Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ROZWAŻANIA NIEPOUKŁADANE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ROZWAŻANIA NIEPOUKŁADANE. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 26 czerwca 2022

"ZŁOTY ŚRODEK" W JEŹDZIECTWIE



Obserwuję zmagania różnych jeźdźców, próbujących dogadać się z koniem. W tych zmaganiach widzę skrajności a bardzo chciałabym odnaleźć jeźdźców, którzy zrozumieli, że najlepszym rozwiązaniem na pracę z wierzchowcem jest tak zwany „złoty środek”. O co mi chodzi? Jak już nie raz pisałam w swoich postach, zwierzę, na którego grzbiecie podróżujemy, powinno być sportowcem w pełnym tego słowa znaczeniu. Gdy usłyszycie, że jakiś człowiek jest sportowcem, to w wyobraźni widzicie ciało silne, sprężyste, giętkie, o nienagannej postawie i niezwykłej kondycji. Człowiek-sportowiec osiąga to wszystko przez lata cierpliwych, konsekwentnych i żmudnych treningów. Treningów, które są świadomie rozplanowane a stopień trudności wdrażanych ćwiczeń dawkowany stopniowo. Do tego człowiek pracuje nad atletyczną rozbudową swojego ciała w sposób, który przynosi mu satysfakcję i zadowolenie z przyjemnego zmęczenia. Człowiek przy tej pracy minimalizuje możliwość odczuwania nadmiernego bólu i dyskomfortu dzięki wykorzystaniu wiedzy i doświadczenia trenerów, lekarzy, fizjoterapeutów, masażystów i psychologów.

W takich samych kategoriach powinniśmy myśleć o ciele konia, który ma służyć człowiekowi jako partner i na którego plecach zdecydowaliśmy się wozić. Na dodatek zdecydowaliśmy się zaprząc go do pracy bez pytania go o zgodę. I nieważne, czy dosiadając wierzchowca człowiek jeździ na zawody, czy na rekreacyjne przejażdżki w tak zwany teren. Koń nie został stworzony do wożenia nas w jakikolwiek sposób. Nie został stworzony do wysiłku jakiego od niego człowiek oczekuje. Jednak, jeżeli już zmusiliśmy te zwierzęta do takiej posługi wobec nas, to jako rozumne istoty powinniśmy wziąć na siebie obowiązek świadomej pracy nad kondycją i fizycznością jego ciała. Powinniśmy wziąć odpowiedzialność za psychiczny komfort tych zwierząt podczas budowania sportowej kondycji ich ciała.

Śmiem twierdzić, że większość ludzi pracujących z końmi nie rozumie, jak powinno się budować kondycję i atletyczne ciało konia. I tu wracam do tych skrajności, o których wspomniałam na początku postu. Jedna skrajność to typowe zamordystyczne jeździectwo polegające na podejściu pod tytułem: koń to duże silne zwierzę i wszystko wytrzyma. W tej skrajności sposobem zajeżdżania konia jest zmuszenie go do przyjęcia siodła i jeźdźca, bez wcześniejszego fizycznego i psychicznego przygotowania. Sposobem zajeżdżania jest wymuszenie, by wierzchowiec, zmuszony traumatycznych okolicznościach do noszenia jeźdźca, woził go jak najszybciej w trzech chodach. Taki proces zajeżdżania trwa zazwyczaj około miesiąca. Po czym jeźdźcy na tak zajeżdżonych zwierzętach jeżdżą w tereny i na zawody. Wysiłek fizyczny, jakiego oczekują ci jeźdźcy od zwierzęcia, wymuszany jest presją fizyczną i psychiczną. Wymuszany jest zadawanym bólem i strachem. W skrajności numer jeden założeniem jest, że kondycja i rozbudowa mięśni w ciele wierzchowca zostanie nabudowana podczas właśnie takiego wysiłku. Jak można myśleć, że ciało zwierzęcia stanie się atletyczne po wywołaniu napięć i sztywności mięśni i stawów? Jak można myśleć, że fizyczny i psychiczny ból nie wywołuje tych napięć i sztywności? A jednak większość jeźdźców tak myśli albo.......po prostu w ogóle nie myślą.

Druga skrajność w pracy z koniem to nurt niwelujący jakąkolwiek presję fizyczna i psychiczną. Nurt nastawiony na zaprzyjaźnienie się z koniem, na zrozumienie i porozumienie. I w zasadzie należałoby tylko pochwalić takie podejście do zwierzęcia. Jak zwykle jest jednak pewne „ale”. Wierzchowce, znajdujące się pod opieką jeźdźców ze skrajności drugiej, chodzą wprawdzie za i pod swoimi opiekunami bez opresyjnych sygnałów, jednak słowo „chodzą” jest tu nad – ekspresyjnym określeniem ruchu tych zwierząt. Te wierzchowce lezą, powłóczą nogami i snują się po różnych torach przeszkód z frędzelkami, foliami i slalomami. I jeżeli ktoś nie ma zamiaru wsiadać na takiego konia, to nie mam zastrzeżeń do tej formy współpracy człowieka i jego podopiecznego. Jeżeli natomiast zwierzę ma nosić jeźdźca, to praca, przy której nie wymaga się od niego aktywności fizycznej, polegającej na nieustannym ale stopniowym i świadomym przekraczaniu granic możliwości fizycznych ciała, jest krzywdzeniem zwierzęcia. Dlaczego opiekunowie ze skrajności drugiej nie przekraczają tych granic? Ponieważ wymaga to wprowadzenia działań intensywnie namawiających podopiecznego do zwiększenia aktywności fizycznej. Reakcją koni na próby wyegzekwowania kolejnego stopnia wysiłku fizycznego jest w pierwszym odruchu zawsze bunt i niechęć do takiej pracy. A rodzaje tego buntu są różnorakie i trzeba wiedzieć jak pracować z podopiecznym, by ten bunt zniwelować. Podejrzewam też, że wielu jeźdźcom z nurtu skrajności drugiej słowo „namawianie” kojarzy się bardzo pejoratywnie - ze zmuszaniem poprzez presję fizyczną i psychiczną.

Konie same z siebie nigdy nie będą chciały podjąć wysiłku fizycznego większego niż ten, do którego przygotowała ich natura. Żeby stać się zwierzętami z atletyczną budowa ciała, muszą podjąć wysiłek fizyczny dużo większy niż by chciały. A atletyczne ciała muszą mieć po to, by nosić jeźdźca na grzbiecie ze swobodą, lekkością i bez dyskomfortu. I właśnie nie znajduję nurtu ze „złotego środka”, w którym empatyczną, bez-opresyjną pracę fizyczną i psychiczną z wierzchowcem łączy się z bardzo wymagającą pracą nad budową ciała końskiego sportowca. I tu spodziewam się oburzenia części czytelników, że wrzucam jeźdźców do „dwóch worków”. Dlatego od razu przyznaję, że jakaś część jeźdźców szuka możliwości połączenia empatycznej pacy (na zasadzie zrozumienia i porozumienia z podopiecznym) z pracą egzekwującą od wierzchowca podjęcie nienaturalnego dla nich wysiłku fizycznego. Te poszukiwania są jednak bardzo trudne, żmudne i wymagające intelektu i dużego nakładu pracy. Dlatego kandydatów do „trzeciego worka”jest niewielu. Trudno też działania garstki osób nazwać nurtem mającym szansę na przebicie się ponad dwie wcześniej wymienione skrajności.

Pomysł na napisanie tego postu pojawił się po przeczytaniu trzech artykułów. Pierwszy znalazłam na stronie fb Fundacji Rozwoju Jeździectwa. Jest to tekst o zmianie formuły konkursu trenerów podczas tegorocznej edycji imprezy edukacyjnej „Rozmawiając z koniem”. Oto jego fragment: „Każdy z trenerów, będzie musiał zaprezentować wykład i pokazać pracę ze swoim dorosłym, już wyszkolonym koniem, jak również przedstawić jak doszedł to takiego poziomu wyszkolenia od podstaw, prezentując swoje metody szkolenia z koniem młodym....Głównym kryterium oceny pracy, będzie wynik holtera - urządzenia wskazującego m.in. poziom stresu u konia, ocena sędziów oraz ocena publiczności”.

Drugi post to odpowiedź PZJ na „List otwarty do Polskiego Związku Jeździeckiego” z 25 marca 2022. Natomiast trzeci post to odpowiedź autorów Listu otwartego na odpowiedź PZJ. Zachęcam do przeczytania obu pism. Dla mnie odpowiedź PZJ nasycona jest niechęcią przed wprowadzeniem jakichkolwiek zmian w stworzony przez nich system odznak, kursów i zawodów. Przytoczyłam wcześniej fragment postu o konkursie trenerów western. Zmiany w ocenie pracy z koniem jakie promuje się w takich konkursach według mnie mają bardzo dobry kierunek. Są to zmiany, których władze PZJ nie wprowadzą. Dlaczego? Ponieważ dobro konia oceniają zupełnie innymi kategoriami - jak sami piszą w odpowiedzi na „List otwarty” ich osiągnięciem w poprawie dobrostanu wierzchowców na zawodach jest określenie minimalnych wymiarów boksów, rezygnacja ze stanowiskowego utrzymania koni, nakaz zapewnienia koniom dostępu do świeżej wody ( sic? ), kontrola dopingowa i nadzór komisarzy, których zadaniem jest kontrolowanie właściwego odnoszenia się do koni, jakości czworoboków konkursowych oraz treningowych, jak również sprawdzanie stanu rzędu i koni po treningach i konkursach. I to właśnie w takiej kolejności – najpierw sprawdzanie tego w co ubrany jest koń a potem dopiero sprawdzanie jego samego.

A może się mylę w ocenie działań PZJ dla dobra koni? Może to sprawdzanie stanu koni jest oceną poziomu stresu zwierzęcia po zawodach na przykład przy pomocy holtera? Może ktoś z was słyszał o konkursach trenerów w jeździectwie organizowanych przez PZJ, które zapewne wymusiłyby wzrost poziomu wiedzy u szkoleniowców? Może ktoś słyszał o konkursach, w których kryterium oceny nie byłoby tylko przejechanie na grzbiecie konia od literki do literki albo pokonanie kilku przeszkód? A może o konkursach, w których szkoleniowiec ujeżdżenia czy skoków musiałby zaprezentować wykład i pokazać pracę ze swoim dorosłym, już wyszkolonym koniem, jak również przedstawić, jak doszedł to takiego poziomu wyszkolenia od podstaw, prezentując swoje metody szkolenia z koniem młodym? Słyszeliście o konkursach, w których szkoleniowiec musiałby wykazać się i poddać ocenie, na przykład prowadząc trening swojego wieloletniego ucznia i ucznia, którego wcześniej nie znał? Słyszeliście o konkursach w klasycznym jeździectwie, w którym kryterium oceny byłby poziom stresu młodego konia po treningu z danym szkoleniowcem? W którym kryterium oceny byłby stopień umięśnienia, ustawienia, rozluźnienia i zrównoważenia ciała konia trenowanego przez danego szkoleniowca? Pytam, ponieważ taki konkurs byłby szansą na zaprezentowanie swojej pracy dla tej niewielkiej garstki jeźdźców i szkoleniowców z „trzeciego worka”.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Pod poprzednim moim postem ktoś mi zarzucił, że nie jeżdżąc na zawody nie poddaję się ocenie sędziów jeździeckich i w związku z tym nie wiem czy dobrze pracuję z koniem. Nie poddaję się ocenie sędziów jeździeckich z pełną świadomością, ponieważ ich kryteria oceny nie uwzględniają jakości przygotowania wierzchowca do pracy pod jeźdźcem. Oceniane jest tylko to, by koń nie zrzucił przeszkody i przejechał parkur w odpowiednim czasie. Ocenione jest tylko to, by koń „narysował” odpowiednią figurę geometryczną na czworoboku w każdym z chodów. Jeżeli znajdę konkurs dla szkoleniowców klasycznego jeździectwa, gdzie będzie można zaprezentować sposób pracy z koniem i jeźdźcem, opowiedzieć o procesie szkolenia zwierzęcia i jeźdźca od podstaw do etapu zaawansowanych treningów, to chętnie wezmę w nim udział. Jednak mój udział warunkowałaby odpowiedź na jedno pytanie – kto będzie sędziował w takim konkursie? Sędziowie wyszkoleni przez PZJ?

Wesprzyj mnie na Patronite:


Dziękuję

piątek, 11 czerwca 2021

O KOŃSKIEJ KULAWIŹNIE I LUDZKIEJ EMPATII



Czasami obserwuję jeźdźców podczas jazdy wierzchem i nie mogę się nadziwić, że nie czują tego, jak ich podopieczny utyka na tylną nogę. Może nigdy nie mieli okazji siedzieć na grzbiecie zwierzęcia, który stawia kroki równej długości i w równym rytmie, wszystkimi czterema kończynami? A może udają, że nie czują kulawizny podopiecznego? Zwrócenie uwagi na nierówny chód zwierzęcia rodzi konieczność zainteresowania się problemem. Szukanie przyczyny i źródła kulawizny zwierzęcia raczej nie mieści się w zakresie powszechnie przyjętego zaangażowania się w zapewnienie dobrostanu tych zwierząt. Jednak przyznanie się do wyczuwania nierówności w ruchu wierzchowca, zrodzi konieczność zaangażowania się w leczenie podopiecznego. Na pewno wszyscy jeźdźcy wiedzą, że czasami próba niwelowania kulawizny metodami weterynaryjnymi może nie przynieść efektów. Często te próby mogą być poprzedzone zaleceniem, by zrobić zwierzęciu dłuższą przerwę w pracy. A to dość „bolesna” dla jeźdźców okoliczność – mieć konia i nie móc na niego wsiadać.

Są też tacy jeźdźcy, którzy zdają sobie sprawę z kulawizny swojego wierzchowca. Pomimo tego zostawiają sytuację taką jaka jest i bez refleksji go dosiadają. Niektórzy z nich z góry zakładają, że koń tak ma, lub też skracanie kroku jedną z zadnich kończyn samo przejdzie, gdy zwierzę się rozrusza. Inni do takiego wniosku dochodzą dopiero po wyczerpaniu wszystkich (w ich mniemaniu) możliwości zlikwidowania kulawizny. Te wszystkie możliwości likwidacji problemu, jakie brane są pod uwagę, to wszelkie badania weterynaryjne oraz zastosowanie wszelkich możliwych leków i terapii. Oczywiście należy chwalić zapewnienie opieki leczniczej zwierzęciu znajdującemu się pod opieką człowieka. Niestety jeźdźcy nie zaliczają do możliwości zlikwidowania kulawizny zmiany sposobu pracy wierzchowca i z wierzchowcem. Do tych możliwości nie zaliczają znalezienia pierwotnej przyczyny powstania problemu z regularnością ruchu.

Z koniem notorycznie utykającym trzeba powrócić do podstaw pracy. Pod okiem świadomego szkoleniowca zwierzę powinno rozpocząć naukę od podstaw pracy z jeźdźcem i pod jeźdźcem. Podstaw uczących prawidłowego ustawienia ciała, zaangażowania zadu, rozluźnia mięśni i uelastycznienia pracy stawów. Jeźdźcom szkoda chyba jednak czasu na taką pracę. Mając konia w sile wieku nie chcą pracować z nim jak z młodym i niedoświadczonym zwierzęciem. Nie twierdzę, że jeźdźcy ze swoimi kulejącymi podopiecznymi nie próbują pogłębiać wiedzy jeździeckiej. Owszem, angażują instruktorów ale raczej takich, którzy poprowadzą trening tak, jakby uczący się jeździec dosiadał zdrowego i w pełni sprawnego konia.

Zastanawialiście się z czego jeźdźcy czerpią przyjemność w jeździectwie? Głównie z samego faktu wożenia się na grzbiecie konia. To tak, jakby jazda konna nie była sportem. A już na pewno nie sportem zespołowym. A przecież jeździec i koń to już zespół dwóch żywych istot. W innych dziedzinach sportu główną przyjemnością i radością sportowca jest rywalizacja, zdobywane sukcesy, dobre samopoczucie czy wygląd. Ale żeby to osiągnąć, warunkiem jest nieustanne doskonalenie pracy swojego ciała. Udoskonalania postawy ciała, sposobu poruszania się, sposobu rozluźnia mięśni i uelastyczniania ruchomości stawów. To wszystko doprowadza do właściwego nabudowania mięśni i kondycji. Gdy jest to sport w parze lub zespołowy, ważne jest dopasowanie, zgranie i równy, zdrowy rozwój fizyczny i psychiczny wszystkich członków „drużyny”. W tych dziedzinach sportu radością jest budowanie zespołu. Tworzenie i kształtowanie zrozumienia i porozumienia jego członków. Bez tego wszystkiego para czy drużyna nie osiągnie sukcesu. W jeździectwie niewielu czerpie radość z uczenia się i doskonalenia obu członków pary. W jeździectwie cieszy to, że się człowiek porusza kosztem innego żywego stworzenia, bez refleksji nad tym, czy to stworzenie również czerpie z tego przyjemność. Albo przynajmniej czy nie odczuwa przy tym dyskomfortu fizycznego i psychicznego.

Owszem, można z góry założyć, że koń wiozący jeźdźca lubi to. Można sobie tłumaczyć, że przecież koń tak chętnie idzie - bo pędzi. Przecież tak się cieszy z przejażdżki, że nie można go zatrzymać. Tak prze do przodu, że aż wiesza się na wodzach itp. i itd. Przełóżcie jednak takie zachowanie na człowieka (empatia) – czy człowiek biegnący dla przyjemności będzie z uporem rozpędzał się, jakby chciał przed czymś uciec? Czy człowiek biegnący dla przyjemności, cieszący się ruchem i nieuciekający, proszony o zatrzymanie się albo zwolnienie tempa, będzie się rozpędzał jak w ucieczce? Czy człowiek biegnący z przyjemnością i dla przyjemności musiałby być popychany i poganiany? Analogii można by namnożyć sporo.

Brak uwzględnienia potrzeb ciała i ducha zwierzęcia we wspólnej pracy nieuchronnie doprowadza do rozregulowania ruchu zwierzęcia, do powstawania kontuzji, zwyrodnień ciała i niekorzystnego nastawienia wierzchowca do wspólnej pracy z człowiekiem. W jeździectwie nie myśli się jednak o tym wszystkim – bo po co? Lepiej nie zauważać kulawizn, krzywizn i napięć albo założyć, że koń tak ma i cieszyć się tylko swoją przyjemnością bycia wożonym.

Jeżeli już jesteśmy przy temacie empatycznego podejścia do koni, to zastanówcie się proszę: czy rozumiecie się nawzajem z waszym podopiecznym? Często jeźdźcy cieszą się z bliskości i porozumienia z wierzchowcem. Przecież zwierzę rży radośnie nawet już na odgłos samochodu swojego opiekuna. Zawołany na padoku chętnie podchodzi do człowieka. Na zamkniętym terenie chodzi za swoim opiekunem. Wykonuje podstawowe polecenia podczas pracy na lonży i w siodle. Czy to jednak jest porozumienie? Czy to oznacza, że obie istoty w parze się rozumieją? Czy rozumiesz np. dlaczego koń podczas wykonywania tych podstawowych poleceń wiesza się na wodzach albo zadziera głowę „w chmury”? Czy tylko próbujesz zniwelować siłowo te zachowania? W grupach poradnictwa jeździeckiego nie widuje się pytań typu: jak zrozumieć, dlaczego koń wpada łopatką do środka? Jak znaleźć przyczynę tego stanu rzeczy? Nie. Pytania brzmią: co zrobić, żeby koń nie wpadał łopatką? Jeźdźcy nie chcą zrozumieć. Chcą znaleźć sposób i przepis na łatwe, szybkie i natychmiast skutkujące sygnały. Nawet nie chcą rozumieć dlaczego taki a nie inny sygnał powinni użyć – chcą się go nauczyć na pamięć. Gdyby to nie koń tylko człowiek obciążał twoje ręce swoim sygnałem albo chodził z przegięta głową w tył, nazwałbyś/nazwałabyś porozumieniem siłowe próby odgięcia jego głowy albo siłowe podtrzymywanie ciężaru jego ciała walącego się w przód? Nazwałbyś/nazwałabyś zrozumieniem i porozumieniem próby siłowego ustawiania pokrzywionego ciała człowieka? W pracy z końmi takie bezmyślne i siłowe „załatwianie wszelkich spraw z podopiecznym” nazywa się porozumieniem. Czy w takiej relacji człowieka z wierzchowcem „dochodzi do głosu” jego głupota czy hipokryzja?

Czy nazwałbyś/nazwałabyś porozumieniem, gdyby człowiek wyraźnie okazywał ból i próbował go unikać przy sygnałach przekazujących „prośbę” o zatrzymanie się albo zwolnienie tempa? Przy zaciąganych wodzach i wbijającym się boleśnie wędzidle wyraz otwartego pyska konia, ból widoczny w jego przerażonych oczach i rozpaczliwe rzucanie głową, dające nadzieję na uniknięcie bólu, nie dają się nie zauważyć. A jeźdźcy nie zauważają! Kiedyś już pisałam, że największą popularnością z moich postów cieszy się ten, który w tytule ma frazę „patenty jeździeckie”. Prawie zawsze jest na szczycie listy postów w statystykach bloga. Dlatego bardzo się zdziwiłam, gdy pewnego dnia znalazłam na szczycie listy post pod tytułem: „Samo-niesienie konia”. Gros jeźdźców nie zna tego pojęcia. Ktoś, gdzieś musiał usłyszeć to określenie, by wpisać je w wyszukiwarkę. Niby nic a bardzo cieszy mnie ten fakt. Odsyłam was w tym miejscu do postu o samo- niesieniu wierzchowca: Koń samo - niosący. Pracując z koniem, który sam się niesie, jeździec zyskuje możliwość zaprzestania działania wodzami jak hamulcem. Przy samo-niesieniu zwierzęcia, ciało i dosiad jeźdźca mogą przejąć funkcję przekaźnika sygnałów regulujących tempo i rytm marszu podopiecznego. Mogą przejąć funkcję przekaźnika próśb o zatrzymanie się konia. Mogą te funkcje przejąć od wodzy i wędzidła, ponieważ przy samo-niesieniu wierzchowca jeździec nie musi ciałem i biodrami pchać swojego rumaka. Przy prawidłowym dosiadzie i działaniu ciałem, podczas regulowania tempa chodu zwierzęcia, jeździec nie jest w stanie zadawać bólu. Hamującemu działaniu wodzy i wędzidła zawsze towarzyszy ból pyska i języka konia. Pomyślcie o tym, zrozumcie, przeanalizujcie i spróbujcie wprowadzić w życie. Wówczas będziecie mogli mówić o próbach zrozumienia podopiecznego i porozumiewania się z nim.




poniedziałek, 14 września 2020

LIST OTWARTY DO WSZYSTKICH OSÓB NIEBĘDĄCYCH WŁAŚCICIELAMI KONI, KTÓRE ODWIEDZAJĄ STAJNIE


Wszystkie osoby, które odwiedzają różne stajnie (osoby niebędące właścicielami koni w tej stajni), bardzo proszę o niedokarmianie zwierząt. Prośbę kieruję do osób, które przyjeżdżają w towarzystwie właścicieli wierzchowców. Do osób nieletnich i pełnoletnich przyjeżdżających na naukę jazdy konnej. Prośbę kieruję do rodziców przywożących dzieci na treningi oraz do wszystkich innych osób będących gośćmi w stajni. Gośćmi częstymi i nieczęstymi. Jest to prośba powtarzana nieustannie i na okrągło. Powtarzana wszystkim i każdemu z osobna. Niestety, ciągle nierespektowania. Jestem pewna, że prośba taka powtarzana jest w każdej stajni.

Proszę te wszystkie osoby, by zrozumiały również, że prośba o niedokarmianie koni nie jest podszyta złośliwością, brakiem sympatii czy jakąś niechęcią. Ta prośba kierowana jest w trosce o dobro i zdrowie koni.

W naszej stajni mieszka siwa klacz. Przedpołudniami stoi na padoku najbardziej oddalonym od stajni. Kilkukrotnie klacz walczyła z ochwatem. Czym jest ochwat?

Ochwat – u konia, to ostre, rozlane zapalenie tworzywa kopytowego, okrywającego kość kopytową. Ochwat może być ostry lub przewlekły. Zazwyczaj dotyka przednich nóg konia, choć może też pojawić się we wszystkich czterech kopytach. Schorzenie jest bardzo niebezpieczne, ponieważ róg kopyta może ulec trwałemu zniekształceniu w wyniku powikłań (Wikipedia). Ochwat jest bardzo bolesny. Najbardziej bolesna jest wówczas dla konia przednia część kopyt, w związku z tym stara się on przenieść cały ciężar na piętki, wyciągając przednie kończyny przed siebie i równocześnie starając się przemieścić zadnie nogi pod kłodę, by te przejęły na siebie jak najwięcej ciężaru ciała. Koń wygląda tak, jakby siedział na zadzie. Odczucie bólu jest więc bardzo duże, stan ogólny zwierzęcia jest zły, temperatura ciała podwyższona, chore kopyta są gorące, nierzadko występuje równoczesny obrzęk koronki. W skrajnych wypadkach może dojść nawet do oderwania się koronki od puszki kopytowej. Przy ochwacie przewlekłym mamy natomiast do czynienia przede wszystkim z deformacją puszek kopytowych wywołaną rotacją kości i charakterystycznym sposobem chodzenia konia, obciążającego najpierw piętki, a dopiero w następnej kolejności resztę kopyta. Na kopytach są widoczne również charakterystyczne dla tego schorzenia pierścienie ochwatowe.

Przyczyny ochwatu są różne. Często jest to konsekwencja i objaw choroby Cushinga. U wspomnianej klaczy istnieje podejrzenie występowania tej choroby. By zapobiec możliwości pojawienia się u klaczy kolejnego ochwatu, właścicielka konia ma dwie możliwości działania. Może przestrzegać ścisłej diety w karmieniu podopiecznej albo karmić bez przestrzegania diety i podawać drogi lek. Podawać codziennie do końca życia klaczy. Koleżanka wybrała dietę. Ta ścisła dieta konia to siano. Klaczy nie wolno jeść owsa, trawy – szczególnie tej przedpołudniowej, ponieważ zawiera dużo cukrów. Nie może jeść marchewki, jabłek, bananów, buraków. Nie może jeść niczego oprócz siana.

Ponieważ klacz stoi na padoku daleko od stajni, pada czasami ofiarą osób, którym wydaje się, że podsuwanie zwierzęciu do zjedzenia wszystkiego co człowiekowi wpadnie w ręce, jest okazaniem miłości do tych zwierząt. To jednak nie jest okazywanie miłości. Kochasz zwierzątka, to nie dokarmiaj tych, które są pod czyjąś opieka. Zaadoptuj realnie albo wirtualnie zwierzę bezdomne, zwierzę w potrzebie. Wspieraj osoby, które poświęcają czas i wszelkie środki na ratowanie zwierząt w potrzebie. Jest wiele bezpiecznych możliwości okazania miłości zwierzętom. Dokarmiając wspomnianą klacz stwarzasz zagrożenie. Możesz się przyczynić do ogromnego cierpienia zwierzęcia. U wspomnianej klaczy każdy kolejny ochwat może być tym, przy którym będzie trzeba podjąć decyzję o eutanazji, by skrócić cierpienie zwierzęcia. Dokarmiając tego konia możesz przyczynić się do konieczności podjęcia takiej decyzji.

Karmiąc zwierzę, którego nie znasz, karmiąc je bez zgody właściciela możesz trafić na takie, którego schorzenie nie pozwala jeść tego czy owego. Dokarmiane przez Ciebie zwierzę może być uczulone na to, co podajesz mu do zjedzenia. Może też dostawać od tego kolki. Dokarmiając nieznane sobie zwierzę, nie wiesz czy nie zjadło już tego dnia dozwolonej dawki tego, co mu podajesz.

Dokarmiając konie na padokach i wybiegach możesz przyczynić się do tego, że zazdrosne o łakocie konie pobiją się ze sobą i zrobią sobie krzywdę. Dokarmiając konia możesz przyczynić się do tego, że zwierzę zrobi krzywdę osobie, która właśnie go obsługuje. Dzieci, które uczą się jeździć na mojej klaczy, przynoszą dla niej marchewki. Przynoszą zazwyczaj w workach foliowych. Dźwięk worka to informacja dla Loli, że „przyjechały” łakocie. By pozwolić się skupić klaczy na pracy i osobie ją obsługującej, dzieci bezszelestnie chowają worki z marchewkami do stajennej „kuchni”. Później dają te marchewki za moją zgodą, pod moją kontrolą i w nagrodę po pracy. Za moją zgodą moja klacz dostaje też marchewkę od dwóch koleżanek, które przywożą regularnie ową marchewkę swoim koniom. Wszystkie jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to „niekończąca się opowieść”. Koleżanki wiedzą, że niosąc marchewkę swoim koniom nie mogą pominąć mojej klaczy oporządzanej przez amazonkę, ponieważ ta pominięta stanie się niespokojna. Zawsze jednak zadają to samo pytanie.....”czy mogę dać Loli marchewkę?”

Pewnej soboty pierwszy raz zdarzyło się, że owa klacz postanowiła wyrwać się młodej amazonce. Próbowała pobiec w stronę taczki, gdy usłyszała jej dźwięk. Taczki, z której dostawała trawę. Dostawała bez mojej zgody. Byłam przy tym i powstrzymałam zwierzę. A co mogłoby się stać, gdyby nie było mniej akurat przy niej? Niektóre konie w tej stajni są oporządzane i dosiadanie przez dzieci. Dzieci te zawsze są pod opieką i kontrolą osoby dorosłej. Ta opieka i kontrola nie oznacza jednak, że opiekunowie są przylepieni jak cień do swoich podopiecznych.

Powtarzam, więc prośbę jeszcze raz: nie dokarmiaj koni. Nie dokarmiaj, bo przyczynisz się do nieszczęścia.

Piszę ten list w swoim imieniu ale myślę, że wielu ludzi, którzy opiekują się zwierzętami, podpiszą się pod moja prośbą. Podpiszą się nie tylko opiekunowie koni. Podpiszą się opiekunowie wszelkich zwierząt. Z problemem dokarmiania zwierząt boryka się też kolejna z koleżanek. Podzieliła się ostatnio ze mną pewną refleksją. Otóż zauważyła ona, że prośbę o niedokarmianie zwierząt respektują i przyjmują do wiadomości częściej dzieci niż osoby dorosłe. Drodzy dorośli, poddaję Wam tą refleksję koleżanki do przemyślenia.

Olga Drzymała


niedziela, 31 maja 2020

JEŹDZIECTWO - TRENING CZY TRESURA?


Jakiś czas temu (sporo tego czasu upłynęło) Klaudia, czytelniczka moich blogów, podesłała mi pomysł na temat postu. Uważam, że pomysł genialny: „jeździectwo - trening czy tresura?” Genialny temat ale bardzo trudny do przeanalizowania, szczególnie w odniesieniu właśnie do koni. Trudny, ponieważ tresura w języku francuskim to słowo „dressage”. Wszystko się we mnie buntuje, gdy pomyślę, że dresaż (czyli ujeżdżenie) miałoby być tresurą. Le dressage oznacza również ustawianie, ostrzenie, rozstawienie (źródło: tłumacz Google) ale nie oznacza trenowania.

Zajrzałam do Wikipedii, by znaleźć definicję słowa tresura i zadanie napisania postu stało się jeszcze trudniejsze: „Tresura, tresowanie (niem. Dressur z fr. dresser) – zespół działań mających na celu przyzwyczajenie, wdrożenie (nauczenie) zwierząt do wykonywania określonych czynności przez wielokrotne ich powtarzanie w jednakowych okolicznościach, wyrabianie lub wytwarzanie przez człowieka odruchów warunkowych u zwierząt, czasem prostych nawyków poprzez stosowanie systemu nagród i kar.
Tresurę prowadzi się w celach:
praktycznych (np. u psów, koni), 
widowiskowych (np. w cyrkach),
jako metodę naukową w fizjologii (zwłaszcza neurofizjologii), etologii i zoopsychologii – w celu poznania zdolności uczenia się zwierząt, funkcjonowania ich zmysłów oraz sposobów porozumiewania się.
Tresowanie zwierząt (udomowionych lub dzikich) jest wykorzystywane m. in. w szkoleniu psów myśliwskich, obronnych i pasterskich, koni, słoni roboczych, dla potrzeb pokazów cyrkowych”
.

Zajrzałam też do internetowej encyklopedii PWN: „tresura [niem. < fr.], biol. sztuczne wytwarzanie przez człowieka odruchów warunkowych u zwierząt, niekiedy prostych nawyków, z zastosowaniem systemu nagród i kar stanowiących tzw. wzmocnienie”.

Wyszukałam oczywiście też definicję pojęcia „trening sportowy”: Trening sportowy – proces polegający na poddawaniu organizmu stopniowo rosnącym obciążeniom, w wyniku czego następuje adaptacja i wzrost poziomu poszczególnych cech motorycznych. Pojęcie treningu obejmuje także naukę nawyków ruchowych związanych z daną dyscypliną sportu. Poprzez odpowiedni trening, połączony z właściwym odżywianiem, można również kształtować pewne cechy morfologiczne np. zwiększać masę mięśniową czy redukować poziom tkanki tłuszczowej”.

W pierwszym odruchu, po przeczytaniu tych wszystkich definicji, można wyciągnąć wniosek, że jest bardzo cienka granica między tresurą zwierząt a ich trenowaniem. Sięgnęłam więc ponownie do encyklopedii:trening [ang.], systematyczne ćwiczenia w celu uzyskania maks. sprawności w uprawianej dyscyplinie sportowej; prowadzony zwykle pod kierunkiem trenera. Trening sportowy jest wieloletnim procesem nauczania, kształtującym m. in. sprawność fiz., cechy wolicjonalne i osobowość zawodnika. Ze względu na rodzaj zastosowanych środków treningowych rozróżnia się metodę t. całościową (syntetyczną) — trenowanie gł. czynności stanowiącej podstawę danej konkurencji (np. trening skoków o tyczce przez tyczkarza), cząstkową (analityczną) — trenowanie osobno różnych elementów składających się na daną konkurencję (np. t. rozbiegu, wybicia lub techniki pokonania poprzeczki w skoku o tyczce), kompleksową (mieszaną) — naprzemienne stosownie metody całościowej i cząstkowej. Ze względu na rodzaj wysiłku rozróżnia się metody t. ciągłe (jednostajne i o zmiennej intensywności) oraz przerywane (powtórzeniowe i interwałowe); metoda ciągła jednostajna jest jednym z najstarszych rodzajów t. wytrzymałościowego; polega na stopniowym zwiększaniu pokonywanego dystansu przy stałej intensywności pracy, a następnie zmniejszaniu dystansu przy zwiększonej intensywności; metoda ciągła o zmiennej intensywności polega na wprowadzeniu dodatkowo kilku odcinków o zmienionej intensywności; metoda powtórzeniowa — na wielokrotnym wykonywaniu danego elementu techn. przy stałej intensywności t.; metoda interwałowa — na stosowaniu w t. naprzemiennych okresów dużego wysiłku i niepełnego odpoczynku. Rodzajem t. jest też metoda startowa mająca za zadanie podniesienie wytrenowania zawodnika (zarówno fiz., jak i psychicznego) w warunkach zawodów sportowych. Istotną rolę w przyspieszeniu procesu uczenia się przez zawodników poszczególnych czynności odgrywa t. mentalny — kształtowanie precyzyjnego wyobrażenia ćwiczonej czynności, przez obserwowanie innych i świadome wyobrażenie sobie wykonywania danej czynności przez siebie. Efekty t. są uzależnione m. in. od wrodzonych predyspozycji zawodnika, współpracy zawodnika z trenerem, właściwego doboru rodzaju t. oraz od motywacji zawodnika.”

Zaraz, zaraz, odezwą się pewnie niektóre osoby. Ale ta definicja dotyczy ludzi. Owszem, ale nie znalazłam definicji treningu sportowego zwierząt. Poza tym, gdy „wyrzucimy” z tej definicji zdania o przykładowym sporcie czyli skoku o tyczce, definicja bez zastrzeżeń może dotyczyć zwierząt a w szczególności koni. I po przeczytaniu tej definicji, granica między tresurą a treningiem nie wydaje się już tak cienka.

Znalazłam natomiast wzmiankę o treningach medycznych na terenie ogrodów zoologicznych. Przytoczę wam jako ciekawostkę: „Do obowiązków opiekunów zwierząt w zoo należy między innymi przeprowadzanie treningów medycznych. Po co wykonywane są te ćwiczenia? Czym się różnią od tresury praktykowanej w cyrkach? Trening medyczny daje możliwość obejrzenia każdego centymetra ciała zwierzaka, a także pozwala na poddawanie go koniecznym zabiegom weterynaryjnym, czy pielęgnacyjnym przy jego zminimalizowanym stresie. Od tresury, która praktykowana jest w cyrkach, różni się tym, że ćwiczenia są dobrowolne. Ponadto trening nie zakłada kar, tylko nagrody, które są wzmocnieniem pożądanego zachowania: Trening medyczny to także zabawa z opiekunem i nauka, że ten konkretny człowiek jest ich przyjacielem”.

Przy definicjach dotyczących tresury uwagę przyciąga wzmianka o stosowaniu kar i nagród. Czyli przy tresurze nieodzowne są nagrody jak i kary. Myślę, że to jest pierwszy element odróżniający tresurę koni od trenowania koni. Przy pracy treningowej nie widzę konieczności ani możliwości stosowania kar. Znowu mógłby ktoś zaoponować i powiedzieć, że w takim razie nagród też nie powinno być. Nie zgodzę się – nagrody muszą być, ponieważ konie, w odróżnieniu od ludzi, nie trenują z własnej i nieprzymuszonej woli. Dla osiągnięcia efektu zadowolenia konia z pracy sportowej (noszenie rekreacyjnego jeźdźca też jest dla konia pracą sportową), dla wzmocnienia prawidłowych skojarzeń na etapie nauki, dla zachęty do efektywnej pracy, nagrody są nieodzowne. I nawet nie próbujcie argumentować, że te zwierzęta chodzą pod nami ponieważ potrzebują ruchu, kochają ruch i tak chętnie chodzą w „lajcikowe tereny”. Prawda jest taka, że nasze konie nie znają tego co kochali ich dzicy przodkowie. Nie znają wolności, niczym nie ograniczonych przestrzeni, nieśpiesznego podążania za stadem we wspólnym poszukiwaniu pożywienia. A przede wszystkim nie znają braku jarzma ludzi. Tak, tak, wiem, dzikie konie były narażone na ataki głodnych drapieżców. Niewiele się jednak pod tym względem zmieniło – nadal są pożywieniem. Zjadane są przez ludzi, którzy proces konsumpcji mięsa poprzedzają całym ciągiem fizycznych i psychicznych tortur zwierzęcia (targi, transport, ubój).

Kolejnym argumentem moich oponentów może być stwierdzenie, że konie się buntują i odmawiają wykonania poleceń, co usprawiedliwia użycie kary wobec nich. Mam inne zdanie na ten temat. Konie buntują się i nie wykonują poleceń z dwóch powodów. Pierwszym powodem jest nie rozumienie polecenia a drugim brak fizycznych możliwości do jego wykonania. Brak równoważenia ciała i jego prawidłowego ustawienia. Brak kondycji, brak odpowiednio przygotowanych mięśni do wykonania konkretnego zadania. Wymuszenie wykonania zadania mimo tych braków, wymuszenie karą i strachem przed karą powoduje, że w ciele końskim utrwalają się krzywizny i napięcia ciała. Utrwala się niezrównoważony rozkład ciężaru ciała zwierzęcia. A przez to utrwala się w zwierzęciu odruch szukania wszelkich sposobów na radzenie sobie z niedogodnościami, strachem, bólem i dyskomfortem. Dla konia siłowe wymuszanie poprzez zadawanie bólu będzie odczytywane jako kara. W momencie zastosowania siłowego przymusu i zadania bólu, człowiek czyni z jeździectwa tresurę.

Następnym elementem, na który należy zwrócić uwagę przy rozpatrywaniu tytułowego zagadnienia, to dwa słowa zawarte w przytoczonych definicjach. Przy tresurze mowa jest o wyrabianiu odruchów warunkowych. Czym są odruchy warunkowe? odruch warunkowy klasyczny — reakcja na bodziec wcześniej obojętny, skojarzony z bodźcem wywołującym tę reakcję (warunkowanie klasyczne); odruch warunkowy instrumentalny (reakcja instrumentalna) — reakcja wytworzona w wyniku nagradzania lub karania swobodnie emitowanych zachowań (warunkowanie instrumentalne), zapewniająca otrzymanie nagrody lub uniknięcie kary”. (Wikipedia)

W definicji treningu sportowego mowa jest o budowaniu nawyków ruchowych. Czym one są? Nawyki ruchowe to jedne z najbardziej pożądanych efektów treningu sportowego w każdej dyscyplinie na poziomie amatorskim, jak i zawodowym. Wedle definicji z Wikipedii, nawyk ruchowy to nabyta lub wyuczona czynność spostrzegawczo-ruchowa, oparta na mechanizmach neurofizjologicznych, pozwalająca na uzyskiwanie przewidywanych wyników działania z dużą pewnością siebie, minimalną stratą czasu, energii i często w stanie nieświadomości.

Mówiąc prościej: ruchy, które na skutek dużej powtarzalności w pewnym stopniu się zautomatyzowały, dzięki czemu jesteśmy w stanie je pewnie i ekonomicznie wykonać, np. koszykarz, który regularnie doskonali swoje rzuty z dystansu buduje ten konkretny nawyk ruchowy, dzięki czemu jest to czynność wysoce zautomatyzowana, regularna, a także świadcząca o poziomie jego wytrenowania – w teorii wygląda to pozornie prosto, jednak z punktu widzenia pracy organizmu, jest to czynność szalenie złożona. Proces nauki konkretnego ruchu jest zależny od różnorodnych możliwości organizmu. Kształtowanie nawyków ruchowych wpływa na rozwój zwinności oraz siły, minimalizując jednocześnie straty energii. Te są związane ze wzrostem możliwości koordynacyjnych kory mózgowej, która wpływa na podwyższenie możliwości organizmu, co stwarza nowe warunki dla kształtowania ruchu. Proces uczenia się ruchu jest związany także z postrzeganiem, wyobrażeniami, odczuciami, wolą i pamięcią, więc jest to proces wysoce zależny od współpracy mięśni oraz układu nerwowego”
.
(Źródło: https://blogujmy24.pl/budowa-nawykow-ruchowych/)

Nawyk 1) zautomatyzowana czynność (sposób zachowania, reagowania) nabyta w wyniku ćwiczenia, zwłaszcza przez powtarzanie; zwykle nawyk wiąże się z aktywnością typu motorycznego (ruchową), można też mówić o nawykach myślowych, poznawczych, językowych; przyswojenie sobie nawyku przebiega przez wiele faz, w których dana czynność automatyzuje się, uwalniając się stopniowo od świadomej kontroli; u dziecka opanowywanie podstawowych nawyków, związanych np. z chodzeniem, pisaniem, czytaniem itp., wymaga osiągnięcia przez nie pewnej dojrzałości rozwojowej;

2) w psychologii behawiorystycznej — jeden z podstawowych konstruktów teoret. (zmienna pośrednicząca) oznaczający wytworzony związek między bodźcem a reakcją
. (Encyklopedia PWN) 

Kiedyś już pisałam, że koń niosący jeźdźca musi być szczęśliwym atletą. Musi mieć kondycję, postawę i równowagę pozwalającą w sposób swobodny nieść jeźdźca. Koń powinien wozić nas na swoim grzbiecie bez uczucia dyskomfortu,bólu i strachu, ponieważ to wszystko generuje w jego ciele niezdrowe napięcia i blokuje swobodną pracę mięśni i stawów. Z wierzchowcami człowiek powinien pracować nad wyrabianiem nawyków. Nawyku prawidłowego ustawienia ciała i prawidłowego rozłożenia ciężaru. Nawyku pracy z rozluźnionymi mięśniami, zaangażowanym zadem i wyprężonym grzbietem. Wszystko po to, by zwierzę mogło pozytywnie odpowiedzieć i wykonać zadanie, o które prosi jeździec. Wszystko po to, by wierzchowiec mógł przeskoczyć przez przeszkodę i wykonać piruet w galopie w odpowiedzi na zrozumiałe sygnały opiekuna. By mógł wykonać te ćwiczenia dlatego, że ma do wykonania tych ćwiczeń stworzone wszelkie warunki. Koń zmuszany siłą i presją, wykonujący polecenia w strachu przed karą i bez względu na to czy jest gotowy psychicznie i fizycznie do tej pracy, będzie miał wpajane nie nawyki tylko odruchy. Taki koń będzie skakał przez przeszkodę i kręcił piruety w wyniku odruchu a nie na prośbę jeźdźca.

Wnioski, czy jesteście trenerami czy treserami koni, wyciągnijcie sami. Sami sobie odpowiedzcie na pytanie: czy wasz koń trenuje z wami i pod wami, czy jest tresowany?

 



niedziela, 29 marca 2020

CZYM JEST DOSIAD JEŹDŹCA



Zastanawialiście się, czym jest dosiad jeźdźca? Wbrew pozorom, nie jest to postawa jeźdźca pozwalająca wygodnie rozsiąść się na końskim grzbiecie. Nie jest to postawa pozwalająca utrzymać się na plecach zwierzęcia. Zwierzęcia, które porusza się w przeróżny sposób. Dosiad jest postawą człowieka do wykonania pracy jako partner i równocześnie trener. Dosiad - to postawa ciała człowieka zaczynająca się od „podeszwy” stóp do czubka głowy. Jest to postawa, która powinna pozwalać na aktywność fizyczną. Jest to postawa, której trzeba się nauczyć w długim procesie ćwiczeń. Trzeba się jej uczyć tak, jak dziecko uczy się chodzić. Dziecko, zaczynające chodzić, uczy się pracy nogami, uczy się utrzymania równowagi i uczy się działania rękami. Na początku ręce pomagają w balansowaniu, szukaniu i utrzymaniu równowagi. Później dzieci uczą się wykonywać ruchy i pracę rękami niezależnie od utrzymywania równowagi ciała. Z czasem odpowiedzialność za utrzymanie równowagi spada na kończyny dolne. Wielu trenerów i instruktorów jeździectwa uczy dosiadu i prowadzi treningi „dosiadowe”, pozbawiając jeźdźców oparcia dla całego ciała (włącznie z nogami) czyli pozbawiając ich strzemion. Dla mnie to trochę tak, jakby chcieli nauczyć dziecko chodzić nie stawiając go na podłodze. Jakby chcieli nauczyć dziecko chodzić, sadzając je na tak wysokim krzesełku, że mogłyby one machać nóżkami w powietrzu. Co z tego, że takie dziecko siedzi prościutko i na kościach kulszowych? To w żaden sposób nie pomoże mu w nauce chodzenia. Prostej i zrównoważonej postawy przy chodzeniu trzeba i można się nauczyć tylko właśnie podczas chodzenia. Nawet, gdy proces tego uczenia dzieci wspomaga się chodzikami, to i tak jest to patent pozwalający mu przysiąść na siedzisku - jednak jego nóżki nadal opierają się o podłoże. Żeby móc zrobić kilka kroków, dziecko musi odciążyć siedzisko i przerzucić ciężar ciała na nogi. Musi stanąć na nogach, żeby móc podjąć próby chodzenia.

Wróćmy do postawy partnerskiej i trenerskiej jeźdźca na koniu. Odpowiedzialny człowiek, wsiadając na konia, powinien wiedzieć, że grzbiet podopiecznego to nie miejsce na odbycie przejażdżki. Na grzbiecie wierzchowca powinniście być partnerem prowadzącym we wspólnym tańcu. Jako trener i partner w jednym, stanowicie wzór postawy ciała, pracy ciała, jego równowagi, lekkości ruchów, rozluźnienia mięśni i sprężystości stawów. Jednak nie możecie ograniczyć się do bycia wzorem - musicie pokazać partnerowi, jak ma pracować, jak ćwiczyć, jak się poruszać, by móc dorównać i odzwierciedlić prezentowany przez was wzór. Musicie wiedzieć, że na pewno nie będziecie takim wzorem siedząc w siodle jak na krzesełku. Przy takiej pozycji możecie jedynie pomajtać sobie nóżkami, jak dziecko siedzące na zbyt wysokim krześle. Tak siedzący jeźdźcy nie ruszają zazwyczaj jednak w ogóle nogami z obawy przed upadkiem z krzesełka. W tym poście nie chcę jednak pisać o dosiadzie fotelowym. Chcę zająć się jeźdźcami, którzy dążą do przyjęcia postawy aktywnego dosiadu.

Wyobraźcie więc sobie teraz, że w tanecznej parze (o której wyżej wspomniałam) przyjmujecie piękną i wzorową postawę. Jesteście ubrani w piękny i profesjonalny taneczny stój. Wasze nogi utrzymują nienagannie proste plecy, biodra macie ustawione bez przegięć (brak kaczego kupra), wasza głowa jest dumnie podniesiona a rozluźnione ramiona i oddane ręce tworzące „ramę” lekko oplatającą partnera. Czy taka sylwetka pomoże wam z gracją pląsać w tańcu, gdy postawa waszego partnera pozostawia wiele do życzenia? Mimo, że profesjonalnie i pięknie go ustroiliście, ciało ma on pokrzywione, wygięte mocniej w jedną ze stron, nieustannie traci równowagę i łapie ją, przytrzymując się waszych rąk. Przez utratę równowagi gubi on rytm tańca i nieustannie nie dogania on albo przegania rytm muzyki i tańca. W jego ruchach nie ma lekkości i sprężystości - tylko drepcze on z nogi na nogę, kiwając się na boki jak na szkolnych potańcówkach. Przepraszam za porównanie do dzieci w wieku szkolnym, ale takie mam wspomnienia i skojarzenia.


Będąc tylko pięknie ustawionym wzorem nie będziecie trenerami. Pozwalając partnerowi dreptać po swojemu i wypuszczając go z objęć, żeby sam sobie radził, nie będziecie trenerami. Tą piękną postawę (którą przyjęliście) musicie uaktywnić nawet kosztem możliwości jej chwilowej utraty. Musicie uczyć się ją utrzymywać podczas aktywnego udziału w budowaniu postawy partnera. Podczas aktywnego udziału w budowaniu kondycji, szukaniu równowagi ciała przez partnera i pracy nad rozluźnieniem mięśni we wspólnym tańcu. Na niewiele przyda się wam piękna i wzorcowa postawa, gdy boicie się ruszyć z miejsca, boicie się „zrobić krok” i uaktywnić ciało oraz ręce z obawy przed jej utratą. Wiedza o tym, jak powinien wyglądać wzorcowy dosiad (wzorcowa postawa), ma wam ułatwić pracę nad nim podczas aktywnego „tańca” i aktywnej pracy trenerskiej. I nie ważne jest jaki rodzaj „tańca” trenujecie. Postawa aktywnego partnera i trenera powinna obowiązywać przy pracy nad doskonaleniem tańca klasycznego i akrobatycznego. Powinna obowiązywać, gdy taniec w parze jest waszym hobby, a wy jesteście amatorami. Powinna obowiązywać, gdy trenujecie zawodowo.

Każdy mój post jest czymś zainspirowany. Co jest inspiracją dzisiejszego postu? Kojarzycie pary jeździeckie, gdzie siedzący na grzbiecie konia człowiek ma właśnie taką piękną postawę? Wszystko jest prawidłowo poustawiane. Ładnie i prawidłowo są ułożone nogi - jakby przyklejone do końskich boków – stabilne, nieruchome. Ciało proste, ręce oddane.. Aż miło popatrzeć na taką postawę i to naprawdę się chwali. To bardzo pozytywne, że coraz więcej jeźdźców chce świadomie budować swój dosiad. Jednak ten obraz psuje tuptające pod jeźdźcem zwierzę z opuszczoną szyją i głową. Patrzę na takie pary i zaczyna mnie wszystko boleć. Pod pięknie usadzonym jeźdźcem widzę sztywnego, zrezygnowanego konia z zaburzoną równowagą. W jego ruchu nie ma tańca, ekspresji, radości, sprężystości. Jest tylko wytresowany, tuptający sposób chodzenia i ta zwieszona szyja i głowa. Szyja i głowa, które do niedawna były podparte na rękach jeźdźca czyli tzw „piątej nodze”. Ta „piąta noga” pozwalała zwierzęciu radzić sobie z niesieniem nadmiaru ciężaru opartego na przednich kończynach. Oddanie przez jeźdźca rąk i wodzy spowodowało tylko tyle, że pozbawiona oparcia głowa i szyja opadły w dół. W żaden sposób nie pomogło to takiemu zwierzęciu zrównoważyć ciała. Pozbawienie wierzchowca w takim momencie „piątej nogi” wręcz utrudnia mu zrozumienie tego, że powinien odciążyć przód ciała i zaangażować zad. Koń, u którego opuszczenie głowy i szyi jest wynikiem prężenia grzbietu przy zrównoważonym ciele, poproszony będzie tą szyję i głowę swobodnie niósł opuszczoną jak i w pozycji na wprost - czyli w równej linii z linią grzbietu. Prawidłowo niesione w dole głowa i szyja będą częściami ciała zwierzęcia, które bez oporu podniesie ono w odpowiedzi na sugestie jeźdźca. Podniesie je nie próbując ich przy tym oprzeć na wędzidle, wodzach i rękach jeźdźca. Mało tego - przy prawidłowo opuszczanej głowie i szyi , zwierzę to (przy procesie podnoszenia głowi i szyi i ponownego opuszczania na prośbę jeźdźca), nie utraci nadanego tempa i rytmu chodu. Gdybym miała okazję popracować z taką opisana wyżej parą, natychmiast zasugerowałabym jeźdźcowi pracę ciałem, rękami i łydkami nad podniesieniem zwieszonej głowy i szyi i nad zaangażowaniem zadu, by umożliwić zwierzęciu sprężystą pracę ciała i w równowadze. I byłby to moment, w którym jeździec utraciłby piękną ale do tej pory nieruchomą postawę. Byłby to moment, w którym człowiek siedzący na koniu musiałby zacząć uczyć się utrzymywania prawidłowego dosiadu podczas trenerskiej pracy. Byłby to zupełnie normalny bieg wydarzeń. Jeździec powinien mieć świadomość tego, jak powinna wyglądać prawidłowa postawa. Powinien mieć świadomość wzorca, do którego będzie dążył podczas jeździecko - trenerskiej pracy. Nie powinien jednak bać się jej utraty i konieczności nieustannego korygowania przy fizycznym zaangażowaniu w pracę nad postawą partnera. Jeździec nie ma po prostu mieć pięknej i prawidłowej postawy. Jeździec ma używać swojej postawy do prowadzenia żywej istoty we wspólnych pląsach. Martwi mnie ten brak zrozumienia jeźdźców dla konieczności pracy nad postawą konia.

Przyczyn tego braku zrozumienia jeźdźców szukałabym u ich szkoleniowców. Jeździec i wierzchowiec to para, to partnerzy. Obu im należy się równa uwaga i poświęcenie pracy dla budowania postawy. Przecież postawa konia pod jeźdźcem to nic innego, jak tylko jego „dosiad”.

Rolą instruktorów i trenerów powinno być uczenie jeźdźców, jak być trenerami dla swoich podopiecznych, przy równoczesnym dążeniu do doskonalenia postawy i systemu komunikacji między partnerami. Szkoleniowcy muszą uczyć jeźdźców uczyć swoich podopiecznych. Wiem, że łatwiej pracuje się z jeźdźcami dosiadającymi wierzchowce, które idealnie wpisują się w metody szkoleniowe i nie stwarzają dodatkowych problemów. Łatwiej usadzić jeźdźca na „tuptusia”, który posłusznie idzie w wyznaczonym kierunku. Po co zauważać tragiczną postawę konia i psuć idylliczny obraz udanego treningu? Po co poprawiać postawę zwierzęcia, która to postawa „krzyczy”: idę, więc nie próbuj wymagać ode mnie czegokolwiek więcej. Zastanawiam się, co robią instruktorzy, gdy z prośbą o współpracę zwracają się do nich jeźdźcy, których podopieczni nie wpisują się w żadne reguły? Nie da się wówczas zaplanować treningu. Trzeba przeprowadzić taki trening pary jeździec – koń, na jaki pozwala w danym momencie dyspozycja fizyczna i psychiczna obu partnerów. A ta dyspozycja wymusza często przełożenie pracy nad doskonaleniem dosiadu jeźdźca na dalszy plan i skupienie się w pierwszej kolejności nad „dosiadem”(postawą) wierzchowca. Totalnie pokrzywione i niezrównoważone ciało zwierzęcia oraz jego zszargana psychika nie pozwalają mu na swobodną pracę pod jeźdźcem. Nie pozwalają one też na wykorzystanie utartych, sztampowych pomocy szkoleniowych typowych dla danego instruktora. Chyba niewielu szkoleniowców podjęłoby współpracę z taką jeździecką parą. Dlatego mam wrażenie, że zazwyczaj pozostawieni sami sobie, pozbawieni pomocy szkoleniowej są ci jeźdźcy, którzy postanowili ratować konie po przejściach, zbuntowane, nieufne, przerażone. Konie, które nie akceptują relacji z człowiekiem opartej na poddańczym, bezrozumnym posłuszeństwie człowiekowi. Ot, taka dygresja na zakończenie postu.




sobota, 22 lutego 2020

MIARA SUKCESU W JEŹDZIECTWIE


Sukces w jeździectwie nierozerwalnie kojarzy się z udziałem w zawodach i zdobywaniem na nich trofeów. W związku z tym, bezrefleksyjnie dzieli się jeźdźców na tych, którzy odnieśli jeździecki sukces, bo jeżdżą na zawody i na osoby, które nie odnoszą żadnych jeździeckich sukcesów, ponieważ jeżdżą konno rekreacyjnie. W powszechnym mniemaniu, jeźdźcy biorący udział w zawodach, to osoby z większą wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniem. Osobom jeżdżącym rekreacyjnie przypisuje się brak wystarczającej wiedzy i umiejętności, by móc zaangażować się w sportową rywalizację. W powszechnej opinii, jeźdźcy dosiadający konie rekreacyjnie, to osoby jeżdżące tylko „lajcikowo” w tereny. Z tych i pewnie innych powodów, wielu młodych jeźdźców spogląda z podziwem i odrobiną zazdrości na sportowców dosiadających sportowe konie. Wielu młodych jeźdźców martwi brak szans na zrealizowanie sportowych marzeń. Pozostaje im obserwowanie osób z ambicjami sportowymi i mających możliwość realizowania swoich pasji i ambicji. Dzięki mediom społecznościowym, sportowcy opowiadają o swoich mniejszych i większych sukcesach szerokiej rzeszy fanów i czytelników. Nie próbuję powiedzieć, że udział w zawodach nie jest sukcesem, że zdobycie trofeów nie jest sukcesem. Bezsprzecznie udział w sportowej rywalizacji może być sukcesem.

Chciałabym jednak w tym poście zwrócić uwagę, że ta sportowa rywalizacja nie powinna być miarą jeździeckiego sukcesu. Chciałabym dotrzeć z tym przekazem przede wszystkim do amatorów jeździectwa zaczynających swoją jeździecką przygodę. Chciałabym dotrzeć do tych jeźdźców, którzy nie mają szans, możliwości i warunków na dołączenie do grona podziwianych i realizujących się sportowo jeźdźców. Chciałabym dotrzeć do tych jeźdźców, którzy zapytani o ostatnie ich jeździeckie sukcesy są przekonani, że nie mają nic do powiedzenia, ponieważ nie przygotowują siebie i konia do zawodów sportowych. Uwierzcie mi, sportowa, jeździecka rywalizacja nie powinna być miarą sukcesu, ponieważ realia pokazują, że bardzo często udział w zawodach biorą konie spięte, bez energii i bez umiejętności samo – niesienia. W zawodach często biorą udział konie kulejące, „złamane” w szyi, z przegiętymi, obolałymi grzbietami i bez prawidłowego ustawienia ciała. Przerażające jest to, że jeźdźcy dosiadający takie konie są przez sędziów dopuszczani do udziału w zawodach i niejednokrotnie je wygrywają. Na zawodach jeździeckich często liczy się tylko to, czy koń przeskoczy przez przeszkodę i w jakim czasie. Liczy się tylko to, na ile precyzyjnie przejedzie trasę od literki do literki w odpowiednim chodzie. To, że zwierzę pokonuje parkur czy czworobok przerażone, zrezygnowane, obolałe i nieszczęśliwe, nikogo, absolutnie nikogo na takich zawodach nie obchodzi.

Zostałam ostatnio zaproszona i poproszona o prowadzenie treningu amazonki na wałaszku „po przejściach”. Amazonka, która się ze mną w tej sprawie skontaktowała, została właścicielką konia, który zaczynał swoją służbę człowiekowi jako koń wyścigowy. Miał on nieszczęście mieć kilku właścicieli, zanim trafił do wspomnianej amazonki. Oprócz tego, że wałach zmuszany był do ścigania się na torach, nie wiadomo zbyt wiele o jego pracy pod jeźdźcem. Jednak na jazdę próbną, dla amazonki, zwierzę zostało mocno powiązane gumowymi patentami. Koń nie widzi też na jedno oko. Wszystko co zwierzę przeszło w swoim życiu doprowadziło do tego, że jest on „kłębkiem nerwów” i sporą „masą wielkiego nieszczęścia”. Na naszym pierwszym wspólnym treningu koń nie skupiał się na jeźdźcu, biegał nerwowo bez ładu i składu i brykał. Amazonka opowiadała mi, że jej podopiecznemu zdarza się też stawać dęba w najmniej oczekiwanym momencie. Wierzchowiec sprawia wrażenie zwierzęcia rozpaczliwie szukającego pomocy, ponieważ nie rozumie tego, co i dlaczego się z nim działo i dzieje. Amazonka postanowiła ratować to zwierzę. Nasze pierwsze spotkanie i wspólna pracy trwała ponad godzinę. Pracowałyśmy przede wszystkim nad tym, żeby zwierzę chociaż na krótkie momenty, podczas wspólnej jazdy, skupiało się na swojej opiekunce. Pracowałyśmy nad tym, żeby wierzchowiec zrozumiał, że nie musi nerwowo pędzić w przód, że może iść wolno i spokojnie. Pracowałyśmy nad tym, żeby koń zrozumiał, że może a nawet powinien rozluźniać mięśnie, które napina do granic możliwości. Pracowałyśmy przez prawie cały ten czas w stępie. Na sam koniec treningu, gdy udało nam się wyciszyć i nieco rozluźnić oraz skupić konia, amazonka poćwiczyła przejścia do kłusa i z kłusa do stępa. Koń biegł kłusem tylko parę kroków między przejściami. Zabieg był celowy – nie chciałam, żeby podczas zbyt długiego kłusa wierzchowiec rozkojarzył się i usztywnił niwelując sukces, jaki osiągnęłyśmy podczas marszu w stępie. Dlaczego o tym piszę? Z powodu słowa sukces. Zauważcie, że użyłam je w poprzednim zdaniu. Amazonka jeździła 60 minut w stępie – nie galopowała na podopiecznym, nie pokonywała drążków czy przeszkód, nie ćwiczyła pasaży a osiągnęła na tym treningu niewiarygodny sukces. Dotarła z przekazem do konia, do tej pory „zamkniętego” na jakikolwiek przekaz. Namówiła podopiecznego do poruszania się wolnym tempem nadanym przez siebie i osiągnęła to bez siłowego ciągnięcia za pysk zwierzęcia. Namówiła konia do rozluźnienia mięśni szyi i pokazała, że może on i powinien skupiać się na jeźdźcu podczas wspólnej pracy. Wielu sportowców nigdy czegoś takiego nie osiągnęło i nie osiągnie. Dla mnie takie osoby jak opisywana amazonka są i będą bohaterami osiągającymi sukces w jeździectwie. Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli – nie oczekuję, że każdy jeździec powinien ratować skrzywdzone zwierzę i się mu poświęcać. Nie, chodzi mi o uświadomienie wam, że w jeździectwie sukcesem nie jest to, do czego wykorzystujesz i namawiasz konia. Sukcesem jest jakość ruchu i pracy konia. Sukcesem jest jakość waszego porozumienia i komunikacji. Obojętnie, czy jedziecie „lajcikowo” w teren, czy bijecie rekord potęgi skoku - koń powinien być podczas pracy pod wami szczęśliwym atletą. Powinien pracować bez napięć, bólu, strachu, stresu i apatii.




Już kiedyś Wam wspominałam, że zostałam zaproszona przez Klaudię, jedną z czytelniczek moich blogów, do pewnej grupy jeździeckiej na facebook,u. Jest to bardzo duża grupa. Ostatnio ktoś zadał tam pytanie: jakiego konia nigdy nie chcielibyście mieć? Osoba zadająca pytanie nie chciałaby konia rasy tinker, bo to taka przerośnięta krowa. W odpowiedzi napisałam swój post takiej treści: „Przeczytałam ostatnio na tej grupie pytanie brzmiące mniej więcej tak: jakiego konia nigdy nie chcielibyście mieć? Nie podobają mi się pytania podobnego typu, bo brzmią jak pytania o sprzęt sportowy. Są to pytania bardzo uprzedmiotawiające wierzchowce. Ale to moje prywatne zdanie. Pytanie to jednak sprowokowało mnie do napisania tego postu i zaproponowania Wam zabawy wyobraźnią. Wyobraźcie sobie, że konie mają swoją grupę (np. Milion pytań do konia) i w tej grupie pada pytanie jakiego jeźdźca i opiekuna nigdy nie chcielibyście mieć? Oczywiście, nie oszukujmy się - gdyby konie miały naprawdę jakikolwiek wybór, nigdy nie zgodziłyby się służyć człowiekowi. Ale skoro już muszą, a miałyby możliwość wyboru swojego jeźdźca, to jakie cechy człowieka – jeźdźca konie ceniłyby najbardziej? Myślę, że jedną z odpowiedzi byłoby: nie wybrałbym człowieka, który traktuje mnie jak sprzęt sportowy, czyli jako rzecz pozbawioną uczuć, pozbawioną odczuwania, zmuszaną do bezgranicznego wysiłku. To pytanie na grupie koni mogłoby być zadane w nieco innej formie: jakiego przyjaciela nigdy nie chciałbyś mieć?” W odpowiedzi zostałam w komentarzach parę razy obrażona. Oburzeni jeźdźcy i amazonki przede wszystkim tłumaczyli powody, dla których nie kupiliby konia tej czy innej rasy lub wielkości. Oburzenie wywołało też to, że stawiam na równi człowieka i konia. Tłumaczono mi, jakie to wielkie szczęście mają te zwierzęta mogąc wozić ludzi na grzbiecie, zamiast nudzić się na padokach. Przekonywano mnie, że: „koń to koń” i nie ma nic złego w podejściu do niego, jak do sprzętu sportowego. Nie zacytuję wam tych komentarzy, ponieważ administratorzy grupy usunęli mój post i pytanie. Nie zdążyłam nawet przeczytać wszystkich odpowiedzi pod postem. Z tych, które przeczytałam, tylko jedna osoba zrozumiała moje pytanie i intencje i napisała jakiego jeźdźca nie chciałaby mieć, gdyby była koniem. Stanisław Lem powiedział kiedyś: „dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.” Sparafrazuję tą wypowiedź i powiem, że dopóki nie dołączyłam do tej grupy, nie wiedziałam, że na świecie, wśród „miłośników” jazdy konnej, jest tyłu idiotów, całkowicie pozbawionych empatii. Do takich jeźdźców na pewno nie dotrę z moim przekazem z tego postu. Z przekazem, że jeździeckim sukcesem jest przede wszystkim bycie takim jeźdźcem i opiekunem, którego chciałby mieć każdy wierzchowiec. Nachodzi mnie często refleksja, że nadzieją na lepszy los koni w służbie człowieka jest chyba tylko nauczenie empatii najmłodszego pokolenia. Pokolenia, które nauczy się rozumienia i prawdziwej miłości do tych zwierząt. Pokolenia wychowanego w jeździeckim przedszkolu. Jeździeckie przedszkole to pomysł na etapie planowania. Ale myślę, że niedługo przeczytacie o nim więcej.





wtorek, 28 stycznia 2020

#bezpaskakrzyżowego


W moim poprzednim poście napisałam o języku ludzko – końskim. Nie rozchodził się niestety ten post jak świeże bułeczki. Jeźdźcy nie chcą przyznać, ani przed sobą, ani przed innymi, że konie próbują komunikować się z nami językiem bogatym w przekaz. Stereotypowe i odwiecznie takie same uczenie o przekazie, jakie konie do nas wysyłają, jest łatwe, proste i nie wymaga od ludzi wysiłku intelektualnego. Po co więc to zmieniać? Każdy jeździec wie co wyraża wierzchowiec, gdy kładzie uszy „po sobie”. I w zasadzie to by było wszystko na temat wiedzy jeźdźców o tym, że te zwierzęta coś do nas „mówią”. Nawet to, że koń obraca się do człowieka zadem, przez wielu ludzi nie jest traktowane jako przekaz. Odwracający się zadem do swojego „łaskawcy” (to ostatnio moje ulubione określenie na wielu ludzi, idealnie oddające ich stosunek do zwierząt i natury), koń jest wredny, głupi i złośliwy – ot cała wiedza o próbach komunikowania się koni ze swoimi opiekunami.

Szukając tematów do postów „buszuję” czasami w internecie. Nie lubię tego. Nie chodzi o to, że przekaz i zdjęcia wstawiane w internecie nie mają wartości. Nie, ja po prostu jakoś tak mam, że nie lubię oglądać i czytać prywatnych rzeczy w internecie. Wolę kontakty z ludźmi w tzw „realu”. Sama wprawdzie założyłam konto na Instagramie i wstawiam zdjęcia, ale odrzucam każdą informację od Instagrama o kolejnych wstawionych zdjęciach przez inne osoby. Trafiam na część z nich podczas owego przeglądania internetu w poszukiwaniu tematu do kolejnego postu. Czasami nie mogę się nadziwić hipokryzji jeźdźców. Słowny przekaz na temat koni i pracy z nimi przepełniony jest zawsze deklaracjami o miłości do tych zwierząt i chęci ich zrozumienia. I ten słowny przekaz jest często pod zdjęciem, na którym koń wiezie uwieszonego na wodzach jeźdźca. A żeby nie było widać, że jeździec jest uwieszony i swojemu ukochanemu konikowi zadaje zaciągniętym wędzidłem ból, zwierzę ma zawiązany pysk paskiem krzyżowym. Oczywiście moje wprawne oko (podejrzewam, że nie tylko moje - takich osób jest więcej) natychmiast wychwytuje obraz obolałego pyska konia, który z wielkim wysiłkiem próbuje jednak otworzyć zawiązany pysk, żeby nieco zminimalizować uczucie bólu.

I proszę.....w ten sposób narodził się temat postu i pomysł na akcję #bezpaskakrzyżowego. Oczywiście wielu trenerów, instruktorów i jeźdźców, którzy radzą sobie z końmi („radzą” – to moje ulubione określenie na wożenie się na grzbiecie konia, beznadziejnych i zamordystycznych jeźdźców z długim jeździeckim stażem), będzie przekonywać, że pasek krzyżowy pozwala koniowi lepiej czuć wędzidło i lepiej na nie reagować. I tu ciśnie mi się „pod palce” stukające w klawiaturę brzydkie słowo na „k”. K......ludzie, opamiętajcie się - każdy wierzchowiec dokładnie czuje w swoim pysku kawał metalu, gumy, plastiku czy skóry. Do tego czucia nie potrzebuje mieć zawiązanego pyska. A gdy jeszcze taki kawał „ciała obcego” w buzi zadaje mu ból, to zwierzę bardzo wyraźnie pokazuje to, że go czuje. Nie oszukujmy się - zakładacie paski krzyżowe koniom, żeby właśnie nie zobaczyć okazywanego bólu. A jeśli chodzi o lepszą reakcję na wędzidło przy związanym pysku, to jest to reakcja wymuszona właśnie zadanym bólem. Chcecie, żeby koń lepiej reagował na uczucie bólu? To jest ta wasza miłość do tych zwierząt. Jeśli chodzi o pracę z wierzchowcem, to zasada - im mniej, tym lepiej - przynosi zdecydowanie lepsze efekty. Koń najlepiej reaguje na subtelne, delikatne, zrozumiałe i nie zadające bólu sygnały – nauczycie się tak pracować z końmi, to pasek krzyżowy nie będzie potrzebny ani wam ani waszym koniom.

Podczas jednej z dyskusji z jeźdźcem radzącym sobie na koniu, zablokowałam rozmówcy szczękę. Oczywiście za jego zgodą. Jedną ręką przyłożyłam pod brodą, drugą na głowie w okolicy ciemienia i przytrzymałem na tyle mocno, że nie miał szans na rozwarcie szczęki. Potem poprosiłam, żeby z całych sił próbował otworzyć buzię. Zrobił to. Zapytałam, co poczuł. Poczuł napięcie na całym ciele. Największe napięcie poczuł w łydkach. Ot taka dygresja do przemyślenia dla chcących myśleć.



Ostatnio w świecie jeździeckim mówi się trochę o nachrapnikach i ich zbyt ciasnym zapinaniu na końskich nosach. Nie będę się o tym rozpisywać – poczytajcie trochę: https://equista.pl/editorial/2818/dunska-federacja-jezdziecka-przeciwko-zbyt-ciasnym-nachrapnikom-video ,
http://drequeen.pl/?p=192 . Natomiast na temat ciasno zapinanych pasków krzyżowych nie znalazłam zbyt wielu informacji w internecie. W 2017 r Paulina Ferdek opublikowała przetłumaczony tekst https://www.facebook.com/search/posts/?q=Paulina%20Ferdek%20pasek%20krzy%C5%BCowy&ref=eyJzaWQiOiIiLCJyZWYiOiJ0b3BfZmlsdGVyIn0%3D&epa=SERP_TAB. Pasek krzyżowy, inaczej skośnik, jest powszechnie stosowany, ponieważ jeźdźcy nie radzą sobie z tym, że ich podopieczni otwierają pysk podczas pracy wędzidłem. W związku z tym nie mówi się o nim zbyt wiele. Czasami pojawiają się pytania jeźdźców poznających dopiero arkana sztuki jeździeckiej, do czego służy taki pasek. Niektóre odpowiedzi sugerują, że zapobiega przekładaniu przez konia języka nad wędzidło. No cóż.....koń przekłada język nad wędzidło, żeby przestał go boleć. Żeby przestać odczuwać ból zadawany wędzidłem leżącym na tym języku.

Kiedyś, gdzieś „wpadła mi w oko” informacja, że ten dodatkowy pasek w ogłowiu został wymyślony do nieco innego celu. Miał łączyć kółka wędzidła, stabilizując je. Niestety nie mogę teraz odnaleźć tej informacji. Jedno jest pewne: jego obecne zastosowanie jest wymysłem ludzi leniwych i głupich. Głupich, bo stwierdzających : po co uczyć się wykorzystywać wędzidło jako delikatny i subtelny przekaźnik zrozumiałych informacji, jak można zawiązać pysk zwierzęciu. To takie łatwe i nie wymagające intelektualnego wysiłku, a ideę, dla której się go zakłada, zawsze można dorobić.

Wymyśliłam akcję dla odważnych jeźdźców: „bez paska krzyżowego”. #bezpaskakrzyżowego. Miejcie odwagę zdjąć pasek krzyżowy z pyska swojego podopiecznego. Miejcie odwagę zobaczyć, jak koński pysk reaguje na wasze działania wodzami i wędzidłem. Miejcie odwagę zobaczyć przekaz o bólu, jaki wasz podopieczny odczuwa i jaki do was wysyła. Pamiętajcie, że wysyła go w nadziei, że zrozumiecie ten przekaz i uwolnicie swojego ukochanego konika od dyskomfortu i bólu. A potem miejcie odwagę zacząć naukę jazdy konnej pozbawionej siłowego działania wodzami i wędzidłem. Wstawiajcie swoje zdjęcia i relacje z pracy z koniem, który nie ma związanego pyska. Na którego pysku nie maluje się ból.

Ktoś mógłby zasugerować, że lepsza byłaby akcja namawiająca do jazdy bez wędzidła. Problem jest taki, że jeżeli ktoś ciągnie i pracuje siłowo wodzami podczepionymi do wędzidła, będzie tak samo pracował wodzami przyczepionymi do nachrapnika. Owszem, nie będzie zadawał wówczas bólu w pysku. Nie, to fakt. Będzie za to zadawał ból na kości nosowej. Dlatego namawiam: zostaw wędzidło, zdejmij pasek krzyżowy i spójrz prawdzie w oczy - tylko w tym przypadku w koński pysk.






sobota, 13 lipca 2019

WSZYSTKO JEST W GŁOWIE


Na YT pod moją animacją na temat anglezowania pojawia się sporo komentarzy. Czasami bardzo emocjonalnych komentarzy z dużą ilością wykrzykników i słów typu: „bzdura”. Osobom komentującym wydaje się chyba, że dzięki temu są bardziej wiarygodni. Większość tych komentarzy niesie ze sobą treść: „ja umiem inaczej, ja wiem lepiej itd”. Dlatego pod najnowszymi filmami wyłączyłam możliwość komentowania. Merytoryczny komentarz oponenta to naprawdę rzadkość. Ale zdarzają się osoby, które próbują wytłumaczyć swój pogląd na dany jeździecki temat. W jednym z takich komentarzy jego autorka poruszyła temat napięć jeźdźca: „Dlaczego w siodle się siedzi a nie stoi w strzemionach. Ponieważ stanie w strzemionach powoduje napięcia tam gdzie jeżdziec potrzebuje zrelaksowanych mieśni i lekkiego napięcia. W łydkach.” (Pisownia komentarzy oryginalna)

Nie mam nadmiernych napięć w łydkach, gdy opieram ciężar swojego ciała na strzemionach. Rozluźniam wszystkie mięśnie i stawy w swoim ciele podczas stania w strzemionach. Uważam, że taki dosiad ułatwia możliwość rozluźnienia się. Widuję natomiast bardzo wielu jeźdźców siedzących na siodle jak na fotelu, którzy są tak bardzo spięci, że mam wrażenie, iż napięte mają nawet powieki. Umiejętność rozluźnienia się nie do końca zależy od tego, jak jeździec siedzi na grzbiecie konia. Sposób siedzenia w siodle może ułatwiać albo utrudniać proces rozluźniania. Rozluźnienie się to kwestia pracy bardziej umysłowej. To kwestia kontrolowania przez jeźdźca każdej części swojego ciała. Każdej z osobna. Rozluźnienie ciała najpierw musi odbyć się „w głowie” i w wyobraźni a dopiero potem powinno przełożyć się na fizyczność.

Podobnie jest z ćwiczeniami i sygnałami przydatnymi do konwersacji z wierzchowcem. Z sygnałami i ćwiczeniami, które opisuję w swoich postach. Jeżeli ktoś przeczyta wybiórczo jeden z moich postów i weźmie zbyt dosłownie fizycznie moje porady, to będzie to dużym nieporozumieniem. Myślę, że ci czytelnicy, którzy czytają moje posty regularnie i cyklicznie wiedzą, że każdy sygnał musi obowiązkowo przejść długą drogę zanim stanie się „fizycznie namacalny”. Najpierw jeździec musi wiedzieć, co chce powiedzieć zwierzęciu. Informacja ta jest bardzo często odpowiedzią na pytania i zdania „wypowiedziane” ( mową ciała) przez podopiecznego. Czyli, żeby wiedzieć o co poprosić wierzchowca, najpierw trzeba go zrozumieć. Potem sygnał, który ma być przekaźnikiem informacji, trzeba sobie wyobrazić, a ciało jeźdźca zachowa się w odpowiedni sposób pod to wyobrażenie.

Autorka już raz cytowanego komentarza nie zna i nie rozumie tego procesu i drogi jaką musi przebyć dany sygnał. Autorka jeździ inaczej. Ponieważ ona tak jeździ jak jeździ to według niej jest to najlepszy dowód na to, że jej sposób jest tym dobrym i jedynym właściwym. „W jeździectwie nie ma zapierania się w strzemionach, ani zwiększania "siły" nacisku na strzemiona, by zwolnić. Nie dociska się ziemi ani kiedy się siedzi ani kiedy się stoi. Próbowała Pani dociskać nogami ziemię podczas stania ? Po co, skoro efektem jest tylko niepotrzebne napięcie mięśni i zupełnie zbędny wysiłek.” Autorka nie rozumie, że zwiększanie ciężaru w strzemionach to nie fizyczne siłowanie się ze strzemionami przypominające próbę rozciągnięcia puślisk. Nie rozumie, że zapieranie się to nie jest siłowe napinanie ciała, jak to się dzieje przy siłowym zaciąganiu wodzy przez wielu jeźdźców. Dla autorki komentarza używanie rozumu i wyobraźni dla kontroli swojego ciała i rozmowy z koniem jest abstrakcją. I ja potrafię to zrozumieć. Jeżeli ktoś nigdy nie spróbował takiego sposobu pracy i zawsze i tylko używał zaciśniętych mięśni i siły do jazdy na koniu, to może nie rozumieć mojego przekazu. Jednak jeżeli ja czegoś nie rozumiem, to nie wypowiadam się. Jeżeli jest to temat interesujący mnie, próbuję zrozumieć przekaz. Próbuję go wypróbować, żeby zrozumieć. Dopiero potem ewentualnie wyrażam swoją opinię. Wiem, że nie wszyscy „tak mają”.Wiem, że to kwestia pewnej kultury konwersacji, której wielu ludziom brakuje. Wiem też, że nie zmienię takich ludzi ale przynajmniej mogę tutaj o tym wspomnieć. Zawsze jest szansa, że ktoś z moich oponentów przeczyta ten post.

Wracam jednak do rozpoczętego tematu rozluźniania ciała. Nasze rozluźnianie i napinanie poszczególnych mięśni i stawów jest sygnałem dla naszych wierzchowców. Odruchowe i długotrwałe napinanie ciała jest nieświadomym sygnałem, który jest przez każdego konia odczytywany po swojemu. Takie napięcia naszego ciała nie niosą jednak dobrego przekazu. Są zazwyczaj złym wzorem dla konia do naśladowania. Rozluźnienie ciała przez jeźdźca jest również wzorem z tą różnicą, że jest świadomie przekazywanym. Rozluźnianie ciała przez jeźdźca na końskim grzbiecie jest świadomą czynnością, a nie odruchem. Rozluźnienie można i należy wykorzystywać jako pomoc przy świadomym przekazie informacji, próśb i poleceń.

Takie świadome rozluźnienie musi też przejść swoją drogę - najpierw przez narząd ośrodkowego układu nerwowego a następnie przez wyobraźnię. Polecenie: „rozluźnij się” rzucane przez instruktora w stronę spiętego jeźdźca nie pomoże mu w zapanowaniu nad spinającymi się mięśniami i stawami, blokującymi możliwość swojego ruchu. Takie rzucone hasło nie pomoże ani osobie, która ułożyła w siodle swoje ciało w pozycję siedzącą, ani osobie stojącej i opartej na strzemionach. Mało tego, nawet jeżeli instruktorowi uda się skutecznie wytłumaczyć adeptowi jak powinien zapanować nad odruchem napinania mięśni, to bez równoczesnej pracy nad koniem, rozluźnienie ciała będzie dla jeźdźca niewykonalne. Będzie niewykonalne bez pracy nad rozluźnieniem mięśni konia. Niewykonalne bez pracy nad prawidłowym ustawieniem części jego ciała, bez pracy nad zrównoważeniem i zaangażowaniem zadu. Nie jestem jednak w stanie w jednym poście o wszystkim napisać. Jeżeli więc chcecie zrozumieć jak się rozluźnić na koniu, musicie oprócz tego postu przeczytać inne, traktujące o pracy nad wyżej wymienionymi elementami pracy z wierzchowcem.

A jak popracować nad „samym” rozluźnieniem waszego ciała? W waszym słowniku języka „ludzko – końskiego” musi zabraknąć siłowych sygnałów. Musicie stopniowo pozbywać się wszelkich odruchów siłowego pchania, ciśnięcia czy ciągnięcia. Takie siłowanie się z koniem zawsze generuje siłowe, niezdrowe i niepotrzebne napięcia u obu osobników w parze. Wyobraźcie sobie dwie taneczne pary. Pierwsza para to przystojny mężczyzna, który prowadzi swoją partnerkę w tańcu na subtelny, miękki i sprężysty sposób. Tańczy miękko na nogach z giętkimi i sprężystymi stawami. Chwilowe, powtarzane i delikatne napięcia mięśni jego ciała i rąk subtelnie sugerują partnerce kierunek i sposób postawienia kolejnego i kolejnego kroku. Sugerują sposób poruszania biodrami i torsem. Parter obejmuje partnerkę w lekkim, nienachalnym i przytulającym objęciu. W takiej parze obydwie istoty będą w stanie rozluźnić mięśnie w swoim ciele. Będą w stanie pozwolić swoim stawom na sprężystą pracę. Będą w stanie tańczyć tylko dzięki tak zwanemu napięciu mięśniowemu. (Napięcie mięśniowe (tonus) − zdolność mięśni do przeciwdziałania skurczom biernym na rozciąganie. W warunkach stałego utrzymywania postawy i przy czynnościach codziennych liczne mięśnie są utrzymywane w stanie pewnego napięcia (tonus mięśniowy[1]), tzw. posturalnego lub spoczynkowego, które zapewnia prawidłową postawę, charakteryzującą się symetrią i wyrównaniem posturalnym we wszystkich płaszczyznach[2]. Zjawiska z tym związane podlegają stałej regulacji ośrodkowej za pośrednictwem dróg piramidowych i pozapiramidowych, a także wpływom układu przedsionkowego i móżdżku. Wikipedia) Teraz zobaczcie w wyobraźni drugą parę: facet z przebudowanymi mięśniami, bez finezji i gracji w ruchach. Facet ściągający z krzesła partnerkę broniącą się przed wejściem na parkiet. Zobaczcie partnerkę próbującą przy każdym kroku uciec z „imadłowego” uścisku partnera. Zobaczcie faceta trzymającego kurczowo przy sobie partnerkę, którą musi zmusić pchnięciem albo pociągnięciem do zrobienia każdego kroku. Zobaczcie faceta siłowo trzymającego rękę partnerki, gdy tej uda się wyrwać z uścisku i która kombinuje jak uciec z parkietu. Zobaczcie faceta, który na siłę przyciąga do siebie partnerkę za tą trzymaną rękę. Żadna z osób w tej „tanecznej” parze nie rozluźnić mięśni i nie uelastyczni pracy stawów. Nie muszę chyba wam uświadamiać, że typowe jeździectwo to ta druga para? Że typowy jeździec to partner prowadzący z tej drugiej pary?

Żeby więc móc się rozluźnić na końskim grzbiecie, musicie unikać siłowania się z partnerem. I znów zachęcam do przeczytania innych moich postów, w których piszę o sposobach rozmowy z koniem przy pomocy subtelnych sygnałów. Jeżeli interesuje was temat rozluźnienia ciała podczas siedzenia w siodle, nie możecie ograniczyć się do przeczytania tylko tego postu. Kiedy już zaczniecie przestawiać swoją konwersację z wierzchowcem z siłowej na subtelną, możecie pomyśleć o sposobach świadomego wpłynięcia na swoje ciało. Możecie pomyśleć o sposobach namówienia go, by zechciało uruchomić zablokowane stawy i pozwoliło rozkurczyć się siłowo ściśniętym mięśniom.

Na początek musicie przestać utrzymywać się na grzbiecie konia trzymając się czegokolwiek. Wasze ręce nie powinny utrzymywać was na zaciągniętych wodzach. Nogi nie powinny utrzymywać was w siodle poprzez zaciskanie kolan i ściskanie łydkami. Nie możecie też prostować torsu poprzez nadmierne i przesadne odciąganie ramion do tyłu. Nauczcie się kontrolować swoją szczękę i gdy jest zaciśnięta, rozluźnijcie ten szczękościsk. Musicie nauczyć się luźno i „bezwładnie” opuszczać ramiona bez równoczesnego przykurczania torsu. Trzeba nauczyć się luźno i bezwładnie zwieszać w dół ze stawów biodrowych kości udowe. Ważne jest oddychanie. Zaciągnięte w płuca powietrze rozprowadźcie w wyobraźni wzdłuż kończyn aż do palców rąk i nóg. Nie znaczy to wcale, że macie oddychać głębiej. Nie znaczy, że macie wciągać w płuca większy haust powietrza. Musicie sobie po prostu przy każdym wdechu zwykłego oddychania wyobrazić, że powietrze rozchodzi się po ciele jak dym z papierosa po jakimś pomieszczeniu. O kolejnym wyobrażeniu pisałam już niejednokrotnie. Wasze spięte ciało jest jak paczka kawy hermetycznie zamknięta i odpowietrzona. W wyobraźni otwórzcie tą paczkę, wpuśćcie tam powietrze i pozwólcie, żeby zmielona, sypka kawa opadła w waszym ciele aż do pięt.

Takie ćwiczenia w wyobraźni można robić i stojąc w strzemionach i siedząc pośladkami na siodle, jak na krześle. Różnica jest taka, że przy pozycji stojącej, przy rozluźnieniu, w naszych nogach pozostają napięcia mięśniowe i pozostajemy partnerem tańczącym na własnych nogach. Przy pozycji siedzącej, przy rozluźnieniu, nogi jeźdźca stają się „bezużyteczne” – jak nogi dziecka siedzącego na wysokim krześle. Stają się zwieszone i na niczym nie oparte. Takie „dyndające”. Może od czasu do czasu bezwiednie w coś kopną. Taki jeździec nie jest „tancerzem”. Raczej można go porównać do osoby siedzącej na krześle, które to krzesło niosą np. cztery osoby. Każda trzyma za jedną nogę krzesła. Nawet jeżeli te cztery osoby niosą krzesło w tanecznych pląsach, to jest to ich taniec, a nie taniec pasażera na krześle.

Przy rozluźnianiu ciał jeźdźca ważna jest też umiejętność patrzenia „panoramicznego”. Człowiek wbrew pozorom widzi dość szeroko. Z głową i gałkami ocznymi skierowanymi na wprost, przy pewnym skupieniu się można zobaczyć to co dzieje się po bokach naszego ciała. Oczywiście do pewnej granicy. Taki sposób patrzenia trzeba wyćwiczyć. Ja ćwiczyłam nie tylko na grzbiecie konia. Ćwiczyłam przez pewien czas w każdej sytuacji, gdy musiałam albo chciałam przejść jakiś odcinek drogi. Ćwiczyłam idąc do stajni i podczas spacerów z psami. Ćwiczcie więc, chociażby po to, żeby nie wlepiać wzroku w końską szyję. Ćwiczcie po to, żeby czuć ruch konia, tak jak się go czuje przy zamkniętych oczach.




Muszę jeszcze wspomnieć, że wszystko co opisuję w moich postach ( pokazuję w niektórych filmikach), jest pewnym wzorem i ideałem do którego dążymy. Jest wzorem idealnego dosiadu, idealnej komunikacji z koniem, idealnego ustawienia i zrównoważenia jego ciała itd. Jest ideałem, którego raczej nigdy się nie osiąga. Opis ideału, uzmysłowienie jeźdźcowi jak ma on wyglądać, jest po to, żeby wiedział on nad czym pracować i do czego dążyć. Patrząc na parę jeździecką nie myślę sobie na przykład – „o jak super ta para pracuje” - bo im wszystko wychodzi. Obserwując parę jeździec - koń nie szukam finalnego efektu pracy tej pary. Ja widzę, czy jeździec czuje i rozumie popełniane błędy i niedoskonałości we wspólnej pracy. Widzę, czy ich szuka i czy próbuje je wyczuć. Widzę, czy pracuje nad zniwelowaniem błędów i poprawą komunikacji czy nie. Bo te błędy pojawiają się zawsze – na każdym etapie umiejętności jeździeckich. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, która działa na koniu według ustalonego szablonu i przepisu pracy. Osoba, która na każdym koniu pracuje tak samo. Która powiela w nieskończoność te same błędy licząc, że może w końcu coś się uda. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, dla której celem jest to, żeby zrobić na innych spektakularne wrażenie i żeby ten cel osiągnąć w „błyskawicznym” czasie. Ale jest to moje subiektywne podejście. Każdy ma prawo do swojego podejścia do jeździeckich poczynań ludzi.





piątek, 8 marca 2019

MAM "DELIKATNĄ RĘKĘ", WIĘC SZUKAM MOCNEGO WĘDZIDŁA



Wiecie, że wędzidło nie jest narzędziem, które należy używać do wymuszania zwolnienia tempa konia? Wiecie, że nie jest narzędziem do przekazywania polecenia przejścia do niższego chodu albo do zatrzymania? Ci z was, którzy regularnie czytają moje posty, na pewno to wiedzą. Wiedzą, że wędzidło to nie hamulec – ale to teoria. Ciężko przełożyć teorię na praktykę. Jestem pewna, że większość z was wykorzystuje wędzidło do „hamowania” swoich podopiecznych. Nie piszę tego z jakąś pretensją. Nie, bo wiem jak trudno jest nauczyć się rozmawiać z koniem o tempie i rytmie chodów bez zaciągania wodzy. Wymaga to sporego poświęcenia. Trzeba poświęcić czas i pieniądze na zdobywanie wiedzy. Trzeba poświęcić sporo czasu i mieć dużo samozaparcia i cierpliwości, bo efekty pracy przychodzą stopniowo i nie są spektakularne. W oczach jeźdźców „tradycyjnie” jeżdżących taka praca będzie sprawiała wrażenie „cofania się w rozwoju” – jeździeckim rozwoju. Często przestawianie się na pracę bez hamującego wędzidła wymaga rezygnacji na jakiś czas z zaawansowanej pracy z koniem, rezygnacji z ćwiczenia skoków przez przeszkody, rezygnacji z pracy nad wyższymi figurami ujeżdżeniowymi. Wymaga nawet czasami rezygnacji na jakiś czas z wypraw w teren albo pracy w galopie. Oczywiście każda para jeździecka (jeździec i koń) to osobny przypadek i podejście do pracy powinno być indywidualne. Tak czy inaczej, trzeba w pracy z koniem wrócić do jeździeckich podstaw. Trzeba spróbować w pracy z końmi czegoś nowego, nieznanego. Prawie wszyscy jeźdźcy zdobyli swoje umiejętności jeździeckie w tradycyjnej, zamordystycznej i represyjnej „szkole” jazdy konnej, więc praca bez hamulca w rękach jest czymś nowym i nieznanym. Bardzo trudno osobom jeżdżącym konno już jakiś czas zdecydować się na takie zmiany.

Czytelnicy moich postów wiedzą też, że wędzidło i wodze nie są narzędziem, które powinno służyć do ściągana końskiej głowy i szyi w dół. Ale realia są podobne, jak w przypadku używania wodzy jako hamulca. Wielu jeźdźców pracuje siłowo wędzidłem i wodzami nad ustawieniem głowy i szyi wierzchowca. Taka praca przynosi sporo problemów. Konie buntują się przeciw represyjnemu działaniu wędzidła. Wieszają się na nim, wyrywają wodze, rzucają głową, pędzą w wyższych chodach zamiast zwalniać, odmawiają pracy w jedną ze stron itd.

Kiedy jeździec musi zmierzyć się z takimi problemami, przychodzi właśnie czas na decyzję, jaki wybrać sposób na zniwelowanie buntu konia i błędów popełnianych podczas wspólnej jazdy. Jeżeli jeździec zda sobie sprawę z tego, że błędy popełnia właśnie on, a nie podopieczny, to jest duża szansa na zmiany sposobu dogadywania się z wierzchowcem. Jest szansa na to, że jeździec podejmie decyzję o przestawieniu się na świadomy i bez – siłowy sposób współpracy ze zwierzęciem.

Jeżeli jednak winą za bunt i błędy we wspólnej pracy człowiek obarczy wierzchowca, to szuka on takich sposobów: „Szukam jakiś polecanych wędzideł dla konia, którego nosi w galopie. Muszę trochę utemperować swojego, bo niesamowicie się męczę nad wstrzymaniem go. Szukam zwyczajnie mocniejszego wędzidła”.

Ja w takim przypadku radziłabym używać zwykłego („delikatnego”) wędzidła i popracować z koniem nad jego równowagą, nad regulowaniem jego tempa i rytmu przy pomocy ciała a nie wodzy. A także nad rozluźnieniem i skupieniem na pracy. Ostatnio zostałam dość nieładnie skrzyczana przez pewną amazonkę, której taka odpowiedź się nie spodobała. Takim jeźdźcom wydaje się, że im bardziej są agresywni w dyskusji na ten czy inny temat, tym bardziej wiarygodne są ich deklaracje, że są znakomitymi i świadomymi jeźdźcami. Jednak już sam fakt szukania mocnego wędzidła wskazuje na to, że jeździec cały układ z koniem wypracowuje na jego buzi. Wskazuje na to, że cała „rozmowa” z podopiecznym odbywa się z pyskiem zwierzęcia. Wskazuje na to, że poprzez siłową presję na pysk człowiek próbuje rozwiązać wszystkie problemy. Skoro nie działa zwykłe, to jedyną pomoc widzą w wędzidle, które wzmocni działanie ich rąk. Wzmocni na tyle, że zwierzę zacznie „respektować” sygnały, a nie buntować się na nie. Bardzo chcą przy tym przekonać wszystkich dookoła, ale także i siebie, że mimo szukania wędzidła o mocniejszym działaniu, mają „delikatną rękę”. Nawet nie zastanawiają się jak kuriozalnie to brzmi: „mam „delikatną rękę”, więc szukam mocniejszego wędzidła dla konia”.

Z doświadczenia wiem, że mocne wędzidło pogłębia tylko problemy. Koń pędzi w galopie głównie z powodu braku równowagi. Tylko praca nad zrównoważeniem ciała pozwoli zwierzęciu bez problemu zrozumieć i wykonać polecenia zwolnienia tempa czy przejścia do niższego chodu. Silne działanie wędzidłem powoduje, że jeździec podtrzymuje przeciążone na przodzie ciało konia. Skoro jeździec podtrzymuje, to koń uwiesza na wędzidle i rękach jeźdźca coraz większy ciężar. Podganiany do przodu koń, który utracił równowagę i przeciążył przód ciała, przechyla się do przodu coraz mocniej i coraz wyraźniej szuka ratunku i oparcia na wodzach i rękach jeźdźca. Po jakimś czasie już nie musi być podganiany, bo nieustannie sam przyspiesza ratując się w ten sposób przed upadkiem.

Jak działają mocniejsze wędzidła? Na zasadzie bloczka – jeździec używając tej samej siły przy pracy wodzami jaką używa przy zwykłym wędzidle, działa na koński pysk z dużo większą siłą. Jeździec przy niewielkim nakładzie siły zadaje dużo większy ból niż na zwykłym wędzidle. Jeździec przy niektórych z mocniejszych wędzideł może też zacząć wkładać w pracę wodzami mniej siły, a nacisk wędzidła na pysk i tak się zwiększy. Niektóre z mocniejszych wędzideł dają możliwość siłowego nacisku również na potylicę i dolną szczękę od spodniej strony. Chyba właśnie możliwość zmniejszenia nakładu siły w rękach przy stosowaniu mocnych wędzideł daje wielu jeźdźcom przekonanie o posiadaniu „delikatnej ręki”.

Przy pracy mocnymi wędzidłami, ból zadany w pysku zwierzęcia staje się dla niego nie do wytrzymania. Dlatego wierzchowce uciekają przed bólem w pysku „przyklejając” brodę do piersi. Mimo, że ból szyi przy takim jej ułożeniu przynosi ogromną ilość cierpienia, to konie „decydują” się na jej „złamanie” i przeganaszowanie, wybierając w ten sposób mniejsze „zło”. To, że dzięki temu koń przestaje wisieć na rękach jeźdźca nie oznacza, że odciążył przód ciała i je zrównoważył. Dźwiganie przeciążonego przodu ciała przejmują mięśnie z przedniej części ciała. Napinają się one do granic możliwości i podtrzymują całe zwierzę, ratując przed upadkiem.



zdj. Pixabay

Napięte mięśnie i ciężar z przodu ciała konia oznaczają, że siła napędowa konia – czyli „silnik”- jest w przednich kończynach zwierzęcia. Co oznacza dalej, że zadnie kończyny są w minimalnym stopniu zaangażowane do racy i nie kroczą pod kłodą. Bez tego zaangażowania tylnych nóg, czyli bez podstawienia zadu, końskie plecy są przegięte w dół zamiast prężyć się w górę. W efekcie wierzchowiec staje się jednym wielkim „kłębkiem” spiętych mięśni i sztywnych stawów. Trzeba być idiotą, żeby myśleć, że przy takim stanie rzeczy zwierzę nie odczuwa bólu, dyskomfortu i że jego ruchowe możliwości nie są w znacznym stopniu umniejszone. Taki koń zazwyczaj w stępie się wlecze, a w kłusie trzeba go pchać – jeźdźcy angażują do pchania pięty, ostrogi, bat i swoje spięte, również do granic możliwości, pchająco – uciskające ciało. Natomiast w galopie takie konie nadal pędzą, szczególne na widok drążków i przeszkód. Jest jednak pewna możliwość, dzięki której ich ruch w galopie stanie się nieco wolniejszy – dzieje się tak, gdy dostaną się pod „pomoce” jeźdźca, który wykorzysta je do ściśnięcia konia jak w imadle.

Jak widzicie mocne wędzidło włożone do końskiego pyska nie rozwiąże problemów w pracy ze zwierzęciem. Pracę z takim koniem trzeba zacząć od namawiania go do podniesienia przodu ciała. Żeby koń mógł go podnieść, musi podnieść najpierw głowę i szyję, którą przez długi czas powinien nosić ustawioną w poziomie. Jeździec musi prosić podopiecznego o nie obciążanie wodzy i rozluźnienie szyi. Do tego potrzebne jest delikatne wędzidło, wiedza i wyczucie. Potrzebne są stabilne ręce jeźdźca, którymi człowiek musi umieć pracować niezależnie od ciała. Jeździec musi nauczyć się utrzymywać swoje ciało w równowadze od stóp po czubek głowy, bez konieczności pomagania sobie rękoma przy budowaniu i utrzymywaniu tej równowagi. Jeździec musi nauczyć się dzięki tej zrównoważonej postawie odciążać końskie plecy. Musi nauczyć się ruchem swoich bioder (anglezowaniem w przypadku kłusa anglezowanego) określać zwierzęciu o jaki prosi rytm i długość stawianych kroków (zadnimi kończynami). Ciało jeźdźca powinno otrzymać w tej pracy wsparcie od aktywnie pracujących łydek. Łydki powinny również namawiać wierzchowca do przesunięcia kroczących zadnich kończyn pod kłodę. Nie mówiąc już o pracy nad rozluźnieniem mięśni kłody. Tak w wielkim skrócie przedstawia się scenariusz pracy z koniem pędzącym w galopie. W zasadzie o tej pracy piszę nieustannie od paru lat w moich blogach – wszystkie cztery blogi to rozszerzony scenariusz pracy z końmi również pędzącymi. Zapraszam do czytania. Zapraszam też na treningi. Zachęcam do wykonywania ćwiczeń opisanych w poniższych postach.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/10/cwiczenia-przygotowujace-do-galopu.html

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/11/cwiczenia-w-stepie-i-kusie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/cwiczenia-przygoptowujace-do-galopu.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/zagalopowanie-z-kusa-anglezowanego.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/05/przejscia-cwiczenia-na-podstawienie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/08/wolty-osemki-przejscia-drazki-zucie-z.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/10/kus-cwiczebny.html

Ciągle jednak jest niewielu jeźdźców, którzy korzystają z takich zaproszeń. Ciągle wolą szukać narzędzi do jady konnej, a nie wiedzy na temat tego jak zrozumieć konia i w zrozumiały dla niego sposób przekazywać mu prośby. Oto kolejny przykład na potwierdzenie puenty postu (a jest ich mnóstwo): „Mój koń przeszedł przez etap akceptacji wędzidła i ręki na delikatnej, pustej, dwułamanej oliwce. Rozglądam się za czymś mocniejszym, co wytłumaczy mu, że jeden sygnał wystarcza, żeby zwolnić. Zgłaszam się z tym tutaj (grupa „wsparcia” - mój przypis), bo rodzai wędzideł jest masa i wygrzebać z nich cokolwiek jest prawdziwą sztuką wyczynu.....ładnie proszę o jakieś polecane i jeśli są to jakieś "wymyślne" wędzidła - to jakiś opisik;)”.

Tak, rynek jeździecki oferuje całą masę narzędzi do poskromienia konia. Na koniec będę złośliwa – takie grupy wsparcia uświadomiły mi, że w typowym jeździectwie najważniejsze jest to, żeby koń ubrany był w czaprak, owijki i nauszniki z najnowszych kolekcji, które kolorem konieczne powinny pasować do maści podopiecznego. Po co jakaś wiedza.


Pisownia cytatów oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...