Wiele koni szkółkowych, prywatnych, rekreacyjnych i sportowych notorycznie i nieustannie kuleje. Tak, dobrze widzicie – wiele koni, bardzo wiele koni. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wiele. Ich opiekunowie i jeźdźcy często nie widzą tych kulawizn albo nie chcą ich widzieć. Czasami jednak nie da się nie zauważyć utykania konia i trzeba coś z tym zrobić. Pierwsza myśl – potrzebna konsultacja lekarza weterynarii. No bo przecież: „ja dbam o swojego konia – wzywam weterynarza i płacę za jego konsultacje”. Cóż próbują zrobić lekarze weterynarii? Próbują leczyć skutek - czyli kulejącą nogę. Żaden lekarz weterynarii nie szuka przyczyn kontuzji - wszyscy leczą tą kontuzję. Oczywiście lekarze weterynarii są właśnie od ich leczenia. Jednak czasami ich zabiegi nie przynoszą żadnego rezultatu. Nie przynoszą rezultatu również inne zabiegi takie, jak na przykład: masaże, naciągania, rozciągania itp. Wierzchowiec ciągle utyka. Wówczas to opiekun danego zwierzęcia stwierdza zazwyczaj: „Mój koń tak już ma". Dlaczego lecznicze zabiegi nie przynoszą efektu? Ponieważ nikt nie szuka powodu kulawizn. Nikt nie próbuje zniwelować przyczyny.
Mogłabym podać wam nieskończoną ilość przykładów sytuacji, w której kulejący koń pracuje pod jeźdźcem tylko dlatego, że jego właściciel stwierdził, że to nie kulawizna a tylko ten koń tak już ma. Nie twierdzę, że z kulejącym koniem nie należy pracować. Czasami jest to wręcz konieczne dla zlikwidowania przyczyn notorycznej kulawizny. Ale powinna być to wówczas praca wręcz rehabilitacyjna i fizjoterapeutyczna, a nie wsiadanie na przejażdżkę po lesie albo wsiadanie dla kontynuacji pracy sportowej – skokowej albo ujeżdżeniowej.
Ideałem lekarza weterynarii wyspecjalizowanego w leczeniu koni byłaby osoba, która równocześnie z praktyką weterynaryjną potrafi pracować z końmi z ziemi i z siodła. Osoba, której praca z koniem oparta jest na wzajemnym zrozumieniu i porozumieniu. Osoba, która ma również talent do przekazywania jeździeckiej wiedzy. Takiego ideału jednak chyba nie ma. Dlatego lekarze weterynarii, szczególnie ci, którzy zajmują się kulawiznami koni, powinni nawiązać współpracę z jeźdźcami i trenerami, którzy mogliby pomóc w zdiagnozowaniu przyczyn kontuzji. To samo dotyczy masażystów, końskich fizjoterapeutów i podkuwaczy. Tymczasem ogólną tendencją osób zajmujących się końskim zdrowiem jest wyszukiwanie jednostek chorobowych i nadawanie im chwytliwych nazw np: headshaking (machanie głową) i Kissing Spine Syndrom (wklęsły grzbiet i zapadnięty kręgosłup konia – ocierające się o siebie wyrostki kolczyste). Tak to pojawiają się nowe choroby. Ciekawe jest jednak to, że nie ma metod ich leczenia.
Ciekawostką jest również to, że na headshaking ani na Kissing Spine Syndrom nie chorują konie, które nie są wykorzystywane przez człowieka do pracy. Może więc metodą zapobiegania i leczenia tych przypadłości powinien być brak tejże pracy. Jednak miłośnicy koni chcą na nich jeździć. Chcą jeździć nawet wówczas, gdy koń macha głową i bez względu na to czy jest to zwykłe machanie czy headshaking. Jak sobie radzą jeźdźcy z takim machaniem? Unieruchamiają głowę i szyję wierzchowca wypinaczami, czarną wodzą, silnie zaciągniętymi wodzami i wędzidłem. Nie wiem natomiast jak sobie radzą jeźdźcy z headshaking. Nie wiem jaką pracę zalecają wówczas lekarze weterynarii. Zastanawiam się też, gdzie jest granica między "zwykłym" machaniem głową i szyją a headshaking? Bo "zwykłe" machanie i rzucanie głową przez zwierzę jest informacją, że odczuwa on uporczywy ból i prosi o pomoc. Jest informacją dla jeźdźca, że bezmyślnie i zbyt siłowo pracuje z przodem ciała konia, a szczególnie z jego buzią, głową i szyją. Jest informacją od zwierzęcia, że bolą go nogi, plecy i szyja. Jest informacją, że brakuje mu równowagi. Unieruchomienie głowy i szyi wierzchowca jest zagłuszeniem tego wołania i w żaden sposób nie zlikwiduje przyczyny bólu i dyskomfortu odczuwanego przez zwierzę. To czym jest headshaking?
Wiem natomiast czym jest Kissing Spine Syndrom. Jest to przegięcie kręgosłupa w dół. Zwierzę pracuje z klasycznym „kaczym kuprem”, bo jego jeźdźcy i opiekunowie nie potrafili wytłumaczyć mu jak powinien pracować, jak ustawić ciało, jak zaangażować zadnie nogi do pracy, jak równoważyć ciało, jak wyregulować rytm i tempo itp. Wszystko to, by móc wyprężyć grzbiet. Kissing Spine Syndrom to żadna choroba, przypadłość czy tendencja. To tylko efekt bezmyślnego wożenia się człowieka na koniu. Efekt braku wiedzy jeźdźca i jego świadomej pracy z koniem.
Obolałe, sztywne i niezrównoważone ciało konia, spięte mięśnie, sztywne i zablokowane stawy w końskim ciele, są powodem nierównego chodu konia i przewlekłych kulawizn. Konie będą kuleć przy Kissing Spine Syndrom jak i przy machaniu głową czy headshaking. Jednak źródła końskich kulawizn, które nie są wynikiem fizycznych uszkodzeń, ropy w kopycie czy wrodzonej wady postawy, należy szukać głębiej. Każdy jeździec powinien szukać ich u siebie. Powinien szukać w niekompletnej wiedzy, w błędach popełnianych podczas jazdy wierzchem i pracy z ziemi. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie przyznanie się do „winy” to bardzo trudna sztuka. To jakby przyznanie się do tego, że nie umiem jeździć. To jakby przyznanie do tego, że jeździectwo jest nierozłączne z koniecznością zdobywania wiedzy, z koniecznością pracy nad sobą i koniecznością pracy z koniem. To jakby przyznanie, że jazda konna to nie tylko wyprawy w teren z zasobem wiedzy pozwalającej jedynie na ciągnięcie za wodze i ciśnięcie łydkami. To jakby przyznanie się do braku zrozumienia fizyczności i psychiki konia. To jakby przyznanie się do braku umiejętności rozumienia mowy ciała konia.
Jednak takie przyznanie się do „winy” będzie pierwszym krokiem do tego, by zmienić swoje podejście do sztuki jeździeckiej. Zmienić je dla dobra swojego podopiecznego. Dla jego zdrowia, dla jego samopoczucia, dla jego egzystencji pozbawionej przewlekłego bólu. Dbasz o swojego konia, to przez całą wspólną z nim przygodę jeździecką skup się na tym, żeby lekarz weterynarii nigdy nie musiał być wezwany do przewlekłej kulawizny, do machania głową, do zerwanych ścięgien w przeciążonych przednich nogach oraz do sztywnego i obolałego grzbietu. Dowiedz się, jak pracować z wierzchowcem, żeby nie używać wodzy do hamowania i ganaszowania. Jak „przemawiać dosiadem” do podopiecznego, żeby zrozumiał złożony proces regulowania tempa każdego z chodów. Dowiedz się, jak podpowiedzieć podopiecznemu na czym polega proces odzyskiwania przez niego równowagi, gdy wisi na wodzach, niekontrolowanie się rozpędza, ścina zakręty albo wypada na zewnątrz łuku. Dowiedz się, jak to zrobić bez siłowego trzymania, podtrzymywania i szarpania za wodze. Dowiedz się, jak poprosić konia, który zbyt opornie się porusza, o samo – niesienie i lekki sprężysty ruch. Dowiedz się, dlaczego konie się buntują albo odmawiają wykonania polecenia – to jest jakaś informacja dla ciebie. Dowiedz się, jak ją zrozumieć. Dowiedz się tego wszystkiego dla dobra i zdrowia swojego konia.
Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz