czwartek, 19 czerwca 2014

"ZMIANA NÓG" W GALOPIE (ĆWICZENIE NR 1)


Wielu jeźdźców marzy o tym, by wierzchowiec, którego dosiadają wykonywał tak zwane „lotne zmiany nóg” w galopie. Gdy zaczynałam „zabawę” w jeździectwo, przypatrywałam się wielu „treningom”, podczas których uczono ludzi i konie tej trudnej sztuki. Sygnały, którymi miał posługiwać się jeździec, nie wydawały się zbyt skomplikowane. Trzeba było podczas galopu w jedną stronę ułożyć łydki tak, jak do zagalopowania w drugą. Sygnał do zmiany nóg, wykonany łydkami i ciałem, nie miał się różnić od sygnału egzekwującego zagalopowanie z kłusa, albo stępa. Nie pamiętam jednak, by któryś z instruktorów czy trenerów mówił o przygotowaniu konia do wykonania zadania. Ani słowa na temat skrócenia ciała ani sprowokowania u zwierzęcia naprężenia grzbietu. Nic na temat zaangażowania zadu. Wspominali o konieczności wykonania półparady przez jeźdźca przed wyegzekwowaniem od zwierzęcia zmiany nóg. Nikt nie potrafił jednak dokładnie wytłumaczyć: co to jest ta półparada. Na tych treningach sporo mówiło się za to o równowadze wierzchowca i jeźdźca, jednak nie o konieczności jej utrzymania. Sugerowano raczej konieczność jej zaburzania, by zmusić zwierzę do tej lotnej zmiany. Głównym impulsem do przerzucenia nóg miało być zdecydowanie mocniejsze obciążenie jednego strzemienia przez siedzącego w siodle człowieka. Jeździec miał też równocześnie przechylić się w bok na obciążaną stronę zwierzęcia. Jeżeli koń galopował np. na prawą nogę to jeździec miał mocniej stać na prawym strzemieniu, a chcąc zmusić zwierzę do galopu na lewą nogę człowiek musiał przerzucić ciężar na lewe strzemię. Towarzyszyć miało temu procesowi zginanie szyi zwierzęcia z prawego na lewe. „Niesamowite” było to, że taką zmianę obciążenia kazano robić również podczas skoku pary przez przeszkodę. Zmiana miała się odbyć tuż nad przeszkodą, jeżeli koń po zeskoku miał galopować w przeciwnym kierunku niż przed skokiem. Wiele jeżdżących osób mogłoby mi powiedzieć, że takie „sygnały” działają. Owszem, konie zmieniają wówczas nogę, ale nie dlatego, że wykonują polecenie opiekuna. Wierzchowce zmieniają nogę ratując się przed upadkiem, który wywołuje utrata równowagi. Żeby podołać zadaniu muszą „zacisnąć” one mięśnie i stawy narażając się na kontuzje. Takim „lotnym zmianom nóg” towarzyszy często zmiana tempa galopu. Konie rozpędzają się tak, że zwolnienie tego tempa jest zadaniem dla „siłacza” i odbywa się przy pomocy zaciągania wędzidła w pysku zwierzęcia. Konie, po takich „sygnałach”, przerzucają często najpierw przednia nogę, a po jakimś czasie dopiero tylną. Uczą się też tego ruchu na pamięć. Ponieważ nauka „zmiany nóg” odbywa się prawie zazwyczaj podczas zmiany kierunku, to ten manewr staje się sygnałem, a nie pomoce jeźdźca. Obserwowałam niegdyś wysiłki młodego zawodnika WKKW, który próbował nauczyć swojego wierzchowca elementu koniecznego do przejazdu ujeżdżeniowego, zwanego kontrgalopem. Koń, dla którego zmiana kierunku w galopie oznaczała konieczność przerzucenia nóg, nie podołał nowemu wyzwaniu. 

Wspomniałam o tym, ponieważ proponowałabym jazdę w kontrgalopie potraktować jako ćwiczenie przygotowujące wierzchowca do nauki „lotnej zmiany nóg”. Zacznijcie od „przypilnowania”, podczas galopu na właściwą nogę, by ciężar waszego podopiecznego rozłożony był równo po połowie na jego prawą i lewą stronę (zob. RÓWNOWAGA, SYSTEM NACZYŃ POŁĄCZONYCH, JAK NA MOTORZE, GRZBIET W POZIOMIE, NAWIĄZANIE DO GRZBIET W POZIOMIE, KOŃ "LINOSKOCZEK", KOŃ TO KŁODA WISZĄCA MIĘDZY SŁUPKAMI"SPADANIE" Z SIODŁA). Nawet na łukach. Stójcie w strzemionach obciążając je równomiernie (zob. ANGLEZOWANIE, JAZDA NA NOGACH, GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Bez mocniejszego nadeptywania na którekolwiek z nich i bez pochylania się na boki. Siedźcie głęboko w siodle i łydkami namawiajcie zwierzę do stawiania kroków długich, „radosnych” i wyraźnie odpychających się od podłoża (zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ, CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODUŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PUKANIE DO DRZWIJEŹDZIĆ "OD DOSIADU"). Zwierzę nie powinno obciążać waszych rąk ciężarem swojej głowy i szyi (zob. NURKOWANIEWYSZARPYWANIE WODZY"KONTAKT" Z KONIEM). Ta ostatnia powinna być miękka i rozluźniona (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI, PLUSZOWY KOŃ, "USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA). Utrzymując równowagę swoją i prosząc o to samo wierzchowca, zmieńcie kierunek jady. Dzięki tym równowagom koń nie będzie musiał niczego ratować przerzucaniem nóg. Nie pozostawiajcie jednak ciała konia w ustawianiu z poprzedniego kierunku. Powinno ono być takie, by linia kręgosłupa wierzchowca pokrywała się z linią trasy, którą pokonujecie. Wierzchowiec powinien „owinąć się „ lekko wokół waszej wewnętrznej łydki (zob. USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU). Głowa i jego wzrok muszą być skierowane przed siebie, na horyzont, a nie pod nogi, albo którykolwiek bok.
CDN




niedziela, 8 czerwca 2014

KOŃ "CHOWAJĄCY SIĘ" ZA WĘDZIDŁO


Wielu jeźdźców, decydując się na posiadanie własnego wierzchowca, kupuje zwierzę bardzo młode jeszcze nie zajeżdżone albo takie, które przyjęło jeźdźca ale nie pracowało zbyt długo z człowiekiem. Praca z tak młodym osobnikiem ma tą zaletę, że można uczyć zwierzaka wszystkiego od podstaw, bez oduczania błędnych nawyków. Konie z większym czy mniejszym stażem konia wierzchowego bardzo często takie nawyki posiadają. Jednym z nich, bardzo powszechnym, jest walka z człowiekiem za pomocą wodzy. Oczywiście nawyk walki zawsze jest sprowokowana przez jeźdźca, więc nawet jeżeli ktoś z was jest kolejnym „kierowcą” takiego wierzchowca, możecie się spodziewać, że z wami również będzie walczył. Pasażer na grzbiecie zawsze będzie po prostu pasażerem, chyba, że któryś z nich zacznie uczyć podopiecznego innych relacji. Mimo odczuwanego bólu w pysku, koń taki jest „przekonany” o tym, że tak właśnie powinna działać komunikacja poprzez wędzidło z opiekunem. Nawet, gdy będziecie wyraźnie odpuszczać wodze i będziecie próbowali pracować nimi bardzo delikatnie albo nie pracować w ogóle, wierzchowiec będzie szukał sposobu, by „zahaczyć się” o wodze i powrócić do jedynego znanego mu sposobu komunikacji, czyli „walki”. Całą sytuację utrudnia fakt, że zwierzak taki bardzo szybko się uczy, że taką walkę wygrywa i że jest dużo silniejszy od człowieka. Sposoby „nieciekawych relacji” z rękami jeźdźca są różne. Konie wiszą na wodzach, opierając na rękach opiekuna cały ciężar swojej głowy i szyi. Wierzchowce szarpią z całej siły pyskiem, by wyrwać wodze z rąk człowieka, co niejednokrotnie im się udaje. Zadzierają nienaturalnie głowy i mordy do góry, by tam, mając większą „siłę przebicia”, stoczyć walkę z „pasażerem”. Zachowujące się w ten sposób podczas pracy zwierzęta trzeba oduczyć złych nawyków i nauczyć, że nie chcemy z nim walczyć i nie powinny „szukać zaczepki”. Dopiero, gdy koń zrozumie i zaakceptuje naszą inicjatywę, można spodziewać się, że nasza praca nad postawą, równowagą i zaangażowaniem podopiecznego przyniesie zadowalające porozumienie na linii: nasze ręce-pysk zwierzęcia. (Przeczytaj: KONTAKT Z KONIEM, "USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA)

Jednak „przejście” od zaangażowanego w „zapasy” pyska konia do takiego, z którym mamy delikatny, pełen zrozumienia kontakt, ma zazwyczaj etap przejściowy. Zanim wierzchowiec zrozumie i będzie w stanie pociągnąć nas lekko za ręce, „schowa się” za wędzidłem, uciekając z brodą w kierunku swojej klatki piersiowej. Muszę jednak podkreślić, że piszę o sytuacji, w której koń poproszony o nie szarpanie wodzy i o nie wieszanie się na nich, sam ułoży szyję i głowę w takiej pozycji nie znając poprawnej pozycji dla tych części ciała. „Ściąganie” zwierzęciu głowy na siłę w dół, nie jest rozwiązaniem, ponieważ utwierdzamy go w przekonaniu, że walka jest sposobem konwersacji. A gdy człowiek wygra walkę i przeganaszuje konia, więcej po drodze straci niż zyska. Będzie to droga na skróty, w której człowiek opuścił lekcje oduczania walki, a walcząc z rękami jeźdźca, by obronić swoją szyję przed „złamaniem”, wierzchowiec napnie mięśnie i usztywni stawy, blokując ich ruch. W tych napiętych mięśniach i w krótkich sztywnych krokach zwierzę „szuka” silnego wsparcia dla walki „na froncie głównym”.

Problem jest w tym, że nie tak łatwo poprosić konia o odstąpienie od swoich fatalnych przyzwyczajeń. Spora jest też „inwencja” wierzchowców w „wymyślaniu” sposobów okazania niezadowolenia z fatalnych i bolesnych zastosowań wędzidła, jakie fundują im ludzie. Gdy wierzchowce wiszą na rękach opiekunów, to każdy na swój indywidualny sposób szarpie za wodze. Dlatego, pracując z koniem, nie myślcie o tym jaki teraz dać sygnał, jak ułożyć ręce, wodze, jaka ma być ich długość. Myślcie o tym, o co chcecie poprosić swoje zwierzę i szukajcie sposobów w jaki im to można przekazać. Podsłuchałam kiedyś rady dawane jeźdźcowi, który siedząc w siodle, „dźwigał” na swoich rękach sporą część ciężaru przedniej części ciała konia, by pociągał na zmianę raz jedną raz drugą wodzę. Nie bardzo wiem, co takie „piłowanie” wędzidłem miało zwierzęciu przekazać? Może informację: „podnieś głowę i szyję, by przestać wisieć”? Problem w tym, że wierzchowiec nie zamierzał po tym sygnale w jakikolwiek sposób zareagować, tym bardziej, że miał założony czambon, który uniemożliwiał mu wykonanie zadania. Ja zdjęłabym najpierw ów patent i krótkimi szarpnięciami prosiła o podniesienie głowy, szukając przy tym takiego ułożenia swoich rąk, by wskazać zwierzęciu kierunek (w górę) w jaki chciałabym, by koń ruszył szyją. Pracuję ostatnio z klaczą, która „rzuca” z niezadowolenia głową i wyszarpuje wodze. Gdy rzucając głową podopieczna nie wyrywa mi wodzy, staram się nie odpowiadać na linii moje ręce-jej pysk, skupiając się na tym, by zaangażować do bardziej aktywnej pracy jej tylne nogi i zasugerować jej rozluźnienie stawów biodrowych. Przynosi to całkiem niezły efekt. Klacz przez coraz dłuższe chwile niesie szyję i głowę we wzorowym wyciszeniu. Jednak gdy podopieczna w „bezczelny” sposób chce wyszarpać mi wodze, ja szarpię nimi w drugą stronę sugerując: „nie wolno tobie tego robić”. Jest to czasem niestety dość silny i gwałtowny sygnał. Przypomina sytuację, w której złodziej próbuje wyszarpnąć z czyjejś ręki torebkę (szarpiący koń), a mający refleks właściciel torebki wyszarpuje ją z powrotem złodziejowi (szarpiący jeździec). Najtrudniejsza jest chyba sytuacja, w której wierzchowiec zadziera mordę bardzo wysoko szukając „zaczepienia” o wodze by „siłować się na ręce” ze swoim „pasażerem”. Robią to zazwyczaj zwierzęta, które zdążyły się nauczyć, że taką walkę zawsze wygrają. Pracuję ze znajomym, który chce oduczyć swoją klacz, takiego zachowania. Żeby nie udało jej się „zaczepić” o wodze, żeby nie dać jej szans pociągnięcia jeźdźca za ręce, by nie poczuła jakiejkolwiek siły ciągnącej od strony jeźdźca, egzekwuje on od niej opuszczenie głowy bardzo szybkimi, pulsacyjnymi szarpnięciami. W przypadku tej klaczy, taki sygnał działa, ale nie jest nigdzie powiedziane, że inne konie też zareagowałyby pozytywnie na ten, czy wcześniej wymienione sygnały. Gdyby nie reagowały szukałabym takich, na które zwierzę pozytywnie „odpowie”, korygując ich częstotliwość, czas i siłę przytrzymania wędzidła, lub ilość i siłę szarpnięć.



czwartek, 5 czerwca 2014

GALOP I PÓŁSIAD


Bardzo trudno jest usiąść swobodnie i głęboko w siodło podczas galopu na koniu „rozciągniętym”, ze sztywnym twardym grzbietem, gdy siła napędowa tkwi w jego przednich nogach, gdy większość ciężaru zwierzęcia „spoczywa” na przodzie jego ciała i gdy podopieczny obciąża nim również ręce jeźdźca. Jeżeli człowiekowi uda się już usiąść w siodło na spiętym wierzchowcu, to całym swoim ciałem skupia się na tym, by nie oderwać pośladków od siodła, utrzymać się w nim i ruchem bioder, ugniatającym grzbiet zwierzęcia, pchać do przodu swój „pojazd”. Przy tym wszystkim, by utrzymać niezbyt szybkie tempo swojego wierzchowca, jeźdźcy napinają plecy w dolnej ich partii, zaciskają ramiona i mocno zaciągają wodze. Mający taką pozycję jeździec nie jest w stanie rozpocząć pracy nad ulepszeniem galopu, nad rozluźnieniem konia podczas tego chodu, nad uaktywnieniem tylnych nóg zwierzęcia, wydłużeniem jego kroku i uelastycznieniem grzbietu. Człowiek w takiej pozycji nie jest w stanie oddać rąk do przodu i swobodnie działać wodzami, prosząc wierzchowca o rozluźnienie szyi. Kurczowo przyłożone do boków konia łydki jeźdźca mogą tylko mocniej go ścisnąć, ewentualnie człowiek może jeszcze wbić pięty pod żebra podopiecznego. Tworzy się w ten sposób zamknięte koło: zwierzę nie rozluźni się i nie przyjmie prawidłowej postawy, bez „instrukcji” --> na takim koniu człowiek będzie miał bardzo duże problemy z rozluźnieniem swojego ciała i przyjęciem prawidłowego dosiadu --> sztywny i spięty jeździec nie jest w stanie tych „instrukcji” „przesłać” zwierzęciu, więc --> zwierzę nie rozluźni się i nie przyjmie prawidłowej postawy…….

Wielu jeźdźców, mających problem z „wysiedzeniem” na końskim grzbiecie podczas galopu, radzi sobie przyjmując pozycję z biodrami nad siodłem, którą nazywają półsiadem. Powinnam napisać jeszcze, że jeździec w takiej pozycji stoi w strzemionach, bo jest to ideą półsiadu. I na jakikolwiek „półsiad” byście nie spojrzeli, to człowiek faktycznie stoi na własnych nogach z pupą nad siodłem, pochylony do przodu. Pytanie tylko, czy te nogi jeźdźca niosą ciężar jego ciała, czy strzemiona są wyłącznie podpórką dla nóg, a cały ciężar uwieszonego na wodzach „kierowcy”, „niesie” koń na swoim biednym pysku. W pozycji półsiad człowiek nadal i nieustannie powinien przy pomocy łydek i mięśni ciała „rozmawiać” z podopiecznym na temat jego prawidłowego ustawienia, na temat tempa i rytmu chodu i oczywiście na temat jego rozluźnienia, w czym powinny pomagać prośby przekazywane poprzez wodze. Przy „półsiadzie”, jaki przed chwilą opisałam, jest to niewykonalne. Nogi jeźdźca wypchnięte do przodu, usztywnione w stawach „nie przekażą” żadnego polecenia, a zaciągnięte wodze, które są podparciem dla jeźdźca i dzięki którym nie spada on na siodło, człowiek może jedynie mocniej zaciągnąć. Czego jeździec w takiej pozycji nie omieszka zrobić chcąc zwolnić lub zatrzymać konia, wypychając przy tym swoje nogi jeszcze mocniej do przodu. 

W półsiadzie jeździec powinien stać w strzemionach tak, by czuł, że do utrzymania równowagi na biegnącym koniu nie jest mu potrzebne trzymanie się kolanami i ściskanie nimi siodła i nie jest mu potrzebne trzymanie się wodzy. Człowiek musi czuć się, jak podczas zeskakiwania z niewielkiej wysokości, gdy jest pewien, że wyląduje na stopach, amortyzując zeskok pracującymi stawami swoich dolnych kończyn. Musi być pewien, że gdyby nagle zabrakło pod nim zwierzęcia, nie spadnie na pośladki, plecy albo twarz. W półsiadzie jeździec rozkłada swój ciężar po połowie na każde strzemię, jak na szalki wagi, gdyby jego celem było utrzymanie ich na jednym poziomie. Stawy skokowy, kolanowy, biodrowy muszą pracować, zginać się i prostować, amortyzując ruch wierzchowca, co przypomina pracę sprężyny pulsacyjnie naciskanej. Dzięki takiej pracy nóg, człowiek może swobodnie pracować łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PUKANIE DO DRZWI), przekazując prośby swojemu podopiecznemu, egzekwując długi (zob. ZABAWA W PROSTOKĄTY), mocno odpychający się od ziemi krok tylnymi nogami(zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ). Może używać „zwiększającego się ciężaru” w strzemionach, jako sygnału proszącego o zwolnienie tempa, lub o przejście do niższego chodu (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH...). Wolne od dźwigania własnego ciężaru ręce jeźdźca (zob. PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU), przy prawidłowym półsiadzie, mogą swobodnie przekazywać zwierzęciu informacje sugerujące mu, by rozluźnił mięśnie szyi (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI, PLUSZOWY KOŃ), by skierował wzrok „przed siebie” na horyzont, a nie pod nogi (zob. USTAWIENIE GŁOWY I SZYI KONIA). Pracując tak właśnie z koniem i uzyskując jego zaangażowanie zadu, rozluźnienie przodu i zrównoważenie ciała, człowiek poczuje, że może swobodnie, bez wysiłku, bez napinania ciała usiąść w siodło i galopować dalej w pełnym siadzie.


wtorek, 27 maja 2014

"USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA


Wiele się mówi i pisze o tym, jak powinna być ustawiona głowa konia podczas jego pracy pod jeźdźcem. Wzorcowy wizerunek to wygięta w łuk szyja (łabędzia szyja) ale tak, by nie była zbyt mocno zaciśnięta pod spodem. Szyja konia na styku z ganaszami powinna układać się bardziej jak odwrócona duża litera U, a nie odwrócone duże V. „Czubek” końskiego nosa powinien delikatnie wystawać przed pionową linię „poprowadzoną” w dół od czoła zwierzęcia. Przy prawidłowym ułożeniu szyi i głowy, zwierzę powinno patrzeć przed siebie, na horyzont, a nie pod własne nogi. Wszystko tu wydaje się jasne i proste. Jednak uzyskanie takiego ułożenia nie jest już łatwe. W rzeczywistości niewielu jeźdźców przejmuje się faktem, że jego podopieczny ma tak zaciśniętą szyję, że wdychane przez niego powietrze ledwie przechodzi mu przez tchawicę. Ludzie tacy nie widzą też nic złego w tym, że ich wierzchowiec podczas pracy ma wbity nieustannie wzrok w ziemię. Problem polega na tym, że adepci sztuki jeździeckiej, dowiedziawszy się z różnych przekazów o tym, że wierzchowiec powinien opuszczać głowę w dół, kierują swoje myśli na to: „co tu zrobić, żeby tą głowę konia tak ustawić”. Bo skoro zwierzę tak właśnie ma „ten łeb” nieść, to od razu, od samego początku, natychmiast. Wymuszają więc ułożenie głowy i szyi swojego podopiecznego na siłę, najlepiej jeszcze przy pomocy różnych patentów.


Myślenie człowieka pracującego na koniu powinno być skierowane na to, jak z podopiecznym „rozmawiać”, by „namówić” go do współpracy i przekonać o konieczności podstawienia zadu, wygięcia w górę grzbietu itp. itd. Jeździec powinien zastanawiać się przede wszystkim jak ulepszyć swój dosiad (zob. PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA), jak poprawić przepływ informacji między partnerami (zob. PUKANIE DO DRZWI, PLUSZOWY KOŃ, PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU, GŁOWĄ W MUR) i jak uelastycznić ciało zwierzęcia (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU", CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU), by miało ono możliwość prawidłowego ułożenia wędzidła w pysku i możliwość lekkiego pociągnięcia nas za ręce (zob. "KONTAKT" Z KONIEM). Przy pracy z wierzchowcem „na kontakcie”, przy „wypracowaniu” elastycznego, „kociego” grzbietu, szyja konia, będąca z jednego końca „częścią składową” łuku tworzonego przez ten grzbiet, „nie ma innego wyjścia” jak wygiąć się w dół. Taki grzbiet zwierzęcia (wraz z szyją) pręży na swoich końcach i naciąga wyimaginowaną cięciwę. Naciąga ją dokładnie tak, jak wygięty w łuk elastyczny patyk naciągałby sznurek przymocowany na jego końcach. Dzięki takiemu „naciąganiu cięciwy”, koń z tyłu, energicznie i „z przytupem” odpycha się od powierzchni, na której pracuje, z przodu zaś „łapie nas za ręce” i ciągnie, wystawiając swój nos przed pion. Zgięta na siłę szyja zwierzęcia jest jak ułamana końcówka kijka, który chcieliśmy wygiąć w łuk. Taki kijek nie nadaje się już do wyginania, chyba, że udałoby się złamaną końcówkę scalić z pozostałą prostą częścią patyka.


Wierzchowiec potrzebuje jednak sporo czasu i pracy zanim „nabuduje” i wzmocni mięśnie grzbietu, zanim „wygimnastykuje go” na tyle, by stworzyć łuk. Gdy człowiek zaczyna pracę z wierzchowcem, który ma „prosty”, „nigdzie nie złamany grzbiet”, gdy skupia się nad wzmocnieniem zadu podopiecznego, nad wydłużeniem jego kroku, nad „namówieniem” go, by kroczył tylnymi nogami głębiej pod własnym brzuchem, to szyja takiego konia będzie przez długi czas naciągać się do przodu, a nie w dół. Będzie to taki „ruch”, jakby zwierzę chciało mocniej wyciągnąć szyję z pomiędzy „ramion”, by pochwalić się jej smukłością. Wierzchowiec taki będzie układał sobie wędzidło w pysku „szukając” najodpowiedniejszego miejsca dla niego. Miejsca, w którym nie będzie czuł bolesnego nacisku i za to poczuje „chwyt” naszych dłoni. Układ pyska konia przy takim „chwytaniu” wędzidła przypomina łapanie kijka w locie, by na moment pociągnąć za wodze. Im mocniej zwierzę będzie prężyło grzbiet, tym dłuższe będą te chwile z naprężonymi wodzami. A im dłuższe te chwile, tym częściej będzie wierzchowiec „szukał” najwygodniejszej pozycji do takiej pracy, dla swojej szyi i mordy, czyli będzie „schodził” z nimi w dół. Koń zmuszony siłą do zgięcia szyi zawsze będzie przeganaszowany, będzie „poza kontaktem” i nie będzie umiał „złapać jeźdźca za ręce”, bo jego nauczyciel opuścił lekcje nauki „prężenia grzbietu” i prawidłowego „noszenia” wędzidła. Wierzchowiec z pyskiem „schowanym” głęboko pod własną szyję, będzie próbował wypluć wędzidło, albo będzie trzymał je zaciśniętą szczęką, często zmuszony do tego mocno zapiętym na mordzie paskiem krzyżowym. Co zatem zrobić, kiedy przytrafi nam się pracować z przeganaszowanym koniem? Trzeba usilnie i konsekwentnie namawiać go do podniesienia głowy, podszarpując mordę poprzez wodze, maksymalnie wyciągniętymi do przodu rękami. Musicie „poprosić” podopiecznego, by pracował z wyprostowaną, naciąganą do przodu szyją, podczas gdy wy będziecie nadrabiać, albo odrabiać, opuszczony „materiał szkolny”, o którym wyżej napisałam.



środa, 21 maja 2014

JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"


Konie, na których jeżdżą adepci sztuki jeździeckiej, mają bardzo zróżnicowane sposoby chodzenia. Jedne z nich stawiają krótkie kroczki, minimalizując intensywność zginania stawów, czyli „szurają” kopytami po podłożu, inne maszerują sprężystym, energicznym krokiem dzięki wydajnemu zginaniu stawów nóg. Siedząc na koniu odczuwamy intensywność ich ruchu. Nasze ciało, a przede wszystkim biodra kołyszą się w rytm kroków wierzchowca. Na grzbiecie tych pierwszych, z niewielkim „wymachem” do przodu i do tyłu, za to na zwierzętach „z wyższej półki” nasze huśtające się pośladki „kreślą” spory odcinek. Z obserwacji tego „zjawiska” wielu ludzi wywnioskowało, że im bardziej obfity jest ruch jeźdźca w siodle, tym lepiej idzie koń. W związku z tym, wielu jeźdźców szczególnie tych, którzy „borykają się” z powłóczącymi nogami podopiecznymi, bardzo usilnie próbują rozhuśtać w siodle swoje biodra do granic możliwości. Wciskają przy tym siłowo pośladki w siodło i napinają do bólu krzyżowy odcinek swoich pleców, by pchać swój „pojazd”, czyniąc go (taką mają nadzieję) energicznym i sprężystym. Jeźdźcy taki sposób „pracy” w siodle nazywają „jazdą od dosiadu”. Rzeczywistość jest jednak taka, że takie działanie „dosiadem” usztywnia koński grzbiet i robi go wklęsłym. Koń od silnego, uciskowego wałkowania biodrami człowieka, będzie „uciekał” z grzbietem próbując jak najmocniej go schować. Ma to oczywiście swoje dalsze konsekwencje, jak między innymi, skrócenie kroku i usztywnienie stawów biodrowych zwierzęcia. Wyobraźcie sobie, że ktoś boleśnie „ugniata” wasze plecy, wciskającymi się silnie w mięśnie pięściami. Zareagujecie tak, jak to opisałam przy koniach, zrobicie wklęsłe plecy, a gdy to was nie uwolni od nacisku, to kolejnym odruchem będzie ucieczka. Zwierzęta też pewnie tak „kombinują”, tylko nie mają szansy „zwiać” spod jeźdźca. Ironią losu dla konia, który jednak spróbuje ucieczki; jest to, że jeździec chcąc mu ją udaremnić, jeszcze mocniej „wcina się pośladkami” w jego grzbiet. Pomaga sobie przy tym, zaciągając w geście hamującym wodze i nieustannie „ćwiczy” wypychanie zwierzęcia do przodu. Zamknięte, błędne koło. Mimo, że nawet takie wierzchowce podczas jazdy „podrzucają” jeźdźców, to ruch bioder człowieka na końskim grzbiecie będzie taki, jakby pośladki bez udziału reszty ciała, wycierały od tyłu do przodu głęboką miskę. Potem zamach biodrami i znowu wytarcie.


Na wierzchowcach ze sprężystym grzbietem wygiętym w „koci”, ruch bioder jeźdźca podczas pracy w siodle, również będzie przypominał huśtanie w przód i tył. Jednak zamiast „wycierać pośladkami miskę”, nasz tułów wraz z biodrami będzie przemierzać „drogę” taką, jakbyśmy siedzieli na szczycie fali. Razem z końskim grzbietem „podjeżdżamy” w górę i łagodnie opadamy w dół. Żeby nie „oderwać” się od fali, by nie „podjechać” wyżej niż ona, amortyzujemy ruch naszego ciała w siodle (na fali), pozwalając stawom naszych nóg pracować. Nie mogą być one ustawione w jednej nienaruszalnej pozycji. Muszą się zginać i „otwierać”, muszą sprężynować. „Ruszające się” w siodle, w opisany przed chwilą sposób, biodra jeźdźca są jakby biernym pasażerem huśtawki jaką jest koński grzbiet. To nie one mają być impulsem wprawiającym go w ruch. To, zachęcane naszymi sygnałami, energicznie kroczące tylne nogi zwierzęcia kołyszą jeźdźcem siedzącym na jego grzbiecie.



Czym więc jest „jazda od dosiadu”? W takim wydaniu jaki opisałam na początku, na pewno nie powinna być sposobem na energiczny i wydajny sposób chodzenia wierzchowca. Nasz dosiad powinien umożliwić zwierzęciu swobodny, niczym nie ograniczony ruch  (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, POCZYNANIA JEŹDŹCA W SIODLE, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA) (zob. ZWISAJĄCE UDA, PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU) i niczym nie ograniczone możliwości właściwego ustawiania ciała, co jest niezbędne do wykonania powierzonego mu zadania (zob. JAK SIEDZIEĆ W SIODLE PODCZAS CHODÓW BOCZNYCH WYKONYWANYCH PRZEZ KONIA, USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU). Dosiad powinien dawać koniowi uczucie bliskiego kontaktu z jeźdźcem, jednak wierzchowiec nie powinien poczuć się zaklinowany (zob. "KONTAKT" Z KONIEM). Dosiad nie tylko nie powinien zaburzać równowagi podopiecznego, powinien on być wręcz wyznacznikiem równomiernego rozłożenia ciężaru ciała na wszystkie kończyny, dla zwierzęcia szukającego „ratunku” po utracie owej równowagi (zob. KOŃ "LINOSKOCZEK")(zob. DLACZEGO PRAWIDŁOWY DOSIAD JEST TAKI WAŻNY?). Pracując mięśniami tułowia jeździec „prosi” wierzchowca o wyregulowanie tempa, rytmu i długości stawianych kroków (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH...CIĘŻKA OPONAPOŁYKANIE JABŁKA) (zob. REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE..., A PROPOS REGULOWANIA TEMPA W KŁUSIE). Przekazuje podopiecznemu informacje egzekwujące przejścia do niższych chodów i zatrzymanie się (zob. O PRZEJŚCIACH DO NIŻSZEGO CHODU(zob. WODZE Z WYOBRAŹNI). Przy ruszaniu i przy przejściach do wyższych chodów jeździec „przekazuje”, „pracując ciałem”, sygnały umożliwiające zwierzęciu wykonanie naszego polecenia, bez utraty równowagi, z siłą napędową pozostającą nieustannie w tylnej części „pojazdu” (zob. PRZEJŚCIA(zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...