Obserwuję zmagania różnych jeźdźców, próbujących dogadać się z koniem. W tych zmaganiach widzę skrajności a bardzo chciałabym odnaleźć jeźdźców, którzy zrozumieli, że najlepszym rozwiązaniem na pracę z wierzchowcem jest tak zwany „złoty środek”. O co mi chodzi? Jak już nie raz pisałam w swoich postach, zwierzę, na którego grzbiecie podróżujemy, powinno być sportowcem w pełnym tego słowa znaczeniu. Gdy usłyszycie, że jakiś człowiek jest sportowcem, to w wyobraźni widzicie ciało silne, sprężyste, giętkie, o nienagannej postawie i niezwykłej kondycji. Człowiek-sportowiec osiąga to wszystko przez lata cierpliwych, konsekwentnych i żmudnych treningów. Treningów, które są świadomie rozplanowane a stopień trudności wdrażanych ćwiczeń dawkowany stopniowo. Do tego człowiek pracuje nad atletyczną rozbudową swojego ciała w sposób, który przynosi mu satysfakcję i zadowolenie z przyjemnego zmęczenia. Człowiek przy tej pracy minimalizuje możliwość odczuwania nadmiernego bólu i dyskomfortu dzięki wykorzystaniu wiedzy i doświadczenia trenerów, lekarzy, fizjoterapeutów, masażystów i psychologów.
W takich samych kategoriach powinniśmy myśleć o ciele konia, który ma służyć człowiekowi jako partner i na którego plecach zdecydowaliśmy się wozić. Na dodatek zdecydowaliśmy się zaprząc go do pracy bez pytania go o zgodę. I nieważne, czy dosiadając wierzchowca człowiek jeździ na zawody, czy na rekreacyjne przejażdżki w tak zwany teren. Koń nie został stworzony do wożenia nas w jakikolwiek sposób. Nie został stworzony do wysiłku jakiego od niego człowiek oczekuje. Jednak, jeżeli już zmusiliśmy te zwierzęta do takiej posługi wobec nas, to jako rozumne istoty powinniśmy wziąć na siebie obowiązek świadomej pracy nad kondycją i fizycznością jego ciała. Powinniśmy wziąć odpowiedzialność za psychiczny komfort tych zwierząt podczas budowania sportowej kondycji ich ciała.
Śmiem twierdzić, że większość ludzi pracujących z końmi nie rozumie, jak powinno się budować kondycję i atletyczne ciało konia. I tu wracam do tych skrajności, o których wspomniałam na początku postu. Jedna skrajność to typowe zamordystyczne jeździectwo polegające na podejściu pod tytułem: koń to duże silne zwierzę i wszystko wytrzyma. W tej skrajności sposobem zajeżdżania konia jest zmuszenie go do przyjęcia siodła i jeźdźca, bez wcześniejszego fizycznego i psychicznego przygotowania. Sposobem zajeżdżania jest wymuszenie, by wierzchowiec, zmuszony traumatycznych okolicznościach do noszenia jeźdźca, woził go jak najszybciej w trzech chodach. Taki proces zajeżdżania trwa zazwyczaj około miesiąca. Po czym jeźdźcy na tak zajeżdżonych zwierzętach jeżdżą w tereny i na zawody. Wysiłek fizyczny, jakiego oczekują ci jeźdźcy od zwierzęcia, wymuszany jest presją fizyczną i psychiczną. Wymuszany jest zadawanym bólem i strachem. W skrajności numer jeden założeniem jest, że kondycja i rozbudowa mięśni w ciele wierzchowca zostanie nabudowana podczas właśnie takiego wysiłku. Jak można myśleć, że ciało zwierzęcia stanie się atletyczne po wywołaniu napięć i sztywności mięśni i stawów? Jak można myśleć, że fizyczny i psychiczny ból nie wywołuje tych napięć i sztywności? A jednak większość jeźdźców tak myśli albo.......po prostu w ogóle nie myślą.
Druga skrajność w pracy z koniem to nurt niwelujący jakąkolwiek presję fizyczna i psychiczną. Nurt nastawiony na zaprzyjaźnienie się z koniem, na zrozumienie i porozumienie. I w zasadzie należałoby tylko pochwalić takie podejście do zwierzęcia. Jak zwykle jest jednak pewne „ale”. Wierzchowce, znajdujące się pod opieką jeźdźców ze skrajności drugiej, chodzą wprawdzie za i pod swoimi opiekunami bez opresyjnych sygnałów, jednak słowo „chodzą” jest tu nad – ekspresyjnym określeniem ruchu tych zwierząt. Te wierzchowce lezą, powłóczą nogami i snują się po różnych torach przeszkód z frędzelkami, foliami i slalomami. I jeżeli ktoś nie ma zamiaru wsiadać na takiego konia, to nie mam zastrzeżeń do tej formy współpracy człowieka i jego podopiecznego. Jeżeli natomiast zwierzę ma nosić jeźdźca, to praca, przy której nie wymaga się od niego aktywności fizycznej, polegającej na nieustannym ale stopniowym i świadomym przekraczaniu granic możliwości fizycznych ciała, jest krzywdzeniem zwierzęcia. Dlaczego opiekunowie ze skrajności drugiej nie przekraczają tych granic? Ponieważ wymaga to wprowadzenia działań intensywnie namawiających podopiecznego do zwiększenia aktywności fizycznej. Reakcją koni na próby wyegzekwowania kolejnego stopnia wysiłku fizycznego jest w pierwszym odruchu zawsze bunt i niechęć do takiej pracy. A rodzaje tego buntu są różnorakie i trzeba wiedzieć jak pracować z podopiecznym, by ten bunt zniwelować. Podejrzewam też, że wielu jeźdźcom z nurtu skrajności drugiej słowo „namawianie” kojarzy się bardzo pejoratywnie - ze zmuszaniem poprzez presję fizyczną i psychiczną.
Konie same z siebie nigdy nie będą chciały podjąć wysiłku fizycznego większego niż ten, do którego przygotowała ich natura. Żeby stać się zwierzętami z atletyczną budowa ciała, muszą podjąć wysiłek fizyczny dużo większy niż by chciały. A atletyczne ciała muszą mieć po to, by nosić jeźdźca na grzbiecie ze swobodą, lekkością i bez dyskomfortu. I właśnie nie znajduję nurtu ze „złotego środka”, w którym empatyczną, bez-opresyjną pracę fizyczną i psychiczną z wierzchowcem łączy się z bardzo wymagającą pracą nad budową ciała końskiego sportowca. I tu spodziewam się oburzenia części czytelników, że wrzucam jeźdźców do „dwóch worków”. Dlatego od razu przyznaję, że jakaś część jeźdźców szuka możliwości połączenia empatycznej pacy (na zasadzie zrozumienia i porozumienia z podopiecznym) z pracą egzekwującą od wierzchowca podjęcie nienaturalnego dla nich wysiłku fizycznego. Te poszukiwania są jednak bardzo trudne, żmudne i wymagające intelektu i dużego nakładu pracy. Dlatego kandydatów do „trzeciego worka”jest niewielu. Trudno też działania garstki osób nazwać nurtem mającym szansę na przebicie się ponad dwie wcześniej wymienione skrajności.
Pomysł na napisanie tego postu pojawił się po przeczytaniu trzech artykułów. Pierwszy znalazłam na stronie fb Fundacji Rozwoju Jeździectwa. Jest to tekst o zmianie formuły konkursu trenerów podczas tegorocznej edycji imprezy edukacyjnej „Rozmawiając z koniem”. Oto jego fragment: „Każdy z trenerów, będzie musiał zaprezentować wykład i pokazać pracę ze swoim dorosłym, już wyszkolonym koniem, jak również przedstawić jak doszedł to takiego poziomu wyszkolenia od podstaw, prezentując swoje metody szkolenia z koniem młodym....Głównym kryterium oceny pracy, będzie wynik holtera - urządzenia wskazującego m.in. poziom stresu u konia, ocena sędziów oraz ocena publiczności”.
Drugi post to odpowiedź PZJ na „List otwarty do Polskiego Związku Jeździeckiego” z 25 marca 2022. Natomiast trzeci post to odpowiedź autorów Listu otwartego na odpowiedź PZJ. Zachęcam do przeczytania obu pism. Dla mnie odpowiedź PZJ nasycona jest niechęcią przed wprowadzeniem jakichkolwiek zmian w stworzony przez nich system odznak, kursów i zawodów. Przytoczyłam wcześniej fragment postu o konkursie trenerów western. Zmiany w ocenie pracy z koniem jakie promuje się w takich konkursach według mnie mają bardzo dobry kierunek. Są to zmiany, których władze PZJ nie wprowadzą. Dlaczego? Ponieważ dobro konia oceniają zupełnie innymi kategoriami - jak sami piszą w odpowiedzi na „List otwarty” ich osiągnięciem w poprawie dobrostanu wierzchowców na zawodach jest określenie minimalnych wymiarów boksów, rezygnacja ze stanowiskowego utrzymania koni, nakaz zapewnienia koniom dostępu do świeżej wody ( sic? ), kontrola dopingowa i nadzór komisarzy, których zadaniem jest kontrolowanie właściwego odnoszenia się do koni, jakości czworoboków konkursowych oraz treningowych, jak również sprawdzanie stanu rzędu i koni po treningach i konkursach. I to właśnie w takiej kolejności – najpierw sprawdzanie tego w co ubrany jest koń a potem dopiero sprawdzanie jego samego.
A może się mylę w ocenie działań PZJ dla dobra koni? Może to sprawdzanie stanu koni jest oceną poziomu stresu zwierzęcia po zawodach na przykład przy pomocy holtera? Może ktoś z was słyszał o konkursach trenerów w jeździectwie organizowanych przez PZJ, które zapewne wymusiłyby wzrost poziomu wiedzy u szkoleniowców? Może ktoś słyszał o konkursach, w których kryterium oceny nie byłoby tylko przejechanie na grzbiecie konia od literki do literki albo pokonanie kilku przeszkód? A może o konkursach, w których szkoleniowiec ujeżdżenia czy skoków musiałby zaprezentować wykład i pokazać pracę ze swoim dorosłym, już wyszkolonym koniem, jak również przedstawić, jak doszedł to takiego poziomu wyszkolenia od podstaw, prezentując swoje metody szkolenia z koniem młodym? Słyszeliście o konkursach, w których szkoleniowiec musiałby wykazać się i poddać ocenie, na przykład prowadząc trening swojego wieloletniego ucznia i ucznia, którego wcześniej nie znał? Słyszeliście o konkursach w klasycznym jeździectwie, w którym kryterium oceny byłby poziom stresu młodego konia po treningu z danym szkoleniowcem? W którym kryterium oceny byłby stopień umięśnienia, ustawienia, rozluźnienia i zrównoważenia ciała konia trenowanego przez danego szkoleniowca? Pytam, ponieważ taki konkurs byłby szansą na zaprezentowanie swojej pracy dla tej niewielkiej garstki jeźdźców i szkoleniowców z „trzeciego worka”.