sobota, 1 listopada 2014

JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część druga


Praca z końmi opierającymi „ciężar swojego przodu” na jednej wodzy.

Ten post będzie dotyczył koni, które obciążają wodzę i rękę jeźdźca z jednej strony. Postaram się podpowiedzieć wam, jak pracować z wierzchowcem, który „wisząc na wodzy”, napiera równocześnie swoim ciałem na łydkę jeźdźca.

Zanim jednak na tym się skupię, chcę wam zaznaczyć, że pomysły i rady w moich wpisach nie można traktować jako odrębne, oderwane od reszty „sposoby” na problem. Jeżeli w tym poście wytłumaczę, jak odpracować błąd „opierania się” wierzchowca na jednej ze stron, to sposób ten nie będzie efektywny bez ogólnej pracy nad równowagą podopiecznego. Nie poczujecie rezultatów bez „podnoszenia” jego przodu, bez prób zaangażowania tylnych nóg, bez regulowania tempa i rytmu chodów. Warunkiem uzyskania pozytywnych efektów w pracy z koniem, jest chęć zwierzęcia do energicznego ruchu. Warunkiem jest również to, by na sygnały dawane przez jeźdźca wodzami, koń nie reagował zwolnieniem tempa, a na te dawane łydkami nie przyspieszał, chyba że taka była intencja jeźdźca podczas użycia danych pomocy.
(Przeczytaj:
ZAWSZE POD GÓRKĘJAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część pierwszaCHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU)


Wracając do tematu. Załóżmy, że koń „obciąża” nadmiernym ciężarem lewą wodzę, a tym samym lewą rękę jeźdźca. Najpierw musicie się dowiedzieć, że wierzchowiec „bawiąc się” z wami w „przeciąganie liny-wodzy”, nie angażuje do tego tylko pyska. W naszym przypadku lewej strony pyska. Ogromny udział ma w tym procederze szyja zwierzęcia. Jej mięśnie się napinają, a ona sama, niejednokrotnie, wygina się w łuk w kierunku naciąganej wodzy. Wszystko po to, by wspomóc „wysiłki” lewej strony pyska. „Para” ta, czyli pysk i szyja, nie są jednak „zdane” tylko na siebie w walce z człowiekiem. „Z pomocą przychodzi” lewa przednia noga, którą koń stawia tak, by jak najmocniej zaprzeć się nią o podłoże i „pociągnąć” za sobą ciało. Przypomina to podciąganie się człowieka na drążku. Ręce ciągnął ciało, by głowa aż po brodę, znalazła się nad drążkiem. W ćwiczeniu tym nie biorą udziału nogi człowieka. U konia, który „ciągnie” przednimi nogami, tylne wprawdzie maszerują ale nie biorą czynnego udziału w „systemie napędowym”. Jeżeli wierzchowiec nie jest okuty, to wprawne oko opiekuna zaobserwuje różnice w sposobie ścierania się kopyt. Kopyto „zaciągającej” nogi będzie mocniej starte przy piętkach.

Wyobraźcie sobie teraz, że bok konia jest jak akordeon. Gdy koń wisi na wodzy, akordeon rozciąga się nadmiernie. Rozciąga się dlatego, że przednia noga ciągnie go z jednej strony, a zbyt mało aktywna (niepchająca) tylna noga z drugiej. Żeby koń przestał „wisieć na wodzy”, ten akordeon trzeba „zamknąć”, oczywiści nie do końca. Problem polega na tym, że niejeden jeździec zrobił by to od przodu konia. Oczywistym sygnałem wydaje się być ciągnięcie za wodzę, albo „mieszanie” wędzidłem w pysku zwierzęcia w nadziei, że przestanie ono po prostu wisieć na wodzy, a co zaraz za tym idzie, ciągnąć szyją i nogą. Nie jest to właściwy sygnał. Koń, takie działania człowieka, zawsze będzie odczytywał jako „rozmowę” z samym pyskiem, a nie z bokiem ciała. Praca wodzą będzie jeźdźcowi potrzebna ale po to, by „przekazać” przedniej nodze „informację”, żeby nie ciągnęła tak mocno. Przednia noga „potrzebuje wskazówki”, że nie wolno jej zapierać się o ziemię jak o blok startowy. Wodza i sygnały z dosiadu mają stworzyć mur, niepozwalający na rozciąganie akordeonu od strony przodu wierzchowca (zob.
GŁOWĄ W MUR, BIODRA JEŹDŹCA, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Sygnałem „zamykającym akordeon”, „proszącym” konia o „skrócenie” boku, jest pukanie łydką. Człowiek powinien tym sygnałem wyegzekwować od podopiecznego wyraźniejsze zaangażowanie zadu. Koń powinien stawiać krok lewą tylna nogą, jak najgłębiej pod swoim brzuchem i wyraźnie się nią odpychać od podłoża. Dzięki takiej pracy tylnej nogi, obniży się zad zwierzęcia, wypręży grzbiet i skróci bok, a to „uniemożliwi” jemu, „siłowanie” się z ręką jeźdźca poprzez wodzę.

W całej tej „zabawie” bardzo ważną rolę odgrywa „współpraca obu wodzy”. Jeżeli lewa, wraz z ciałem jeźdźca „tworzy mur” uniemożliwiający rozciąganie akordeonu, to prawa musi „pilnować”, by sygnał był właściwie przez zwierzę zrozumiany. Prawa wodza musi dawać sygnały „prosząc” konia: „nie zginaj w lewą stronę szyi. Trzymaj ją na wprost”. Jeżeli podopiecznego zegnie szyję, to będzie oznaczało, że tak „odczytał” polecenie, a wówczas nie „zamknie akordeonu” (zob.
REFLEKTORY, USTAWIENIE SZYI I GŁOWY KONIA). Do „stworzenia muru” i „ruszenia zadu” przydaje się czasami dłużej przytrzymany sygnał wodzą. Nawet jeżeli jest to wewnętrzna strona wierzchowca jadącego na łuku. Wówczas zewnętrzna wodza musi działać krótkim, powtarzanymi szarpnięciami. Po „odpracowaniu” błędu wiszenia na lewej wodzy, w utrzymaniu takiego stanu, pomagają sygnały „imitujące” kierunkowskaz. Krótkie, delikatne i powtarzane „kliknięcia” lewą wodzą.


wtorek, 28 października 2014

ĆWICZENIE, KTÓRE W PRACY Z KONIEM, MOŻE WIELE ZMIENIĆ NA LEPSZE


Podczas pracy z koniem bardzo ważna jest ludzka wyobraźnia. Potrzeba jej sporego zaangażowania, by się z koniem „dogadać’. Im mniej brutalnie i siłowo chcielibyście z koniem pracować, tym więcej wyobraźni będzie wam potrzebne. Dzięki niej człowiek zaczyna „prowadzić” konia przy pomocy bardzo dokładnych, ale i subtelnych sygnałów. Moja Pani trener podpowiadała zawsze: wyobraź sobie, że prowadzisz wierzchowca na wąskim murze, a po jego obu stronach masz przepaść. Ja do tego dodałabym jeszcze zawiązane przepaską końskie oczy. Dla mnie jest to bardzo obrazowe. Myślę, że wielu jeźdźców przy prawdziwym zagrożeniu, poprowadziłaby konia znakomicie. Jeźdźcom jednak nie starcza wyobraźni i „prowadzenie” konia polega na ciągnięciu za wodze i łydce za popręgiem na zakręcie, byle mniej więcej w wymyślonym kierunku. Gdy nie ma prawdziwego zagrożenia (przepaść) wasze reakcje są spóźnione. Pojawia się brak precyzji w wydawanych poleceniach, dokładności w dawaniu sygnałów i konsekwencji w ich egzekwowaniu. Często jeźdźcy „pracują” z koniem na zasadzie: kto silniejszy, przepychając się: łydka jeźdźca kontra bok konia i ręka jeźdźca kontra pysk konia. Przy takiej przepychance upadek w przepaść byłby nieunikniony.

A to właśnie dokładne i precyzyjne prowadzenie konia pozwala człowiekowi bez siłowo i bezboleśnie panować nad nim. Pozwala człowiekowi „znaleźć się” na wyższym szczebelku hierarchii. Pozwala skupić uwagę zwierzęcia, rozbudzić zainteresowanie opiekunem i jego poleceniami.

Ćwiczenie, które chcę opisać, jest teoretycznie bardzo proste. Ułóżcie na placu po którym jeździcie drągi. Niech tworzą koło, albo owal. Będziecie przy nich jeździć. Początkującym jeźdźcom proponuję zacząć od chodzenia przy koniu w różnych konfiguracjach, przedstawionych na rysunku.




Prawda, że wydaje się to nieskomplikowane. Jednak, jak zauważyliście na rysunkach, w każdej sytuacji człowiek ma pozycję na wysokości łopatki (przedniej nogi) konia. Cała zabawa polega na tym, by ta pozycja nie zmieniała się w trakcie marszu. Niezmienna ma być jednak dlatego, że maszerujący człowiek sygnałami będzie „namawiał” zwierzę do dopasowania tempa i rytmu marszu do swojego. A tempo marszu człowieka ma być bardzo równe i rytmiczne. Ten rytm trzeba sobie „nabijać w głowie”. Polecam do tego powtarzanie wierszyka: „Proszę państwa, oto miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś.. itd.” Problem, jak się przekonacie, polega na tym, że człowiek podświadomie dopasowuje rytm wierszyka, a tym samym swoich kroków, do rytmu marszu konia. Trzeba „umieć” utrzymać rytm wierszyka i gdy koń zwalnia, ujeżdżeniowy bacikiem, pukając zwierzę w bok, „poprosić” o przyspieszenie. Kiedy natomiast wierzchowiec przyspiesza, człowiek zapierając się ciałem powinien „zasugerować” podopiecznemu zwolnienie tempa. Dodatkowymi sygnałami mogą być krótkie, powtarzane szarpnięcia wodzami oraz klepnięcia bacikiem w pierś konia. Po co do tego ułożone drążki? One zastępują waszą wyobraźnię. Zakładając, że chcecie bardzo blisko i dokładnie wzdłuż nich prowadzić wierzchowca, sprowokują one wasze reakcje w odpowiednim czasie i momencie. Sprowokują podświadome ustawienie waszego ciała, które jest dla konia wyznacznikiem ścieżki, po której idziecie. Wymuszą waszą reakcję na samowolne oddalanie się konia z wyznaczonej ścieżki. Będziecie wiedzieć kiedy poprosić podopiecznego bacikiem, by się od drążków nie oddalał i kiedy dać sygnał zwalniający, gdy koń w tym momencie zareaguje źle na bacik, przyspieszając zamiast przesunąć się w bok.

Drugim etapem (może być pierwszym) ćwiczenia jest jazda wierzchem wzdłuż drążków, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz koła. W czym tutaj tkwi trudność? Jak zwykle w utrzymaniu równego tempa i rytmu marszu (ciągle polecam powtarzanie wierszyka). W nieużywaniu wodzy do wskazywania kierunku jazdy i nie używania ich do utrzymywania konia na ścieżce. Jedyną rolę jaką możecie przypisać wodzom to sygnały skupiające konia (zob.
DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCH A SYGNAŁÓW) i sygnały utrzymujące prostą szyję. Jeżeli koń samowolnie zegnie szyję np. w prawo jeździec delikatnymi szarpnięciami lewą wodzą prosi konia o jej wyprostowanie. Utrzymywać konia blisko drążków, czyli na ścieżce, możecie tylko przy pomocy pukających sygnałów łydkami. Gdy koń odpowiadając na nie przyspieszy, zamiast przesunąć się w bok, musicie zwolnić zwalniając rytm ruchu swoich bioder i dopasowując do rytmu wierszyka nieustannie „wybijanego w głowie”. Do pomocy macie jedynie sygnał skupiający, czyli krótkie, powtarzane i charyzmatyczne pociągnięcia za wodze. Proponuję utrudnić sobie prace i jeździć z szeroko odstawioną ręką, trzymającą wewnętrzną wodzę. Zamknięta kusi bowiem bardzo, by pomóc sobie w utrzymaniu podopiecznego na ścieżce. Otwarta, wymusza prawidłową reakcję łydką. I tak jak wyżej, drążki zastąpią wam wyobraźnię i wymuszą na was prawidłowe i szybkie reakcje na nieprawidłowe poczynania waszego wierzchowca.

Bardzo by mnie ucieszyły wasze relacje z wykonywania ćwiczeń. Co trudniejsze: Nie „kierować” wodzami, czy zacząć „kierować” łydkami?



niedziela, 28 września 2014

JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część pierwsza


Praca z końmi opierającymi „ciężar swojego przodu” na obu rękach jeźdźca i z końmi przeganaszowanymi.

W poprzednim poście, pisałam: „gdy człowiek ma wrażenie, że zamiast balonu trzyma w rękach ściągający go w dół głaz, albo szarpiącą do przodu, wystrzeloną kulę armatnią, to może być pewien braku zaangażowania w pracę tylnej części swojego wierzchowca”. W takich sytuacjach jeździec „zmuszony” jest „nieść” ów ciężar za pośrednictwem wodzy. Problemy z brakiem efektu w wypracowaniu lekkiego przodu wierzchowca zaczynają się od błędnego założenia, że odpowiedzialnym za obciążenie naszych rąk jest koński pysk. Na pewno słyszeliście powiedzenie: „koń twardy w pysku”. Za całą sytuację obwinia się zaciśnięte na siłę szczęki wierzchowca. Jeźdźcy dążą wówczas do poprawienia sytuacji przez próbę rozluźnienia „szczękościsku”, „piłując” wędzidłem, czyli przyciągając do siebie na przemian raz prawą, raz lewą wodzę, by przesuwać wędzidło po języku. Słyszeliście na pewno również stwierdzenie mówiące, że jeżeli koń „wisi” na rękach jeźdźca, to „tworzy” sobie w ten sposób „piątą nogę”, czyli nic innego tylko podparcie dla przeciążonego przodu swojego ciała. „Piłowanie” wędzidłem w buzi zwierzęcia na niewiele się zda, gdyż wierzchowiec nie zrezygnuje z oparcia. Nie zrezygnuje do chwili, gdy jeździec „wytłumaczy” mu, jak „podnieść” „spadający ciężar przodu” i jak ustawić ciało i nim pracować, by „przenieść ciężar” do tyłu i rozłożyć go równomiernie na cztery nogi.


Jeźdźcom, którym uda się przy pomocy siły przeganaszować konia wydaje się, że poradzili sobie z problemem przeciążenia końskiego przodu. Nic bardziej błędnego. To, że nie czują ciężaru na rękach, nie oznacza, iż wierzchowiec sam „uporządkował” swoją równowagę. Gdy zwierzę „tworzy piątą nogę”, to zaciska szczęki, spina i usztywnia mięśnie pyska i szyi. Nie raz można zauważyć u takich wierzchowców przerośnięty mięsień, mniej więcej po środku grzbietu szyi, w kształcie karpia schowanego pod skórą. Koń „akceptuje” wywołany napięciami oraz zaciągniętym wędzidłem ból, by „ratować się” przed upadkiem po utracie równowagi. „Zabierając” zwierzęciu owo podparcie, zmuszacie go do ratowania się w inny sposób. Wierzchowiec siłą rzeczy znajduje go i by nie upaść napina mięśnie klatki piersiowej, usztywnia stawy przednich nóg. Ruch jego łopatek staje się ograniczony, chód sztywny i koń idzie jak na szczudłach. Jego kroki stają się krótsze i płaskie.

Na początku mojej „przygody” w prowadzenie bloga, wstawiłam krótki post z uroczym obrazkiem autorstwa mojego brata. Przytoczę go tutaj w całości: „Konie podczas jazdy bardzo często 
wiszą” na wodzach, zmuszając w ten sposób jeźdźca do dźwigania sporego ciężaru. Żeby zrozumieć, jaka jest tego przyczyna, trzeba wyobrazić sobie, że koń zbudowany jest z nadwozia i podwozia, które nie są ze sobą połączone. Niepilnowane rozjeżdżają się. Nadwozie zsuwa się z przodu z podwozia i żeby nie spaść na ziemię szuka” podparcia. Zadaniem jeźdźca jest ułożyć te dwie części na sobie jak drewniane klocki i pilnować, by ta niewysoka budowla nie runęła. W innym przypadku nadwozie znajdzie oparcie właśnie na wodzach”.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Rozwiązaniem problemu są sygnały „proszące” konia o podniesienie przodu ciała, by móc „podjechać podwoziem” do przodu i „dać oparcie nadwoziu”. Ponieważ jedyną szansę na użycie sygnałów, „podnoszących przód ciała” podopiecznego dają jeźdźcowi wodze, to często konie podnoszą wówczas również głowę i szyję. Dla niejednego jeźdźca punktem honoru jest „ściągnięcie” ich w dół, dlatego też tacy jeźdźcy będą, podejrzewam dalecy od chęci przekazania owej informacji swojemu „pojazdowi”. Sygnał ten dajemy wyciągając ręce maksymalnie do przodu i podnosząc trochę do góry. Chodzi o to, by obustronne szarpnięcie za wędzidło wykonać na jak najbardziej pionowo ustawionych wodzach. Jednak by zwierzę nie „opadło” ponownie ciężkim przodem, człowiek siedzący w siodle, musi równocześnie energicznym pukaniem łydkami, podgonić zad zwierzęcia. Jakby „rozpędzić ociągające się podwozie”, by „podniesiony przód nadwozia” miał się na czym oprzeć. Jednak to „rozpędzanie” podwozia nie może być kojarzone ze zwiększaniem prędkości „całego pojazdu”. Przy takiej pracy koń wydłuży krok. Powinien on przypominać „wesołe susy”, ale stawiane w wolniejszym tempie. Przy koniu, któremu „weszło w nawyk” wieszanie się albo przeganaszowanie, sygnały należy powtórzyć natychmiast, gdy poczujecie ponownie „spadający ciężar”. Będzie on jednak wiecznie opadał, jeżeli jeździec nie zaangażuje swojego ciała (aktywny dosiad) do pracy nad zwalnianiem i utrzymywaniem równego tempa u wierzchowca. Ciężar jeźdźca w strzemionach, naciąganie wodzy z wyobraźni, rozciąganie mięśni brzucha i pleców, właśnie takie sygnały „powstrzymują” nadwozie od „wyrywania się do przodu” i „spadania w dół”.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush



wtorek, 23 września 2014

KOŃ LEKKI Z PRZODU


Sporo już pisałam o rozluźnieniu konia, również ze wskazaniem na jego przód: „KOŃ MIĘKKI W SZYI”, „PLUSZOWY KOŃ”. Jest to jednak temat „rzeka” i informacji na ten temat, przykładów, porównań nigdy nie za wiele. Im bardziej uda mi się rozbudzić waszą wyobraźnię, tym lepsza będzie wasza współpraca z końmi. W tym poście będzie jednak sporo informacji na temat zaangażowania do pracy tylnej części konia. Bez energicznie pchającej pracy tylnych nóg zwierzęcia, rozluźnienie jego przodu jest niemożliwe.

Spróbujcie sobie wyobrazić, że przód konia, czyli kawał jego ciała, który macie przed sobą siedząc w siodle, to balon. W zasadzie to balonik, którego wielkość pozwala na swobodne chwycenie go dłońmi. Balonik ten powinien frunąć tuż przed wami, na takiej wysokości, na jakiej trzymacie wodze. Nie powinien on być nadmuchany powietrzem z płuc, bo będzie spadał w dół, a im niżej opadnie, tym będzie stawał się cięższy. Ważne jest, żebyście zrozumieli, że nie chodzi tu o ułożenie końskiej szyi, to czy jest ona w pozycji równoległej z grzbietem zwierzęcia, czy opuszczona maksymalnie w dół lub podniesiona w górę, nie jest wyznacznikiem pozycji balonu. Balonik nie może być też napełniony helem. Nie chcecie bowiem, by uwolniony, poszybował w górę. Jego zadaniem jest sunąć do przodu, tuż przed wami i ciągnąć was lekko za ręce. Podczas trzymania dłońmi ciągnącego was balonika, musi towarzyszyć wam uczucie, że w każdej chwili możecie balonik objąć ramionami i przytulić. Nie może was tez opuścić pewność, że ów balonik nie oddali się, gdyby został puszczony. Pewność, iż nadal będzie frunął z tą samą prędkością, tuż przed wami, na tej samej pozycji.

Balonik ten jednak nie ciągnie was sam z siebie. Musi go pchać równomiernie wiejący wiatr. Ten wiatr, to energia jaka płynie z zaangażowanych w rytmiczny i energiczny ruch, tylnych nóg zwierzęcia. Bez tego przód konia nigdy nie stanie się lekkim. Gdy człowiek ma wrażenie, że zamiast balonu trzyma w rękach ściągający go w dół głaz, albo szarpiącą do przodu, wystrzeloną kulę armatnią, to może być pewien braku zaangażowania w pracę tylnej części swojego wierzchowca. Taki wniosek należy również wysnuć, gdy nie czujecie w rękach niczego, żadnej lekko „wiejącej siły”. Schowany za wędzidło koń, zabierający wam z rąk swój ciężar, by nie czuć bólu w pysku, nie jest zwierzęciem lekkim z przodu.

Zad konia musi być na tyle energicznie pracującą (nie mylić z prędkością chodu) częścią ciała zwierzęcia, by przykuwał uwagę człowieka siedzącego na grzbiecie podopiecznego. Maszerujące tylne nogi zwierzęcia i luźno pracujące stawy biodrowe, jeździec powinien wyraźnie „czuć w swoich biodrach”. Odnosić wrażenie, że tuż pod nim pracują dwa tłoki, uderzające go na przemian w pośladki. Gdyby ktoś zapytał was dlaczego tak energicznie huśtacie biodrami, to odpowiedź powinna być taka: „ponieważ jakaś siła za mną popycha moje biodra”. W siodle nie można mieć uczucia, że siła „ruszająca” waszymi biodrami, to „ktoś” łapiący z przodu za pasek od spodni, by za jego pomocą pociągać wasze biodra do przodu.

Taki „wiatr” płynący z aktywnego zadu, dmuchający w balonik „przynosi jeszcze inną korzyść”. Zanim dotrze do przodu, „sunie” wzdłuż końskich boków, rozluźniając je i „prowokując” do „prostowania się”. „Pomaga” również łopatkom i szyi w „znalezieniu” prawidłowego ustawienia. Dlatego ważne jest, by jeździec pilnował i wyrównywał siłę wiatru z obu stron wierzchowca. Gdyby trzymać w rękach dwa „przytulone” do siebie baloniki, to musimy mieć pewność, że będą one sunęły do przodu z równą prędkością i z równą siłą ciągnęły nas za sobą. Jeżeli jeździec wyczuje, że jeden balonik zanadto wysuwa się do przodu zamieniając się w wystrzeloną kulę armatnią, powinien go lekko przytrzymać w przytulającym uścisku, a pukającą łydką wyregulować podmuch wiatru. Uaktywniona tylna noga wierzchowca „zamieni” ciężka kulę na powrót w balonik i „dmuchnie” w niego „lekkim wiatrem”.

Cała „zabawa” w jazdę konną polega na wyobrażaniu sobie efektu jaki chcemy od „końskiego ciała” wyegzekwować. Człowiek na grzbiecie wierzchowca powinien właśnie myśleć o tym, a nie kombinować jaki teraz dać, wyuczony i mechaniczny, sygnał. A gdy on nie działa, jaki dołożyć patent, by pomóc swoim rękom w przepychance na wodzach. CDN
JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA.


wtorek, 16 września 2014

ZAMKNIĘTA GRUPA


W Internecie od czasu do czasu pojawiają się zdjęcia koni z jeźdźcami na grzbiecie, które mają bardzo siłowo zaciągnięte w pysku wędzidło. Widok przestraszonego i spiętego z bólu zwierzęcia, z otwartym pyskiem i smutnymi oczami, budzi złość i bunt obserwatora. Od razu nasuwa się pytanie: „jak tak można traktować żywą istotę?”. Natychmiast, pod takimi zdjęciami, pojawiają się oburzone komentarze. I bardzo słusznie. Zastanawiam się jednak, ilu z oburzonych jeźdźców potrafi „poprosić” swojego wierzchowca o zwolnienie tempa albo zatrzymanie się, bez zaciągania wodzy? Gdy zadałam kiedyś to pytanie (przy okazji dyskusji nad upublicznionymi zdjęciami jednego ze sportowców, który siedzi na grzbiecie czworonoga z wyrazem pyska wyraźnie „wołającym o pomoc"), odpowiedziała mi jedna osoba pisząc: „ale ja zaciągam lekko”. Co to jednak znaczy lekko? I kto ocenia siłę ciągnięcia za wędzidło? Koń czy jeździec? Myślę, że ocena tej siły w przypadku każdego z nich byłaby inna. Poza tym, jeżeli ktoś zaciąga wędzidło lekko i koń nie zareaguje, nie zwolni tempa, albo się nie zatrzyma? Czy nadal sygnał hamujący pozostaje lekkim? Na to pytanie nikt już mi nie odpowiedział. Osoba, z którą wymieniłam te parę zdań, była jedyną odważną, która przyznała się do jeżdżenia na koniu z wodzami używanymi jak hamulec. Nie twierdzę, że powinni zgłosić się wszyscy, którzy tak robią. Martwi mnie jednak fakt, że nigdy nie spotkałam pytania o alternatywę tego sygnału. Nikt nie zapytał: jak w takim razie powinny „wyglądać” pomoce egzekwujące od wierzchowca zwolnienie tempa, albo zatrzymanie? Czy nikt nie chce tego wiedzieć? Taką możliwość daje jazda z aktywnym dosiadem (zob.
AKTYWNY DOSIAD). Próbowałam rozmawiać na ten temat w jednej z grup jeździeckich. Dwie osoby oficjalnie uznały to za bełkot i bzdury, dwie to zrozumiały. Nie o to jednak chodzi. Niewiele osób przystąpiło w ogóle do dyskusji, a administratorzy uznali ten temat za nie wart zainteresowania. Chwilę potem pojawiło się pytanie jednego z członków grupy: „chciałbym nawiązać więź z moim koniem. Co myślicie o join up? Czy jak będę to robił przez dwa tygodnie to wystarczy? Myślałem też o siedmiu grach, zaraz po join up.” Był to temat poruszony po raz piąty w przeciągu miesiąca. Nie mam nic przeciwko tym metodom, na pewno pomagają zaprzyjaźnić się z wierzchowcem i zdobyć jego zaufanie. Nigdy nie znalazłam jednak pytania (i to w różnych miejscach związanych z tematem jeździeckim), jak jeździć na koniu, by nie zawieść jego zaufania po join up i siedmiu grach. Czy to czasami nie jest tak, że wielu ludziom pracującym z końmi wydaje się, że te metody to cudowny sposób na wszystko. Nie zważają na to czy w czasie jazdy koń ma odbity grzbiet, obolały pysk, nadwyrężone nogi, sztywne stawy i brak zaufania do jeźdźca, nie mówiąc już o braku jakiejkolwiek więzi. W razie czego wrócą na pewien czas do join up i siedmiu gier, a potem znowu poobijają grzbiet, zaciągną wędzidło w pysku i złą pracą zablokują zwierzęciu stawy nóg i przeciążą ścięgna…potem join up i siedem gier…i ? Na zaufanie konia i więź z nim pracuje się przez cały czas wspólnej „przygody”. Pracuje się poprzez prawidłową, zrozumiałą i inteligentną jazdę na grzbiecie swojego podopiecznego. Jest to trudny sposób jazdy. Dużo trudniejszy niż manewrowanie wodzami i siedzenie na siodle. Piszę mój blog w nadziei, że pomogę osobom, które szukają prawdziwego porozumienia z koniem. Mam sporo czytelników. By promować blog pojawiłam się też w Goole+ i na facebooku. Na tym ostatnim odezwała się do mnie czytelniczka z sugestią, bym stworzyła tam grupę. Zastanawiam się czy ma to sens? Jest już tam strona, na której każdy może się wypowiedzieć. Tak samo w google+. Nie mówiąc o możliwości wstawiania komentarzy pod postami. Jednak jest „cisza”. Jeżeli ktoś się do mnie odzywa, to tylko prywatnie. Czy przynależność do grupy ośmieli tych, którzy chcieliby zadać pytanie, albo poruszyć jakiś problem? Jeżeli znajdzie się dziesięcioro chętnych do przynależności do takiej grupy na facebooku osób, to myślę, że warto będzie zrealizować pomysł. Jedna chętna osoba już jest. Kto następny?

Jest też druga strona medalu. Osoby, które mogłyby podzielić się na łamach Internetu swoja wiedzą, nie są tym zainteresowane. Twierdzą bowiem, że można tu znaleźć same bzdury. Niestety zgadzam się z nimi, że większość informacji jest nic niewarta. Najbardziej ekstremalna, jaka do mnie dotarła za pośrednictwem pytania to: „czy podczas jazdy konnej można stracić dziewictwo?”. Dlatego chyba warto pisać i tworzyć w Internecie rzeczy wartościowe. Osoby, które „otrą się” o nie, poczytają, są jak widzowie na konnych zawodach. To potencjalni jeźdźcy, instruktorzy, sędziowie, rodzice przyszłych jeźdźców, warto poświęcić dla nich trochę wiedzy i czasu. Jedna z osób, które znam i mogłaby wnieść sporo dobrego do internetowych dyskusji, jest w ogóle przeciwna temu, by niewprawni jeźdźcy posiadali własne wierzchowce. Uważa, że szkoda czasu, by próbować im tą wiedzę naświetlić. Może jest w tym trochę racji. Może zanim ktoś zdecyduje się na kupno wierzchowca, powinien mieć całkiem spore doświadczenie w pracy z koniem. Pytanie jednak, gdzie takie doświadczenie zdobyć? W szkółkach jeździeckich? Niedawno znajoma opowiedziała mi o koleżance, która zakochała się w jeździectwie i kupiła konia po trzech szkółkowych treningach. Nikomu nie uda się powstrzymać takich zapaleńców, można im jedynie pomóc zdobyć doświadczenie. Oczywiście jest to niemożliwe za pośrednictwem Internetu. Ale za jego pośrednictwem można sprawić, że jeźdźcy zaczną myśleć, pytać, szukać właściwych informacji, korzystać z wiedzy instruktorów obserwując treningi innych jeźdźców, albo biorąc w nich czynny udział. To samo tyczy się przecież książek, czy końskich czasopism. Nikt nie nauczy się z nich jeździć, ale też nikt nie twierdzi, że bez sensu jest ich wydawanie. A przecież można w nich również znaleźć sporo bzdur, choć może nie tak ekstremalnych jak w internecie.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...