poniedziałek, 30 marca 2015

„TAK MNIE BOLĄ PLECY”-ZASŁYSZANE W STAJNI


Stwierdzenie: „tak mnie bolą plecy po jeździe na koniu” słyszę dość często. Nawet chyba zbyt często. Skąd ten ból? Jeźdźcy, by „jeździć od dosiadu”, napinają i usztywniają swoje plecy. Im bardziej „wyrywny” koń, tym mocniejsze napięcie i sztywność doprowadzana często do granic możliwości. Jeźdźcy „używają” w taki sposób pleców, gdy chcą podgonić wierzchowca do wydajniejszego ruchu, gdy chcą zwolnić, zatrzymać, ruszyć, czyli w każdej możliwej sytuacji. Do tych napiętych pleców „dodają” „wałkujące” grzbiet zwierzęcia biodra. Dodają też napięte ramiona, by ciągnąć wodze, albo by móc w każdej chwili je zaciągnąć. W skrajnych przypadkach towarzyszy temu wszystkiemu wklęsły, lędźwiowo-krzyżowy odcinek pleców „tworząc” tak zwany kaczy kuper. Nie na tym jednak polega jazda od dosiadu

Zgadzam się z tym, że plecy jeźdźca mają ogromny udział w „rozmowie” z koniem, jednak nie poprzez napinanie, czy usztywnianie ale poprzez rozciąganie i rozluźnianie mięśni. Żeby jednak mięśnie waszych pleców zaczęły się rozciągać, musicie nauczyć się pracować mięśniami brzucha. Okazuje się to być bardzo trudną sztuką. Niezmiernie trudno jest również wytłumaczyć komuś jak to zrobić. Poprosiłam kiedyś dziewczynkę, której ortopeda zalecił wciąganie brzucha jako ćwiczenie na poprawę postawy, by zademonstrowała owo wciąganie. Dziecko podniosło w górę ramiona, wypięło klatkę piersiową podnosząc maksymalnie w górę mostek i wstrzymało oddech. Ten ostatni odruch jest bardzo częstym przy próbach „uruchomienia” mięśni brzucha. Wstrzymanie oddechu wskazuje na to, że ćwicząca osoba „wciąga” mięsień przepony, a nie brzucha. Mięśni brzucha musicie „szukać” tuż pod pępkiem. Gdybyście wyobrazili sobie, że macie w tym miejscu pod skórą niewielką piłkę, to spróbujcie podciągnąć ją nieco w górę i „przykleić do kręgosłupa”. Powinno towarzyszyć temu uczucie, że rozciągają się wam mięśnie pleców, po obu stronach kręgosłupa w odcinku krzyżowo-lędźwiowym. Rozciągające się mięśnie będą prostować tam plecy i „zmniejszać” ich wklęsłość. Gdyby ktoś przyłożył w tym miejscu waszych pleców otwartą dłoń, to powinien poczuć owe „napierające” mięśnie. Gdy jednak o tym mówię uczącym się jeźdźcom, próbują wyginać plecy w łuk. Wszystkie „mechanizmy” rozciągające i rozluźniające muszą odbywać się w środku ciała. Jego „zewnętrzne” układanie w niczym nie pomoże, a wręcz zaszkodzi. „Na zewnątrz” bądźcie „ubrani” w ciasny gorset, który nie pozwala na zginanie i kurczenie się ciała.

Praca mięśniami brzucha, w konfiguracji z innymi sygnałami, jest pomocą „proszącą” wierzchowca o zwolnienie tempa, wyregulowanie takowego i o „poszukiwanie” równowagi ciała. Jeźdźcy niestety bardzo chętnie, ale też podświadomie zastępują pracę mięśniami brzucha, pracą na wodzach.(
PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU) „Brzuch” jest wówczas „nijaki”, miękki, „bezużyteczny”. Jednemu z jeźdźców podpowiedziałam, żeby wyobraził sobie, że kładę mu na brzuch (okolice pępka) ciężki kamień. Odpowiedział, że wówczas wypchnie brzuch. Owszem, gdyby chciał się pozbyć ciężaru. Ja jednak „kładę” mu na brzuch balast, żeby go „niósł”. Żeby nie próbował go zrzucić ani nie pozwolił, by bezładnie wpadł on w „czeluść” jamy brzusznej. Im bardziej wyraźny sygnał jest potrzebny do „rozmowy” z koniem, im mocniejszy, tym cięższy kamień powinniście „nieść” mięśniami brzucha. Gdy wystarczą „ciche”, delikatne sygnały, kamień może stać się bardzo lekkim, ale nigdy podczas jazdy wierzchem nie powinien być „zdjęty” z brzucha.

„Siedząc w ciasnym gorsecie”, do pracy mięśniami brzucha, jeździec musi dodać „naciąganie kręgosłupa”. Wyobraźcie sobie, że znajdując się na grzbiecie podopiecznego, macie za zadanie dotknąć czubkiem głowy sufitu. Wyciągając się jednak do niego, nie ciągniecie samej głowy, szyi czy co gorsza- ramion. Naciągajcie plecy, ale począwszy od samego dołu. Powiedzmy, że wasz kręgosłup to gumka. Chcecie ją naciągnąć. Nie może się to jednak odbywać tak, jakby ktoś trzymał ją za końce. Przytrzymana jest tylko za dolny koniec. Naciągająca ją „siła” chwyta u samego przyczepionego dołu i naciąga sunąc równocześnie po jej powierzchni w górę. Na domiar wszystkiego wyobraźcie sobie, że takie „kręgosłupowe gumki” macie z tyłu i z przodu torsu i naciągacie je równocześnie. Aby to wszystko nie stało się sztywnym napinaniem ciała, w tym samy czasie opuśćcie luźno w dół ramiona. Niech wasz żołądek będzie prostą kartką. Nie pozwólcie, by jakaś „siła” zgniotła kartkę robiąc z niej „kulkę”. Bądźcie też „paczką” pełną piasku i zsypcie go na sam dół, w stopy. Przy każdym napięciu ciała, ten piasek „podnosi się w górę” a wasze ciało staje się paczką, z której wyssano powietrze i hermetycznie zamknięto w niej ów piasek. Taka paczka będzie twarda i sztywna w całym swoim wnętrzu. Gdy tak się stanie, „wpuśćcie” tam powietrze, by piasek znowu opadł w stopy.

Przy takiej pracy mięśniami brzucha i pleców, te drugie będą bardzo wyraźną pomocą w pracy z koniem, ale nigdy nie będą boleć.


Przeczytaj proszę również:

czwartek, 19 marca 2015

TRUDNIEJSZE ĆWICZENIA PODCZAS PRACY Z KONIEM NA LONŻY


Praca z koniem z ziemi to trudna sztuka. To znaczy, może być trudną sztuką, gdy człowiek nie będzie traktował tej pracy jedynie jako sposobu na wybieganie się wierzchowca i spożytkowanie nadmiaru energii w nim drzemiącej. Praca na lonży może pozwolić zwierzęciu na zrozumienie i nauczenie się prawidłowej reakcji na polecenia jeźdźca, bez obciążenia na grzbiecie. Prawidłowe wykonanie tego samego polecenia z jeźdźcem w siodle, stanie się wówczas dla podopiecznego dużo łatwiejsze.

Jednak, by przystąpić do trudniejszych ćwiczeń podczas pracy z koniem na lonży, koń maszerujący w kółko musi umieć utrzymać równy rytm chodu. Nie może wlec się beznadziejnie w żadnym z nich a szczególnie w stępie, ani też pędzić w tych wyższych. Wierzchowiec nie może podczas naszej pracy „wisieć” na lonży, ani samowolnie zacieśniać-ścinać koła, po którym biega . Musi reagować na sygnały ustawiające jego ciało, dawane batem przez opiekuna. Sygnały sugerujące: „odsuń się”, „wydłuż krok”, „przestaw zad”, „schowaj łopatkę”. Zwierzę nie może reagować na tą pomoc tylko i wyłącznie przyspieszeniem tempa.

Pamiętacie post:
JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część druga z podtytułem: Praca z końmi opierającymi „ciężar swojego przodu” na jednej wodzy. Porównuję tam bok konia do akordeonu: „Wyobraźcie sobie teraz, że bok konia jest jak akordeon. Gdy koń wisi na wodzy, akordeon rozciąga się nadmiernie. Rozciąga się dlatego, że przednia noga ciągnie go z jednej strony, a zbyt mało aktywna (niepchająca) tylna noga z drugiej. Żeby koń przestał „wisieć na wodzy”, ten akordeon trzeba „zamknąć”, oczywiści nie do końca”. Proponuję ćwiczenie („na lonży”), które pozwoli zwierzęciu zrozumieć intencje jeźdźca i prawidłowo zareagować na sygnały „zamykające akordeon”. Przy tym ćwiczeniu pracujemy na jednym wypinaczu trójkątnym, przypiętym z zewnętrznej strony wierzchowca. Wypinacz wyregulowany na długość wyprostowanej szyi zwierzęcia nie powinien prowokować podopiecznego do chowania się (przeganaszowywania). Powinien jednak prowokować do lekkiego wyginania głowy i szyi na zewnątrz. Dzięki temu wypinacz będzie imitował sygnały jeźdźca egzekwujące wyprostowanie zewnętrznego boku konia. Będzie „przypominał” zwierzęciu pomoce, jakich jeździec powinien używać „prosząc” go o nierozpychanie się zewnętrzną łopatką. Układ ciała konia będzie też podobny do jego „ustawienia” w sytuacji, w której podopieczny „walczy na wewnętrznej wodzy”, ciągnąc ją całym swoim wewnętrznym bokiem.


Teraz zadaniem lonżującego jest „namówić” konia na „skrócenie” wewnętrznego boku. Namówić do „zamknięcia” „rozciągniętego akordeonu”. Zadaniem człowieka jest zgranie „przytrzymujących” sygnałów dawanych lonżą, które sugerują: „nie ciągnij wewnętrzną przednią nogą, nie ciągnij łopatką, zatrzymaj w miejscu tą część „akordeonu””, z sygnałami podganiającymi zad namawiającymi: „zamknij „akordeon”, skróć bok”. Mimo, że lonża przyczepiona jest do wędzidła-do końskiego pyska, powinniście pracować nią tak, jakby przymocowana była na wysokości kości ramiennej, czy stawu ramiennego wewnętrznej kończyny. Pracując krótko przytrzymywanymi sygnałami dawanymi lonżą pracujcie tak, jakbyście chcieli klepnąć tam podopiecznego. Przy pomocy lonży, w tym ćwiczeniu, nie „rozmawiajcie” z pyskiem ani szyją zwierzęcia, tylko z przodem jego kłody. Przy utrzymanym równym rytmie chodu i przy nierozpychających się końskich bokach, efektem takiej pracy będzie „wyregulowanie” długości tychże boków tak, by ciało podopiecznego wygięło się w łuk. Łuk, przy którym linia kręgosłupa zwierzęcia pokrywać się będzie z linią „wyznaczającą” trasę marszu. Szyja konia, z którym pracujemy, wyginająca się początkowo w stronę wypinacza, powróci do idealnego ułożenia na wprost. Ułożenia, gdzie koński nos widziany od przodu „pokrywa się” ze środkiem klatki piersiowej. Taka praca, takie ustawianie ciała wierzchowca angażuje jego tylną część do bardziej wydajnej pracy. Wierzchowiec podstawia zad, a tym samym wypręża grzbiet w górę, wzmacniając jego mięśnie. Same korzyści z takiej pracy.



Gdy wierzchowiec potrafi już prawidłowo zareagować na opisane sygnały i według nich ustawić swoje ciało podczas pracy na lonży, można „pobawić się” z nim w kolejne ćwiczenie. Tutaj odwołam się do postu pt: ĆWICZENIE, KTÓRE W PRACY Z KONIEM, MOŻE WIELE ZMIENIĆ NA LEPSZE. Do tego ćwiczenia będą potrzebne drążki ułożone na ziemi w kształcie „owalu”. Tak ułożone, by koń biegnąc wzdłuż nich miał do pokonania dwie proste i dwa łuki. Mając podopiecznego na lonży i maszerując razem z nim odsunięci na odległość, jaką sobie wyznaczcie tą lonżą, prowadźcie wierzchowca wzdłuż drążków. Nie jest to takie proste, jak się może wydawać. Będziecie musieli użyć wielu sygnałów batem i lonżą, by nie pozwolić zwierzęciu odsunąć się od drążków i nie pozwolić wyjść poza nie. To zrodzi w podopiecznym pokusę, by na taką ilość „bata” odpowiedzieć przyspieszeniem tempa. Musi ono jednak pozostać równe na tyle, by lonżujący nie miał poczucia, że koń wyprzedza go podczas tego wspólnego marszu. Gdy tak się stanie, koń natychmiast zmieni trasę marszu i „wejdzie” na małe kółko wokół człowieka. Taka „sztuczka” z utrzymaniem tempa uda się tylko wówczas, gdy zwierzę potrafi prawidłowo zareagować na sygnały zwalniające, dawane przez lonżującego głosem i lonżą, przy równoczesnym działaniu sygnałów dawanych batem. (zob. PRACA NAD TEMPEM WIERZCHOWCA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY) Myślę, że to ćwiczenie może uświadomić jeźdźcowi, jak ważne jest utrzymanie równego tempa i rytmu podczas prowadzenia konia po wyznaczonej ścieżce, gdy robi się to siedząc na jego grzbiecie.





czwartek, 5 marca 2015

"RUSZ SIĘ KONIU"


Czytając już tytuł nie trudno się domyślić, iż chcę ten post poświęcić sygnałom, które egzekwują od konia ruch do przodu. Mogłoby się wydawać, że post „zamknie się” w jednym zdaniu. Wielu z was spodziewa się wpisu typu: „Trzeba napiąć krzyż, spiąć pośladki, wcisnąć je w siodło i ścisnąć konia łydkami”. Nic bardziej mylnego. W poprzednim poście napisałam: „...koń zachowuje się jak „lustrzane odbicie” jeźdźca. Jeżeli jeździec napina ciało, podopieczny robi to samo”. Jeżeli jeździec napina pośladki, to koń również. Napięciu pośladków i ich wciskaniu w siodło towarzyszą wklęśnięte plecy. Wielu instruktorów nazywa to napinaniem krzyża. Zwierzę natychmiast odzwierciedla taki układ ciała jeźdźca. Ściskając boki wierzchowca łydkami zablokujecie stawy nóg i sprowokujecie niezdrowe napinanie mięśni tych kończyn. Wyobraźcie sobie teraz, że tak po napinani, „zablokowani” i powykrzywiani przez wklęśnięte plecy i uciskające „coś” pośladki, musicie ruszyć i maszerować. Mielibyście ogromne problemy z ruszeniem i wasz chód byłby niewygodny, sztywny i nienaturalny. Koń nauczony, że takie zachowanie człowieka na jego grzbiecie jest sygnałem do ruchu do przodu, wykona polecenie. Jednak taki ruch, podobnie jak u człowieka, będzie niewygodny, sztywny i nienaturalny. Stawy końskich nóg będą się ledwo zginały, krok będzie krótki a ciało zwierzęcia rozciągnięte.

Jaki więc sygnał „wprawia wierzchowca w ruch?” Pukające łydki jeźdźca. Krótkie, szybkie puknięcia przypominające pukanie zgiętym palcem do drzwi. Nie za głośne i subtelne. Postawa człowieka w siodle, przy dawaniu tych sygnałów, musi przypominać ustawienie ciała, jakie towarzyszyłoby wam przy marszu na własnych nogach. To one, oparte w strzemionach, muszą nieść ciężar waszego ciała. Nie mogą towarzyszyć temu żadne pochylenia, odchylenia, napięcia, uciskania jakąkolwiek częścią ciała. Moim początkującym jeźdźcom proponuję, by wyobrazili sobie przód konia jako człowieka z przodu jeźdźca, a tył zwierzęcia to człowiek z tyłu jeźdźca. Cała trójka idzie gęsiego. „Zachęcanie” podopiecznego do ruchu powinno przypominać „sięganie w tył rękami” by objąć osobę za nami (bez zerkania na nią) i pobudzenie jej, „szturchnięciami” do ruchu. Ta osoba za nami, ruszając, poprzez pchnięcie wprawia w ruch nas i „osobę przed nami. Przy tym wszystkie „trzy osoby” muszą przyjąć swobodną, wygodna, niczym nie skrepowaną i zawsze gotową do ruchu i zmian w ruchu, pozycję. Pukające łydki jeźdźca imitują właśnie to sięganie rękami osoby za nami i zachęcanie jej do ruchu.

To jednak nie koniec „historii”. Adepci, którzy u mnie od pierwszych jazd uczą się prowadzić swoimi łydkami konia po wyznaczonej ścieżce, łączą pukania „wprawiające w ruch” z sygnałami prowadzącymi. W poście pt: „Zatrzymaj się koniu” zaznaczam, że „hamując” wierzchowcem należy to zrobić dokładnie określając boczne granice ścieżki, na której ma się zatrzymać podopieczny. Jeżeli jedną granicę wyznacza płot a drugą wyznaczam ja, to stojące między nami zwierzę, „poinformowane” o konieczności ruszenia, powinno równocześnie być poproszone o respektowanie pozycji „przeszkód” po obu swoich bokach. Inaczej mówiąc, jeździec łydkami „prosi” podopiecznego: „rusz stępem”, ale równocześnie pilnuje: „nie rozpychaj się na boki”. Wierzchowiec ruszając musi otrzymać informację „nie przyciśnij mojej łydki do płotu” i „nie pchaj się na Olgę. Żeby jednak koń respektował sygnały „pilnujące” właściwej ścieżki, powinien być spełniony pewien warunek. Wierzchowiec musi ruszyć tak, by od pierwszego kroku miał on napęd w tylnych „kołach”.

Wracam tutaj do porównania z trzema osobami idącymi gęsiego. Całą „trójkę” musi wprawić w ruch „człowiek” idący za jeźdźcem. Musi „pchnąć” dwójkę towarzyszy przed sobą, zachęcając ich tym samym do ruchu. Niestety koń to taka „trójka”, w której „osoba” z przodu bardzo często próbuje ruszyć jako pierwsza. Wówczas jeździec, czyli osoba w środku „stawki”, trzymając ją w pasie poczuje większy ciężar na rękach. „Kierowca” całej stawki (to ten w środku) musi zachęcić osobę przed sobą do cierpliwości. Ręce trzymające w pasie, to oczywiście są wodze. Zachęcające do cierpliwości sygnały, nimi dawane, to krótkie powtarzane ruchy przyciągające, sygnalizujące zwierzęciu: „skup się” oraz „przytul się do mnie, nie próbuj się oddalać”. Gdy jednak ciężar na rękach jeźdźca powiększa się, jest to sygnał, że osoba z przodu stawki, wieszając się na obejmujących rękach kolegi, sugeruje: „ponieś mój ciężar”. Jeździec musi wówczas, szarpiąc lekko wodzami w górę, wyegzekwować polecenie: „stań na własnych nogach”. „Nie pochylaj się do przodu, bo tracisz równowagę”.
Ważne w tym wszystkim jest to, by początkujący jeździec uczył się zgrywać w czasie sygnały dawane łydkami i wodzami. By cały czas w swojej wyobraźni „rozważał” poczynania przodu i tyłu konia. By w tym samym czasie wyobrażał sobie zadania jakie mają do wykonania jego „towarzysze”, ten z tyłu i ten przed nim.


czwartek, 26 lutego 2015

"ZATRZYMAJ SIĘ KONIU"


W etykiecie „jeździeckie abc…” napisałam dwa posty o tym, jak uczę początkujących jeźdźców pracy z koniem. W pierwszym poście zaczęłam od wyjaśnienia, jakimi podstawowymi sygnałami jeździec powinien poprosić konia o wykonanie zakrętu. Jak ważne jest zgranie w czasie informacji przekazywanej łydką z „prośbami” wyrażanymi poprzez wodze. Jest tam również krótki wątek opisujący sposób prowadzenia łydkami konia po „wyznaczonej” ścieżce. W poście pt: „Podstawowe sygnały regulujące tempo ruchu wierzchowca” przybliżam podstawowe sygnały regulujące tempo wierzchowca i „proszące”o zatrzymanie . Tłumaczę również co to znaczy, że koń jest „samoniosący”.

Każdy początkujący jeździec musi zdawać sobie sprawę, że wierzchowiec, na którym uczy się jeździć, nie będzie natychmiast reagował na jego sygnały. Po pierwsze, zwierzę czując na grzbiecie niedoświadczoną osobę będzie próbowało ignorować jego sygnały. Po drugie, odczytywanie sygnałów niedoświadczonego „kierowcy” jest trudne dla konia. Taka świadomość u początkującego jeźdźca może zminimalizować uczucie strachu, który towarzyszy każdemu z nich. Mobilizuje również do powtarzania sygnałów i do bycia upartym i konsekwentnym w osiąganiu celu. Strach może narastać szczególnie w sytuacji, gdy zwierzę nie zamierza zbyt szybko zareagować na „prośbę”: „zwolnij” albo „zatrzymaj się”. Dlatego, gdy uczę nowego adepta, ćwiczymy nieustannie „zatrzymywanie pojazdu”.

Na koniec poprzedniego postu napisałam: „Dla zaczynających naukę jeźdźców podstawowym sygnałem „egzekwującym” od konia zatrzymanie się, jest coraz wolniejszy ruch biodrami na siodle, aż do ich zatrzymania. Muszę zaznaczyć, że i w tym momencie niczemu nie służy wciskanie bioder przez jeźdźca, w koński grzbiet. Sygnałem wspomagającym, zatrzymującym ruch ciała człowieka, jest krótkie, delikatne i powtarzające się pociągnięcia za wodze, które są sygnałem mówiącym zwierzęciu: ”skup się na mnie i na tym, jaką informację chcę Tobie przekazać” (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW). Chcę podkreślić, że koń powinien zatrzymać się, reagując na biodra jeźdźca w momencie, gdy odpuszcza on wodze, a nie przyciąga, by dać sygnał skupiający.

Prosząc o wykonanie ćwiczenia, nie namawiam jeźdźca do wybrania miejsca, w którym wierzchowiec ma się zatrzymać ale do wybrania miejsca, w którym człowiek rozpocznie z koniem „rozmowę” na temat konieczności zatrzymania i na temat warunków zatrzymania. O jakie warunki chodzi? W dużym uproszczeniu należy dokładnie określić boczne granice ścieżki, na której ma się zatrzymać podopieczny. Bez tych granic „uzna” on, że może zatrzymać się byle gdzie, a to jest równoznaczne z tym, że również byle jak. Byle jak oznacza, że koń może powykrzywiać ciało, a to oznacza niekorzystne napięcia mięśni u zwierzęcia i utratę równowagi. Te znowu powodują, że jest mu dużo trudniej zatrzymać się, więc nie reaguje na sygnały „zatrzymujące” „wysyłane” przez opiekuna. Opiekun je wzmacnia, koń zaczyna z nimi walczyć pogłębiając swoje krzywizny i brak równowagi i tak rodzi się „błędne koło”. W związku z tym, mimo, że priorytetem w tym ćwiczeniu jest wyegzekwowanie od konia zatrzymania się, „młody” jeździec do samego zatrzymania, pracuje łydkami. Pukając nimi w końskie boki nie pozwala, by zwierzę „rozpychało” się na boki. Efektem jest zatrzymanie się pary maszerującej wzdłuż płotu okalającego plac ćwiczeń, w bezpiecznej odległości od niego i od mojej osoby kroczącej tuż obok.

Gdy ucząca się osoba zdecyduje się rozpocząć „nadawanie” poleceń „zatrzymujących” wierzchowca, musi zgrać ze sobą w czasie kilka sygnałów. Zacznijmy od prośby o skupienie dawanej wodzami. Są to krótkie, powtarzane pociągnięcia za wodze. To jednak nie wszystko. Ważny jest sposób pociągania. Niewprawni jeźdźcy bardzo często machają schematycznie rękami, jakby coś piłowali. Efektem jest szarpanie konia za kąciki ust. „Piłujące” ręce odpuszczają zbyt mocno wodze, które potem naprężane, szarpią za pysk zwierzęcia. Jeździec musi sobie wyobrazić, że wodze to przedłużone jego ręce, którymi obejmuje w pasie bliską sobie osobę, idącą przed nim. Sygnał skupiający to delikatne przyciągnięcie tej osoby do siebie, by ją mocniej przytulić. Trzeba to jednak zrobić tak, by nie ograniczyć jej możliwości swobodnego poruszania się. I o tym informuje moment odpuszczania wodzy. Jednak odpuszczając wodze jeździec musi pilnować, by nie puścić z objęcia w pasie osoby przed nią. Ona zaś idąc, lekko i bezustannie, ciągnie ręce jeźdźca.

Zagadnieniem do omówienia i wypracowania jest również siła, z jaką jeźdźcy ciągną za wodze. Ponieważ koń to duże, silne zwierzę, adepci sztuki jeździeckiej odruchowo wkładają, od początku nauki, mnóstwo siły w dawanie sygnałów. Pociągając za wodze napinają całe ciało, próbując równocześnie zaprzeć się nogami o strzemiona. „Uciekające” do przodu, przy takim ruchu, nogi wraz ze strzemionami powodują, że jeździec traci równowagę. Wówczas przyciągnięte wodze przestają być dla konia nośnikiem informacji. Zwierzę dokładnie wówczas czuje, że wodze, a tym samym jego pysk, jest podpórką dla pozbawionego równowagi ciała człowieka. Poza tym koń zachowuje się jak „lustrzane odbicie” jeźdźca. Jeżeli jeździec napina ciało, podopieczny robi to samo. Traktuje siłowe napięcia jeźdźca jako zachętę do walki, do mocowania się. Koń szybko i prawidłowo zareaguje na „skupiające wodze”, gdy człowiek na jego grzbiecie wyobrazi sobie, że pracuje z delikatną i kruchą istotą, jaką jest np. motyl. Człowiek musi działać tak, by nie „rozerwać na strzępy” kruchej istoty, pracując sprężyście rękami.

W tym samym momencie jeździec musi starać się zatrzymać swoje biodra w siodle. Człowiek siedzący na grzbiecie konia poddaje się jego ruchowi i wydaje mu się, że nie jest realne zatrzymanie własnego ciała na huśtającym zwierzęciu. Podświadome myślenie i działanie jeźdźca jest takie, że podporządkowuje się ruchowi zwierzęcia. Zwierzę idzie-biodra się huśtają, zwierzę się zatrzymuje i dopiero wówczas człowiek zatrzymuje swoje ciało. Relacja powinna być zupełnie inna. Wierzchowiec powinien maszerować w rytm huśtania bioder jeźdźca i zatrzymać się, gdy pasażer zatrzymuje swoje biodra sugerując chęć zakończenia marszu. Zazwyczaj próbuję namówić jeźdźca, by w wyobraźni zablokował możliwość ruchu biodrami, umieszczając je między dwoma ściśle przylegającymi deskami. Z przodu i z tyłu ciała. Gy koń nie jest zbyt wysoki, idąc obok trenującej pary, mogę pomóc adeptowi urealnić wyobrażenie i blokuję ruch jego ciała kładąc swoje ręce tak, by mogły spełnić rolę „hamujących” desek.



czwartek, 12 lutego 2015

ZGINANIE KOŃSKIEJ SZYI

Zginanie szyi konia to teoretycznie ćwiczenie rozluźniające. Jednak, niestety, nie zawsze takim ono jest. Wszystko zależy od sposobu, w jaki jeździec zgina tą szyję. Czy odbywa się to na zasadzie wydania polecenia albo „wyartykułowania” prośby: „zegnij szyję” poprzez sygnały, czy na zasadzie siłowego zginania szyi podopiecznego przez jeźdźca? Siłowego zginania - to znaczy wówczas, kiedy człowiek zgina szyję podopiecznego za niego. Zapytacie: jaka jest różnica? Znacząca. Gdybyście rozmawiali z drugim człowiekiem, to artykułując prośbę: „zegnij szyję”, wypowiedzielibyście to słowami. Druga wersja zgięcia szyi oznaczałaby konieczność chwycenia głowy „rozmówcy” własnymi dłońmi i przy użyciu siły, wykrzywienie jej na bok. Im bardziej broniłaby się osoba przed tą czynnością, tym więcej siły musielibyście włożyć w zmuszenie jej do tego ruchu. Załóżmy teraz , że waszym rozmówcą jest osoba głuchoniema, a wy nie chcecie używać siły. Jedynym wyjściem do dogadania się byłaby rozmowa na migi. Wierzchowiec, który nas niesie jest „głuchy” na nasz język mówiony i na wydawane w tym języku skomplikowane polecenia. Człowiek z koniem powinien rozmawiać w swego rodzaju języku migowym.
Jeżeli człowiek „ruszy” częścią końskiego ciała tak, że zwierzę ma szansę odpowiedzieć siłą, broniąc się przed tym ruchem, to efektem będzie spięcie mięśni. Zły scenariusz opisywanego ćwiczenia to siłowe przyciąganie przez jeźdźca nosa konia do własnego kolana albo stopy. Cały niewłaściwy proces zaczyna się od tego, że koń wisi ogromnym ciężarem na wodzach. Tak podparty na „piątej nodze” wierzchowiec ma spięte i sztywne mięśnie szyi. Spięte i sztywne – co oznacza, że niektóre z nich są słabe i ulegają siłowej perswazji człowieka. Uwieszony i przeganaszowany koń ma słabe mięśnie u nasady szyi, czyli w miejscu, w którym jego szyja powinna wygiąć się podczas ćwiczenia. Zwierzę poddaje się więc (wydawałoby się posłusznie) zadanemu „ćwiczeniu”. Taki koń ma szyję pozbawioną silnych i pracujących mięśni. Mówiąc silne mięśnie mam na myśli takie, które są rozluźnione i pracują na zasadzie kurczenia i rozkurczania, a nie takie, które są siłowo i kurczowo zaciśnięte. Człowiek nie musi nawet wkładać zbyt dużo siły w „złamanie” takiej uwieszonej i przegiętej w dół szyi. Niejednokrotnie jeździec zapiera się kolanem, klinując końską łopatkę i cofając rękę, wciska wędzidło w kącik końskich ust i zmusza szyję do „ruchu” przez zadanie bólu. Jaki jest efekt takiego „ćwiczenia”? Żaden pozytywny. Koń ciągle wisi na wodzach - tyle tylko, że co jakiś czas ze zgiętą szyją. Musi za to napiąć inne mięśnie ciała i zablokować stawy, by przy takiej pozycji nie runąć na ziemię. Zanim więc zaczniecie ćwiczyć rozluźnianie końskiej szyi, pracując z końmi zawieszonymi na wodzach, musicie najpierw „podnieść” koński przód wraz z jego szyją i głową. Musicie odbudować równowagę zwierzęcia i wzmocnić mięśnie szyi podopiecznego (zob. KONIE, KTÓRE „WISZĄ NA RĘKACH JEŹDŹCA, OPUSZCZONA SZYJA U KONIA, JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część pierwsza)

Koń „buduje” mięśnie szyi w pozycji „na wprost” czyli wówczas, gdy „ciągnie” szyję do przodu utrzymując ją we względnym poziomie (zob. MIĘSIEŃ DŹWIGAJĄCY SZYJĘ KONIA). Już wówczas można wprowadzić w życie ćwiczenie zginania szyi. Przede wszystkim, jeździec powinien dawać sygnał „otwartą” ręką czyli taką odstawioną od szyi zwierzęcia. Odstawioną w geście przypominającym zapraszanie do wejścia przy otwieraniu drzwi. W żadnym wypadku człowiek nie powinien zapierać się kolanem czy jakąkolwiek częścią nogi. Koń nie może podążyć za ruchem ręki ale dzięki temu, że rozumie i wykonuje polecenie dawane łydką i dosiadem, a nie dlatego, że został siłowo przyblokowany czy zaklinowany. Opiekun siedzący na jego grzbiecie nadaje w ten sposób kierunek i wyznacza „ścieżkę”, po której para podąża. Bardzo istotne jest przy tym ćwiczeniu właściwe ustawienie końskich łopatek. Nie powinny one „rozpychać się”. Nie powinny „zachowywać się” jak łokcie rozpychającego się człowieka. Sygnał wodzą, „proszący” o zgięcie szyi, jeździec powinien dawać „cyklicznie”. Powinny to być delikatne szarpnięcia, lekko pociągające szyję. Szarpnięcia , które nie naciągają kącika końskich ust, tylko działające tak, jakby jeździec chciał nieznacznie przesunąć wędzidło po języku podopiecznego. Wyobraźcie sobie, że wypowiadacie „prośbę”: „zegnij proszę koniu szyję”, dzieląc wyraźnie każde słowo na sylaby. Każda sylaba to kolejny sygnał wodzą. Czyli wodza „mówi”: „ze-gnij-pro-szę-ko-niu-szy-ję”. Po każdej „sylabie” zwierzę coraz bardziej powinno mieć tą szyję zgiętą. Ona nie może po każdym kolejnym szarpnięciu wrócić do pozycji pierwotnej. Gdy będziecie chcieli, by wierzchowiec przebył parę kroków ze zgiętą szyją, to artykułujcie „polecenie” w ten sam sposób: „u-trzy-maj-przez-chwi-lę-szy-ję-w-ta-kiej po-zy-cji”.

Sporo problemu przy wprowadzaniu ćwiczenia do jazdy sprawiają konie, które zadzierają wysoko głowę, spinają i usztywniają szyję, szykując się do „walki” z jeźdźcem. Zwierzęta te „są nauczone”, że jest to ich najsilniejsza „broń”, nie poddadzą się „prośbom”, nie chcąc tej „broni” utracić. Dlatego często ucząc tak zapartego wierzchowca nowego ćwiczenia, jeździec musi pierwsze szarpnięcie, pierwszą „sylabę” mocno zaakcentować. Czasami bardzo mocno. Pierwsze szarpnięcie musi przypominać próbę siłowego złamania lekko nadpiłowanej deski. Ale tylko pierwsze! Gdy „deska” zostanie „złamana”, dalsza „rozmowa” powinna opierać się na sylabizowaniu „słów”. Te wszystkie sygnały muszą być jakby „słowami” wypowiedzianymi na migi. A koń słuchając ich ze zrozumieniem, powinien chętnie i „samodzielnie” wykonać ćwiczenie.

Wprowadzając ćwiczenie jako nowe do pracy z wierzchowcem, jeździec nie powinien zakładać, że koń musi je wykonać już przy pierwszej próbie. Uczenie konia to długi proces – należy zwierzęciu najpierw „pokazać” nowy sygnał. W sytuacji, gdy koń w nieprawidłowy sposób zareaguje na owe sygnały, należy zareagować tłumacząc podopiecznemu, że taka jego reakcja nie powinna mieć miejsca. Bzdurą jest twierdzenie, że zginanie końskiej szyi (siłowe zginanie) prowokuje konia do rozluźnienia łopatek. To ćwiczenie ma nauczyć jeźdźca jak przygotować konia do tego, by swobodnie i bez oporu mógł zgiąć szyję i nadal ciałem podążał na wprost. To ćwiczenie ma nauczyć jeźdźca i konia dogadać się co do ustawienia końskiego ciała, a przede wszystkim łopatek, by zwierzę nie miało problemu z prawidłową odpowiedzią na prośbę o zgięcie szyi. To ćwiczenie ma nauczyć jeźdźca tego, jak namówić konia do rozluźnienia mięśni przodu ciała, by wykonanie ćwiczenia zgięcia szyi nie stanowiło problemu dla zwierzęcia. Tak naprawdę, to kluczowym ćwiczeniem jest przygotowanie podopiecznego do zgięcia szyi, a nie samo jej zgięcie. I tylko taka praca jest pracą rozluźniającą końskie mięśnie. Zgięcie szyi zwierzęcia nie jest guziczkiem po którego byle jakim przyciśnięciu jego łopatki zaczną pracować luźno i sprężyście.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...