czwartek, 11 grudnia 2014

KOŃ GIĘTKI W PASIE


Człowiek siedzący na grzbiecie konia, powinien więcej uwagi poświęcić jego tyłowi, niż przodowi. Zasada ta musi obowiązywać podczas prowadzenia i ustawiania konia do wykonania każdego zadania. Przy każdym ćwiczeniu kluczem do sukcesu jest ustawianie zadu konia. Praca z jego przodem powinna być skierowana na stworzenie jak najlepszych warunków fizycznych do pokierowania zadem zwierzęcia. Jeździec musi wyraźnie czuć, jak jego wierzchowiec, bez oporu i sprzeciwu, przestawia zad w lewą i prawą stronę. Ćwiczenie to nie będzie sprawiało koniowi żadnego problemu, gdy będzie on giętki w miejscu, gdzie pracują łydki jeźdźca. Od razu muszę tu przypomnieć, że łydki jeźdźca muszą obejmować podopiecznego „w pasie”, a nie pod pachami, albo w okolicach jego łopatek. Przy zginaniu konia do jakiegokolwiek ćwiczenia, wewnętrzna łydka jeźdźca stanowi oś-trzon, względem którego, gnące się zwierzę powinno się „owinąć”. Dotyczy to również wszystkich ruchów konia, podczas których musi on krzyżować nogi. I tu wielu z was być może się zdziwi, ale nie ma odstępstwa od tej zasady nawet wówczas, gdy koń musi przekładać na krzyż tylko przednie nogi. Najbardziej popularnym takim ćwiczeniem jest „łopatka do wewnątrz”. Nierzadko obserwuję wysiłki jeźdźców, chcących „namówić” zwierzę do lekkiego zgięcia przodu, przy pozostawionym ustawieniu zadu na wprost i przy stałym poruszaniu się w tymże kierunku. Wysiłki skupiają się jednak na przeraźliwym ciągnięciu podopiecznego za wewnętrzną wodzę i odpuszczaniu zewnętrznej. Taka „praca” daje owszem jakiś efekt przestawienia się konia. Czasami zwierzę, ciągnięte wodzą za mordę, ustawi się bokiem do kierunku jazdy, a czasami pociągnięta za szyją zewnętrzna łopatka konia ustawi się w poprzek. W żadnym jednak z tych przypadków, nie poprowadzicie konia tak, by z lekkością i gracją, bez stawiania oporu, szedł tylnymi nogami, stawiając kroki na wprost, a przednie krzyżował w tanecznym ruchu.

”Matką” wszystkich bocznych chodów jest ćwiczenie „zad do środka”. Jest ćwiczeniem wstępnym nawet dla łopatki. Ćwiczenie „zad do środka”, przypomnę, polega na tym, by „poprosić” wierzchowca o podążanie przednimi nogami na wprost po wyznaczonym torze, a dzięki zgięciu w pasie, zadnimi w krzyżowym ruchu, po torze tuż obok. Zad zwierzęcia owija się wówczas wyraźnie wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Dlaczego akurat to ćwiczenie? Dzięki już samej nazwie ćwiczenia, człowiek zaczyna „kombinować”, jak namówić zwierzę do wygięcia się, poprzez przestawienie zadu lekko w bok. Musi skupić się na przekazywaniu sygnałów łydkami. Jedna „prosi” zad o przestawienie, druga jest tą, wokół której zad ma się owinąć. Oczywiście, bardzo dyskusyjne są sposoby, w jaki jeźdźcy próbują utrzymać przód konia skierowany na wprost, często zbyt siłowo „majstrują” przy tym wodzami. Ćwiczenie uda się, gdy nauczycie podopiecznego, by na pukający sygnał łydek, w żaden sposób nie reagował przodem swojego ciała. Nie będzie reagował zawieszając się na wodzy, nie będzie usztywniał szyi, nie będzie ustawiał po skosie wewnętrznej łopatki (zob. DLACZEGO NIE WYCHODZI ĆWICZENIE ZAD DO ŚRODKA). Zwierzęciu nie wolno również, na sygnał dawany łydkami, przyspieszać i zmieniać rytmu chodu. Nie będę opisywała sygnałów wodzami i dosiadem, jakimi należy się posłużyć przy „dialogu” z przodem konia. Wy również nie próbujcie ich określić. Myślcie o tym, o co chcecie wierzchowca poprosić, a sygnały „przyjdą same”. Najważniejsze, by w założeniu były powtarzaną prośbą, a nie pomocą ustawiającą konia. 

O ćwiczeniu „zad do środka” pisałam przy omawianiu „ciągu”. Wstawiłam tam taki rysunek. 

Teraz pokażę wam na rysunku, jak konia z przestawionym zadem poprowadzić w ćwiczeniu „łopatka do wewnątrz”. 

To jest ciągle ten sam sposób zgięcia zwierzęcia. Różnicą jest sposób jego prowadzenia i ślad, po którym prowadzimy podopiecznego. A prowadzimy wierzchowca naszym ciałem. Musicie wyobrazić sobie swoje biodra jako końskie, wasze nogi jako tylne nogi podopiecznego. Prowadząc konia, ustawiamy nasze ciało i poruszamy się w danym kierunku tak, jak powinien być ustawiony i poruszać się zad zwierzęcia. W wyobraźni bowiem jesteśmy tym zadem i idziemy na własnych nogach.


środa, 12 listopada 2014

PODNOSZENIE KOŃSKICH NÓG


Na początku mojej przygody z prowadzeniem bloga, napisałam krótki tekst na temat sposobu uczenia konia podawania kopyt do czyszczenia. W tym poście chciałabym rozszerzyć moją wypowiedź. Zacznę od stwierdzenia, że jeźdźcy nie przykładają wagi do jakości przeprowadzenia tej czynności. Ważne dla nich jest, by zwierzę podniosło nogę, obojętnie jak, byle ją jakoś wyczyścić. Wierzchowce wyrywają nogi, opierają się o swoich opiekunów, obarczając ich w ten sposób swoim ciężarem, który wcześnie „niosła” podniesiona noga.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Podając tylne nogi podciągają je mocno pod swój brzuch, niejednokrotnie próbując się nimi odkopnąć. Owszem, da się w ten sposób wyczyścić kopyta zwierzęcia, ale taki „sposób” przynosi złe konsekwencje. Po pierwsze, pozycja jeźdźca i konia jest bardzo niewygodna. Człowiek musi trzymać w rękach spory ciężar, a wyrywając nogi koń może wciągnąć pod siebie opiekuna, co stwarza niebezpieczną dla niego sytuację. Kolejna sprawa, to człowiek czyszcząc kopyta podopiecznego w pośpiechu, schowane pod brzuchem (tylne), nigdy nie zrobi tego dokładnie i precyzyjnie. Skutkiem braku dokładności są gnijące strzałki kopyta. Tak źle podawane przez konia nogi, przynoszą również bardzo złe konsekwencje przy wizycie podkuwacza. Weźcie pod uwagę, że jest to bardzo wysiłkowy zawód. Kilka godzin pracy na ugiętych nogach, w niewygodnej, pochylonej pozycji, przy której trzeba dokładnie i precyzyjnie skorygować bardzo twardy „materiał” jakim jest końskie kopyto. Jeżeli podkuwacz musi walczyć przy tym, by koń w ogóle podał nogę, by tylną „oddał” do tyłu (pod końskim brzuchem podkuwacz nie skoryguje kopyta), a do tego musi on dźwigać ciężar konia zastępując mu jego podniesioną nogę, to na pewno wywoła to w nim sporą frustrację. Myślę, że wielu właścicieli koni nie chciałoby zobaczyć, w jaki sposób podkuwacze radzą sobie z niewspółpracującymi końmi.

Trudno jednak mieć do podkuwaczy pretensje. Oni mają swoje zadanie do wykonania, a obowiązek nauczenia konia prawidłowego podawania nóg, należy do właścicieli i opiekunów zwierząt. We wspomnianym na początku poście napisałam, że: „w czasie mojej przygody z końmi przyglądałam się wielu sposobom uczenia ich, by podawały nogi, gdy opiekun chce wyczyścić im kopyta. Nie zamierzam ich opisywać ani polemizować z ich zwolennikami”. Teraz chciałabym jednak wspomnieć o niektórych. Przysłuchiwałam się ostatnio rozmowie o krnąbrnej klaczy rasy kuc walijski. Dwie rozmawiające osoby miały styczność z tym konikiem i omawiały właśnie fakt, że klacz wręcz agresywnie reagowała na próbę wyczyszczenia jej kopyt. Jeden z rozmówców opowiedział, że konik dostał się w ręce doświadczonej (w pracy z końmi) osoby, która szybko poradziła sobie z problemem. Najpierw osoba ta, uzbrojona w narzędzie zadające ból, przeprowadziła „rozmowę” z klaczą w „zaciszu” boksu, a potem przetrzymała zwierzę trzy dni bez wody. Na czwarty dzień koń dostał jej odrobinę na dnie wiadra i spragniony zaczął chodzić za nowym opiekunem jak cień. Podobno pozwala już wyczyścić kopyta. Zastanawiam się, dlaczego nie traktuje się takich metod jako znęcanie się nad zwierzęciem. Gdyby chodziło o psa czy kota, na pewno takimi by były. Dlaczego przy koniach są to ciągle metody szkolenia? Drugą taką metodą jest kopanie konia w brzuch, gdy wyrywa nogę. Rozegrał się kiedyś na moich oczach ohydny obrazek. „Doświadczony” trener uczył w ten sposób niewielkiego kucyka na oczach ośmioletniego chłopca i jego taty. Wywołuje to obrzydzenie u ludzi zaczynających zabawę w jeździectwo, ale mając niewielkie doświadczenie i brak innych wzorców, przyjmują to jako konieczną „metodę”. Niedawno też pierwszy raz spotkałam się z „metodą”, w której obija się nogę konia bacikiem tak długo, aż jej nie podniesie. Wszystko dlatego, że dla człowieka wszystko musi być łatwe, proste, nie wymagające myślenia i nie zabierające zbyt dużo czasu.

Chcąc nauczyć konia prawidłowego podawania nóg trzeba założyć, że powinien on to zrobić na gest człowieka, na sygnał proszący o to. Nie powinno się uczyć konia, że człowiek podnosi końską nogę siłą, odrywając ją od podłoża. Wierzchowiec ma ją poddać sam, utrzymując równowagę na pozostałych trzech. Tylne nogi musi zwierzę pozwolić odciągnąć do tyłu, by człowiek mógł oprzeć je na swojej nodze (udzie). Dzięki temu można kopyto dokładnie skontrolować i precyzyjnie wyczyścić. W przytoczonym już wcześniej poście napisałam: „tym, którzy walczą przy czyszczeniu kopyt proponuję, żeby spróbowali nauczyć konia, aby za waszą namową spoczął na każdej po kolei nodze. Głaszczcie, kląskajcie, cmokajcie i delikatnymi szturchnięciami spowodujcie, by przed podniesieniem nogi wierzchowiec przerzucił ciężar ciała na pozostałe kończyny. Ideałem było by, gdyby spoczywającej nogi koń nie obciążał, póki nie poprosicie o następną. Dobrze by też było, gdyby tą rozluźnioną nogę zwierzę pozwoliło przesuwać i ustawiać w różnych miejscach”.


Rysunek stworzony przez Cyber Brush

Faktem jest, że tak uczone konie nie podrywają natychmiast pierwszej nogi w górę. Potrzebują chwilę czasu, by przerzucić równowagę. Czasami muszą przedtem trochę się przestawić, by znaleźć bardziej dogodną pozycję. Następne nogi podają zazwyczaj już szybciej. Jednak na etapie uczenia, dłuższy czas jest im potrzebny, by ustawić się i znaleźć równowagę przed podaniem każdej nogi. Efekt jednak jest wart wysiłku i czasu poświęconego nauce.



Niedawno pojawił się w stajni „ekspert jeździectwa” dla którego czas, w ciągu którego koń sam podał nogę, był zbyt długi. Poradził koleżance, by ta siłą odrywała nogi zwierzęcia od podłoża. Żałuję, że mnie przy tym nie było. Poprosiłabym o uzasadnienie konieczności takiego działania. Wielu „doświadczonych” jeźdźców uważa, że koń musi wykonać każde „polecenie” jeźdźca natychmiast. Oto filmik z klaczą, przy której taka rada padła. Koń jest nieustanie w fazie szkolenia. Na początku w ogóle nie chciał podawać nóg, nie chciał nawet stanąć w miejscu. Jest to efekt cierpliwej, żmudnej i wielomiesięcznej pracy.





Filmiki te pokazują, przy okazji, jak "namawiam" klacz, by oparła kopyto o podłoże, bez obciążania nogi.

Na koniec chcę wrócić do kwestii właściwego rozłożenia ciężaru konia na trzy nogi, przy jednej podniesionej w górę. Nagminnie uczy się adeptów sztuki jeździeckiej, by opierali się całym swoim ciężarem o konia, by w ten sposób przekazać mu informację o konieczności „przerzucenia” tegoż ciężaru i odciążenie podnoszonej. Jednak reakcja zwierzęcia na napierającego człowieka będzie odwrotna. Zwierzę oprze się o człowieka i obciąży swoim ciałem. Sygnałami proszącymi o przerzucenie ciężaru, mogą być krótkie szturchnięcia barkiem czy łokciem. Jednak zanim dacie taki sygnał, powinniście się zorientować jak powinien koń się zrównoważyć. Często człowiek zakłada z góry, że zwierzę musi obciążyć nogi przeciwległego boku. Jakież jest zdziwienie, gdy wierzchowiec wyrywa podniesioną w ten sposób przednią nogę. Spróbujcie w takim przypadku, klepnięciami w końską pierś, poprosić zwierzę o odciążenie obu przednich nóg. Gdy „większość ciężaru” zostanie „oparta” na jego tylnych nogach, podniesienie jednej z przednich i utrzymanie jej w górze, nie będzie sprawiało mu już tyle problemu. Oparta na podłożu druga przednia noga podoła wówczas ciężarowi, którym została obarczona.

Powiązane posty: 
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/10/kon-niemechaniczny.html

P.s. Wstawiam tu filmik dotyczący odpowiedzi udzielonej w komentarzach czytelniczce imieniem Ania.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




środa, 5 listopada 2014

SKUPIENIE JEŹDŹCA


Wiele pisałam o skupieniu konia podczas pracy. O sygnałach, które maja skierować uwagę rozproszonego wierzchowca na swojego opiekuna. Jednak wiele koni nie będzie potrzebowało tych sygnałów, gdy ich przewodnik, czy to na grzbiecie, czy podczas pracy z ziemi, będzie skupiał się na swoim podopiecznym i pracy z nim. Jakże powszechnym widokiem jest jeździec rozparty w siodle jak w fotelu, z biernymi, nie niosącymi ciała nogami. Jeździec nonszalancko trzymający wodze (bo to dodaje „klasy”),który łapie za nie w panice i brutalnie zaciąga w „kryzysowych momentach. Jeździec z absolutnie nie zaangażowanymi mięśniami nóg, brzucha, kurczący się, jak zgniatana w dłoni kartka papieru. Bardzo częstym obrazkiem, jaki można w stajniach zauważyć, to człowiek rozmawiający przy tym wszystkim przez telefon komórkowy podczas „pracy” z koniem. A już rzadkością jest obserwować zaangażowanego człowieka w lonżowanie swojego podopiecznego. Pracę na lonży traktuje się jak przebieżkę dla zwierzęcia. Koń ma się po prostu wybiegać, byle jak, byle na kółku. 

Nie twierdzę, że wierzchowiec zawsze musi „odstawić” trening wyczynowy, jednak nawet, gdy praca na lonży służy tylko wybieganiu, a jazda wierzchem tylko przespacerowaniu się, to koń zawsze czegoś się uczy. Zwierzęta te są znakomitymi obserwatorami. Nawet, gdy człowiekowi wydaje się, że podopieczny nie zwraca na niego uwagi, to on dokładnie go obserwuje. Obserwowany, lonżujący człowiek swoim zachowaniem uczy konia skupienia albo braku konieczności skupienia i stosunku do nawet lekkiej pracy. Opuszczony i oparty o ziemię bat, spuszczony w dół wzrok człowieka, szuranie z nudów nóżką po ziemi, to wbrew pozorom są sygnały dla zwierzęcia biegającego wokół. Są to wyraźne informacje: „nie musisz się skupiać, starać, angażować i wysilać fizycznie, ani intelektualnie”. 

Takie też sugestie przekazuje bierna „postawa” w siodle. Jeździec z aktywną postawą i wyprostowany, pewnie stojący na obu nogach, będzie wzbudzał respekt i zainteresowanie podopiecznego. Tym samym zmobilizuje konia do skupienia się na swoim opiekunie. Nasze poczynania przy koniu nigdy nie powinny być byle jakie, pozbawione skupienia i zaangażowania. Jeżeli takie są, uczymy wówczas konia, że jemu też wolno pracować byle jak i nie skupiać się. O postawie jeźdźca w siodle napisałam już sporo, odsyłam do postów pt : "Głębokie siedzenie w siodle", "Przykurczone ciało jeźdźca". Jeśli chodzi o pracę na lonży, to nie jest bez znaczenia również sposób trzymania jej samej i bata. Przy aktywnej postawie, lonża powinna zawsze być trzymana zgiętą w łokciu i oddaną do przodu ręką. Łokieć cofnięty za plecy i spięte przy tym ramię sugerują postawę: gotowa do walki „na przeciąganie liny”. Oddaną ręką ułożoną, jak podczas trzymania wodzy w siodle, pokazujemy zwierzęciu, że będziemy w stanie pracować lonżą i przekazywać mu informacje. Poza tym, elastycznie pracująca ręka człowieka, prostująca i zginająca się w łokciu, z pracującym stawem ramiennym daje zwierzęciu poczucie pewności, że nie zazna z jej strony bólu w pysku. Podniesiony bat na wysokość końskiego biodra, nawet przy przejściach do niższego chodu i do „stój’, będzie mobilizować tylne nogi konia do aktywnej pracy, do ostatniego kroku w danym chodzie. Podniesiony bat mówi również zwierzęciu o nieuchronności użycia, przez człowieka, sygnału proszącego o zmobilizowanie wysiłku, o wykazanie chęci pójścia do przodu. 

W siodle, gdy jeździec jest rozluźniony ale skupiony, koń odwzajemni się tym samym. Bez zaangażowanego jeźdźca na grzbiecie, „elektryczny” wierzchowiec wzmocni czujność na czynniki zewnętrzne, które mogą „straszyć”. Czujność ta potęguje jeździec, który nie jest skupiony na „rozmowie” z podopiecznym, tylko rozgląda się w poszukiwaniu impulsów mogących przestraszyć „pojazd”. Jeżeli jeździec będzie się rozglądał, to koń też. Siedząc na grzbiecie płochliwego wierzchowca uruchomcie wyobraźnię, skupcie się na „odczytywaniu” pytań zadawanych przez zwierzę, reagujcie na jego poczynania, a nie „strachy” z zewnątrz. Nie rozglądajcie się, ale też nie wpatrujcie w jeden punkt albo szyję zwierzęcia. Wzrok jeźdźca powinien być panoramiczny. Patrzcie daleko, bez wyszukiwania konkretnego punktu i szeroko, jak ktoś kto się głęboko zamyślił i „stracił kontakt” z otoczeniem.


sobota, 1 listopada 2014

JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część druga


Praca z końmi opierającymi „ciężar swojego przodu” na jednej wodzy.

Ten post będzie dotyczył koni, które obciążają wodzę i rękę jeźdźca z jednej strony. Postaram się podpowiedzieć wam, jak pracować z wierzchowcem, który „wisząc na wodzy”, napiera równocześnie swoim ciałem na łydkę jeźdźca.

Zanim jednak na tym się skupię, chcę wam zaznaczyć, że pomysły i rady w moich wpisach nie można traktować jako odrębne, oderwane od reszty „sposoby” na problem. Jeżeli w tym poście wytłumaczę, jak odpracować błąd „opierania się” wierzchowca na jednej ze stron, to sposób ten nie będzie efektywny bez ogólnej pracy nad równowagą podopiecznego. Nie poczujecie rezultatów bez „podnoszenia” jego przodu, bez prób zaangażowania tylnych nóg, bez regulowania tempa i rytmu chodów. Warunkiem uzyskania pozytywnych efektów w pracy z koniem, jest chęć zwierzęcia do energicznego ruchu. Warunkiem jest również to, by na sygnały dawane przez jeźdźca wodzami, koń nie reagował zwolnieniem tempa, a na te dawane łydkami nie przyspieszał, chyba że taka była intencja jeźdźca podczas użycia danych pomocy.
(Przeczytaj:
ZAWSZE POD GÓRKĘJAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część pierwszaCHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU)


Wracając do tematu. Załóżmy, że koń „obciąża” nadmiernym ciężarem lewą wodzę, a tym samym lewą rękę jeźdźca. Najpierw musicie się dowiedzieć, że wierzchowiec „bawiąc się” z wami w „przeciąganie liny-wodzy”, nie angażuje do tego tylko pyska. W naszym przypadku lewej strony pyska. Ogromny udział ma w tym procederze szyja zwierzęcia. Jej mięśnie się napinają, a ona sama, niejednokrotnie, wygina się w łuk w kierunku naciąganej wodzy. Wszystko po to, by wspomóc „wysiłki” lewej strony pyska. „Para” ta, czyli pysk i szyja, nie są jednak „zdane” tylko na siebie w walce z człowiekiem. „Z pomocą przychodzi” lewa przednia noga, którą koń stawia tak, by jak najmocniej zaprzeć się nią o podłoże i „pociągnąć” za sobą ciało. Przypomina to podciąganie się człowieka na drążku. Ręce ciągnął ciało, by głowa aż po brodę, znalazła się nad drążkiem. W ćwiczeniu tym nie biorą udziału nogi człowieka. U konia, który „ciągnie” przednimi nogami, tylne wprawdzie maszerują ale nie biorą czynnego udziału w „systemie napędowym”. Jeżeli wierzchowiec nie jest okuty, to wprawne oko opiekuna zaobserwuje różnice w sposobie ścierania się kopyt. Kopyto „zaciągającej” nogi będzie mocniej starte przy piętkach.

Wyobraźcie sobie teraz, że bok konia jest jak akordeon. Gdy koń wisi na wodzy, akordeon rozciąga się nadmiernie. Rozciąga się dlatego, że przednia noga ciągnie go z jednej strony, a zbyt mało aktywna (niepchająca) tylna noga z drugiej. Żeby koń przestał „wisieć na wodzy”, ten akordeon trzeba „zamknąć”, oczywiści nie do końca. Problem polega na tym, że niejeden jeździec zrobił by to od przodu konia. Oczywistym sygnałem wydaje się być ciągnięcie za wodzę, albo „mieszanie” wędzidłem w pysku zwierzęcia w nadziei, że przestanie ono po prostu wisieć na wodzy, a co zaraz za tym idzie, ciągnąć szyją i nogą. Nie jest to właściwy sygnał. Koń, takie działania człowieka, zawsze będzie odczytywał jako „rozmowę” z samym pyskiem, a nie z bokiem ciała. Praca wodzą będzie jeźdźcowi potrzebna ale po to, by „przekazać” przedniej nodze „informację”, żeby nie ciągnęła tak mocno. Przednia noga „potrzebuje wskazówki”, że nie wolno jej zapierać się o ziemię jak o blok startowy. Wodza i sygnały z dosiadu mają stworzyć mur, niepozwalający na rozciąganie akordeonu od strony przodu wierzchowca (zob.
GŁOWĄ W MUR, BIODRA JEŹDŹCA, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Sygnałem „zamykającym akordeon”, „proszącym” konia o „skrócenie” boku, jest pukanie łydką. Człowiek powinien tym sygnałem wyegzekwować od podopiecznego wyraźniejsze zaangażowanie zadu. Koń powinien stawiać krok lewą tylna nogą, jak najgłębiej pod swoim brzuchem i wyraźnie się nią odpychać od podłoża. Dzięki takiej pracy tylnej nogi, obniży się zad zwierzęcia, wypręży grzbiet i skróci bok, a to „uniemożliwi” jemu, „siłowanie” się z ręką jeźdźca poprzez wodzę.

W całej tej „zabawie” bardzo ważną rolę odgrywa „współpraca obu wodzy”. Jeżeli lewa, wraz z ciałem jeźdźca „tworzy mur” uniemożliwiający rozciąganie akordeonu, to prawa musi „pilnować”, by sygnał był właściwie przez zwierzę zrozumiany. Prawa wodza musi dawać sygnały „prosząc” konia: „nie zginaj w lewą stronę szyi. Trzymaj ją na wprost”. Jeżeli podopiecznego zegnie szyję, to będzie oznaczało, że tak „odczytał” polecenie, a wówczas nie „zamknie akordeonu” (zob.
REFLEKTORY, USTAWIENIE SZYI I GŁOWY KONIA). Do „stworzenia muru” i „ruszenia zadu” przydaje się czasami dłużej przytrzymany sygnał wodzą. Nawet jeżeli jest to wewnętrzna strona wierzchowca jadącego na łuku. Wówczas zewnętrzna wodza musi działać krótkim, powtarzanymi szarpnięciami. Po „odpracowaniu” błędu wiszenia na lewej wodzy, w utrzymaniu takiego stanu, pomagają sygnały „imitujące” kierunkowskaz. Krótkie, delikatne i powtarzane „kliknięcia” lewą wodzą.


wtorek, 28 października 2014

ĆWICZENIE, KTÓRE W PRACY Z KONIEM, MOŻE WIELE ZMIENIĆ NA LEPSZE


Podczas pracy z koniem bardzo ważna jest ludzka wyobraźnia. Potrzeba jej sporego zaangażowania, by się z koniem „dogadać’. Im mniej brutalnie i siłowo chcielibyście z koniem pracować, tym więcej wyobraźni będzie wam potrzebne. Dzięki niej człowiek zaczyna „prowadzić” konia przy pomocy bardzo dokładnych, ale i subtelnych sygnałów. Moja Pani trener podpowiadała zawsze: wyobraź sobie, że prowadzisz wierzchowca na wąskim murze, a po jego obu stronach masz przepaść. Ja do tego dodałabym jeszcze zawiązane przepaską końskie oczy. Dla mnie jest to bardzo obrazowe. Myślę, że wielu jeźdźców przy prawdziwym zagrożeniu, poprowadziłaby konia znakomicie. Jeźdźcom jednak nie starcza wyobraźni i „prowadzenie” konia polega na ciągnięciu za wodze i łydce za popręgiem na zakręcie, byle mniej więcej w wymyślonym kierunku. Gdy nie ma prawdziwego zagrożenia (przepaść) wasze reakcje są spóźnione. Pojawia się brak precyzji w wydawanych poleceniach, dokładności w dawaniu sygnałów i konsekwencji w ich egzekwowaniu. Często jeźdźcy „pracują” z koniem na zasadzie: kto silniejszy, przepychając się: łydka jeźdźca kontra bok konia i ręka jeźdźca kontra pysk konia. Przy takiej przepychance upadek w przepaść byłby nieunikniony.

A to właśnie dokładne i precyzyjne prowadzenie konia pozwala człowiekowi bez siłowo i bezboleśnie panować nad nim. Pozwala człowiekowi „znaleźć się” na wyższym szczebelku hierarchii. Pozwala skupić uwagę zwierzęcia, rozbudzić zainteresowanie opiekunem i jego poleceniami.

Ćwiczenie, które chcę opisać, jest teoretycznie bardzo proste. Ułóżcie na placu po którym jeździcie drągi. Niech tworzą koło, albo owal. Będziecie przy nich jeździć. Początkującym jeźdźcom proponuję zacząć od chodzenia przy koniu w różnych konfiguracjach, przedstawionych na rysunku.




Prawda, że wydaje się to nieskomplikowane. Jednak, jak zauważyliście na rysunkach, w każdej sytuacji człowiek ma pozycję na wysokości łopatki (przedniej nogi) konia. Cała zabawa polega na tym, by ta pozycja nie zmieniała się w trakcie marszu. Niezmienna ma być jednak dlatego, że maszerujący człowiek sygnałami będzie „namawiał” zwierzę do dopasowania tempa i rytmu marszu do swojego. A tempo marszu człowieka ma być bardzo równe i rytmiczne. Ten rytm trzeba sobie „nabijać w głowie”. Polecam do tego powtarzanie wierszyka: „Proszę państwa, oto miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś.. itd.” Problem, jak się przekonacie, polega na tym, że człowiek podświadomie dopasowuje rytm wierszyka, a tym samym swoich kroków, do rytmu marszu konia. Trzeba „umieć” utrzymać rytm wierszyka i gdy koń zwalnia, ujeżdżeniowy bacikiem, pukając zwierzę w bok, „poprosić” o przyspieszenie. Kiedy natomiast wierzchowiec przyspiesza, człowiek zapierając się ciałem powinien „zasugerować” podopiecznemu zwolnienie tempa. Dodatkowymi sygnałami mogą być krótkie, powtarzane szarpnięcia wodzami oraz klepnięcia bacikiem w pierś konia. Po co do tego ułożone drążki? One zastępują waszą wyobraźnię. Zakładając, że chcecie bardzo blisko i dokładnie wzdłuż nich prowadzić wierzchowca, sprowokują one wasze reakcje w odpowiednim czasie i momencie. Sprowokują podświadome ustawienie waszego ciała, które jest dla konia wyznacznikiem ścieżki, po której idziecie. Wymuszą waszą reakcję na samowolne oddalanie się konia z wyznaczonej ścieżki. Będziecie wiedzieć kiedy poprosić podopiecznego bacikiem, by się od drążków nie oddalał i kiedy dać sygnał zwalniający, gdy koń w tym momencie zareaguje źle na bacik, przyspieszając zamiast przesunąć się w bok.

Drugim etapem (może być pierwszym) ćwiczenia jest jazda wierzchem wzdłuż drążków, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz koła. W czym tutaj tkwi trudność? Jak zwykle w utrzymaniu równego tempa i rytmu marszu (ciągle polecam powtarzanie wierszyka). W nieużywaniu wodzy do wskazywania kierunku jazdy i nie używania ich do utrzymywania konia na ścieżce. Jedyną rolę jaką możecie przypisać wodzom to sygnały skupiające konia (zob.
DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCH A SYGNAŁÓW) i sygnały utrzymujące prostą szyję. Jeżeli koń samowolnie zegnie szyję np. w prawo jeździec delikatnymi szarpnięciami lewą wodzą prosi konia o jej wyprostowanie. Utrzymywać konia blisko drążków, czyli na ścieżce, możecie tylko przy pomocy pukających sygnałów łydkami. Gdy koń odpowiadając na nie przyspieszy, zamiast przesunąć się w bok, musicie zwolnić zwalniając rytm ruchu swoich bioder i dopasowując do rytmu wierszyka nieustannie „wybijanego w głowie”. Do pomocy macie jedynie sygnał skupiający, czyli krótkie, powtarzane i charyzmatyczne pociągnięcia za wodze. Proponuję utrudnić sobie prace i jeździć z szeroko odstawioną ręką, trzymającą wewnętrzną wodzę. Zamknięta kusi bowiem bardzo, by pomóc sobie w utrzymaniu podopiecznego na ścieżce. Otwarta, wymusza prawidłową reakcję łydką. I tak jak wyżej, drążki zastąpią wam wyobraźnię i wymuszą na was prawidłowe i szybkie reakcje na nieprawidłowe poczynania waszego wierzchowca.

Bardzo by mnie ucieszyły wasze relacje z wykonywania ćwiczeń. Co trudniejsze: Nie „kierować” wodzami, czy zacząć „kierować” łydkami?



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...