Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JEŹDZIECKIE ABC.... Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JEŹDZIECKIE ABC.... Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 sierpnia 2021

ROZLUŹNIENIE KONIA



Jakiś czas temu jedna z czytelniczek moich blogów podesłała mi link do filmu, na którym jeździec tłumaczy, iż należy przy zatrzymywaniu konia ścisnąć go kolanami. Czytelniczka zapytała, czy to dobry pomysł?

Obejrzałam ten filmik. Konie to inteligentne zwierzęta – uczą się poprzez skojarzenia. Można więc nauczyć je, by zatrzymywały się na jakikolwiek sygnał. Mogą się zatrzymać na gwizd, klaśnięcie, ściśnięcie, uderzenie albo delikatną sugestię w postaci postawy ciała jeźdźca (bez napięć i ciśnięcia). To tylko kwestia umiejętności nauczenia konia reakcji na dany sygnał. Przy tym uczeniu podopiecznego należy jednak zwrócić uwagę na konsekwencje (głównie zdrowotne) używania takich a nie innych sygnałów. Na podesłanym filmiku jeździło kilku jeźdźców. Uciskali oni grzbiety wierzchowców biodrami przy zatrzymaniu, przy ruszaniu i podczas ruchu. Na taki nacisk napiętymi biodrami jeźdźca grzbiet wierzchowca odpowiada napięciami mięśni grzbietu i przegięciem kręgosłupa (https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/04/kregosup-konia-jego-postawa.html) Do tego dochodzi zaciskanie kolan podczas zatrzymywania. W odpowiedzi na takie działanie zwierzę napina mięśnie szyi i przy łopatkach. Zmniejsza to możliwości ruchowe kończyn przednich konia. Z czasem te napięcia stają się nawykiem w reakcji na pojawienie się jeźdźca na grzbiecie. A z biegiem lat napięcia nie odpuszczają nawet wówczas, gdy koń nie pracuje. Biorąc pod uwagę fakt, że kończyny piersiowe wierzchowca nie mają kostnego połączenia z resztą ciała (mają tylko mięśniowe połączenie), to takie spięcia mięśni zabierają zwierzęciu możliwość chodzenia ze swobodą, lekkością i bez uszczerbku na zdrowiu. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html Generalnie obraz układu i ruchomości ciała konia nie rysuje się zbyt poprawnie przy pracy jeźdźca poprzez uciskanie, zaciskanie, przyciskanie itd.

Ściskanie kolanami blokuje też ruchomość kończyn jeźdźca. Uczy panowania nad końmi poprzez siłowe napięcia. Pojawia się też w filmiku sugestia napinania ramion i blokowania ruchu rąk podczas pracy z koniem. Wierzchowiec nie „czyta” wodzy – ich długości i stanu naciągnięcia. Długość i stan napięcia wodzy to czynniki mogące mechanicznie i siłowo ograniczać ruchowe możliwości szyi zwierzęcia albo ograniczać możliwości komunikowania się. I zwierzę to wie – nie ma co tu „czytać”. Koń odczytuje działanie rąk jeźdźca a wodze powinny być przekaźnikiem informacji – jak telefon. Jeżeli odczyta rozluźnienie, spokój, świadome panowanie i działanie nimi, to odpowie tym samym. „Czytając” napięcia koń odpowiada napięciami. Na napięcia ramion jeźdźca odpowie napięciem mięśni szyi. Odpowie strachem przed bólem jaki zada mu wędzidło, gdy „nadzieje się” na nie. A „nadzieje się” na pewno, ponieważ sztywno i siłowo zostało one przytrzymane napiętymi ramionami człowieka. Przy „huśtającej się” szyi konia w przód i tył podczas jego ruchu, jest to nieuniknione. Ten strach przed „sztywnym wędzidłem” może zostać wyrażony przez zwierzę rzucaniem i zadzieraniem głowy.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2021/01/bezsensowne-cwiczenia-wykonywane-przez.html tu przeczytacie o zaciskaniu kolan przez jeźdźca.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html tu o powiązaniu mięśni szyi z ruchomością łopatek i przednich nóg konia.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/07/wszystko-jest-w-gowie.html tu o napięciach ciała jeźdźca.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/04/zatrzymac-konia-i-miesnie-brzucha.html tu o pracy ciałem jeźdźca i o zatrzymaniu konia.

Nie dość, że jeździec nie powinien niczego ściskać i zaciskać, nie dość, że powinien panować nad swoim ciałem i zapobiegać odruchowym jego napięciom, to powinien także uczyć podopiecznego jak niwelować napięcia jego ciała. Nie da się zwierzęcia do tego namówić sygnałami siłowymi i blokującymi pracę mięśni i stawów.

Ponieważ pomagam opanować sztukę jeździecką głównie dzieciom, nie mogę podczas szkoleń operować poleceniami typu: „rozluźnij mięsień szyi konia”. Muszę szukać prostych i przejrzystych porównań działających na wyobraźnię. Tłumaczę więc, że konia trzeba przygotować do pracy i wysiłku. Od pierwszych jego kroków trzeba go „nastroić by dobrze grał” (chodził) – jak instrument. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2015/02/pracuj-ydkami.html

Trzeba „skrócić ciało zwierzęcia” czyli rozciągnąć i uelastycznić mięśnie grzbietu podopiecznego. Należy namówić go do zaangażowania mięśni zadu do pracy i zapobiec próbom napinania mięśni łączących łopatkę z kośćmi szkieletu ciała. Rozluźnienie tych mięśni daje gwarancję, że wierzchowiec będzie przednimi kończynami stawiał kroki obszerne z dużą lekkością i swobodą. To rozluźnienie przyczyni się do zrównoważenia ciała zwierzęcia i do możliwości wyregulowania tempa i rytmu jego chodu. Koń pracujący z rozluźnionym mięśniami, które mają wpływ na ruch łopatek a tym samym kończyn piersiowych, nie będzie samowolnie się rozpędzał i nie będzie „wieszał się na wodzach”. Te mięśnie to:

Mięsień ramienno – głowowy, który prostuje staw barkowy i wysuwa przednią kończynę do przodu.

Mięsień dwugłowy ramienia, który prostuje staw barkowy (u konia posiada silne pasmo ścięgnowe)

Mięsień zębaty dobrzuszny szyi, który przyczepia się do wyrostków kolczystych kręgów szyjnych II- VII i kończy na przyśrodkowej, przedniej krawędzi łopatki. Jego skurcz pociąga łopatkę do przodu.

Mięsień zębaty dobrzuszny klatki piersiowej, który przyczepia się do powierzchni zębatej łopatki a kończy ośmioma zębami na kolejnych żebrach. Mięśnie zębate dobrzuszne zlewają się u konia w jeden praktycznie niepodzielny mięsień. Ich funkcja polega na pociąganiu barku do przodu z jednoczesnym ustawieniem panewki łopatki do góry i do przodu – odpowiada temu ruch kończyny piersiowej do przodu i do góry. (Źródło: https://heavydressage.wordpress.com/2016/02/18/kulawizna-konczyny-piersiowej-cz-1/)

Prowadząc trening z moimi podopiecznymi jeźdźcami (dotyczący kwestii omawianych w tym poście), tłumaczenie sposobu pracy z koniem zaczynam od wyobrażenia, że zwierzę składa się z dwóch niezależnych części – przodu i tyłu konia. Gdy uczący się jeździec zaczyna pracę w siodle, obie te części nie przylegają do siebie, tworząc sporą szczelinę dokładnie w miejscu ułożenia siodła. Od pierwszych kroków podopiecznego człowiek chcący podróżować na grzbiecie wierzchowca musi próbować zlikwidować tą szczelinę i namówić zwierzę, by przytuliło do siebie obie części swojego ciała. Koń nie będzie jednak w stanie odpowiedzieć pozytywnie na taką prośbę, jeżeli opiekun będzie rozmawiał tylko z jedną z tych części ciała. Jeżeli będzie próbował przytulić przód do tyłu albo tył do przodu ciała, to wielkość szczeliny pod nim pozostanie niezmieniona. Szczelina pozostanie a wierzchowiec odpowie zwolnieniem albo przyspieszeniem tempa. Przednia i tylna część ciała konia muszą zbliżyć się do siebie równocześnie – na zasadzie klaśnięcia – jak ciche klaśnięcie dłońmi. Taka praca z wierzchowcem, to nic innego tylko namawianie go do zaangażowania zadu do pracy, namawianie do odciążenia przodu ciała i wyprężenia grzbietu.

W teorii brzmi to prosto i kwestia sposobu pracy nad namówieniem podopiecznego do „skrócenia” ciała wydaje się oczywista. W praktyce wygląda to często tak, że jeździec próbuje jak najwięcej spraw z koniem załatwić przy pomocy wodzy i wędzidła. Nawet wówczas, gdy zna w teorii wyżej opisane zasady pracy. Często taka niemoc zapanowania nad chęcią działania wodzami (bez udziału innych pomocy) tworzy się po za świadomością jeźdźca. Jest odruchem, który powstaje zawsze przy pierwszych próbach jazdy wierzchem. W większości ośrodków szkoleniowych „pielęgnuje się” te odruchy. Niewielu szkoleniowców przykłada wagę do ich niwelowania – a to powinno być jedną z podstaw pracy szkoleniowej z adeptami sztuki jeździeckiej.

Jak więc „połączyć przednią i tylną część ciała konia”? Opowiadam moim podopiecznym jeźdźcom, że przód ciała wierzchowca to samochód bez zamontowanej kierownicy. By móc pojazd prowadzić trzeba kierownicę przytwierdzić do pojazdu - ale podczas jazdy. Żeby się to udało, auto nie może pędzić i uciekać – musi jechać wolnym, spokojnym i równym tempem i rytmem. Zadbać o to tempo powinno ciało jeźdźca, między innymi poprzez świadome regulowanie ruchu bioder i anglezowania. W tym samym czasie jeździec powinien namawiać „kierownicę”, czyli zadnią część ciała zwierzęcia, do „połączenia się” z przednią. Warunkiem osiągnięcia sukcesu jest przypilnowanie, by na pracujące łydki przód ciała konia nie odpowiedział przyspieszeniem tempa. „Montowanie kierownicy” powinno trwać tak długo, aż jeździec poczuje, że jego podopieczny zaczął reagować na bardzo delikatne „sygnały kierujące i ustawiające” jego ciało.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/08/gdzie-kon-ma-kierownice.html

Wyobrażenie szczeliny w ciele konia pomaga również w pracy nad rozluźnieniem mięśni szyi konia. Tym razem jednak niewielką szczelinę jeździec powinien wyobrazić sobie z boku szyi zwierzęcia – u jej nasady i tuż przy łopatce. Sugestie proszące o zniwelowanie tej szczeliny powinny docierać do wierzchowca z przodu i z tyłu naraz. Z tym, że wodza musi spełniać rolę wskaźnika. Tak, jakbyście wskaźnikiem pokazywali coś na mapie. Podczas, gdy wodza wskazuje: „tu jest „szczelina” (napięty mięsień)”, łydka wydaje polecenie: „zamknij szczelinę” (rozluźnij mięsień).

Pamiętajcie też, że sygnał wysyłany poprzez wodze czy łydki jest zadaniem dla konia, na które ma odpowiedzieć. Dajcie mu czas na odpowiedź. Sygnał jest jak pytanie - np: 2+2=..... Pozwólcie podopiecznemu odpowiedzieć na nie. Jeżeli tego nie zrobi, to powtórzcie pytanie, bo być może nie zrozumiał go lub nie zna odpowiedzi. Powtarzajcie pytanie z przerwą na odpowiedź tak długo, aż doczekacie się prawidłowej odpowiedzi. Nie próbujcie odpowiedzieć za konia – czyli siłowo zamknąć „szczeliny” za niego. W odpowiedzi zwierzę zacznie pracować nad poszerzeniem tej „szczeliny”. Nie powtarzajcie też tego pytania w sposób 2+2 2+2 2+2 2+2 2+2 itd, ponieważ zwierzę z powodu nieprzydzielonego mu czasu na odpowiedź nie zareaguje.


niedziela, 17 stycznia 2021

BEZSENSOWNE ĆWICZENIA WYKONYWANE PRZEZ JEŹDŹCÓW NA KONIU


Dosiad, w którym ciężar ciała jeźdźca rozłożony jest na strzemiona, dla wielu jeźdźców wydaje się być nie do zaakceptowania. Moje promowanie takiego dosiadu i próby wytłumaczenia jego sensowności i zalet wzbudza wiele emocji. Szczególnie aktywnie objawia się to na YouTube. Cyklicznie, co jakiś czas, pojawia się kolejny komentarz z sugestią: „to pokaż jak anglezować bez strzemion i na oklep”. Autorka ostatnio zadanego w podobny sposób zagadnienia nie włożyła nawet odrobiny wysiłku, by znaleźć w komentarzach wcześniej wstawione już takie uwagi. Przy tych komentarzach znalazłaby moją na to odpowiedź: „w ogóle nie anglezować bez strzemion i na oklep”.

Dlatego, ponieważ oba te ćwiczenia uczą jeźdźców ściskania boków konia kolanami. W jeździe bez strzemion w siodle, podczas anglezowania, kolana jeźdźca zaciskają się na nim a zwierzę to doskonale czuje. Przy jeździe na oklep, kolana jeźdźca wbijają się boleśnie w ciało zwierzęcia. Wbijają się w mięśnie, prowokując je do napinania się w odpowiedzi na zadany ból i dyskomfort. Wbite w ciało kolana jeźdźca tuż za końskimi łopatkami ograniczają również swobodny ruch tych łopatek. Ta blokada łopatek przekłada się na usztywnianie i blokowanie swobodnej pracy wszystkich stawów w przednich kończynach wierzchowca. Ograniczenie ruchu łopatek przekłada się również bezpośrednio na usztywnienie mięśni szyi. Nie będę tłumaczyła w tym poście owej zależności. Możecie poczytać o tym w poście pod tytułem: „Jak to jest z tym zapieraniem się w strzemionach?” (https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html).

Ćwiczenia anglezowania bez strzemion uczą jeźdźca odruchu zapierania się kolanami na ciele konia przy podnoszeniu w górę pośladków i ich opuszczaniu na grzbiet konia. Oba te ćwiczenia prowokują jeźdźców do trzymania się zaciśniętymi kolanami, jako sposobu na utrzymanie się w siodle. Uczą blokowania ruchomości stawów kończyn jeźdźca. Najmniej ruchome i najbardziej zablokowane stają się stawy kolanowe. Oba te ćwiczenia prowokują wielu jeźdźców do podciągania się na wodzach przy anglezowaniu a tym samym, napinaniu ramion i mięśni pleców. A przede wszystkim oba te ćwiczenia kodują w „jeździeckich głowach” przekonanie, że równowaga jeźdźca na koniu zaczyna się od pośladków wygodnie usadzonych na końskim grzbiecie, a kończy na czubku ich głowy. Koduje przekonanie, że równowaga jeźdźca na końskim grzbiecie to umiejętność nie spadania z tego grzbietu podczas ruchu zwierzęcia. Dla wielu jeźdźców sposobem na utrzymanie takiej właśnie „równowagi” w siodle jest balansowanie torsem. Tragedią jest jednak to, że dla całkiem sporej rzeszy adeptów jeździectwa abstrakcją jest fakt, że siedząc na grzbiecie konia, jeździec nie powinien się trzymać czegokolwiek czymkolwiek. Taki wniosek nasunął mi się po przeczytaniu wielu komentarzy na YouTube. Komentarzy napisanych przez jeźdźców zapamiętale ćwiczących anglezowanie bez strzemion. Komentarzy, w których pytają: „to czym się trzymać, siedząc na koniu, jeżeli nie kolanami?”

To ostatnio zadane pytanie o anglezowanie bez strzemion i opisane wyżej moje przemyślenia podsunęły mi pomysł napisania tego postu. Postu o bezsensownych ćwiczeniach na końskim grzbiecie. Potem pomysł ewoluował i pomyślałam o ćwiczeniach, które właśnie kodują w jeźdźcach nieprawidłowe postrzeganie równowagi, gdy obciążają oni sobą końskie plecy. Ewoluował po zadaniu pytania na temat bezsensownych ćwiczeń w grupie „Nieformalny Związek Dżentelmeńsko – Hippiczny”.

Dla mnie takim ćwiczeniem jest robienie „młynka” w siodle. Zrobiłam takie ćwiczenie dwa razy podczas pierwszych lekcji jazdy konnej. Pamiętam sztywność mojego ciała przy tych nieporadnych próbach obracania się. Pamiętam kurczowe przytrzymywanie się siodła. Pamiętam myśl: do czego ma mi się przydać to ćwiczenie? Jest to jednak ćwiczenie powtarzane i dublowane w nieskończoność w procesie szkolenia młodych adeptów sztuki jeździeckiej. Ma ono swoich zwolenników, którzy widzą w nim wiele zalet.

Treść zadanego pytania we wspomnianej grupie była taka: „Cześć, chciałabym napisać post o bezsensownych ćwiczeniach na koniu. O ćwiczeniach, które moim zdaniem nie wnoszą niczego konstruktywnego do jazdy wierzchem i pracy z koniem. Pamiętam moje pierwsze jazdy na lonży i tak zwany młynek na końskim grzbiecie. Przekładanie nóg i przekręcenie się o 360° na siodle podczas dwóch pierwszych lonży, sprowokowało mnie tylko do napięć i usztywnienia ciała. Rozumiem sens wykonywania tego ćwiczenia podczas treningów woltyżerskich. Podejrzewam jednak, że ćwiczenie to doprowadza się do perfekcji żmudnymi powtórzeniami, przez dłuższy okres czasu. Adept sztuki woltyżerskiej powinien wykonać je z rozluźnionym ciałem, płynnie i z gracją. Nieporadne dwukrotne powtórzenie młynka raczej nie wniesie niczego dobrego do postawy jeźdźca. Ale może się mylę? Jakie, waszym zdaniem, bezsensowne ćwiczenia instruktorzy fundują swoim uczniom?”

W obronie „młynka” wypowiedziało się parę osób. Nie tego dotyczyło moje pytanie ale wypowiedzi tych osób nadały kierunek tworzenia tego posta. Nie będę cytować ich wypowiedzi. Nie chcę polemizować z ich punktem widzenia. Chcę napisać i pokazać, dlaczego pewne ćwiczenia wykonywane na grzbiecie konia są według mnie bezużyteczne, bezsensowne a wręcz szkodliwe. Podejrzewam, że w obronie anglezowania bez strzemion również stanęłoby wielu jeźdźców. Znaleźliby zalety tego ćwiczenia i korzyści jakie przynosi ono jeźdźcom. I tu jest jest chyba „klucz” do różnicy w postrzeganiu tych ćwiczeń przeze mnie i przez wielu innych jeźdźców. Dla mnie każde ćwiczenie powinno przynosić korzyści obu istotom w pracującej parze. Koń nie powinien być i nie jest przyrządem w typie podnóżka. Nie powinien być żywą i ruszającą się podpórką dla człowieka. Wierzchowiec powinien być partnerem w pracy i współpracy. I takiego stosunku do koni jeźdźcy powinni uczyć się od pierwszej lekcji. Powinni więc wykonywać ćwiczenia, które przynoszą obopólną korzyść. Powinni wykonywać ćwiczenia, które uczą współdziałania i dają szansę swobodnej i wydajnej pracy obu partnerom. A jeżeli jeździectwo, oparte na partnerstwie i równym wysiłku wkładanym we wspólne poruszanie się będzie zbyt mało atrakcyjne dla uczącego się adepta, to niech po prostu z niego zrezygnuje. Taka decyzja będzie bardzo korzystna dla koni.

Przechodzę teraz do meritum, czyli do nieprawidłowego spojrzenia na równowagę jeźdźca na koniu. Myślę, że każdy z was jeździ lub jeździł na rowerze. Utrzymujemy równowagę na tym pojeździe dzięki balansowaniu ciałem. Podejrzewam, że wielu z was wydaje się, że to balansowanie zaczyna się od poziomu naszych pośladków opartych na siodełku. Bo niby w czym miałyby pomóc nam nasze nogi lekko i niezobowiązująco oparte na pedałach? Nawet nie opieramy na nich naszego ciężaru. Opieramy je na siodełku. Częścią tego ciężaru obciążamy też kierownicę. Teoretycznie więc nogi potrzebne są nam tylko do napędzania pojazdu.


Zanim będę kontynuowała wywód muszę zaznaczyć, że nie dotyczy on jazdy wyczynowej, ekstremalnej, akrobatycznej albo artystycznej. Dotyczy zwykłej jazdy na rowerze.

Wielu z was próbowało zapewne jazdy na rowerze „bez trzymanki”, czyli bez trzymania kierownicy. Nie jest to jakaś bardzo trudna sztuka. Odciążamy kierownicę, mocniej obciążamy siodełko i uważniej balansujemy ciałem.



I tak, jak wyżej napisałam, mogłoby się wydawać, że nogi do tego balansowania i utrzymania równowagi nie są potrzebne. Ale każdy, kto chciałby zdjąć je z pedałów szybko przekona się, że to nieprawda. Bez trzymania kierownicy nie utrzymacie siebie i roweru w równowadze z luźno zwisającymi nogami.

Jadąc na rowerze „bez trzymanki”, nie moglibyście również pozwolić sobie na siedzenie na siodełku z pokrzywionym torsem. Pośladki musiałyby być równo posadzone – nie wchodziłoby w rachubę opieranie na siedzisku jednego pośladka, przy drugim z niego zwisającym. Kręgosłup musiałby być w pionie, ramiona rozluźnione i w poziomie. Razem z biodrami musiałyby być ustawione dokładnie w kierunku, w którym chcielibyście prowadzić rower.

Jeszcze lepszym przykładem na nieodzowne uczestniczenie nóg w balansowaniu ciałem i budowaniu równowagi ciała jest jazda na rowerze jednokołowym. Pozycja człowieka na tym pojeździe musi być pozycją bliższą pozycji stojącej niż siedzącej.


Typowy rower wymusza siedzenie bardziej fotelowe. Wymusza ułożenie nóg jak przy siedzeniu na krześle. Na takim jednokołowym pojeździe pewnie niewielu z was próbowało swoich sił. Macie chyba jednak na tyle wyobraźni, żeby zauważyć, iż niemożliwym byłoby podróżowanie na tym jednym kole (np. toczącym się z górki) przy luźno zwisających nogach. Nogach nie opartych na pedałach.

Już „słyszę głosy” wielu z was, że koń to co innego. Koń ma cztery nogi, więc to on utrzymuje i podtrzymuje jeźdźca. Już „słyszę”, że człowiek na końskim grzbiecie nie musi utrzymywać swojego „pojazdu” w równowadze. I tu się mylicie. Bardzo błędne jest myślenie, że brak równowagi jeźdźca od stóp do czubka głowy nie ma wpływu na równowagę konia. Błędne jest myślenie, że wierzchowiec bez problemu utrzyma i podtrzyma człowieka z pokrzywionym torsem, człowieka pochylonego i przygarbionego albo zbyt mocno odchylonego. Błędne jest myślenie, że koń utrzyma i podtrzyma bez skutków ubocznych człowieka z ciałem przekręconym na siodle i przykurczonym. Chcecie wiedzieć dlaczego? Czytajcie dalej.

Weźmy teraz jako przykład dużą piłkę do ćwiczeń. I znowu podejrzewam, że wielu z was miało okazję dosiąść taką piłkę (a jeżeli nie, to uruchomcie ponownie wyobraźnię). „Sadzam” więc człowieka na piłkę.


W pozycji, w której opiera on ciężar swojego ciała w trzech punktach, postać bez problemu utrzymuje w równowadze swoje ciało na niestabilnym „siedzisku”.

A teraz odrywam jego nogi od ziemi.



Żadne balansowanie ciałem od pośladków w górę nie utrzyma piłki tak, by nie uciekła wam spod tych pośladków. Tak, tak, wiem, koń ma cztery nogi. Dajmy więc tej piłce podporę w postaci „nóg”. Z dwóch stron piłkę będą podtrzymywać „ludzie”. Na potrzeby rysunku zmniejszę te postacie, by mogły bez zbytniego pochylania się wykonywać swoje zadanie. Najpierw niech te postacie trzymają samą piłkę.


Jest to dla nich niewielki wysiłek. Ich ciała mogą pozostać rozluźnione, bez napięć, które mogłoby wymuszać utrzymywanie jakiegoś ciężaru.

Dodajmy jednak ten ciężar. Najpierw człowiek siedzący w równowadze całego ciała.



Sytuacja postaci trzymających piłkę niewiele się zmieniła. Nawet, gdyby człowiek na piłce robił jakieś ćwiczenia rozciągająco - rozluźniające tułów, postacie trzymające nie odczułyby zbytnio obciążenia ciężarem piłki. Teraz podciągnę do góry nogi człowieka na piłce.


Teraz postacie trzymające piłkę mają sporo pracy. Muszą utrzymać ciężar niestabilnego człowieka na piłce. A niech zacznie on niezdarnie obracać się wokół własnej osi. Niech zacznie spadać na jedną ze stron i wykrzywiać na różne sposoby swoje ciało. Bez siłowych napięć i bez blokowania ruchomości swoich stawów, trzymające piłkę postacie nie utrzymają w równowadze piłki i jej pasażera. Zwróćcie też uwagę, że kręcący się na piłce ciężar, wymusza utrzymanie piłki nie tylko na linii przód - tył. Mimo, że trzymające piłkę postacie znajdują się naprzeciwko siebie, to musiałyby utrzymać piłkę uciekającą na boki. Uciekającą spod jej pasażera. Czyli ich prawa albo lewa strona zostałaby mocniej obciążona. W zależności od poczynań pasażera piłki, jedna z postaci ją utrzymujących może być też bardziej obciążona ciężarem niż druga.

Teraz pozostaje mi poprosić was byście wyobrazili sobie, że piłka to grzbiet i brzuch konia, a postacie trzymające piłkę to końskie kończyny. Bez siłowych napięć mięśni i bez blokowania ruchomości stawów swoich kończyn, koń nie utrzyma swojego torsu obciążonego niestabilnym pasażerem. Z niestabilnym pasażerem na grzbiecie wierzchowiec nie będzie równo rozkładał swojego ciężaru na swoje kończyny – a taki stan jest brakiem równowagi. W tym miejscu namawiam was jeszcze raz do przeczytania postu pod tytułem: „Jak to jest z tym zapieraniem się w strzemionach”. (https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html). Dowiecie się z jego lektury, że wierzchowiec nie ma kostnego połączenia między kłodą a kończynami przednimi.

Ćwiczenia, które wskazałam w tym poście, są ćwiczeniami przykładowymi podczas których jeźdźcy kodują sobie, że równowaga jeźdźca siedzącego na koniu zaczyna się od ich pośladków. W jeźdźcach rodzi się przekonanie, że stabilne oparcie nóg dla utrzymania równowagi całego ciała nie jest konieczne w przypadku podróżowania na końskim grzbiecie. Przy takich ćwiczenia jeźdźcy budują empatyczne przekonanie, że bylejakość ich dosiadu nie ma wpływu na komfort pracy ciała konia. Budują przekonanie, że wielkość konia i jego siła dają im przyzwolenie na bycie biernymi balastami na końskich plecach. Ćwiczenia te budują w jeźdźcach przekonanie, że koń wszystko wytrzyma, że ich siłowe ściskanie, zaciskanie, ciągnięcie nie sprawia zwierzęciu bólu i nie przyczynia się do dyskomfortu fizycznego i psychicznego oraz do powolnego pogarszania się jego stanu zdrowia.

Według mnie, wszelkie ćwiczenia wykonywane przez jeźdźca na grzbiecie konia, powinny przygotowywać do poprawy zjednoczenia we wspólnej pracy. Nie można brać pod uwagę dobrostanu tylko jednej z pracujących istot. I właśnie dlatego wiele z tradycyjnych, szkoleniowych, jeździeckich ćwiczeń uważam za bezsensowne.

Ktoś mi ostatnio w komentarzach zarzucił zbyt nachalne promowanie swojej wyidealizowanej wizji jeździectwa. Dziwi i martwi mnie fakt, że promowanie podejścia do konia jako partnera może być uważane za wyidealizowaną wizję? Wyobraźcie sobie tańczącą parę ludzi i jednego z partnerów ćwiczącego postawę, równowagę i rozluźnienie kosztem drugiego z parterów. Kosztem partnera, z którego zrobiono podporę i „trzymacza”. A potem wymaga się od niego siły, gracji, sprężystości i lekkości we wspólnym tańcu. Taka para nie współgrałaby w tańcu. Nie współpracowałaby ze sobą. I znowu „słyszę” głosy – ale koń to nie człowiek. Owszem, nie człowiek. Ale koń, to tak jak człowiek, żywa i czującą istota. Zbudowana z tej samej materii i według tych samych zasad funkcjonowania ciała. Dlaczego więc nie jest traktowana jak partner w pełnym tego słowa znaczeniu?

Teraz dodam parę dygresji. Po pierwsze, uwielbiam serię filmów GF Darwin pod tytułem: „Byli sobie Ludzie”. W jednym z odcinków pada istotne dla mnie pytanie. Cytuję: „Mówimy o prawach ludzi i o prawach zwierząt. Zupełnie tak jakby człowiek w jakiś sposób nie był zwierzęciem.......Skoro ludzie i zwierzęta są dziećmi tej samej planety, jedzą te same owoce, piją tą samą wodę, to czy nie powinniśmy wobec tego mówić o prawach istot? Wielka inteligencja, to również wielka odpowiedzialność”. https://www.youtube.com/watch?v=-3bDLHVTWEI To tak a propos mojej wyidealizowanej wizji podejścia do zwierząt.

Po drugie, chciałam podziękować Marzenie, mojej czytelniczce, za to, że zawsze ze zrozumieniem czyta moje teksty. Marzena jako jedyna odpowiedziała na moje pytanie, zacytowane na początku tekstu. To pytanie wstawiłam również na stronie: „Jeździectwo nie takie łatwe jak się wydaje”. I tam, w komentarzach wymieniłyśmy swoje spostrzeżenia.

Oto odpowiedź Marzeny na moje pytanie: „Już nie pamiętam jak stawiałam pierwsze jeździeckie kroki w Polsce i jakie ćwiczenia wykonywałam. Tutaj, w Hiszpanii wkurza mnie stanie z koniem przy barze i picie piwa. Szczytem szpanu jest wypicie całej puszki tak, aby koń się nie poruszył i ani jedna kropla się nie wylała. Dla mnie to brak szacunku dla konia. To ćwiczenie ma uczyć dyscypliny biedne zwierzę. Bo takie picie piwa i ględzenie z kumplami może trwać z dwie godziny lub więcej”.

No cóż …...dla mnie masakra. Szczyt ludzkiej głupoty i braku empatii.

Olga Drzymała

Przeczytaj proszę post pt: "Bez tytułu"




Obejrzyjcie też film o aktywnym dosiadzie.

czwartek, 23 sierpnia 2018

WOLTY, ÓSEMKI, PRZEJŚCIA, DRĄŻKI, ŻUCIE Z RĘKI


Domyślacie się, dlaczego w tytule postu wymieniłam wolty, ósemki, drążki, przejścia i żucie z ręki? Wymieniłam te ćwiczenia w pacy z koniem ponieważ zauważyłam, że w typowym jeździectwie jest to panaceum na wszystkie problemy. To mniej więcej tak, jak ruch i zimna woda są cudownym środkiem leczniczym na wszelkie końskie dolegliwości. Ostatnio też w pewnej stacji radiowej sporo mówiło się na temat koni. W wypowiedzi jakiegoś końskiego specjalisty, znalezionego przez panią dziennikarz, usłyszałam, że młodego konia trzeba nauczyć: „że jak się pociągnie za lewą wodzę, to ma on wykręcić w lewo, a jak za prawą wodzę, to w prawo”. Zastanawiam się, czy nie zawiesić działalności blogowej. Napisałam ponad 300 postów na moich blogach na temat pracy z końmi – i po co? Przecież jeździectwo jest przecież takie proste: lewa wodza, prawa wodza, wolty, ósemki, drążki, żucie z ręki, przejścia – można problemy i edukację jeździecka zamknąć w kilku zdaniach.

Niewtajemniczeni adepci sztuki jeździeckiej zaczynający swoją jeździecką przygodę, być może są ciekawi jakie problemy mają rozwiązywać owe wymienione w tytule ćwiczenia. Kiedy przegląda się internetowe jeździeckie fora dyskusyjne można dojść do wniosku, że wszystkie! Ćwiczenia mają pomóc, gdy koń zadziera głowę i szyję, gdy koń pędzi, gdy koń się wlecze, gdy koń nie skręca w prawo albo w lewo. Te wymienione ćwiczenia mają „zabawić” znudzonego konia, jak i inteligentnego, wesołego ale nieposłusznego psotnika. Te ćwiczenia mają pomóc wzmocnić zad i go zaangażować do pracy. Mają pomóc nabudować mięśnie końskiego grzbietu i rozluźnić zwierzę. Mają też pomóc w skupieniu zwierzęcia na pracy i uelastycznieniu jego ciała.

Okazuje się jednak, że te „cudowne” ćwiczenia nie zawsze przynoszą oczekiwany efekt. Coraz częściej znajduję w internecie pytania, w których autor prosi o poradę w pracy z koniem, która to porada nie mówiłaby o przejściach, woltach, drążkach itp. Autorzy pytań proszą o inny„zestaw ćwiczeń” ponieważ, jak twierdzą, ten mają już opanowany – oczekują bardziej kreatywnych podpowiedzi.

Nasuwają mi się przy tych wypowiedziach dwa pytania: co to znaczy, że te ćwiczenia dany jeździec na swoim wierzchowcu ma opanowane? I dlaczego szuka innych – czyżby te opanowane nie przyniosły rezultatu w postaci poprawy tego, co miały poprawić? Raczej nie dowiem się jak to w konkretnych przypadkach wygląda ale wiem jedno – to, jakie ćwiczenia się wykonuje, nie jest tak istotne dla poprawy sposobu pracy konia. Istotna jest jakość wykonania ćwiczeń – i to właśnie także tych ćwiczeń z „zestawu podstawowego”.

Pozwólcie, że przyjrzę się z bliska tym ćwiczeniom. Zacznijmy od wolt i ósemek. Zdarza mi się obserwować „woltowe” i „ósemkowe” zmagania jeźdźców. Zmagania zresztą bardzo często przy asyście instruktorów i trenerów. Tak - oni asystują, bo szkoleniem swoich podopiecznych nazwać tego nie można. Rola takich szkoleniowców ogranicza się często do wydania polecenia: „teraz jedziemy wolty” albo „teraz kręcimy ósemki”. Bardziej ambitni szkoleniowcy położą dwa drążki przy ósemkach, żeby wyznaczyć wielkość wolt tworzących ósemkę. Problemy rodzące się przy tych ćwiczeniach szkoleniowcy pozostawiają jednak do rozwiązania jeźdźcom. Wszystko na zasadzie – męcz się delikwencie sam, może w końcu jakoś ci to wyjdzie. Jeźdźcy oczywiście jakoś sobie radzą - tu pociągną, tam przycisną, a jeszcze gdzie indziej przytrzymają, byle tylko jakoś przejechać przez te drążki przy nieustannej zmianie kierunku. Uwierzcie mi, że niczego nie poprawią ani nie naprawią wolty i ósemki tylko dlatego, że próbujecie je wraz z koniem “narysować”. Większość jeźdźców zmaga się z tym, że jego podopieczny kręci nieregularne szlaczki zamiast foremnych figur. Konie ścinają łuki, żeby za chwilę w innym miejscu wypaść łopatką na zewnątrz tegoż koła. Wierzchowce wiszą na wodzach, kładą się ciężarem na łydkę jeźdźca i samowolnie dobierają tempo chodu, w którym pokonywane są wolty i ósemki. Zwierzęta zadzierają głowę i szyję albo chowają się z bólu za wędzidło – przyciskając coraz mocniej brodę do klatki piersiowej.

Trenowanie podopiecznych na woltach i ósemkach powinno polegać na tym, że instruktor dokładnie tłumaczy, jak ustawić i rozluźnić wierzchowca, by mógł narysować płynne linie owych figur. Powinno polegać na tym, że instruktor uczy jeźdźca, jak dopasować rytm i tempo chodu konia konieczne do płynnego przejechania wolt i ósemek (w pełnym tego słowa znaczeniu). Pokonywanie wolt jest dla konia wyzwaniem ale jeszcze większym powinno być dla jeźdźca. Powinniście poczuć, że to wasza praca się zmienia, że prowadzenie konia na tych figurach zmusza was do większego wysiłku ale.....i tu was zaskoczę – wysiłku intelektualnego. Wysiłku polegającego na ulepszeniu konwersacji z koniem, rozumienia przekazu podopiecznego i uczynienia waszego przekazu bardziej zrozumiałym dla wierzchowca. Jeździec musi wiedzieć, jak poprosić konia o wygięcie ciała wokół swojej wewnętrznej łydki tak, by płynnie wygięta linia kręgosłupa (a nie złamana u nasady szyi) pokrywała się z linią ścieżki wyznaczającej wolty. Błędem jest myślenie, że samo nakierowanie konia wodzą na wolty i ósemki nauczy zwierzę wyginania ciała. Żeby wierzchowiec mógł wygiąć ciało, musi pokonywać wolty w dość wolnym ale energicznym tempie. O takie tempo jeździec musi umieć prosić konia bez użycia zaciągniętych wodzy. Im ciaśniejsza wolta, tym „krótsze” powinno być też końskie ciało. Swoje ciało koń skraca poprzez podstawienie zadu i wyraźne kroczenie zadnimi kończynami pod kłodą. O taką pracę tylnymi nogami jeździec musi poprosić pracując aktywnie łydkami. Oznacza to, że do płynnego pokonania wolt i ósemek przez zwierzę, potrzebna jest praca łydkami jeźdźca przy sygnałach proszących je o nieprzyspieszanie, a nawet o zwalnianie tempa (nadal bez zaciągniętych wodzy). Niewielu jeźdźców potrafi tak pracować a przecież prawie wszyscy jeźdźcy z uporem maniaka “trzepią” wolty i ósemki. I znowu błędem jest myślenie, że jeśli uda wam się nakierować konia na pokonywanie wolt i ósemek, to podopieczny zwolni tempo, podstawi zad i skróci ciało tylko dlatego, że „rysuje” owe figury.

Wszyscy jeźdźcy prędzej czy później mają opanowane przejścia – przejścia z jednego chodu konia w drugi. Autorom stawiającym pytania i proszącym o porady na jeździeckie problemy, zalecane jest wykonywanie ich w dużych ilościach. Ta ich ilość ma właśnie pomóc zapanować nad zadzieraniem przez konia głowy i szyi, Ich częste powtarzanie ma pomóc we wzmocnieniu końskiego zadu i zaangażować zadnie kończyny do pracy. Ma pomóc nabudować mięśnie końskiego grzbietu i rozluźnić zwierzę itp. Przejścia konia z chodu w chód będą ćwiczeniem, które pomoże w tym wszystkim, jeżeli wykładnią będzie ich jakość, a nie ilość. Tak samo jak przy woltach i ósemkach, przejścia powinny być intelektualnym wyzwaniem dla jeźdźca. Podczas przejść najwyraźniej ujawniają się błędy w pracy pary: jeździec - koń. Konie uwieszają się przy przejściach na wodzach albo je wyszarpują. Wierzchowce zadzierają głowę i samowolnie dobierają tempo chodu. Powtarzanie przejść jak mantry – zawsze tak samo, zawsze z tymi samymi sygnałami jeźdźca i popełnianymi przez niego błędami, nie nauczy zwierzęcia nie powtarzać swoich błędów. 




Ponieważ post robi się już dość długi to nie będę się tu rozwodziła na temat drążków, albowiem napisałam już dość obszerny post na temat tego ćwiczenia. Zapraszam do przeczytania: http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2014/03/drazki.html Chcę natomiast wspomnieć o ćwiczeniu „żucie z ręki”. To ćwiczenie jest jakby sprawdzianem dla jeźdźca, mówiącym o tym, czy potrafi namówić swojego wierzchowca do rozluźnienia się. Koń przy tym ćwiczeniu powinien schodzić z głową i szyją w dół, podążając za wypuszczanymi bardzo powoli i stopniowo wodzami. Przy tym wypuszczaniu jeździec i koń nie powinni tracić kontaktu. Zwierzę powinno zachować też, przy tym ruchu szyją, równe tempo i rytm danego chodu. Wierzchowiec prawidłowo rozluźniony i wykonujący to ćwiczenie, poproszony przez jeźdźca bez oporu podniesie także szyję i głowę, ustawiając je w pozycji wyjściowej. To proszenie nie powinno odbywać się za pomocą wodzy – sygnałem jest działanie łydek jeźdźca przy utrzymaniu równego rytmu i tempa chodu zwierzęcia. Kolejność jest taka, że to zwierzę podnosi głowę i szyję, a jeździec podąża za tym ruchem zbierając powoli i spokojnie wodze. Oddanie zwierzęciu luźnych wodzy nie jest ćwiczeniem, nie rozluźni ono ciała konia. Wierzchowiec może w różny sposób wykorzystać ten nagły brak zaciągniętych wodzy. Może podnieść wyżej głowę i szyję – bo zniknęła siła, która je ściągała. Może opuścić nisko szyję i głowę – ponieważ zniknęła siła, która utrzymywała je w nienaturalnym zgięciu i przeganaszowaniu. Może opuścić szyję i głowę – ponieważ nagle zabrakło siły, która je podtrzymywała – tzw piątej nogi. Nie ma to jednak nic wspólnego ze świadomym rozluźnianiem mięśni - z rozluźnianiem mięśni na prośbę opiekuna. Puszczanie wodzy przez jeźdźca, by zrobiły się luźne, nie niesie w sobie żadnego przekazu – to niesie tylko chwilową ulgę dla końskiego pyska, mięśni szyi zwierzęcia i reszty jego ciała.

Powiązane posty: 
Małe kółka
Ustawienie ciała konia do wykonania zakrętu
Podstawienie zadu konia dzięki pracy dosiadem
Przejścia....

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




sobota, 30 grudnia 2017

PROWADZENIE KONIA – POZYCJA JEŹDŹCA I KONIA WZGLĘDEM SIEBIE


Trochę mnie denerwuje określenie „jeździectwo naturalne”. Nie przyglądałam się naturalnemu jeździectwu na tyle blisko, żeby polemizować z tą ideą jako całością, ale w paru postach odniosłam się do niektórych naturalnych metod pracy. Jednak nie lubię przede wszystkim tej nazwy. Wydaje mi się, że określanie pracy z koniem jako coś „naturalnego” jest próbą wmówienia sobie i innym, że wykorzystywanie wierzchowca przez człowieka może mieć coś wspólnego z jego naturą. W ramach owego „naturalnego jeździectwa” ludzie próbują przenieść, w stosunku 1:1, zasady panujące w stadzie końskim na układ w stadzie: człowiek – koń. Muszę was zmartwić - to są zupełnie różne stada.

Przede wszystkim w naturalnym stadzie koń nie pracuje. Dla dzikiego konia nie istnieje coś takiego jak praca. Dziki koń nikogo nie musi wozić, niczego nie musi ciągnąć. Dzikiemu koniowi nikt nie narzuca chodu w jakim ma się poruszać a trasę, którą podąża, wybiera sam. W razie konieczności ucieczki, instynktownie podąża w galopie za klaczą przewodnią i stadem. Nie zostaje zmuszony do tego jakimiś poleceniami. Nie jest wcześniej też zmuszany do nauczenia się tych poleceń. W naturze konie muszą nauczyć się i zrozumieć, gdzie jest ich miejsce w hierarchii i kto rządzi w stadzie. Abstrakcją dla dzikiego konia jest konieczność zrozumienia, że szarpanie, uciskanie, odczuwany ból i tym podobne bodźce, są informacją i poleceniem. Abstrakcją jest konieczność „papugowania” po kimś ruchów i konieczność chodzenia z niskim ustawieniem głowy i szyi. Abstrakcją dla dzikiego konia jest coś takiego, jak polecenie wydane przez agresora siedzącego na grzbiecie. Abstrakcją jest wymóg kojarzenia jakiegoś sygnału z koniecznością wykonania danego ruchu.

Uważam, że nie można przekładać układów w stadzie końskim jeden do jednego na układ z człowiekiem. W układzie z nami koń powinien być partnerem, co prawie wszyscy „koniarze” deklarują. Jednak w rzeczywistości jeźdźcy „produkują” tysiące poddańczo uległych końskich wyrobników. Koń ma się bać, słuchać, tyrać, dawać radę bez względu na swoje odczucia i uczucia.

Dla przykładu wspomnę ponownie o słynnym ćwiczeniu join up. Podczas tego ćwiczenia ma nastąpić pojednanie, ma się stworzyć więź między koniem a człowiekiem, a zwierzę ma dodatkowo nauczyć się posłuszeństwa. Pojednanie? Więź? Stworzone poprzez ukaranie za nic? Przez takie postępowanie można jedynie uzyskać poddańcze zachowanie, uległość i strach. W dzikim stadzie klacz karci źrebaka odganiając go od stada. Karci i odgania stworzenie, z którym jest już emocjonalnie związana. Karci za konkretne przewinienie. Klacz nie buduje w ten sposób więzi ze swoim dzieckiem. Skąd pomysł, że karząc za nic zwierzę i odganiając je od siebie, stworzy się z nim więź. Do mnie ta metoda nie przemawia.

Muszę jednak przyznać, iż dzięki osobom, które poświęciły czas i poobserwowały dzikie konie, ludzie lepiej poznali język jakim się te zwierzęta porozumiewają. Dzięki temu wiem, że wiele koni, szczególnie młodych, traktuje pracę na lonży jak odganianie i karcenie. Konie uczone pracy na lonży, czasami wręcz książkowo okazują uległość i skruchę. Chcąc, żeby taki młody koń był partnerem dla jeźdźca, muszę „wytłumaczyć” mu cel pracy na lonży. Muszę zachęcić do nie okazywania uległości oraz skruchy i zastąpienia ich umiejętnością skupiania się na pracy i opiekunie. Muszę pokazać młodemu zwierzęciu, że zamiast skruchy i służalczości oczekuję uczenia się naszego wspólnego języka. Języka, który obowiązuje w stadzie człowiek – koń.

Tematem tego postu jest prowadzenie konia. Dlaczego więc taki wstęp? Przeczytałam niedawno post na ten sam temat, w którym wnioski oparte są na zachowaniu koni w stadzie. W poście tym autorka dowodzi, że prowadzenie konia „ramię w ramię” jest nieprawidłowe. Podobno człowiek idący na wysokości łopatki konia oddaje kontrolę koniowi. W naturze taką pozycję przyjmują uległe osobniki, stojące niżej w hierarchii. Być może tak jest w naturze, w końskim stadzie. Przede wszystkim autorka postu powinna doprecyzować, którą częścią ciała uległy osobnik ustawia się na wysokości łopatki konia dominującego. Jeżeli ustawia się swoją łopatka na wysokości łopatki to mamy problem do rozwiązania, ponieważ oba osobniki są na wysokości łopatki. Jak teraz tą zależność przy wspólnym ustawieniu przełożyć na człowieka, skoro tenże podąża na dwóch kończynach. Jeżeli mamy być jednostką dominującą, to koń powinien iść na wysokości naszej łopatki. Mając więc konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, a tym samym naszej łopatki, możemy być dominującym przewodnikiem w tej parze. Mało tego, mając konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, mamy dużo większe możliwości do budowania swojej dominującej pozycji. Człowiek panuje nad koniem i staje się osobnikiem dominującym, gdy określa tempo i rytm ruchu konia. Jakimi pomocami możemy działać i jak możemy przekazywać prośby o wyregulowanie tempa, jeżeli wleczemy wierzchowca za sobą? Żadnymi. Koń idący łopatką na wysokości naszego ramienia może być przez nas poproszony o zwolnienie tempa, gdy przyspiesza i poproszony o zwiększenie go, gdy próbuje się wlec swoim tempem. Mamy do dyspozycji wodze, uwiąz i nasze ciało nadające tempo, jako pomoce zwalniające. Bacik w naszej ręce, jako jej przedłużenie, może bez problemu poprosić konia o przyspieszenie. Bacikiem sięgamy do tyłu tak, by dotknąć końskiego boku.

Według autorki postu, największą kontrolę nad zwierzęciem mamy idąc przed koniem, ponieważ taką pozycję przyjmuje klacz ze źrebakiem. Problem polega na tym, że pole widzenia koni jest diametralnie różne od pola widzenia ludzi. Klacz widzi swojego źrebaka, który podąża na wysokości jej biodra, człowiek niestety nie obejmuje wzrokiem konia idącego za jego ramieniem. Jakim więc cudem jeździec może mieć kontrolę nad swoim podopiecznym, nie widząc go. Poza tym, jak już pisałam wcześniej, koń ma być naszym partnerem. Owszem, człowiek powinien dominować nad koniem w ramach tego partnerstwa, ale właśnie ta dominacja zobowiązuje do opiekowania się zwierzęciem, do „wysłuchania” go, zobowiązuje do brania pod uwagę jego potrzeb, zobowiązuje do rozwiązywania jego problemów. Żeby być dla wierzchowca takim dominującym partnerem musimy go obserwować, musimy go mieć tuż przy sobie, a nie za plecami.


W cytowanym poście przeczytałam również, że prowadząc konia na wysokości jego łopatki mogę być pewna, że zwierzę będzie mnie wyprzedzało, aż w końcu się wyrwie i ucieknie. Dla konia, który zamierza się tak zachować, żaden sposób prowadzenia nie jest przeszkodą. Zza pleców opiekuna wierzchowiec bez problemu może przyspieszyć, wyrwać się i uciec.




Często obserwuję konie idące za plecami człowieka. Zazwyczaj wyglądają, jakby szły na przysłowiowe ścięcie. Nie ma w nich „życia”, energii ani radości. Namówienie takiego wierzchowca do zwiększenia tempa graniczy nieraz z cudem – zresztą jak to niby zrobić? Ciągnąć go za pysk albo głowę?


***
Powiązane posty:

Mur między nami                 









środa, 6 grudnia 2017

ZDECYDUJ SIĘ KONIU



Niedawno napisałam post pod tytułem: „koń niemechaniczny”, który traktował, między innymi, o dogadywaniu się z podopiecznym co do sposobu podawania kopyt. Wspomniałam tam, że wierzchowiec wie, iż opiekun będzie oczekiwał podania nóg zanim ten ostatni sięgnie po kopytnik. Wie o tym nawet ten wierzchowiec, który stawia opór i nie chce podać nóg i nie chce grzecznie trzymać ich podniesionych. Dlaczego więc takie zwierzę jest „niegrzeczne”, skoro wie czego od niego oczekujemy? Ponieważ został nauczony bycia opornym i nauczony niechęci do podawania nóg. Nauczony, bardzo często nieświadomie, przez swojego opiekuna lub opiekunów. Z wierzchowcami niejednokrotnie jest tak, że wiedzą czego jeździec od nich oczekuje. Ale fakt, że wiedzą wcale nie oznacza, że zamierzają pozytywnie zareagować na polecenia opiekuna. Reakcje wierzchowców będą zawsze takie, jakie wpoił im człowiek.

Problemy z budowaniem relacji między koniem a człowiekiem zaczynają się od pierwszych wspólnych chwil spędzanych razem. Zwierzę szybko orientuje się, że człowiek chce, by się uczyło. Jednak sposób przekazywania wiedzy przez człowieka ma wpływ na to, jaką koń przyjmie postawę. Postawę chęci do nauki czy oporu przed nią. Jak się pewnie domyślacie, siłowa presja wyzwala w zwierzęciu opór przed uczeniem się.

Jaki jest efekt używania siłowej presji przy edukacji konia? Zmuszany siłą i strachem wierzchowiec wykona polecenie ale będzie się zapierał albo wykona polecenie zbyt nerwowo – na zasadzie ucieczki od agresora i jego narzędzi. Zmuszany siłą, koń zawsze będzie napinał mięśnie i stawy, które ograniczą jego możliwości ruchowe. Na przykład zwykły ruch w stępie: pchany siłowo koń owszem idzie ale zapiera się, spina mięśnie i stawy. Ledwie porusza nogami. Mimo, że zrozumiał, iż ma iść, nie robi tego sam. Co go pcha? Napięte pośladki i wciskane w grzbiet biodra jeźdźca. Biodrom często towarzyszą wciskające się w końskie żebra pięty jeźdźca. Pchany w ten sposób wierzchowiec nie chce się nauczyć samodzielnie maszerować, nie chce nauczyć się i zapamiętać jakim tempem i rytmem ma maszerować, bo już nauczył się być pchanym. Bo już nauczył się przeciwstawiać, świadomie lub nieświadomie, temu pchaniu. Ciężko takiego konia namówić do tego, żeby mu się chciało chcieć pracować. A kłusy i galopy? Najczęściej koń podczas tych chodów pędzi. Wydaje się być wówczas zwierzęciem nie do wyhamowania. Dzieje się tak, ponieważ jego ruch do przodu wynika z chęci ucieczki. Koń ucieka przed tymi samymi sygnałami, które w stępie wręcz wyhamowywały jego ruch. Ucieka przed wciskającymi się w żebra piętami i spiętymi pośladkami jeźdźca uciskającymi jego grzbiet. „Uciekający” koń będzie „bronił się” przed próbą nauczenia go natychmiastowego zareagowania, na zadające ból hamujące pomoce. Będzie bronił się i wzmacniał chęć ucieczki. A uciekający sposób poruszania się powoduje, że koń traci równowagę. Powoduje, że swoim ciężarem zwierzę nadmiernie obciąża przód ciała. Utrata równowagi i przeciążony przód uniemożliwia koniowi zareagowanie na sygnały zwalniające. Nawet na sygnały zadające ból w pysku. Ale takie zachowania wierzchowców nie są regułą. Konie bronią się przed siłą, presją i bólem na różne sposoby. Wierzchowce z przegiętymi w dół i totalnie obolałymi plecami i kończynami będą „kazały się” pchać w kłusie i galopie tak jak w stępie. Oczywiście problem ten będzie występował na ujeżdżalni. W terenie będą owe konie „zasuwać”, by jak najszybciej wrócić z „przejażdżki”, przestać odczuwać ból i znaleźć się w stadzie i domu. Wielu jeźdźców tą chęć konia do szybkiego ruchu w terenie odczytuje jako jego radość z wyprawy i dowód na całkowite fizyczne zdrowie podopiecznego. Pamiętajcie jednak, że miarą stanu kondycyjnego ciała konia jest jego zachowanie na ujeżdżalni, gdzie jego ruch zależy od poziomu wypracowanego porozumienia a nie zachowanie w terenie, gdzie niejednokrotnie koń idzie na pamięć. Gdzie wie, która ścieżka jest tą na stęp, która na kłus a która tą przewidzianą na galop.

Największy problem z porozumieniem między jeźdźcem a wierzchowcem zaczyna występować wówczas, gdy koń nauczy się, że opór przed naciskiem jeźdźca można przekształcić w „broń atakującą”. Duży problem pojawia się, gdy wierzchowiec zrozumie, że jest silniejszy od człowieka. Gdy zrozumie, że to on może napierać, naciskać, pchać i szarpać, a człowiek jest zbyt słaby, by się temu oprzeć.




Jak pracować z koniem, żeby nie nauczył się siłować? Przede wszystkim musicie wyrzucić ze świadomości powtarzany z uporem stereotyp, że koń ma posłuchać jeźdźca po jednym sygnale. Nawet jeżeli oglądając przejazdy mistrzów ujeżdżenia wydaje wam się, że zwierzę reaguje natychmiast i na najlżejszy sygnał pasażera, to nie dajcie się zwieść temu wrażeniu. Po pierwsze widzicie efekt kilkuletniej pracy nad porozumieniem między koniem i jeźdźcem, a po drugie wykonanie przez konia każdej figury poprzedzone jest subtelną pracą, przygotowującą do jej wykonania. Niewprawne oko laika nie wychwyci delikatnych pomocy jakich używa jeździec, by uprzedzić wierzchowca i przygotować do wykonania kolejnej figury. Te sygnały to prośby o skupienie, podstawienie zadu, wyprężenie grzbietu, zaangażowanie zadnich kończyn do pracy, rozluźnienie i nadanie odpowiedniego, do wykonania danej figury, tempa i rytmu ruchu.

Wracam do pytania, jak pracować z wierzchowcem, żeby nie nauczył się siłować i przeciwstawiać swojemu opiekunowi i jeźdźcowi? Pewnie się zdziwicie ale koń musi brać współodpowiedzialność za pracę, współpracę i wykonanie każdego ruchu. Konia nie można prosić o to żeby coś zrobił, tylko o to żeby chciał, żeby zdecydował się coś zrobić. Zwierzę musi się zgodzić na wykonanie każdego ruchu. Jego zgoda pociągnie za sobą brak buntu, a bez chęci buntu wierzchowiec nie będzie spinał mięśni i stawów. Ktoś może zapytać, gdzie w tym układzie przywódcza rola człowieka? Naszą pozycję określa fakt, że pomysły na kolejny ruch są nasze i będziemy tak długo prosić o ich wykonanie, aż zwierzę „wyrazi zgodę na ich wykonanie” i wykona. Naszą pozycję określa prośba o poruszanie się tempem i rytmem przez nas wybranym i tu również będziemy tak długo prosić, aż wierzchowiec zdecyduje się wyregulować i zapamiętać tempo i rytm chodu. Siła jeźdźca to upór większy niż konia. Nasza siła to upór w dążeniu do wyegzekwowania od konia zgody na współpracę. Nasza siła to sygnały mówiące: „bardzo cię proszę koniu zdecyduje się zrobić to i to”, a nie sygnały mówiące „zrób to”. Bo sygnałowi: „zrób to” koń może się przeciwstawić używając siły. A człowiek nigdy nie będzie od wierzchowca silniejszy. Czyli wpływamy na wolę zwierzęcia, a nie bezpośrednio na fizyczność. Nasza siła to uświadomienie zwierzęciu, że nasz sygnał, nasza prośba i nasz upór są nieuchronne. Oczywiście, taki sposób konwersacji z koniem jest uwarunkowany paroma rzeczami: zwierzę musi rozumieć polecenie jeźdźca i musi mieć fizyczne warunki do jego wykonywania. Jeździec natomiast musi umieć znajdować przyczyny braku możności wykonania polecenia przez podopiecznego. Musi rozumieć te przyczyny i wiedzieć jak je niwelować i jak poprosić wierzchowca o ich zniwelowanie.

A jak pracować z koniem, który umie już się siłować? Bardzo trudno pracuje się z koniem „doświadczonym”, ponieważ najpierw musimy konia oduczyć nieprawidłowych i pamięciowych reakcji, a potem nauczyć skupiania się, kojarzenia, porozumienia z człowiekiem i rozumienia wspólnej „nowej mowy”. Na spotkaniu z czytelnikami mojego bloga w Rybniku, bardzo młoda i sympatyczna amazonka zapytała o przejście z galopu do kłusa. Ma problem, by namówić wierzchowca, na którym jeździ, do zwolnienia tempa i przejścia do kłusa. Pytanie dotyczyło pozycji jeźdźca, jaką powinien przyjąć on podczas próby „wyhamowania” wierzchowca. Czy powinna pochylić się mocniej do przodu przy tej „czynności”? Wytłumaczyłam jej, że koń nie odpowiada na jej wysiłki hamujące, ponieważ jego pozycja jest taka jak człowieka, który się potknął, stracił równowagę i żeby nie upaść przyspiesza tempo. Bardzo ubawił ją mój pokaz potykającego się człowieka. Wyobraźcie teraz sobie, że taki człowiek, który się potknął, ma na plecach ciężki plecak, który podczas potknięcia się owego człowieka przesunął się maksymalnie w górę pleców nieszczęśnika. Pozycja plecaka na jego karku zdecydowanie utrudni mu odzyskanie równowagi.

Jak należy popracować z koniem, by reagował na sygnały zwalniające ruch? Oprócz odpowiedniej rozmowy ze zwierzęciem (zdecyduje się koniu....) należy również zacząć odpowiednio rozmawiać z samym sobą. Trzeba sobie również powiedzieć: „zdecyduj się człowieku. Zdecyduj się na zmiany”. Żeby namówić konia do zwolnienia albo przejścia do niższego chodu, jest potrzebny sygnał: „Koniu zdecyduj się zwolnić”. Tej informacji nie przekażą zaciągnięte wodze ani człowiek na nich wiszący i wkładający ogromny wysiłek w uruchomienie jakiegoś hamulca. Jeździec musi więc zdecydować się na przyjęcie takiej pozycji w siodle, by móc utrzymać swoją równowagę bez trzymania się czegokolwiek, by móc przestać ciągnąć za wodze jednym, nieustannym i długim sygnałem oraz by móc swobodnie pracować rękami, dając krótkie, powtarzane sygnały wodzami. Człowiek musi zdecydować się zastąpić hamujące wodze pracą swojego ciała i dosiadu. Jeździec musi zdecydować się zrozumieć, że przyczyną faktu, iż koń nie chce zwolnić, jest przeciążenie przodu jego ciała. Jeździec musi zdecydować się, przy pomocy pracujących wodzy, namówić wierzchowca, by zdecydował się „podnieść” przód ciała, by zdecydował się przyjąć na zad więcej ciężaru i zdecydował się rozluźnić mięśnie szyi. Jeździec musi zdecydować się na przyjęcie takiej postawy swojego ciała, by jak najbardziej ułatwić podopiecznemu wykonanie nowych poleceń. Jeździec musi zdecydować się siedzieć w siodle tak, by jak najmniej ciężaru pasażera niósł przód wierzchowca. To tak na początek nowej pracy.



niedziela, 23 lipca 2017

SKUPIENIE KONIA - CIĄG DALSZY


Przeczytaj: 
Skupienie konia

Skupianie uwagi na opiekunie i współpracy z nim jest dla wierzchowca wyczerpującą i trudną pracą. Niestety, w naturze konia nie leży skupianie się na pracy, ani na kimś kto tej pracy od niego wymaga. Tego skupienia zwierzę musi się nauczyć. Człowiek powinien uczyć konia skupienia nie tylko na samym treningu, ale już podczas przygotowań do treningu. Do tych przygotowań zaliczam nawet wyprowadzanie konia z boksu i ustawienie na stanowisku, no i oczywiście czyszczenie i kiełznanie. Skupiania uczymy również podczas prowadzenia wierzchowca na plac treningowy i podczas wsiadania na niego. Jakże częsty jest widok wiercącego się zwierzęcia przy tych czynnościach. Wierceniu towarzyszy nieraz odkopywanie się, przepychanie i pchanie się na człowieka, rzucanie głową, odsadzanie, próby podgryzania i zapieranie się. Ci z was, którzy przeczytali pierwszy post dotyczący skupienia konia, domyślają się pewnie, że tak zachowujące się zwierzę mimo wszystko jest skupione. Skupione na kombinowaniu w jaki sposób i jak najdosadniej powiedzieć opiekunowi: „odczep się”. Wielu jeźdźców znajduje oczywiście szybkie rozwiązanie na takie zachowania podopiecznego. Czyszczone i ubierane zwierzę przypina się na dwa uwiązy, zakłada mu do czyszczenia ogłowie z wędzidłem albo wykonuje wszystkie czynności „walcząc” z koniem i krzycząc nieustannie na niego. Rozpychanie się zwierzęcia opiekunowie odwzajemniają „szturchańcem”, a siodło zakładają „biegając” z nim za wiercącym się podopiecznym. Popręg zapinają, równocześnie odsuwając się i chroniąc przed końskimi zębami i kopytami. Podstawą rozwiązania tych problemów powinna być nauka skupiania konia na współpracy, pracy i na opiekunie.

O braku skupienia wierzchowca na opiekunie i wspólnej pracy może świadczyć, na przykład nieustanne wiercenie się i dreptanie zwierzęcia podczas czyszczenia. Może być również buntem przeciw złej pracy, pokazaniem strachu przed jazdą itp. Załóżmy jednak, że powodem wiercenia zwierzęcia jest brak jego skupienia. Uwiązywanie konia na coraz krótszym odcinku uwiązu albo wiązanie na dwa, żeby się nie ruszał, świadczy o braku zrozumienia problemu przez opiekuna. Może to też świadczyć o braku wiedzy jeźdźca na temat tego, jak się z koniem rozmawia i jak powinno się przekazywać mu wiedzę. O braku porozumienia w temacie skupienia konia, świadczą wszystkie środki przymusu stosowane przez człowieka, które ustawiają zwierzę na miejscu i nie dają mu szans na poruszenie się. Może się oczywiście zdarzyć, że koń stwarza swoim zachowaniem zagrożenie dla opiekuna i zastosowanie wiązania na dwa uwiązy czy innych „środków pomocy” jest konieczne. Muszą być to jednak środki doraźne – tymczasowe, jak antybiotyk. Nie mogą zastąpić pracy z koniem, nie mogą zastąpić jego edukacji i nie mogą być rozgrzeszeniem dla braku wiedzy opiekuna zwierzęcia. Jak uczyć konia skupiania? To żmudna praca wymagająca cierpliwości i spokoju. Można zacząć od „dogadania” się z koniem na temat miejsca jego ustawienia przy czyszczeniu i obsłudze. Tu zacytuję fragment z postu z początków mojej blogowej działalności: „Pewnie każdy jeździec robił coś, czy robi na wyścigi z koniem. Lepsze rezultaty daje jednak spokojne, uparte, a czasami "upierdliwe" ustawianie zwierzęcia na wyznaczone mu miejsce. On dwa kroki w lewo, Ty go dwa kroki w prawo. On krok do przodu, Ty go o krok cofasz itd. Wykonujemy zamierzoną czynność dopiero wtedy, gdy koń „postanowi” nie ruszyć się już z miejsca.”


Wielu opiekunów koni nie zgodzi się ze mną i będą twierdzić, że zamiast takiej pracy wystarczy uwiązać konia tak, by ograniczyć i w miarę możliwości zablokować jego kombinacje. Wydaje im się, że w ten sposób szybciej i łatwiej będzie im zapanować nad wiercącym się koniem. Nawet jak się im uda zapanować, to takie rozwiązanie problemu ma swoje nieciekawe konsekwencje. Takie wiązanie, szczególnie młodego konia, wywołuje u niego lęk. Prowokuje do spinania się i odsadzania. Wierzchowiec im mniej skrępowany, tym pewniej i swobodniej się czuje, a to wzmaga jego odwagę, pozwala się rozluźnić i uczyć. „Siłowe” ustawienie prowokuje zwierzę do skupienia się na tym, jak się uwolnić od ograniczeń krępujących ruchy, prowadzi do narastania strachu, prowadzi do otępienia konia albo do postawy wyrażającej rezygnację oraz mechaniczne i bez - emocjonalne „odbębnianie” obowiązków.

Ćwiczeniem, które pomoże wam skupić na sobie konia, jest nauczenie zwierzęcia, by zaakceptował waszą dłoń położoną na jego nosie, w miejscu, w którym zapina się nachrapnik. Nie chodzi jednak o to, by położyć tam dłoń i zaraz zdjąć. Koń powinien bez sprzeciwu pozwolić nam na dotyk na grzbiecie nosa. Większość wierzchowców nie toleruje dłuższego dotyku ręki opiekuna w tym miejscu. Jak namówić zwierzę do akceptacji dłoni? Połóżcie rozluźnioną dłoń na nosie podopiecznego, delikatnie obejmijcie i podążajcie ręką za ruchem głowy wierzchowca. Uniemożliwiacie w ten sposób „zrzucenie” waszej dłoni. Jak zwierzęciu uda się pozbyć waszego dotyku, to powtórzcie ćwiczenie. W momencie, gdy koń uspokoi głowę, to pochwalcie go i dajcie nagrodę. Wierzchowiec może też przy waszym dotyku próbować się cofać. Wówczas nie zdejmujcie ręki z nosa tylko drugą ręką lekko podszczypujcie kłodę zwierzęcia w miejscu, gdzie działacie łydką, gdy siedzicie w siodle. Cofajcie się z podopiecznym, dając równocześnie sygnały do momentu, aż przestanie się on cofać. Pochwalcie zwierzę. Sporym sukcesem byłoby, gdyby koń nadal podszczypywany i trzymany za nos ruszył do przodu i wrócił na miejsce. Po prawidłowej reakcji znowu należy się zwierzęciu pochwała.

Wierzchowcom w skupianiu się na pracy i na człowieku bardzo pomaga „kontakt wzrokowy”. Konie bardzo dokładnie nas obserwują, jednak nie chcą żebyśmy o tym wiedzieli. Z dużym oporem przychodzi im takie „oficjalne” patrzenie na nas. Patrzenie, podczas którego nasze oczy i jego jedno lub drugie oko mogły „się spotkać”. Moi podopieczni, z którymi pracuję już dłuższy czas wiedzą, że mają mnie obserwować i szukać ze mną wzrokowego kontaktu. Każdego wierzchowca, z którym rozpoczynam współpracę, muszę nauczyć patrzenia mi w oczy i patrzenia na mnie. Naukę zaczynam właśnie podczas obsługi zwierzęcia. Jak uczę? Przywołuję go po imieniu i proszę o takie ustawienie głowy i szyi, by mógł na mnie patrzeć. Proszę o to kładąc dłoń na jego nosie, gdy potrafi bez buntu ją zaakceptować. Gdy jeszcze nie potrafi, daję sygnały trzymając za uwiąz albo kantar. Patrzę wówczas na jego oko i czekam aż wyraźnie, chociaż na moment, odwzajemni się i zerknie mi w oczy. Oczywiście zwierzę zostaje za to nagrodzone. Za każdym razem, gdy napotykam problem przy obsłudze konia, rozwiązywanie go zaczynam od nawiązania kontaktu wzrokowego i w miarę możliwości utrzymuję go jak najdłużej, albo ponawiam. Jedna z moich podopiecznych bardzo buntowniczo reagowała między innymi na zakładanie siodła i podpinanie popręgu. Próbowała mnie podszczypywać zębami. Szurała nimi też po metalowych elementach boksów. Podnosiła nogę, strasząc kopnięciem. Oczywiście napinała się przy tym niemiłosiernie, czasami napierała na mnie, albo, co robiła rzadziej, odsuwała się ode mnie, chcąc uniknąć założenia siodła. Oduczając ją tych złych nawyków egzekwowałam od niej, żeby przyglądała się czynności zakładania czapraka, pozwoliła w tym czasie trzymać dłoń na nosie i szukała ze mną kontaktu wzrokowego. To samo działo się podczas zakładania siodła i zapinania popręgu. Wiem, że wykonywanie naraz tych czynności jest dość trudnym zadaniem, ale da się to zrobić przy odrobinie chęci i samozaparcia i wiem, że dla uzyskania efektu warto spróbować. A efektem jest brak sprzeciwu zwierzęcia na siodłanie.

O braku skupienia zwierzęcia świadczy również fakt, że podopieczny nie podaje nóg do wyczyszczenia kopyt. Musicie jednak zrozumieć co mam na myśli pisząc: „nie podaje”. Kiedy człowiek musi pchać się na konia siłą całego swojego ciała, żeby również z użyciem siły poderwać mu nogę do wyczyszczenia kopyta, to jest to właśnie „niepodawanie”. Człowiek pozwala wówczas zwierzęciu nie skupiać się na tej czynności. Pozwala mu nie rozumieć prośby, pozwala być biernym uczestnikiem tej czynności i pozwala nie podawać nóg. Pozwala na to wszystko przez to, że sam mu je podnosi. Niechęć konia do podawania nóg jest spowodowana przede wszystkim brakiem równowagi – a dokładnie brakiem umiejętności utrzymania jej na trzech nogach. Jednak podczas nauki podawania nóg nie może zabraknąć elementu skupienia się zwierzęcia na zrozumieniu polecenia i na samodzielnym ich wykonaniu. Inaczej mówiąc człowiek powinien wysłać zrozumiały sygnał – prośbę: „podaj nogę”, a koń w odpowiedzi powinien sam tą nogę podać. Wszystko powinno odbyć się bez siłowego angażowania się człowieka i jego podopiecznego. Ważny jest również sposób odstawiania nogi na ziemię przez konia. Musi on pozwolić opiekunowi postawić powoli nogę na podłoże. Wiele koni wyszarpuje nogę po wyczyszczeniu kopyta, nieraz odstawiając ją z impetem i tupnięciem. Zwierzę nie powinno obciążać trzymanej przez człowieka nogi przed postawieniem - gdy kopyto znajduje się jeszcze w dłoni człowieka. Żeby wierzchowiec współpracował w ten sposób, potrzebne jest jego skupienie i rozumienie prośby czy polecenia.
Powiązany post: Podnoszenie końskich nóg

O siodłaniu już wspomniałam wyżej. Jednak bunt konia przeciwko zakładaniu siodła najczęściej związany jest ze złą pracą jeźdźca w siodle. Związane jest ze sztywnymi, wklęsłymi i obolałymi plecami zwierzęcia. Same ćwiczenia i paca nad skupianiem uwagi podopiecznego nie wystarczy. Konieczna jest praca jeźdźca w siodle skupiona na odciążaniu przodu ciała zwierzęcia, angażowaniu jego zadnich kończyn do pracy i na podstawianiu zadu. Dzięki temu wierzchowiec zacznie prężyć grzbiet, wzmacniając w ten sposób mięśnie, a tylko to zapewni mu możliwość bezbolesnego i bez - urazowego niesienia człowieka. CDN






poniedziałek, 10 kwietnia 2017

CO KOŃ CHCIAŁBY USŁYSZEĆ OD JEŹDŹCA PODCZAS WSPÓLNEJ PRACY?


Z moimi podopiecznymi (jeźdźcami) prowadzę sporo rozmów i dyskusji. Podczas tych rozmów, ze strony jeźdźców pada sporo pytań. Często dzięki tym pytaniom powstają w mojej głowie pomysły na posty. Bardzo ciekawie rozmawia się z dziećmi, a szczególnie z takimi, które rozpoczynały swoją przygodę jeździecką w szkółce. Bardzo często ci młodzi adepci sztuki jeździeckiej znają tylko cztery sygnały: ścisnąć konia łydkami i równocześnie wykonać dziwny ruch biodrami w siodle – sygnał: „ruszaj”, pociągnąć za prawą wodzę – sygnał: „jedź w prawo”, pociągnąć za lewą wodzę – sygnał: „jedź w lewo” i pociągnąć z obie wodze wraz z odchyleniem ciała do tyłu: sygnał – „zatrzymaj się” albo jedź wolniej. Niewiarygodne jest to, że ci jeźdźcy „pracują” tak na koniu we wszystkich trzech chodach, skaczą przez przeszkody, a wielu z nich jest posiadaczami brązowej odznaki jeździeckiej.

Pierwszym poważnym tematem rozmowy, jaką przeprowadzam z dziećmi po szkółkach jeździeckich, jest uświadomienie im, że wskazywanie zwierzęciu kierunku jazdy przy pomocy zaciąganego wędzidła sprawia koniowi ból. Tłumaczę, że wierzchowiec to nie jest sprzęt sportowy. „Ale koń to przecież sport”- odpowiada mi pewna dziewczynka. Chyba pod wpływem mojego wzroku poprawia szybko _ „jazda konna to sport”. Cała rozmowa zaczęła się od jej zdziwienia, że łydkami ma dawać zwierzęciu inne sygnały niż ciśnięcie. Że łydkami należy prosić konia o coś więcej niż: -”ruszaj”. Namówiłam więc młoda amazonkę, żeby wyobraziła sobie, że jest koniem i kogoś na sobie wiezie. Pytam: czy wolałabyś, żeby ktoś namawiając cię do zakrętu ciągnął za metalowy pręt w buzi, czy... - i tu kładę ręce po bokach jej talii i delikatnie szturcham palcami...-żeby poprosił cię o zakręt lekko pukając w boki ciała? Dziewczynka milczy, bo gdyby wolała to drugie rozwiązanie przyznałaby, że powinna zacząć „rozmawiać” z koniem inaczej niż dotychczas. A taka praca wymaga skupienia i odrobiny wysiłku fizycznego, po którym jest przecież zmęczona. Ciekawe, że jeźdźców nie męczy szarpanie i siłowanie się z koniem na wodzach? Kierując koniem za pomocą wodzy, jeździec w szkółce wytrzymuje godzinną jazdę wierzchem, a u mnie po pięciu kółkach stępa, z zaangażowanymi łydkami do konwersacji z podopiecznym, jest już zmęczony.

Kontynuując rozmowę z młodziutką amazonką tłumaczę jej, że koń jest zbudowany tak, jak my- ludzie. Nie pozwalając dokończyć mi wypowiedzi dziewczynka zaprzecza: -”konie są inaczej zbudowane. Mają inaczej zbudowane nogi, głowę itd”. Tak, odpowiadam, ale mięśnie, skórę mają zbudowaną z tego samego materiału co my. W koniach płynie krew taka sama jak w nas i wierzchowce tak samo odczuwają ból, strach, smutek, jak my. I tu w odpowiedzi ze strony amazonki znowu następuje milczenie.

Wydawałoby się, że właściciele szkółek i szkółkowych koni, instruktorzy, trenerzy no i jeźdźcy to ludzie, którzy kochają konie skoro związali życie z tymi zwierzętami. Dlaczego więc mała dziewczynka po dwóch latach „szkolenia” w niejednej szkółce traktuje konia jak sprzęt sportowy. Wierzchowce noszą nas na grzbietach nie z własnej woli. Skoro jednak taki jest ich los, chciałyby wozić pasażerów świadomych tego, że konie są istotami mającymi uczucia, istotami myślącymi i kojarzącymi, istotami, które mimo swoich gabarytów odczuwają ból, istotami, które chcą rozumieć zadanie przed nimi stawiane, istotami, które muszą być rzetelnie przygotowane do wykonywania zadań fizycznych, istotami, które mogą nie być w stanie wykonać jakiegoś polecenia, istotami, które mogą być za stare albo za słabe na wykonanie jakiegoś zadania. Za stara i za słaba? Z dużym zdziwieniem zapytała amazonka, gdy podałam to, jako przyczynę faktu, że nie wsiądę i nie pokażę jej galopu na kucyku - klaczy, na której właśnie jeździ. Kuc, owszem, dość duży ale ja jestem wysoką i ciężką osobą, a klaczka ma 24 lata. Jest w świetnej formie i nie widać po niej tego wieku. Z powodzeniem wozi i uczy jeszcze dzieci ale może to robić właśnie dlatego, że nie jest i nie była u mnie traktowana jak sprzęt sportowy.

Kiedy już ustaliłyśmy z moją nową uczennicą, że nie powinno się „kierować” koniem przy pomocy wodzy i wędzidła, przyszedł czas na wytłumaczenie w jaki sposób robi się to za pomocą łydek. Zanim zaczęłyśmy, dziewczynka zadała kolejne pytanie: „to nie będziemy jeździć wzdłuż ściany?”

Odpowiedziałam: „nie” i od razu wytłumaczyłam dlaczego. Wierzchowce bardzo chętnie chodzą wzdłuż „ściany”. Najchętniej ścieżką wydeptaną tak mocno, że tworzy się z niej rów w kształcie rynny. Zwierzę nie musi skupiać się wówczas na swoim jeźdźcu. Tuptanie wzdłuż toru, jak wagonik po szynach, nie wymaga od konia wysiłku intelektualnego i to mu bardzo odpowiada. Potem jednak, gdy konikowi zabraknie „ściany” musi być siłą zmuszany do wykonania jakiegoś manewru. Dlaczego? Skąd konik pozbawiony „ściany” i „rynny” ma wiedzieć, którędy ma jechać? Skąd ma wiedzieć, że gdy zabraknie „ściany” to sygnały jeźdźca „pokazują”, którędy ma iść. Skoro przy ścianie nikt nie uczył wierzchowca, że należy skupiać się na człowieku i rozumieć jego sygnały, to jest zdziwiony, że nagle tego od niego wymagają. W zwierzęciu narasta bunt, szuka ratunku i „ściany”, która mogłaby go poprowadzić i gdy ją znajdzie, z dużym uporem brnie w jej kierunku. Tą „ścianą” nie musi być mur czy płot. Zwierzęciu wystarczy granica między placem, a trawą, ściana lasu, granica drogi i pola itp. Konik, który chce iść przy „ścianie” wbrew swojemu opiekunowi zazwyczaj za karę dostaje wędzidłem „po zębach”, dostaje kuksańca z ostróg albo kilka szybkich z bata. Dlatego więc, żeby konik nie przyzwyczajał się do chodzenia ścieżką na pamięć, żeby wiedział, że powinien zawsze skupiać się na opiekunie, żeby wiedział, że to sygnały jeźdźca wyznaczają trasę marszu, żeby „rozmowa” z koniem nie przerodziła się w szarpanie, nie będziemy jeździć przy „ścianie”.

Żeby człowiek mógł prowadzić swojego wierzchowca łydkami, musi bardzo dokładnie w wyobraźni wyznaczyć sobie ścieżkę, którą chce podążać. Nie jest to takie poste na początku, więc to ja wymyśliłam amazonce ową ścieżkę. Jedną jej granicę wyznaczyłam układając drążki, drugą granicę wyznaczałam ja – idąc obok kuca. Poprosiłam amazonkę, żeby lekko pukając łydkami prowadziła klacz między mną, a drążkami. Tłumaczyłam dalej: „jeżeli będziesz czuła, że konik pcha się na mnie, to pukając swoją łydką od mojej strony, poproś, żeby podopieczna przestała się pchać i wróciła do pozycji, w której ja i ona byłyśmy bezpiecznie od siebie oddalone. W taki sam sposób nie pozwól konikowi zbliżać się do drążków. Dziewczynka stwierdziła, że nie rozumie jak ma to zrobić. Nie uwierzyłam jej. Ostatecznie bardzo ładnie amazonka poprowadziła wierzchowca ale dopiero po pewnej wizji. Ponownie namówiłam ją, żeby wyobraziła sobie, że jest koniem i wiezie jakiegoś pasażera. „Powiedz mi” – mówię do niej – „skąd Ty jako koń masz wiedzieć, że twój jeździec chce jechać dokładnie między tymi liniami?” – i tu ciągnąc po piasku butami narysowałam dwie linie tworząc ścieżkę szerokości końskiego brzucha. „Czy Ty jako koń nie chciałbyś wiedzieć, że masz iść dokładnie tędy, a nie obok? A gdybyś jako koń nie wiedziała jaką trasę wyznaczył dla Was człowiek, poszła zupełnie inaczej i została za to ukarana szarpnięciem za buzię albo strzałem z bata? Jakbyś się wówczas czuła? Dlaczego myślisz, że z koniem jest inaczej?Dlaczego myślisz, ze koń nie chce być dokładnie poinformowany? Pracując łydkami, tak, jak Tobie tłumaczę, „rysujesz” w głowie konia, takie właśnie dwie linie wyznaczające Waszą ścieżkę.”

Ciekawe jest dla mnie to, że amazonce była potrzebna dokładna informacja, dlaczego tak a nie inaczej ma pracować. Wożąc się na koniu jako bierny pasażer, z czterema sygnałami do dyspozycji, nie czuła potrzeby ich rozumienia. Nie musiała wiedzieć czemu ma ciągnąć za wodze i ściskać konia łydkami i pośladkami. A może czuła potrzebę i musiała wiedzieć? Tylko, jak to w szkółkach bywa, dostała odpowiedź: „bo tak się jeździ”.




niedziela, 22 stycznia 2017

STRACH JEŹDŹCA A DOSIAD


Jak zachowuje się człowiek, gdy się czegoś bardzo boi, a nie ma możliwości ucieczki? Pytam o to, jaką przyjmie pozycję? Pozycję okazującą największy strach i uległość? Ta pozycja, to postawa z głową i oczami spuszczonymi w dół, z przygarbionymi plecami, z podciągniętymi „pod brodę” kolanami, które obejmuje rękami i przyciska do torsu. Taki układ ciała daje człowiekowi złudne poczucie bezpieczeństwa.

Koń odczytuje emocje jeźdźca i opiekuna z jego postawy ciała. Dla wierzchowca podciągnięte wysoko kolana, pochylenie jeźdźca i ręce ułożone tak, jakby przyciskały „coś” do torsu wyrażają właśnie strach i niepewność. Takiemu człowiekowi zwierzę nie zaufa i nie będzie się na nim skupiało. Nawet jeżeli jeździec opanuje strach, a pozostawi przykurczoną pozycję ciała, koń nadal będzie się nią sugerował, oceniając stan emocjonalny swojego pasażera.

Oprócz braku zaufania i skupienia, wierzchowce na takiego „przestraszonego” pasażera reagują również na inne sposoby. Wszystko zależy od wieku, temperamentu i doświadczenia zwierzęcia. Niektórym poczucie zagrożenia, które wyraża postawa jeźdźca, bardzo się udziela. Przerażony koń z przerażonym jeźdźcem na grzbiecie to „mieszanka wybuchowa”. Taka „para” nigdy się nie dogada i nie popracuje.

U wielu ssaków strach wywołuje zachowania agresywne. Jeżeli przestraszony wierzchowiec zaczyna reagować agresywnie, to zazwyczaj „odchodzi w odstawkę”. Częściej jednak, to przestraszony człowiek zaczyna zachowywać się agresywnie wobec podopiecznego, wmawiając sobie, że to nie agresja tylko brak obaw związanych z jazdą konną i podopiecznym. Inaczej mówiąc: wmawia sobie, że to odwaga. Ta agresja wyraża się używaniem siły w relacjach z wierzchowcem i nieustannym szukaniem sposobów na zwiększanie tej siły. Mając do czynienia z agresywnym jeźdźcem, przerażony koń zaczyna być jeszcze bardziej przerażony, ale głównie obecnością agresywnego „opiekuna”.

Spora część koni przyzwyczaja się do przykurczonego pasażera i nie zwraca na niego uwagi. Są to najczęściej doświadczeni „szkółkowi wyjadacze”. Przykurczona postawa jeźdźca prowokuje tylko czasami zwierzęta do robienia „psikusów” i kombinowania: „co by tu zrobić, żeby się nie narobić tylko „odbębnić” wspólną godzinę”. Takie nastawienia mają też nieszkółkowe konie, od których niewiele się wymaga i pozwala przebyć każdą jazdę „na pamięć”.

Koń to bardzo strachliwe zwierzę, więc im bardziej człowiek jest pewny siebie, im bardziej jeździec okazuje mu swoją opiekuńczość, tym bardziej wierzchowiec jest chętny do pracy, spokojny i skupiony. Im bardziej jeździec okaże brak strachu swoją postawą, tym przyjemniejsza staje się współpraca z podopiecznym. Tą postawę można wypracować nawet, gdy człowiek strach odczuwa. Postawa pokazująca brak jakichkolwiek obaw, jest trochę „oszukiwaniem” konia, który jednak dzięki temu również zaczyna panować nad uczuciem strachu. Opiekun takiego konia, siedząc na jego grzbiecie, zaczyna odczuwać „wyciszanie się” podopiecznego. Dzięki czemu pewność siebie jeźdźca wzrasta. Po jakimś czasie jeździec nie musi już udawać, że się nie boi, ponieważ faktycznie przestaje odczuwać strach. Same pozytywy wypływają z takiego oszustwa.

Czego najbardziej boją się jeźdźcy? Każdy jeździec boi się upadku z konia. Jedni się do tego przyznają, inni nie, ale ten strach “siedzi” w ich świadomości czy podświadomości. Ten strach powoduje, że człowiek „kuli się” na grzbiecie konia, czując się w takiej pozycji bezpieczniej. Im wyżej trzyma kolana, tym bardziej wydaje mu się, że ma większe szanse na przytrzymanie się siodła. Pochylone ciało, kurczowe trzymanie się wodzy i siodła, to wszystko rezultat strachu. Niestety, ale taka postawa ciała „stwarza” największe szanse na upadek z wierzchowca. Człowiekowi też łatwiej zapanować nad górą ciała i wyprostować tors, niż przestać podkurczać nogi. Wielu jeźdźców stara się nie przytrzymywać kolanami i nie „wisieć” na wodzach, a tym samym na końskim pysku. Nie czują się jednak z tym zbyt pewnie i komfortowo. Ja zachęcam do takiego siedzenia w siodle, by móc niczego się nie trzymać, a czuć się bezpiecznie.

Jeździec zaczyna panować nad strachem, gdy poczuje, że ma spore szanse na utrzymanie się w siodle, nawet podczas ekstremalnych sytuacji. Taką szansę dają „długie nogi”. Zaraz wyjaśnię dlaczego.

Oto bardzo schematycznie narysowany człowiek na grzbiecie konia.




***
Ten post poświęcam ułożeniu nóg jeźdźca, więc na rysunkach „postać” będzie miała wyprostowany tors. „Dosiad” z pierwszego rysunku nie jest zły. „Jeździec” „obejmuje” podopiecznego w „pasie”, ma więc spore możliwości na prowadzenie podopiecznego dzięki sygnałom przekazywanym łydkami. Ten „jeździec” ma też duże szanse na pracę w równowadze swojego ciała. Dzięki temu nie będzie jeździł na koniu uwieszony na wodzach czyli końskim pysku. Taki układ nóg pozwoli też na delikatne przysiadanie na siodło, czyli na koński grzbiet. Jak to zaobserwować? Wystarczy „postawić” tego „jeźdźca” na ziemi i „sprawdzić”, czy utrzymałby taką pozycję bez przytrzymywania się czegokolwiek.



***
Takiej szansy nie mają jeźdźcy, których łydki „uwierają” konia pod pachami.

***
Człowiek postawiony na ziemi w takiej pozycji nigdy nie utrzyma równowagi. Mając taką pozycję na grzbiecie konia, jeździec również pozbawiany jest swojej równowagi. Jeździec, przy takim układzie nóg, zawsze będzie szukał wszystkich możliwych sposobów i okazji do przytrzymania się i podtrzymania, obarczając w ten sposób swoim ciężarem pysk konia albo jego kręgosłup i łopatki.

***
Wyobraźcie sobie, że zamiast na koniu siedzicie okrakiem na murku.



***
Powiedzmy, że ktoś chce was z tego muru zrzucić pchając w bok. Mając podkurczone nogi nie będziecie w stanie oprzeć się sile, która was spycha. Nie pomoże nawet ściskanie muru kolanami.

***
Powierzchnią, która w kontakcie z murem stworzy blokadę nie pozwalającą na zepchnięcie, będą „długie” uda. „Długie” w stosunku do poziomej krawędzi muru, czyli ustawione tak, by być jak najbliżej linii prostopadłej do owej krawędzi. Przy długich nogach, blokujących o mur możliwość nadmiernego przechylenia się w bok, nie istnieje nawet potrzeba ściskania kolanami tego muru. Na grzbiecie wierzchowca „długość” ud i ich „rola blokująca” jest bardzo ważna również z innego względu. „Blokujące” uda „zdejmują” z łydek obowiązek „blokowania” potencjalnej próby zrzucenia z „muru”. Dzięki temu łydki w bardzo swobodny sposób mogą przekazywać zwierzęciu wszelkie informacje.



***
Gdy podczas siedzenia na takim murze dostaniecie dla waszych stóp nawet niewielką powierzchnię do oparcia, wasze szanse na przeciwdziałanie sile spychającej znacznie się zwiększają. Gdy ktoś was pcha w jakimkolwiek kierunku, to dopóki nie oderwiecie od podłoża którejkolwiek nogi, macie ogromne szanse na pozostanie na miejscu w swojej pozycji.

***
Oczywistym jest, że nikt was nie będzie z konia zrzucał. Nie musi. Wystarczy bardziej energiczny i sprężysty ruch wierzchowca i działa on jak siła zrzucająca. Nie mówiąc już o nietypowych zachowaniach zwierzęcia typu: nagłe i nieoczekiwane zwroty, „strzelanie baranów”, samowolne obieranie kierunku i tempa marszu. Dosiad z „długimi” udami daje dużo większe szanse na utrzymanie się w siodle w każdej sytuacji.

Poza tym, siedząc na murze właśnie w ten sposób (długie nogi, oparte stopy) jesteście w stanie lepiej pracować. Gdybyście mieli wciągnąć na ten murek drugą osobę, nadal siedząc na nim okrakiem, to większe szanse na wykonanie tego zadania macie właśnie w tej pozycji. Wiadomo, że nikogo na konia nie będziecie wciągać ale chodzi o to, by mieć w siodle postawę aktywną, gotową do takiego i każdego innego wysiłku i pracy. Koń, jak już pisałam, ocenia jeźdźca po postawie. Człowiek z aktywnym dosiadem, jest dla zwierzęcia stabilny, wiarygodny, zaangażowany, skupiony, pewny siebie. Koń czując to wszystko odwzajemnia się taką samą postawą.

Przybliżanie układu uda do linii pionowej daje jeszcze jedną zaletę. Wyobraźcie sobie, że chcecie przytulić dziecko, które czegoś się boi. Strach podpowiada mu, że powinien uciekać. Musisz objąć przerażoną osobę tak, by poczuła się bezpiecznie, by nie mogła się wyrwać. Objąć jednak też tak, żeby jej nie zrobić krzywdy zbyt mocnym uściskiem. Obejmujecie takie dziecko całymi rękami, wyciągniętymi maksymalne w przód, by jak największą ich powierzchnią “chronić” “podopiecznego”. Na koniu tymi “opiekuńczymi ramionami” są wasze nogi. Im dłuższe, tym bardziej opiekuńcze i odzwierciedlające pewność siebie ich “właściciela”. „Wydłużając” uda wydłużacie całą nogę, co wyraźnie widać na rysunku. Czyli – wydłużacie „opiekuńcze ramiona”.

Chcę również namówić was do trzymania stóp w strzemionach w pozycji poziomej. Dlaczego? Stańcie na ziemi na piętach i spróbujcie utrzymać równowagę. Spróbujcie stać na piętach bez machania rękami, by się nie przewrócić. Spróbujcie stać na piętach z prostą postawą ciała. Nie da się. Wasza równowaga na koniu powinna mieć stabilna podstawę. Wasza równowaga zaczyna się od stóp. Nawet na grzbiecie konia zaczyna się od stóp, a nie od bioder opartych na siodle. Równowaga na koniu, to nie jest nie spadanie z siodła. Do tego wszystkiego dociskane maksymalnie w dół pięty „wypychają” łydki w przód, a tym samym całe nogi. Blokują tym samym możliwość obniżenia kolan i ustawienia ud w pozycji, jak najbliższej pionowej linii.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...