Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MOWA CIAŁA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MOWA CIAŁA. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 września 2016

TEMPO W KŁUSIE I GALOPIE


Przeczytaj: 
Tempo w stępie

Kłus jest chodem, w którym bardzo często wlokący się wcześniej wierzchowiec, zaczyna pędzić. Pędząc, w ogóle nie reagując na „sygnały” opiekuna, którymi próbuje wymusić on na podopiecznym zwolnienie tempa. Koń ostatecznie zareaguje, i owszem, ale na nakaz przejścia do stępa. Zmiana tempa w kłusie to w wielu przypadkach zadanie nie do wykonania. Taki stan rzeczy uwidacznia się jeszcze mocniej podczas ćwiczeń na drążkach, podczas najazdu na przeszkody i podczas wyjazdu w teren. W takich wyprawach po kilka par (koń-jeździec) wierzchowce „słuchają” na wzajem swojego tempa albo prześcigają się w narzucaniu tempa. Nie ma oczywiście reguły. Widywałam bezowocne wysiłki jeźdźca próbującego namówić do przyśpieszenia klacz wlokącą się w kłusie tak samo jak w stępie. Jednak taki efekt „pracy” zwierzę fundowało na placu ćwiczeń- jadąc w teren, klacz już pędziła. Problemy z namówieniem do energicznego kłusa pojawiają się również i natychmiast przy trudniejszych ujeżdżeniowych ćwiczeniach jakimi są chody boczne. Pędzący przed chwilą koń nagle „gaśnie”.




W galopie sytuacja wygląda podobnie jak w kłusie: jeden koń pędzi innego trzeba pchać. W obu przypadkach o kontrolowanej regulacji tempa, jakim galopuje koń, nie ma co marzyć. Przy próbach wyregulowania tempa sygnały, które wysyła wierzchowiec, brzmią: „albo będę pędził w galopie albo przechodzę do kłusa”. W przypadku konia „do pchania” sygnały brzmią : „mam galopować, to mnie pchaj. Robisz to zbyt słabo, pchaj mocniej.” Dodatkowo, pędzącego w galopie wierzchowca trudno zmusić nawet do przejścia do niższego chodu. Zaś koń, który wymaga pchania w galopie, często samowolnie przechodzi do kłusa i ciężko namówić go do zagalopowania.

Zanim rozwinę temat tego postu na chwilę muszę wrócić do tematu tempa w stępie i „zająć się” koniem pędzącym w stępie. Praca z takim wierzchowcem, nad zwolnieniem tempa, za pomocą samych wodzy skutkuje tym, że zwierzę zaczyna caplować. Czyli zaczyna ono podkłusowywać bardzo drobnymi kroczkami. Przy tym, albo zadziera głowę w górę i otwartym z bólu pyskiem walczy z silnymi rękami jeźdźca, albo ucieka od bólu „chowając się za wędzidło”. Konfiguracja sygnałów zwalniających, o których pisałam w poprzednim poście, z pukającymi łydami, może również nie przynieść pożądanego efektu. Problemem pracującej pary, „blokującym” dojście do porozumienia w sprawie zwolnienia tempa, są owe drobne kroczki stawiane przez podopiecznego.

W każdym chodzie, oprócz pracy nad „wyregulowaniem” tempa w jakim ma zwierzę pracować, można również „określić” podopiecznemu rytm w jakim ma stawiać kroki oraz ich długość. Od razu muszę zaznaczyć, że jeździec powinien pracować nad długością i rytmem kroków stawianych kończynami zadnimi. To ich praca warunkuje sposób w jaki zwierzę będzie stawiało kroki przednimi nogami. „Bawiąc” się w ćwiczenie: „wolniej – szybciej”, które opisałam w poprzednim poście, jeździec prowokuje wierzchowca do wydłużania kroku podczas „rozpędzania” i skracania kroku podczas „zwalniania” tempa. Dzięki pracy łydek sugerujących zwierzęciu utrzymanie równego rytmu, stawiania kroków, skracanie ich wiąże się z wyższym, bardziej energicznym podnoszeniem nóg. Wyobrażanie sobie „procesu rozpędzania i zwalniania” przez pryzmat długości kroków i ich rytmu, pomaga w namówieniu zwierzęcia do właściwej pracy. Ciało człowieka „zachowuje się” tak, jak podpowiada mu wyobraźnia. Jeżeli jeździec wyobrazi sobie długi, posuwisty albo krótki i „radosny” krok podopiecznego, to podświadomie nie pozwoli koniowi rozhuśtać swoich bioder inaczej, niż w sposób jaki wynikałby z takiego kroku.

Przy caplującym i pędzącym w stępie koniu, ćwiczenie: „wolniej -szybciej”, zaczynamy od namówienia podopiecznego do zwolnienia tempa. Jednak w tym przypadku nie można tego zrobić poprzez wyegzekwowanie skrócenia kroku. On już jest bardzo, bardzo krótki. Do zwalniającej pracy ciałem, do angażującej koński zad pracy łydkami należy dodać pracę „namawiającą” konia do wydłużenia kroku i stawiania ich spokojnie i posuwiście. Człowiek na końskim grzbiecie powinien podążać biodrami za ruchem zwierzęcia. Nie może to jednak być podążanie bezmyślne i bezwolne. Ciało jeźdźca powinno wysyłać zwierzęciu informację: „”pójdę” za tobą ale warunek jest taki, że ja określę w jaki sposób wspólnie będziemy się poruszać. To ja określę jak długimi krokami wspólnie pomaszerujemy i w jakim rytmie będziesz je stawiał”.

Kroki pędzących w kłusie koni zazwyczaj są również krótkie i „płaskie”. Zwierzęta szybko „przebierają” nogami i nie wysilają swoich stawów do energicznego i wydajnego zginania. Pędzące konie zwyczajnie szurają nogami po podłożu. Jeździec musi więc wysłać informację: „proszę zwolnij, ale wydłuż krok i stawiaj nogi w wolniejszym rytmie. Najpierw trzeba wydłużyć „szurający” krok, by móc go potem skrócić, równocześnie „podnosząc”. Podczas kłusa jeździec najczęściej anglezuje, nie ma więc do dyspozycji „narzędzia” do regulowania długości i rytmu kroków, jakim są „huśtające się” w siodle biodra. Jednak te biodra unoszą się w górę i „opadają” na siodło. Czas, w jakim przemierzają nasze „biodra” odległość od siodła do niezbyt odległego punktu nad nim, a później drogę powrotną, jest dla zwierzęcia źródłem informacji o tym, jak długie ma stawiać kroki i w jakim rytmie. Uprzedzając głosy krytyki i sprzeciwu od razu piszę, że owszem, jeździec podąża, jak w stępie, za ruchem konia, jeździec wykorzystuje „podrzucający” ruch końskiego grzbietu do podniesienia się w siodle, ale znowu, jak podczas stępa, nie musi robić tego bezmyślnie i bezwolnie. Świadome, kontrolowane i wydłużające czas „opadania” przysiadanie w siodło, „namawia” podopiecznego do wydłużenia kroku. Nie można tego pomylić z wydłużaniem długości odległości jaką przebywają biodra jeźdźca. Chcąc wydłużyć koński krok nie powinniście „wyskakiwać” wyżej nad siodło. Anglezując, odległość podnoszenia bioder należy minimalizować i nauczyć się „przemierzać” ją w różnym czasie.

Reasumując: do zwolnienia tempa w kłusie potrzebna jest konfiguracja sygnałów „zwalniających”, które przekazuje ciało jeźdźca, sygnałów angażujących do pracy zadnie nogi konia, których przekaźnikami są pracujące łydki jeźdźca. Do pomocy macie „szarpnięcia” wodzami przypominające klepnięcia wędzidłem w pierś konia plus rytm waszego anglezowania, albo rytm „huśtających się” bioder podczas kłusa ćwiczebnego. A jak pracować gdy wierzchowiec „wlecze się” w kłusie? Tutaj odeślę was do postu: „Koń samo-niosący”.

Nie zapominajcie jednak, że każdy koń reaguje nieco inaczej na poczynania jeźdźca w siodle, na niemożność poradzenia sobie z narzuconymi zadaniami, na brak równowagi, na ból wynikający ze złego ustawienia ciała. Nie próbuję napisać tu przepisu na pracę z koniem. Na pewnych przykładach i opisach ćwiczeń wskazuję wam, jakie jeździec ma „narzędzia” pracy do dyspozycji i jakie przesyłają one informacje w zależności od tego, jak się je ze sobą połączy i skonfiguruje.




Galop to najtrudniejszy chód do pracy nad tempem i rytmem ruchu. W galopie, z jeźdźcem na grzbiecie, wierzchowiec czuje się najmniej pewnie. A jeździec czesto ma poczucie pewności tylko wówczas, gdy się dobrze czegoś trzyma albo, gdy z niewiarygodnym wysiłkiem wciskających się w siodło bioder i rąk trzymających końską mordę, uda się mu ograniczyć energiczny i wydajny ruch galopu. Galop powinien być radosnym, wyraźnie podskakującym ruchem. Pomyślcie o dziecku radośnie podskakującym, gdy przy tym ruchu wysoko „podrzuca” kolana. Widzieliście kiedyś wolny ale radosny galop? Konie albo „zasuwają” niekontrolowanym, szybkim tempem albo powłóczą tylnymi nogami, sprawiając wrażenie zwierząt pozbawionych jakiejkolwiek energii. Tylne nogi konia w galopie, bardzo często, sprawiają wrażenie jakby były stawiane w rytm kłusa, mimo galopujących przednich nóg. Bo momentami tak zwierzę nimi pracuje. I znowu, w obu przypadkach, konie stawiają krótkie, szurające o podłoże kroczki, tylko „przebierają” nimi w różnym tempie. Podkłusowywanie przez konia podczas galopu tylnymi nogami, jest efektem tego (między innymi), że krótkiego i płaskiego kroku w galopie, nie jest on w stanie zrobić tak wolno jak oczekuje tego opiekun.

Ćwiczenia z regulowaniem tempa, długości, rytmu i „wysokości” kroków konia podczas stępa i kłusa, pomagają równocześnie pracować nad zaangażowaniem do pracy zadnich kończyn konia, nad wzmocnieniem mięśni zadu, nad odciążeniem przeciążonego przodu ciała i nad prawidłowym rozłożeniem jego ciężaru. Moim skromnym zdaniem, bez umiejętności pracy z koniem nad zmianą tempa i rytmu w stepie i kłusie, bez umiejętności pracy nad równowagą zwierzęcia w stępie i kłusie, niczego nie uda się zmienić na lepsze podczas galopów. Bez bardzo dobrego „opanowania” ćwiczeń, które opisałam w tych dwóch postach, nie „namówicie” wierzchowca na płynny i energiczny ruch w galopie pod wasze „dyktando”. Sygnały i ich konfiguracje, w jakich należy pracować nad tempem, opisane przy stępie i kłusie, nie przyniosą efektu w galopie, gdy nie będziecie umieli „namówić” konia na odciążenie przodu ciała. Nie przyniosą efektu, gdy koń nie zostanie przygotowany fizycznie do zmian w galopie i nie wzmocni mięśni zadu podczas pracy w niższych chodach. Konie najbardziej „boją się” braku równowagi własnego ciała właśnie podczas galopów. Próby wydłużenia kroku, przy braku równowagi, spotęgują u konia ów strach i „zaowocują” bardziej wyraźnym oparciem się konia na rekach jeźdźca oraz spięciem mięśni ciała i stawów nóg, Zwierzę nie będzie w stanie niczego zmienić w galopie, bez zrozumienia sygnałów podczas pracy w stępie i kłusie, „proszących” o odciążenie i rozluźnienie przodu ciała.

Wszystko to jest ciężką i żmudną pracą z wierzchowcem. Na dodatek, przy takiej pracy zwierzęta zaczną więcej do was „mówić”, a wy zaczniecie „słyszeć” więcej informacji wysyłanych przez podopiecznego. Pojawiają się kolejne problemy z dogadaniem się co do wspólnego sposobu pracy. Żeby je rozwiązać, trzeba będzie sięgnąć po większą wiedzę. Nie wszystkim odpowiada jeździectwo wiążące się z nieustanną pracą i zdobywaniem wiedzy. Dla niektórych jeźdźców podstawa jeździectwa to wyprawa w teren na podopiecznym. Ja to całkowicie rozumiem. Jednak pomyślcie jak dużo przyjemniejsza byłaby ona, gdybyście potrafili bez problemu regulować tempo jazdy podczas samotnej wyprawy, jak i podczas wyprawy z innymi jeździeckimi parami. Gdybyście potrafili namówić konia do zwolnienia tempa, gdy inne konie popędziłyby gdzieś przed siebie. Gdybyście potrafili „namówić” konia na utrzymanie spokojnego równego tempa, gdy inne konie zaczęłyby się ścigać albo zanadto oddaliły się od was. Gdybyście potrafili płynnie i spokojnie galopować przy koniach, które zasuwają niekontrolowanym kłusem. Albo wydajnie kłusować przy galopujących koniach. Pomyślcie, ile problemu stwarza wierzchowiec przed wami, który galopuje, kłusuje czy idzie stępem wolniej niż wasz podopieczny- albo zbyt szybko. Pomyślcie, jak to mogłoby być, gdyby taka sytuacja przestała być dla was problemem. I....jaką przyjemność sprawiałaby koniowi jazda pod człowiekiem, którego sygnały pozbawione siły, byłyby dla niego zrozumiałe, a jego sprawność fizyczna pozwalałaby na prawidłowe i bezproblemowe ich wykonanie.


czwartek, 23 czerwca 2016

JEŹDZIĆ "NA KONTAKCIE"


Napisałam już post o tym, czym jest kontakt z koniem. Dość dawno, bo w maju 2014 roku. Nic pod tym postem się nie działo aż do teraz. Pojawił się tam komentarz: „nic nie kumam”. Odpisałam, że może pomogłoby rozbudzenie wyobraźni ale zaraz potem naszła mnie refleksja - może należałoby jednak opisać ten temat bardziej obrazowo.

Każdy jeździec zna hasło: „złap kontakt” albo stwierdzenie, że na koniu należy jeździć „na kontakcie”. Mało kto, z uczących sztuki jeździeckiej, tłumaczy co tak naprawdę ten kontakt z wierzchowcem oznacza. Jeźdźcy sugerując się owym hasłem: „złap kontakt”, skracają wodze i mocnej ciągną koński pysk. Jednak „jeździecki kontakt” to nie powinna być „rozmowa” człowieka z końskim pyskiem, to musi być współpraca i współgranie dwóch ciał. A „smaczku” dodaje fakt, że przy „łapaniu kontaktu” jeździec powinien oddać ręce z wodzami do przodu, nie zaś cofać. Kontakt z koniem można „złapać” na wodzach o różnej długości i nie musi się to wiązać ze skracaniem wodzy czy ich silniejszym trzymaniem.

Żebyście zrozumieli „cały mechanizm”, musicie zrobić dwa założenia: pierwsze to, że bez problemu można poprosić wierzchowca o zwolnienie tempa, przejście do niższego chodu i o zatrzymanie, bez użycia wodzy. Drugie założenie to, że „namawiając” konia ciałem do wymienionych czynności, można ( a nawet trzeba !) równocześnie pracować łydkami. Ci z was, dla których wydaje się to niewykonalne, niech po prostu wyobrażą sobie, że tak się da jeżeli pragną zrozumieć to co mam w dalszej części postu do powiedzenia.

Przy „hamującej” pracy ciałem, mięśnie i stawy jeźdźca muszą być rozluźnione- nie wchodzi więc w grę żadne siłowe ciśnięcie biodrami w koński grzbiet. Pośladki nie powinny być zaciśnięte, „konsystencją” powinny przypominać raczej woreczek wypełniony wodą. Człowiek musi mieć również zachowaną własną równowagę w siodle, by móc „oddać” ręce z wodzami do przodu i nie trzymać się kolanami siodła. Czynność ta bowiem blokuje ruch stawu kolanowego i praca łydkami staje się niemożliwa.

Ciało jeźdźca, żeby zostać „informatorem” wierzchowca „proszącym” o regulację tempa, rytmu i rodzaju chodu, powinno stać się czymś w rodzaju kotwicy. Rzucona ze statku kotwica zapiera się w piaszczystym dnie i stopniowo spowalnia pęd jednostki pływającej. By mogła ona ruszyć dalej, należy zniwelować działanie kotwicy. Wyobraźcie sobie, że druga osoba chwyta was za ręce i zaczyna ciągnąć, sugerując byście za nią podążyli. Jaka powinna być wasza reakcja jako 'kotwicy”? Chcecie iść za tą osobą ale tak, by decydować o „prędkości” z jaką wspólnie podążacie. Dlatego dajecie się „ciągnąć” na wyciągniętych w przód rękach. Cofanie ich powodowałoby przyciągnięcie ciągnącej osoby do was, a tego nie zamierzacie zrobić. Chroniąc przed naciągnięciem stawy łokciowe, zostawiacie je lekko zgięte. Ponieważ jednak nie chcecie, by tempo marszu było zbyt szybkie, stawiacie lekki opór zapierając się ciałem. W ten sposób zaczynacie spełniać funkcję spowalniającej ruch kotwicy. Można to tempo regulować. Pozwalając na szybszy marsz, „odpuszczacie” trochę owe zapieranie się, a chcąc zatrzymać „kolegę” zaprzecie się ciałem tak mocno, by całkowicie uniemożliwić ruch partnera. Jest jednak pewien szkopuł. Jeździec na grzbiecie konia musi zaprzeć się ciałem zanim i mimo tego, że zwierzę nie ciągnie go za ręce.

Kolejną rzeczą jaką musicie sobie wyobrazić to umiejętność konia do rozciągania i skracania ciała. Im krótszy koń, tym łatwiej wykonać mu wszelkie polecenia z obciążonym grzbietem. Podczas pracy z wierzchowcem należy więc nieustannie pracować nad skracaniem ciała zwierzęcia. Gdy koń jest młody, trzeba uczyć go tej sztuki. Późnej należy pracować nad utrwalaniem tej prawidłowej postawy zwierzęcia. Do tego skracania człowiek powinien zabrać się od tyłu podopiecznego, a nie od przodu. Jeżeli od tyłu, to informacja „wysyłana” zwierzęciu musi brzmieć:„proszę podejdź zadnimi nogami bliżej przednich”. Do rozmowy z tymi zadnimi kończynami jeździec angażuje pukające łydki, które dzięki działaniu „ciała-kotwicy” nie zostaną zrozumiane, jako pomoce sugerujące chęć zwiększenia tempa. Przy utrzymanym przez „dosiad” równego tempa i rytmu chodu, do skrócenia ciała konia nie będą potrzebne żadne sygnały przytrzymujące jego przód. Czyli, że nie potrzebne będą siłowo zaciągnięte wodze. Jeździec powinien nieustannie trzymać je w oddanych do przodu rękach. Wyobraźcie sobie, że na ich końcach zamiast wędzidła macie przywieszony woreczek. Waszym zadaniem jest utrzymać jego położenie tuż przed nosem konia. Nie wolno wam tego woreczka wciągać zwierzęciu na nos, ani pozwolić, by „zwisał” daleko od mordy.

Takie „skracanie” ciała zwierzęcia sprowokuje go do wyprężania grzbietu, czyli do „tworzenia” tak zwanego „kociego grzbietu”. Kiedy człowiek tworzy łuk do wypuszczania strzał z prostego drewnianego kija, to na obu jego końcach podczepia cięciwę. To dzięki niej prężące drewno nie wraca do swojego pierwotnego, prostego układu. Prężąc swój grzbiet, wierzchowiec „szuka” intuicyjnie wsparcia takiej „cięciwy”. Dzięki niej, łatwiej będzie mu utrzymać podczas pracy wypracowany układ ciała z prężącym grzbietem. Od strony zadu podczepioną „cięciwą” są pracujące łydki jeźdźca. Łydki angażujące zadnie nogi do pracy pod kłodą, jak najbliżej jej środka. Szukając cięciwy z przodu, koń lekko pociągnie i napręży oddane mu do dyspozycji wodze i ręce jeźdźca. I w ten sposób zwierzę „złapie kontakt”. Ułożone na języku wędzidło wierzchowiec pchnie dolną szczęką na tyle, że człowiek poczuje niewielkie i całkiem przyjemne ciągnięcie za czwarty palec w obu dłoniach. Dlatego właśnie, przy prawidłowym kontakcie, nos konia wystaje lekko przed pionową linię poprowadzoną w dół od jego czoła. A gdybyście faktycznie trzymali tuż przed końskim nosem woreczek, to zwierzę samo „włoży” w niego nos, żeby znaleźć „oparcie”. Jeździec „znajduje” w ten sposób partnera, który go będzie ciągnął za ręce. To ciągnięcie sprawia, iż łatwiej jeźdźcowi zaprzeć się ciałem i „stworzyć” z niego regulującą tempo „kotwicę”.

Należy jednak pamiętać, że takie zapieranie się ciałem, nawet wówczas, gdy już mamy ciągnącego partnera, nie może zaburzać naszej równowagi. W żaden sposób nie może się wiązać z nadmiernym odchylaniem się do tyłu. Wracając do porównania z ciągnącą was za ręce drugą osobą, to musicie założyć, że może ona zrobić wam głupi dowcip i niespodziewanie puścić wasze ręce, żeby spowodować wasz upadek na „cztery litery”. Zapierajcie się więc, utrzymując pionową postawę. Postawę, która zagwarantuje utrzymanie równowagi nawet wówczas, gdy partner przestanie ciągnąć was za ręce albo wówczas, gdy wierzchowiec jeszcze nie zaczął ciągnąć.

Pracując na takim kontakcie, sygnały wysyłane poprzez wodze mogą być delikatne, subtelne i lekko naginające szyję konia poprzez przyciąganie dolnej szczęki. Działanie wędzidłem nie może zniechęcić zwierzęcia do nieustannego ciągnięcia za nasze ręce. Po odpuszczeniu sygnału danego wodzami, szyja konia powinna zadziałać jak sprężyna, pozwalając w ten sposób dolnej szczęce na kontynuowanie ciągnięcia za wodze. Przy jeździe na „kontakcie”, wodzami pracujemy nad rozluźnieniem mięśni zwierzęcia, nad koniecznością jego skupiania się i nad prawidłowym ustawieniem łopatek i szyi. Wszystko oczywiście we współpracy z pracującymi łydkami.


wtorek, 4 marca 2014

POCZYNANIA JEŹDŹCA W SIODLE


Sporym problemem przy pracy z koniem jest fakt, iż człowiek jest praworęczny, albo leworęczny. Podczas jazdy wierzchem ideałem byłoby, gdybyśmy potrafili tak samo sprawnie pracować kończynami z lewej i prawej strony. A na dodatek do porozumiewania się z wierzchowcem przydałyby się nam nogi tak sprawne jak ręce. Nasze sygnały przekazywane koniom mogłyby być wówczas bardziej dokładne, wyraźniejsze, bardziej subtelne. Człowiekowi bardzo ciężko zapanować nad ruchami i odruchami każdej z osobna części naszego ciała. Mistrzami panowania nad nimi są perkusiści. Każda ich kończyna wybija w tym samym czasie inny rytm, a przy tym np. jeszcze śpiewają. Na koniu jeździec znajduje się w ciągłym ruchu co na pewno utrudnia sytuację. Jednak umiejętność „oddzielenia od siebie” części ciała, by świadomie, każdą z nich z osobna używać, jest konieczna do wypracowania. Pierwszy przykład to łapanie utraconej równowagi podczas jazdy w siodle. Człowiek powinien powrócić do równowagi bez pomagania sobie rękami. Jak trudno opanować się, by nie użyć ich jako balastu, a jeszcze trudniej opanować odruch podciągnięcia się na wodzach. Równowagę i stabilność w siodle gwarantują nam prawidłowo ułożone nogi. Jeździec powinien powracać do równowagi szukając ich właściwego ułożenia. Dzięki temu nie będzie uczestniczył w tym jego korpus, a ręce będą mogły pozostać swobodne. 

Teraz przykład prostego działania wodzami. Gdy jedna ręka jeźdźca prosi wierzchowca o zgięcie szyi, to druga odruchowo „idzie” do przodu, jak przy skręcie kierownicą roweru. Jakże trudno ludziom nad tym zapanować i rozdzielić przy tej czynności pracę rąk. Powinno być tak: jedna ręka, otwarta w zapraszającym geście lekko szarpie wodzę, a druga w tym czasie dłuższymi sygnałami przyciąga przeciwległą wodzę w kierunku naszego pępka (zob. REFLEKTORY). Często, gdy prawidłowe działanie rękami uda się opanować podczas jazdy w jedna stronę, to w drugą stanowi to wieczny problem. Kojarzycie na pewno ćwiczenia-zabawy z dzieciństwa: jedną ręką pukacie w czubek głowy, a drugą robicie kółka na brzuchu. Nad tą pukającą ręką ciężko zapanować, by nie kręciła też kółek, a nad kręcącą, by nie pukała. Ileż trzeba skupienia i koncentracji, żeby to ćwiczenie udało się. Dużo zależy też od tego, która ręka co robi. Jeżeli prawa ręka puka w głowę i osiągamy panowanie nad obiema, to nie znaczy, że uda nam się je opanować gdy pukającą będzie ręka lewa. Takiego skupienia jak przy takich „zabawach” potrzeba nam podczas pracy z podopiecznymi. Niestety wielu ludzi twierdzi, że na konia po prostu się wsiada i jedzie. Niestety mówi tak również wiele osób uprawiających „jeździectwo” już jakiś czas. 

Inny przykład  to praca jeźdźca łydkami. Najłatwiej nimi pukać w rytm kroków konia. A powinniśmy umieć, z dużą swobodą, dać sygnał „łamiąc” ten rytm. Najbardziej widoczne jest to podczas anglezowania w kłusie. Jeźdźcy, jeżeli już używają łydki, to tylko podczas siadania w siodło. Jednak sygnał dawany nimi często jest potrzebny w momencie, gdy człowiek akurat podnosi się z siodła. Niezbędne są też podwójne puknięcia łydkami w czasie jednego końskiego kroku. Niestety ludziom trudno nawet opanować umiejętność pracy jedną łydką, podczas gdy druga „milczy”, albo działania każdą w innym rytmie, a co dopiero takie wymysły. Kolejny odruch do opanowania  to nieangażowanie, niewypychanie do przodu nogi, gdy nasza ręka z tej samej strony ciała pociąga za wodzę. A anglezowanie? Jeźdźcy robią to zazwyczaj w rytm chodów konia. Czyli, że to on jest jakby naszym metronomem, a musi być odwrotnie. Wierzchowiec powinien iść dopasowując się do naszego rytmu anglezowania (zob. ANGLEZOWANIE). My jesteśmy metronomem. Dzięki temu można prosić konia (w uproszczeniu) o zwolnienie tempa, bez użycia wodzy. Poćwiczcie „łamanie” rytmu konia. Nauczcie się anglezować wolniej niż stawia kroki wasz podopieczny i „poproście” go o dostosowanie się do tego wolniejszego rytmu. Ciężka praca i też wymagająca ogromnego skupienia i koncentracji. 

Trzeba też zwracać uwagę na to, jak się zachowuje podczas jazdy na koniu nasza gorsza strona. Zazwyczaj jest bardziej spięta i sztywna, szczególnie ręka wraz z ramieniem. Ruchy „gorszej” ręki są często mechaniczne i trudno ją utrzymać we właściwej pozycji. „Ucieka” nam ona przesadnie w górę, albo w dół i nienaturalnie wygina się w nadgarstku, albo łokciu. Bardzo często „mniej sprawną ręką” jeźdźcy podtrzymują swoją równowagę, trzymając się wodzy, by ta „bardziej sprawna” mogła swobodnie działać. Muszę jeszcze wspomnieć o zaciśniętych, podciągniętych w górę ramionach ludzi siedzących na koniu i wciśniętej w te ramiona  szyi. Niejeden jeździec powinien zacząć pracę nad sobą od ich rozluźnienia i opuszczenia w dół. Wydaje się to też być łatwym zadaniem do czasu, gdy zaczyna on „pracować” wodzami. Ramiona szczególnie wówczas powinny niezmiennie, jakby same opadać w dół. Gdy zapanuje się nad odruchem zaciskania ramion, szybko zauważy się pozytywne zmiany w zachowaniu wierzchowca.  Jeźdźcy zazwyczaj skupiają się nad tym co „robi” koń, jak reaguje przy jeździe w prawo i lewo. Powinni oni zdecydowanie mocniej skupić się na swoich poczynaniach w siodle, wówczas konie dużo lepiej będą się pod nimi „ustawiać”. 


środa, 1 stycznia 2014

BIODRA JEŹDŹCA


Wstawiając linki w ostatnim wpisie na „taka oto końska historia” stwierdziłam, że wielkim moim niedopatrzeniem jest brak postu o roli bioder jeźdźca podczas jazdy wierzchem. Chodzi głównie o zadanie jakie mają do wykonania nasze biodra podczas stępa i galopu wysiadywanego. Wśród jeźdźców pokutuje przekonanie, że ich rolą jest rozpędzanie konia i utrzymywanie go w danym chodzie. Wynika to chyba z faktu, że nasze biodra huśtają się w siodle w przód i w  tył. Podczas takiego huśtania rodzi się w jeźdźcach przekonanie, że im bardziej obfity będzie ten ruch, tym bardziej energicznie pójdzie podopieczny. Adepci sztuki jeździeckiej stosują różne techniki przekazywania biodrami informacji pchających zwierzę. Zaczynają od wciskania pośladków w koński grzbiet przy ruszaniu, łącząc to z ich zaciskaniem. Dołączają do tego podrygiwanie w przód, a przy zagalopowaniu stosują „wypchnięcie” wewnętrznym biodrem. Już w trakcie obu tych chodów zaciskają i usztywniają stawy biodrowe do granic możliwości, aby sygnały były jak najsilniejsze i ruchem zagarniającym od tyłu do przodu próbują swoje biodra „rozhuśtać”, a wraz z nimi konia. 

Wyobraźcie sobie, że ktoś bardzo mocno uciska mięśnie waszych pleców zaciśniętymi pięściami. Wykonuje przy tym nimi taki ruch, jakby coś wałkował. Waszą reakcją na ból, czy pewien dyskomfort, będzie  próba „ucieczki” plecami przez ich wygięcie tak, by zrobiły się wklęsłe. W ten sam sposób zachowa się każdy wierzchowiec, któremu będziecie próbowali „rozwałkować” plecy. (zob. REGULOWANIE TEMPA W STĘPIE). Rolą bioder jeźdźca nie jest rozpędzanie konia. One ruszają się w rytm jego chodu, przez niego właśnie rozhuśtane. Wierzchowca zachęcają do tego pracujące łydki jeźdźca, o czym wielokrotnie już pisałam (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI).

Jaka jest zatem rola bioder jeźdźca? Rozruszane przez wierzchowca, mogą regulować rytm i określają tempo stępa i galopu. Gdy chcemy, by „nasz pojazd” stawiał długie, obszerne kroki pozwalamy, by  nasze biodra wykonywały obfity ruch kołyszący. Prosząc wierzchowca o skrócenie kroku, wyraźnie ograniczamy ten ruch, ale bez usztywniania i blokowania stawów biodrowych. One muszą być nieustannie rozluźnione (zob. ZWISAJĄCE UDA) Wzmacniamy natomiast pracę mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA). Pracujące w tym samym momencie łydki egzekwują od wierzchowca mocniejsze zginanie stawów nóg. Zwalniając tempo ruchu naszych bioder, prowadząc je coraz wolniej w przód i tył „wymuszamy” na wierzchowcu wolniejsze tempo chodu. W ten sam sposób egzekwujemy przejście z galopu do kłusa. Zatrzymując biodra podczas jazdy w stępie, po stopniowym zwalnianiu ich tempa przekazujemy podopiecznemu prośbę: „stój”. Dzięki takiemu działaniu możecie w znacznym stopniu ograniczyć używanie wodzy przy „rozmowie” z koniem na temat zatrzymania. Zwalniające tempo, wasze biodra są nieodzowne przy pracy nad poprawą zachwianej równowagi konia. Sugerują „górnej” części wierzchowca, by zwolniła i „dała szansę” końskim nogom, które wraz z „podwoziem” muszą nagonić i zrównać tempo z „nadwoziem” zwierzęcia (zob. JAK ZRÓWNAĆ ROZJEŻDŻAJĄCE SIĘ NADWOZIE I PODWOZIE) Dzięki takiej pracy „upadający do przodu” i tracący równowagę koń ma szansę ją odzyskać. Zrównoważony wierzchowiec przestanie opierać się i „wisieć” na wodzach (zob. CZŁOWIEK, KTÓRY SIĘ POTKNĄŁ).


niedziela, 27 października 2013

A PROPOS REGULOWANIA TEMPA W KŁUSIE


Sposób przechodzenia z kłusa do stępa, jaki wcześniej opisałam, to są również pomoce, dzięki którym możemy poprosić konia o zmniejszenie prędkości w danym chodzie. Wówczas wodze, które nie są narzędziem hamującym, nie prowokują wierzchowca do siłowania się za ich pomocą z rękami człowieka. Można się wtedy skupić na pracy rozluźniającej przód konia i na jego prawidłowym ustawieniu. Tworzymy w ten sposób sprzyjające warunki, w których nasz podopieczny będzie mógł we właściwy sposób naprężyć wodze (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU). Błędem, jaki często popełniają jeźdźcy jest to, że całkowicie odpuszczają sygnały dawane ciałem, gdy tylko wierzchowiec pozytywnie na nie odpowie. Koń czuje się wówczas jak wystrzelony z procy. Musicie więc założyć, że te pomoce powinny być nieprzerwane. Regulujcie tylko "siłę", z jaką naciągacie puśliska i wodze z wyobraźni (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI), oraz stopień napinania mięśni brzucha, przyklejanych do kręgosłupa (zob. POŁYKANIE JABŁKA). Im koń lepiej reaguje, tym delikatniejszy nacisk. Jednak bardzo ważne jest, by jego stopniowe odpuszczanie nie było sygnałem sugerującym zwierzęciu: „idź szybciej”, gdy zdarzy mu się przesadnie zwolnić. Tą informację powinny przekazywać wasze łydki.



REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE, BEZ UŻYCIA HAMUJĄCYCH WODZY


Podczas pracy z koniem, jeździec powinien zapewnić swojemu podopiecznemu komfortowe warunki pozbawione bólu i stresu. Jeżeli nauczycie się nie używać wodzy jako hamulca i zastąpicie je pracując ciałem, to będziecie na dobrej drodze do sukcesu. Pisałam już o wodzach z wyobraźni i o mięśniach brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA), które pomagają regulować tempo wierzchowca. Jednak tajemnica tkwi w zgraniu wielu sygnałów w jedną całość. Chcę się skupić na kłusie anglezowanym i przejściach do stępa, bo to na nich warto przećwiczyć skuteczność działania waszych pomocy. Na początek musicie założyć, że koń niekoniecznie musi natychmiast zareagować na sygnał, szczególnie na etapie nauki. W zależności od tego jak szybko zwierzę odczyta wasze intencje i od jego warunków fizycznych, czas reakcji jest dłuższy albo krótszy. Wykorzystajcie go na poprawę postawy, równowagi i rozluźnienia. Im bliższe ideału, tym lepsza i szybsza będzie odpowiedź wierzchowca na wasze prośby. Po drugie, przechodząc do stępa nie siadajcie w siodło i absolutnie nie wciskajcie go pośladkami w grzbiet konia. Anglezujcie do ostatniego kroku w kłusie, zwalniając tempo wstawania i przysiadania. Udawajcie pewien wysiłek, tak jakby jakiś ciężar, ściągający was nieustannie w dół, zawisł na waszych ramionach. Nie wolno ich jednak spinać i usztywniać. Załóżcie, że puśliska zrobione są z bardzo mocnej gumy. Stojąc w strzemionach rozciągajcie je non stop, nie tylko podczas wstawania, ale również siadając w siodło. Ciągnijcie wodze z wyobraźni, nie zapominając o pracy mięśni brzucha, zachowując się równocześnie tak, jakbyście sami zwalniali bieg. Uwierzcie, że to działa. Potrzeba tylko trochę ćwiczeń, wytrwałości i cierpliwości w pracy.



Postarajcie się siedzieć w siodle tak jak na rysunku. Wówczas będziecie mogli, bez problemu, pracować ciałem w opisany, w powyższym tekście, sposób. 



POŁYKANIE JABŁKA


W czasie jazdy na koniu bardzo ważną rolę u jeźdźca pełnią mięśnie brzucha. To one, "przyklejane" do kręgosłupa, pomagają ciągnąć „wodze z wyobraźni” (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI). Rozciągają od dołu do góry mięśnie pleców. Pomagają jeźdźcowi zaprzeć się (zob. CIĘŻKA OPONA), "zwiększyć swój ciężar" (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH...), przytrzymać przód wierzchowca i wyregulować jego rytm i tempo rytmem naszego ciała. Jest takie miejsce na naszym brzuchu, mniej więcej na dwa palce pod pępkiem, gdybyście mieli tam głęboko pod skórą pokaźne jabłko to wasze mięśnie powinny podnieść je odrobinę w górę i cofnąć tak, jakby brzuch miał je połknąć. Niestety bardzo często widuje się wręcz odwrotną postawę jeźdźca z tak zwanym „kaczym kuprem”. Dolny odcinek kręgosłupa jest wówczas mocno wklęśnięty, a brzuch wypięty tak, jakby chciał jabłko wypluć. Nauczcie się pracować z tym „owocem”, ale tak by nie angażować do tego innych części ciała. Nie napinajcie przy tym ramion, ud, a przede wszystkim nie zatrzymujcie powietrza w płucach. Oddychajcie równo, spokojnie i głęboko.


sobota, 26 października 2013

CIĘŻKA OPONA


Jeździec, którego ciężar niosą jego własne nogi, a nie grzbiet konia (zob. JAZDA NA NOGACH), pracujący intensywnie nad tym by nie używać wodzy jako hamulca (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI), powinien dołączyć jako pomoc w pracy z wierzchowcem zapieranie się własnym ciałem. Zobaczcie siebie w wyobraźni jako wielką, ciężką oponę, którą zwierzę ciągnie za sobą. Im to zadanie jest dla niego trudniejsze, tym bardziej musi ono zaangażować do tego tylne nogi i wyraźniej się nimi odpychać, wydłużając przy tym krok. Jeżeli chcecie zmobilizować wierzchowca do takiej pracy, zapierajcie się tak, jakby ciągnięta opona, którą jesteście grzęzła w błocie. Kiedy poczujecie, że wzrasta wydajność końskiego zadu nie przestajecie być balastem, koń zawsze musi czuć ten ciężar, żeby dobrze pracować. Wówczas zmieniamy tylko w wyobraźni powierzchnie i pozwalamy by opona sunęła np. po lodzie. Przy tym zadaniu nie zapominajcie by bardzo aktywnie pracować łydkami, które w tej konfiguracji sygnałów „mówią”: „ciągnij”.


CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM


Jeździec, który potrafi prawidłowo wykorzystać strzemiona i siedząc w siodle, wyraźnie na nich stoi (zob. JAZDA NA NOGACH), ma dzięki temu do dyspozycji kolejną pomoc w pracy z koniem. Jak wspominałam we wcześniejszych wpisach, człowiek powinien równo rozkładać swój ciężar na oba strzemiona tak, jakby stał na szalkowej wadze. Sygnałem w „rozmowie” ze zwierzęciem jest zmiana nacisku na „podłoże”. Wierzchowce, które pędzą, próbują „uciec” spod swojego przewodnika należy przywołać do porządku, wymóc na nich wolniejsze tempo i uzmysłowić im, że jego miejsce jest dokładnie pod jeźdźcem. Naciskając mocniej, wyraźniej na strzemiona „wysyłamy” taką właśnie informację. Nie należy jednak cisnąć całym ciałem. Jest to praca głównie dolnej części nogi. Rozciągając mięśnie łydek dociskajcie stopy do strzemion bez ich wypychania do przodu i bez prostowania kolan, inaczej stracicie równowagę. Ruch ten powinien przypominać dociskanie kołka wbitego w ziemię.


ĆWICZENIE POZWALAJĄCE URUCHOMIĆ WODZE Z WYOBRAŹNI


(Zob. „Wodze z wyobraźni”)

Stańcie przy ścianie tak, żeby oprzeć się o nią plecami. Mięśnie brzucha, znajdujące się tuż pod pępkiem, podciągnijcie trochę w górę i postarajcie się za ich pomocą pchać dolny odcinek kręgosłupa w kierunku muru. Nie odrywając „przyklejonej” już do niego części pleców, postarajcie się oprzeć resztę ich powierzchni aż do ramion. W wyobraźni dotykajcie ściany każdym kręgiem kręgosłupa z osobna poczynając od najniższego aż po szyjne. Wyciągnijcie teraz do przodu ręce z lekko zgiętymi łokciami, w dłoniach trzymajcie wodze, za które jakaś pomocna osoba powinna ciągnąć i próbować oderwać was od „oparcia”. Zadaniem jeźdźca jest oczywiście utrzymać swoją pozycję napierając na ścianę mocniej albo słabiej w zależności od siły ciągnięcia, czyli napinać wodze z wyobraźni. Nie należy, w tej całej zabawie, ułatwiać sobie sprawy i przyciągać do ciała rąk, a co za tym idzie, „intruza”. Wolno szarpnąć za wodze (sygnał: „siadaj na kolana”, zob. „dlaczego koń nie słucha sygnałów”) i tym samym poprosić: „nie ciągnij tak mocno”.


Rysunek stworzony przez Cyber Brush



WODZE Z WYOBRAŹNI


Najczęściej używanym przez jeźdźców sygnałem, który ma wstrzymać lub zatrzymać konia, jest siłowe ciągnięcie za wodze przyczepione do wędzidła, albo do nachrapnika kantara, czy ogłowia bezwędzidłowego. Im trudniejsze wydaje się to zadanie, tym więcej patentów hamujących dokłada się zwierzęciu na pysk i szyję. Myślę, że jedynym efektem jaki się w ten sposób osiąga jest zadawanie koniowi bólu, z którym wierzchowiec będzie walczył odwzajemniając się użyciem siły, albo będzie szukał sposobu ucieczki przed nim. Jeżeli uda wam się zaangażować całe swoje ciało do „rozmowy” ze swoim końskim partnerem, to będziecie mogli przestać używać „hamulca ręcznego”. Na początek wyobraźcie sobie, że macie do dyspozycji drugą parę wodzy przyczepioną do ogłowia tak, jak ta rzeczywista. Wodzy tych jednak nie trzymamy w dłoniach tylko przerzucone są one przez nasze plecy. Wodze te są na tyle szerokie, że możemy oprzeć się o nie od ramion po kość ogonową. Zadaniem jeźdźca jest naprężać mocniej albo słabiej, w zależności od potrzeby, owe wodze, ale koniecznie na całej ich szerokości, a nie tylko na wysokości naszych ramion. Warunkiem koniecznym do tego, żeby ten „nowoczesny” hamulec zadziałał jest nie używanie „przestarzałego”. Oddajemy więc ręce do przodu, do dyspozycji zwierzęciu i uruchamiamy sygnały skupiające i wyrównujące równowagę konia. (Zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW, SYSTEM NACZYŃ POŁĄCZONYCH, JAK ZRÓWNAĆ ROZJEŻDŻAJĄCE SIĘ NADWOZIE I PODWOZIE).

Rysunek stworzony przez Cyber Brush


DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW?


Jeżeli koń nie słucha naszych pomocy, to najczęściej dlatego, że ich nie rozumie albo nie jest kondycyjnie i psychicznie przygotowany do wykonania polecenia. Jednak częstą przyczyną braku posłuchu u konia jest również to, że zwierzę się nie skupia. Jest wiele czynników, które mogą rozproszyć uwagę wierzchowca, należy więc podczas jazdy czy treningu o nią nieustannie zabiegać. Jeździec powinien wypracować pomoc, która "powie" koniowi: "Zwróć na mnie uwagę", "posłuchaj co mam do powiedzenia". Jest to sygnał wodzami. Krótkie, szybkie szarpnięcia na oddanych rękach (zobacz:"SPRĘŻYNA"). Gdybyście chcieli szarpnąć kogoś za ramiona żeby posadzić go sobie na kolana, wykonalibyście podobny ruch. Nie trzymajcie tylko tego kogoś na siłę na swoich nogach. On powinien pozostać tam dłuższy czas, tylko dlatego, że zdaje sobie sprawę z tego, że jeżeli będzie chciał z kolan uciec, natychmiast posadzimy go na miejsce.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...