niedziela, 8 stycznia 2017

KOŃ, KOMPROMISY I STRACH


Może słyszeliście kiedyś przechwałki jakiegoś jeźdźca, że jego wierzchowiec „odczytuje i reaguje” na jego myśli. Oczywiście żadnych ludzkich myśli żaden koń nie odczyta. Jednak te zwierzęta czują i odczytują najmniejszą zmianę, jaka zachodzi w ciele jeźdźca. Czują i odczytują każde napięcie i rozluźnienie mięśni w naszym ciele, nawet najdrobniejsze. A nasze ciało zmienia się pod wpływem naszych myśli i wyobrażeń. Pod wpływem tego, co się dzieje w naszej głowie- mięśnie w ciele, albo się napinają, albo rozluźniają, rozciągają i kurczą, zmieniając postawę naszego ciała. Koń odczytuje i właściwie interpretuje nawet najmniejsze zmiany w postawie ciała jeźdźca. Propozycja kompromisu wypowiedziana głośno, albo tylko w myślach, wywołuje właśnie takie zmiany, nawet jeżeli tego nie czujecie.

W tym wszystkim jest tylko jedno „ale”. Trzeba umieć prawidłowo odczytać powód „buntu” podopiecznego. Żadna deklaracja kompromisu „nie zadziała”, jeżeli brak współpracy ze strony wierzchowca wynika z niezrozumienia przez niego polecenia, albo z braku warunków fizycznych zwierzęcia do jego wykonania. Konie nie buntują się dla samego buntu. Zawsze jest powód i koń chce nam to oznajmić. Kompromisy działają wówczas, kiedy poprzez „nieposłuszeństwo” zwierzę sygnalizuje na przykład zmęczenie, strach albo obawę przed pracą w złych warunkach podłoża czy pogodowych.

Strach u konia wywołują przeróżne czynniki i sytuacje. Ale strach wierzchowca przed czymkolwiek nie kończy się na samym strachu. W naturze zwierzę uciekłoby od ewentualnego zagrożenia. Będąc podopiecznym człowieka możliwość jego ucieczki jest mocno ograniczona albo wręcz zablokowana. Wierzchowiec napina mięśnie, blokuje stawy, w niewygodny sposób ustawia ciało itp. U wstrzymywanego siłowo przed ucieczką konia, napięcia, sztywności i krzywizny narastają. To wszystko wywołuje ból. Ból potęguje uczucie strachu ponieważ: „skoro boli kiedy się boję, to znaczy, że słusznie się boję”. Jeźdźcy pracujący siłowo, egzekwujący posłuszeństwo zwierzęcia poprzez zadawanie bólu sprawiają, że koń zaczyna bardziej bać się pracy z jeźdźcem niż na przykład szeleszczącej folii czy przysłowiowego motylka. Jest to jednak fatalne rozwiązanie problemu. Może i dla takiego konia nic wokół nie jest straszne, ale w jego ciele napięte jest wszystko. Obserwując takie zwierzę ma się wrażenie, że napięte są nawet jego powieki. Z końmi, z którymi pracuje się na zasadzie porozumienia, trzeba wypracować kompromis: „nie będę cię pchała pod folię ale ty się skup, rozluźnij i współpracuj”. To trudniejszy do wypracowania układ niż siłowa perswazja. Ale taki kompromis, rozluźnienie mięśni, prośby o skupienie są dla konia najlepszą informacją: „folia nie jest zagrożeniem”. Taka praca jest najlepszym „odczulaniem” wierzchowca. Poza tym, jeździec zyskuje zaufanie zwierzęcia, wdzięczność, umiejętność jego reagowania na sygnały rozluźniające i skupiające podczas stresogennych sytuacji.

Wielu jeźdźców powiedziałoby, że kompromisy w pracy z koniem nie powinny mieć miejsca, bo wierzchowiec ma słuchać i wykonywać polecenia i już. Z tym: „i już” spotkałam się podczas paru dyskusji na temat jeździectwa. To mój „ulubiony” argument. Z dodanymi wykrzyknikami jest jak tupniecie nogą. Jak ktoś nie ma argumentu i wiedzy, to musi krzyknąć, obrazić albo właśnie tupnąć nogą. Wracając do koni i kompromisów. Taką pracę: „ słuchać i wykonywać polecenia i już” często obserwuję przy próbach nauczenia konia wypraw w teren. Najczęściej wypraw sam na sam, jeździec – koń, ale odbywają się też „walki” z wierzchowcem, który za nic nie chce oddalić się od stajni, nawet za zadem doświadczonego końskiego towarzysza. Walka zwierzęcia z jeźdźcem siedzącym na grzbiecie odbywa się oczywiście za pomocą wodzy i zazwyczaj wygrywa ją koń. Przegrywa dopiero wówczas, gdy jako szkoleniowiec wkracza do akcji jeździec, którego siłowe i zadające ból metody powinny podpadać pod znęcanie się nad zwierzęciem. Ale z argumentem: „przecież nie mogę sobie pozwolić na to, żeby mnie koń nie posłuchał”, rzucanym przez „jeźdźca zamordystę”, nie ma jak dyskutować. Jaki jest efekt takiej pracy? Koń zaczyna się bać bardziej jeźdźca niż terenu. Owszem zaczyna takie zwierzę chodzić w teren bez sprzeciwu za to: „w jego ciele napięte jest wszystko. Obserwując zwierzę ma się wrażenie, że napięte są nawet jego powieki”.

Praca nad brakiem oporu zwierzęcia do dłuższych wypraw oparta na kompromisowym dogadywaniu się, przynosi znacznie lepsze efekty i czasami w zadziwiająco krótkim czasie. Ponieważ jest to praca budująca zaufanie konia do jeźdźca. Zaufanie to „rodzi się” dzięki temu, że szukający kompromisowych rozwiań jeździec ma dużo większe szanse nad zapanowaniem nad własnym ciałem i pozostawieniem go w rozluźnieniu. Całe ciało jeźdźca „wysyła” zwierzęciu informację: „nie będzie siłowego przymusu”. Jeździec ma też wówczas większe szanse unikać niekontrolowanych ruchów i odruchów, przypominających pływanie „rozpaczliwcem”. Człowiek, który podczas podróżowania na końskim grzbiecie szykuje się do siłowego przepychania, napina i usztywnia swoje ciało. Przestaje być wówczas dla podopiecznego wiarygodnym i godnym zaufania partnerem.

Konie są domatorami. Wielu z was ciężko będzie w to uwierzyć. Przecież wierzchowce w naturze przemierzały i przemierzają ogromne odległości. W związku z tym, dla ludzi każde z tych zwierząt musi lubić wyprawy w teren. Weźcie jednak pod uwagę, że konie przemierzały te odległości z całym stadem, a to stado było ich „domem”. Każdy wierzchowiec zabierał więc w podróż swój „dom”. Udomowionym zwierzętom człowiek zafundował dom stacjonarny, gdzie mieszkają jego „ziomkowie” i gdzie ludzie dostarczają wystarczającą ilość jedzenia pod sam nos. Żaden koń nie widzi powodu, dla którego miałby opuszczać ten dom, nawet na krótką chwilę. Do tego wielu jeźdźców snuje zabawne teorie o przyjemności, jaką sprawia zwierzęciu podziwianie „okoliczności przyrody”. Szkoda tylko, że większość z tych wierzchowców całą drogę przemierza ze wzrokiem wbitym w ziemię z powodu przeganaszowanego ustawienia głowy i szyi. Albo ze wzrokiem błądzącym w chmurach, gdyż całą drogę zadzierają w górę głowę i szyję, by walczyć z zadającym ból wędzidłem. Argumentem, mającym potwierdzać zadowolenie konia z wypraw, ma być szybkie tempo chodów jakie przybiera koń w terenie. Wierzchowiec lubi „tereny” bo szybko, czyli chętnie, idzie. Ja mam wrażenie, że to chętnie i szybko oznacza: „muszę "zapieprzać” i „odbębnić” tą wyprawę, żeby jak najszybciej wrócić do domu.

Oczywiście, nie można generalizować i nie mam też nic przeciwko wyprawom w teren. Mam tylko sporo do zarzucenia sposobom „przyzwyczajania” koni do wypraw z dala od stajni. Koń, jako nasz towarzysz, powinien również czerpać prawdziwą przyjemność ze spacerów. A będzie tak się działo tylko wówczas, gdy zwierzę będzie ufało opiekunowi, będzie uważało, że tworzy z człowiekiem małe stado, gdy będzie skupiało się na jeźdźcu, będzie potrafiło rozluźnić się na prośbę opiekuna i kiedy nabierze pewności, że wraz z opiekunem zawsze po wyprawie wróci do domu. Przy nauce oddalania się od stajni, kompromisy powinny dotyczyć tego ostatniego warunku. Na czym one mają polegać? Wszystko zależy od zachowania konia na takim treningu.

Czasami zwierzę, podczas oddalania się od stajni, zatrzymuje się gwałtownie w miejscu i próbuje w panice zawrócić. Czasami nie chce nawet opuścić okolic stajni. Czasami szuka ucieczki od tego zadania, zwiększając znacznie tempo i nie reagując na zatrzymanie. Biegnie w prawdzie w kierunku wybranym przez człowieka, ale tylko po to, by przy najbliższej okazji zawrócić do stajni, obojętnie czy nadal z jeźdźcem na grzbiecie czy już bez. Przykładów jest pewnie więcej. Jeżeli ktoś będzie miał ochotę, to zapraszam do podzielenia się swoim doświadczeniem w komentarzach.




Zachęcam do przeczytania postu pod tytułem: "Bez tytułu"

niedziela, 1 stycznia 2017

PRACA KONIA BEZ OBCIĄŻENIA


Niestety, czasami „daję się namówić” facebook'owi i wchodzę na proponowane strony. Strony dotyczące zwierząt, koni i jeździectwa. Profil, na który tym razem weszłam zachęcał do poznania kolejnej metody pracy z koniem. Aż w dwóch postach wstawiony był link do filmu na YouTube obrazujący tą metodę. Nie uznaję metod w pracy z koniem. Metoda oznacza schemat i zbiór przepisów, a według mnie, z żywą istotą, należy pracować przy pomocy dialogu, obustronnego zrozumienia i porozumienia. Do obejrzenia filmu podkusiły mnie jednak komentarze pod postem:
„-Nie wiem czym ma się to różnic od zwykłego ganiania konia w kółko.
-Bo nie jest to właśnie zwykłe ganianie w kółko o czym traktuje cały artykuł o metodzie ….... oraz szereg materiałów na naszej stronie. Radzę się zapoznać.
-Metoda, metodą, a wygląda jak przeganianie. Konie lecą odgięte, niektóre galopują ze złej nogi. Filmik nie zachęca mnie w ogóle, do pogłębienia wiedzy na ten temat.
-Z takim podejściem trudno polemizować, nie pogłębiaj?!

Jaka była moja pierwsza konkluzja po pokazie metody?: Niczym się to nie różni od zwykłego przeganiania koni po padoku. W związku z tym zapoznałam się z artykułem i innymi materiałami.

Konkluzja po lekturze? Zwykłe przeganianie koni po padoku z dorobiona teorią i nazwane metodą.

Najpierw chciałam się przyłączyć do komentowania i polemiki. Potem stwierdziłam, że mam tak dużo do powiedzenie, że lepiej się tu nie odzywać tylko napisać post o pracy z koniem bez obciążenia jeźdźcem. I o tym, dlaczego przeganianie konia po padoku nią nie jest.

Dzikie konie w naturalnym środowisku nie biegały zbyt dużo. Raczej maszerowały, skubały trawkę i znów maszerowały, by znaleźć lepszą. Szybki bieg czyli galop, potrzebny im był do ucieczki przed zagrożeniem. Nieważne było dla zwierzęcia jak biegnie, byle tylko jak najszybciej i tylko tyle ile potrzeba, by zwiać drapieżnikowi.

Pracując z człowiekiem, wierzchowce potrzebują kondycji do dłuższego i bardziej wyczerpującego biegania, niż krótkotrwała ucieczka raz na jakiś czas. Przeganianie koni jest według autorów artykułu metodą treningu kondycyjnego. Stadne biegane koni rozłożone według pewnego czasowego schematu ma zwiększyć ich wydolność do przyszłej pracy z obciążeniem. Jednak ogólnie pojęta kondycja nie wystarczy zwierzęciu do noszenia jeźdźca i pracy z nim. Nasi podopieczni do prawidłowej pracy z obciążeniem potrzebują wzmocnienia i zwiększenia wydolności mięśni odpowiedzialnych za podołanie konkretnym zadaniom. I owe mięśnie będą „rosły w siłę” tylko podczas stopniowego wdrażania tych zadań. Każdy wierzchowiec pracujący z człowiekiem na grzbiecie, potrzebuje umiejętności prawidłowego ustawienia ciała, umiejętności prawidłowego rozłożenia ciężaru i to wszystko na prośbę opiekuna. Żaden koń nie wpadnie sam na pomysł tego, jak podczas biegu ustawić i pracować zadnimi kończynami, by móc wyprężyć grzbiet. Żeby móc prężyć go tak, aby przygotować w ten sposób mięśnie pleców do pracy, gdy zostaną obciążone ciężarem. Żaden koń nie wpadnie na to jak pracować tylnymi nogami, by wzmocnić siłę ich pracy napędowej potrzebnej do energicznego i spokojnego ruchu oraz do wyższych chodów czy skoków. Inaczej mówiąc, żaden koń, bez wyraźnych wskazówek człowieka, nie będzie wiedział jak poprawić kondycję mięśni zadu i grzbietu. Podczas przeganiania koni czy konia, człowiek nie jest w stanie przekazać zwierzęciu „wskazówek” jak pracować nad kondycją zadu i grzbietu.

Natura w żaden sposób nie przygotowała konia do wydajnej pracy. Nie przygotowała tym bardziej do noszenia ciężaru na grzbiecie. Do tego musi przygotować go opiekun i trener w jednej osobie. Kiedy koń „zwiewa” w naturalnym środowisku na krótkim dystansie albo maszeruje stępem w poszukiwaniu lepszej roślinności, trasę tego marszu wybiera sam. Skoro sam, to nie ma większych problemów z ustawieniem ciała, by wygodnie i stabilnie maszerować. Mając pod „opieką” wierzchowca, to człowiek wyznacza i narzuca zwierzęciu trasę marszu. W związku z tym również człowiek powinien wskazać podopiecznemu jak powinien ustawić ciało, by swobodnie i bez problemu mógł podążać ową ścieżką, niosąc dodatkowo ciężar. Kiedy człowiek wyznacza zwierzęciu tylko trasę, koń zaczyna mieć duże problemy z prawidłowym ustawieniem ciała. Konie, którym nie podpowiada się jak ma ustawić ciało na wyznaczonej ścieżce, zaczynają „prowadzić” zadnie nogi po zupełnie innym torze niż przednie. Zaczynają w nieprawidłowy sposób ustawiać łopatki, szyję i głowę. Konie takie zaczynają chodzić i pracować mocno pokrzywione, co skutkuje napięciami mięśni i sztywnością stawów. Tych, którzy chcieliby dokładniej dowiedzieć się o czym mówię, namawiam do przeczytania postu: „Ustawienie ciała konia do wykonania zakrętu”. Chodzi ogólnie o to, że dla konia „poleceniem” wyznaczającym trasę, po której powinien podążać, jest ustawienie jego ciała. Wierzchowiec, który „po swojemu” ustawia swoje ciało, będzie próbował pójść ścieżką odpowiadającą temu ustawieniu. Z siłowymi sygnałami jeźdźca, blokującymi mu możliwość „wybrania ścieżki, zwierze będzie walczyć. Przy przeganianiu koni, człowiek określa im ścieżkę, po której mają biec ale nie jest w stanie przekazać im, jak mają ustawić zad, łopatki, szyje i głowę. Bez prawidłowego ustawienia ciała konia nie poprawia się kondycja mięśni, które pozwalają na takie swobodne ustawienie. Wzmacniają się za to te, które „pomagają” utrzymać krzywizny ciała.

Kolejna spawa to rozkładanie ciężaru ciała prze konia. Podczas marszu czy biegu w naturalnych warunkach, każdy koń intuicyjnie wie, jak zrównoważyć ciało i poradzić sobie przy utracie równowagi. Podczas pracy z obciążeniem, rozłożenie ciężaru ciała konia na kończyny jest dalekie od naturalnego. I znów natura nie przygotowała tych zwierząt do samodzielnej pracy nad odciążeniem przodu ciała i obciążeniem tyłu, co pozwoliłoby zwierzęciu swobodnie nieść jeźdźca. Tylko wyraźne wskazówki człowieka mogą „poprowadzić” ciało wierzchowca do rozłożenia ciężaru ciała, odmiennego od naturalnego. Żeby wzmocnić kondycję mięśnie pozwalających swobodnie „utrzymać” nowy rozkład ciężaru, człowiek powinien „rozmawiać” z koniem na ten temat podczas pracy bez obciążenia, od samego początku współpracy. Podczas przeganiania koni nie widzę możliwości na pracę nad nauką nowego rozłożenia ciężaru. Wzmacniają się więc mięśnie utrzymujące samodzielne zrównoważenie ciała przez konia. Jednak to samodzielne zrównoważenie jest ściśle związane z ustawieniem ciała i możliwością swobodnego wyboru trasy biegu czy marszu. Wyznaczając zwierzęciu trasę marszu bez pracy nad resztą wymienionych elementów, zaburza mu się naturalną równowagę. Koń tracąc ową równowagę, dla jej odzyskania, będzie próbował zbaczać na „własną” trasę. Gdy mu się to uda, będzie ścinał zakręty albo „wynosił” poza ich zewnętrzną granicę. Kiedy zwierzęciu się to nie uda, będzie narastało u niego napinanie mięśni i usztywnianie stawów To napinanie jest jak „koło ratunkowe” chroniące przed upadkiem. Wyraźne ograniczenie przez człowieka ścieżki, po której koń ma biec, musi być ściśle związane z pacą nad równowagą podopiecznego.

Autorzy postu wskazują na zalety metody przeganiania:

1)„Niezwykle ważnym elementem jest prowadzenie treningu bazując na tempie własnym konia, tzn. stopniowe budowanie sprawności tak aby wysiłek nie powodował obciążenia psychiki- koń ma pracować ze swobodą i bez nadmiernego zmęczenia, nie ma być zmuszany do nadmiernego wysiłku....Konie mogą zajmować dowolnie miejsce w grupie, mogą iść swoim tempem, mogą ze sobą „dyskutować”, byleby pozostały w narzuconym z góry chodzie”.
W stadzie koni biegających na wskazanym filmiku są zwierzęta różnej wielkości i wieku, o różnym rytmie stawianych kroków i tempie własnym. Biegną one w ścisłej grupie, więc jak dla mnie, nie mają szans na własne tempo. Będą je dopasowywać do tempa lidera grupy. Jestem też przekonana, że konie idące w tempie lidera, próbując jak najlepiej się dopasować, będą skracały kroki, czyniąc je drobnym i stawianymi w przyspieszonym rytmie. Rytmie dalekim od naturalnego. A to wydaje mi się nie wpływa dobrze na swobodę pracy i raczej przysparza zmęczenia. Tym bardziej, że metoda zakłada konieczność przeganiania koni 5-6 razy w tygodniu po 40 minut. Cykl całego treningu to 214 dni. Żeby być sprawiedliwym dodam, że autorzy zaznaczają: „Do tego dochodzi ważna kwestia odpoczynku. Im intensywniejsza praca tym krótsze cykle treningowe (minimum 5 dni) i tym więcej dni wolnych. A gdy tylko zaistnieje potrzeba (tu kwestia wnikliwej obserwacji) koń otrzymuje dodatkowe dni odpoczynku tak, aby mógł podjąć trening w pełni komfortu psychicznego i fizycznego. Uzupełnieniem dbałości o psychikę konia jest odpowiednia pielęgnacja.” Mimo tego uważam, że tylko indywidualna praca z koniem pozwoli zwierzęciu na ruch bazujący na jego rytmie chodów.

2) „Przy okazji wychowujemy konia i uczymy podstaw współpracy i komunikacji z człowiekiem”. 
Koń biegnący w stadzie uczy się współpracy i komunikacji z innymi końmi, a nie z człowiekiem. Człowiek przeganiający stado funkcjonuje poza nim. Przy indywidualnej pracy z koniem, człowiek i zwierzę tworzą małe stado, co ułatwia podopiecznemu naukę współpracy, skupiania się i komunikacji z opiekunem.

3) „Surowe konie uczą się od starszych rozróżniania komend, posłuszeństwa, etc. i są po takiej zaprawie przygotowane "bezboleśnie" do pracy pod siodłem”. 
Jakich komend mogą uczyć się młode konie przy stadnym przeganianiu?: „Step, kłus, galop, prrr” To najprostsze komendy. Nauczenie ich młodego konia, bez udziału starszych „kolegów”, nie powinno przysparzać większych problemów. Na pewno nie nauczymy młodego konia polecenia: „stój” w przeganianym stadzie. A jest to ważna komenda i jej respektowanie przez konia, to podstawa współpracy.

4) Autorzy zwracają uwagę, że praca metodą przeganiania: „skraca czas pracy, ponieważ nie trzeba każdego z iluś koni brać do pracy kondycyjnej z osobna”. 
To zostawię bez komentarza.

Od siebie dodam jeszcze, że bat do lonżowania i lonża są pomocami służącymi przekazywaniu informacji, które koń powinien zrozumieć. Są jak przedłużenie naszych rąk, które wskazują zwierzęciu co i jak powinien ustawić, przestawić, zmienić i poprawić. Podczas przeganiania, koń może się tylko nauczyć uciekać od tych pomocy. Człowiek stojący na środku placu i wymachujący batem egzekwuje ruch zwierzęcia na zasadzie: straszę - uciekaj.




piątek, 16 grudnia 2016

ZAGALOPOWANIE Z KŁUSA ANGLEZOWANEGO




Adeptów sztuki jeździeckiej uczy się, że koniecznie trzeba usiąść w siodło przed zagalopowaniem. Usiąść po to, by wypchnąć zwierzę wewnętrznym biodrem, wciskając mu przy tym pośladki, poprzez siodło, w grzbiet. Przeglądając informacje na ten temat w Internecie przekonałam się, że co do tego prawie wszyscy są zgodni. Piszę prawie, bo pojawił się głos, jednak oburzony niestosownością tej informacji, że gdzieś kogoś uczono zagalopować z pół-siadu. Inne sugerowane sygnały służące zagalopowaniu są zróżnicowane: „Zagalopowanie – przejście z niższego chodu konia do galopu. By zagalopować, jeździec skraca nieco „wewnętrzną” wodzę, „zewnętrzną” łydkę odsuwa trochę do tyłu, po czym następuje ucisk krzyża i łydek i jednocześnie oddanie nieco wodzy”(Wikipedia). Wyciągnięte z blogów i forów dyskusyjnych: „ważna jest pół-parada zewnętrzną wodzą wraz z oboma aktywizującymi łydkami tuż przed zagalopowaniem- uwaga, coś będzie. Przesunąć nogę wewnętrzną do przodu, a zewnętrzną ciut do tyłu. Nie będziecie musieli myśleć o przesuwaniu nóg jeżeli postaracie się usiąść skośnie biodrami w siodle w momencie zagalopowania – czyli wew. biodro do przodu, a zew. do tyłu”. Inni sugerują: „zamknięta wewnętrzna wodza”. Kontr-opinia: „Oczywiście zewnętrzna wodza napięta, wewnętrzna rozluźnia”. Jedni oddają wodze, inni przytrzymują. Jedni zagalopowują od wewnętrznej, inni od zewnętrznej łydki. Odległość jej cofania też jest sporna: na jedną dłoń albo na dwie dłonie. Niektórzy preferują wypychanie wewnętrznej łydki do przodu, inni również ją cofają. A gdy zagalopowanie nie wychodzi to: „U nas w szkółce mamy takiego konia, że do kłusa bez pomocy bata/palcata się nie przejdzie, nie mówiąc już o galopie... Więc radzę Ci wziąć bat czy palcat i spróbować. Może jeden klaps wystarczy?” Jak już napisałam- w jednym wszyscy się zgadzają: „dajemy jednostronny sygnał do zagalopowania wewnętrznym biodrem”.

Nieraz już pisałam, że galop jest ruchem, w którym koń najbardziej boi się utraty równowagi. Dlatego przed zagalopowaniem najważniejsze jest przygotowanie zwierzęcia do tego ruchu. Konieczne jest zrównoważenie podopiecznego, prawidłowe ustawienie jego ciała i rozluźnienie mięśni. Niewielu jeźdźców zwraca na to uwagę. Buszując po internecie nie znalazłam na ten temat najmniejszej wzmianki. „Rozciągnięty”, źle zrównoważony i ustawiony wierzchowiec, zazwyczaj „odwleka” moment zagalopowania i rozpędza się w kłusie. Przy zwiększonym tempie kłusa, jeźdźcy, próbując wysiedzieć w siodle (by „machnąć” biodrem), trzymają się kurczowo siodła. Sztywnym i napiętym ciałem odbijają się wówczas na plecach zwierzęcia, boleśnie mu je obijając. Uniemożliwiają wówczas podopiecznemu zagalopowanie. Podskakujący w siodle, usztywniony pasażer potęguje u wierzchowca usztywnienie i wklęsłe wygięcie jego grzbietu. Ściskające siodło kolana jeźdźca działają jak imadło i wywołują napięcia mięśni konia, blokując w ten sposób ruch jego łopatek. Dochodzi do tego kurczowe trzymanie się jeźdźca za wodze, czyli inaczej mówiąc, podtrzymywanie swojego ciężaru na pysku podopiecznego. Wysiedzenie w siodle z rozluźnionym ciałem podczas kłusa jest nie lada sztuką. A jeszcze większą sztuką jest bezproblemowe działanie pomocami czyli łydkami, wodzami, mięśniami brzucha i całym ciałem podczas kłusa ćwiczebnego. Pomyślcie, czy podczas siedzenia w siodle w czasie kłusa jesteście w stanie zrobić coś więcej niż ściskać konia łydkami, kolanami, ciągnąć za wodze i wciskać w siodło spięte pośladki? Który z tych „sygnałów” ma „podpowiedzieć” zwierzęciu, które mięśnie powinien rozluźnić? Która z tych „pomocy” „prosi” wierzchowca o odciążenie przodu ciała, o zaangażowanie zadnich kończyn, o kroczenie nimi bliżej środka brzucha oraz o wyprężenie grzbietu „w koci”? I na koniec, które z tych „sygnałów” „wskażą” podopiecznemu konieczność prawidłowego ustawienia łopatek i zadu? A to właśnie dzięki prawidłowemu ustawieniu tyłu ciała konia i przodu względem siebie, zwierzę jest w stanie posłusznie wykonać polecenie podążania wyznaczoną trasą.

Niektórzy jeźdźcy, bardziej „wtajemniczeni” w jeździeckie arkana, „radzą” sobie z tym rozpędzaniem się konia przed zagalopowaniem, nadużywając siły. Działają wędzidłem maksymalnie zaciągniętym i „pomocnymi” patentami. Cóż się wówczas zmienia? Jeźdźcy oprócz kurczowego utrzymywania siebie w siodle, muszą jeszcze zaangażować mnóstwo siły w trzymanie przodu konia. Wówczas ów przód opiera cały swój ciężar na wodzach albo koń, uciekając przed bólem zadawanym wędzidłem, „przykleja” brodę do własnej klatki piersiowej. Taki wierzchowiec może się nie rozpędza, za to ma znaczne opory, by w ogóle poruszać się w przód. Jadący w kłusie ćwiczebnym jeździec musi wówczas zaangażować sporo siły, by pchać konia swoim ciałem i utrzymać ruch podopiecznego w kłusie. Siła, jaką musi jeździec włożyć w taką „pracę”, ma swoje źródło w napiętych mięśniach i zablokowanej ruchomości stawów. Gdy „pchające biodra” jeźdźca nie radzą sobie z pchaniem podopiecznego, z pomocom „przychodzą” ostrogi i bat. Przy takim siłowym siedzeniu w siodle, możliwości jeźdźca do przekazywania zwierzęciu „próśb”, które wymieniłam wyżej, również są mocno ograniczone.

Ćwiczenia przygotowujące do pracy w galopie, jakie opisałam w trzech najświeższych postach, mają pomóc jeźdźcom nauczyć się pracować pomocami tak, by móc przekazywać podopiecznemu jak najwięcej informacji. (1, 2, 3) Dlatego sugeruję wykonanie tych ćwiczeń głównie w pozycji pół-siadu i na stojąco. Podczas pracy w tych dwóch pozycjach w siodle, jeździec nie ma możliwości pracy biodrami. Pracy wypychającej i przepychającej wierzchowca. Natomiast bez problemu można pracować mięśniami brzucha, ciężarem w strzemionach i zapartą postawą, nad zwalnianiem i regulowaniem tempa wierzchowca. Brak możliwości pchania zwierzęcia biodrami wymusza też konieczność używania łydek do przekazywania „poleceń”: idź do przodu, zaangażuj do pracy tylne nogi, przesuń się, nie odsuwaj się, utrzymaj równy rytm. Tak nabyte umiejętności „rozmawiania” z koniem można potem przełożyć na pracę w kłusie anglezowanym. Podczas anglezowania dużo łatwiej też pozbyć się problemów z napięciem ciała i brakiem możliwości przekazywania zwierzęciu informacji, niż w kłusie ćwiczebnym. Dlatego namawiam do nauki zagalopowania z kłusa anglezowanego.

Tak, to jest możliwe. Zwierzęciu jako sygnał do zagalopowania nie jest potrzebne pchnięcie go. Koń potrzebuje przygotowania i czegoś w rodzaju hasła – impulsu. Wierzchowiec zawsze wyczuwa, kiedy jeździec będzie wymagał od niego zmiany chodu z kłusa na galop. Koń z prawidłowo ustawionym ciałem, „poproszony” o skupienie, o wyraźniejsze zaangażowanie zadu i „uprzedzony” o nadchodzącej „prośbie” o zmianę chodu, zareaguje na puknięcie łydką. To puknięcie to właśnie to hasło – impuls: „galop – hop”. Jeżeli zwierzę opóźnia moment zagalopowania, nie reaguje na sygnały to dlatego, że nie jest przygotowany, że coś nie pozwala mu swobodnie i bez problemów przejść w galop.

„Opanowanie” przez jeźdźca opisanych ćwiczeń pozwoli na przygotowanie podopiecznego do galopu. Wasze łydki będą mogły „namawiać” koński „zad” do większej „wydajności” bez obawy, że koń się rozpędzi w kłusie. Będą mogły „przypilnować” zadnie nogi konia, by „szły” tym samym torem co przednie. Będą mogły „uniemożliwić” podopiecznemu próbę samowolnej zmiany toru. Te ćwiczenia nauczą was „prosić” konia o zagalopowanie impulsem od łydki, bez konieczności siadania w siodło przed zagalopowaniem.

Jeżeli manewr zagalopowania chcemy wykonać na łuku, to ustawienie konia, plus pukająca wewnętrzna łydka „pasażera”, są oczywistą sugestią, na którą nogę „podopieczny” ma zagalopować. Kiedyś pisałam już, że zewnętrzne pomoce jeźdźca są tymi prowadzącymi konia, określającymi zwierzęciu kierunek jazdy. Gdybyśmy jechali na dwóch koniach równocześnie, to z zewnętrznym „rozmawiamy” o tym w którą stronę i jaką ścieżką jedziemy. Wewnętrznego „prosimy”, by „trzymał się” bardzo blisko kolegi, rozluźnił się i owinął wokół wewnętrznej łydki. Oba muszą podążać przytulone do siebie, sugerując się ustawieniem sąsiada i nie ustępując kroku jeden drugiemu. Przy zmianie kierunku role koni się zmieniają. Ten, który dotychczas był wewnętrznym, staje się zewnętrznym i przejmuje rolę przewodnika. Gdy „prowadzimy” konia na wprost i chcemy określić, na którą nogę powinien zagalopować, wyraźnie „określamy” mu, która jego strona jest tą prowadzącą-umownie zewnętrzną. Jeżeli zamierzacie „poprosić” wierzchowca o zagalopowanie np. na prawą nogę, pomoce prowadzące powinny „działać” z jego lewej strony, a łydka „dopowiadająca”: „galop!”, z prawej. Anglezowanie na „właściwa nogę” w zależności od tego, która część konia (lewą czy prawą) określicie jako zewnętrzną, będzie bardzo pomocną „wskazówką” dla was samych przy wysyłaniu „poleceń” przed zagalopowaniem.

Ja nie twierdzę, że nie można usiąść w siodło przed zagalopowaniem. Twierdzę za to, że nie należy pomagać sobie biodrami, prosząc konia o galop- więc można to zrobić anglezując. Ktoś może powiedzieć, że pchnięcie biodrem też może być hasłem – impulsem. Raczej nie, bo to ciągle jest pchnięcie, „uruchamianie galopu”, a nie „prośbą” o „uruchomienie”. Poza tym, machnięcie biodrem zaburza stabilność ciała w siodle. Każda próba popchnięcia czy wypchnięcia konia jest siłowa i wymusza napięcia mięśni i stawów ciała jeźdźca. Twierdzę też, że proces zagalopowania wierzchowca na „prośbę” jeźdźca, to dłuższa „rozmowa” na temat przygotowania ciała zwierzęcia do tego wysiłku. Na pewno „namawianie” podopiecznego do zagalopowania, to nie są mechaniczne ruchy wodzami, nogami i ciałem przypominające przestawianie jakiejś „wajchy”. Ruchy pomocami, które cytuję na początku, są jak „przepis na zagalopowanie”. Przepis powielany w szkółkach jeździeckich i w internecie ale nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego należy właśnie tak, a nie inaczej coś ustawić czy przestawić.


Powiązane posty:



wtorek, 13 grudnia 2016

ĆWICZENIA PRZYGOPTOWUJĄCE DO GALOPU - CIĄG DALSZY


Poprzedni post
(ĆWICZENIA PRZYGOTOWUJĄCE DO GALOPU) zakończyłam opisem ćwiczenia, które nadaje się idealnie do wykonania podczas jazdy leśnymi ścieżkami. Świadome prowadzenie konia wzdłuż jednej albo drugiej granicy leśnej ścieżki, to wcale nie takie proste zadanie. Szczególnie problematyczne może być dla jeźdźców, którzy zazwyczaj zostawiają podopiecznemu swobodę wyboru trasy marszu na takiej ścieżce.
8 
Do kolejnego ćwiczenia ułóżcie drążki w koło. Zadaniem waszym będzie jeździć wzdłuż tych drążków wewnątrz i na zewnątrz koła. Tradycyjnie zróbcie ćwiczenie w stępie i kłusie, stojąc w strzemionach i w pół-siadzie, dopiero potem anglezując i w kłusie ćwiczebnym. „Dozwolone” sygnały są takie same jak przy drążkach ułożonych na wprost, włącznie z szeroko „otwartymi” wodzami. „Ciekawe” i nietypowe w tym ćwiczeniu ma być to, że macie sobie wyobrazić, iż prowadzicie konia wzdłuż drążków ułożonych na wprost. Inaczej mówiąc- musicie jechać po kole wierzchowcem ustawionym do jazdy na wprost. To bez sensu? Wcale nie. Galop jest wygodnym ruchem ale najtrudniejszym do porozumiewania się. W galopie najtrudniej dawać sygnały łydkami. Z drugiej strony wierzchowce właśnie w galopie najbardziej boją się utraty równowagi i najtrudniej im sobie poradzić z jej brakiem. Dlatego większość koni i jeźdźców galopuje bardzo chaotycznie i na zasadzie: „może jakoś się uda”. To w galopie najtrudniej namówić konia do wygięcia ciała, by wejść w łuk. To w galopie, w akcie paniki i desperacji, jeźdźcy używają wewnętrznej wodzy jako kierownicy, zginając szyję podopiecznego pod kątem prostym. Jeźdźcy nie zwracają wówczas nawet uwagi na to, że prowokują w ten sposób zwierzę do „wypadania” zewnętrzną łopatką na zewnątrz wyznaczonego łuku. To ćwiczenie pozwoli nauczyć się wam „dogadać”, z prostym jak dyszel ciałem konia, podczas pokonywania łuku. To ćwiczenie nauczy was i waszego podopiecznego, że jego zgięta szyja nie jest potrzebna do pokonania zakrętu i nie powinna być sygnałem inicjującym wejście w zakręt.
9
W pierwszym poście z tej serii w ćwiczeniu 4 jeździec miał za zadanie namówić konia do zgięcia szyi: „Kolejne ćwiczenie w pozycji „stój”- to „zginanie” końskiej szyi. Także przy tym ćwiczeniu „prosimy” wierzchowca o pozostanie w miejscu „wykorzystując” własne mięśnie brzucha. Odstawioną wyraźnie od końskiej szyi ręką zasugerujcie zwierzęciu, by zgięło szyję. Delikatnymi, powtarzanymi i krótkimi szarpnięciami, powoli i stopniowo zachęćcie podopiecznego do takiego ruchu. Ręką powinniście pracować tak, jakbyście chcieli lekko przesunąć wędzidło po końskim języku. Ruch ręki przypomina gest zapraszający do wejścia. Dłoń i nadgarstek powinny być tak ustawione, jakbyście chwalili się zegarkiem.” W kolejnym ćwiczeniu potrzebna wam będzie znowu prosta ścieżka ułożona z drążków. Jadąc wzdłuż jednej albo drugiej granicy tej ścieżki, „namówcie” konia do zgięcia szyi i utrzymania jej w tym zgięciu do czasu, aż nie poprosicie o jej wyprostowanie. I nie mam tu na myśli żadnych chodów bocznych w postaci „łopatek”, bo do wykonania tej figury konieczne jest wygięcie ciała konia, a nie szyi. W przypadku tego ćwiczenia chodzi o to, by zwierzę „rozglądało się na boki” utrzymując tor marszu na wprost. Ćwiczenie to będzie dalszym ciągiem nauki prowadzenia ciała konia, bez udziału jego głowy i szyi jako wyznacznika kierunku jazdy. Przy zgiętej przez wierzchowca szyi nadal można: „.... użyć lekkie, krótkie i powtarzane szarpnięcia wodzami, imitujące klepnięcie wędzidłem w końską pierś”. Przede wszystkim jednak regulacji tempa pilnują mięśnie brzucha jeźdźca. Pomocami wskazującymi zwierzęciu tor marszu powinny być łydki, które w tym przypadku będą wysyłały informacje: „nie oddalaj łopatek od granicy ścieżki, nie przekraczaj łopatką granicy ścieżki, nie oddalaj zadu od granicy i nie przekraczaj zadem granicy ścieżki”. Prawidłowe wykonanie tego ćwiczenia zagwarantuje wam ustawienie przodu ciała konia i tyłu w jednej linii tak, by jego przednie i zadnie kończyny stąpały po jednym torze. Podpowiem wam też, że bardzo pomocna jest wyobraźnia, w której musicie iść wyznaczonym dla konia torem na własnych nogach i nie możecie dać się z tego toru zepchnąć. Jak się na pewno domyślacie, ćwiczenie należy wykonać w stępie i kłusie. Stojąc w strzemionach, w pół-siadzie, anglezując i w kłusie ćwiczebnym.
10 
Kiedy wykonanie ćwiczenia dziewiątego nie będzie stwarzało problemów, możecie przenieść się z nim na koło. Oczywiście, wyznaczenie granicy koła drążkami ułatwi prawidłowe wykonanie tego ćwiczenia. I wbrew pozorom, poprowadzenie ciała konia w prawo z „rozglądającą się” szyją i głową zwierzęcia w lewo, jest możliwe do wykonania. Tak, jak i poprowadzenie ciała podopiecznego w lewo podczas „rozglądania się” w prawo.
11 
Teraz proponuję ćwiczenie dotyczące już samego galopu. „Poproście” podopiecznego o zagalopowanie, jednak, gdy podopieczny będzie już chciał wykonać polecenie, „wycofajcie” się z tej „prośby”. Tak, jakbyście w ostatniej chwili zrezygnowali z zagalopowania. Oczywiście sygnałem „ogłaszającym” zwierzęciu rezygnację z wyższego chodu, nie może być zaciągnięcie wodzy. Wykorzystajcie „pomoce” opisane w poprzednich ćwiczeniach, sugerujące zwierzęciu chęć zwolnienia. Jeżeli przy próbie zagalopowania, z którego zrezygnowaliście, wasz wierzchowiec mocno rozpędził się w kłusie, koniecznie trzeba „namówić” go do maksymalnego zwolnienia tempa w tym chodzie. Powtórzcie parę razy to ćwiczenie zanim „pozwolicie” w końcu zwierzęciu na galop. Takie ćwiczenie zwiększa czujność i skupienie konia na jeźdźcu. Nie pozwala też zwierzęciu na mechaniczne i rutynowe „odpowiadanie” na prośby i polecenia opiekuna.
12 
Kolejne ćwiczenie to przejścia z galopu do kłusa. Po zagalopowaniu, gdy poczujecie pierwszy krok galopu, „poproście” wierzchowca o przejście do kłusa. Oczywiście „poproście” wykorzystując sygnały opisane przy wcześniejszych ćwiczeniach. (Mięśnie brzucha, „klepnięcia wędzidłem”, postawa ciała). Chciałabym namówić was do tego, by nie zaciągać wodzy wymuszając przejście do wolniejszego chodu, nawet, gdy galopujący z wami wierzchowiec nie od razu zareaguje na „mowę” waszego ciała. Mimo przegalopowanych kilku foule, mimo braku reakcji konia na sygnały na pierwszym okrążeniu w galopie, a nawet na drugim czy trzecim, konsekwentnie i uparcie egzekwujcie od zwierzęcia, by zareagował na waszą pracę mięśniami brzucha. Jeżeli do tej pory wierzchowiec zmuszany był do przejścia z galopu do kusa zaciąganymi wodzami, to nie można wymagać od niego, by na nowe sygnały zareagował od razu. Oczywiście po każdej prawidłowej reakcji konia, nawet po dłuższym i nieplanowanym dystansie, należy mu się pochwała. Przed następnym zagalopowaniem „poproście” podopiecznego o maksymalne wyciszenie i zwolnienie kłusa. Jestem pewna, że przy każdym następnym powtórzeniu tego ćwiczenia, dystans przemierzony przez konia w galopie bez odpowiedzi na „polecenia” zwalniające, będzie coraz krótszy. Żeby pomóc sobie i zwierzęciu we wzajemnym zrozumieniu, róbcie to ćwiczenie unikając na początku dłuższych prostych. Bardzo pomocne jest zacieśnianie koła, po którym prowadzicie konia oraz rozluźnianie mięśni jego szyi poprzez namawianie do zgięcia tej że. Pamiętajcie jednak, że rozluźniające będzie zgięcie sugerujące: „popatrz w prawo, popatrz w lewo”, a nie zgięcie szyi, by posłużyła jako kierownica.




sobota, 3 grudnia 2016

KONIE "SZCZEGÓLNEJ" TROSKI




Każdy koń, który w ten czy inny sposób służy człowiekowi, zasługuje na szczególna troskę. Mam jednak na myśli troskę okazywaną zwierzęciu podczas pracy, którą ono dla nas wykonuje. Wiele koni nie upomina się o to szczególne zainteresowanie. Z pokorą „odbębniają” rutynową jazdę, marząc o powrocie do stajni i odpoczynku dla obolałego ciała. Na wiele wierzchowców można po prostu wsiąść i pojechać bez szczególnego zastanawiania się, czy jest on rozluźniony, czy jego nogi prawidłowo pracują, czy jego ciało jest we właściwy sposób ustawione i czy przypadkiem nie odczuwa on z jakiegoś powodu bólu. Są to wierzchowce fizycznie i psychicznie „złamane”. Dawno zrezygnowały z prób okazywania uczuć i porozumienia się z człowiekiem na rzecz totalnej uległości, dla tak zwanego „świętego spokoju”. Jest jednak sporo koni, u których zła jazda i zła z nimi praca natychmiast „odbija się” na jakości jego ruchu i na jakości „posłuszeństwa”. Jest wiele koni, które nie godzą się na to, by praca z człowiekiem sprawiała im ból i dyskomfort.

Od lat obserwuję jeźdźców i ich podopiecznych. Każdy z jeźdźców widzi u swojego wierzchowca pewne cechy i „przypadłości” związane z jazdą na nim albo z jego charakterem. Mam wrażenie jednak, że człowiek widzi albo chce widzieć tylko to, o czym może powiedzieć: „mój koń tak już ma”. Ludzie widzą u swoich podopiecznych to, co można zaakceptować i z czym jakoś sobie radzą. Zauważenie czegoś ponadto, wymagałoby zdobycia wiedzy i zaangażowania się w trudniejszą pracę. Niestety bywa i tak, że to „coś” zaczyna za bardzo „rzucać się” w oczy i nie da się tego zbagatelizować. Mówię na przykład o kulawiznach. Koń kuleje, więc potrzebny jest lekarz weterynarii. Jeżeli kulawizna wynika z ewidentnego uszkodzenia mechanicznego, to wszystko jest jasne i oczywiste. Co jednak, kiedy badania i prześwietlenia kończyn nie wykazują żadnych zmian i chorób, a wszelkie chłodzenia, rozgrzewania i leki przeciwzapalne nie przynoszą poprawy? Kolejnym krokiem jest kucie konia. Zwierzę dostaje podkowy zwykłe, jak nie ma efektu - to okrągłe, potem korekcyjne - i co? Również nie ma efektu. Bardzo rzadko trafia się jeździec, który dochodzi do wniosku, że przyczyną problemów jest zła praca, zła jazda wierzchem. Dla większości jeźdźców nie ma czegoś takiego, jak zła jazda: „przecież ja już wszystko umiem”. Finał jest taki, że ów jeździec nadal jeździ na kulejącym koniu, gotowy w każdej chwili stwierdzić: nie, mój koń nie kuleje, on już tak po prostu ma. Skąd się biorą takie kulawizny? Z obolałych i spiętych stawów oraz źle ustawionych i pracujących kończyn. Z przeciążenia nóg, gdy koń pracuje bez zrównoważenia ciała. Z obolałego i napiętego grzbietu, obolałej szyi ściągniętej na siłę w dół, ze wszelkich napięć mięśni. W tych przypadkach lekarz weterynarii zwierzęciu nie pomoże. Pomoże świadoma praca jeźdźca. Praca nad wypracowaniem równowagi, nad rozluźnieniem i ustawieniem ciała zwierzęcia. Pomoże jeździec, który siedząc na grzbiecie będzie jak fizjoterapeuta uczący podopiecznego na nowo chodzić i pracować. Fizjoterapeuta uczący nowego funkcjonowania obolałe po przejściach ciało. Takie konie, to są właśnie zwierzęta potrzebujące bardzo szczególnej troski. I wbrew pozorom nie jest ich wcale mało.

Jest też wiele koni z drobnymi wadami budowy i postawy. Sporo koni z powykrzywianymi kończynami, które to krzywizny są efektem kowalskich zaniedbań w źrebięcym okresie. U takich zwierząt efekty złej pracy ujawniają się najszybciej. Mało który jeździec to zauważa, a gdy któryś już zauważy, to nawet jeżeli w tym przypadku jego koń tak ma, rzadko fakt ten skłania do refleksji nad sposobem swojej pracy z takim zwierzęciem. Pod kategorię: „mój koń tak już ma” ludzie „podciągają” wiele rzeczy – na przykład opuchnięte kończyny. Zawsze jest wytłumaczenie: pochodzi-popracuje i opuchlizna się zmniejsza. Pewnie, że się zmniejsza bo ruch pobudza krążenie krwi i rozgrzewa kończynę. Niejeden z was miał zwichniętą nogę. Przypomnijcie sobie, kiedy najbardziej taka noga boli i jest opuchnięta? Gdy jest zastana, kiedy po długim odpoczynku trzeba zacząć chodzić. Gdy się już taką nogę „rozrusza”, ból i opuchlizna maleje. Czasami jedno i drugie chwilowo ustępuje, do czasu, gdy noga znów będzie po kolejnym odpoczynku. Czy zanikanie bólu przy ruchu oznacza, że z nogą jest wszystko w porządku? Nie. To dlaczego u konia ma być inaczej? Owszem, opuchlizna nie zawsze oznacza zwichniecie ale na pewno oznacza, że w kończynie zachodzą chorobowe procesy. Kiedyś usłyszałam od opiekuna konia z opuchniętymi zadnimi nogami, że koń jest mniej szlachetny stąd opuchlizna. Kolejna rzecz podciągana pod kategorię: koń tak ma - to wiszenie na wodzach wierzchowca i zaciśnięta szczęka - tu wytłumaczeniem jest: mój koń jest twardy w pysku - cokolwiek to znaczy. Koń miele językiem próbując wypchnąć zadające ból wędzidło – dla jeźdźców on żuje to wędzidło, otwiera z bólu pysk – trzeba mu go zawiązać, bo słabo czuje koń wędzidło, pędzi bez opamiętania na przeszkody – lubi skakać, pędzi w terenie i nie dając się opanować – kocha jeździć w teren, buntuje się – jest leniwy albo ma złośliwy charakter. Zawsze jeźdźcy znajdują przyczynę takich a nie innych zachowań zwierzęcia, ale nie jest nią zła praca człowieka. Tylko raz, przez całą moją jeździecką przygodę, ktoś się przyznał do błędnej pracy ze swoim podopiecznym i zaczynał wszystko od nowa.

Napisałam wcześniej, że na wiele wierzchowców można po prostu wsiąść i pojechać, jednak zastanówcie się- ile razy podczas jazdy na takim koniu nachodzą was różne pytania i dylematy. Jazda wierzchem tylko pozornie może być bezproblemowa. Problemy zawsze są. Rodzaj problemów zależy od stopnia „zepsucia” konia, jego charakteru, etapu nauki jazdy konnej jeźdźca, stopnia zaawansowania uprawianego jeździectwa i od stopnia strachu jeźdźca przed problemami, które może zaserwować podopieczny i „zaoferować” jazda na nim.
Niektórym jeźdźcom, na zadane pytanie: z czego wynika dany problem w pracy z podopiecznym?- wystarczy odpowiedź: „bo ten koń już tak ma”. Na szczęście coraz więcej adeptów sztuki jeździeckiej szuka wyjaśnień na problemy związane ze współpracą z koniem. Wielu jeźdźcom nie wystarczy już zacytowana wyżej odpowiedź. Ludzie szukają sposobu na świadome porozumienie z wierzchowcem. Czują, że jest im potrzebna umiejętność rozumienia zachowań wierzchowca i umiejętność takiego przekazywania poleceń podopiecznemu, żeby je zrozumiał. Problem jest tylko taki, że sporo osób mniej czy bardziej zaawansowanych w jeździectwie spodziewa się znaleźć szybkie i „cudowne” rozwiązanie powstałego problemu, często nazywane przeze mnie „pstryczkiem – elektryczkiem”. Nie dajcie sobie jednak wmówić, że takie rozwiązanie istnieje. Każdy „cudowny” patent, każde dodatkowe dołożenie siły w „namawianie” wierzchowca do wykonania zadania, to metody dające złudzenie rozwiązania problemu i działające „na krótką metę”. Rozwiązywanie problemów związanych z „dogadaniem się” z koniem to zawsze jest i powinna być długa, żmudna i ciężka praca. Gdy to sobie uświadomicie, dużo łatwiej będzie wam podejść do pracy z koniem polegającej na prowadzeniu „dialogu” oraz na niełatwym i długotrwałym uczeniu się języka porozumienia, który do tej pory obcy był wam i podopiecznym. Łatwiej będzie wam podejść do pracy z koniem, w której trzeba nauczyć się obserwować zwierzę i odczytywać jego gesty i formy przekazu informacji. I nie mam tu na myśli wszechobecnej wiedzy na temat tulenia uszu przez wierzchowca i różnorodnego ich ustawiania albo wiedzy: co oznaczają „wyszczerzone” przez zwierzę zęby, czy też opuszczenie głowy i wystawianie języka podczas „join up”. Te gesty to jest „kropla w morzu” sygnałów jakie wysyłają do was wasi podopieczni.


Podczas mojej przygody jako jeździec i instruktor pracowałam z końmi, które pozornie nie stwarzają problemów i z końmi, z którymi współpraca bez „szczególnych” umiejętność jest niemożliwa. Każdy z nich to osobny „przypadek”, różne predyspozycje, różne reakcje i wiele odosobnionych zachowań. Mało tego, zachowanie tego samego zwierzęcia w relacji z innym jeźdźcem generowało inne problemy. Do każdej pary: jeździec – koń, szukałam innego podejścia, które nie tylko zwiększałoby ich umiejętności ale pozwoliłoby na znalezienie wspólnej płaszczyzny porozumienia. Zebrałam trochę doświadczeń i historii paru wierzchowców, a najwięcej nauczyły mnie te „szczególnej troski”.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...