wtorek, 21 listopada 2017

WODZE W DŁONIACH




Dbałość o szczegóły w wykonywaniu pracy podczas jazdy na koniu jest bardzo ważna. Owe szczegóły pozwalają na dokładne przekazywanie informacji zwierzęciu i na odczytywanie sygnałów przez niego wysyłanych. Jedną z pomocy niezbędnych dla przepływu informacji między jeźdźcem a jego podopiecznym są wodze. Sposób w jaki człowiek ustawia dłonie i ręce przy trzymaniu wodzy, może ułatwić albo utrudnić przepływ informacji. Utrudnić może szczególnie odbiór tego, co chce „powiedzieć” zwierzę. Podstawowa zasada trzymania wodzy jest jasna i nie powinna przysparzać problemów: wodze, od strony końskiego pyska „przechodzą” między małym a serdecznym palcem dłoni, zamknięte w garści „wychodzą” nad palcem wskazującym. Oparte o ten palec, przytrzymywane powinny być przez kciuk. Wszyscy wiedzą, że tak należy wodze trzymać, chociaż ktoś mnie kiedyś przekonywał, że są inne szkoły trzymania wodzy. Według jednej z nich wodza „prowadzona jest”, od strony wędzidła, nad palcem wskazującym i poprzez garść opuszczona zostaje w dół. Szukałam w internecie informacji na temat takiego sposobu trzymania wodzy podczas jazdy wierzchem ale nie mogłam znaleźć.

Znalazłam za to dyskusję na temat tego: „dlaczego wodze przechodzą między czwartym a piątym palcem? Dlaczego mały palec nie trzyma wodzy?

Dlatego, że nie jest obojętne to, w którym dokładnie miejscu pod palcami powinny przechodzić wodze. Zróbcie mały eksperyment: do kolejnych paliczków któregokolwiek palca waszej ręki przywiązujcie tasiemkę.



Zacznijcie od tego paliczka z paznokciem (paliczek dalszy), potem zamknijcie dłoń w pięść i poproście kogoś, by ciągnąc za tasiemkę, zmusił wasz palec do otwarcia się. Oczywiście tym waszym palcem stawiacie opór. Potem to samo ćwiczenie zróbcie z tasiemką przywiązaną do środkowego paliczka, no i na końcu do tego przy samej dłoni (paliczek bliższy). Najtrudniej zmusić palec do otwarcia się, gdy tasiemka ciągnie za najniższy paliczek czyli bliższy. Wodze przechodzące pod tym właśnie paliczkiem będą trzymane najbardziej stabilnie i najpewniej.

Spójrzcie teraz na swoja zamknięta pięść.



Bliższe paliczki palca wskazującego, środkowego i serdecznego układają się w miarę w jednej linii – tworzą swego rodzaju całość. Paliczek małego palca jest w porównaniu z nimi krótszy i wyraźnie cofnięty. Trzymanie wodzy pod tym palcem zmniejszyłoby stabilność uchwytu, nie mówiąc już o tym, że pod paliczkiem bliższym małego palca jest mniej miejsca do ułożenia wodzy niż pod paliczkiem bliższym czwartego palca. No i mały palec jest tym najsłabszym. Jeżeli opisane ćwiczenie przeprowadziliście z każdym palcem dłoni, to na pewno zauważyliście, że mały palec stawia najmniejszy opór i najłatwiej go odgiąć.

Jak już wspomniałam, wodze ułożone pod paliczkiem bliższym serdecznego palca są trzymane stabilnie i pewnie. Takie trzymanie wodzy można porównać do trzymania za rączkę małego dziecka. Szczególnie w niebezpiecznych miejscach trzeba trzymać jego rączkę tak, żeby jej nie wyszarpnęło ale jednocześnie tak, by jej mu nie zmiażdżyć i nie zadać bólu. Przez tak trzymaną rączkę dziecka odbieramy bodźce i czujemy jak podopieczny idzie i czy czegoś nie kombinuje. Trzymanie wodzy pod paliczkiem niższym serdecznego palca daje nam szansę na dokładne odbieranie bodźców przekazywanych przez konia. Taki chwyt pozwala nam odczytywać informacje przekazywane nam świadomie i nieświadomie przez naszego wierzchowca.

Żeby utrzymanie wodzy pod pierwszym paliczkiem było możliwe, jeździec musi mieć zamkniętą w pięść dłoń. Niestety jeźdźcy nagminnie pracują wodzami trzymając je w na wpół - otwartych dłoniach.


Istnieje wśród jeźdźców przekonanie, że w ten sposób delikatniej pracuje się z końskim pyskiem. Pokutuje też stereotyp, według którego wodzami należy pracować - czyli przesyłać zwierzęciu informacje, poprzez lekki ruch serdecznym palcem. Poprzez jego lekkie otwieranie i zamykanie. Kolejnym powielanym stereotypem jest przekonanie, że wodzami należy pracować poprzez ruch dłoni w górę i dół dzięki ich wyginaniu w nadgarstkach. Skąd takie przekonania? Wielu ludzi jeździ wierzchem z bardzo spiętymi mięśniami i stawami w swoim ciele. Spięte są szczególnie kończyny. Napięcie w rękach takich osób dotyczy głównie ramion i łokci. Owi jeźdźcy nie są w stanie ruszyć w żaden sposób ani jedną ani drugą ręką. Stawy palców i nadgarstki są jedynymi stawami kończyn górnych, którymi ci jeźdźcy są w stanie wykonać jakiś ruch. Sztywni jeźdźcy wymyślili więc oba sposoby pracy wodzami, wmawiając ogółowi, że dzięki temu pysk konia jest oszczędzany. A ponieważ, jak już wspomniałam, większość ludzi siedzących w siodle jest spięta, więc bez zastanowienia i problemu akceptują takie tłumaczenie.

Jest w tym wszystkim jednak wielkie „ale”, o którym wielu jeźdźców nie ma pojęcia. Po pierwsze – jeździec, nigdy i w żadnym przypadku, nie powinien rozmawiać z pyskiem konia, mimo że właśnie tam docierają nasze impulsy poprzez wodze i wędzidło. Jeździec poprzez wodze i wędzidło rozmawia z szyją konia, jego łopatkami oraz resztą ciała i to we współpracy z łydkami i dosiadem. A w tym przypadku sztywny i ograniczony ruch nadgarstkiem i palcem jest niewystarczającym sygnałem. Niewystarczającym do tego, by koń mógł go „dokładnie usłyszeć” i prawidłowo odebrać. Po drugie, konie nie odczytują ruchu wodzy czy samego wędzidła. One czytają ruch, układ i stan rozluźnienia całych rąk swojego pasażera. To sprężyście pracujące ręce są przekaźnikiem informacji, a wodze i wędzidło można porównać do zasięgu telefonicznego. On może być lepszy albo gorszy ale „rozmówcą” są ręce i one jako takie są w stanie przekazać więcej informacji, gdy są rozluźnione i pracują od ramienia poprzez łokieć do wędzidła. Nasze całe górne kończyny są nadawcą, a ich część w postaci dłoni i serdecznych palców są naszą słuchawką. Przez nie odbieramy informacje od podopiecznego, więc muszą być stabilne.

Wrócę teraz do zamkniętych dłoni jeźdźca. Ich zamknięcie i ustawienie nie może być byle jakie. Po pierwsze, zamykając pięść nie zaciskamy jej na siłę a palce układamy tak, by położyć opuszki palców na spodniej części dłoni (na poduszkach). Innymi słowy, paznokcie nie mogą wbijać się w dłoń. Kciuki, jak już wspomniałam, należy oprzeć na wodzy leżącej na paliczku niższym palca wskazującego. W ułożeniu zamkniętej garści może jak zwykle pomóc wyobraźnia. Pomyślcie, że niesiecie w garściach chore ptaszki do lekarza weterynarii. Musicie tak je trzymać, żeby wam nie uciekły ale przy tym tak, żeby ich nie zadusić.




To, że ustawiamy pięści kciukami do góry, to oczywista informacja. Mimo to, ilość jeźdźców trzymających pięści w pozycji poziomej, czyli kciukami do siebie, jest ogromna. Nie wystarczy jednak trzymać pięści kciukami ku górze. Bardzo ważne jest także odpowiednie ustawienie pięści. Należy je tak ustawić, by były lekko skierowane do środka. Pomyślcie przy układaniu pięści, że na obu nadgarstkach macie założone piękne zegarki. Zegnijcie nadgarstki tak, jakbyście chcieli pochwalić się tymi zegarkami osobom stojącym wokół terenu, na którym pracujecie na koniu. Czyli uwypuklamy nadgarstki na zewnątrz. Dzięki takiemu ułożeniu dłoni, bliższe paliczki palców skierowane są dokładnie w stronę wędzidła i utrzymanie wodzy pod tymi paliczkami nie nastręcza wówczas żadnych problemów.



Tak ułożone dłonie zamknięte w pięść oraz lekko zaokrąglone nadgarstki wraz z całymi rękami powinny być oddane do przodu. Z ramion ręce powinny „wychodzić” w przód tak, by nie zaciskać pach. Łokcie pozostawiamy lekko zgięte i tak, jakbyśmy obejmowali całymi rękami dziecko usadzone przed nami na siodle. Wyobraźcie sobie takie dziecko przed sobą i pracujcie wodzami z wierzchowcem z tak ułożonymi rękami, żeby równocześnie zapewnić dziecku bezpieczeństwo.


środa, 15 listopada 2017

CIEMNA STRONA JEŹDZIECTWA


Nie raz już wspomniałam, że wiele koni nie ulegnie człowiekowi mimo używanej siły i mimo zadawanego bólu. Przyczyny ich buntu są różne. Jedne wierzchowce mają taki charakter, że zawsze będą walczyć z „oprawcą”. Inne nie mogą pogodzić się z faktem, że zostaje im zadawany ból. Nie mogą pogodzić się z tym, że w czasie noszenia człowieka czują ból. Jeszcze inne zawsze będą bały się bardziej „wszystkiego i niczego”,niż człowieka. Nie skupione na nim, będą go traktowały jak zbędnego pasażera, jak uczepionego „kleszcza”, który w żaden sposób nie przeszkodzi im uciekać przed zagrożeniem. Takie konie idą najczęściej „w odstawkę” albo przechodzą z rąk do rąk ostatecznie trafiając na rzeź. Do niektórych z tych zwierząt „los się uśmiecha” i trafiają do osoby, która pokocha to zwierzę mimo buntowniczej postawy i „trudnego” charakteru. Niektóre z tych koni znajdują opiekuna, który postanowi właśnie z tym wierzchowcem się dogadać na zasadzie zrozumienia, porozumienia i zaufania. Bo tylko tak można z takimi zwierzętami pracować. Niewiele jednak z koni buntowników ma takie szczęście. To są wyjątki.

Wielu jeźdźców nawet nie zdaje sobie sprawy, że istnieją takie niepokorne konie. Przygoda z jeździectwem zaczyna się zazwyczaj w tradycyjnej szkółce jeździeckiej, gdzie wsiada się na zajechanego, obolałego, poddańczo - uległego i zrezygnowanego „Misia”, Baśkę” czy „Maciusia”. Wielu z was teraz pomyśli: „a ja znam takiego konia. U nas w szkółce albo stajni jest taki: nie chce zagalopować i trzeba uderzyć go batem. Albo nie chce zakręcić w lewo i trzeba mocno pociągnąć wodzą. Itp i itd”. Wybaczcie......to jest bunt? To jest nieudolna próba cwaniakowania takiego zwierzęcia albo nieśmiała próba zwrócenia na siebie uwagi opiekuna. Próba zasygnalizowania mu, że jest jakiś problem. Walniesz batem, wbijesz ostrogi, zaciągniesz pysk wędzidłem i koń, mimo zadanego bólu i dyskomfortu, dalej idzie. Konie, które naprawdę się buntują, dadzą się zabić, a nie złamią się i nie wykonają zadania poleconego mu siłą przez opiekuna. Nie spotykacie takich koni podczas swojej przygody jeździeckiej, bo stoją w chlewach, stodołach, u handlarzy i czekają na swój „transport”.

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ za zajeżdżanie takich koni i za jeżdżenie na nich biorą się „fachowcy”, którzy w swoim słowniku ludzko – końskim mają zakodowane cztery sygnały: pięty wbite w żebra, zaciągnięte wodze, ciągnięcie za wewnętrzną wodzę przy zakręcie i wciskanie napiętych pośladków w grzbiet konia. Przepraszam, ale z takim „bogactwem” sygnałów człowiek powinien z konia przesiąść się na rower.

Takie buntujące się konie, zanim staną się tymi niechcianymi, są najpierw wyzwaniem dla „prawdziwych jeźdźców”. „Prawdziwy jeździec” to taki, który wie wszystko, bo jeździ konno już parę lat i z każdym koniem sobie poradzi. Nie ma takiej możliwości, żeby jakiś koń nie wykonał polecenia „prawdziwego jeźdźca”. W związku z tym koń buntownik przechodzi przez całą serię tortur, do których wykorzystywane są wszelkie możliwe patenty jeździeckie, z czarną wodzą, czambonem, pelamem, batem do bicia i ostrogami na czele. Kiedy się okazuje, że jednak „fachowiec - prawdziwy jeździec” sobie nie poradził z danym koniem, zwierzę trafia do kolejnego „prawdziwego jeźdźca”. Ostatecznie „fachowcy” rezygnują z podporządkowania sobie takiego wierzchowca, tłumacząc swoją decyzję głupotą konia. Potem wy wpłacacie pieniądze jakiejś fundacji, która próbuje „wrak” takiego wierzchowca wykupić i uratować przed śmiercią.

A wszystko przez zajechane „Misie”, „Baśki” i „Maciusie”. To przez ich poddaństwo, uległość i rezygnację z walki o lepszy los, wielu jeźdźców jest przekonanych, że cztery prymitywne sygnały dają im prawo do wożenia się na końskim grzbiecie.

Uważam też, że bardzo niewielu jeźdźców darzy konie prawdziwą miłością. A szczególnie nie mają dla nich uczuć Ci, dla których konie pracują i zarabiają pieniądze. Dlaczego tak sądzę? Te uległe „Misie”, Baśki” i „Maciusie”, świadomie i nieświadomie próbują jednak nieśmiało zwrócić uwagę swoich opiekunów na swój dyskomfort podczas wożenia ludzi. „Liczą” na inteligencję swoich opiekunów i jeźdźców, która pozwoli im prawidłowo odebrać ich ciche wołanie o zrozumienie i pomoc. Próżne nadzieje tych koni. Wszystko da się jakoś wytłumaczyć i załatwić bez konieczności zrozumienia zwierzęcia, bez konieczności myślenia, zdobywania wiedzy i ciężkiej długotrwałej pracy. Koń się zapoprężył? – bo ma taką budowę. Koń ma opuchnięte nogi? – bo jest mniej szlachetny niż inne albo ma złe krążenie. A niektóre konie po prostu tak mają, że gdy stoją, nogi im puchną. Nie ma problemu.... po jeździe opuchlizna zejdzie. Koń gryzie? – bo się ostatnio zrobił wredny. Koń wisi na wodzach? – bo ma gen pociągowy. Koń rzuca głową? – trzeba założyć mu czambon albo wypinacze. Koń się odsadza? – „heloł”, o co chodzi? Ale przecież koń skacze, co z tego, że się odsadza. Koń nie chce galopować? - uderz go batem. Koń nerwowo macha ogonem? – odgania muchy (nawet zimą). Koń wisi na wodzach? – twardy w pysku. Trzeba założyć czarną wodzę. Koń się przeganaszowuje? – miękki w pysku. Trzeba mieć założone ostrogi żeby szedł. Koń nie chce wyjść z boksu? – jest leniwy i nie chce mu się. Albo jest po prostu spokojny, a to przynajmniej bezpieczne dla dzieci. Koń kuleje? – on tak po prostu ma. To ostatnie wytłumaczenie można usłyszeć od jeźdźców najczęściej.

To są nieliczne przykłady tego, jak zostają wytłumaczone nieprawidłowe zachowania wierzchowca i niezdrowe objawy. Jeźdźcy, instruktorzy i trenerzy, od których można to wszystko usłyszeć, bardzo często uważają siebie za „fachowców i prawdziwych jeźdźców”. Ich przekonanie wynika z kilku faktów: po pierwsze: ukończyli podstawowy kurs rekreacji ruchowej. Po drugie: „„heloł” już jakiś czas w końcu jeżdżę”. Po trzecie: są zawodnikami w dyscyplinach jeździeckich. Te fakty według nich, niezbicie świadczą o tym, że już wszystko wiedzą i nie muszą się uczyć oraz, że nie muszą myśleć i szukać prawdziwej przyczyny niewłaściwego zachowania „głupiego zwierzęcia”.

No i jazda konna „musi” być spektakularna. Wierzchowiec miesiąc po zajeżdżeniu „musi” mieć już wygiętą szyję, musi galopować, chodzić w teren i ideałem byłoby, gdyby też już skakał. W innym przypadku to obciach dla jeźdźca no i co powiedzą inni jeźdźcy widząc taką nieudolność?

Pracuję od około pół roku z Moniką i jej czteroletnim wałaszkiem. „Wałkujemy” na treningach dosiad amazonki, ustawienie wierzchowca, jego rozluźnienie i zrównoważenie, a przede wszystkim uczymy go skupienia i chęci do pracy i współpracy. I to wszystko na razie tylko w stępie i kłusie. Monika powiedziała mi, że przy tym wszystkim co robimy, najtrudniej wyzbyć się myślenia: „a inni to już jeżdżą w teren i galopują”. Kiedy pisałam ten post, przesłałam Monice fragment o niej i zapytałam ją czy chciałaby jeszcze coś dodać.

Dodała: „Trudno się wyzbyć pogardliwego, jak by nie było, wzroku jeźdźców, którzy już wszystko robią .. taka presja otoczenia: że co, że nie wsiadasz? Że się boisz? I takie porady „wujków dobra rada”, że musisz pojechać za koniem itp. Człowiek ma jakieś swoje ambicje, chciałby czasem od razu, już, a trzeba sobie dać na wstrzymanie. W otoczeniu osób, które robią co chcą nie zwracając uwagi na konia, galopują, skaczą bez umiaru, zaspokajają swoje potrzeby, trudno jest samemu dać po hamulcach. Ale końska pasja to teraz dla mnie nie jazda na koniu, nie zaspokajanie własnego ego tylko całość, no i koń nad moje ego. Chociaż czasem trudno nie zboczyć z wytyczonej sobie drogi, skoro innym udaje się iść na skróty”.

Jeżeli ktoś chciałby przestać iść na skróty w jeździectwie, to przede wszystkim musi przestać przejmować się tym, co inni powiedzą i pomyślą. Postępy w pracy z koniem są i powinny być powolne, stopniowe i czasochłonne. Wierzchowiec musi mieć czas na zrozumienie sygnału, na nauczenie się tego, jak powinna wyglądać prawidłowa reakcja na dany sygnał, na nabudowanie mięśni do wykonania zadania, na nabudowanie kondycji. Jednak koń przede wszystkim musi mieć czas na zaakceptowanie i zrozumienie tego, że ma się skupić na opiekunie i „rozmowie” z nim przez dłuższy czas. Czas treningu i współobecności. Dłuższe skupianie się nie leży w naturze koni. Musi mieć też czas na naukę myślenia i zapamiętywania. Tak, dokładnie – wierzchowiec powinien podczas pracy z człowiekiem myśleć i kojarzyć, a to dla niego trudniejsza praca niż zadania fizyczne.




Ale nad czym tu pracować?- zapytałoby wiele osób. „Przecież mój koń dobrze stępuje, tylko się wlecze i nie mogę go upchać. No i dobrze kłusuje tylko pędzi i drobi. A także dobrze galopuje tylko wisi na wodzach i ścina łuki”. Zmieńcie myślenie! Koń nie stępuje dobrze skoro trzeba go pchać i nie reaguje na rozpędzające wysiłki jeźdźca. Nie kłusuje dobrze skoro samowolnie nadaje tempo ruchu i ustala długość kroków. Również źle galopuje skoro opiera swój ciężar na rękach jeźdźca i nie pokonuje trasy w sposób, w jaki oczekuje tego jego opiekun i pasażer.

Praca z koniem jest jak kropla drążąca skałę. Trzeba tylko wiedzieć jak i nad czym z wierzchowcem pracować. Większość jeźdźców tego nie wie. Nie wie jak pracować, żeby koń się nie zapoprężał. Jak pracować, żeby koniowi nie puchły nogi. Jak pracować, żeby koń nie gryzł. Jak pracować, żeby koń nie zawisł na wodzach albo przestał na nich wisieć. Jak pracować, żeby koń nie zaczął „rzucać” głową. Jak pracować, żeby, „rzucający” głową koń, przestał nią „rzucać”. Jak pracować, żeby koń się nie odsadzał. Jak pracować, żeby koń chętnie galopował. Jak pracować, żeby koń nie był nerwowy. Jak pracować, żeby koń się nie przeganaszowywał. Jak pracować, żeby koń nie okulał.

Dla jeźdźców, którzy tego nie wiedzą, jazda konna to kłus i galop. Stęp to tylko dodatkowy chód potrzebny, by zwierzę się rozstępowało przed i po „pracy”. Wielu jeźdźców rezygnuje też z pracy z podopiecznym, która mogłaby poprawić jakość jego pracy pod jeźdźcem, bo napotykają bunt i opór podopiecznego. Bunt wynikający z tego, że wierzchowiec nie został nauczony skupiania się, myślenia i kojarzenia. Bunt wynikający z tego, że taki koń woli bolesną rutynę niż zmiany. Zmiany nawet na lepsze.

Piszę post pełen goryczy, ponieważ podejście do konia, jak do nieczującego sprzętu sportowego jest przerażająco powszechne. Oczywiście nie można generalizować. Jest wielu jeźdźców, którzy szukają wiedzy, szanują swoich podopiecznych i starają się, by praca koni pozbawiona była bólu i dyskomfortu. Monika opowiadała mi o swojej uczennicy, małoletniej dziewczynce, która kazała zrobić sobie wędzidło z drutu, wkładała je do budzi, żeby poczuć to, co czuje koń z wędzidłem w pysku. Takich osób jest jednak garstka. Większość uczących się nigdy nie zastanowi się nad tym, jak cierpi koński pysk, gdy wciskają wędziło w kąciki warg.

Na koniec naszła mnie taka refleksja: posty czy artykuły traktujące o potrzebie nieustannego zdobywania wiedzy w jeździectwie, o konieczności zrozumienia wierzchowca i pracy z nim pozbawionej bólu i siłowej presji, pisane są przez wiele osób związanych z jeździectwem. Problem polega na tym, że czytają je osoby podobnie myślące jak autorzy. Czytają osoby szukające wiedzy i pracujące z pasją. Takich artykułów niestety nie czytają ci jeźdźcy, do których są one kierowane. Nie czytają jeźdźcy, którzy wybrali drogę jeździectwa po najmniejszej linii oporu. Po co więc pisać taki tekst? Zawsze istnieje szansa, choćby niewielka, że taki post jak mój przez przypadek przeczyta jakiś mało świadomy jeździec. Zawsze jest szansa, że taki post „zmusi” jednak do refleksji jeźdźca, który uprawiał do tej pory jeździectwo mechaniczne i zadające koniom mnóstwo bólu. Zawsze jest szansa, że kolejny amator sztuki jeździeckiej przejdzie na jej jasną stronę, Niech moc będzie z wami. Moc świadomego jeździectwa.



środa, 1 listopada 2017

PANIKA WIERZCHOWCA A JEGO SKUPIENIE




Wszyscy wiedzą, że konie to bardzo płochliwe zwierzęta. Jednak „stopień płochliwości” jest bardzo różny u tych zwierząt – wszystko zależy od charakteru osobnika i od zebranych doświadczeń z pracy z człowiekiem. Zdarzają się jednostki, które reagują przesadnie i panicznie na każde zagrożenie – również to wyimaginowane. W czasie panicznych reakcji takie nadpobudliwe wierzchowce potrafią zupełnie „zapomnieć”, że towarzyszy im człowiek. Potrafią „zapomnieć” o człowieku, który jest obok nich, jak i o takim, którego niosą na grzbiecie. Często jednak, tak zwane „elektryczne” konie, w warunkach bezstresowych, pracują bardzo posłusznie, rozluźniają się i skupiają, są ambitne i szybko się uczą. Wystarczy jednak, że zaczną się jakieś ruchy w stajni i stadzie – jakiś wierzchowiec nagle się pojawi albo - co gorsze – zniknie z widoku i już nadpobudliwe zwierzę ma powód do strachu i wpadania w panikę. Wystarczy, że zmieni się miejsce treningu, że zawieje większy wiatr, że wokół nowego miejsca treningu rosną wysokie, kołyszące się rośliny - i skupienie konia na pracy i jeźdźcu spada do zera. Są to bardzo niebezpieczne sytuacje, więc planowanie treningów z bardzo płochliwym koniem wymaga wzięcia pod uwagę warunków, jakie będą towarzyszyły jeźdźcowi, trenerowi i zwierzęciu. Oczywiście wymaga to wzięcia pod uwagę w sytuacji, gdy człowiek pragnie pracować z podopiecznym w oparciu o zaufanie, zrozumienie i porozumienie. Ludzie, dla których: „im mocnej”, oznacza: „tym lepiej”, warunki do pracy nie będą miały znaczenia. 

Ostatnio byłam świadkiem sytuacji, w której młoda klacz bała się folii lekko fruwającej na wietrze. Właściciel zwierzęcia zaczął trening od pracy na lonży. Klacz panicznie uciekała z miejsca, które było najbliżej owego zagrożenia. Co zrobił jeździec? Podszedł jak najbliżej folii i zaczął biciem zmuszać klacz, by przeszła tuż obok tego co ją przerażało. Skoro blisko „strasznej” folii zwierzę odczuwa oprócz strachu, ból i siłową presję, to tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest ona zagrożeniem. Podejście człowieka zakładające, że zadany zwierzęciu ból ma przekonać je o braku zagrożenia jest pozbawione logiki. Taka „praca” nie rozbudzi też w wierzchowcu zaufania do opiekuna.

Sytuacja zmienia się w momencie, gdy taki „fachowiec” zada zwierzęciu ból tak mocny i tyle tego bólu, że zwierzę zaczyna bardziej bać się człowieka i zadawanego przez niego bólu, niż czegokolwiek wokół. Zaciągnięte na siłę wodze, patenty pomagające je zaciągnąć, ostrogi i karcący bat potrafią „wyleczyć” niejednego konia ze wszystkich fobii. Jednak wpychanie wierzchowca na siłę w „szpony” zagrożenia, na zasadzie: „bo koń ma mnie słuchać i już” przynosi konsekwencje w postaci napięć mięśni i stawów, również w postaci wykrzywiania ciała i utraty równowagi. Konie są jak dzieci, żeby się czegoś nauczyć, żeby się skoncentrować nie mogą czuć strachu, presji i nie mogą się bać. Które dziecko nauczy się tabliczki mnożenia w momencie, gdy czuje jakieś zagrożenie? Które nauczy się wiersza, przykładowo przy oglądaniu horroru, do oglądania którego zastaje zmuszone? Ktoś mógłby powiedzieć, że uczenie się mnożenia czy wiersza, to praca umysłowa, a koń ma wykonać zadania fizyczne. Ale, żeby zwierzę mogło nauczyć się jak prawidłowo je wykonać, musi zrozumieć polecenia, musi nauczyć się skupiać na pracy i opiekunie, musi zrozumieć jak powinien rozluźniać mięśnie i stawy, musi kojarzyć i analizować, a to praca umysłowa. A skoro mowa o zadaniach fizycznych, to dziecko w chwili zagrożenia nie nauczy się również jak prawidłowo wykonać, na przykład, przewrót w przód czy w tył.





Jest wiele takich końskich osobników, których nie da się „złamać” siłą, przestraszyć bólem i wzbudzić taki strach przed człowiekiem, żeby zapomniały o innych zagrożeniach. Z takimi zwierzętami można dogadać się tylko na zasadzie: „wiem, że się boisz ale zaufaj mi”. Żeby jednak koń mógł zaufać, najpierw musi nauczyć się skupiać na opiekunie w stresujących warunkach. Niewielu jeźdźcom chce się pracować nad skupieniem konia, więc strachliwe jednostki bardzo często „idą w odstawkę”.

Znajoma kupiła wałaszka, który został zajeżdżony w wieku pięciu lat, a potem kolejne dziesięć „odpoczywał”. Miał w końcu trafić na rzeź, więc zlitowała się nad nim i przygarnęła. Zawsze, kiedy bardzo ładny, dobrze zbudowany koń nie znajduje zainteresowania i przechodzi z rąk do rąk albo żadne „ręce” go nie chcą, musi być jakaś przyczyna tego faktu. W tym przypadku to chyba właśnie paniczne reakcje zwierzęcia na zagrożenie spowodowały brak zainteresowania nim.

Pracujemy wspólnie od około roku. Wałaszek bardzo się stara, szybko się uczy, bardzo ładnie reaguje na techniczne prośby. Rozluźnia się i skupia ale tylko w dogodnych dla niego warunkach. W warunkach nie wywołujących stresu. Swoją strachliwą naturę konik pokazał od początku współpracy ale w pewnym momencie jego reakcje na „zagrożenia” stały się dla nas wręcz niebezpieczne.

Gdy zaczynaliśmy współpracę, wierzchowiec był spięty, sztywny, reagował mechanicznie na sygnały. Chodził z nieustannie zadartą głową i wypadał z trasy przez sztywne i źle ustawiane łopatki i zad. Praca z wałaszkiem nad rozluźnieniem, ustawieniem ciała, zaangażowaniem zadu już na pierwszych treningach przyniosła fantastyczne rezultaty. Jego właścicielkę i amazonkę również udało mi się namówić do rozluźnienia się i „otwarcia”. Kilkumiesięczna praca ze zwierzęciem nie zadająca mu bólu sprawiła, że konik przestał się bać pracy z człowiekiem. Niestety, zaczął w związku z tym wyraźniej dostrzegać zagrożenia w otaczającym go środowisku. A jego płochliwa natura powoduje, że reaguje na nie przesadnie i panicznie. Żeby przestał tak reagować, musi nauczyć się ufać człowiekowi. Ustępowanie strachu przed człowiekiem i bólem jaki może on zadać, nie oznacza tego, że automatycznie wierzchowiec zaufa opiekunowi. Konie muszą się tego nauczyć, potrzebują na to czasu i sporo psychologicznej pracy.

W chwilach totalnej paniki naszego podopiecznego, przede wszystkim „zamykamy” pracę na małym kole. Wykonanie poleceń na niewielkiej wolcie jest dla wierzchowca zawsze trudniejszym zadaniem i wymaga od niego większego skupienia. Nie pozwalamy zwierzęciu wyprostować szyi. Dlaczego? Przestraszony i spanikowany koń ciągnie i próbuje ponieść albo uciec właśnie „szyją”. Prosta szyja z napiętymi do granic możliwości mięśniami jest „narzędziem” konia do bycia nieposłusznym, do bycia uciekającym, płochliwym i do bycia „pojazdem” z turbo – napędem umieszczonym z przodu. Utrzymanie mięśni szyi konia we względnym rozluźnieniu jest informacją dla niego: „spokojnie, ta sytuacja nie jest zagrożeniem dla ciebie. Zaufaj mi”. Żeby utrzymać szyję podopiecznego w miarę „luźną”, amazonka nie może przestać namawiać wałaszka do utrzymania jej w zgięciu. Podkreślam jednak słowo: „namawiać”, a to oznacza, że nie może zgiętej szyi zwierzęcia trzymać ona siłowo i kurczowo. Namawianie jest nieustanną pracą nad tym, by sygnał dotarł do głowy rozproszonego konia. Namawianie jest nieustającą pracą nad przekazaniem prośby: „utrzymaj zgiętą szyję sam, nie prostuj jej bez mojego pozwolenia”.

Mimo, że konik chciałby popędzić z zawrotną prędkością, amazonka nie przestaje pracować łydkami. Przekazuje nimi informację podopiecznemu wymuszającą podstawienie zadu, wyprężenie grzbietu i w efekcie „skrócenie” ciała. Takie „skracanie” ciała ułatwia zwierzęciu zmniejszenie tempa, a jego egzekwowanie nie wymaga od jeźdźca użycia wodzy jako hamulca. Człowiek może bez problemu namówić „skróconego” konia do zwolnienia tempa, pracując tylko swoim ciałem.

Ważne jest też to, jakie tempo jeździec powinie narzucić swojemu podopiecznemu. Tempo, które można by porównać do chodzenia „tip – topami” przez człowieka. Chodzenie „tip – topami” wymusza nieśpieszne i dokładne stawianie nogi po każdym następnym kroku. Siedząc na koniu, ma się przy takim tempie wrażenie,że koń sprawdza najpierw nogą powierzchnię zanim ją postawi. Jednak wypracowywanie takiego tempa nie oznacza, że człowiek powinien pchać wierzchowca. Wręcz przeciwnie, należy egzekwować od podopiecznego samo - niesienie.

Koń przy szukaniu zagrożenia i uchylaniu się przed nim, wykrzywia ciało i samowolnie zmienia tor jazdy. W takiej sytuacji namawiamy naszego podopiecznego do pewnego kompromisu. Amazonka nieustannie prosi wałaszka o prawidłowe ustawienie ciała i nie zbaczanie z wyznaczonego toru, który (w ramach kompromisu) wyznaczamy jak najdalej od tego, co wydaje mu się zagrożeniem. Fakt, że koń nie jest wpychany na siłę w szpony „potwora”, rozbudza w nim zaufanie do swojego pasażera, a skrupulatna praca nad szczegółami ustawienia ciała, „wymusza” na zwierzęciu potrzebę skupienia się. Czasami taka praca zajmuje sporo treningowego czasu ale każdy trening kończył się sukcesem w postaci absolutnego skupienia się i rozluźnienia zwierzęcia. Kiedy wałaszek się skupi i rozluźni, nie tylko przestaje zauważać zagrożenie czy niepokojący ruch wokół miejsca pracy, nie zwraca w ogóle uwagi na zmianę toru pracy, który przybliża go do owego zagrożenia.

Taką pracę nad skupieniem i rozluźnieniem się wałaszka, trzeba wykonać też z ziemi – na lonży.

https://www.youtube.com/watch?v=9baBvfSkpcU&feature=youtu.be



poniedziałek, 23 października 2017

KOŃ "NIEMECHANICZNY"


Jeszcze raz o podawaniu nóg przez wierzchowca.

Wielu jeźdźców boi się koni. Nawet wielu z tych, którzy deklarują, że się nie boją. Im bardziej ktoś szarpaniem, krzykiem i z użyciem siły „rozmawia” z koniem, im bardziej ktoś próbuje ograniczyć jego fizyczne swobody, tym bardziej się boi. Jeźdźcy przestają się bać tych zwierząt w momencie, gdy zaczynają się one zachowywać bardzo mechanicznie - jak automaty. Nawet , gdy człowiek musi z takim „automatycznym” koniem „rozmawiać” z udziałem sporej siły, to woli taki układ zamiast dialogu ze zwierzęciem, którego prawo do zabrania głosu nie zostało odebrane.

Jednym z najczęściej odwiedzanych moich postów jest ten dotyczący podawania kopyt przez wierzchowce. Okazuje się, że dogadanie się z wierzchowcem co do współpracy przy czyszczeniu kopyt sprawia wiele problemów. Dlaczego się tak dzieje? Ponieważ wiele koni nie podaje kopyt, tylko zostają im one poderwane siłą z ziemi i siłowo podniesione w górę. Potem są siłowo podtrzymywane w górze. Jeźdźcy muszą je tak trzymać przede wszystkim po to, żeby podopieczny nogi nie wyrwał, a po drugie człowiek podtrzymuje w ten sposób ciężar konia, który się na ręce opiekuna oparł. Koń, którego nogi podnoszone są na siłę, bardzo często „zastępuje” swoją podniesioną nogę człowiekiem. Skoro zwierzę nie może oprzeć ciężaru na jednej z nóg, opiera ją na człowieku, który trzyma tą nogę. I znowu nasuwa się pytanie, dlaczego? Ponieważ został tego nauczony, właśnie takim siłowym podejściem opiekuna do sprawy. A ponadto, nie zostało takie zwierzę nauczone utrzymywania równowagi na trzech nogach. Ale o tym już pisałam.

Wracam do tematu postu. Przy owym mechanicznym podejściu do pracy z wierzchowcami, czasami poddają się one owej „mechanicznej” współpracy, a czasami wręcz odwrotnie – zwierzęta zaczynają przysparzać wiele problemów. Trzymając się przykładu z podawaniem kopyt - konie zaczynają na przykład wyrywać nogi trzymane na siłę przez opiekuna. Z czasem zaczynają też tylnymi nogami się odkopywać, albo podkurczają i podciągają je tak mocno pod brzuch, że uniemożliwiają wyczyszczenie kopyt.

Wierzchowiec, któremu podnosi się nogi z użyciem siły, uczy się odwzajemniać tą siłę. Na początku robi to odruchowo, z czasem (i to dość szybko) orientuje się, że może wykorzystać tą siłę przeciw człowiekowi. Jeżeli człowiek podrywa z ziemi, podciąga na siłę w górę nogę konia i kurczowo ją trzyma, to zwierzę odruchowo zaczyna stawiać opór, a z czasem zaczyna walczyć i przeciwstawiać się sile opiekuna. Jeżeli człowiek napiera na konia, żeby przechylić jego ciężar, tak by odciążyć podnoszoną nogę, to koń odruchowo zaczyna coraz mocniej stawiać opór albo/i obciążać swoim ciężarem opiekuna. Cała „zabawa” człowieka i zwierzęcia w siłowanie się zaburza równowagę tego ostatniego i kiedy wierzchowiec czuje, że nie daje rady swobodnie stać, ratuje sytuację wyrywając nogi, podciągając tylne kończyny pod brzuch, uciekając lub napierając ciałem na opiekuna. A gdy czuje, że konflikt siłowy z jeźdźcem przybiera na sile, sięga po „broń” - czyli kopnięcia zadnimi kończynami.

Te odkopywanie się zwierzęcia, to przekaz dla opiekuna: „odczep się” (mówiąc delikatnie). Nie ma to jednak nic wspólnego z prawem do zabrania głosu przez wierzchowca, o którym pisałam wcześniej. To: „odczep się”, to jest gest rozpaczy konia, który nie radzi sobie z problemem jakim jest brak równowagi podczas stania na trzech nogach i równoczesnego siłowania się z opiekunem. Koń nie powinien w ten sposób „odzywać się” do człowieka ale to niestety wina człowieka, że tak „się odzywa”. Prawo głosu – prawo do kulturalnego i rzeczowego „dialogu” odebrano takiemu zwierzęciu na początkowym etapie nauki. Młode, uczące się konie nie rozumieją o co opiekunom chodzi – nie rozumieją, dlaczego podnosi im się nogi, boją się tego i boją się utraty równowagi. To te młode konie zadają mnóstwo pytań, do których mają prawo. Oczekują takich odpowiedzi, żeby zrozumieć, żeby się nie bać, żeby mieć czas na naukę, na kojarzenie i zrozumienie. Jakie to pytania? Kręcą się i drepczą w te i z powrotem pytając: „jak mam się ustawić, żeby nie utracić równowagi na trzech nogach”. Wyszarpują nogę pytając: „mogę odpocząć” albo mówią: „tracę równowagę”. Odchodzą od opiekuna łapiącego za nogę mówiąc: „boję się podać ci kopyto”. Napierają na opiekuna mówiąc: „zabieram ci twoją przestrzeń, bo się ciebie boję, może dasz mi spokój”. Nie bierzcie jednak „słów” jakie przypisuję koniom jako wykładni. Każdy wierzchowiec prowadzi rozmowę w nieco inny sposób, każdy zadaje swoje pytania.

Konie, z którymi się rozmawia, którym pozwala uczyć się stopniowo, uczyć przede wszystkim zachowywania równowagi na trzech nogach, będą z czasem same podawać nogi. Wierzchowce, którym pozwala się dojrzeć kondycyjnie do tego, by utrzymać nogę w górze przez dłuższy czas, nie będą walczyć ani się siłować i nie będą obciążać swoim ciężarem ręki człowieka, ale będą z opiekunem rozmawiać.

Wierzchowiec grzecznie podający nogi nie jest mechaniczny – nie zawsze stoi jak słup w miejscu ale za to, gdy nie ma żadnych przeszkód, poda nogi sam. Konie są inteligentne i spostrzegawcze. One wiedzą, zanim chwycisz kopytnik w rękę, że przyszedł czas na czyszczenie kopyt i że należy podać nogi opiekunowi. Czasami muszą znaleźć odpowiednią pozycję i równowagę, by wykonać to zadanie, dlatego przesuwają się. Czasami wolą podawać jedne nogi bardziej od drugich. Czasami potrzebują kilku sekund dla złapania równowagi, albo żeby rozluźnić mięśnie. Grzeczne konie „proszą”: „pozwól mi samodzielnie wykonać zadanie, ale daj mi czas na przygotowanie się”.

Często słyszę opinię, że konie to głupie zwierzęta. One nie są głupie, to ludzie chcą, żeby były głupie, żeby nie zadawały pytań, żeby można było nimi łatwiej rządzić, żeby wykonywały polecenia i już, żeby bez sprzeciwu reagowały na zadawany ból. Ja uważam, że to wielu ludziom brakuje bystrości, umiejętności obserwowania, chęci do odczytywania „mowy” tych zwierząt i cierpliwości do przekazywania wiedzy. Brakuje tego wszystkiego do tego, by uczyć i szkolić konie.






Pod tym linkiem: https://youtu.be/hDyt-SFsvUw znajdziecie filmik, który łączy cztery filmiki z postu. Dodane jest też nagranie z ćwiczeniem pozwalającym nauczyć konia, by sam podawał opiekunowi nogi.




sobota, 14 października 2017

"PRZEPUSZCZALNOŚĆ" U KONI


Mięśnie, które pracują w ciele człowieka, nie mogą być napięte. Napięcie mięśni wyklucza ich pracę. Owszem, człowiek jest w stanie pracować z napiętymi mięśniami, ale takie niepracujące mięśnie w pracującym ciele człowieka usztywniają go, blokują elastyczny i sprężysty ruch, blokują swobodę działania i spowalniają reakcje ciałem, odpowiadające na ruch współpracującego partnera. Pomyślcie o tańcu z partnerem – z napiętymi mięśniami, usztywniającymi wam ciało, nie będziecie w stanie zgrać ruchów ciała z partnerem i będziecie gubić rytm. Spięci i sztywni partnerzy w tańcu ruszają się z „gracją robota” i depczą sobie wzajemnie po stopach. Jazda konna – aktywna jazda konna jest jak taniec.

Jazda konna jest również sportem i jak w każdym sporcie mięśnie jeźdźca muszą być aktywne – czyli rozluźnione i dzięki temu pracujące. Każdy jeździec powinien to sobie uświadomić, zrozumieć co to oznacza i ciężko pracować nad nienapinaniem mięśni. Dlaczego zaczynam post pisząc tak oczywiste rzeczy? Ponieważ okazuje się, że nie są one takie oczywiste. Kiedy czytam różne artykuły na temat pracy jeźdźca na grzbiecie konia albo „podsłuchuję” rozmowy dotyczące owej pracy, to nieustannie napotykam stwierdzenie, że te czy owe mięśnie jeździec musi napiąć. Wspomina się tam również o rozluźnieniu jeźdźca, ale w znaczeniu ogólnym. Nie raz każdy z was usłyszał polecenie od instruktora: „rozluźnij się” - ale kto wie co to dokładnie oznacza? Równocześnie jeźdźcy dostają informację: „napnij pośladki”. Przecież jedno wyklucza drugie. Ciekawe w tym wszystkim jest to, że równie często, a może i częściej czytam i słyszę o konieczności rozluźniania konia. Czy rozumiecie co to oznacza? Dokładnie to, że należy namówić zwierzę do rozluźnienia wszystkich mięśni. Wszystko po to, żeby lepiej, wydajniej, bardziej sprężyście i elastycznie zwierzę pracowało. Dlaczego wielu z was - dlaczego jako jeźdźcy i instruktorzy uważacie, że konieczność rozluźnienia mięśni przy wspólnej pracy dotyczy wierzchowca, a człowieka już nie? Czyżby jeździec miał być tylko wożącym się na koniu, nieaktywnym fizycznie pasażerem? Czy może jednak powinien być aktywnym w swojej pracy sportowcem? Nawet jeżeli to jest tylko sport amatorski.

Jeżeli człowiek na końskim grzbiecie ma być sportowcem i aktywnie pracować, to z rozluźnionymi pośladkami, a nie napiętymi. Z rozluźnionymi udami, łydkami, ramionami, plecami, rękami. Przekazując informację waszemu podopiecznemu, w żadnej sytuacji nie są potrzebne napięte mięśnie ud, łydek, pośladków czy pleców. Do utrzymania się na grzbiecie wierzchowca nie jest potrzebne trzymanie się łydkami, kolanami, udami czy rękami. Każde przytrzymywanie się zwierzęcia albo siodła, przez zaciskanie jakiejś części ciała powoduje, że napinacie i usztywniacie mięśnie i stawy. Do tego, żeby koń się ruszał również nie są wam potrzebne zaciśnięte i pchające pośladki i krzyżowo – lędźwiowy odcinek pleców.

Równie często słyszę i czytam, że koń przejmuje zachowania jeźdźca. I to się zgadza. Jest on jak lustrzane odbicie swojego pasażera. Ale dotyczy to nie tylko odczuć takich jak strach – co najczęściej w przekazach się sugeruje. Dotyczy to przede wszystkim biomechaniki ciała. Jeździec napinając pośladki albo uda, usztywnia i blokuje ruch stawów biodrowych – koń wiozący takiego pasażera zrobi dokładnie to samo w ramach bycia owym lustrzanym odbiciem. Przy ściskających i przepychających łydkach, człowiek blokuje ruch stawu kolanowego – wierzchowiec zrobi dokładnie to samo. Przy siłujących się z koniem rękach, jeździec będzie napinał ramiona i plecy – koń również zrobi dokładnie to samo. Przykłady można by mnożyć.

Żeby więc koń mógł być rozluźniony – rozluźniony musi być też jeździec. Rozluźniony koń będzie wykazywał sporą chęć do niewymuszonego ruchu. Taką chęć u wierzchowca do ruchu (w dużym uproszczeniu) nazwano „przepuszczalnością” . Jak pomóc podopiecznemu stać się „przepuszczalnym”? Napięte mięśnie są jak ściśnięta gąbka. Ściskając gąbkę wyduszamy z niej powietrze. Pracujące mięśnie zachowują się jak owa gąbka - w momencie, gdy człowiek albo zwierzę powoli odpuszcza napinanie. Zwiększają one wówczas swoją objętość, rozciągają się i stają się dużo bardziej miękkie. Rozluźnione mięśnie „wypełniają szczelnie miejsce” „przewidziane” dla nich w ciele danego osobnika.

Rozluźniony koń stanie się więc jakby pełniejszym, jeździec musi „wygospodarować” dla niego przestrzeń między swoimi nogami i kroczem. Musi zrobić miejsce dla „rozrastających się” mięśni grzbietu i boków w kłodzie konia. Wyobraźcie sobie, podczas pracy w siodle, że wcale nie podróżujecie na grzbiecie dużego wierzchowca tylko stoicie na ziemi w rozkroku i na lekko ugiętych nogach. Ze swoich nóg i krocza tworzycie łuk, pod którym ma przejść kucyk szetlandzki. Będzie przepychał się miedzy waszymi dolnymi kończynami od waszego tylu do przodu. Konik jest puchaty, grubiutki i okrąglutki – swoim ciałem dokładnie i szczelnie wypełni przestrzeń między „filarami” i „sklepieniem” utworzonego przez was łuku. Rozluźniając mięśnie ud, wydłużając nogi, ale bez prostowania kolan, rozluźniając stawy biodrowe i pośladki, staracie się umożliwić zwierzęciu bezproblemowe przejście pod łukiem. Żeby konik wykazywał chęć do przejścia między waszymi nogami, nie może „obawiać się”, że zaciśnięcie nogi w czasie jego przejścia albo przydusicie go od góry i w związku z tym utknie on między „filarami” i pod „sklepieniem”. Ponieważ, jak już wspominałam, konik szczelnie wypełni przestrzeń między waszymi nogami podczas "przepychania się pod "łukiem", musicie mieć również bardzo stabilną postawę, żeby się nie przewrócić. Człowiek najbardziej stabilnie stoi w rozkroku z nogami lekko przekręconymi w biodrach w ten sposób, by kolana i stopy skierowane były do środka – do siebie.




Jakiś czas temu dałam się wciągnąć na chwilę w dyskusję na pewnym forum. Była to bardzo burzliwa dyskusja na temat siedzenia w siodle. Piszący tam jeźdźcy byli bardzo oburzeni moim twierdzeniem, że pozycja w siodle powinna bardziej przypominać stanie niż siedzenie. Jednocześnie przy okazji tej dyskusji pojawiło się stwierdzenie o konieczności rotacyjnego przekręcania, przez jeźdźca, nóg. Nikt z moich oponentów chyba jednak nie zdawał sobie spawy, że owe rotacyjne przekręcanie musi odbywać się w stawach biodrowych. Nikomu więc z nich nie przyszło do głowy, że siedzenie na siodle wyklucza możliwość owego rotacyjnego przekręcania. Przekonajcie się sami. Najpierw na stojąco, w rozkroku i z lekko ugiętymi kolanami, przekręćcie w stawie biodrowym nogi do wewnątrz. Spróbujcie zrobić potem to samo siedząc na krześle. Nogi dadzą się ustawić kolanami i stopami do siebie, ale bez zmiany pozycji kości udowych w stawach biodrowych.

Na koniec chciałam się „głośno” zastanowić, dlaczego twierdzenie o konieczności stania w strzemionach podczas pracy na koniu wywołuje tyle złych emocji? Myślę, że winne jest temu zbyt dosłowne wyobrażenie sobie owego stania przez niektórych czytelników. Widzą to jako siłowe zapieranie się nogami na dwóch „wahadłach”, które ciężko utrzymać w wybranym miejscu. Przypisują chyba również, temu twierdzeniu, konieczność zawieszenia swoich bioder nad siodłem. A to nie tak. Siedząc w siodle, człowiek zawsze ma trzy punkty podparcia – jedno pod pośladkami i dwa pod stopami. Różnica jest taka, że przy siedzeniu na siodle gros ciężaru człowieka oparte jest na siedzisku, a w strzemionach niewielki jego procent. Przy „staniu” w strzemionach, czyli przy tak zwanym aktywnym dosiadzie, jeździec przerzuca większość swojego ciężaru na strzemiona, pozostawiając niewielki jego procent na siedzisku siodła. I teraz: żeby przerzucenie ciężaru na strzemiona stało się wykonalne i możliwe, układ nóg w stosunku do reszty naszego ciała musi być taki, jak przy postawie stojącej naszego ciała, a nie siedzącej.

Ktoś może zapytać: po co zmieniać postawę siedzącą na stojącą? Przecież to koń pracuje i niesie człowieka. Chociażby po to, by nie musieć trzymać się łydkami, udami i kolanami siodła, by bez przytrzymywania się czegokolwiek w równowadze utrzymywać się na końskim grzbiecie. Po to, by móc stworzyć elastyczny łuk ze swoich nóg i krocza, pod którym koń będzie mógł bez przeszkód rozluźnić i rozciągnąć mięśnie swojej kłody i stać się „koniem przepuszczalnym”.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...