czwartek, 25 stycznia 2018

MŁODE KONIE



Koleżanka ze stajni zasugerowała bym napisała o młodych koniach. Sama jest właścicielką młodej klaczy. Jest jeźdźcem z dużym stażem jeździeckim i instruktorem jazdy konnej, uczącym niegdyś w szkółkach jeździeckich. Jednak zdaje sobie ona sprawę z tego, że mimo lat nauki i jeżdżenia, umknęło jej sporo jeździeckiej wiedzy. Wiedzy, która przy pracy z młodym koniem powinna być niezbędna. Wspólnie pracujemy nad uzupełnieniem powstałych luk. Amazonka ta ma pewną wielką zaletę, niezmiernie potrzebną i przydatną przy obcowaniu z młodymi wierzchowcami. Zdaje sobie ona sprawę, iż młode konie to są „dzieci” wchodzące dopiero w dorosłe życie. Wie, że młody koń będzie jeszcze przez jakiś czas uzewnętrzniał źrebięce cechy. Nie boi się tego i nie próbuje zdławić na siłę chęci swojej klaczy do pobrykania i wyrażania młodzieńczej radości. Nie zmniejsza porcji owsa swojej podopiecznej, co się często praktykuje po to, żeby obniżyć poziom energii zwierzęcia. Nie wypina swojej klaczy na sztywne wypinacze i inne patenty, żeby ograniczyć jej możliwość brykania. Nie zakłada do pracy czarnej wodzy, żeby „nie wynosiła”. Amazonka nie ma obsesji na punkcie codziennej pracy swojej podopiecznej z obawy, że po dniu przerwy w pracy koń będzie miał nadmiar energii. Amazonka pozwala jej po prostu być młodym koniem.

Swego czasu w innym poście napisałam, że nie jestem bardzo przeciwna kupowaniu młodych koni przez jeźdźców z niewielkim stażem i doświadczeniem jeździeckim. Wprawdzie rozsądek podpowiada mi, że powinnam być temu bardzo przeciwna, jednak z pewnego powodu nie mogę. Już tłumaczę dlaczego. Teoretycznie niedoświadczony jeździec może wyrządzić zwierzęciu wielką krzywdę poprzez nieprawidłową pracę. Jednak obserwując jeźdźców mających doświadczenie w pracy z końmi i młodymi końmi widzę, że jest to również praca bardzo krzywdząca te zwierzęta. Niestety praktyka „doświadczonych jeźdźców” podpowiada im, że cała praca z młodym koniem musi odbywać się na jego pysku. Owo doświadczenie podpowiada jeszcze „doświadczonym jeźdźcom”, że młodego konia należy od początku i za wszelką cenę zmuszać do maksymalnego zgięcia szyi i obniżenia głowy. Jeżeli zwierzę stawia opór, to ciągle to samo doświadczenie podpowiada, że należy założyć młodemu podopiecznemu sztywne wypinacze, czambon, czarną wodzę albo jeszcze inny patent. „Doświadczony jeździec” niestety wie, że gdyby przy tych patentach młody koń zbyt opornie poruszał się, to nieodzowne są wbijające się w boki konia ostrogi albo karcący bat. „Doświadczony jeździec” wie, że młody koń już po paru miesiącach pracy, licząc od przyjęcia jeźdźca, powinien poruszać się w trzech chodach, jeździć w teren i skakać mały parkur. Taka praca „doświadczonych jeźdźców” spina i usztywnia mięśnie i stawy tych zwierząt. Taka praca zaburza równowagę koni i powoduje, że pracują one z nieprawidłowo ustawionym swoim ciałem. Taka praca zadaje ból i dyskomfort tym wrażliwym i delikatnym stworzeniom. Muszę wam powiedzieć, że właśnie taki poziom wiedzy posiada większość jeźdźców i instruktorów mających „doświadczenie” w pracy z młodym koniem.

W związku z tym większość koni „jeździecko doświadczonych” i oferowanych na sprzedaż, często nazywanych „profesorami”, jest sztywna, obolała i powykrzywiana. Do „odpracowania” wszystkich błędów popełnionych przy takim koniu potrzeba doświadczenia jeździeckiego nie mniejszego niż przy młodych koniach. Teoretycznie koń około dwunastoletni, po ośmiu latach pracy pod jeźdźcem, powinien być najbardziej odpowiednim wierzchowcem dla jeźdźca startującego w jeździeckiej przygodzie. Jednak rozluźnienie spiętych od ośmiu lat mięśni konia, uelastycznienie stawów od ośmiu lat usztywnionych i wyprostowanie pokrzywionego od ośmiu lat ciała konia, jest poza możliwościami początkującego jeźdźca.




Oczywiście jest bardzo wielu jeźdźców, którzy pracują z końmi inaczej niż wyżej opisałam. Pracują na zasadzie zrozumienia i porozumienia. Tacy jeźdźcy jednak raczej nie sprzedadzą wierzchowca, w wyszkolenie którego włożyli ogrom fachowej pracy. Włożyli wiedzę, cierpliwość, czas, uczucia i doświadczenie. To wszystko jest bowiem nie do wycenienia.

W świetle tego co napisałam wygląda na to, że problemem może być znalezienie i kupienie odpowiedniego konia dla początkującego jeźdźca. W świetle powyższego trudno mi też być absolutnie przeciwną kupowaniu młodych koni przez jeźdźców będących na początku jeździeckiej przygody. Jednak, gdy ktoś z was, nie mając doświadczenia w pracy z młodym koniem, zdecyduje się na kupno młodziaka to dla swojego i jego dobra - trenujcie z nim pod okiem instruktora czy trenera, który będzie uczył was nie tylko techniki jazdy ale również psychologicznych relacji z podopiecznym. To powinien być nauczyciel, który nie będzie „zaplątywał” „dzieciaka” w przeróżne patenty, żeby absolutnie uniemożliwić mu pobrykanie na lonży. Taki nauczyciel nie będzie też was uczył tego „zaplątywania”. To powinien być instruktor, który nauczy was jak nauczyć młodziaka, by cieszył się „lonżą”, bieganiem i brykaniem na niej w ramach wyznaczonych przez opiekuna granic. Pokaże wam jak nauczyć zwierzę, by cieszyło się pracą z wami, bez wyszarpywania lonży, bez wiszenia na niej i bez ścinania łuku. To powinien być trener, który nauczy was jak zachowywać się przy młodym koniu i jak z nim rozmawiać, by móc przestać się bać jego rozbrykanej źrebięcej natury, zamiast uczyć was jak w drastyczny sposób ją tłumić. Taki nauczyciel uświadomi wam, jak wykorzystać młodzieńczą energię konia do wydajnej pracy, zamiast obniżać jej poziom poprzez obcinanie zwierzęciu racji żywnościowych czy inne metody.

Do nauki pracy z młodym wierzchowcem znajdźcie instruktora, który wytłumaczy wam, że konie zbudowana są z tej samej gliny, co my – ludzie. Taki nauczyciel wytłumaczy wam, że noszenie jeźdźca przez konia jest dla niego wysiłkiem i swego rodzaju sportem - uprawianym mimo woli. A skoro to sport, to do osiągnięcia kondycji, siły do jego uprawiania, do rozwoju mięśni i umiejętności umożliwiających jego uprawianie, wierzchowiec potrzebuje tyle samo czasu i ćwiczeń co człowiek. Wiele zależy od intensywności treningów ale średnio młody koń potrzebuje około dwóch lat, by nabudować mięśnie i kondycję pozwalająca mu swobodnie nieść jeźdźca.

Poszukajcie nauczyciela, który uświadomi wam, iż na grzbiecie konia jesteście jego trenerem, nawet wówczas, gdy wasze jeździeckie doświadczenie jest niewielkie. Taki nauczyciel będzie prowadził trening w ten sposób, by nauczyć was, jak uczyć młodego wierzchowca. Taki nauczyciel nie pozwoli wam być biernym pasażerem na końskim grzbiecie ponieważ wie i rozumie, że bez waszych wskazówek z siodła podopieczny nie poradzi sobie z balastem na plecach i związaną z tym utratą równowagi. Znajdźcie instruktora, który nauczy was jak wskazać zwierzęciu sposób pracy pozwalający niwelować powyższe problemy. Taki instruktor nie będzie kazał wam „zamykać konia w dyby albo imadło”. Co mam na myśli? Siłowe ciągnięcie za wodze, ściskanie go łydkami i uciskanie pośladkami. Zakładanie wytoków, sztywnych wypinaczy, czambonu i czarnej wodzy. Poszukajcie trenera, który nie będzie powtarzał bzdurnych stereotypów mówiących,że koń ma cztery nogi, więc zawsze ma równowagę. Nie będzie też wmawiał, że wierzchowiec ma obowiązek słuchać i zawsze poradzić sobie z wyznaczonymi zadaniami. Znajdźcie trenera który wie, że bunt albo opór konia przeciwko wykonaniu polecenia zawsze ma podłoże. Może nim być brak zrozumienia, brak równowagi i przeciążenie przodu ciała. Zbyt słaba kondycja, złe ustawienie ciała, sztywność mięśni i stawów oraz ból i dyskomfort.

Instruktor, któremu powierzycie zadanie szkolenia was i waszego konia, musi pokazać wam jak nauczyć konia partnerstwa. Młody koń zawsze będzie chciał dominować, będzie „walczył” o wyższy szczebelek w hierarchii. Taki instruktor nauczy was jak zniwelować zapędy wierzchowca, bez użycia siły, zadawania bólu i wzbudzania strachu u zwierzęcia przed człowiekiem.

Znajdźcie nauczyciela jeździectwa, który nie będzie wmawiał wam, że najważniejsze jest ściągnięcie w dół szyi i głowy konia. Taki nauczyciel powie wam, że zganaszowanie się u wierzchowca jest efektem podstawienia zadu i zaangażowania go do wydajnej pracy. Powie wam, iż jest to efekt prężenia w górę grzbietu przez zwierzę i że do osiągnięcia celu potrzeba kilku lat pracy.

Poszukajcie instruktora, który nie będzie wam wmawiał, że koń jest rozluźniony tylko wam wytłumaczy, jak poczuć jego rozluźnienie i jak zwierzę namawiać do rozluźniania mięśni i stawów. Taki instruktor nauczy was równocześnie jak ćwiczyć dosiad, by swobodnie i w rozluźnieniu „wysiedzieć” aktywny, energiczny i wybijający ruch konia. Nauczy was jak nie stłumić sprężystości końskiego ruchu i nie spowodować, by stał się sztywny i „płaski”.

Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć instruktora, który nauczy was nie bać się źrebięcych odruchów młodego konia, to go nie kupujcie. Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć nauczyciela, który wskaże wam jak wychować, a nie zniewolić końskie „dziecko”, to nie kupujcie „młodziaka”. Jeżeli nie jesteście w stanie znaleźć trenera, który nauczy was jak nie trzymać się kurczowo kolanami na grzbiecie konia i jak nie trzymać zwierzęcia kurczowo wodzami za pysk, to nie kupujcie wierzchowca. Jeżeli........ - można by długo jeszcze wymieniać. Może ktoś z was będzie miał ochotę w komentarzu uzupełnić „wyliczankę”. Zapraszam.



wtorek, 23 stycznia 2018

JEŹDZIECKIE POGAWĘDKI DŻENTELMEŃSKO - HIPPICZNE W RYBNIKU


Jeździeckie pogawędki dżentelmeńsko – hippiczne w Rybniku, czyli w założeniu spotkania z czytelnikami mojego bloga, odbyły się dwa razy. Pierwszy w listopadzie, drugi niedawno, bo 20 stycznia. Organizuje je Klaudia, która czyta „Pogotowie jeździeckie” od chyba przeszło dwóch lat. Pod koniec zeszłego roku stwierdziła, że chciałaby uzupełnić swoją jeździecką wiedzę pod moim okiem. Problem w zorganizowaniu naszego treningowego spotkania polegał na tym, że nasze miejsca zamieszkania dzieli dość spora odległość. Siedem godzin jazdy pociągiem w jedną stronę. Klaudia wymyśliła pogawędki jeździeckie, żeby pokryć moje koszty dojazdu. Jednak znaleźć dziesięć chętnych osób na wysłuchanie moich „opowieści” okazało się nie łatwym zadaniem - jednak Klaudia ma dar przekonywania. Na obu spotkaniach tylko część osób znała mój blog. Większość przyszła spotkać się ze mną właśnie dzięki darowi przekonywania młodej amazonki. Dlatego też napisałam w pierwszym zdaniu, że pogawędki w założeniu miały być spotkaniami z czytelnikami. Oba spotkania odbyły się w bardzo sympatycznej atmosferze i mam nadzieję, że dzięki nim mój blog zyskał paru czytelników.

Podczas spotkania trochę ciężko było mi namówić uczestniczki do zadawania pytań. Były same amazonki. Kiedy już pytania padły, większość z nich dotyczyła samowolnego rozpędzania się koni. Dotyczyła tego, że rozpędzony koń zupełnie nie słucha i nie reaguje na prośby o zwolnienie tempa. Większość z obecnych tam słuchaczy uprawia skoki i problemy z pędzeniem konia na przeszkody oraz przytrzymywanie zwierzęcia za wodze dominowały w pytaniach. Szczególnie na pierwszym spotkaniu. Dlatego pomyślałam sobie, że nadszedł chyba czas na napisanie postu „zahaczającego” o tematykę skokową. Ale to na razie luźny pomysł.

Dla większości jeźdźców niemożliwa i nierealna wydaje się praca z koniem bez zaciągania wodzy. Na obu spotkaniach próbowałam przekonać rozmówców, że jest to możliwe. Że jazda na oddanych wodzach, na rozluźnionym koniu, nie szarpiącym za wodze ani nie wiszącym na nich jest doświadczeniem, do którego warto dążyć. Wszystko jednak zależy od jeźdźca, od sposobu w jaki siedzi on na koniu i od tego, czy potrafi działając dosiadem zastąpić hamujące działanie wodzy. Oczywiście wszystko o czym mówię i piszę nie jest przepisem na jazdę konną i nie wygląda to tak, że wsiadamy na pierwszego lepszego konia, oddajemy mu wodze i wszystko zaczyna grać. Jedna z amazonek zwróciła uwagę, że na koniu, który chce ponieść, nie da się nie zaciągnąć wodzy. Zgadzam się. Pewnie sama bym je zaciągnęła, gdybym znalazła się w takie sytuacji. Tylko, że ja nie wsiadłabym na pierwszego lepszego konia, ani nie dopuściłabym do stworzenia sytuacji, w której koń mógłby mnie ponieść. Kiedy ktoś zapytał moją Panią trener jak należy zareagować, gdy koń poniesie, odpowiedziała: „mądry jeździec nie dopuści do tego, by koń poniósł”. I ja się do tego nieustannie stosuję.

Jako małą dygresję do powyższego chcę też tu przytoczyć komentarz jaki ktoś wstawił pod postem: „Wodze i wędzidło”: „Bardzo fajny wpis, dzięki, ale... jak jeździć w taki sposób, kiedy samemu jest się jeźdźcem początkującym, a konie szkółkowe nastawione są głównie na wyszarpywanie wodzy po to, by nie robić nic i nic nie czuć na pysku? To jest tak wkurzające, kiedy wyjeżdżamy w teren, a powierzony mi koń ma tylko jedną obsesję - wyszarpać wodze, wyszarpać wodze! I trzepie tą głową... Palce poobdzierane, ręce bolą, w galopie mam wrażenie jakbym była gościem na jego grzbiecie, którego w każdej chwili można wyprosić. Staram się jak potrafię najlepiej (ramiona niby sprężynki, łydki, brzuch pracuje, głowa myśli itd.), ale dla wierzchowca najważniejsze jest, by wydobyć maksymalną długość wodzy z moich dłoni... (on i tak wie, co ma robić - widzi przecież konia prowadzącego więc po cholerę mu jakieś sygnały z grzbietu?). Nieeee, póki właściciele szkółek nie zainwestują w szkolenia dla swoich koni, póki nie zaczną ich "naprawiać" po każdym sezonie, to nie ma szans, by nauczyć się takiego współdziałania z koniem, o jakich piszesz w swoich artykułach. Koń koniem - cwana bestia, póki nie zaufa, to o współpracy z siodła można zapomnieć. A jak zaufać kolejnej, być może -nastej osobie tego dnia na swoim grzbiecie, która szarpie, kopie i chce nie wiadomo czego? Można próbować, ale bardzo trudno o satysfakcję. Bez mądrego trenera ani rusz”

Przy okazji rozmowy o pracy wodzami, omawiałyśmy też kwestię jeżdżenia bez wędzidła czy ogłowia. W wielu postach się do tego tematu odnoszę, więc nie będę teraz o tym pisać. Zaintrygowała mnie jednak jedna z uczestniczek mówiąc, że na mistrzostwach świata w jeździe bez ogłowia, poza oczami widzów, jeźdźcy rozprężają się przy użyciu ogłowi, wędzideł i patentów. Postanowiłam zgłębić temat i wstukałam w wyszukiwarkę: „jazda bez ogłowia kulisy”. Weszłam na stronę: gallop.pl (
http://gallop.pl/kulisy-mistrzostw-w-jezdzie-bez-oglowia-2017/nggallery/image/img_3820/)
 i wśród zdjęć, które można by zatytułować: sielanka bez ogłowia – znalazłam jedno, na którym jeździec siedzi na koniu zaopatrzonym w wielokrążek. Możecie sami zobaczyć. Wyszukałam więc stronę z regulaminem Mistrzostw Świata w Jeździe bez Ogłowia Wrocław, Partynice 16-17.09.2017 r, gdzie jako cel zawodów wymienia się: „pokazanie i propagowanie alternatywnego sposobu jazdy konnej bez użycia tradycyjnych ogłowi i kiełznań”. Zaś w regulaminie znalazłam zdanie: „Na rozprężalni koń może mieć założone ogłowie z kiełznem lub kantar”. Kantar – rozumiem. Ogłowie z kiełznem to już dla mnie hipokryzja.


Po pierwszym spotkaniu, jedna z amazonek zdecydowała się na trening ze mną podczas następnego. Trochę się obawiałam tego treningu ponieważ amazonka wsiadała na konia wypożyczonego z innej stajni. Nigdy wcześniej nie siedziała na tym koniu. Obie nie wiemy czy klacz była zwierzęciem szkółkowym czy też nie, ale bardzo ładnie spisała się pod młodą amazonką. Klacz spodziewała się być „pchana” przez jeźdźca i sygnały łydkami dawane przez amazonkę, które „prosiły” o samo – niesienie, były dla niej zaskoczeniem. Amazonka musiała wspomóc bacikiem działanie łydek ale, gdy klacz zrozumiała o co jest proszona, z czasem przestała stawiać opór. Samej amazonce zależało na wskazówkach, które pomogłyby jej się rozluźnić na końskim grzbiecie. Jestem zadowolona z tego treningu ponieważ cel, jakim było rozluźnienie jeźdźca, udało nam się osiągnąć. Mam nadzieję, że amazonka również jest zadowolona. Dużo łatwiej prowadzi się treningi par jeździec – koń, które na co dzień ze sobą współpracują. Tak jak Klaudia i jej Sonia. Nasza praca skupiała się na zaangażowaniu zadu Sonii do bardziej aktywnej pracy i nad rozluźnieniem jej ciała. Klaudia otrzymała wskazówki do pracy z podopieczną przez okres dzielący nas od kolejnego treningu. (https://web.facebook.com/karmelkowe/videos/2023052177941111/)

Muszę się przyznać, że wolę prowadzić treningi niż spotkania. Chodzi o stres. Jakoś nigdy nie stresował mnie fakt, że mam poprowadzić trening, jednak myśl o spotkaniu z większą ilością osób ten stres u mnie wywołuje. I chyba czekające mnie spotkanie w Poznaniu bardziej mnie stresuje niż te w Rybniku. Chyba dlatego, że Poznań to „własne podwórko”.





środa, 10 stycznia 2018

WODZE I WĘDZIDŁO


Wędzidło i wodze to „dziwne” pomoce do komunikacji z koniem. Powinny być tylko i wyłącznie „narzędziami” w rękach człowieka. Wierzchowiec nie ma prawa ich używać. Nie ma prawa wieszać się na nich, wyszarpywać i wykorzystywać do walki i „kłótni” z opiekunem. Wodza nie powinna służyć jako lina do przeciągania. Jednak to zwierzę powinno naprężać wodze i określić stopień tego naprężenia. Powinien to zrobić wierzchowiec, ponieważ to on wie najlepiej przy jakim naprężeniu wodze i wędzidło nie zdają mu bólu. To on wie przy jakim naprężeniu wodze są przekaźnikiem informacji od jeźdźca, a nie podporą dla jego ciężaru albo narzędziem tortur. To koń powinien naprężać wodze, ponieważ możliwość ich naprężenia jest efektem pchającej pracy zadnich kończyn zwierzęcia, efektem podstawienia przez niego zadu i prężenia grzbietu. Naprężenie przez konia wodzy, czyli inaczej złapanie przez niego kontaktu, jest możliwe tylko przy prawidłowym rozłożeniu ciężaru ciała zwierzęcia.

Jeżeli to jeździec napręża wodze to znaczy, że żadne z wyżej wymienionych elementów pracy u konia nie występują. Jeżeli to jeździec napręża wodze to oznacza, że w pracę wodzami chce włożyć siłę i nie ma pojęcia o pracy dosiadem i łydką. Wszystkie wielokrążki, pelhamy i dodatkowe wodze zakładane zwierzęciu podczas pracy, potwierdzają tą tezę. Koniowi wielokrążki i inne patenty nie są potrzebne do komunikacji i zrozumienia jeźdźca.




Jest jednak cienka granica między naprężaniem wodzy a wiszeniem na nich przez wierzchowca. Tylko owo prawidłowe ustawienie i zrównoważenie ciała konia da mu szansę na nie przekraczanie tej granicy. Ale to człowiek musi tak pokierować koniem, by prawidłowo ustawił i zrównoważył ciało podczas pracy. Wierzchowiec sam tego nie zrobi.




Koń nie dość, że powinien używać wodzy i wędzidła jako narzędzia do przepychanek z opiekunem, to nie powinien też stawiać nawet najmniejszego oporu, czując pracę rąk człowieka poprzez te pomoce. Jak to poczuć? Wystarczy trochę wyobraźni. Działające w kącikach ust wędzidło powinno przypominać zagłębianie go w miękkim maśle, a nie próbę przekrojenia nim surowej marchewki. „Rozmawiające” z szyją wierzchowca wędzidło i wodze powinny przywodzić na myśl otwieranie drzwiczek na dobrze naoliwionych zawiasach. Lekko pociągniesz - a one suną same. Wodze i wędzidło nie powinny napotkać oporu jaki stawia łuk, gdy go naginamy do założenia cięciwy. Nie powinny napotkać oporu jaki stawia gruba gałąź, gdy chcemy ją złamać. Albo mocna sprężyna, którą owszem ugniemy ale po odpuszczeniu siły zaraz wraca do pierwotnego stanu.

Każdy opór konia na działające wodze oznacza, że ma napięte jakieś mięśnie w swoim ciele. A to pierwszy krok do zawieszenia się. Jednak to człowiek musi dać zwierzęciu szansę na to, by nie stawiało oporu. Człowiek musi stworzyć takie warunki pracy i warunki dla pracy ciała konia, żeby tenże mógł nie korzystać w żaden sposób z kiełzna. Przede wszystkim jeździec musi pozostawić ręce i wodze na tyle oddane do przodu (oddane wodze nie oznaczają zupełnie luźnych), żeby wierzchowiec mógł wyciągać szyję w przód, by lekko naprężyć owe wodze. Te naprężone wodze człowiek powinien poczuć na bliższym paliczku palca serdecznego każdej dłoni. Człowiek powinien poczuć bardzo lekkie ciągnięcie za te paliczki. Ten ciężar na palcach powinien być taki, żeby nie prowokował nas do siłowego ich zaciskania. Ten ciężar nie powinien przypominać próby siłowego odgięcia zagiętego palca. Ten odczuwany na palcach ciężar ciężar w żaden sposób nie powinien przypominać przytrzymywania albo podtrzymywania czegoś ciężkiego. Ten ciężar powinien być porównywalny do ciężaru samych wodzy z wędzidłem.

Żeby dać zwierzęciu szansę na naprężenie wodzy, człowiek sam nie powinien ich ciągnąć do siebie i nie powinien pracować poprzez takie ciągnięcie. Jeździec nie powinien wędzidłem i wodzami naginać szyi konia, ani jego głowy w dół. Jeździec nie powinien pracować tak, jakby przyciągał do siebie koński pysk. Przez taką przyciągającą pracę jeźdźca wodzami, jego podopieczny „skraca” szyję. Chowa ją między łopatki, co przypomina chowanie przez człowieka szyi w ramiona. Mięśnie schowanej szyi stają się napięte, a sama szyja zostaje pozbawiona możliwości swobodnego i miękkiego zginania się. Ta sztywność mięśni powstaje w całej szyi i głowie, począwszy od szczęki, nasady uszu, poprzez potylicę aż do kłębu. Spięcia powstają przy ganaszach, łopatkach i w dole szyi. Wszystko to spowodowane jest bólem, jaki zadają zaciągnięte wodze i wędzidło. Napięcia i sztywność w szyi powstają również dlatego, że wierzchowiec zaczyna bronić się przed wędzidłem, wodzami i rękami jeźdźca. Bronić się przy pomocy siły. Walcząc z jeźdźcem i szukając ucieczki od bólu, koń nie jest w stanie rozluźnić mięśni, ani potraktować działania wodzami i wędzidłem jako przekaźnika informacji. Wodze, naprężane przez jeźdźca i siłą zaciąganie w kierunku jeźdźca, zawsze będą traktowane przez wierzchowca jako narzędzie do walki. A jak walka trwa to cała „praca” z koniem skupia się na rozstrzygnięciu kwestii – kto silniejszy? Większość jeźdźców wszystkie informacje próbuje przekazać takimi zaciągniętymi wodzami i są oni przy tym niezmiernie zdziwieni, że koń nie odpowiada tak, jakby tego oczekiwali.

Oczywiście napięcia w szyi przekładają się na całe ciało wierzchowca. A spięcia w całym ciele przekładają się na brak zaangażowania zadu do pracy. Mimo to, większość jeźdźców nie wyobraża sobie pracy z koniem bez ciągnięcia za wodze. Abstrakcją jest myślenie, że wodze trzeba podopiecznemu „oddawać”. Nie wyobrażalne dla jeźdźców jest to, że można cokolwiek od konia wyegzekwować bez ciągnięcia za wodze.

Jeździec nie powinien przy pomocy zaciągniętych wodzy zmuszać konia do zwolnienia tempa albo zatrzymania się. Jak więc „wyhamować” konia bez ciągnięcia wodzy do siebie? Jeździec musi nauczyć się poprosić o to konia dosiadem, biodrami i ciężarem w strzemionach. A przede wszystkim ma do dyspozycji mięśnie brzucha. Jeżeli biodrami i dosiadem jeździec ma przesyłać sygnały zwalniające, to w odpowiedzi na jakie sygnały zwierzę powinno podstawiać zad i angażować pracę tylnych nóg? Oczywiście na sygnały dawane łydkami. Dla wielu jeźdźców jest to wiedza nie do ogarnięcia ponieważ całe jeździeckie życie uczono ich, że biodrami i dosiadem trzeba konia pchać. Wielu jeźdźców w ogóle nie nauczono komunikacji z koniem poprzez pracę łydkami. A tych, których nauczono - używają ich jako pomoce pchające, a nie jako pomoce „rozmawiające” o zaangażowaniu zadu.

Problem z komunikacją z wierzchowcem na oddanych przez jeźdźca wodzach polega jednak na tym, że większość koni jest już nauczona nieprawidłowej pracy na tychże. Dla większości koni wędzidło i wodze to narzędzie zadające bólu, z którymi trzeba walczyć albo kombinować, jak zmniejszyć ich działanie. Dla wielu koni wodze są narzędziem do walki z człowiekiem. I niestety nie wystarczy, że jeździec zastosuje się do moich porad dotyczących jego pracy na końskim grzbiecie. Nie wystarczy, że jeździec odda wodze, uaktywni dosiad do rozmowy z podopiecznym o tempie marszu i zaangażuje swoje łydki do rozmowy z zadnią częścią dosiadanego wierzchowca. Większość wierzchowców należy równocześnie oduczyć dotychczasowych reakcji na wodze i poprzez wodze. Te zwierzęta trzeba nauczyć, by nie używały wodzy tylko je lekko naprężały. Wielu jeźdźców ma nadzieję, że kiedy oni coś zmienią w swojej pracy na lepsze, to koń od razu sam z siebie też poprawnie i lepiej zareaguje. Niestety nie. Oddane przez jeźdźca wodze, wierzchowce (te opisane przed chwilą) nadal będą wykorzystywały do walki z człowiekiem i do uwieszania się na nich.

Koń, który uwiesza się na wodzach, ma przeciążony przód ciała. Opierając się na naszych rękach poprzez wodze, oddaje nam do niesienia część swojego ciężaru. Wierzchowiec tworzy sobie z nas jakby „piątą nogę”. Problemem nad budowaniem nowej, lepszej komunikacji na wodzach jest też to, że nie można zwierzęciu nagle „odciąć” tej „piątej nogi”. Zabranie jej zwierzęciu można porównać do sytuacji, kiedy trzymasz kogoś na skraju przepaści, by w nią nie wpadł. Puszczając tego kogoś, zostawiasz go z problemem samego. Ten ktoś musi sam sobie poradzić z brakiem równowagi nad przepaścią. Wierzchowiec, po drastycznym zabraniu możliwości oparcia się na wodzach i rękach jeźdźca, czuje się podobnie. Musi sam sobie poradzić z brakiem równowagi. Niestety naiwnością jest myśleć, że dzięki rezygnacji jeźdźca z wędzidła i z pracy wodzami, koń ową równowagę odzyskuje. Nie - koń radzi sobie z jej brakiem jeszcze mocniej niż dotychczas, napinając i usztywniając mięśnie i stawy w swoim i tak już napiętym i sztywnym ciele. Nie poradzi też sobie z brakiem równowagi koń, który przestał wisieć na wodzach, bo schował się za wędzidło (czyli koń przeganaszowany). To, że nie czujecie na swoich rękach ciężaru podopiecznego, bo jego broda coraz mocniej zbliża się do jego piersi nie oznacza, że zwierzę jest „miękkie w pysku”, nie oznacza, że jest zrównoważone i nie oznacza, że jest rozluźnione.

Prawidłowa współpraca z wierzchowcem przy pomocy wędzidła i wodzy to trudna sztuka. Trudno się jej nauczyć i trudno nauczyć jej wierzchowca. Nauka takiej współpracy wymaga czasu, ciężkiej pracy i wyczucia. Zdaję sobie sprawę, że droga na skróty – czyli ty naprężasz wodze, ty je ciągniesz i manewrujesz nimi jak kierownicą roweru, jest dużo łatwiejsza. Pamiętajcie jednak, że ta droga to dla konia droga przez męki.


Powiązane posty:
Jeździć "na kontakcie"


sobota, 30 grudnia 2017

PROWADZENIE KONIA – POZYCJA JEŹDŹCA I KONIA WZGLĘDEM SIEBIE


Trochę mnie denerwuje określenie „jeździectwo naturalne”. Nie przyglądałam się naturalnemu jeździectwu na tyle blisko, żeby polemizować z tą ideą jako całością, ale w paru postach odniosłam się do niektórych naturalnych metod pracy. Jednak nie lubię przede wszystkim tej nazwy. Wydaje mi się, że określanie pracy z koniem jako coś „naturalnego” jest próbą wmówienia sobie i innym, że wykorzystywanie wierzchowca przez człowieka może mieć coś wspólnego z jego naturą. W ramach owego „naturalnego jeździectwa” ludzie próbują przenieść, w stosunku 1:1, zasady panujące w stadzie końskim na układ w stadzie: człowiek – koń. Muszę was zmartwić - to są zupełnie różne stada.

Przede wszystkim w naturalnym stadzie koń nie pracuje. Dla dzikiego konia nie istnieje coś takiego jak praca. Dziki koń nikogo nie musi wozić, niczego nie musi ciągnąć. Dzikiemu koniowi nikt nie narzuca chodu w jakim ma się poruszać a trasę, którą podąża, wybiera sam. W razie konieczności ucieczki, instynktownie podąża w galopie za klaczą przewodnią i stadem. Nie zostaje zmuszony do tego jakimiś poleceniami. Nie jest wcześniej też zmuszany do nauczenia się tych poleceń. W naturze konie muszą nauczyć się i zrozumieć, gdzie jest ich miejsce w hierarchii i kto rządzi w stadzie. Abstrakcją dla dzikiego konia jest konieczność zrozumienia, że szarpanie, uciskanie, odczuwany ból i tym podobne bodźce, są informacją i poleceniem. Abstrakcją jest konieczność „papugowania” po kimś ruchów i konieczność chodzenia z niskim ustawieniem głowy i szyi. Abstrakcją dla dzikiego konia jest coś takiego, jak polecenie wydane przez agresora siedzącego na grzbiecie. Abstrakcją jest wymóg kojarzenia jakiegoś sygnału z koniecznością wykonania danego ruchu.

Uważam, że nie można przekładać układów w stadzie końskim jeden do jednego na układ z człowiekiem. W układzie z nami koń powinien być partnerem, co prawie wszyscy „koniarze” deklarują. Jednak w rzeczywistości jeźdźcy „produkują” tysiące poddańczo uległych końskich wyrobników. Koń ma się bać, słuchać, tyrać, dawać radę bez względu na swoje odczucia i uczucia.

Dla przykładu wspomnę ponownie o słynnym ćwiczeniu join up. Podczas tego ćwiczenia ma nastąpić pojednanie, ma się stworzyć więź między koniem a człowiekiem, a zwierzę ma dodatkowo nauczyć się posłuszeństwa. Pojednanie? Więź? Stworzone poprzez ukaranie za nic? Przez takie postępowanie można jedynie uzyskać poddańcze zachowanie, uległość i strach. W dzikim stadzie klacz karci źrebaka odganiając go od stada. Karci i odgania stworzenie, z którym jest już emocjonalnie związana. Karci za konkretne przewinienie. Klacz nie buduje w ten sposób więzi ze swoim dzieckiem. Skąd pomysł, że karząc za nic zwierzę i odganiając je od siebie, stworzy się z nim więź. Do mnie ta metoda nie przemawia.

Muszę jednak przyznać, iż dzięki osobom, które poświęciły czas i poobserwowały dzikie konie, ludzie lepiej poznali język jakim się te zwierzęta porozumiewają. Dzięki temu wiem, że wiele koni, szczególnie młodych, traktuje pracę na lonży jak odganianie i karcenie. Konie uczone pracy na lonży, czasami wręcz książkowo okazują uległość i skruchę. Chcąc, żeby taki młody koń był partnerem dla jeźdźca, muszę „wytłumaczyć” mu cel pracy na lonży. Muszę zachęcić do nie okazywania uległości oraz skruchy i zastąpienia ich umiejętnością skupiania się na pracy i opiekunie. Muszę pokazać młodemu zwierzęciu, że zamiast skruchy i służalczości oczekuję uczenia się naszego wspólnego języka. Języka, który obowiązuje w stadzie człowiek – koń.

Tematem tego postu jest prowadzenie konia. Dlaczego więc taki wstęp? Przeczytałam niedawno post na ten sam temat, w którym wnioski oparte są na zachowaniu koni w stadzie. W poście tym autorka dowodzi, że prowadzenie konia „ramię w ramię” jest nieprawidłowe. Podobno człowiek idący na wysokości łopatki konia oddaje kontrolę koniowi. W naturze taką pozycję przyjmują uległe osobniki, stojące niżej w hierarchii. Być może tak jest w naturze, w końskim stadzie. Przede wszystkim autorka postu powinna doprecyzować, którą częścią ciała uległy osobnik ustawia się na wysokości łopatki konia dominującego. Jeżeli ustawia się swoją łopatka na wysokości łopatki to mamy problem do rozwiązania, ponieważ oba osobniki są na wysokości łopatki. Jak teraz tą zależność przy wspólnym ustawieniu przełożyć na człowieka, skoro tenże podąża na dwóch kończynach. Jeżeli mamy być jednostką dominującą, to koń powinien iść na wysokości naszej łopatki. Mając więc konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, a tym samym naszej łopatki, możemy być dominującym przewodnikiem w tej parze. Mało tego, mając konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, mamy dużo większe możliwości do budowania swojej dominującej pozycji. Człowiek panuje nad koniem i staje się osobnikiem dominującym, gdy określa tempo i rytm ruchu konia. Jakimi pomocami możemy działać i jak możemy przekazywać prośby o wyregulowanie tempa, jeżeli wleczemy wierzchowca za sobą? Żadnymi. Koń idący łopatką na wysokości naszego ramienia może być przez nas poproszony o zwolnienie tempa, gdy przyspiesza i poproszony o zwiększenie go, gdy próbuje się wlec swoim tempem. Mamy do dyspozycji wodze, uwiąz i nasze ciało nadające tempo, jako pomoce zwalniające. Bacik w naszej ręce, jako jej przedłużenie, może bez problemu poprosić konia o przyspieszenie. Bacikiem sięgamy do tyłu tak, by dotknąć końskiego boku.

Według autorki postu, największą kontrolę nad zwierzęciem mamy idąc przed koniem, ponieważ taką pozycję przyjmuje klacz ze źrebakiem. Problem polega na tym, że pole widzenia koni jest diametralnie różne od pola widzenia ludzi. Klacz widzi swojego źrebaka, który podąża na wysokości jej biodra, człowiek niestety nie obejmuje wzrokiem konia idącego za jego ramieniem. Jakim więc cudem jeździec może mieć kontrolę nad swoim podopiecznym, nie widząc go. Poza tym, jak już pisałam wcześniej, koń ma być naszym partnerem. Owszem, człowiek powinien dominować nad koniem w ramach tego partnerstwa, ale właśnie ta dominacja zobowiązuje do opiekowania się zwierzęciem, do „wysłuchania” go, zobowiązuje do brania pod uwagę jego potrzeb, zobowiązuje do rozwiązywania jego problemów. Żeby być dla wierzchowca takim dominującym partnerem musimy go obserwować, musimy go mieć tuż przy sobie, a nie za plecami.


W cytowanym poście przeczytałam również, że prowadząc konia na wysokości jego łopatki mogę być pewna, że zwierzę będzie mnie wyprzedzało, aż w końcu się wyrwie i ucieknie. Dla konia, który zamierza się tak zachować, żaden sposób prowadzenia nie jest przeszkodą. Zza pleców opiekuna wierzchowiec bez problemu może przyspieszyć, wyrwać się i uciec.




Często obserwuję konie idące za plecami człowieka. Zazwyczaj wyglądają, jakby szły na przysłowiowe ścięcie. Nie ma w nich „życia”, energii ani radości. Namówienie takiego wierzchowca do zwiększenia tempa graniczy nieraz z cudem – zresztą jak to niby zrobić? Ciągnąć go za pysk albo głowę?


***
Powiązane posty:

Mur między nami                 









niedziela, 10 grudnia 2017

JEŹDZIECKIE FORA DYSKUSYJNE



Swoją jeździecką przygodę zaczynałam w szkółce jeździeckiej jak pewnie wielu z was. Zaczęłam jeździć latem, przy pięknej słonecznej pogodzie, z której najintensywniej korzystał nasz instruktor. Rozparty na wygodnym krzesełku przysypiał i przesypiał każdą godzinę swojej pracy. Na jego usprawiedliwienie powiem, że sen miał lekki, bo zrywał się w panice, gdy któryś ze szkółkowych koni wywodził jakiegoś delikwenta w bardzo niewłaściwym kierunku. Aktywność instruktora była jednak krótka. Po powrocie konia na plac znowu zapadał on w czujną drzemkę. Podstaw jazdy konnej uczyły nas na lonży nastoletnie dziewczynki, które pracowały w stajni w zamian za możliwość jazdy na koniu.

Nie wiem jak prowadził ów instruktor jazdy w zimne jesienne dni, bo odszedł ze szkółki zanim jesień nastała. Na zwolniony etat w stajni nie było chętnej osoby, więc zajął się nami osobiście właściciel stajni. Skończył nas uczyć szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Na pierwszym treningu nakrzyczał na nas niemiłosiernie (powinnam użyć mocniejszego słowa niż nakrzyczał), nie przekazując przy tym żadnej merytorycznej wiedzy. Przekaz powtarzany w kółko brzmiał: „kulson, wy nic nie umiecie”. Zapytałam więc, za co płaciliśmy mu od kilku miesięcy skoro nic nie umiemy? Zamiast odpowiedzi pojawiła się po niedługim czasie Pani instruktor. Była to bardzo miła odmiana. Pani instruktor obiecała jednak uczyć tylko do czasu znalezienia innego instruktora na stałe.

Zrezygnowaliśmy z nauki w szkółce na rzecz treningów indywidualnych. Były one w charakterze bardzo podobne do tej jednej lekcji z właścicielem stajni. Różnica była tylko taka, że dostawaliśmy do rąk ostrzejsze narzędzia do pracy z koniem. Sięgały nas też ostrzejsze reprymendy i inwektywy.

Kiedyś znalazłam konkurs na najzabawniejsze powiedzenie instruktora. Nie widzę w wypowiedziach typu: „kręcisz się jak gówno w przerębli” albo „skaczesz jak zając w kapuście”nic zabawnego, nie mówiąc o tym, że nie przekazują żadnych przydatnych informacji pomagających podnieść standard porozumienia i pracy z koniem. Internauci bawili się jednak świetnie, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, że za swoje pieniądze nie dość, że nie dostają wiedzy, to są obrażani.

Czując niedosyt wiedzy, łapczywie czytaliśmy książki o jeździectwie. Jednak wiadomości tam zawarte niewiele nam pomagały. Przełożenie wiedzy teoretycznej na praktykę nie jest łatwe, bo konie jakoś nie chcą książkowo reagować. Nie mówiąc o nas samych: co innego przeczytać, że należy zrobić jakiś ruch, a co innego wykonać go na ruszającym się zwierzęciu. Bardzo chcieliśmy jednak wiedzieć więcej i jeździć konno lepiej. Wszyscy początkujący jeźdźcy tak robią, wszyscy szukają informacji. Tyle tylko, że my szukaliśmy w książkach, a teraz jeźdźcy najczęściej przeszukują internet.

Znaleźliśmy innego trenera. Na pierwszej klinice z nowym trenerem przeżyłam szok. Przez trzy treningi Pani trener przekazała nam wiedzy więcej niż otrzymaliśmy jej przez ostatnie pięć lat. I nie ma w tym stwierdzeniu ani odrobiny przesady. Na treningach, podczas tej kliniki i każdej następnej, Pani trener nie krzyczała, nie wyśmiewała, nie obrzucała pseudo – śmiesznymi porównaniami. Każda osoba, która zaczynała wspólną pracę z Panią trener, czuła się nieco zestresowana, tym bardziej, że zazwyczaj treningom przyglądało się dość spore grono innych jeźdźców. Nie raz trening zaczynał się słowami Pani trener: spokojnie, nie stresuj się, wszyscy tutaj jesteśmy tobie życzliwi i trzymamy kciuki. Nie piszę tego, żeby wychwalać właśnie moją Panią trener ale żeby powiedzieć wam, że zafundowanie sobie możliwości wyboru sposobu pracy z wierzchowcem i możliwości porównania tego jak różnie można pracować z końmi, było najlepszą rzeczą jaką mogłam sobie zafundować jako jeźdźcowi.

Myślę, że ci co szukają informacji w internecie, również powinni mieć możliwość porównań i wyboru. Jeździectwo to sport dla myślących i inteligentnych ludzi. Przy pracy z koniem potrzebna jest analiza informacji, rozumienie ich i możliwość weryfikacji. Podejrzewam, że fora dyskusyjne w internecie w założeniu miały spełniać rolę dostawców merytorycznych informacji. No ale cóż....rzeczywistość weryfikuje założenia.

Pokusiłam się o bliższe poznanie trzech forów jeździeckich. Jest na nich zarejestrowanych setki, a nawet tysiące osób ale odzywa się tam niewielka ich garstka. Ciągle te same osoby, ciągle te same pseudonimy, tworzące swego rodzaju „towarzystwo wzajemnej adoracji”. Osoby te czyhają tylko na jakąś ofiarę, na osobę, która śmie wyrazić inne zdanie niż ich. Gdy znajdzie się ktoś taki, następuje fala tak zwanego hejtu nie mającego nic wspólnego z merytorycznymi uwagami. Komentarze osób z „towarzystwa”, nawet wobec merytorycznie uzasadnionego zdania (ale innego niż ich), polegają na wyśmiewaniu, na sarkastycznych pomrukach albo wypowiedziach. Argumenty osób z „towarzystwa” ograniczają się do wypowiedzi typu: nie masz pojęcia, wszystko pomieszałaś, nie wiesz co to prawdziwe jeździectwo, ja wiem lepiej, bo jeżdżę już parę lat, mam nadzieję, że nie zajmujesz się końmi. 
Ulubioną „zabawą” „krzykaczy” na łamach forum jest przekręcanie wypowiedzi rozmówcy, z którego zdaniem się nie zgadzają. Wmawianie rozmówcy, że sens jego wypowiedzi jest taki, jaki on „krzykacz” właśnie zrozumiał. Z uporem czytają wypowiedzi rozmówców bez zrozumienia. Takie osoby z „towarzystwa wzajemnej adoracji” prowokują też nieustannie do utarczek słownych, przytaczając przy każdej możliwej okazji przekręcony sens wypowiedzi swojego adwersarza. Najgorsze są „kąciki” typu: „pochwal się”. Nieświadomy niczego jeździec (spoza towarzystwa) daje się namówić na wstawienie zdjęcia albo filmu i dowiaduje się, że brak w wyposażeniu konia w najpopularniejszy patent zahacza już o „jeździectwo naturalne albo, że szykuje ze swojego konia pierwszego dla siebie pacjenta skoro przymierza się do bycia fizjoterapeutą koni. Swoją drogą nie zauważyłam zaangażowania na forach osób zajmujących się jeździectwem naturalnym. Ciekawe dlaczego? 

Nie znam nikogo z osób z „towarzystw wzajemnej adoracji” z owych forów, nie wiem jakimi są jeźdźcami. Nie wiem jaką mają wiedzę. Być może sporą ale wnioskuję po lekturze ich wypowiedzi, że nie potrafią przekazać swojej wiedzy ani uzasadnić swojego przekonania. Bycie niemiłym, wyśmiewanie, obrażanie, wypowiedzi mówiące: ja wiem i już, wypowiedzi typu: weź to co mówię na wiarę, bo tak jest, mają chyba tylko budować i wzmocnić ich autorytet. Wielu młodych jeźdźców niestety daje się na to nabrać i jeden czy drugi „krzykacz” zostaje jego autorytetem.

Oczywiście nikt nie musi brać udziału w dyskusji na forach, nikogo nie zmusza się do czytania tego, więc niech sobie będą te fora. Bez krzykaczy pewnie niewiele na łamach takiego forum by się działo. Jeźdźcy spoza „układu” bojąc się ośmieszenia nie mają zamiaru się odzywać. Jednak to przykre, że w tym wszystkim nie chodzi o przekazywanie wiedzy tylko o udowadnianie racji, o ego, o brylowanie, o bycie autorytetem, a nie o dobro koni. Ja jestem zwolennikiem przekazywania wiedzy. Bo dla dobra koni, wiedza powinna być przekazywana - jednak wiedza merytoryczna. Powinna ona się rozchodzić możliwie jak najszerzej. Dla dobra koni jeźdźcy, szczególnie początkujący, powinni mieć możliwość zrozumienia, a nie uwierzenia. Dla dobra koni każdy jeździec powinien mieć możliwość wypowiedzenia się bez obawy przed „wszechwiedzącymi”. Młodzi jeźdźcy powinni mieć możliwość przemyślenia i powinni uczyć się myślenia od jeźdźców z większą wiedzą.

Znacie takie jeździeckie forum dyskusyjne bez hejtu, bez „towarzystwa wzajemnej adoracji”? A może ktoś chciałby takie założyć? Chętnie wezmę w nim udział.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...