środa, 11 września 2019

JAK TO JEST Z TYM ZAPIERANIEM SIĘ W STRZEMIONACH?


Kości „rąk” konia nie są połączone z resztą ciała tak jak u nas. Nie mają kostnego połączenia z kośćmi reszty ciała. Konie nie mają obojczyków. Jak obojczyki łączą nasze ludzkie kości rąk ze szkieletem? Przymocowują łopatki do mostka. Obojczyki, wraz z mostkiem, to taki trochę wieszak – tzw. „ramiączko”. Na końcach tego „ramiączka” przyczepione są nasze łopatki. Z łopatek „zwisają” kości rąk – połączenie łopatki i kości ramiennej to staw ramienny. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Obojczyk_(anatomia))

Z końskich łopatek również „zwisają” kości rąk. Jednak cały układ łopatki i kości ramiennej, ich ustawienie względem siebie i szkieletu, są zupełnie inne niż u ludzi. Nie będę jednak objaśniać tego dokładnie. Nie to jest tematem postu. Jeżeli ktoś z was nie interesował się budową szkieletu konia, to może jest teraz okazja, żeby to nadrobić. Tym wstępem chcę tylko uświadomić i podkreślić, że łopatki końskie „pozostawione są „kostnie” same sobie”. Końskie łopatki nie są zespolone żadną kością z resztą szkieletu. (http://quantanamera.com/kon-jaki-jest-konczyna-przednia-kosc-ramieniowa-i-lopatka/ )

Końska „Łopatka, służy do przymocowania kończyny do tułowia oraz do wprawienia jej w ruch. Łopatka jest kością płaską, dzięki czemu stanowi obszerne pole przyczepu dla okolicznych mięśni.....Mięśnie umiejscowione po jej wewnętrznej, czyli żebrowej powierzchni, stanowią główna część tzw mięśniozrostu, który powoduje, że tułów jest jakoby zawieszony między dwiema łopatkami.

Dzięki skurczom mięśni łopatka wprawiana jest w ruch, niczym wahadło w zegarze. Ten jakże ciekawy sposób działania powoduje, że kończyny przednie są kończynami o specjalizacji podporowej, które muszą nadążyć za napędem pochodzącym z działania kończyn miedniczych.

Pewnym zaskoczeniem może być fakt, że łopatka łączy się mięśniowo nawet z kręgiem szczytowym, czyli pierwszym kręgiem szyjnym. Mięsień ten wprawdzie występuje u wszystkich ssaków pod nazwą mięśnia łopatkowo – poprzecznego. Jednak u konia zespolił się on z silnym mięśniem leżącym poniżej, który łączy kość ramienną z czaszką i szyją – mięśniem ramienno – głowowym. Można zatem mówić o bardzo silnej taśmie mięśniowej integrującej kończynę z okolicą potyliczno – szyjną.”
( źródło „Anatomia funkcjonalna konia sportowego” Marcin Komosa)

Czy ktoś z was zadał sobie kiedyś trochę trudu i poczytał trochę o mięśniach? O tym czym są i jak pracują?

„Mięsień (łac. musculus) – kurczliwy narząd, jeden ze strukturalnych i funkcjonalnych elementów narządu ruchu, stanowiący jego element czynny. Występuje u wyższych bezkręgowców i u kręgowców. Jego kształt i budowa zależy od roli pełnionej w organizmie.

Mięśnie zbudowane są z tkanki mięśniowej. Połączone z elementami szkieletu, w wyniku skurczów mięśniowych kurczą się i rozkurczają, powodując ruchy poszczególnych elementów szkieletu względem siebie. Źródłem energii, z którego korzysta mięsień, jest zmagazynowany w nim glikogen lub glukoza dostarczona przez krew.”
(Wikipedia)

Podkreślam: „...w wyniku skurczów mięśniowych kurczą się i rozkurczają, powodując ruch poszczególnych elementów szkieletu względem siebie.” Dlatego tak ważne jest, żeby pracujący pod jeźdźcem koń miał rozluźnioną szyję. Mięśnie łączące łopatkę i kręgi szyjne powinny sprężyście pracować – kurczyć się i rozkurczać, żeby ruch konia mógł być swobodny i wydajny.

Każde siłowe działanie na pysk zwierzęcia i jego szyję spowoduje, że napnie ono mięśnie szyi w odruchu obronnym. Napięte mięśnie ograniczą możliwość tego swobodnego i wydajnego ruchu kończyn piersiowych. Napinanie mięśni w odpowiedzi na zadany ból, to naturalny odruch organizmu pozwalający zminimalizować uczucie bólu i dyskomfortu. Naturalnym odruchem jest też napinanie mięśni w odpowiedzi na siłowe wymuszanie ustawienia jakiejś części ciała. Jest też odruchem w odpowiedzi na siłowe wymuszanie ruchu ciała albo jego części. Siłowe zaciąganie wędzidła przez jeźdźca, obniżanie szyi konia za pomocą siły, to elementy pracy z koniem zadające mu ból i wymuszające ustawienie szyi.

Co to w ogóle znaczy, że mięśnie są spięte?

„Mięsień w czasie swojej typowej pracy systematycznie skraca się i wydłuża lub zmienia napięcie. Praca mięśnia jest najwydajniejsza, gdy pracuje on w pełnym zakresie ruchu – od pełnego rozciągnięcia do skurczu (czyli wspomnianego skrócenia długości), wtedy generuje pełną siłę.” (źródło: https://www.magazynbieganie.pl/jak-sie-nie-spinac-czyli-o-wyluzowywaniu-miesni-wywiad/) W odpowiedzi na różne niekorzystne bodźce, ciało albo jego część zaczyna pracować na coraz krótszych mięśniach – nie osiągają one pełnego rozciągnięcia. A co za tym idzie ciało albo jego część zaczyna pracować na coraz bardziej spiętych mięśniach. Wciąż organizm jest w stanie wykonywać pracę, ale jest ona już mniej efektywna. W wyniku cyklicznego spinania mięśni mogą one już nie wrócić do swojej długości. Wtedy mówimy, że mięśnie są spięte.



Jak już pisałam, mięśnie szyi i całego przodu wierzchowca stają się spięte w odpowiedzi na siłowe działanie człowieka na głowę i pysk konia. Napięcia powstają też wówczas, gdy mięśnie szyi pomagają przednim kończynom nieść nadmiar ciężaru ciała konia. Podczas pracy pod jeźdźcem konie odruchowo przerzucają ciężar na przód ciała. Ten odruch mają wszystkie konie i tylko człowiek może „oduczyć” koński organizm od przeciążania przodu. To jeździec musi nauczyć podopiecznego jak „przerzucić” nadmiar ciężaru ciała na jego tył. I zasada ta powinna dotyczyć każdego jeźdźca – powinna dotyczyć sportowca i osobę podróżującą rekreacyjnie na grzbiecie podopiecznego. Jeździec musi również nauczyć zadnią część ciała wierzchowca jak wydajniej angażować się do pracy. To angażowanie zadu pozwoli odciążyć przód ciała i pozwoli zwierzęciu rozluźnić mięśnie przodu ciała. Ale zadnie kończyny wierzchowca można zaangażować do tej wydajniejszej pracy tylko wówczas, gdy równocześnie namawia się konia do rozluźnienia mięśni z przodu ciała. Jest to takie zamknięte koło współzależności pracy nad zaangażowaniem zadu i rozluźnieniem przodu ciała konia. 



Każdy jeździec powinien mieć pełną świadomość, jak pracować na tym „zamkniętym kole”. Żaden koń sam z siebie nie rozluźni mięśni ani nie zaangażuje jakiejś partii mięśni do bardziej wydajnej pracy. Każdy, kto zdecyduje się na uprawianie jeździectwa, powinien stać się trenerem swojego podopiecznego. Każdy jeździec powinien umieć świadomie rozmawiać z koniem na temat rozluźniania mięśni i wyegzekwowania ich pracy w pełnym zakresie rozciągania i kurczenia. Do tej „rozmowy” człowiek potrzebuje odpowiednich komunikatorów.

Komunikatorem przekazującym prośby o rozluźnienie mięśni szyi są pomoce, które jeździec trzyma w dłoniach. Nie upieram się, że muszą to być wodze przyczepione do wędzidła. Mogą być ogłowia bezwędzidłowe. Chociaż uważam, że do dokładnego wskazywania mięśni na szyi, które wymagają wdrożenia ćwiczeń rozciągających i rozluźniających, wędzidło jest najbardziej precyzyjnym „narzędziem”. Ale mówię tu o najprostszym wędzidle. Nie widzę przy takiej pracy zastosowania dla wielokrążków, pelhama i innych wynalazków wzmacniających siłę ludzkich rąk. Nie widzę też możliwości przekazania podopiecznemu prośby o rozluźnienie mięśni szyi poprzez haltery, kantary, cordeo czy hackamore. Ale może ktoś inny widzi taką możliwość.

Jedno jest pewne - „komunikator” do rozmowy z przodem ciała konia musi być. Wybór jego rodzaju należy do was. Bez komunikatora człowiek nie wyczuje precyzyjnie napięć mięśni szyi i nie prześle wskazówek, według których zwierzę będzie mogło odpuścić te napięcia. Oczywistą rzeczą dla jeźdźców powinno być też to, że ten komunikator nie może działać siłowo i nie można nim zadawać zwierzęciu bólu. Konieczne jest też opanowanie pracy rękami niezależnie od pracy reszty ciała. Część tego postu pisałam w dzień, w którym szykowałam na obiad własną wersję kapsalona. Męża poprosiłam o puszczenie jakiejś optymistycznej muzyki. Puścił „Abbę”. Uwielbiam „Abbę” – nie da się nie tańczyć przy ich piosenkach. Dużym wyzwaniem było dla mnie rytmiczne i taneczne podrygiwanie na sprężyście pracujących nogach i równoczesne szykowanie produktów na obiad. Obieranie ziemniaków przy tanecznych pląsach szło mi lepiej niż ich krojenie na frytki. Krojenie warzyw na sałatkę nie było też łatwe, bo rytm i tempo tego krojenia siłą rzeczy musiały być zupełnie inne niż rytm tańca reszty ciała. Ale najtrudniejsze w takim ćwiczeniu jest to, że ręce nie uczestniczą i nie mogą uczestniczyć w czynności jaką wykonuje reszta ciała. Ręce nie mogą uczestniczyć w tańcu - tylko muszą wykonywać ruchy i czynności niezależne od tanecznego ruchu. Żeby móc dobrze pracować z koniem siedząc na jego grzbiecie, konieczna jest taka rozdzielność pracy ciała od pracy rąk. Tylko przy takiej świadomej pracy rąk, jeździec jest w stanie „rozmawiać” z koniem na temat rozluźnienia mięśni przodu jego ciała. A znowu taką niezależną pracę rąk można uzyskać tylko wówczas, gdy człowiek utrzymuje ciężar i równowagę ciała na własnych nogach opartych o podłoże. Na końskim grzbiecie tym podłożem są strzemiona.

Wracając jednak do wodzy, którymi nie można zadawać bólu i nie można siłować się z podopiecznym, to nasuwa się oczywisty wniosek, że wodzami nie można „wyhamowywać” ruchu wierzchowca. Czytelnicy moich blogów już to wiedzą. Wiedzą też, że prośby namawiające konia do zwolnienia tempa i zatrzymania, jeździec powinien przekazywać ciałem. Powinien przekazywać te prośby pracującymi mięśniami brzucha, regulując rytm i tempo ruchu swoich bioder. Regulując rytm i tempo anglezowania. Wiedzą, że jeździec powinien „być ułamek sekundy za koniem”. Wspominałam też już kiedyś o tym, że sygnałem proszącym zwierzę o zwolnienie tempa jest zapieranie się ciałem i zwiększanie swojego ciężaru w strzemionach. Tych, którzy teraz pomyśleli, że zapieranie się ciałem i obciążanie strzemion spowoduje tylko i wyłącznie napięcie i usztywnienie ciała jeźdźca, namawiam do przeczytania mojego poprzedniego postu. Proponuję wrócić do obecnego postu dopiero po przeczytaniu o tym, że „wszystko jest w głowie”.

Jednak stosowanie zwiększania ciężaru w strzemionach jako sygnału namawiającego do zwolnienia tempa jest nie lada wyzwaniem. Największym wyzwaniem jest nauczenie się prawidłowego sposobu „naciskania” na strzemiona. Naciskania na strzemiona bez napinania całego ciała. Jeszcze trudniej jest jednak wytłumaczyć to, jak używać tej pomocy. A najtrudniej to tłumaczenie przelać „na papier”. Co ciekawe, wierzchowce reagują od razu prawidłowo na taki sygnał. Reagują intuicyjnie i odruchowo w reakcji na uczucie przypominające konieczność ciągnięcia zwiększonego ciężaru.

Muszę teraz przypomnieć wam pozycję jeźdźca w siodle, która umożliwi „uruchomienie” sygnału: „ciężar w strzemionach”. Pozycja ta, to klęczenie z równoczesnym przysiadaniem okrakiem na „stołeczku” znajdującym się dokładnie pod naszym krokiem. Znajdującym się dokładnie między naszymi nogami. 




Siedząc w ten sposób w siodle, jeździec musi potraktować strzemiona jak pedały hamulca. Jednak nie może naciskać na nie całym ciałem. Jest to tylko „ruch” łydek wraz ze stopami. Jest to praca wychodzącą z jednego stawu – stawu kolanowego w obu nogach. Myślę, że wielu z was jest kierowcami samochodów. Wyobraźcie sobie zwykłe i delikatne hamowanie w samochodzie. Delikatna praca nogi angażująca staw skokowy i kolanowy. Resztą ciała swobodna i rozluźniona siedzi w niezmienionej pozycji w samochodowym fotelu. A teraz wyobraźcie sobie nagłe i gwałtowne hamowanie, bo np. ktoś wybiegł nagle na ulicę. Noga tak mocno dociska pedał hamulca, że wbijacie swoje ciało w oparcie fotela, podnosząc równocześnie i nieznacznie to ciało z siedziska. Usztywniacie przy tym ręce i zapieracie je na kierownicy. I porównywalną reakcję do tej z gwałtownego hamowania jeźdźcy wyobrażają sobie, gdy pomyślą o naciskaniu na strzemiona, by obciążyć je mocniej swoim ciężarem. Wyobrażają sobie, że dociskanie nogami usztywni ciało i podniesie je z siodła. 

Prawidłowe zwiększanie ciężaru w strzemionach, to praca nóg porównywalna do pierwszej opisanej pracy hamowania samochodem. Delikatny ruch nogi na odcinku od kolana w dół. Jednak do dociskania „strzemionowego” hamulca nie możemy angażować stawów skokowych. Pracując stawami skokowymi jeździec dociskałby strzemiona w dół ale też równocześnie wypychał do przodu. „Strzemionowe” hamulce muszą być dociskane tylko w dół – idealnie pionowo w dół. Do tego dociskania uruchamiamy stawy kolanowe. Otwieramy je nieznacznie z tyłu nóg, pilnując jednocześnie, by nie podnieść kolan z klęczników. Pilnujemy też, by z przodu nóg nie dopuścić do prostowania się kolan. Wyobraźcie sobie jeszcze na koniec, że macie oba kolana zagipsowane w pozycji lekkiego zgięcia. Tym porównaniem nie chcę jednak sugerować, że ruch stawów kolanowych jeźdźca powinien być zablokowany. W młodości miałam zagipsowaną rękę w stawie łokciowym. Gips założono mi na złamaną i opuchniętą rękę. Kiedy opuchlizna zeszła, w gipsie zrobił się minimalny luz. Ten minimalny luz pozwalał na minimalny ruch łokcia. Taki minimalny ruch kolana w lekko poluzowanym gipsie wystarczy do zwiększenia ciężaru w strzemionach. Reasumując: jest to takie uczucie, jakbyście bardzo chcieli wyprostować kolana ale nie możecie. Ten ruch uniemożliwiają wam „gipsowe łupki”. Tyle tylko, że te łupki na kolanach to nic innego, jak tylko wasze świadome panowanie nad pracą nóg, a w szczególności nad pracą kolan.

Kto załapał, ręka w górę.







sobota, 13 lipca 2019

WSZYSTKO JEST W GŁOWIE


Na YT pod moją animacją na temat anglezowania pojawia się sporo komentarzy. Czasami bardzo emocjonalnych komentarzy z dużą ilością wykrzykników i słów typu: „bzdura”. Osobom komentującym wydaje się chyba, że dzięki temu są bardziej wiarygodni. Większość tych komentarzy niesie ze sobą treść: „ja umiem inaczej, ja wiem lepiej itd”. Dlatego pod najnowszymi filmami wyłączyłam możliwość komentowania. Merytoryczny komentarz oponenta to naprawdę rzadkość. Ale zdarzają się osoby, które próbują wytłumaczyć swój pogląd na dany jeździecki temat. W jednym z takich komentarzy jego autorka poruszyła temat napięć jeźdźca: „Dlaczego w siodle się siedzi a nie stoi w strzemionach. Ponieważ stanie w strzemionach powoduje napięcia tam gdzie jeżdziec potrzebuje zrelaksowanych mieśni i lekkiego napięcia. W łydkach.” (Pisownia komentarzy oryginalna)

Nie mam nadmiernych napięć w łydkach, gdy opieram ciężar swojego ciała na strzemionach. Rozluźniam wszystkie mięśnie i stawy w swoim ciele podczas stania w strzemionach. Uważam, że taki dosiad ułatwia możliwość rozluźnienia się. Widuję natomiast bardzo wielu jeźdźców siedzących na siodle jak na fotelu, którzy są tak bardzo spięci, że mam wrażenie, iż napięte mają nawet powieki. Umiejętność rozluźnienia się nie do końca zależy od tego, jak jeździec siedzi na grzbiecie konia. Sposób siedzenia w siodle może ułatwiać albo utrudniać proces rozluźniania. Rozluźnienie się to kwestia pracy bardziej umysłowej. To kwestia kontrolowania przez jeźdźca każdej części swojego ciała. Każdej z osobna. Rozluźnienie ciała najpierw musi odbyć się „w głowie” i w wyobraźni a dopiero potem powinno przełożyć się na fizyczność.

Podobnie jest z ćwiczeniami i sygnałami przydatnymi do konwersacji z wierzchowcem. Z sygnałami i ćwiczeniami, które opisuję w swoich postach. Jeżeli ktoś przeczyta wybiórczo jeden z moich postów i weźmie zbyt dosłownie fizycznie moje porady, to będzie to dużym nieporozumieniem. Myślę, że ci czytelnicy, którzy czytają moje posty regularnie i cyklicznie wiedzą, że każdy sygnał musi obowiązkowo przejść długą drogę zanim stanie się „fizycznie namacalny”. Najpierw jeździec musi wiedzieć, co chce powiedzieć zwierzęciu. Informacja ta jest bardzo często odpowiedzią na pytania i zdania „wypowiedziane” ( mową ciała) przez podopiecznego. Czyli, żeby wiedzieć o co poprosić wierzchowca, najpierw trzeba go zrozumieć. Potem sygnał, który ma być przekaźnikiem informacji, trzeba sobie wyobrazić, a ciało jeźdźca zachowa się w odpowiedni sposób pod to wyobrażenie.

Autorka już raz cytowanego komentarza nie zna i nie rozumie tego procesu i drogi jaką musi przebyć dany sygnał. Autorka jeździ inaczej. Ponieważ ona tak jeździ jak jeździ to według niej jest to najlepszy dowód na to, że jej sposób jest tym dobrym i jedynym właściwym. „W jeździectwie nie ma zapierania się w strzemionach, ani zwiększania "siły" nacisku na strzemiona, by zwolnić. Nie dociska się ziemi ani kiedy się siedzi ani kiedy się stoi. Próbowała Pani dociskać nogami ziemię podczas stania ? Po co, skoro efektem jest tylko niepotrzebne napięcie mięśni i zupełnie zbędny wysiłek.” Autorka nie rozumie, że zwiększanie ciężaru w strzemionach to nie fizyczne siłowanie się ze strzemionami przypominające próbę rozciągnięcia puślisk. Nie rozumie, że zapieranie się to nie jest siłowe napinanie ciała, jak to się dzieje przy siłowym zaciąganiu wodzy przez wielu jeźdźców. Dla autorki komentarza używanie rozumu i wyobraźni dla kontroli swojego ciała i rozmowy z koniem jest abstrakcją. I ja potrafię to zrozumieć. Jeżeli ktoś nigdy nie spróbował takiego sposobu pracy i zawsze i tylko używał zaciśniętych mięśni i siły do jazdy na koniu, to może nie rozumieć mojego przekazu. Jednak jeżeli ja czegoś nie rozumiem, to nie wypowiadam się. Jeżeli jest to temat interesujący mnie, próbuję zrozumieć przekaz. Próbuję go wypróbować, żeby zrozumieć. Dopiero potem ewentualnie wyrażam swoją opinię. Wiem, że nie wszyscy „tak mają”.Wiem, że to kwestia pewnej kultury konwersacji, której wielu ludziom brakuje. Wiem też, że nie zmienię takich ludzi ale przynajmniej mogę tutaj o tym wspomnieć. Zawsze jest szansa, że ktoś z moich oponentów przeczyta ten post.

Wracam jednak do rozpoczętego tematu rozluźniania ciała. Nasze rozluźnianie i napinanie poszczególnych mięśni i stawów jest sygnałem dla naszych wierzchowców. Odruchowe i długotrwałe napinanie ciała jest nieświadomym sygnałem, który jest przez każdego konia odczytywany po swojemu. Takie napięcia naszego ciała nie niosą jednak dobrego przekazu. Są zazwyczaj złym wzorem dla konia do naśladowania. Rozluźnienie ciała przez jeźdźca jest również wzorem z tą różnicą, że jest świadomie przekazywanym. Rozluźnianie ciała przez jeźdźca na końskim grzbiecie jest świadomą czynnością, a nie odruchem. Rozluźnienie można i należy wykorzystywać jako pomoc przy świadomym przekazie informacji, próśb i poleceń.

Takie świadome rozluźnienie musi też przejść swoją drogę - najpierw przez narząd ośrodkowego układu nerwowego a następnie przez wyobraźnię. Polecenie: „rozluźnij się” rzucane przez instruktora w stronę spiętego jeźdźca nie pomoże mu w zapanowaniu nad spinającymi się mięśniami i stawami, blokującymi możliwość swojego ruchu. Takie rzucone hasło nie pomoże ani osobie, która ułożyła w siodle swoje ciało w pozycję siedzącą, ani osobie stojącej i opartej na strzemionach. Mało tego, nawet jeżeli instruktorowi uda się skutecznie wytłumaczyć adeptowi jak powinien zapanować nad odruchem napinania mięśni, to bez równoczesnej pracy nad koniem, rozluźnienie ciała będzie dla jeźdźca niewykonalne. Będzie niewykonalne bez pracy nad rozluźnieniem mięśni konia. Niewykonalne bez pracy nad prawidłowym ustawieniem części jego ciała, bez pracy nad zrównoważeniem i zaangażowaniem zadu. Nie jestem jednak w stanie w jednym poście o wszystkim napisać. Jeżeli więc chcecie zrozumieć jak się rozluźnić na koniu, musicie oprócz tego postu przeczytać inne, traktujące o pracy nad wyżej wymienionymi elementami pracy z wierzchowcem.

A jak popracować nad „samym” rozluźnieniem waszego ciała? W waszym słowniku języka „ludzko – końskiego” musi zabraknąć siłowych sygnałów. Musicie stopniowo pozbywać się wszelkich odruchów siłowego pchania, ciśnięcia czy ciągnięcia. Takie siłowanie się z koniem zawsze generuje siłowe, niezdrowe i niepotrzebne napięcia u obu osobników w parze. Wyobraźcie sobie dwie taneczne pary. Pierwsza para to przystojny mężczyzna, który prowadzi swoją partnerkę w tańcu na subtelny, miękki i sprężysty sposób. Tańczy miękko na nogach z giętkimi i sprężystymi stawami. Chwilowe, powtarzane i delikatne napięcia mięśni jego ciała i rąk subtelnie sugerują partnerce kierunek i sposób postawienia kolejnego i kolejnego kroku. Sugerują sposób poruszania biodrami i torsem. Parter obejmuje partnerkę w lekkim, nienachalnym i przytulającym objęciu. W takiej parze obydwie istoty będą w stanie rozluźnić mięśnie w swoim ciele. Będą w stanie pozwolić swoim stawom na sprężystą pracę. Będą w stanie tańczyć tylko dzięki tak zwanemu napięciu mięśniowemu. (Napięcie mięśniowe (tonus) − zdolność mięśni do przeciwdziałania skurczom biernym na rozciąganie. W warunkach stałego utrzymywania postawy i przy czynnościach codziennych liczne mięśnie są utrzymywane w stanie pewnego napięcia (tonus mięśniowy[1]), tzw. posturalnego lub spoczynkowego, które zapewnia prawidłową postawę, charakteryzującą się symetrią i wyrównaniem posturalnym we wszystkich płaszczyznach[2]. Zjawiska z tym związane podlegają stałej regulacji ośrodkowej za pośrednictwem dróg piramidowych i pozapiramidowych, a także wpływom układu przedsionkowego i móżdżku. Wikipedia) Teraz zobaczcie w wyobraźni drugą parę: facet z przebudowanymi mięśniami, bez finezji i gracji w ruchach. Facet ściągający z krzesła partnerkę broniącą się przed wejściem na parkiet. Zobaczcie partnerkę próbującą przy każdym kroku uciec z „imadłowego” uścisku partnera. Zobaczcie faceta trzymającego kurczowo przy sobie partnerkę, którą musi zmusić pchnięciem albo pociągnięciem do zrobienia każdego kroku. Zobaczcie faceta siłowo trzymającego rękę partnerki, gdy tej uda się wyrwać z uścisku i która kombinuje jak uciec z parkietu. Zobaczcie faceta, który na siłę przyciąga do siebie partnerkę za tą trzymaną rękę. Żadna z osób w tej „tanecznej” parze nie rozluźnić mięśni i nie uelastyczni pracy stawów. Nie muszę chyba wam uświadamiać, że typowe jeździectwo to ta druga para? Że typowy jeździec to partner prowadzący z tej drugiej pary?

Żeby więc móc się rozluźnić na końskim grzbiecie, musicie unikać siłowania się z partnerem. I znów zachęcam do przeczytania innych moich postów, w których piszę o sposobach rozmowy z koniem przy pomocy subtelnych sygnałów. Jeżeli interesuje was temat rozluźnienia ciała podczas siedzenia w siodle, nie możecie ograniczyć się do przeczytania tylko tego postu. Kiedy już zaczniecie przestawiać swoją konwersację z wierzchowcem z siłowej na subtelną, możecie pomyśleć o sposobach świadomego wpłynięcia na swoje ciało. Możecie pomyśleć o sposobach namówienia go, by zechciało uruchomić zablokowane stawy i pozwoliło rozkurczyć się siłowo ściśniętym mięśniom.

Na początek musicie przestać utrzymywać się na grzbiecie konia trzymając się czegokolwiek. Wasze ręce nie powinny utrzymywać was na zaciągniętych wodzach. Nogi nie powinny utrzymywać was w siodle poprzez zaciskanie kolan i ściskanie łydkami. Nie możecie też prostować torsu poprzez nadmierne i przesadne odciąganie ramion do tyłu. Nauczcie się kontrolować swoją szczękę i gdy jest zaciśnięta, rozluźnijcie ten szczękościsk. Musicie nauczyć się luźno i „bezwładnie” opuszczać ramiona bez równoczesnego przykurczania torsu. Trzeba nauczyć się luźno i bezwładnie zwieszać w dół ze stawów biodrowych kości udowe. Ważne jest oddychanie. Zaciągnięte w płuca powietrze rozprowadźcie w wyobraźni wzdłuż kończyn aż do palców rąk i nóg. Nie znaczy to wcale, że macie oddychać głębiej. Nie znaczy, że macie wciągać w płuca większy haust powietrza. Musicie sobie po prostu przy każdym wdechu zwykłego oddychania wyobrazić, że powietrze rozchodzi się po ciele jak dym z papierosa po jakimś pomieszczeniu. O kolejnym wyobrażeniu pisałam już niejednokrotnie. Wasze spięte ciało jest jak paczka kawy hermetycznie zamknięta i odpowietrzona. W wyobraźni otwórzcie tą paczkę, wpuśćcie tam powietrze i pozwólcie, żeby zmielona, sypka kawa opadła w waszym ciele aż do pięt.

Takie ćwiczenia w wyobraźni można robić i stojąc w strzemionach i siedząc pośladkami na siodle, jak na krześle. Różnica jest taka, że przy pozycji stojącej, przy rozluźnieniu, w naszych nogach pozostają napięcia mięśniowe i pozostajemy partnerem tańczącym na własnych nogach. Przy pozycji siedzącej, przy rozluźnieniu, nogi jeźdźca stają się „bezużyteczne” – jak nogi dziecka siedzącego na wysokim krześle. Stają się zwieszone i na niczym nie oparte. Takie „dyndające”. Może od czasu do czasu bezwiednie w coś kopną. Taki jeździec nie jest „tancerzem”. Raczej można go porównać do osoby siedzącej na krześle, które to krzesło niosą np. cztery osoby. Każda trzyma za jedną nogę krzesła. Nawet jeżeli te cztery osoby niosą krzesło w tanecznych pląsach, to jest to ich taniec, a nie taniec pasażera na krześle.

Przy rozluźnianiu ciał jeźdźca ważna jest też umiejętność patrzenia „panoramicznego”. Człowiek wbrew pozorom widzi dość szeroko. Z głową i gałkami ocznymi skierowanymi na wprost, przy pewnym skupieniu się można zobaczyć to co dzieje się po bokach naszego ciała. Oczywiście do pewnej granicy. Taki sposób patrzenia trzeba wyćwiczyć. Ja ćwiczyłam nie tylko na grzbiecie konia. Ćwiczyłam przez pewien czas w każdej sytuacji, gdy musiałam albo chciałam przejść jakiś odcinek drogi. Ćwiczyłam idąc do stajni i podczas spacerów z psami. Ćwiczcie więc, chociażby po to, żeby nie wlepiać wzroku w końską szyję. Ćwiczcie po to, żeby czuć ruch konia, tak jak się go czuje przy zamkniętych oczach.




Muszę jeszcze wspomnieć, że wszystko co opisuję w moich postach ( pokazuję w niektórych filmikach), jest pewnym wzorem i ideałem do którego dążymy. Jest wzorem idealnego dosiadu, idealnej komunikacji z koniem, idealnego ustawienia i zrównoważenia jego ciała itd. Jest ideałem, którego raczej nigdy się nie osiąga. Opis ideału, uzmysłowienie jeźdźcowi jak ma on wyglądać, jest po to, żeby wiedział on nad czym pracować i do czego dążyć. Patrząc na parę jeździecką nie myślę sobie na przykład – „o jak super ta para pracuje” - bo im wszystko wychodzi. Obserwując parę jeździec - koń nie szukam finalnego efektu pracy tej pary. Ja widzę, czy jeździec czuje i rozumie popełniane błędy i niedoskonałości we wspólnej pracy. Widzę, czy ich szuka i czy próbuje je wyczuć. Widzę, czy pracuje nad zniwelowaniem błędów i poprawą komunikacji czy nie. Bo te błędy pojawiają się zawsze – na każdym etapie umiejętności jeździeckich. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, która działa na koniu według ustalonego szablonu i przepisu pracy. Osoba, która na każdym koniu pracuje tak samo. Która powiela w nieskończoność te same błędy licząc, że może w końcu coś się uda. Fatalnym jeźdźcem jest dla mnie osoba, dla której celem jest to, żeby zrobić na innych spektakularne wrażenie i żeby ten cel osiągnąć w „błyskawicznym” czasie. Ale jest to moje subiektywne podejście. Każdy ma prawo do swojego podejścia do jeździeckich poczynań ludzi.





sobota, 20 kwietnia 2019

ZATRZYMAĆ KONIA I MIĘŚNIE BRZUCHA JEŹDŹCA


https://www.canva.com/design/DADYDAL7zaw/view
Napisałam już jeden post na temat tego, jak jeździec powinien pracować nad zatrzymaniem konia. Pisałam tamten post w kontekście nauki początkującego jeźdźca. Nie myślałam o kolejnym. W wielu postach zapisałam wskazówki dotyczące pracy z wierzchowcem nad regulowaniem tempa. Namawianie podopiecznego do zwolnienia tempa i rytmu, do przejścia do niższego chodu i do stój, to praktycznie ta sama praca. I na pewno elementem tej pracy nie powinno być hamujące zaciąganie wodzy. W wielu postach pisałam też o pracy mięśniami brzucha przez jeźdźca i o tym, że dzięki tym mięśniom można zrezygnować całkowicie z hamującej pracy wodzami. Tak jak wspomniałam, nie myślałam o kolejnym poście o tej tematyce, ale znajoma podesłała mi artykuł pod tytułem: „Jak powinno wyglądać prawidłowe zatrzymanie konia?”. https://gallop.pl/zatrzymanie-konia/?fbclid=IwAR3TRcVyIbEPkvqNgj25g4NdoDQBYDyGa_yBKYR7ewuDwMUuiqKCl1_X_Sc Dodała do linku pytanie: Pani Olgo, o co chodzi z tym zatrzymaniem konia "Zamykamy równocześnie obie łydki, zamykając przy tym rękę" ?

Co ciekawe, już zdjęcie wyróżniające artykuł ukazuje nieprawidłowe zatrzymanie zwierzęcia. Nie spodziewałam się więc dobrego artykułu. Tym bardziej, że na początku tekstu przytoczona jest definicja prawidłowego zatrzymania się konia, a wstawione zdjęcia w żaden sposób jej nie ilustrują. Artykuł był w stylu filmów instruktażowych, które opisałam w poście pt: 
Jak to się robi?. Z artykułu wynika, że żeby zatrzymać konia, to „tu” należy przycisnąć, a „tam” zaciągnąć. Weszłam na fb i pod postem z linkiem do artykułu (https://www.facebook.com/257402547694312/posts/1838010836300134/) znalazłam komentarze doradzające lepszy dobór zdjęć i pytanie: „Zamykamy obie łydki... czyli?”. Przyznam, że ucieszyły mnie te komentarze. Nie doczekały się one jednak odpowiedzi, co uważam za brak szacunku i lekceważenie czytelnika. Ostatnio spotkałam się ze stwierdzeniem, że: „skoro ktoś sobie nie radzi z koniem w każdych warunkach, to powinien zrezygnować z tego sportu”. Brak odpowiedzi na pytania pod artykułem to traktowanie czytelnika w podobny sposób: jeżeli ktoś nie rozumie co piszemy, to powinien zrezygnować z tego sportu. Ale to moje zdanie. Podejrzewam jednak dlaczego osoby zadające pytania w komentarzach nie doczekały się odpowiedzi. Śmiem twierdzić, że przyczyną jest brak wystarczającej wiedzy i zrozumienia zagadnienia, tych, którzy powinni na te pytania odpowiedzieć. Twierdzę tak w myśl powiedzenia: „Jeśli nie potrafisz wytłumaczyć czegoś w prosty sposób, to znaczy, że tak naprawdę tego nie rozumiesz” (Albert Einstein).

Jak więc pracować nad namówieniem wierzchowca do zatrzymania? Przede wszystkim jeździec nie może na etapie nauki swojej czy konia zakładać, że podopieczny powinien zatrzymać się po jednym sygnale. To przyjdzie z czasem. Przyjdzie, gdy jeździec wypracuje sposób przekazywania prośby w zrozumiały i bezbolesny dla zwierzęcia sposób. Przyjdzie, gdy koń będzie rozumiał przekaz a jego warunki fizyczne pozwolą mu na wykonanie polecenia po jednym sygnale. Przyjdzie wtenczas, gdy para jeździec-koń zgra się we wspólnej pracy. A to wymaga czasu, ćwiczeń i rozumienia problemów oraz błędów jakie napotyka się przy takiej pracy.

Po drugie, zwierzętom tym dużo łatwiej wykonać prośbę opiekuna, gdy pracują pod nim z zaangażowanym zadem i wyprężonym grzbietem. Łatwiej nawet odpowiedzieć właśnie na prośbę: „stój”. Koń pracujący we właściwej postawie to zwierzę „idące przed jeźdźcem”. O co w tym chodzi? Jak zwykle odwołam się do waszej wyobraźni. Siedząc w siodle wyobraźcie sobie, że nie jedziecie wierzchem tylko powozicie wozem drabiniastym stojąc na jego podłodze. Stoicie w rozkroku na lekko ugiętych nogach. Koń przed wami ciągnie wóz. Wszystko jednak musi tworzyć spójną całość. Wóz jest mały, a koń zaprzężony bardzo blisko przedniej krawędzi wozu. Gdy siedzicie na grzbiecie wierzchowca, musi towarzyszyć wam uczucie, że jest on „przed wami”- jak w zaprzęgu. Gdyby wasz podopieczny był człowiekiem, to powinien iść przed wami we wspólnym marszu „gęsiego”. Taki wierzchowiec „przed” jeźdźcem, to zwierzę idące od zadu z wyprężonym grzbietem. To zwierzę skupione na pracy i jeźdźcu. To zwierzę dające się prowadzić w delikatny i subtelny sposób. Konie niestety mają ogromną tendencję do cofania się pod rozkraczone nogi jeźdźca i chowanie się za jego plecy. Tam koń może „ukryć się” i wprowadzać swoje pomysły do jazdy z balastem na plecach. Dlaczego konie to robią? Z różnych przyczyn. Oszczędzają słaby zad. Zaciągnięte wodze przez jeźdźca nie pozwalają zwierzęciu „wyjść do przodu”. „Chowają się za plecami jeźdźca” mając nadzieję na ucieczkę od bólu i dyskomfortu – od bólu pyska, szyi, przegiętych w dół pleców i sztywnego zadu. I dlatego, że siedzący na nich jeźdźcy nie potrafią wytłumaczyć im, że pozycja „przed jeźdźcem” będzie dużo wygodniejsza i bardziej komfortowa przy wspólnej pracy.

Żeby jednak konie mogły nabudować mięśnie i kondycję zadu i mogły bez problemu iść „z przodu”, muszą „tam” pracować nawet ze słabym zadem. Człowiek powodujący wierzchowcem z siodła musi egzekwować od niego taką właśnie pozycję mimo niechęci i oporu podopiecznego.

Jak namówić konia do wyjścia „przed” jeźdźca? Zwierzę musi być prowadzone na oddanych wodzach. Nie rzuconych i nie zaciągniętych – jeździec musi mieć wrażenie, że ma tak długie ręce, że dłońmi trzyma wędzidło. Nie wolno mu jednak przyciągać wędzidła do siebie nawet wówczas, gdy chce poprosić wierzchowca o zwolnienie tempa i zatrzymanie. Na pewno jeździec nie powinien też wypychać konia przed siebie biodrami wspomaganymi torsem, ponieważ ciało potrzebne będzie mu do przekazywania sygnałów hamujących. Dlatego o przyjęcie pozycji przed jeźdźcem człowiek musi prosić podopiecznego swoimi łydkami. Ale łydkami aktywnie pracującymi, a nie ściskającymi boki kłody konia. Łydki jeźdźca muszą być przekaźnikiem prośby: „wyjdź przede mnie” i równocześnie powinny (między innymi) pracować jak masażysta, rozluźniając mięśnie brzucha podopiecznego.

Jak już wspomniałam, prośbę o zwolnienie tempa, o nie rozpędzanie się (w reakcji na aktywne łydki) i o zatrzymanie, jeździec powinien przekazywać zwierzęciu swoim ciałem. Najbardziej istotną rolę w procesie „hamowania” pełnią mięśnie brzucha człowieka. To jest hamulec, który podczas pracy na grzbiecie konia powinien pracować nieustannie. Nieustannie, tylko z różnym natężeniem w zależności od sytuacji. Zazwyczaj jeźdźcy próbując uruchomić mięśnie brzucha wciągają go w siebie, podnoszą do góry mostek, żebra i spięte ramiona, co utrudnia albo całkowicie blokuje im oddychanie. Nie tak to powinno wyglądać. Zanim „poszukacie” u siebie mięśni brzucha i nauczycie się je rozciągać, rozluźnijcie ciało. Opuśćcie mostek i zwieście luźno ramiona. Rozluźnijcie pośladki, pozwólcie swobodnie i luźno zwisać udom. Oddychajcie równo i spokojnie. Przy rozluźnionym już ciele, wewnątrz swojego brzucha naciśnijcie mięśniami tegoż brzucha na pęcherz. Musicie poczuć ucisk na pęcherz, aż do krocza i nie odpuszczać tego ucisku. Teraz ponownie sprawdźcie stan rozluźnienia swojego ciała – opuśćcie mostek, zawieście luźno ramiona........ Nadal czując nacisk na pęcherz i krocze podciągnięcie swój pępek w górę na tyle wyraźnie, by poczuć lekki nacisk na żołądek. Tak rozciągnięte mięśnie brzucha zastąpią hamujące zaciąganie wodzy.




Na prośbę o zatrzymanie składa się kilka informacji, które przesyłamy podopiecznemu. Uruchamiamy hamulec w maksymalnym natężeniu, czyli rozciągamy mięśnie brzucha. Zwalniamy aż do zatrzymania ruch swoich bioder. „Stoimy na wozie” i mimo chęci zatrzymania wierzchowca, do ostatniego kroku prosimy go, by szedł przed nami, by szedł „przed wozem”. Do ostatniego kroku oddajemy podopiecznemu ręce i wodze, by mógł zatrzymać się w pozycji przed nami z zaangażowanym zadem i wyprężonym grzbietem. Dzięki takiej pracy nad zatrzymaniem koń będzie mógł ruszyć z pozycji stój z zaangażowanym zadem. Dzięki temu, w odpowiedzi na prośbę jeźdźca o ruszenie, będzie mógł pierwszy krok wykonać zadnią kończyną i ciągle prężyć w górę grzbiet.

Nie wiem co w potocznym jeździeckim słownictwie oznacza: „zamknąć obie łydki” i „zamknąć rękę”. W pracy nad prośbą o zatrzymanie wierzchowca nie widzę potrzeby zamykania czegokolwiek. Wiem natomiast, że łydki jeźdźca powinny przekazywać podopiecznemu świadome i zrozumiałe prośby, a ręce powinny pozwolić „wyjść zwierzęciu do przodu”. Nawet właśnie podczas pracy nad pozycją: stój. Co wam opisałam, mam nadzieję, w dość obrazowy sposób.


Powiązane posty:
Mięśnie brzucha u jeźdźca
Niby koń a żółw

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga




piątek, 8 marca 2019

MAM "DELIKATNĄ RĘKĘ", WIĘC SZUKAM MOCNEGO WĘDZIDŁA



Wiecie, że wędzidło nie jest narzędziem, które należy używać do wymuszania zwolnienia tempa konia? Wiecie, że nie jest narzędziem do przekazywania polecenia przejścia do niższego chodu albo do zatrzymania? Ci z was, którzy regularnie czytają moje posty, na pewno to wiedzą. Wiedzą, że wędzidło to nie hamulec – ale to teoria. Ciężko przełożyć teorię na praktykę. Jestem pewna, że większość z was wykorzystuje wędzidło do „hamowania” swoich podopiecznych. Nie piszę tego z jakąś pretensją. Nie, bo wiem jak trudno jest nauczyć się rozmawiać z koniem o tempie i rytmie chodów bez zaciągania wodzy. Wymaga to sporego poświęcenia. Trzeba poświęcić czas i pieniądze na zdobywanie wiedzy. Trzeba poświęcić sporo czasu i mieć dużo samozaparcia i cierpliwości, bo efekty pracy przychodzą stopniowo i nie są spektakularne. W oczach jeźdźców „tradycyjnie” jeżdżących taka praca będzie sprawiała wrażenie „cofania się w rozwoju” – jeździeckim rozwoju. Często przestawianie się na pracę bez hamującego wędzidła wymaga rezygnacji na jakiś czas z zaawansowanej pracy z koniem, rezygnacji z ćwiczenia skoków przez przeszkody, rezygnacji z pracy nad wyższymi figurami ujeżdżeniowymi. Wymaga nawet czasami rezygnacji na jakiś czas z wypraw w teren albo pracy w galopie. Oczywiście każda para jeździecka (jeździec i koń) to osobny przypadek i podejście do pracy powinno być indywidualne. Tak czy inaczej, trzeba w pracy z koniem wrócić do jeździeckich podstaw. Trzeba spróbować w pracy z końmi czegoś nowego, nieznanego. Prawie wszyscy jeźdźcy zdobyli swoje umiejętności jeździeckie w tradycyjnej, zamordystycznej i represyjnej „szkole” jazdy konnej, więc praca bez hamulca w rękach jest czymś nowym i nieznanym. Bardzo trudno osobom jeżdżącym konno już jakiś czas zdecydować się na takie zmiany.

Czytelnicy moich postów wiedzą też, że wędzidło i wodze nie są narzędziem, które powinno służyć do ściągana końskiej głowy i szyi w dół. Ale realia są podobne, jak w przypadku używania wodzy jako hamulca. Wielu jeźdźców pracuje siłowo wędzidłem i wodzami nad ustawieniem głowy i szyi wierzchowca. Taka praca przynosi sporo problemów. Konie buntują się przeciw represyjnemu działaniu wędzidła. Wieszają się na nim, wyrywają wodze, rzucają głową, pędzą w wyższych chodach zamiast zwalniać, odmawiają pracy w jedną ze stron itd.

Kiedy jeździec musi zmierzyć się z takimi problemami, przychodzi właśnie czas na decyzję, jaki wybrać sposób na zniwelowanie buntu konia i błędów popełnianych podczas wspólnej jazdy. Jeżeli jeździec zda sobie sprawę z tego, że błędy popełnia właśnie on, a nie podopieczny, to jest duża szansa na zmiany sposobu dogadywania się z wierzchowcem. Jest szansa na to, że jeździec podejmie decyzję o przestawieniu się na świadomy i bez – siłowy sposób współpracy ze zwierzęciem.

Jeżeli jednak winą za bunt i błędy we wspólnej pracy człowiek obarczy wierzchowca, to szuka on takich sposobów: „Szukam jakiś polecanych wędzideł dla konia, którego nosi w galopie. Muszę trochę utemperować swojego, bo niesamowicie się męczę nad wstrzymaniem go. Szukam zwyczajnie mocniejszego wędzidła”.

Ja w takim przypadku radziłabym używać zwykłego („delikatnego”) wędzidła i popracować z koniem nad jego równowagą, nad regulowaniem jego tempa i rytmu przy pomocy ciała a nie wodzy. A także nad rozluźnieniem i skupieniem na pracy. Ostatnio zostałam dość nieładnie skrzyczana przez pewną amazonkę, której taka odpowiedź się nie spodobała. Takim jeźdźcom wydaje się, że im bardziej są agresywni w dyskusji na ten czy inny temat, tym bardziej wiarygodne są ich deklaracje, że są znakomitymi i świadomymi jeźdźcami. Jednak już sam fakt szukania mocnego wędzidła wskazuje na to, że jeździec cały układ z koniem wypracowuje na jego buzi. Wskazuje na to, że cała „rozmowa” z podopiecznym odbywa się z pyskiem zwierzęcia. Wskazuje na to, że poprzez siłową presję na pysk człowiek próbuje rozwiązać wszystkie problemy. Skoro nie działa zwykłe, to jedyną pomoc widzą w wędzidle, które wzmocni działanie ich rąk. Wzmocni na tyle, że zwierzę zacznie „respektować” sygnały, a nie buntować się na nie. Bardzo chcą przy tym przekonać wszystkich dookoła, ale także i siebie, że mimo szukania wędzidła o mocniejszym działaniu, mają „delikatną rękę”. Nawet nie zastanawiają się jak kuriozalnie to brzmi: „mam „delikatną rękę”, więc szukam mocniejszego wędzidła dla konia”.

Z doświadczenia wiem, że mocne wędzidło pogłębia tylko problemy. Koń pędzi w galopie głównie z powodu braku równowagi. Tylko praca nad zrównoważeniem ciała pozwoli zwierzęciu bez problemu zrozumieć i wykonać polecenia zwolnienia tempa czy przejścia do niższego chodu. Silne działanie wędzidłem powoduje, że jeździec podtrzymuje przeciążone na przodzie ciało konia. Skoro jeździec podtrzymuje, to koń uwiesza na wędzidle i rękach jeźdźca coraz większy ciężar. Podganiany do przodu koń, który utracił równowagę i przeciążył przód ciała, przechyla się do przodu coraz mocniej i coraz wyraźniej szuka ratunku i oparcia na wodzach i rękach jeźdźca. Po jakimś czasie już nie musi być podganiany, bo nieustannie sam przyspiesza ratując się w ten sposób przed upadkiem.

Jak działają mocniejsze wędzidła? Na zasadzie bloczka – jeździec używając tej samej siły przy pracy wodzami jaką używa przy zwykłym wędzidle, działa na koński pysk z dużo większą siłą. Jeździec przy niewielkim nakładzie siły zadaje dużo większy ból niż na zwykłym wędzidle. Jeździec przy niektórych z mocniejszych wędzideł może też zacząć wkładać w pracę wodzami mniej siły, a nacisk wędzidła na pysk i tak się zwiększy. Niektóre z mocniejszych wędzideł dają możliwość siłowego nacisku również na potylicę i dolną szczękę od spodniej strony. Chyba właśnie możliwość zmniejszenia nakładu siły w rękach przy stosowaniu mocnych wędzideł daje wielu jeźdźcom przekonanie o posiadaniu „delikatnej ręki”.

Przy pracy mocnymi wędzidłami, ból zadany w pysku zwierzęcia staje się dla niego nie do wytrzymania. Dlatego wierzchowce uciekają przed bólem w pysku „przyklejając” brodę do piersi. Mimo, że ból szyi przy takim jej ułożeniu przynosi ogromną ilość cierpienia, to konie „decydują” się na jej „złamanie” i przeganaszowanie, wybierając w ten sposób mniejsze „zło”. To, że dzięki temu koń przestaje wisieć na rękach jeźdźca nie oznacza, że odciążył przód ciała i je zrównoważył. Dźwiganie przeciążonego przodu ciała przejmują mięśnie z przedniej części ciała. Napinają się one do granic możliwości i podtrzymują całe zwierzę, ratując przed upadkiem.



zdj. Pixabay

Napięte mięśnie i ciężar z przodu ciała konia oznaczają, że siła napędowa konia – czyli „silnik”- jest w przednich kończynach zwierzęcia. Co oznacza dalej, że zadnie kończyny są w minimalnym stopniu zaangażowane do racy i nie kroczą pod kłodą. Bez tego zaangażowania tylnych nóg, czyli bez podstawienia zadu, końskie plecy są przegięte w dół zamiast prężyć się w górę. W efekcie wierzchowiec staje się jednym wielkim „kłębkiem” spiętych mięśni i sztywnych stawów. Trzeba być idiotą, żeby myśleć, że przy takim stanie rzeczy zwierzę nie odczuwa bólu, dyskomfortu i że jego ruchowe możliwości nie są w znacznym stopniu umniejszone. Taki koń zazwyczaj w stępie się wlecze, a w kłusie trzeba go pchać – jeźdźcy angażują do pchania pięty, ostrogi, bat i swoje spięte, również do granic możliwości, pchająco – uciskające ciało. Natomiast w galopie takie konie nadal pędzą, szczególne na widok drążków i przeszkód. Jest jednak pewna możliwość, dzięki której ich ruch w galopie stanie się nieco wolniejszy – dzieje się tak, gdy dostaną się pod „pomoce” jeźdźca, który wykorzysta je do ściśnięcia konia jak w imadle.

Jak widzicie mocne wędzidło włożone do końskiego pyska nie rozwiąże problemów w pracy ze zwierzęciem. Pracę z takim koniem trzeba zacząć od namawiania go do podniesienia przodu ciała. Żeby koń mógł go podnieść, musi podnieść najpierw głowę i szyję, którą przez długi czas powinien nosić ustawioną w poziomie. Jeździec musi prosić podopiecznego o nie obciążanie wodzy i rozluźnienie szyi. Do tego potrzebne jest delikatne wędzidło, wiedza i wyczucie. Potrzebne są stabilne ręce jeźdźca, którymi człowiek musi umieć pracować niezależnie od ciała. Jeździec musi nauczyć się utrzymywać swoje ciało w równowadze od stóp po czubek głowy, bez konieczności pomagania sobie rękoma przy budowaniu i utrzymywaniu tej równowagi. Jeździec musi nauczyć się dzięki tej zrównoważonej postawie odciążać końskie plecy. Musi nauczyć się ruchem swoich bioder (anglezowaniem w przypadku kłusa anglezowanego) określać zwierzęciu o jaki prosi rytm i długość stawianych kroków (zadnimi kończynami). Ciało jeźdźca powinno otrzymać w tej pracy wsparcie od aktywnie pracujących łydek. Łydki powinny również namawiać wierzchowca do przesunięcia kroczących zadnich kończyn pod kłodę. Nie mówiąc już o pracy nad rozluźnieniem mięśni kłody. Tak w wielkim skrócie przedstawia się scenariusz pracy z koniem pędzącym w galopie. W zasadzie o tej pracy piszę nieustannie od paru lat w moich blogach – wszystkie cztery blogi to rozszerzony scenariusz pracy z końmi również pędzącymi. Zapraszam do czytania. Zapraszam też na treningi. Zachęcam do wykonywania ćwiczeń opisanych w poniższych postach.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/10/cwiczenia-przygotowujace-do-galopu.html

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/11/cwiczenia-w-stepie-i-kusie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/cwiczenia-przygoptowujace-do-galopu.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/zagalopowanie-z-kusa-anglezowanego.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/05/przejscia-cwiczenia-na-podstawienie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/08/wolty-osemki-przejscia-drazki-zucie-z.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/10/kus-cwiczebny.html

Ciągle jednak jest niewielu jeźdźców, którzy korzystają z takich zaproszeń. Ciągle wolą szukać narzędzi do jady konnej, a nie wiedzy na temat tego jak zrozumieć konia i w zrozumiały dla niego sposób przekazywać mu prośby. Oto kolejny przykład na potwierdzenie puenty postu (a jest ich mnóstwo): „Mój koń przeszedł przez etap akceptacji wędzidła i ręki na delikatnej, pustej, dwułamanej oliwce. Rozglądam się za czymś mocniejszym, co wytłumaczy mu, że jeden sygnał wystarcza, żeby zwolnić. Zgłaszam się z tym tutaj (grupa „wsparcia” - mój przypis), bo rodzai wędzideł jest masa i wygrzebać z nich cokolwiek jest prawdziwą sztuką wyczynu.....ładnie proszę o jakieś polecane i jeśli są to jakieś "wymyślne" wędzidła - to jakiś opisik;)”.

Tak, rynek jeździecki oferuje całą masę narzędzi do poskromienia konia. Na koniec będę złośliwa – takie grupy wsparcia uświadomiły mi, że w typowym jeździectwie najważniejsze jest to, żeby koń ubrany był w czaprak, owijki i nauszniki z najnowszych kolekcji, które kolorem konieczne powinny pasować do maści podopiecznego. Po co jakaś wiedza.


Pisownia cytatów oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



środa, 20 lutego 2019

KOŃ KULEJE


Może wyda się wam to nieprawdopodobne ale większość koni wykorzystywanych do pracy pod jeźdźcem kuleje. Mówię o kulawiźnie z zadniej strony konia. Kulawizna ta jest dość wyraźnie widoczna. Jednak jeźdźcy jej nie zauważają, bo nie chcą jej zobaczyć. Natomiast ci, którzy ją widzą, często problem bagatelizują. Dlaczego? Kulawizna jest widoczna głównie w stępie, a ponieważ stęp jest chodem traktowanym po macoszemu, to prawie nikt nie przywiązuje do tego wagi. W kłusie już dużo trudniej ową nierówność w chodzie zauważyć. Poza tym, jeżeli większość koni nie stawia zadnich kończyn w równym rytmie i z tą samą długością kroku, to dla wielu ludzi problem znika. Kulawizna zaczyna być problemem dla jeźdźców dopiero wówczas, gdy wierzchowiec zaczyna wyraźnie utykać w kłusie i galopie. Taka „niewidzialna” kulawizna po jakimś czasie skutkuje często stanami zapalnymi i to niejednokrotnie w całym ciele zwierzęcia. A w zasadzie nie sama kulawizna tylko jej przyczyny. Stan zapalny trudno przeoczyć, ale jeźdźcy nie wiążą go z brakiem równego i płynnego chodu swojego podopiecznego.

Z uporem „maniaka” zwracam jeźdźcom uwagę na te kulawizny. Czasami słyszę w odpowiedzi: „nie, mój koń nie kuleje”. Niektórzy opiekunowie swoich rumaków dodają: „to nie kulawizna, mój koń tak po prostu już ma”. Czasami nie słyszę żadnej odpowiedzi ale przez chwilę taka osoba przygląda się ruchowi swojego konia. Jednak to przyglądanie nie przynosi żadnej refleksji.

Pewien młody koń z powodu takiej kulawizny nie chciał chodzić na lonży w lewą stronę. Podpowiedziałam opiekunom z jakiego powodu koń wchodzi do środka i podchodzi do osoby lonżującej. Podchodząc, ich wierzchowiec próbuje coś im „powiedzieć”. „Powiedzieć”, że podczas chodzenia i biegania w lewo, czuje ból i dyskomfort. Reakcją opiekunów zwierzęcia była całkowita rezygnacja z pracy na lonży. Koń pracuje tylko pod jeźdźcem. Amazonka, dosiadająca tego konia, nie może namówić go do jazdy w lewą stronę w żadnym z chodów. Pracuje więc na nim tylko w prawą stronę. Naprawdę ciągle zadziwia mnie brak refleksji u jeźdźców i opiekunów koni.

Cóż to za kulawizna, której nikt nie zauważa? Ruch zadnich kończyn wygląda w ten sposób: koń jedną z nóg stawia krok krótki, szybki i z wyraźniejszym zaangażowaniem do pracy stawów w nodze. Drugą nogą stawia krok długi, wolniejszy i szurający po podłożu. Z jakich powodów taka kulawizna się pojawia? Przyczyną są napięcia i bolesność w odcinku krzyżowo – lędźwiowym końskich pleców. A napięcia powstają w efekcie złej pracy z wierzchowcem.

Weźmy jako przykład młodego konia, który nie chce chodzić w lewą stronę. Jego lewa zadnia noga jest tą nogą „szurającą”, czyli ból i większe napięcia powstały z lewej strony odcinaka krzyżowo – lędźwiowego pleców. Problem zaczyna się w momencie, gdy człowiek zabiera się za nauczenie zwierzęcia biegania na lonży. Ta nauka ogranicza się do straszenia batem i siłowego utrzymywania wierzchowca na kole. Im bardziej koń nie chce iść, tym bardziej się go straszy. Im bardziej się go straszy, tym szybciej koń ucieka od bata – ucieka do przodu i w bok, by być jak najdalej od jego zasięgu. Im bardziej ucieka, tym bardziej wiesza się na lonży przytrzymywanej przez osobę „lonżującą” i „uczącą”.

To uciekanie w bok i wieszanie się na lonży koń realizuje głównie przy pomocy zewnętrznej łopatki. Na takie zachowanie podopiecznego jeźdźcy reagują zazwyczaj w ten sposób, że zapierają się, by na maksymalnie napiętej lonży utrzymywać i podtrzymywać konia. Skoro wierzchowiec wypada zewnętrzną łopatką na zewnątrz, to na pewno jego zad zostaje wewnątrz koła. Czyli przednie kończyny zwierzęcia kroczą torem po większym kole, a zadnie kroczą torem po mniejszym kole. U konia pracującego w tak krzywym ustawieniu powstają napięcia i sztywności mięśni i stawów. Koń pracujący w tak krzywym ustawieniu nie jest w stanie zaangażować i podstawić zadu, co jest jednym z warunków pracy nad rozluźnieniem ciała. Brak możliwości podstawienia zadu przez wierzchowca oznacza też, że pracuje on z człowiekiem i pod nim z kręgosłupem przegiętym w dół.

Te napięcia powstające w wyniku krzywego ustawienia ciała rozciągają się wzdłuż przekątnej grzbietu. Zaczynają się z zewnętrznej strony szyi tuż przy potylicy, pojawiają się przy zewnętrznej łopatce i docierają do wewnętrznego biodra. Po drodze największe „spustoszenie” napięcia robią w okolicy lędźwiowo - krzyżowej końskich pleców. Tam gromadzi się największy ból spowodowany napięciami. I ten właśnie ból jest przyczyną tego, że koń ciągnie i szura kończyną. Z tej przyczyny drugą nogą koń stawia szybki krok, by wewnętrzna noga – od pleców w dół, jak najkrócej była obciążona. To krzywe ustawianie ciała konia zawsze jest bardziej wyraźne podczas chodzenia w jedną ze stron i właśnie w tą stronę wierzchowce chodzą mniej chętnie.

W przypadku młodego konia (którego wzięłam jako przykład) krzywizna ciała jest wyraźniejsza, gdy zwierzę ma iść w lewą stronę. Mądre zwierzę nie chce czuć bólu i dyskomfortu, więc odmawia biegania w tą stronę i próbuje zasygnalizować problem swojemu opiekunowi. Konie to inteligentne stworzenia. Niestety często trafiają na nieinteligentnych opiekunów i jeźdźców. Wysiłki zwierząt w kierunku porozumienia się z taką nieinteligentną ludzką istotą nie mają szans na powodzenie.

Takie konie, jak przykładowy młodziak, siłą i strachem zmuszane są do ruchu w każdą ze stron. Przy takim bieganiu pogłębia się ich problemy z krzywym ciałem i napięciami. Efektem takiego traktowania konia, oprócz nierówności w stawianych krokach, jest brak chęci i możliwości zwierzęcia do radosnego i sprężystego ruchu w stępie. Przykładowy młody koń idąc stępem, wlecze się niemiłosiernie kontemplując ból i cierpienie. Mając cztery lata wygląda na zmęczonego czternastolatka i porusza się jak dwudziestoczterolatek. Chociaż prawdę mówiąc, nie jak każdy dwudziestoparolatek. Dwudziestopięcioletnia klacz, pracująca ze mną lat kilkanaście, chodzi w stępie dużo bardziej aktywnie, radośnie i sprężyście niż to czteroletnie zwierzę. Opiekun takiego wlokącego się konia cieszy się natomiast niezmiernie z nieaktywnego ruchu tłumacząc sobie, że to taki super spokojny wierzchowiec.

Kolejnym efektem takiego traktowania zwierzęcia jest to, że w kłusie i galopie biegnie ono z nadmiernym tempem, mając nadzieję, że ucieknie od bólu i cierpienia. Biegnie też tak, bo wymusza to na nim brak równowagi i przeciążony przód ciała. Tu reakcją jeźdźca są okrzyki: „o jak super, to taki energiczny koń!”. Biegnąc z nadmierną prędkością i krzywym ciałem na kole, przykładowy czterolatek nie ma szans na precyzyjne i prawidłowe ustawienie ciała, pozwalające na swobodne pokonanie trasy. Opiera więc on swój cały ciężar na lonży, którą przytrzymuje lonżujący człowiek, przybierając pozycję narciarza wodnego. To wieszanie się na lonży przynosi kolejne niekorzystne zdrowotnie konsekwencje. Zwierzę zaczyna odczuwać coraz większy ból i napięcia w szyi. Ten problem również sygnalizuje swojemu opiekunowi rzucając głową i przeginając ją nienaturalnie na boki. Przeginając - ciągnie jedną ze stron wędzidła, do którego człowiek przyczepił lonżę albo jakiś patent ściągający głowę konia w dół. Dla jeźdźca oznacza to, że koń zaczyna wędzidło akceptować. Wszystko przecież można sobie wytłumaczyć.

Teraz podzielę się z wami moją prywatną historią. Mój pierwszy koń kulał na prawą przednią nogę. Ta kulawizna nie zawsze była widoczna. Uwydatniała się przy próbie mocniejszego działania wodzami. Ten problem, jak się dowiedziałam po jego kupnie, „ciągnął się” od zawsze. Leczono mu tą nogę i poddawano różnym leczniczym zabiegom, niestety bez efektów. Znajomy ze stajni zaproponował, że pokaże mojego konia lekarzowi weterynarii z Holandii. Wizyta lekarza w stajni była raczej towarzyska, mój wierzchowiec i jego problem miał być przedstawiony przy okazji tej wizyty. Diagnoza była taka: problem tego konia leży w jego tyle. Wówczas taka informacja była dla mnie abstrakcją. Byłam jeźdźcem z rocznym szkółkowym „stażem”. Nie rozumiałam zupełnie tego przekazu. Nie miałam też możliwość wypytać o szczegóły ale wówczas i tak nic bym pewnie z tych tłumaczeń nie zrozumiała. Dlaczego wam to opowiadam? Dlatego, że właśnie problem opisywany w tym poście powoduje, że z czasem nierówne i nieregularne stają się również kroki stawiane przez przednią kończynę konia. Kończynę przekątną do „szurającej” tylnej. Ta kulawizna uwidacznia się głównie w kłusie. Jest to ciągle efekt spiętych i bolących końskich pleców i bioder, a także tego, że zwierzę odciąża „szurającą „ zadnią nogę, przeciążając tym samym przednią po drugiej stronie ciała. Nie jest to defekt czy kontuzja nogi przedniej. Teraz to wiem i rozumiem dlaczego zabiegi fundowane przedniej kończynie mojego konia nie dawały żadnej poprawy.

Opisując problem kulejących koni oparłam się na przykładzie pracy na lonży. Chyba nie muszę tłumaczyć, że dokładnie takie same procesy zachodzą w końskim ciele podczas jazdy wierzchem! Nie muszę chyba mówić, że wieszanie się konia na zewnętrznej wodzy jeźdźca i wynoszenie zewnętrzną łopatką, będzie skutkować takimi samymi problemami, jakie przynosi uwieszanie się zwierzęcia na lonży. Nie muszę też mówić, że niechętny do chodzenia w lewo czterolatek, zmuszony strachem i siłą do ruchu w tą stronę, będzie coraz bardziej napinał i usztywniał swoje obolałe ciało. Będzie napinał i usztywniał głównie odcinek krzyżowo – lędźwiowy swoich pleców.




Posty powiązane:
Jak pracować z koniem na lonży

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...