wtorek, 23 września 2014

KOŃ LEKKI Z PRZODU


Sporo już pisałam o rozluźnieniu konia, również ze wskazaniem na jego przód: „KOŃ MIĘKKI W SZYI”, „PLUSZOWY KOŃ”. Jest to jednak temat „rzeka” i informacji na ten temat, przykładów, porównań nigdy nie za wiele. Im bardziej uda mi się rozbudzić waszą wyobraźnię, tym lepsza będzie wasza współpraca z końmi. W tym poście będzie jednak sporo informacji na temat zaangażowania do pracy tylnej części konia. Bez energicznie pchającej pracy tylnych nóg zwierzęcia, rozluźnienie jego przodu jest niemożliwe.

Spróbujcie sobie wyobrazić, że przód konia, czyli kawał jego ciała, który macie przed sobą siedząc w siodle, to balon. W zasadzie to balonik, którego wielkość pozwala na swobodne chwycenie go dłońmi. Balonik ten powinien frunąć tuż przed wami, na takiej wysokości, na jakiej trzymacie wodze. Nie powinien on być nadmuchany powietrzem z płuc, bo będzie spadał w dół, a im niżej opadnie, tym będzie stawał się cięższy. Ważne jest, żebyście zrozumieli, że nie chodzi tu o ułożenie końskiej szyi, to czy jest ona w pozycji równoległej z grzbietem zwierzęcia, czy opuszczona maksymalnie w dół lub podniesiona w górę, nie jest wyznacznikiem pozycji balonu. Balonik nie może być też napełniony helem. Nie chcecie bowiem, by uwolniony, poszybował w górę. Jego zadaniem jest sunąć do przodu, tuż przed wami i ciągnąć was lekko za ręce. Podczas trzymania dłońmi ciągnącego was balonika, musi towarzyszyć wam uczucie, że w każdej chwili możecie balonik objąć ramionami i przytulić. Nie może was tez opuścić pewność, że ów balonik nie oddali się, gdyby został puszczony. Pewność, iż nadal będzie frunął z tą samą prędkością, tuż przed wami, na tej samej pozycji.

Balonik ten jednak nie ciągnie was sam z siebie. Musi go pchać równomiernie wiejący wiatr. Ten wiatr, to energia jaka płynie z zaangażowanych w rytmiczny i energiczny ruch, tylnych nóg zwierzęcia. Bez tego przód konia nigdy nie stanie się lekkim. Gdy człowiek ma wrażenie, że zamiast balonu trzyma w rękach ściągający go w dół głaz, albo szarpiącą do przodu, wystrzeloną kulę armatnią, to może być pewien braku zaangażowania w pracę tylnej części swojego wierzchowca. Taki wniosek należy również wysnuć, gdy nie czujecie w rękach niczego, żadnej lekko „wiejącej siły”. Schowany za wędzidło koń, zabierający wam z rąk swój ciężar, by nie czuć bólu w pysku, nie jest zwierzęciem lekkim z przodu.

Zad konia musi być na tyle energicznie pracującą (nie mylić z prędkością chodu) częścią ciała zwierzęcia, by przykuwał uwagę człowieka siedzącego na grzbiecie podopiecznego. Maszerujące tylne nogi zwierzęcia i luźno pracujące stawy biodrowe, jeździec powinien wyraźnie „czuć w swoich biodrach”. Odnosić wrażenie, że tuż pod nim pracują dwa tłoki, uderzające go na przemian w pośladki. Gdyby ktoś zapytał was dlaczego tak energicznie huśtacie biodrami, to odpowiedź powinna być taka: „ponieważ jakaś siła za mną popycha moje biodra”. W siodle nie można mieć uczucia, że siła „ruszająca” waszymi biodrami, to „ktoś” łapiący z przodu za pasek od spodni, by za jego pomocą pociągać wasze biodra do przodu.

Taki „wiatr” płynący z aktywnego zadu, dmuchający w balonik „przynosi jeszcze inną korzyść”. Zanim dotrze do przodu, „sunie” wzdłuż końskich boków, rozluźniając je i „prowokując” do „prostowania się”. „Pomaga” również łopatkom i szyi w „znalezieniu” prawidłowego ustawienia. Dlatego ważne jest, by jeździec pilnował i wyrównywał siłę wiatru z obu stron wierzchowca. Gdyby trzymać w rękach dwa „przytulone” do siebie baloniki, to musimy mieć pewność, że będą one sunęły do przodu z równą prędkością i z równą siłą ciągnęły nas za sobą. Jeżeli jeździec wyczuje, że jeden balonik zanadto wysuwa się do przodu zamieniając się w wystrzeloną kulę armatnią, powinien go lekko przytrzymać w przytulającym uścisku, a pukającą łydką wyregulować podmuch wiatru. Uaktywniona tylna noga wierzchowca „zamieni” ciężka kulę na powrót w balonik i „dmuchnie” w niego „lekkim wiatrem”.

Cała „zabawa” w jazdę konną polega na wyobrażaniu sobie efektu jaki chcemy od „końskiego ciała” wyegzekwować. Człowiek na grzbiecie wierzchowca powinien właśnie myśleć o tym, a nie kombinować jaki teraz dać, wyuczony i mechaniczny, sygnał. A gdy on nie działa, jaki dołożyć patent, by pomóc swoim rękom w przepychance na wodzach. CDN
JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA.


wtorek, 16 września 2014

ZAMKNIĘTA GRUPA


W Internecie od czasu do czasu pojawiają się zdjęcia koni z jeźdźcami na grzbiecie, które mają bardzo siłowo zaciągnięte w pysku wędzidło. Widok przestraszonego i spiętego z bólu zwierzęcia, z otwartym pyskiem i smutnymi oczami, budzi złość i bunt obserwatora. Od razu nasuwa się pytanie: „jak tak można traktować żywą istotę?”. Natychmiast, pod takimi zdjęciami, pojawiają się oburzone komentarze. I bardzo słusznie. Zastanawiam się jednak, ilu z oburzonych jeźdźców potrafi „poprosić” swojego wierzchowca o zwolnienie tempa albo zatrzymanie się, bez zaciągania wodzy? Gdy zadałam kiedyś to pytanie (przy okazji dyskusji nad upublicznionymi zdjęciami jednego ze sportowców, który siedzi na grzbiecie czworonoga z wyrazem pyska wyraźnie „wołającym o pomoc"), odpowiedziała mi jedna osoba pisząc: „ale ja zaciągam lekko”. Co to jednak znaczy lekko? I kto ocenia siłę ciągnięcia za wędzidło? Koń czy jeździec? Myślę, że ocena tej siły w przypadku każdego z nich byłaby inna. Poza tym, jeżeli ktoś zaciąga wędzidło lekko i koń nie zareaguje, nie zwolni tempa, albo się nie zatrzyma? Czy nadal sygnał hamujący pozostaje lekkim? Na to pytanie nikt już mi nie odpowiedział. Osoba, z którą wymieniłam te parę zdań, była jedyną odważną, która przyznała się do jeżdżenia na koniu z wodzami używanymi jak hamulec. Nie twierdzę, że powinni zgłosić się wszyscy, którzy tak robią. Martwi mnie jednak fakt, że nigdy nie spotkałam pytania o alternatywę tego sygnału. Nikt nie zapytał: jak w takim razie powinny „wyglądać” pomoce egzekwujące od wierzchowca zwolnienie tempa, albo zatrzymanie? Czy nikt nie chce tego wiedzieć? Taką możliwość daje jazda z aktywnym dosiadem (zob.
AKTYWNY DOSIAD). Próbowałam rozmawiać na ten temat w jednej z grup jeździeckich. Dwie osoby oficjalnie uznały to za bełkot i bzdury, dwie to zrozumiały. Nie o to jednak chodzi. Niewiele osób przystąpiło w ogóle do dyskusji, a administratorzy uznali ten temat za nie wart zainteresowania. Chwilę potem pojawiło się pytanie jednego z członków grupy: „chciałbym nawiązać więź z moim koniem. Co myślicie o join up? Czy jak będę to robił przez dwa tygodnie to wystarczy? Myślałem też o siedmiu grach, zaraz po join up.” Był to temat poruszony po raz piąty w przeciągu miesiąca. Nie mam nic przeciwko tym metodom, na pewno pomagają zaprzyjaźnić się z wierzchowcem i zdobyć jego zaufanie. Nigdy nie znalazłam jednak pytania (i to w różnych miejscach związanych z tematem jeździeckim), jak jeździć na koniu, by nie zawieść jego zaufania po join up i siedmiu grach. Czy to czasami nie jest tak, że wielu ludziom pracującym z końmi wydaje się, że te metody to cudowny sposób na wszystko. Nie zważają na to czy w czasie jazdy koń ma odbity grzbiet, obolały pysk, nadwyrężone nogi, sztywne stawy i brak zaufania do jeźdźca, nie mówiąc już o braku jakiejkolwiek więzi. W razie czego wrócą na pewien czas do join up i siedmiu gier, a potem znowu poobijają grzbiet, zaciągną wędzidło w pysku i złą pracą zablokują zwierzęciu stawy nóg i przeciążą ścięgna…potem join up i siedem gier…i ? Na zaufanie konia i więź z nim pracuje się przez cały czas wspólnej „przygody”. Pracuje się poprzez prawidłową, zrozumiałą i inteligentną jazdę na grzbiecie swojego podopiecznego. Jest to trudny sposób jazdy. Dużo trudniejszy niż manewrowanie wodzami i siedzenie na siodle. Piszę mój blog w nadziei, że pomogę osobom, które szukają prawdziwego porozumienia z koniem. Mam sporo czytelników. By promować blog pojawiłam się też w Goole+ i na facebooku. Na tym ostatnim odezwała się do mnie czytelniczka z sugestią, bym stworzyła tam grupę. Zastanawiam się czy ma to sens? Jest już tam strona, na której każdy może się wypowiedzieć. Tak samo w google+. Nie mówiąc o możliwości wstawiania komentarzy pod postami. Jednak jest „cisza”. Jeżeli ktoś się do mnie odzywa, to tylko prywatnie. Czy przynależność do grupy ośmieli tych, którzy chcieliby zadać pytanie, albo poruszyć jakiś problem? Jeżeli znajdzie się dziesięcioro chętnych do przynależności do takiej grupy na facebooku osób, to myślę, że warto będzie zrealizować pomysł. Jedna chętna osoba już jest. Kto następny?

Jest też druga strona medalu. Osoby, które mogłyby podzielić się na łamach Internetu swoja wiedzą, nie są tym zainteresowane. Twierdzą bowiem, że można tu znaleźć same bzdury. Niestety zgadzam się z nimi, że większość informacji jest nic niewarta. Najbardziej ekstremalna, jaka do mnie dotarła za pośrednictwem pytania to: „czy podczas jazdy konnej można stracić dziewictwo?”. Dlatego chyba warto pisać i tworzyć w Internecie rzeczy wartościowe. Osoby, które „otrą się” o nie, poczytają, są jak widzowie na konnych zawodach. To potencjalni jeźdźcy, instruktorzy, sędziowie, rodzice przyszłych jeźdźców, warto poświęcić dla nich trochę wiedzy i czasu. Jedna z osób, które znam i mogłaby wnieść sporo dobrego do internetowych dyskusji, jest w ogóle przeciwna temu, by niewprawni jeźdźcy posiadali własne wierzchowce. Uważa, że szkoda czasu, by próbować im tą wiedzę naświetlić. Może jest w tym trochę racji. Może zanim ktoś zdecyduje się na kupno wierzchowca, powinien mieć całkiem spore doświadczenie w pracy z koniem. Pytanie jednak, gdzie takie doświadczenie zdobyć? W szkółkach jeździeckich? Niedawno znajoma opowiedziała mi o koleżance, która zakochała się w jeździectwie i kupiła konia po trzech szkółkowych treningach. Nikomu nie uda się powstrzymać takich zapaleńców, można im jedynie pomóc zdobyć doświadczenie. Oczywiście jest to niemożliwe za pośrednictwem Internetu. Ale za jego pośrednictwem można sprawić, że jeźdźcy zaczną myśleć, pytać, szukać właściwych informacji, korzystać z wiedzy instruktorów obserwując treningi innych jeźdźców, albo biorąc w nich czynny udział. To samo tyczy się przecież książek, czy końskich czasopism. Nikt nie nauczy się z nich jeździć, ale też nikt nie twierdzi, że bez sensu jest ich wydawanie. A przecież można w nich również znaleźć sporo bzdur, choć może nie tak ekstremalnych jak w internecie.



czwartek, 11 września 2014

AKTYWNY DOSIAD


Zacznę od tego, że podczas jazdy wierzchem w siodle, nie siedzi się na nim, tylko stoi w strzemionach, opierając się pośladkami na siedzisku. I tu podejrzewam odezwałoby się mnóstwo oponentów mówiąc, i tu zacytuję moją korespondencyjną rozmówczynię: „Bzdury piszesz, w strzemionach się nie stoi. Siedzi się tyłkiem w siodle, a na strzemionach tylko opiera. Piszesz bzdury, naprawdę. "W" siodle siedzi się dlatego, że siedzi się bardzo głęboko i mocno, a strzemiona to tylko dodatkowe - nie kluczowe! - podparcie dla ciężaru ciała. Siodło jest tak skonstruowane, że dobrze dobrane nie będzie uciskało kręgosłupa konia w żaden sposób, bo zauważ, że ma do tego poduszki, dzięki którym nie przylega do kręgosłupa i które rozkładają ciężar ciała na boki - co sama zauważyłaś. Strzemiona nie niosą ciężaru jeźdźca! Żeby zrozumieć, o co mi chodzi, proponuję ćwiczenie. Wypnij strzemiona i popracuj jeżdżąc bez nich. Szkoda, że tak wielu jeźdźców ma mylne pojęcie o rozłożeniu ciężaru przez siodło i funkcji strzemion”. 

„"W" siodle siedzi się dlatego, że siedzi się bardzo głęboko i mocno”. Myślę, że wielu jeźdźców źle interpretuje to głębokie (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE) i mocne siedzenie w siodle. Nie oznacza bowiem ono, że jeździec wciska się jak najmocniej pośladkami w siodło i grzbiet konia. To głębokie siedzenie w siodle powinno bardziej przypominać przytulanie drugiej osoby. Gdy to robimy, otulamy ją ramionami tak, by jak „najszczelniej” wypełniła ona przestrzeń między naszymi oplatającymi ramionami i torsem. Nie wciskamy się w nią, nie dusimy. To ma być gest „przytrzymujący”, ale czuły i opiekuńczy. Na koniu rolę opiekuńczych ramion powinny spełniać nasze nogi, od bioder po stopy. Siedzimy w siodle tak, by namówić wierzchowca do wygięcia grzbietu i „szczelnego” wypełnienia przestrzeni między naszymi nogami i kroczem. Żeby taką przestrzeń zbudować, jeździec musi na czymś oprzeć swój ciężar-na czymś stanąć i tym czymś są strzemiona. Zaś mocne siedzenie w siodle nie polega na ugniataniu końskiego grzbietu i siłowym napinaniu pleców przez jeźdźca, co przypomina rozwałkowywanie ciasta. Mocne siedzenie w siodle jest to sposób pracy mięśniami brzucha, dzięki którym jeździec rozciąga mięśnie pleców, zwiększając ich „siłę”. Mięśnie pleców pozostają wówczas elastyczne i pracujące, a nie spięte, twarde i „martwe”. Mocne siedzenie w siodle to również umiejętność pracy swoim ciężarem. Umiejętność zwiększania „siły” nacisku na strzemiona, inaczej zwiększania naszego ciężaru w strzemionach, co jest sygnałem informującym zwierzę o chęci zwolnienia tempa. Jest to również umiejętność jeźdźca zapierania się swoim ciałem tak, by zwierzę zrozumiało to, jako sygnał proszący o wyhamowanie. Przypomina to zapieranie się człowieka ciągniętego na nartach wodnych, gdy sunie za ciągnącą go motorówką. Dzięki takiemu mocnemu siedzeniu w siodle jeździec nie musi w ogóle używać wodzy jako hamulca i nawet przy zwalnianiu tempa trzymać je tak, jakby oddawał je do dyspozycji zwierzęciu. Czyli, że może nieustannie jeździć na oddanych wodzach. (zob. JEŹDZIĆ OD DOSIADU, "KONTAKT" Z KONIEM)

„Siodło jest tak skonstruowane, że dobrze dobrane nie będzie uciskało kręgosłupa konia w żaden sposób, bo zauważ, że ma do tego poduszki, dzięki którym nie przylega do kręgosłupa i które rozkładają ciężar ciała na boki - co sama zauważyłaś”. Zgadza się. Siodło jest tak skonstruowane, by móc rozkładać ciężar jeźdźca na boki pleców konia, a „zdjąć” ten ciężar z jego kręgosłupa. Jednak nie jest cudownym narzędziem pracy, które za człowieka wszystko zrobi. Które rozłoży prawidłowo jego ciężar, bez względu na to, jak jeździec w nim „klapnie”. To dzięki temu, że ciężar jeźdźca niosą strzemiona, możliwe jest rozłożenie ciężaru człowieka na boki pleców zwierzęcia. Jest jeszcze jedna bardzo istotna sprawa. Dzięki obciążeniu ciężarem człowieka strzemion, wierzchowiec będzie czuł i niósł swój balast zawsze w tym samym miejscu na swoich plecach. Stojąc w strzemionach możemy zostawić na nich zawsze ten sam ciężar naszego ciała, obojętnie czy przysiadamy właśnie w siodło, czy się z niego podnosimy. 





Zakładając, że opierając się pośladkami o siedzisko siodła równocześnie przenosimy tam swój ciężar, fundujemy zwierzęciu swego rodzaju skakanie po plecach. Jeżeli, jak pisze moja rozmówczyni: „Siedzi się tyłkiem w siodle, a na strzemionach tylko opiera”, to żeby wstać znowu musimy oprzeć się na strzemionach. Podczas anglezowania koń co krok czuje, jak jeździec inaczej obciąża siodło. Ciężar w strzemionach, ciężar na siedzisku, ciężar w strzemionach, ciężar na siedzisku, ciężar w strzemionach ciężar na siedzisku… Żeby uzmysłowić sobie, jakie to może być niewygodne dla wierzchowca, wyobraźcie sobie, że biegniecie z plecakiem na swoich plecach. Podczas tego biegu, jakaś niewidzialna siła przerzuca wam ten bagaż z pleców do dłoni. Potem znów na plecy i do dłoni …i tak co krok.






Oczywiście, jeździec może zafundować swojemu podopiecznemu jeszcze gorszy scenariusz i w ogóle nie opierać się na strzemionach przy wstawaniu z siodła. Wówczas człowiek, by wstać nie ma innej możliwości tylko na czymś się podciągnąć. Tym czymś stają się oczywiście wodze, a tym samym pysk konia. Wówczas, co krok koń dostaje ciężarem po pysku i uderzenie ciałem bezwładnie opadającego człowieka, w grzbiet. 





Istnieje jeszcze alternatywa, kiedy jeździec chcąc w miarę delikatnie przysiąść w siodło, podtrzymuje się również na wodzach. Wówczas koński pysk niesie ciężar jeźdźca przez cały czas swojej pracy.





Wsiadając na koński grzbiet musicie założyć, że siedzenie jest czynnością pasywną, spoczynkową, a człowiek na koniu powinien być aktywny. Żeby zrozumieć o co mi chodzi, proponuje kilka ćwiczeń. Poproście kogoś życzliwego, żeby usiadł na krześle, albo taborecie. Wy usiądźcie mu na kolana, ale twarzą do niego. Usiądźcie mocno, całym ciężarem. Poproście, by ta osoba oceniła mniej więcej waszą wagę. Teraz znajdźcie taką pozycję, tak usiądźcie, by nie oderwać pośladków od kolan tej osoby, ale by móc zmniejszyć na nich swój ciężar. To będzie trudne, bo na niskim krześle będziecie mieli mocno zgięte stawy nóg. Na koniu nie muszą być aż tak pozginane. Usiądźcie tak, jakbyście wstydzili się swojego ciężaru. Usiądźcie tak, żeby osoba, na której kolanach przysiedliście, oceniając waszą wagę po raz drugi, odjęła z niej jak najwięcej. Oczywiście wasza postawa powyżej bioder powinna być prosta, bez zbędnych odchyleń. Pomyślcie potem, gdzie ten odjęty z kolan ciężar się podział? Wniosek może być tylko jeden-niosą go wasze nogi, mimo, że nadal opieracie pośladki na „siedzisku”. Tak powinno się odejmować swoją wagę z kręgosłupa konia, by dać mu szanse wyprężyć się. Na tym polega prawidłowy dosiad.

Tak ułożone nogi, niosące ciężar waszego ciała, powinny amortyzować ruch konia. Powinny pracować tak, jak gdybyście stali na wozie drabiniastym i powozili. Zaparlibyście się mocno nogami o podłogę wozu, ugięli lekko kolana i pozwolili pracować stawom nóg, by utrzymać równowagę na „kołyszącym” pojeździe. Można też poćwiczyć w jadącym autobusie. Ustawcie się przodem do kierunku jazdy i na ugiętych nogach amortyzujcie ruch pojazdu, oczywiści e bez przytrzymywania się za cokolwiek. Należy utrzymywać w ten sposób równowagę, nawet podczas hamowania i ruszania autobusu.

Żeby samemu ocenić swój dosiad, zróbcie takie ćwiczenie. Siedząc oczywiście w siodle, wyciągnijcie nogi ze strzemion i całkowicie je wyprostujcie. Ułóżcie je tak, żeby całe wasze ciało było w pionie, bez żadnych zgięć w stawach. Stopy poziomo tak, jakby opierały się o ziemię. Teraz skupcie się na tym, jak układa się wasza miednica przy dosiadzie przypominającym stanie na podłożu, w lekkim rozkroku. Zapamiętajcie to ułożenie. Bez zastanawiania się, odruchowo, tak jak zwykle włóżcie nogi w strzemiona i zauważcie, jak zmienia się pozycja waszej miednicy w siodle. Biodra na pewno ustawiają się do pozycji: „siedzę”. Ponownie wróćcie do pozycji bez strzemion i teraz wkładając nogi w strzemiona spróbujcie zachować układ bioder i miednicy z pozycji: „stoję”. Tylko przy takim jej układzie w siodle, wypracujecie prawidłowy dosiad. Tylko wówczas będziecie mogli przerzucić swój ciężar z kręgosłupa konia na strzemiona, a tym samym na jego żebra.

Moja rozmówczyni powiedziała: Szkoda, że tak wielu jeźdźców ma mylne pojęcie o rozłożeniu ciężaru przez siodło i funkcji strzemion”. Tutaj całkowicie się z nią zgadzam. 


piątek, 5 września 2014

"LOTNA ZMIANA NOGI" NAD DRĄŻKIEM


Bardzo często jeźdźcy próbują nauczyć swojego wierzchowca lotnej zmiany nogi w galopie, wykorzystując do tego leżący na ziemi drążek. Z moich obserwacji tych zmagań wynika, że drążek ma sprowokować, przeskakującego przez niego konia, do „przerzucenia” nóg. Drążek i mocniejsze obciążenie przez jeźdźca strzemienia z jednej strony konia, mają być pomocami „uczącymi” zwierzę lotnej zmiany nóg. Owszem, wierzchowce zmieniają po takim „szkoleniu” nogi w galopie, ale jest to odruch, a nie świadomy ruch. Odruch ratowania się przed upadkiem po utracie równowagi. Dla konia to kuriozalna sytuacja. „Położony”, jak motocykl na zakręcie na np. prawą stronę, podczas galopu w prawo, koń nagle zostaje zmuszony do położenia się na lewą stronę. Jak taka zabawka: wańka-wstańka. Bez szans na „złapanie” równowagi i pionu. Nie neguję jednak samego ćwiczenia zmiany nóg konia nad drążkami. Pisałam w poście pt: „Drążki”: „Drążki są wskazówką dla jeźdźca, jakie informacje regulujące długość kroku, tempo i kierunek jazdy, ma przekazać jeździec swojemu podopiecznemu przed pokonaniem „przeszkody””. W tym przypadku drążek jest również wskazówką dla człowieka siedzącego na wierzchowcu. Żeby wytłumaczyć wam, jak powinno wyglądać poprawnie wykonane ćwiczenie: „lotna zmiana nóg nad drążkiem”, muszę poprosić o przeczytanie wcześniejszego postu pt: „Zmiana nóg w galopie (ćw. Nr 1)” i „Zanim zaczniesz ćwiczyć „lotne zmiany nóg”-(przejścia kłus-galop, galop-kłus)”. Przed wykonaniem ćwiczenia nad drążkiem, jeździec musi mieć świadomość tego, że zewnętrzna strona konia jest stroną prowadzącą. Musi być świadomy tego, że nawet na prostych odcinkach, pokonywanych na końskim grzbiecie, jeździec powinien „określić” zwierzęciu, która jego strona jest tą prowadzącą. I co najważniejsze przy tym temacie, jeździec, który zamierza zafundować swojemu podopiecznemu ćwiczenie „lotnej zmiany nóg” nad drążkiem, musi umieć „przestawić” konia na pomoce zewnętrzne z jednej jego strony na drugą, utrzymując równocześnie galop na daną nogę.

Powiedzmy, że galopujecie w lewą stronę. Podopieczny „biegnie”, „wyrzucając” do przodu najpierw lewe nogi. Prawa strona zwierzęcia jest stroną zewnętrzną, czyli prowadzącą. Wierzchowiec „owinięty” jest wokół lewej nogi jeźdźca. Drążek do tego ćwiczenia można ułożyć w dwojaki sposób. Jeden egzekwujący wykonanie ćwiczenia po odbyciu odcinka prostego. Drugi „wymuszający” pokonanie drążka z łuku - ćwiczenie na tak zwanej ósemce. Obojętnie który sposób wybierzecie. Zanim dojedziecie do drążka, musicie przestawić konia na lewe pomoce zewnętrzne, egzekwując kontynuowanie galopu na lewą nogę. Czyli lewa wodza i łydka przejmują rolę prawych pomocy i zaczynają prowadzić konia. Prawa łydka „sugeruje, że będzie osią wokół której zwierzę powinno „owinąć” swoje ciało po zmianie kierunku. Prawa wodza staje się wodzą rozluźniającą i „informującą” o „nowym” kierunku jazdy. Sygnalizujecie w ten sposób zwierzęciu, że za chwilę zostanie zmieniony kierunek jego „marszu”. Tak „przestawiony” koń, gdy przeskakując przez drążek, dostanie sygnał od opiekuna (pukająca prawa łydka), by zagalopował (zmienił nogę) na prawo, wykona to bez problemu. Oczywiście warunkiem jest to, iż koń będzie prowadzony w równowadze, czyli, że obojętnie na którą nogę będzie galopował, jego ciężar będzie obciążał równomiernie wszystkie cztery nogi. Ćwiczenie to przygotowuje znakomicie wierzchowce, które ze swoimi opiekunami na grzbiecie skaczą przez przeszkody. Zmiana kierunku galopu po przeszkodzie powinna być przygotowana przed jej pokonaniem, tak jak przy tym ćwiczeniu.

P.S. Wyobraźcie sobie wańkę-wstańkę nie mogącą złapać „pionu”. A teraz zobaczcie oczami wyobraźni, jak musi ona „kolebiąc się” na boki przeskakiwać przez przeszkody. Bez równowagi, bez jeźdźca, który potrafi umiejętnie prowadzić na pomocach, konie które skaczą, muszą przeżywać koszmar przy każdej przeszkodzie. Ten koszmar to strach, że się przewróci, to rozpaczliwe próby złapania równowagi. Gdy to się nie udaje, ratując się przed upadkiem, koń zwiększa prędkość. I tu pojawia się kolejny koszmar-zaciągnięte z maksymalną siłą wodze, które sprawiają ból i w żaden sposób nie pomagają równowagi odzyskać. Kolejny koszmar to napinane do granic możliwości mięśnie i usztywniane stawy podczas „ratowania” utraconej równowagi i ratowania się przed upadkiem. Co za tym idzie kontuzje stawów nóg, bo nie były w stanie elastycznie pracować podczas odbicia do skoku i zamortyzować ciężaru ciała przy zeskoku po przeszkodzie. Możecie to nawet sobie zobrazować. Spróbujcie zeskoczyć z niewielkiej nawet wysokości najpierw uginając stawy-biodrowy, kolanowy i skokowy, a potem na zupełnie proste i sztywne nogi.



niedziela, 24 sierpnia 2014

"EKSPERT" "RADZI"


Zawsze wychodziłam z założenia, że by dobrze jeździć konno, trzeba się z wierzchowcem dogadać. Z takiego założenia wychodzi na pewno jeszcze wielu jeźdźców. Mam niestety wrażenie, że to „dogadanie się” według nich powinno polegać na bezwzględnym posłuszeństwie konia, na zasadzie: ja wydaję polecenie, a zwierzę ma wykonać zadanie. Niewielu jeźdźców zastanawia się, czy owe polecenie jest wyraźne i zrozumiałe dla podopiecznego i czy jest on w stanie je wykonać w tym akurat momencie. Dla mnie to właśnie jest podstawą do dogadania się z wierzchowcem. Wkładam sporo „wysiłku” w to, by zrozumieć potrzeby i bolączki każdego konia z osobna i jeszcze więcej „wysiłku” w to, by dokładnie wyjaśnić zwierzęciu czego od niego oczekuję. Żeby takie porozumienie mogło funkcjonować, trzeba zadawać sobie, przy pracy z koniem, mnóstwo pytań. Trzeba chcieć zwierzę „obserwować” i zastanawiać się nad swoimi odczuciami. Na przykład: dlaczego siedząc na koniu mam wrażenie, że spadamy w dół, albo że przewracamy się na bok. Dlaczego zwierzę tak mocno mnie podrzuca, że nie przylegam pośladkami do siodła. Dlaczego czuję, że się kurczę, spinam ramiona, podciągam kolana w górę. Dlaczego jest mi na końskim grzbiecie niewygodnie. Dlaczego mam wrażenie, że koń się wlecze, albo pędzi. Dlaczego pokonywany zakręt jest bardziej ciasny niż ten, który zaplanowałam do pokonania. Dlaczego koń „wisi mi całym ciężarem” na rękach i tysiące innych pytań. Zaczynałam jeździć w typowej polskiej szkółce, gdzie nie odpowiadano na takie pytania. Uczono tylko: „wyprostuj się”, a i tak dla każdego jeźdźca hasło to oznaczało zupełnie coś innego. Uczono: „pięta w dół”-bez wyjaśnienia: dlaczego? Zmień nogę i wypnij w niematuralny sposób pośladki, by zrobić „półsiad”. 


Pracowałam wówczas z pewnym koniem, który niewiarygodnie mocno „wisiał” na wodzach, szarpał za nie i wyrywał z rąk jeźdźca. Z jednej strony robił to mocniej, więc jeździł z przekrzywioną głową. Koń był niespokojny przy obsłudze z ziemi, w obie strony galopował na złą nogę i zachowywał się jak „taran”. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić, ale ówczesny trener widoczne też nie. Nie mając pomysłu na pracę z tym koniem, wydał werdykt: trzeba zmienić konia. Podjęłam decyzję: „trzeba zmienić trenera”. Znalazłam osobę, dzięki której w znacznym stopniu poprawiła się moja komunikacja z wierzchowcami. Dzięki której pracuje z końmi tak, jak opisuję to na moich blogach. Po którymś treningu z Panią trener naszła mnie refleksja, że nie da się dobrze jeździć konno bez trenera. Pani trener odpowiedziała, że jest to możliwe, tylko trzeba myśleć, więc myślę, co nie oznacza, że nie marzy mi się kolejny trening. 

Każdej parze koń –jeździec przyda się dobry trening. Ludzie nie decydują się na nie z różnych powodów, przyczyny nie są tu istotne. Osoby takie szukają pomocy w rozwiązaniu problemów jeździeckich w internetowych grupach. Czasami pytania takie wskazują na niewielką wiedzę, czy doświadczenie pytającego. Jednak, to czytając odpowiedzi, zastanawiam się nad sensem istnienia tych grup: „Ty nic nie rozumiesz”-dlatego pyta, „znajdź trenera”-nie tak łatwo znaleźć dobrego, szczególnie przy naszym programie edukacyjnym. „Koń zrozumiał to dopiero po 50 minutach?, to chyba nie jest zbyt inteligentny?”, „skakałaś na nim 30 minut-masakra”. Gdzie w tych odpowiedziach jest jakiekolwiek tłumaczenie problemu. Gdzie próba pokazania innego sposobu spojrzenia na problem. Jeszcze jedna odpowiedź: „nie da się nauczyć jeździć przez internet”. Oczywiście, że nie, ale opisując swoje doświadczenia, wskazując na różne szczegóły podobnych problemów, można spróbować nakierować sposób myślenia i podejścia (osoby pytającej) do problemu, na właściwy tor. Czytałam wywiad z międzynarodowym sędzią ujeżdżenia. Było tam takie zdanie: „Sędziowie muszą obserwować i uchwycić całościowy obraz ocenianej pary, ale również widzieć szczegóły”. To powinno być wyznacznikiem nie tylko pracy sędziów, ale także trenerów i jeźdźców. Każdy może uchwycić pewne szczegóły, w kontakcie z koniem, lepiej od innych. Każdy może je przekazać innym, ułatwiając współpracę z wierzchowcem. Problem w tym, że tak niewielu jeźdźcom chce się zagłębiać w te szczegóły, za to wielu z nich chciałoby odgrywać rolę ekspertów. Zachęcam: jeżeli szukacie porady (w internecie, u instruktora, trenera) pytajcie: „dlaczego właśnie tak, a nie inaczej?”, „jaki to powinno przynieść efekt?”, jak powinien zareagować koń?”,” jakie mogą być przyczyny tego, że tak nie reaguje?” itp. i itd. Tych, którzy udzielają porad, zachęcam do dawania takich, po których jesteście w stanie odpowiedzieć na wymienione wcześniej i podobne pytania.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...