała tylko dla potrzeb porozumiewania się z człowiekiem. Taki przekaz, przekaz ciałem w takiej formie, nie występuje u koni żyjących dziko. Nie twierdzę, że u koni wolno żyjących w ogóle nie występują napięcia czy krzywizny ciała. Występują ale nie te, które wywołuje nasza obecność na plecach konia i obok konia.

Ten post powstaje na bazie komentarza jaki napisałam odnosząc się wpisu pt: Nie rozmawiajmy z koniem jak z człowiekiem. Autorka artykułu napisała o wzroku ludzkim i końskim, który jest kolejną częścią składową języka ludzko – końskiego. Nie będę cytować tutaj słów Pani Eli – zapraszam do przeczytania tego co napisała. Dla mnie kontakt wzrokowy z koniem to podstawa nauki skupienia zwierzęcia na mnie i wspólnej pracy. Faktem jest, że konia łatwiej namówić na to, żeby nas woził, niż na to, żeby patrzył nam prosto w oczy. Nie jest to jednak spowodowane tym, że w naturze drapieżniki wpatrują się koniom prosto w oczy. W ogóle podpieranie swoich poczynań w pracy z tymi zwierzętami argumentem zaczerpniętym z życia dzikich koni i ich wrogów nie jest dobrym pomysłem. Przecież my, jeźdźcy, bezczelnie ładujemy się na końskie grzbiety czyli tam, gdzie dziki wierzchowiec nigdy nie wpuściłby drapieżnika, bo wiązałoby się to z utratą życia. Kontakt wzrokowy konia z nami ludźmi jest jak wyrażenie zgody na pracę umysłową. Dla konia praca umysłowa jest bardzo ciężką pracą. Dialog prowadzony z nami, konieczność rozumienia sygnałów, odpowiadania na nie w prawidłowy fizyczny sposób nie leży w naturze konia. Kojarzenie, że konfiguracja kilku sygnałów jest innym poleceniem niż ten pojedynczy sygnał, to bardzo męcząca praca dla koni. Do tego konfiguracji sygnałów w języku ludzko – końskim można stworzyć mnóstwo. Są one jak zdania złożone. Koniom trudniej nauczyć się je rozumieć niż proste polecenia jednowyrazowe. Namówienie konia do wzrokowego kontaktu daje szansę na zbudowanie bardzo bogatego języka ludzko – końskiego. A im bogatszy język tym lepiej układa się ludzko – końska współpraca. Kontakt wzrokowy powinien być jednak elementem pracy z wierzchowcami, które są pod naszą długotrwałą opieką. Nigdy nie będę wpatrywać się w oczy zwierzęcia przy pierwszym naszym spotkaniu czy spotkaniach sporadycznych. Przy koniach nie mających do nas zaufania, unikających bliskości, okazujących strach, elementem dialogu jest opuszczenie i odwrócenie wzroku.



Nasz wzrok jest pomocą przekazującą sygnały. Powinien być częścią składową konfiguracji wielu sygnałów. Zupełnie inną rolę nasz wzrok pełni jednak podczas jazdy wierzchem a inną podczas pracy z ziemi. Siedząc na końskich plecach, jeździec powinien mieć wzrok panoramiczny. Wzrok panoramiczny to patrzenie daleko i szeroko przed siebie bez wpatrywania się w konkretny punkt. Taki wzrok pozwala lepiej czuć ciało niosącego nas konia. Poproście życzliwą osobę, żeby poprowadziła na lonży wierzchowca, na którym siedzicie i zamknijcie oczy podczas takiej jazdy. Spróbujcie reagować pomocami na to, co wyczuwacie w ruchu podopiecznego. Spróbujcie reagować pomocami na to, co dzieje się z końskim ciałem. Potem otwórzcie oczy, spójrzcie w dal „błędnym” czy też nieobecnym wzrokiem osoby, która głęboko się zamyśliła. Patrzcie, ale zachowujcie się na grzbiecie konia tak, jakbyście nadal jechali z zamkniętymi oczami. 

Podczas pracy z ziemi na lonży, wzrokiem obejmujemy ciało naszego podopiecznego. Nie wskazujemy mu kierunku, w którym ma iść. Prawidłowo ustawiono końskie ciało podąży właściwą drogą. Podczas pracy na lonży i w bezpośredniej bliskości, wzrok kieruję na to miejsce na ciele konia, które wymaga korekty. Patrzę na źle ustawioną łopatkę, gdy koń wpada nią do środka, a ja sygnałami namawiam do poprawy jej ustawienia. Gdy namawiam sygnałami do rozluźnienia spięty mięsień szyi, to patrzę właśnie na niego. Gdy muszę poprosić konia o przesunięcie zadu wpadającego do środka, swój wzrok przesuwam na tenże zad, itd. Gdy prowadzę konia i idziemy w parze, mój wzrok staje się panoramiczny, jak podczas jazdy wierzchem. Patrzę przed siebie w kierunku naszego marszu i dzięki szerokiemu patrzeniu, kątem oka obserwuję mojego towarzysza.

Niestety, ludziom brakuje chyba inteligencji i empatii, żeby rozmawiać z wierzchowcami bogatym językiem ludzko – końskim. Zazwyczaj rozmawiają przy pomocy zaledwie paru poleceń jednowyrazowych. Poleceń niezrozumiałych przez zwierzę, za to zadających ból. Do tego, przez całe końskie życie, jeźdźcy wmawiają wierzchowcom, że ból, strach i dyskomfort jaki odczuwają podczas pracy z nami i pod nami, to tylko ich bezpodstawny wymysł, ich głupota albo złośliwość. Ludzie wmawiają koniom, że bezczelne ładowanie się na ich grzbiety, co jest całkowicie sprzeczne z naturą tych zwierząt, to właściwie błogosławieństwo i niewymowne szczęście.

Ostatnio przyglądałam się jeździe amazonki na młodym wałaszku z potencjałem do dobrego, obszernego i sprężystego ruchu. Wierzchowiec nie chciał reagować na przyciśnięte łydki jeźdźca i przejść ze stępa do kłusa. Instruktorka podała amazonce bat i kazała go użyć po dwukrotnym przyciśnięciu łydek i braku reakcji zwierzęcia na ich przyciskanie. Potem instruktorka poleciła poprosić konia o przejście do stępa i powtórzyć proceder sygnalizowania (łydkami i batem) chęci wprowadzenia konia w kłus. Oczywiście, po kilku powtórkach, koń bez zastanowienia przechodził ze stępa do kłusa. I niby wszystko było w porządku. Łydki jeźdźca były przykładane lekko do boków konia, sygnał dawany batem nie był bolesny i agresywny, no i efekt został osiągnięty. Tylko, że przyczyna takiego zachowania konia pozostała niezauważona i nie było żadnej próby pracy nad jej zlikwidowaniem. Jak wyglądał ten dialog amazonki z wałaszkiem?

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczy o płot lonżownika. Zablokuję więc jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Poza tym niewygodnie mi się ciebie niesie.

Amazonka: Idź kłusem.

Wałach: Nie mogę. Nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie. 

Amazonka: Idź do cholery i już! Natychmiast (bat)

Wałach: Boję się ciebie. Boję tego ostrego narzędzia, więc ok, przechodzę do kłusa. Ale nadal nie mam siły. Mam na to za słabe zadnie nogi. Nie mam kondycji. Czuję, że moje zadnie nogi nie mają dobrego ustawienia do efektywnego odpychania się od ziemi. Bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Moje przednie nogi niosą dużo ciężaru – mam wrażenie, że podczas wyższego chodu przewrócę się. Boli mnie szyja, bo napinam jej mięśnie, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom i uniknąć upadku. Czuję też, że moje ciało jest krzywe. Zad robi mniejsze koło niż przód. Zewnętrzna łopatka chce „uciec” na zewnątrz ale nie może, bo zahaczę o płot lonżownika. Zablokuję jej ruch i napnę jeszcze mocniej mięśnie szyi, żeby tego uniknąć. Boli mnie też pysk – ciągniesz boleśnie za wędzidło a chcesz, żebym szybciej szedł. Niewygodnie mi się ciebie niesie.

Po „zacytowanej” przeze mnie odpowiedzi konia, zanim poprosiłbym go ponownie o przejście do kłusa, popracowałabym z niosącym mnie zwierzęciem w stępie. Przystąpilibyśmy do nauki zaangażowania zadnich kończyn do pracy, a tym samym odciążenia przednich. Wskazałabym wałaszkowi, które mięśnie nadmiernie spina i podpowiedziała jak je rozluźnić. Wytłumaczyłabym zwierzęciu, jak ustawić zad względem przodu ciała, by przednie i tylne kończyny szły tym samym torem. Skontrolowałabym swój dosiad i postarała poprawić niedoskonałości. Obserwowaną amazonkę namawiałabym na zmianę dosiadu z biernego (siedzącego) na aktywny. By móc powiedzieć to wszystko podopiecznemu, potrzebuję języka bogatego w „słowa” i „zdania złożone”.Do takiego dialogu muszę rozumieć bogaty przekaz wierzchowca, który pozwala mi przebywać na jego grzbiecie.

Mam też okazję obserwować od czasu do czasu amazonkę, która szybkim siłowym ruchem wodzy i wędzidła ściąga w dół głowę i szyję wałaszka, którego dosiada. Koń praktycznie natychmiast reaguje, utrzymując przez jakiś czas takie ułożenie szyi. Dzięki temu amazonka może przez ten czas odpuścić wodze i pozostawić je wiszącymi. I znowu, niby wszystko jest w porządku. Jednak tak zgięta szyja konia jest sztywna a jej mięśnie są maksymalnie napięte. Od czasu do czasu koń próbuje wykorzystać luźne wodze i brak pracy wędzidłem, żeby podnieść głowę i wyżej ustawić szyję. Jak tutaj wygląda dialog jeźdźca i wierzchowca?

Amazonka: Szyja i głowa w dół!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!

Wałaszek: Ok, opuszczę głowę i szyję. Człowiek wypracował u mnie ten odruch natychmiastowej reakcji, zadając mnóstwo bólu w buzi. Ale to bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale ciągle mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji, być może głęboko schowanej i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję, daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Amazonka: Szyja i łeb w dół!!!

Niekończąca się opowieść!!!!

Post zrobił się już bardzo długi. Być może część z was stwierdziła w tym momencie, że wypisuję bzdury i czytanie tego was znudziło. Zamknijcie więc stronę i wróćcie do swojego jeździectwa opartego na rozmowie istoty rozumnej z istotą pozbawioną empatii, pozbawioną chęci rozumienia, pozbawioną wyobraźni i inteligencji. A przede wszystkim istotą przekonaną o swojej wyższości a co za tym idzie, istotą, której wydaje się, że ma prawo czynienia sobie innych istot służalczo poddanymi.





Wytrwałych i zainteresowanych moim wywodem zapraszam do przeczytania jeszcze tego, jak wyglądałby mój dialog z wałaszkiem.

Wałaszek: Opuszczona głowa i szyja to w tej chwili bardzo niewygodnych dla mnie sposób trzymania głowy i bolesny sposób zgięcia szyi. Muszę mocno napinać mięśnie, żeby takie ułożenie utrzymać. Ale mam nadzieję, że wykrzeszesz pokłady inteligencji i zrozumiesz, że podnosząc głowę i szyję chcę tobie powiedzieć coś ważnego. Chcę powiedzieć, że bolą mnie plecy – „uciekają” w dół w reakcji na twoją obecność na moim grzbiecie. Mój grzbiet jest tak spięty i obolały, że trudno mi stawiać zadnie nogi w równym rytmie i równej długości. Moje przednie nogi niosą zbyt dużo ciężaru. Szyja boli mnie nie tylko od nienaturalnego jej wygięcia ale też dlatego, żeby pomóc nieść ciężar przednim nogom. Podnosząc głowę i szyję daję odpocząć spiętym mięśniom przeciążonych moich przednich nóg. Każąc mi opuścić ponownie głowę i szyję, niczego nie poprawisz w układzie mojego przegiętego grzbietu.

Ja: Nie opuszczaj na razie głowy ani szyi. Pokażę tobie jak rozluźnić mięśnie szyi i namówię ciebie na rozluźnienie zaciśniętej szczęki. Musisz jednak najpierw zrozumieć, że nie możesz zwalniać tempa chodu i musisz utrzymać równy jego rytm, gdy będę pracowała wodzami. Wszystko po to, żebyś mógł pojąć moje podpowiedzi dotyczące procesu rozluźniania, dawane poprzez wędzidło. Pokażę też tobie jak moje ciało będzie prosiło ciebie o nie przyspieszanie tempa. Nie będę tego robiła wodzami i wędzidłem. Musisz reagować prawidłowo na mowę mojego ciała, regulującą tempo twojego ruchu nawet wówczas, gdy zacznę intensywniej pracować łydkami. Poproszę ciebie nimi o wydłużenie kroków stawianych zadnimi nogami. To wydłużanie kroków pozwoli nam zacząć pracować nad zaangażowaniem i wzmocnieniem kondycji twojego zadu. Z czasem zaangażowanie zadu i rozluźnienie mięśni szyi zaowocuje prężeniem twojego grzbietu i „przesunięciem” nadmiaru ciężaru z przednich nóg na tylne. Usiądę w siodle tak, żeby maksymalnie odciążyć twój kręgosłup i stworzyć pode mną miejsce dla jego wyprężenia i dla mięśni twoich pleców, które zaczną się wzmacniać i rozrastać. Musimy też popracować nad wyprostowaniem twojego ciała. Pokażę tobie jak powinieneś ustawiać łopatki, żeby umożliwiały tobie swobodny ruch w przód. Wodzą pokażę tobie dokładnie miejsce wymagające korekty a łydką podpowiem, jak powinno być skorygowane. Taka korekta umożliwi tobie zrozumienie prośby, jaką przekażę zadniej twojej części. Będę ją poprosiła o przestawienie na ten sam tor, którym podążają przednie nogi. Wiem, że twoje obecne warunki fizyczne nie pozwolą na wykonanie od razu wszystkich zadań. Dlatego, póki co, pokażę tobie gdzie i jakie sygnały, które będę dawała łydkami, poczujesz na swoim ciele. Zadbamy o to, żebyś oduczył się odruchu napinania mięśni w odpowiedzi na ten dotyk. Dopiero po jakimś czasie, po tym jak rozluźnisz już wystarczająco ciało, poproszę ciebie o wykonanie polecenia i prawidłową odpowiedź na moją prośbę. To wszystko jest zadaniem na sam początek współpracy. O głowę i szyję się nie martw - opuścisz je, gdy będziesz już na to gotowy i to ich ustawienie będzie efektem wydatnego prężenia twojego grzbietu.





sobota, 13 lipca 2019

WSZYSTKO JEST W GŁOWIE


Na YT pod moją animacją na temat anglezowania pojawia się sporo komentarzy. Czasami bardzo emocjonalnych komentarzy z dużą ilością wykrzykników i słów typu: „bzdura”. Osobom komentującym wydaje się chyba, że dzięki temu są bardziej wiarygodni. Większość tych komentarzy niesie ze sobą treść: „ja umiem inaczej, ja wiem lepiej itd”. Dlatego pod najnowszymi filmami wyłączyłam możliwość komentowania. Merytoryczny komentarz oponenta to naprawdę rzadkość. Ale zdarzają się osoby, które próbują wytłumaczyć swój pogląd na dany jeździecki temat. W jednym z takich komentarzy jego autorka poruszyła temat napięć jeźdźca: „Dlaczego w siodle się siedzi a nie stoi w strzemionach. Ponieważ stanie w strzemionach powoduje napięcia tam gdzie jeżdziec potrzebuje zrelaksowanych mieśni i lekkiego napięcia. W łydkach.” (Pisownia komentarzy oryginalna)

Nie mam nadmiernych napięć w łydkach, gdy opieram ciężar swojego ciała na strzemionach. Rozluźniam wszystkie mięśnie i stawy w swoim ciele podczas stania w strzemionach. Uważam, że taki dosiad ułatwia możliwość rozluźnienia się. Widuję natomiast bardzo wielu jeźdźców siedzących na siodle jak na fotelu, którzy są tak bardzo spięci, że mam wrażenie, iż napięte mają nawet powieki. Umiejętność rozluźnienia się nie do końca zależy od tego, jak jeździec siedzi na grzbiecie konia. Sposób siedzenia w siodle może ułatwiać albo utrudniać proces rozluźniania. Rozluźnienie się to kwestia pracy bardziej umysłowej. To kwestia kontrolowania przez jeźdźca każdej części swojego ciała. Każdej z osobna. Rozluźnienie ciała najpierw musi odbyć się „w głowie” i w wyobraźni a dopiero potem powinno przełożyć się na fizyczność.

Podobnie jest z ćwiczeniami i sygnałami przydatnymi do konwersacji z wierzchowcem. Z sygnałami i ćwiczeniami, które opisuję w swoich postach. Jeżeli ktoś przeczyta wybiórczo jeden z moich postów i weźmie zbyt dosłownie fizycznie moje porady, to będzie to dużym nieporozumieniem. Myślę, że ci czytelnicy, którzy czytają moje posty regularnie i cyklicznie wiedzą, że każdy sygnał musi obowiązkowo przejść długą drogę zanim stanie się „fizycznie namacalny”. Najpierw jeździec musi wiedzieć, co chce powiedzieć zwierzęciu. Informacja ta jest bardzo często odpowiedzią na pytania i zdania „wypowiedziane” ( mową ciała) przez podopiecznego. Czyli, żeby wiedzieć o co poprosić wierzchowca, najpierw trzeba go zrozumieć. Potem sygnał, który ma być przekaźnikiem informacji, trzeba sobie wyobrazić, a ciało jeźdźca zachowa się w odpowiedni sposób pod to wyobrażenie.

Autorka już raz cytowanego komentarza nie zna i nie rozumie tego procesu i drogi jaką musi przebyć dany sygnał. Autorka jeździ inaczej. Ponieważ ona tak jeździ jak jeździ to według niej jest to najlepszy dowód na to, że jej sposób jest tym dobrym i jedynym właściwym. „W jeździectwie nie ma zapierania się w strzemionach, ani zwiększania "siły" nacisku na strzemiona, by zwolnić. Nie dociska się ziemi ani kiedy się siedzi ani kiedy się stoi. Próbowała Pani dociskać nogami ziemię podczas stania ? Po co, skoro efektem jest tylko niepotrzebne napięcie mięśni i zupełnie zbędny wysiłek.” Autorka nie rozumie, że zwiększanie ciężaru w strzemionach to nie fizyczne siłowanie się ze strzemionami przypominające próbę rozciągnięcia puślisk. Nie rozumie, że zapieranie się to nie jest siłowe napinanie ciała, jak to się dzieje przy siłowym zaciąganiu wodzy przez wielu jeźdźców. Dla autorki komentarza używanie rozumu i wyobraźni dla kontroli swojego ciała i rozmowy z koniem jest abstrakcją. I ja potrafię to zrozumieć. Jeżeli ktoś nigdy nie spróbował takiego sposobu pracy i zawsze i tylko używał zaciśniętych mięśni i siły do jazdy na koniu, to może nie rozumieć mojego przekazu. Jednak jeżeli ja czegoś nie rozumiem, to nie wypowiadam się. Jeżeli jest to temat interesujący mnie, próbuję zrozumieć przekaz. Próbuję go wypróbować, żeby zrozumieć. Dopiero potem ewentualnie wyrażam swoją opinię. Wiem, że nie wszyscy „tak mają”.Wiem, że to kwestia pewnej kultury konwersacji, której wielu ludziom brakuje. Wiem też, że nie zmienię takich ludzi ale przynajmniej mogę tutaj o tym wspomnieć. Zawsze jest szansa, że ktoś z moich oponentów przeczyta ten post.

Wracam jednak do rozpoczętego tematu rozluźniania ciała. Nasze rozluźnianie i napinanie poszczególnych mięśni i stawów jest sygnałem dla naszych wierzchowców. Odruchowe i długotrwałe napinanie ciała jest nieświadomym sygnałem, który jest przez każdego konia odczytywany po swojemu. Takie napięcia naszego ciała nie niosą jednak dobrego przekazu. Są zazwyczaj złym wzorem dla konia do naśladowania. Rozluźnienie ciała przez jeźdźca jest również wzorem z tą różnicą, że jest świadomie przekazywanym. Rozluźnianie ciała przez jeźdźca na końskim grzbiecie jest świadomą czynnością, a nie odruchem. Rozluźnienie można i należy wykorzystywać jako pomoc przy świadomym przekazie informacji, próśb i poleceń.

Takie świadome rozluźnienie musi też przejść swoją drogę - najpierw przez narząd ośrodkowego układu nerwowego a następnie przez wyobraźnię. Polecenie: „rozluźnij się” rzucane przez instruktora w stronę spiętego jeźdźca nie pomoże mu w zapanowaniu nad spinającymi się mięśniami i stawami, blokującymi możliwość swojego ruchu. Takie rzucone hasło nie pomoże ani osobie, która ułożyła w siodle swoje ciało w pozycję siedzącą, ani osobie stojącej i opartej na strzemionach. Mało tego, nawet jeżeli instruktorowi uda się skutecznie wytłumaczyć adeptowi jak powinien zapanować nad odruchem napinania mięśni, to bez równoczesnej pracy nad koniem, rozluźnienie ciała będzie dla jeźdźca niewykonalne. Będzie niewykonalne bez pracy nad rozluźnieniem mięśni konia. Niewykonalne bez pracy nad prawidłowym ustawieniem części jego ciała, bez pracy nad zrównoważeniem i zaangażowaniem zadu. Nie jestem jednak w stanie w jednym poście o wszystkim napisać. Jeżeli więc chcecie zrozumieć jak się rozluźnić na koniu, musicie oprócz tego postu przeczytać inne, traktujące o pracy nad wyżej wymienionymi elementami pracy z wierzchowcem.

A jak popracować nad „samym” rozluźnieniem waszego ciała? W waszym słowniku języka „ludzko – końskiego” musi zabraknąć siłowych sygnałów. Musicie stopniowo pozbywać się wszelkich odruchów siłowego pchania, ciśnięcia czy ciągnięcia. Takie siłowanie się z koniem zawsze generuje siłowe, niezdrowe i niepotrzebne napięcia u obu osobników w parze. Wyobraźcie sobie dwie taneczne pary. Pierwsza para to przystojny mężczyzna, który prowadzi swoją partnerkę w tańcu na subtelny, miękki i sprężysty sposób. Tańczy miękko na nogach z giętkimi i sprężystymi stawami. Chwilowe, powtarzane i delikatne napięcia mięśni jego ciała i rąk subtelnie sugerują partnerce kierunek i sposób postawienia kolejnego i kolejnego kroku. Sugerują sposób poruszania biodrami i torsem. Parter obejmuje partnerkę w lekkim, nienachalnym i przytulającym objęciu. W takiej parze obydwie istoty będą w stanie rozluźnić mięśnie w swoim ciele. Będą w stanie pozwolić swoim stawom na sprężystą pracę. Będą w stanie tańczyć tylko dzięki tak zwanemu napięciu mięśniowemu. (Napięcie mięśniowe (tonus) − zdolność mięśni do przeciwdziałania skurczom biernym na rozciąganie. W warunkach stałego utrzymywania postawy i przy czynnościach codziennych liczne mięśnie są utrzymywane w stanie pewnego napięcia (tonus mięśniowy[1]), tzw. posturalnego lub spoczynkowego, które zapewnia prawidłową postawę, charakteryzującą się symetrią i wyrównaniem posturalnym we wszystkich płaszczyznach[2]. Zjawiska z tym związane podlegają stałej regulacji ośrodkowej za pośrednictwem dróg piramidowych i pozapiramidowych, a także wpływom układu przedsionkowego i móżdżku. Wikipedia) Teraz zobaczcie w wyobraźni drugą parę: facet z przebudowanymi mięśniami, bez finezji i gracji w ruchach. Facet ściągający z krzesła partnerkę broniącą się przed wejściem na parkiet. Zobaczcie partnerkę próbującą przy każdym kroku uciec z „imadłowego” uścisku partnera. Zobaczcie faceta trzymającego kurczowo przy sobie partnerkę, którą musi zmusić pchnięciem albo pociągnięciem do zrobienia każdego kroku. Zobaczcie faceta siłowo trzymającego rękę partnerki, gdy tej uda się wyrwać z uścisku i która kombinuje jak uciec z parkietu. Zobaczcie faceta, który na siłę przyciąga do siebie partnerkę za tą trzymaną rękę. Żadna z osób w tej „tanecznej” parze nie rozluźnić mięśni i nie uelastyczni pracy stawów. Nie muszę chyba wam uświadamiać, że typowe jeździectwo to ta druga para? Że typowy jeździec to partner prowadzący z tej drugiej pary?

Żeby więc móc się rozluźnić na końskim grzbiecie, musicie unikać siłowania się z partnerem. I znów zachęcam do przeczytania innych moich postów, w których piszę o sposobach rozmowy z koniem przy pomocy subtelnych sygnałów. Jeżeli interesuje was temat rozluźnienia ciała podczas siedzenia w siodle, nie możecie ograniczyć się do przeczytania tylko tego postu. Kiedy już zaczniecie przestawiać swoją konwersację z wierzchowcem z siłowej na subtelną, możecie pomyśleć o sposobach świadomego wpłynięcia na swoje ciało. Możecie pomyśleć o sposobach namówienia go, by zechciało uruchomić zablokowane stawy i pozwoliło rozkurczyć się siłowo ściśniętym mięśniom.

Na początek musicie przestać utrzymywać się na grzbiecie konia trzymając się czegokolwiek. Wasze ręce nie powinny utrzymywać was na zaciągniętych wodzach. Nogi nie powinny utrzymywać was w siodle poprzez zaciskanie kolan i ściskanie łydkami. Nie możecie też prostować torsu poprzez nadmierne i przesadne odciąganie ramion do tyłu. Nauczcie się kontrolować swoją szczękę i gdy jest zaciśnięta, rozluźnijcie ten szczękościsk. Musicie nauczyć się luźno i „bezwładnie” opuszczać ramiona bez równoczesnego przykurczania torsu. Trzeba nauczyć się luźno i bezwładnie zwieszać w dół ze stawów biodrowych kości udowe. Ważne jest oddychanie. Zaciągnięte w płuca powietrze rozprowadźcie w wyobraźni wzdłuż kończyn aż do palców rąk i nóg. Nie znaczy to wcale, że macie oddychać głębiej. Nie znaczy, że macie wciągać w płuca większy haust powietrza. Musicie sobie po prostu przy każdym wdechu zwykłego oddychania wyobrazić, że powietrze rozchodzi się po ciele jak dym z papierosa po jakimś pomieszczeniu. O kolejnym wyobrażeniu pisałam już niejednokrotnie. Wasze spięte ciało jest jak paczka kawy hermetycznie zamknięta i odpowietrzona. W wyobraźni otwórzcie tą paczkę, wpuśćcie tam powietrze i pozwólcie, żeby zmielona, sypka kawa opadła w waszym ciele aż do pięt.

Takie ćwiczenia w wyobraźni można robić i stojąc w strzemionach i siedząc pośladkami na siodle, jak na krześle. Różnica jest taka, że przy pozycji stojącej, przy rozluźnieniu, w naszych nogach pozostają napięcia mięśniowe i pozostajemy partnerem tańczącym na własnych nogach. Przy pozycji siedzącej, przy rozluźnieniu, nogi jeźdźca stają się „bezużyteczne” – jak nogi dziecka siedzącego na wysokim krześle. Stają się zwieszone i na niczym nie oparte. Takie „dyndające”. Może od czasu do czasu bezwiednie w coś kopną. Taki jeździec nie jest „tancerzem”. Raczej można go porównać do osoby siedzącej na krześle, które to krzesło niosą np. cztery osoby. Każda trzyma za jedną nogę krzesła. Nawet jeżeli te cztery osoby niosą krzesło w tanecznych pląsach, to jest to ich taniec, a nie taniec pasażera na krześle.

Przy rozluźnianiu ciał jeźdźca ważna jest też umiejętność patrzenia „panoramicznego”. Człowiek wbrew pozorom widzi dość szeroko. Z głową i gałkami ocznymi skierowanymi na wprost, przy pewnym skupieniu się można zobaczyć to co dzieje się po bokach naszego ciała. Oczywiście do pewnej granicy. Taki sposób patrzenia trzeba wyćwiczyć. Ja ćwiczyłam nie tylko na grzbiecie konia. Ćwiczyłam przez pewien czas w każdej sytuacji, gdy musiałam albo chciałam przejść jakiś odcinek drogi. Ćwiczyłam idąc do stajni i podczas spacerów z psami. Ćwiczcie więc, chociażby po to, żeby nie wlepiać wzroku w końską szyję. Ćwiczcie po to, żeby czuć ruch konia, tak jak się go czuje przy zamkniętych oczach.




Muszę jeszcze wspomnieć, że wszystko co opisuję w moich postach ( pokazuję w niektórych filmikach), jest pewnym wzorem i ideałem do którego dążymy. Jest wzorem idealnego dosiadu, idealnej komunikacji z koniem, idealnego ustawienia i zrównoważenia jego ciała itd. Jest ideałem, którego raczej nigdy się nie osiąga. Opis ideału, uzmysłowienie jeźdźcowi jak ma on wyglądać, jest po to, żeby wiedział on nad czym pracować i do czego dążyć. Patrząc na parę jeździecką nie myślę sobie na przykład – „o jak super ta para pracuje” - bo im wszystko wychodzi. Obserwując parę jeździec - koń nie szukam finalnego efektu pracy tej pary. Ja widzę, czy jeździec czuje i rozumie popełniane błędy i niedoskonałości we wspólnej pracy. Widzę, czy ich szuka i czy próbuje je wyczuć. Widzę, czy pracuje nad zniwelowaniem błędów i poprawą komunikacji czy nie. Bo te błędy pojawiają się zawsze – na każdym etapie umiejętności jeździeckich. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, która działa na koniu według ustalonego szablonu i przepisu pracy. Osoba, która na każdym koniu pracuje tak samo. Która powiela w nieskończoność te same błędy licząc, że może w końcu coś się uda. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, dla której celem jest to, żeby zrobić na innych spektakularne wrażenie i żeby ten cel osiągnąć w „błyskawicznym” czasie. Ale jest to moje subiektywne podejście. Każdy ma prawo do swojego podejścia do jeździeckich poczynań ludzi.





niedziela, 14 października 2018

KŁUS ĆWICZEBNY


Kłus ćwiczebny to „zmora” jeździectwa. I wcale nie mam na myśli tego, że to zmora uczących się jeźdźców. Nie - kłus ćwiczebny to koszmar dla koni. A to dlatego, że jazda kłusem ćwiczebnym jest najczęściej bezmyślnym „klepaniem tyłkiem” przez jeźdźca w grzbiet zwierzęcia. Im bardziej adept sztuki jeździeckiej odbija się sztywno ciałem w siodle, tym dłużej ćwiczy to wysiadywanie w siodle. Konie szkółkowe otrzymują od losu wielokrotną dawkę „oklepywania”. To „klepanie” jest teoretycznie konieczne do wyćwiczenia siedzenia w siodle na koniu idącym kłusem. Instruktorzy i trenerzy każą z uporem maniaka męczyć wierzchowce, bo jeźdźcy muszą wyjeździć swoje „godziny”. Szkoleniowcy nie widzą innego sposobu nauczenia się sztuki siedzenia z przyklejonymi pośladkami do siodła. Jeźdźcy ćwiczą owe siedzenie czasami przez całe treningi – ćwiczą w siodle ze strzemionami, bez strzemion i na oklep. I ćwiczą tylko to siedzenie, ćwiczą nie spadanie z konia w kłusie, ćwiczą przyklejanie pośladków do siodła – nie ma w tej nauce miejsca na działanie pomocami, które pozwolą na „konwersację” z koniem. Nie ma w tej nauce mowy o tym, że wierzchowiec rozluźniony, wierzchowiec, który pręży grzbiet, jest zwierzęciem przygotowanym do niesienia uczącego się jeźdźca. Nie ma w tej nauce mowy o tym, jak adept sztuki jeździeckiej ma połączyć naukę wysiadywania kłusa z nauką tego, jak przygotować zwierzę do niesienia uczącego się człowieka.

Wyjeżdżanie godzin w kłusie ćwiczebnym jest też świetną receptą na brak pomysłu instruktora na prowadzenie treningu. Wystarczy zadać uczniom 20 kółek w kłusie ćwiczebnym i już instruktor ma dobre pół godziny czasu na pogaduszki w Messenger. Nikt nie bierze pod uwagę, że to jest także pół godziny tortur dla zwierzęcia.

Przy takiej „nauce” tworzy się „błędne koło”. Im bardziej jeździec odbija się od siodła i grzbietu konia, im bardziej podskakuje nie mogąc „przykleić” pośladków do siedziska, tym bardziej koń usztywnia grzbiet i robi go wklęsłym. A im bardziej wierzchowiec ma sztywny grzbiet, tym trudniej jeźdźcowi zgrać się z ruchem konia bez odrywania pośladków od siodła. Zresztą dokładnie to samo tyczy się galopu w pełnym siadzie. Ucząc się więc pełnego siadu w tych dwóch chodach, jeździec musi równocześnie uczyć się pracować dosiadem, łydkami i rękami, by móc „rozmawiać” z koniem. Ucząc się pełnego siadu, jeździec musi równocześnie umieć poprosić konia o „przygotowanie” grzbietu do niesienia siedzącego jeźdźca.

Jak już wspomniałam, większość jeźdźców uczy się tylko siedzenia na koniu, siedzenia bez zwracania uwagi na warunki fizyczne ciała wierzchowca. W związku z tym pomysły na utrzymanie się w siodle na sztywnym koniu, którego wklęsły i sztywny grzbiet nie pozwala na wygodne siedzenie, są przeróżne. Jednak obojętnie jaki to jest pomysł, mało który z tych siedzących jeźdźców jest w stanie ruszyć jakąkolwiek z części swojego ciała. Mało który z jeźdźców jest w stanie rozluźnić swoje mięśnie. Pomysły na siedzenie w siodle zaczynają od siłowego zaciskania i trzymania się kolanami siodła, poprzez podtrzymywanie się na zaciągniętych wodzach, aż po siłowo wciskające się w siodło pośladki. Żeby wysiedzieć w siodle, jeźdźcy siłowo pchają swojego wierzchowca i przesadnie odchylają się. Kiedyś na czempionatach widziałam jeźdźca, który plecami opierał się prawie o tylny łęk siodła – i wcale nie wyolbrzymiam. Nie wiem jak on prowadził konia w takiej pozycji.

Problem z prawidłowym siedzeniem w siodle (pełnym siedzeniem w siodle) zaczyna się od złego założenia co do miejsca w naszym ciele, które ma amortyzować ruch konia. Większość z jeźdźców zakłada, że to rola bioder, miednicy i lędźwiowo – krzyżowego odcinka pleców. Jeźdźcy machają biodrami, jakby pośladkami wycierali siedzisko siodła. Spiętymi i pchającymi biodrami prowokują wierzchowca do „spłaszczania” ruchu, bo łatwiej taki wysiedzieć. Ruch konia powinien być jednak sprężysty i wyraźnie wybijający w górę, a amortyzować powinny go wszystkie stawy naszych nóg. Żebyście uświadomili sobie o czym mówię wyobraźcie sobie, że powozicie wozem drabiniastym, jadącym polną drogą pełną dziur i wystających korzeni. Jedziecie, stojąc na ugiętych nogach i amortyzujecie nogami kołyszący ruch pojazdu. W dłoniach trzymacie wodze ciągnącego konia ale nie możecie na nich się uwiesić żeby utrzymać równowagę. Jadąc wierzchem, waszym wozem drabiniastym są strzemiona i na nich powinniście oprzeć i utrzymać swoją równowagę. Na grzbiecie konia jest łatwiej niż na wozie, bo pod pośladkami macie siedzisko, na którym możecie przycupnąć ale absolutnie nie wolno tam przenieść ciężaru ciała i amortyzacji ruchu konia. Wracając do porównania z wozem - to taką podpórką, porównywalną do grzbietu końskiego, byłoby siodełko rowerowe z długą sztycą, wyciągnięte z ramy roweru i oparte ale nie przytwierdzone do podłogi wozu. Muszę jednak zaznaczyć, że ta sztyca powinna być ustawiona w pionie i tuż pod waszym krokiem a nie pod kątem, żeby wygodnie oprzeć pośladki. Gdybyście przycupnęli okrakiem na takim siodełku, nie odważylibyście się rozsiąść się na nim wygodnie jak na stabilnym krześle. Wasze pośladki znalazłyby podparcie ale rolę amortyzującą ruch wozu zostawilibyście swoim nogom.

Kolejną ważną kwestią przy prawidłowej pracy w kłusie ćwiczebnym jest prosta postawa i równowaga jeźdźca. Tak wiem, postów o dosiadzie jeźdźca w równowadze napisałam już niezliczoną ilość. Jednak uważam, że nigdy nie będzie ich dosyć. O dosiadzie można mówić w nieskończoność, tak jak w nieskończoność człowiek powinien nad dosiadem pracować. Zatem – kojarzycie instrukcję, którą znajdziecie w prawie każdej książce o jeździe konnej – instrukcję o linii prostej od ramienia do stopy, wzdłuż której jeździec powinien trzymać postawę ciała? Instrukcja ta niestety nie zawiera informacji na temat tego, jak powinny być ułożone kolana jeźdźca. W związku z tym można mieć kolana podciągnięte pod samą „brodę” i zaciśnięte pachwiny, a łydki cofnąć na tyle daleko, by stopami zmieścić się w owej linii. A układ kolan w dosiadzie na końskim grzbiecie jest bardzo ważny – wręcz kluczowy.





Wyobraźcie sobie, że ta słynna linia od ramion do stóp, to boczna krawędź płaszczyzny „przecinająca” wasze ciało. Przy utrzymanej równowadze ciała, płaszczyzna ta będzie „ustawiona” w idealnym pionie. Gdy człowiek stoi na ziemi na prostych nogach, sprawa jest oczywista. Podczas siedzenia w siodle proponuję, żebyście wyobrazili sobie dwie płaszczyzny. Te płaszczyzny będą składały się na waszą równowagę. Pierwsza płaszczyzna, dłuższa płaszczyzna, to ta już wam znana. Jej dolną krawędź oprzyjcie w wyobraźni na strzemionach. Drugą poprowadźcie w wyobraźni od ramion do kolan i jej dolną krawędź oprzyjcie o poziomą powierzchnię – powierzchnię równoległą do powierzchni ziemi. Innym słowem, na waszą równowagę niech składają się dwie płaszczyzny tworzące piramidę – piramidę o bardzo wąskim czubku. W takiej pozycji wasze stawy kolanowe będą mogły pracować i amortyzować ruch wierzchowca. W takiej pozycji niczego nie będziecie musieli się trzymać, żeby utrzymać równowagę i będziecie mogli nauczyć się swobodnie dawać sygnały torsem, łydkami i rękami.

Kolejna rzecz konieczna przy pełnym siadzie w siodle to głębokie, lekkie i miękkie siedzenie. Mimo tego, że jak wcześniej napisałam, na siedzisku tylko przysiadacie mimo tego, że przysiadając nie zdejmujecie ciężaru swojego ciała z nóg opartych na strzemionach to musicie siedzieć tak, żeby czuć, że grzbiet wierzchowca szczelnie wypełnia przestrzeń między waszymi udami i krokiem. W odciążającym i miękkim siedzeniu nie chodzi o to, żebyście tworzyli jakąś, choćby niewielką, przestrzeń między waszym krokiem a siodłem. Nie chodzi o to, żeby wspinać się nad siodło, by być lekkim. Wasze krocze powinno być szeroko otwarte, uda luźno zwisające ze stawów biodrowych. Pośladki muszą być rozluźnione a odbyt otwarty. I to nie jest żart, to bardzo pomaga w rozluźnieniu całego „biodrowego obszaru”.


Jak dojść do takiego siedzenia w siodle podczas kłusa i galopu? Jak nad tym pracować? Najlepszym ćwiczeniem jest jazda na stojąco. I nie mówię o pół – siadzie. Chodzi o to, żeby wspiąć się nad siodło na lekko ugiętych kolanach i stopami oprzeć się na strzemionach jak na stabilnym podłożu. Musicie stać na tym podłożu w rozkroku, bez używania nóg do chwytania się siodła i konia. Musicie stać wyprostowani jak na tym drabiniastym wozie, na razie bez podpórki z siodełka rowerowego. W tej jeździe na stojąco nie chodzi jednak tylko o utrzymanie równowagi – chodzi o to, żeby nauczyć się w takiej pozycji pracować łydkami, wodzami i ciałem. Żeby przy tej pracy, przy zmianach tempa konia i jego chodów, nie tracić równowagi i nie podtrzymywać jej na wodzach.


Kolejne ćwiczenie to anglezowanie na trzy albo pięć – jeden krok w siodle trzy albo pięć nad siodłem. To ćwiczenie ma nauczyć przysiadać na „siodełku” bez utraty pozycji opartej na nogach. Tak, jak w poprzednim ćwiczeniu, jeździec powinien nauczyć się pracować pomocami przy takim anglezowaniu i nie tracić równowagi.


Następne ćwiczenie to krótkie kłusy z nastawieniem na dokładną pracę przed kłusem i po przejściu do stępa. Chodzi o to, żeby poprosić konia o zakłusowanie - ale do ostatniego kroku stępa namawiać go do ruszenia od zadnich kończyn, z rozluźnionym przodem i w bardzo wolnym tempie. Tak zainicjowany kłus, jeździec powinien wysiedzieć w siodle. Ale należy nastawić się na to, by kłus był krótki. Podczas krótkiego kłusa, rozluźnienie i zaangażowanie zadu konia nie „uciekną” spod kontroli jeźdźca. Jednym słowem, jeździec powinien poprosić o przejście do stępa zanim koń się usztywni i przerzuci ciężar na przód ciała. Po przejściu najlepiej od razu zacząć pracę nad kolejnym zakłusowaniem.


Wszystkie te ćwiczenia mają pomóc jeźdźcowi zdobyć umiejętność zgrania pełnego siedzenia w siodle z prawidłowym, fizycznym przygotowaniem wierzchowca do niesienia jeźdźca. Dla dobra i zdrowia zwierzęcia, praca nad pełnym siedzeniem powinna być ściśle związana z pracą nad zrównoważeniem ciała konia, pracą nad zaangażowaniem zadu konia i wypracowania prężenia grzbietu. Powinna być ściśle związana z pracą nad rozluźnieniem mięśni konia i uelastycznienia jego stawów.



Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.






sobota, 4 sierpnia 2018

RÓWNOWAGA KONIA – PRZÓD/TYŁ



Znalazłam w internecie pytanie: „Jak rozluźnić lewą stronę konia? Jest bardzo spięty, nie chce zbytnio na nią skręcać i tuli się do prawej strony”. Wbrew pozorom, problemy ze skręcaniem konia w którąś ze stron są dość częste. Sporo pytań o przyczynę takiego stanu rzeczy znajdziecie w grupach i na forach dyskusyjnych. Jeźdźcy zazwyczaj szukają prostych przyczyn takiego stanu rzeczy i szukają prostych rozwiązań na ich poprawę:

-„Możliwe jest to, że ma przeciążoną przez wsiadanie”


-„Czyli wsiadać od prawej?”

-„No jak wsiadasz z ziemi to powinno się wsiadać też czasem z prawej, żeby nie obciążać lewej strony, może koń jest obciążony za bardzo na lewej stronie i go coś boli, w tym wypadku polecam dokładne obejrzenie konia przez fizjoterapeutę”.

-„Dobry fizjo to jest pierwsze i być może najbardziej trafne podejście do tej sprawy. Mogą to być spięcia mięśni których koń sam sobie nie rozluźni i potrzebna jest fachowa ręka”.

W przypadku, gdy koń jest bardzo spięty i obolały, każda fachowa porada i działanie fizjoterapeuty będzie bezcenna. Jednak podstawowym pytaniem nurtującym jeźdźca powinno być: - dlaczego mój koń jest tak spięty i sztywny, że aż nie jest w stanie skręcić w jedną ze stron? Jeżeli jeździec nie umie odpowiedzieć sobie na to pytanie, to warto posłuchać takiej porady: „Najpierw przebadaj konia, a później musisz mieć dobrego trenera, który was z tego wyprowadzi. Ja myślę, że to jest jedynie kwestia treningu”.

Jeżeli już wykluczycie wszelkie zdrowotne przyczyny oporu zwierzęcia przed wykonaniem ćwiczenia, to możecie założyć, że przyczyną są napięcia mięśni i sztywność ciała spowodowane błędami w pracy wierzchowca i z wierzchowcem. A najczęstszym błędem jest praca na koniu, którego równowaga ciała jest mocno zaburzona. Przy braku równowagi wierzchowiec zawsze będzie spinał mięśnie, blokował ruch stawów i usztywniał ciało.

Brak równowagi konia może być przyczyną wielu jego zachowań. Zachowań, które człowiek określiłby mianem nieprawidłowych. Na przykład sytuacja z takiego pytania: „Jadę sobie np. galopem po ścianie i wszystko jest okey. Trzymam konia na wodzach, ale nie za mocno i pilnuję, aby nie skręcał, ani nie zwalniał. Wszystko jest dobrze, ale tylko przez chwilę ponieważ później koń, zaczyna mi cały czas wjeżdżać do środka, pomimo tego, że ja cały czas próbuje go trzymać na ścianie. Wyrywa mi się do środka i nie mam pojęcia co zrobić”. Przy braku równowagi i przeciążeniu przodu ciała, konie pędzą albo się wloką. Nie dają się zatrzymać albo trzeba je pchać. Przy braku równowagi wierzchowce nie są w stanie wyregulować rytmu i tempa pod „dyktando” jeźdźca i opiekuna. Przy braku równowagi zwierzęta wiszą na wodzach albo chowają się za wędzidło (przeganaszowanie), ścinają łuki albo wypadają na zewnątrz zakrętu.

Trzy lata temu napisałam post na temat równowagi konia. Zapraszam do przeczytania. Do zrozumienia kwestii równowagi potrzebne jest wyobrażenie trzech płaszczyzn, które „przecinają” ciało konia. Pierwsza to pionowa płaszczyzna dzieląca konia na przód i tył, druga również pionowa, to płaszczyzna dzieląca konia wzdłuż kręgosłupa, na część prawą i lewą. Trzecia płaszczyzna jest pozioma i dzieli konia na dół i górę – „podwozie” i „nadwozie”. 


W wymienionym poście piszę właśnie o tych płaszczyznach. Jednak bez wypionowania powierzchni dzielącej konia na przód i tył, nie będziemy w stanie namówić podopiecznego do skorygowania równowagi bocznej.

Niestety, z moich obserwacji wynika, iż większość koni pracuje w takim układzie ciała, że owa powierzchnia (nazwijmy ją powierzchnia przód/tył) pochyla się w przód. Jest prosta ale nie jest ustawiona w pionie. Przy pracy nad poprawianiem równowagi, nad namówieniem konia do odciążenia przodu ciała, jeźdźcy popełniają wiele błędów. Po pierwsze - podtrzymują przeciążony przód konia. Trzymanie i utrzymywanie w rękach tego ciężaru utwierdza zwierzę w przekonaniu, że może i powinno się opierać ciężarem na wędzidle. Człowiek powinien czuć w rękach ciężar niewiele większy od ciężaru wodzy i wędzidła. Każdy większy ciężar w dłoniach powinien być odczytany jako sygnał mówiący o konieczności skorygowania równowagi podopiecznego. Jednak ten brak ciężaru na wodzach sygnalizuje o pionowym ustawieniu „płaszczyzny przód/tył” tylko wówczas, gdy koń nie jest schowany za wędzidło. Wierzchowiec przeganaszowany nie obciąża rąk jeźdźca, bo nie ma na to technicznych możliwości. Jednak przeciążony przód pozostaje takim jaki był. Różnica jest taka, że ciężar „pochylonej płaszczyzny przód/tył”niosą wówczas napięte do granic możliwości mięśnie przodu ciała i zablokowane stawy zwierzęcia. Błędem jest również całkowite oddawanie i praca na luźnych i zwisających wodzach. Tak, jak w przypadku przeganaszowania, ciężar „pochylonej płaszczyzny przód/tył” przejmują wówczas mięśnie i stawy przodu ciała konia.

Wydawałoby się, że skoro „płaszczyzna przód/tył” pochyla się w przód, to najlepszym rozwiązaniem byłoby przyciągnięcie jej wodzami do siebie. Jednak wodze i ręce człowiek powinien oddawać do przodu – do dyspozycji podopiecznemu (zachowując kontakt z jego pyskiem). Żeby wypionować ową powierzchnię, nie należy przeciągać górnej jej krawędzi w tył, tylko ją przytrzymać i podjechać w przód dolną krawędzią. A ta dolna krawędź znajduje się przy samej ziemi. Górną krawędź wyobraźcie sobie na wysokości waszych ramion. Jednak nie same ramiona powinny być zaangażowane w przytrzymywanie owej powierzchni. Bierze w tym udział całe nasze ciało - począwszy od prawidłowo ułożonych nóg w strzemionach, których to ułożenie pozwoli zaprzeć się na „podłożu”. Punktem oparcia, czy raczej bardziej zaparcia dla pracy plecami, nie powinno być siodło. Człowiek siedzi w siodle wyraźnie i głęboko ale ciężar ciała musi zostawić na strzemionach. Wiem, że to dość spora sztuka stanąć w strzemionach, gdy czuje się siedzisko pod pośladkami. Trzeba jednak nauczyć się nie siedzieć na nim mimo, że dotyka naszego krocza i ud. Niestety, jest to niezbędna umiejętność do pracy nad namawianiem konia do zrównoważenia ciała. Kiedy już jeździec zaprze się na strzemionach, to w przytrzymaniu górnej krawędzi płaszczyzny biorą udział całe plecy – od odcinka krzyżowego do ramion. (Zob. Wodze z wyobraźni)

Z dolną krawędzią „płaszczyzny przód/tył” rozmawiają łydki jeźdźca. Musi być to praca bardzo intensywna. Żeby zrozumieć jak intensywnie mają pracować wasze łydki, sprowokujcie podopiecznego do takiego momentu w tempie danego chodu, że będziecie mieli wrażenie, że jeszcze jeden krok i wierzchowiec przejdzie do niższego chodu. Sprowokujcie to dosiadem (trzymanie powierzchni przód/tył) i powtarzanymi ale krótkimi przyciągnięciami wodzy. Kiedy poczujecie, że ruch konia jest na granicy przejścia, to nie odpuszczajcie sygnałów zwalniających (w żadnym momencie nie wolno ich odpuścić), tylko wyegzekwujcie utrzymanie danego ruchu pukając swoimi łydkami w boki waszego podopiecznego.

Pozostaje do omówienia praca jeźdźca biodrami. Jeżeli górną krawędź „płaszczyzny przód/tył” mamy na wysokości swoich ramion a dolną przy samej ziemi, to nasze biodra podczas siedzenia w siodle znajdują się mniej więcej w połowie jej długości. Wyobraźcie sobie teraz, że ową powierzchnią chcecie odzwierciedlić ruch konia. Powinna ona wówczas huśtać się jak wahadło. Ramiona wraz z górną krawędzią płaszczyzny są punktem zawieszenia wahadła. Dolna krawędź płaszczyzny to ruch konia od zadu. To tam powinien być najobszerniejszy ruch. Zaś biodra jeźdźca powinny pracować – podążać za ruchem środkowej części wahadła. Wcale więc ruch bioder jeźdźca nie powinien być bardzo obszerny. Zbyt obszerny ruch bioder może świadczyć o tym, że „powierzchnia przód/tył” wcale się nie huśta jak wahadło, tylko jeździec pcha biodrami oporną i pochyloną powierzchnię. Lub też bezwolnie podąża za powierzchnią pochyloną i zbyt rozpędzoną, taką ratującą się przed upadkiem. Do tego wszystkiego biodra jeźdźca są pomocą, która owszem podąża za ruchem środkowej części wahadła, ale najpierw powinna określić, jak mocno owe wahadło może się rozhuśtać. Inaczej mówiąc, wyznaczamy granice huśtania mówiąc: „będę „przesuwać” biodra do tego momentu i ani kawałek dalej”. W ten sposób jeździec informuje swojego wierzchowca o tym, jak długie kroki powinien stawiać podczas marszu i w jakim rytmie. Odrobinę inaczej ma się sprawa podczas kłusa anglezowanego – w tym przypadku tempo w jakim podnosimy się z siodła i w nie przysiadamy, określa zakres w jakim ma się huśtać wahadło - czyli określa tempo i rytm kroków konia.


Cytaty - pisownia oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




niedziela, 10 czerwca 2018

UŁOŻENIE STÓP W STRZEMIONACH


Jak już pisałam w poście pt: „Wodze w dłoniach”, każdy szczegół w ułożeniu naszego ciała, podczas siedzenia w siodle, ma ogromne znaczenie dla poprawności naszej współpracy z wożącym nas wierzchowcem. Szczególnie sposób, w jaki stopy leżą w strzemionach, ma ogromne znaczenie. Stopy opierające się w strzemionach są jak fundament budowli. Jak korzenie drzew, jak część słupa wykopana w ziemię. Stopy niosą ciężar całego naszego ciała i gdy podczas dosiadania wierzchowca nadal będą go niosły, to ów ciężar może być pomocą w prowadzeniu konia.

Podczas tego prowadzenia wierzchowca z siodła nasze ciało wskazuje mu ścieżkę, którą ma podążać. Na czym to polega? To proste. Wystarczy wyobrazić sobie, że samemu, na własnych stopach, podąża się tą ścieżką. Wystarczy ustawić ciało dokładnie tak, jak byłoby ustawione podczas naszego marszu. Różnica jest taka, że w siodle mamy ugięte nogi w kolanach. Kluczowe w tym wszystkim jest to wyobrażenie o: „podążaniu na własnych stopach”. Nasze uda i łydki wyznaczają niosącemu nas zwierzęciu granice tej ścieżki. To trochę tak, jak byście prowadzili niewidomego konia po murze o szerokości równej szerokości jego brzucha. Po obu stronach muru jest przepaść. Tylko od waszego dokładnego wskazania, gdzie jest lewa i prawa granica muru, zależy czy wpadnięcie wraz prowadzonym podopiecznym w przepaść, czy nie. Tej granicy nie można wyznaczać wodzami, tylko naszymi kończynami dolnymi. Jednak nasze uda i łydki staną się „granicznymi barierami”, których koń nie może przekroczyć tylko wówczas, gdy będą wyraźnie oparte, poprzez stopę, na poziomej powierzchni. Jeżeli nie będą oparte, nasz podopieczny zawsze będzie miał wrażenie, że może w każdej chwili prześlizgnąć się „pod barierką” albo ją staranować. „Barierki” z naszych nóg nie powinny też przejmować zadania podtrzymującego ciało konia. Barierki są znakiem – drogowskazem, który koń powinien rozumieć i respektować.

Co zrobić, gdy wierzchowiec próbuje przepchnąć „barierki”? Sygnał jeźdźca musi brzmieć: „nie pozwolę na to”. Ale też: „nie pozwolę na przepchnięcie „barierki” nie poprzez siłownie się z Tobą, nie przez napinanie mięśni uda, czy poprzez ciśnięcie łydką albo piętą w nacierający bok kłody. Nie pozwolę na przepchnięcie „barierki” poprzez jej wyraźniejsze i bardziej stabilne „zakotwiczenie w podłożu”. Do tego zakotwiczenia potrzebna jest noga oparta pełną stopą na podłożu. Podczas jazdy wierzchem, tą poziomą powierzchnią muszą być strzemiona. Musi pomóc wam wyobraźnia, w której zobaczcie strzemiona dorównujące długością waszym stopom.

Mam nadzieję, że rozumiecie, iż opisywane przeze mnie sygnały pozwalające na nie siłową pracę z koniem, muszą występować w konfiguracji z innymi pomocami. Przy niedających się przesuwać „barierkach” łydki, wodze i ciało jeźdźca muszą namawiać podopiecznego do rozluźnienia mięśni, do prawidłowego ustawienia ciała i jego zrównoważenia. Bez takiej pracy, żaden wierzchowiec nie zrozumie przekazu wysyłanego przez „barierki”.

Ciężar, jakim jeździec obciąża strzemiona, gdy nie pozwala na przesunięcie „barierek”, jest również pomocą w przekazaniu zwierzęciu prośby o skupienie się, zwolnienie i wyregulowanie tempa. Żeby zrozumieć jak to działa, musicie sobie wyobrazić, że nie jedziecie wierzchem tylko suniecie na własnych stopach po jakiejś powierzchni, ciągnięci przez wierzchowca przed wami. Kiedy tempo wierzchowca wam odpowiada, kiedy wierzchowiec współpracuje i prowadzi z wami merytoryczną konwersację, to suniecie jak po lodzie - dajecie się bez oporu ciągnąć. Kiedy chcecie zwrócić uwagę konia na siebie, na pracę, kiedy prosicie go o zwolnienie tempa i wyregulowanie rytmu, to wyobraźnia musi wam podpowiedzieć, że suniecie po powierzchni, na której możecie się zaprzeć. Zaprzeć poprzez dociśnięcie stóp do powierzchni i stawić czynny opór przeciw ciągnięciu w zbyt szybkim tempie.

To wyobrażenie o sunięciu na własnych nogach po jakiejś powierzchni wykorzystajcie do ułożenia stóp w strzemionach. Jeździec powinien układać stopy tak, żeby leżały równolegle do końskiej kłody. Gdybyście mieli przyczepione do stóp narty albo rolki, to tylko ułożenie ich na wprost trasy, którą podążacie, dałoby wam możliwość ślizgania się na nich. Jednak to nie same stopy powinniście układać i przekręcać. Nawet nie powinno się układać stopy poprzez przekręcanie nogi w stawie kolanowym. Ułożenie stopy, równolegle do kłody konia, powinno byś efektem „przekręcenia” nogi do wewnątrz w stawie biodrowym. Ideałem byłoby takie ułożenie nóg w siodle, takie ich „przekręcenie” w biodrze, żeby stopy ułożyły się palcami lekko skierowanymi do kłody konia. Czyli trochę tak, jak do zjazdu pługiem na nartach.

https://youtu.be/vwVwQYXLtc4

Prawidłowe ułożenie stóp w strzemionach, oparcie się płaskimi stopami w strzemionach, pozwala na rozluźnienie mięśni nóg i „uwolnienie konia” z zakleszczającego uścisku udami jeźdźca. Ważne jest rozłożenie naszego ciężaru na zewnętrzne krawędzie stóp. I nie chodzi o to, by przekręcać stopę w kostce tak, żeby podnieść jej wewnętrzną krawędź. Stańcie w rozkroku na ziemi z lekko ugiętymi kolanami. Stopy płasko, nie odrywajcie żadnej z ich krawędzi od powierzchni. Najpierw spróbujcie obciążyć jak najmocniej wewnętrzną krawędź stóp i zapamiętajcie, jak przy tym ruchu „zamyka się” wasze krocze. Zaraz potem przenieście ciężar na zewnętrzne krawędzie stóp – Wasze krocze rozluźni się przy tym ruchu, a mięśnie ud od wewnętrznej strony rozluźnią. Poczujecie również, jak rozciągają się mięśnie ud po ich zewnętrznej stronie.

Podczas podróżowania w siodle, takie rozłożenie ciężaru jeźdźca pozwala na „wydłużenie” całej nogi w siodle. Pozwala też na, jak ja to nazywam, „wpuszczenie powietrza” między krocze i nogi jeźdźca a siodło. Czemu ma to służyć? Jest to wyraźnym przekazem dla wierzchowca, że tworzymy miejsce dla jego rozluźniających się mięśni grzbietu i kłody. Musicie wiedzieć, że rozluźniające mięśnie „puchną”. Stają się miękkie i „puchną” jak gąbka, którą puszczamy z uścisku. Gąbka wpuszcza do swojego wnętrza powietrze i zwiększa objętość. Rozluźniające się mięśnie konia również nieznacznie zwiększają swoja objętość, więc potrzebują dodatkowego miejsca. Gdy go nie znajdą, to po próbie rozluźnienia znowu się napną i usztywnią. „Wpuszczanie powietrza” nie oznacza jednak, że jeździec powinien jeździć z rozszerzonymi nogami i sztucznie je odstawiać. Nie, dzięki opisanemu przeze mnie ułożeniu nóg, jeździec obejmuje kłodę konia wraz z siodłem tak, jak nasze ręce, gdy kogoś obejmują w czułym geście przytulenia. Prawidłowo ułożone nasze nogi przylegają do siodła udami, kolanami, łydkami. Jednak przylegają miękkimi udami, które dzięki temu stają się bardziej płaskie. Napięte uda są okrągłe w obwodzie. Prawidłowo ułożone nogi przylegają do siodła kolanami, poprzez układ nogi przekręconej w stawie biodrowym a nie dlatego, że jeździec ściska siodło kolanami, by się przytrzymać i zrekompensować w ten sposób brak swojej równowagi. Prawidłowo ułożone nogi przylegają wewnętrzną stroną łydek i nie pozwalają na pracę piętami i wciskanie ich między końskie żebra.

https://youtu.be/bnCkpmNYQxU





Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




niedziela, 22 stycznia 2017

STRACH JEŹDŹCA A DOSIAD


Jak zachowuje się człowiek, gdy się czegoś bardzo boi, a nie ma możliwości ucieczki? Pytam o to, jaką przyjmie pozycję? Pozycję okazującą największy strach i uległość? Ta pozycja, to postawa z głową i oczami spuszczonymi w dół, z przygarbionymi plecami, z podciągniętymi „pod brodę” kolanami, które obejmuje rękami i przyciska do torsu. Taki układ ciała daje człowiekowi złudne poczucie bezpieczeństwa.

Koń odczytuje emocje jeźdźca i opiekuna z jego postawy ciała. Dla wierzchowca podciągnięte wysoko kolana, pochylenie jeźdźca i ręce ułożone tak, jakby przyciskały „coś” do torsu wyrażają właśnie strach i niepewność. Takiemu człowiekowi zwierzę nie zaufa i nie będzie się na nim skupiało. Nawet jeżeli jeździec opanuje strach, a pozostawi przykurczoną pozycję ciała, koń nadal będzie się nią sugerował, oceniając stan emocjonalny swojego pasażera.

Oprócz braku zaufania i skupienia, wierzchowce na takiego „przestraszonego” pasażera reagują również na inne sposoby. Wszystko zależy od wieku, temperamentu i doświadczenia zwierzęcia. Niektórym poczucie zagrożenia, które wyraża postawa jeźdźca, bardzo się udziela. Przerażony koń z przerażonym jeźdźcem na grzbiecie to „mieszanka wybuchowa”. Taka „para” nigdy się nie dogada i nie popracuje.

U wielu ssaków strach wywołuje zachowania agresywne. Jeżeli przestraszony wierzchowiec zaczyna reagować agresywnie, to zazwyczaj „odchodzi w odstawkę”. Częściej jednak, to przestraszony człowiek zaczyna zachowywać się agresywnie wobec podopiecznego, wmawiając sobie, że to nie agresja tylko brak obaw związanych z jazdą konną i podopiecznym. Inaczej mówiąc: wmawia sobie, że to odwaga. Ta agresja wyraża się używaniem siły w relacjach z wierzchowcem i nieustannym szukaniem sposobów na zwiększanie tej siły. Mając do czynienia z agresywnym jeźdźcem, przerażony koń zaczyna być jeszcze bardziej przerażony, ale głównie obecnością agresywnego „opiekuna”.

Spora część koni przyzwyczaja się do przykurczonego pasażera i nie zwraca na niego uwagi. Są to najczęściej doświadczeni „szkółkowi wyjadacze”. Przykurczona postawa jeźdźca prowokuje tylko czasami zwierzęta do robienia „psikusów” i kombinowania: „co by tu zrobić, żeby się nie narobić tylko „odbębnić” wspólną godzinę”. Takie nastawienia mają też nieszkółkowe konie, od których niewiele się wymaga i pozwala przebyć każdą jazdę „na pamięć”.

Koń to bardzo strachliwe zwierzę, więc im bardziej człowiek jest pewny siebie, im bardziej jeździec okazuje mu swoją opiekuńczość, tym bardziej wierzchowiec jest chętny do pracy, spokojny i skupiony. Im bardziej jeździec okaże brak strachu swoją postawą, tym przyjemniejsza staje się współpraca z podopiecznym. Tą postawę można wypracować nawet, gdy człowiek strach odczuwa. Postawa pokazująca brak jakichkolwiek obaw, jest trochę „oszukiwaniem” konia, który jednak dzięki temu również zaczyna panować nad uczuciem strachu. Opiekun takiego konia, siedząc na jego grzbiecie, zaczyna odczuwać „wyciszanie się” podopiecznego. Dzięki czemu pewność siebie jeźdźca wzrasta. Po jakimś czasie jeździec nie musi już udawać, że się nie boi, ponieważ faktycznie przestaje odczuwać strach. Same pozytywy wypływają z takiego oszustwa.

Czego najbardziej boją się jeźdźcy? Każdy jeździec boi się upadku z konia. Jedni się do tego przyznają, inni nie, ale ten strach “siedzi” w ich świadomości czy podświadomości. Ten strach powoduje, że człowiek „kuli się” na grzbiecie konia, czując się w takiej pozycji bezpieczniej. Im wyżej trzyma kolana, tym bardziej wydaje mu się, że ma większe szanse na przytrzymanie się siodła. Pochylone ciało, kurczowe trzymanie się wodzy i siodła, to wszystko rezultat strachu. Niestety, ale taka postawa ciała „stwarza” największe szanse na upadek z wierzchowca. Człowiekowi też łatwiej zapanować nad górą ciała i wyprostować tors, niż przestać podkurczać nogi. Wielu jeźdźców stara się nie przytrzymywać kolanami i nie „wisieć” na wodzach, a tym samym na końskim pysku. Nie czują się jednak z tym zbyt pewnie i komfortowo. Ja zachęcam do takiego siedzenia w siodle, by móc niczego się nie trzymać, a czuć się bezpiecznie.

Jeździec zaczyna panować nad strachem, gdy poczuje, że ma spore szanse na utrzymanie się w siodle, nawet podczas ekstremalnych sytuacji. Taką szansę dają „długie nogi”. Zaraz wyjaśnię dlaczego.

Oto bardzo schematycznie narysowany człowiek na grzbiecie konia.




***
Ten post poświęcam ułożeniu nóg jeźdźca, więc na rysunkach „postać” będzie miała wyprostowany tors. „Dosiad” z pierwszego rysunku nie jest zły. „Jeździec” „obejmuje” podopiecznego w „pasie”, ma więc spore możliwości na prowadzenie podopiecznego dzięki sygnałom przekazywanym łydkami. Ten „jeździec” ma też duże szanse na pracę w równowadze swojego ciała. Dzięki temu nie będzie jeździł na koniu uwieszony na wodzach czyli końskim pysku. Taki układ nóg pozwoli też na delikatne przysiadanie na siodło, czyli na koński grzbiet. Jak to zaobserwować? Wystarczy „postawić” tego „jeźdźca” na ziemi i „sprawdzić”, czy utrzymałby taką pozycję bez przytrzymywania się czegokolwiek.



***
Takiej szansy nie mają jeźdźcy, których łydki „uwierają” konia pod pachami.

***
Człowiek postawiony na ziemi w takiej pozycji nigdy nie utrzyma równowagi. Mając taką pozycję na grzbiecie konia, jeździec również pozbawiany jest swojej równowagi. Jeździec, przy takim układzie nóg, zawsze będzie szukał wszystkich możliwych sposobów i okazji do przytrzymania się i podtrzymania, obarczając w ten sposób swoim ciężarem pysk konia albo jego kręgosłup i łopatki.

***
Wyobraźcie sobie, że zamiast na koniu siedzicie okrakiem na murku.



***
Powiedzmy, że ktoś chce was z tego muru zrzucić pchając w bok. Mając podkurczone nogi nie będziecie w stanie oprzeć się sile, która was spycha. Nie pomoże nawet ściskanie muru kolanami.

***
Powierzchnią, która w kontakcie z murem stworzy blokadę nie pozwalającą na zepchnięcie, będą „długie” uda. „Długie” w stosunku do poziomej krawędzi muru, czyli ustawione tak, by być jak najbliżej linii prostopadłej do owej krawędzi. Przy długich nogach, blokujących o mur możliwość nadmiernego przechylenia się w bok, nie istnieje nawet potrzeba ściskania kolanami tego muru. Na grzbiecie wierzchowca „długość” ud i ich „rola blokująca” jest bardzo ważna również z innego względu. „Blokujące” uda „zdejmują” z łydek obowiązek „blokowania” potencjalnej próby zrzucenia z „muru”. Dzięki temu łydki w bardzo swobodny sposób mogą przekazywać zwierzęciu wszelkie informacje.



***
Gdy podczas siedzenia na takim murze dostaniecie dla waszych stóp nawet niewielką powierzchnię do oparcia, wasze szanse na przeciwdziałanie sile spychającej znacznie się zwiększają. Gdy ktoś was pcha w jakimkolwiek kierunku, to dopóki nie oderwiecie od podłoża którejkolwiek nogi, macie ogromne szanse na pozostanie na miejscu w swojej pozycji.

***
Oczywistym jest, że nikt was nie będzie z konia zrzucał. Nie musi. Wystarczy bardziej energiczny i sprężysty ruch wierzchowca i działa on jak siła zrzucająca. Nie mówiąc już o nietypowych zachowaniach zwierzęcia typu: nagłe i nieoczekiwane zwroty, „strzelanie baranów”, samowolne obieranie kierunku i tempa marszu. Dosiad z „długimi” udami daje dużo większe szanse na utrzymanie się w siodle w każdej sytuacji.

Poza tym, siedząc na murze właśnie w ten sposób (długie nogi, oparte stopy) jesteście w stanie lepiej pracować. Gdybyście mieli wciągnąć na ten murek drugą osobę, nadal siedząc na nim okrakiem, to większe szanse na wykonanie tego zadania macie właśnie w tej pozycji. Wiadomo, że nikogo na konia nie będziecie wciągać ale chodzi o to, by mieć w siodle postawę aktywną, gotową do takiego i każdego innego wysiłku i pracy. Koń, jak już pisałam, ocenia jeźdźca po postawie. Człowiek z aktywnym dosiadem, jest dla zwierzęcia stabilny, wiarygodny, zaangażowany, skupiony, pewny siebie. Koń czując to wszystko odwzajemnia się taką samą postawą.

Przybliżanie układu uda do linii pionowej daje jeszcze jedną zaletę. Wyobraźcie sobie, że chcecie przytulić dziecko, które czegoś się boi. Strach podpowiada mu, że powinien uciekać. Musisz objąć przerażoną osobę tak, by poczuła się bezpiecznie, by nie mogła się wyrwać. Objąć jednak też tak, żeby jej nie zrobić krzywdy zbyt mocnym uściskiem. Obejmujecie takie dziecko całymi rękami, wyciągniętymi maksymalne w przód, by jak największą ich powierzchnią “chronić” “podopiecznego”. Na koniu tymi “opiekuńczymi ramionami” są wasze nogi. Im dłuższe, tym bardziej opiekuńcze i odzwierciedlające pewność siebie ich “właściciela”. „Wydłużając” uda wydłużacie całą nogę, co wyraźnie widać na rysunku. Czyli – wydłużacie „opiekuńcze ramiona”.

Chcę również namówić was do trzymania stóp w strzemionach w pozycji poziomej. Dlaczego? Stańcie na ziemi na piętach i spróbujcie utrzymać równowagę. Spróbujcie stać na piętach bez machania rękami, by się nie przewrócić. Spróbujcie stać na piętach z prostą postawą ciała. Nie da się. Wasza równowaga na koniu powinna mieć stabilna podstawę. Wasza równowaga zaczyna się od stóp. Nawet na grzbiecie konia zaczyna się od stóp, a nie od bioder opartych na siodle. Równowaga na koniu, to nie jest nie spadanie z siodła. Do tego wszystkiego dociskane maksymalnie w dół pięty „wypychają” łydki w przód, a tym samym całe nogi. Blokują tym samym możliwość obniżenia kolan i ustawienia ud w pozycji, jak najbliższej pionowej linii.




piątek, 14 października 2016

MIĘŚNIE BRZUCHA U JEŹDŹCA




Ten post będzie trochę nietypowy. Będzie w nim dużo zdjęć. A to dlatego, że jest kopią prezentacji o tym samym tytule. Podtytuł prezentacji brzmi: „Dlaczego i jak pracować mięśniami brzucha?”.

Pierwszy raz sięgnęłam po formę przekazu jaką jest prezentacja. Szukając informacji na temat tego, jak się robi prezentacje trafiłam na sugestie, że najlepiej zacząć od anegdot. Niestety nie znam takiej, która pasowałby do tego tematu. Radzono, żeby zaraz potem zadać, odbiorcom prezentacji, pytanie związane z jej tematem. Moje pytanie brzmi: „Dlaczego jeźdźcy rezygnują z pracy, z wierzchowcem, na wędzidle?” I zaraz odpowiadam: „Jedną z przyczyn na pewno są takie obrazy końskiej “twarzy””


 




Konie potrafią wyraźnie pokazać jak ogromny ból sprawia im „hamujące” działanie wędzidła. Okazują również bunt, sprzeciw i niezadowolenie z takiej hamującej pracy człowieka. Bunt przeciw siłowemu zaciąganiu wodzy.



Niestety jeźdźcom zależy na tym, by ciągnięcie za wodze działało jak hamulec. Zależy na tym, i zwolennikom pracy na wędzidle, jak i zwolennikom pracy bezwędzidłowej. To proste przełożenie: ciągnę – zatrzymuję. Trochę jak na rowerze: cisnę dłonią na rączkę hamulca – rower zwalnia albo zatrzymuje się. Pomyślcie jednak co się dzieje, gdy rowerzysta naciśnie rączkę przedniego hamulca. Koń przy działaniu przedniego hamulca zachowuje się tak samo. Różnica jest tylko taka, że rower to martwy przedmiot i się przewraca razem z pasażerem. Koń to żywa istota podświadomie bojąca się upadku. Żeby się nie przewrócić, przeciwstawia się działaniu „hamulca” – wodzy, napiera na nie i robi wszystko, by móc biec dalej, żeby ratować się przed upadkiem.

Jak sobie radzą jeźdźcy pracujący na wędzidle, gdy wierzchowiec wyraża tyle negatywnych emocji i broni się przed ciągnącą pracą wodzami? Zaczynają szukać sposobu na lepsze działanie wędzidła. Często zaczyna się to szukanie od zakładania paska krzyżowego (skośnika).






Później coraz mocniej ten skośnik zaciskają.

Pokazałam to zdjęcie Leszkowi. Stwierdził, że gdyby nie mój wpływ na jego sposób pracy z koniem, Birce - swojej klaczy, pewnie też zakładałby coraz więcej “patentów perswazji” na mordę. Robiłby to, żeby zmniejszyć jej szanse na ciągnięcie i szarpanie wodzy. Jak uczy się jazdy konnej skoro myślenie człowieka idzie w kierunku mnożenia narzędzi “siłowej perswazji”? Dlaczego szkolenie nie idzie w kierunku prób zrozumienia przyczyn “nieporozumień” miedzy jeźdźcem i jego wierzchowcem?

Potem “do gry” wchodzą patenty zwiększające siłę rąk. Patenty, które dodatkowo mają pomóc ściągnąć końską głowę w dół.















































Inni sięgają po rollkur.

 



Wracam teraz do tych jeźdźców, którzy postanowili zrezygnować z pracy wędzidłem i jeżdżą na ogłowiach bezwędzidłowych, kantarach i sznurkach zawieszonych na szyi wierzchowca.

 







 





Poszperałam trochę w internecie szukając informacji na temat tego, jak ludzie jeżdżą bez wędzidła. Większość “rozmów” jest podobna do siebie i dotyczy głównie pracy na hackamore: “Ja od roku na haku ;) Mój koń tak się bał o pysk, że zwiewał od wędzidła jak dziki, a na skokach dostawał amby……..”. “Ja od jakiegoś czasu jeżdżę tylko na haku, koń był zszarpany, potrzebuje naprawdę bardzo delikatnej ręki na wędzidle, ja nie potrafię się na nim z nim dogadać…….” Generalnie jeźdźcy są zadowoleni z pracy z podopiecznymi po zmianie ogłowia wędzidłowego na bezwędzidłowe. Według ich relacji zwierzęta wyciszają się, uspokajają głowę, nie szarpią się. Czasami tylko: “Pod haka z każdej strony muszę podkładać futerka i podkładki żeby koń się przypadkiem nie obtarł- co już się zdarzało- pod łańcuszek, pod część nosową i pod czanki”.

Jednak bez względu na odczucia, jeźdźcy muszą zdać sobie sprawę, że póki ciągną za wodze czy sznurek, praca bez wędzidła nie jest bezinwazyjna. Jeźdźcy mają poczucie, że przestają krzywdzić konie, bo one nie otwierają z bólu pyska.


A wierzchowce potrafią nadal okazywać ból jaki odczuwają i bunt przeciw ciągnącej pracy wodzami.








Pokazują ból mimo mocno “utrudnionego zadania”. No bo jak zwierzę ma pokazać, że jeździec robi mu krzywdę sznurkiem wżynający się w szyję?










Istnieje alternatywa dla ciągnącej pracy wodzami. O zatrzymanie się, o zwolnienie tempa, o przejście do niższego chodu jeździec może “poprosić” wierzchowca własnymi mięśniami brzucha.

Praca mięśniami brzucha pozwoli “uruchomić” „hamulec” z tyłu konia. Jednak najpierw trzeba „uruchomić” same mięśnie brzucha. A okazuje się, że jest to dla wielu ludzi nie lada wyzwanie. Ludzie rzadko potrafią „kazać pracować” jednemu, konkretnemu, swojemu mięśniowi czy też partii mięśni. Często przy pierwszych próbach “uruchomienia” danego mięśnia, procesowi towarzyszy zaangażowanie całego ciała. To zaangażowanie okazuje się być usztywnieniem stawów, szczękościskiem, przykurczeniem ramion, podciągnięciem kolan w przypadku znajdowania się na końskim grzbiecie czy zaciśnięciem pachwin. 

W wielu sytuacjach, kiedy proszę,czy dziecko czy osobę dorosłą, o “wciągnięcie brzucha, wciągają oni powietrze w płuca i je tam zatrzymują. Przód klatki piersiowej wraz z “mostkiem” i ramionami “wędrują” mocno w górę. Szyja zostaje schowana w ramiona, a mięśnie brzucha mocno napięte. Tłumaczenie, jak należy pracować mięśniami brzucha, jest niezwykle trudne. Tym bardziej, że nie widzi się tego, w jaki sposób przekaz został odebrany przez daną osobę. Nie widzi się jej mięśni brzucha. W przypadku jeźdźca informacją zwrotną jest jego postawa w siodle i reakcje wierzchowca na próby “dogadania się”. Opowiem tu o pracy mięśni brzucha w sposób, w jaki ja ją odczuwam.

Pracę nad sobą i swoimi mięśniami brzucha należy zacząć od tego, by nie angażować żadnych innych części ciała przy “wciąganiu brzucha”. Trzeba też zapanować nad oddechem i pozostawić go takim, jaki był przed “wciąganiem brzucha”. Pozostawić go równym, opanowanym i spokojnym.

Podczas nauki pracy mięśniami brzucha nie wolno nabierać większej ilości powietrza w płuca. “Mostek”, który łączy żebra, powinien pozostać swobodnie “zwieszony”. Ramiona rozluźnione, swobodnie opuszczone, ustawione wzdłuż poziomej linii. Nie wolno podnosić w górę brody ani wypychać jej do przodu.





Jeździec, który chce pracować mięśniami brzucha, musi je wzmocnić. Musi zadbać o ich kondycję. Nie mam tu jednak na myśli wzmacniania poprzez ćwiczenia typu “brzuszki”, skłony, podciąganie nóg itp. Chociaż oczywiście i takie się przydadzą. Człowiek musi nauczyć się wykonywać przeróżne czynności z “wciągniętym brzuchem”. Po opanowaniu swobodnego oddychania można zacząć śpiewać albo mówić wierszyk. Z “wciągniętym brzuchem” należy chodzić, biegać, jeździć na rowerze. Brzuch można “wciągnąć” podczas oglądania telewizji, pracy przy komputerze, a nawet podczas zasypiania. Dlaczego jednak “wciąganie brzucha” zamykam w cudzysłów? Dlatego, że tak naprawdę mięśnie brzucha należy rozciągać, a nie wciągać w “głąb” jamy brzusznej. Nie należy również napinać mięśni brzucha. Powinny być one miękkie, elastyczne i pracujące. Niestety w jeździectwie przyjęło się pracować napiętymi mięśniami, na przykład pośladków czy pleców w okolicy lędźwiowo - krzyżowej.

Takiej rozciągającej pracy mięśni będzie towarzyszyło uczucie wciągania brzucha. Jednak będzie to efekt rozciągania owych mięśni, a nie cel sam w sobie.








Wyobraźcie sobie, że ktoś przykłada wam do brzucha dłoń i mocno naciska. Żeby “pobudzić” do właściwej pracy mięśnie, nie blokujcie działania ręki napinaniem brzucha. Rozciągajcie mięśnie jak gumę, by w ten sposób przeciwstawić się naporowi. Nie możecie też próbować “uciec brzuchem” od dotyku ręki, musicie chcieć zachować ten “kontakt” z dłonią. Niepożądane jest też wypychanie brzucha. Mięśnie nie mają napierać na dłoń, tylko poprzez sprężystość mięśni stworzyć opór. Dłoń powinna być przyłożona pod pępkiem.

Chyba każdy adept sztuki jeździeckiej, uczący się w szkółkach, usłyszał nie raz, że ma pracować swoim “krzyżem”, siedząc na końskim grzbiecie. Efektem takiej informacji, w wielu przypadkach, jest przesadne napinanie pleców przez jeźdźca. Szczególnie części lędźwiowo - krzyżowej. Towarzyszy temu wklęśniecie tego odcinka, napinanie pośladków i wgniatanie ich w siodło. Jest to koszmarna postawa, usztywniająca całe ciało, wypychająca brzuch, podnosząca “mostek” i przesadnie naciągająca ramiona do tyłu.



Oczywiście plecy jeźdźca mają swój udział w pracy z koniem. I to bardzo znaczący udział, ale praca mięśniami pleców jest konsekwencją rozciągania i działania mięśni brzucha. Oprócz uczucia wciągania brzucha, pojawia się wrażenie, że owe rozciągnięte mięśnie brzucha “przyklejamy” do lędźwiowo - krzyżowego odcinka pleców. Prężące, w głąb jamy brzusznej, działanie rozciągniętych mięśni brzucha, pobudza mięśnie pleców również do rozciągania.


Dzięki takiej pracy jeździec poprawia postawę, “wypełniając” “wcięcie” w plecach, prostując je i prężąc. Brzuch jeźdźca przestaje być wypchnięty, “mostek” i ramiona swobodnie wracają na swoje “naturalne” miejsce. To rozciągnięte, a nie napięte mięśnie pleców powodują, że stają się one “silne”. Takie plecy mogą zostać jednym z “informatorów” wierzchowca, określającym tempo chodów zwierzęcia. Dodatkowym atutem rozciągania mięśni jest “zbudowanie” postawy ciała wyrażającej pewność siebie, upór i brak tolerancji dla nieuzasadnionego sprzeciwu.


Jak “uruchomić” mięśnie brzucha siedząc na końskim grzbiecie? Wrócę tu do ręki “naciskającej” na brzuch jeźdźca. Siedząc w siodle, należy sobie taką dłoń wyobrazić oraz wyobrazić sobie, że trzeba na stałe przyłożyć do niej podbrzusze. Wszystko po to, żeby dać dłoni szansę na “uruchomienie” w każdej chwili mięśni brzucha. Specjalnie napisałam, że przykłada się brzuch do ręki, a nie rękę do brzucha. A to dlatego, że pozycja ręki może zmieniać się tylko wzdłuż pionowej linii, również podczas anglezowania. Ręka ułożona tam, gdzie przedni łęk siodła przechodzi w jego zagłębienie, nie powinna przesuwać się wzdłuż linii poziomej. Tylko przy takiej pozycji ciała w siodle, mięśnie brzucha będą mogły wydajnie pracować. “Przyłożenie” podbrzusza do “takiej ręki” uchroni jeźdźca przed cofaniem bioder, przysiadaniem na tylnym łęku siodła, uchroni przed wypychaniem wierzchowca biodrami i pozwoli wypracować “aktywny dosiad”. Zapraszam do obejrzenia filmiku: “Anglezowanie”

Żeby móc popracować mięśniami brzucha na końskim grzbiecie, czyli inaczej, żeby móc przyłożyć podbrzusze do “ręki”, konieczne jest takie ułożenie nóg, by jeździec mógł wyraźnie oprzeć nogi o podłoże czyli strzemiona. Wyobraźcie sobie, że musicie zostać opuszczeni na linie w jakiś dół. Komu powierzycie rolę osoby trzymającej was, osoby, której zaufacie? Będzie to ktoś, kto stojąc na krawędzi umownej przepaści, w którą się zsuwacie, utrzyma „zapartą” postawę. Ktoś, kto mocno zaprze się na podłożu i nie zegnie się w pół pod wpływem wykonywanej pracy. Ktoś, komu mięśnie brzucha nie „odmówią posłuszeństwa” i nie pozwolą na przegięcie torsu w przód. Na grzbiecie konia nikogo wprawdzie nie trzeba „dźwigać” ale postawa z silnymi mięśniami brzucha spowoduje, że staniecie się osobą, z którą podopieczny będzie chciał współpracować, której zaufa, której zawierzy swój los i będzie posłuszny. Posłuszny tempu i rytmowi, który chcecie „przypisać” chodom zwierzęcia.  



„Znajdźcie” swoje mięśnie brzucha robiąc proste ćwiczenie. Poproście kogoś, by ciągnąc was za ręce próbował „zmusić” was do ruszenia się w przód. Przyjmijcie zapartą postawę ciała, która pozwoli wam nie ruszyć się z miejsca. Jest jednak jeden warunek. To zapieranie nie może wiązać się z nadmiernym odchylaniem. Musicie zachować poczucie równowagi, by w momencie, gdy ciągnący towarzysz puści wasze ręce, nie upaść do tyłu.




W zapartej postawie można też sobie pozwolić na pomaszerowanie za ciągnącą osobą regulując tempo i rytm stawianych kroków.








Słabe, nierozciągnięte i niepracujące mięśnie brzucha pozwolą, by ciało zgięło się w pół.

                               


Napisałam na początku, że dzięki mięśniom brzucha „uruchamiamy” „mechanizm hamowania” z tyłu ciała konia. Ale jest to hamowanie silnikiem. To znaczy, że silnik musi pracować, by „pojazd” mógł zahamować. Taki silnik, w fazie pracy w zadniej części konia, utrzymują aktywne łydki jeźdźca. Nawet, gdy jeździec “prosi” swojego wierzchowca o zatrzymanie się, powinien przesłać równocześnie polecenie, by do pozycji: “stój” wierzchowiec przeszedł “nie wyłączając silnika”. Reasumując: “prośba” skierowana do podopiecznego o wyregulowanie tempa, rytmu i rodzaju chodu, to konfiguracja sygnałów dawanych aktywnie pracującym ciałem i łydkami. Konfiguracja umożliwiająca jeźdźcowi zaniechanie hamującej pracy wodzami.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...