środa, 18 lipca 2018

TWÓJ KOŃ KULEJE? - POSTARAJ SIĘ WIEDZIEĆ WIĘCEJ


Wiele koni szkółkowych, prywatnych, rekreacyjnych i sportowych notorycznie i nieustannie kuleje. Tak, dobrze widzicie – wiele koni, bardzo wiele koni. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wiele. Ich opiekunowie i jeźdźcy często nie widzą tych kulawizn albo nie chcą ich widzieć. Czasami jednak nie da się nie zauważyć utykania konia i trzeba coś z tym zrobić. Pierwsza myśl – potrzebna konsultacja lekarza weterynarii. No bo przecież: „ja dbam o swojego konia – wzywam weterynarza i płacę za jego konsultacje”. Cóż próbują zrobić lekarze weterynarii? Próbują leczyć skutek - czyli kulejącą nogę. Żaden lekarz weterynarii nie szuka przyczyn kontuzji - wszyscy leczą tą kontuzję. Oczywiście lekarze weterynarii są właśnie od ich leczenia. Jednak czasami ich zabiegi nie przynoszą żadnego rezultatu. Nie przynoszą rezultatu również inne zabiegi takie, jak na przykład: masaże, naciągania, rozciągania itp. Wierzchowiec ciągle utyka. Wówczas to opiekun danego zwierzęcia stwierdza zazwyczaj: „Mój koń tak już ma". Dlaczego lecznicze zabiegi nie przynoszą efektu? Ponieważ nikt nie szuka powodu kulawizn. Nikt nie próbuje zniwelować przyczyny.

Mogłabym podać wam nieskończoną ilość przykładów sytuacji, w której kulejący koń pracuje pod jeźdźcem tylko dlatego, że jego właściciel stwierdził, że to nie kulawizna a tylko ten koń tak już ma. Nie twierdzę, że z kulejącym koniem nie należy pracować. Czasami jest to wręcz konieczne dla zlikwidowania przyczyn notorycznej kulawizny. Ale powinna być to wówczas praca wręcz rehabilitacyjna i fizjoterapeutyczna, a nie wsiadanie na przejażdżkę po lesie albo wsiadanie dla kontynuacji pracy sportowej – skokowej albo ujeżdżeniowej.

Ideałem lekarza weterynarii wyspecjalizowanego w leczeniu koni byłaby osoba, która równocześnie z praktyką weterynaryjną potrafi pracować z końmi z ziemi i z siodła. Osoba, której praca z koniem oparta jest na wzajemnym zrozumieniu i porozumieniu. Osoba, która ma również talent do przekazywania jeździeckiej wiedzy. Takiego ideału jednak chyba nie ma. Dlatego lekarze weterynarii, szczególnie ci, którzy zajmują się kulawiznami koni, powinni nawiązać współpracę z jeźdźcami i trenerami, którzy mogliby pomóc w zdiagnozowaniu przyczyn kontuzji. To samo dotyczy masażystów, końskich fizjoterapeutów i podkuwaczy. Tymczasem ogólną tendencją osób zajmujących się końskim zdrowiem jest wyszukiwanie jednostek chorobowych i nadawanie im chwytliwych nazw np: headshaking (machanie głową) i Kissing Spine Syndrom (wklęsły grzbiet i zapadnięty kręgosłup konia – ocierające się o siebie wyrostki kolczyste). Tak to pojawiają się nowe choroby. Ciekawe jest jednak to, że nie ma metod ich leczenia.

Ciekawostką jest również to, że na headshaking ani na Kissing Spine Syndrom nie chorują konie, które nie są wykorzystywane przez człowieka do pracy. Może więc metodą zapobiegania i leczenia tych przypadłości powinien być brak tejże pracy. Jednak miłośnicy koni chcą na nich jeździć. Chcą jeździć nawet wówczas, gdy koń macha głową i bez względu na to czy jest to zwykłe machanie czy headshaking. Jak sobie radzą jeźdźcy z takim machaniem? Unieruchamiają głowę i szyję wierzchowca wypinaczami, czarną wodzą, silnie zaciągniętymi wodzami i wędzidłem. Nie wiem natomiast jak sobie radzą jeźdźcy z headshaking. Nie wiem jaką pracę zalecają wówczas lekarze weterynarii. Zastanawiam się też, gdzie jest granica między "zwykłym" machaniem głową i szyją a headshaking? Bo "zwykłe" machanie i rzucanie głową przez zwierzę jest informacją, że odczuwa on uporczywy ból i prosi o pomoc. Jest informacją dla jeźdźca, że bezmyślnie i zbyt siłowo pracuje z przodem ciała konia, a szczególnie z jego buzią, głową i szyją. Jest informacją od zwierzęcia, że bolą go nogi, plecy i szyja. Jest informacją, że brakuje mu równowagi. Unieruchomienie głowy i szyi wierzchowca jest zagłuszeniem tego wołania i w żaden sposób nie zlikwiduje przyczyny bólu i dyskomfortu odczuwanego przez zwierzę. To czym jest headshaking?

Wiem natomiast czym jest Kissing Spine Syndrom. Jest to przegięcie kręgosłupa w dół. Zwierzę pracuje z klasycznym „kaczym kuprem”, bo jego jeźdźcy i opiekunowie nie potrafili wytłumaczyć mu jak powinien pracować, jak ustawić ciało, jak zaangażować zadnie nogi do pracy, jak równoważyć ciało, jak wyregulować rytm i tempo itp. Wszystko to, by móc wyprężyć grzbiet. Kissing Spine Syndrom to żadna choroba, przypadłość czy tendencja. To tylko efekt bezmyślnego wożenia się człowieka na koniu. Efekt braku wiedzy jeźdźca i jego świadomej pracy z koniem.

Obolałe, sztywne i niezrównoważone ciało konia, spięte mięśnie, sztywne i zablokowane stawy w końskim ciele, są powodem nierównego chodu konia i przewlekłych kulawizn. Konie będą kuleć przy Kissing Spine Syndrom jak i przy machaniu głową czy headshaking. Jednak źródła końskich kulawizn, które nie są wynikiem fizycznych uszkodzeń, ropy w kopycie czy wrodzonej wady postawy, należy szukać głębiej. Każdy jeździec powinien szukać ich u siebie. Powinien szukać w niekompletnej wiedzy, w błędach popełnianych podczas jazdy wierzchem i pracy z ziemi. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie przyznanie się do „winy” to bardzo trudna sztuka. To jakby przyznanie się do tego, że nie umiem jeździć. To jakby przyznanie do tego, że jeździectwo jest nierozłączne z koniecznością zdobywania wiedzy, z koniecznością pracy nad sobą i koniecznością pracy z koniem. To jakby przyznanie, że jazda konna to nie tylko wyprawy w teren z zasobem wiedzy pozwalającej jedynie na ciągnięcie za wodze i ciśnięcie łydkami. To jakby przyznanie się do braku zrozumienia fizyczności i psychiki konia. To jakby przyznanie się do braku umiejętności rozumienia mowy ciała konia.

Jednak takie przyznanie się do „winy” będzie pierwszym krokiem do tego, by zmienić swoje podejście do sztuki jeździeckiej. Zmienić je dla dobra swojego podopiecznego. Dla jego zdrowia, dla jego samopoczucia, dla jego egzystencji pozbawionej przewlekłego bólu. Dbasz o swojego konia, to przez całą wspólną z nim przygodę jeździecką skup się na tym, żeby lekarz weterynarii nigdy nie musiał być wezwany do przewlekłej kulawizny, do machania głową, do zerwanych ścięgien w przeciążonych przednich nogach oraz do sztywnego i obolałego grzbietu. Dowiedz się, jak pracować z wierzchowcem, żeby nie używać wodzy do hamowania i ganaszowania. Jak „przemawiać dosiadem” do podopiecznego, żeby zrozumiał złożony proces regulowania tempa każdego z chodów. Dowiedz się, jak podpowiedzieć podopiecznemu na czym polega proces odzyskiwania przez niego równowagi, gdy wisi na wodzach, niekontrolowanie się rozpędza, ścina zakręty albo wypada na zewnątrz łuku. Dowiedz się, jak to zrobić bez siłowego trzymania, podtrzymywania i szarpania za wodze. Dowiedz się, jak poprosić konia, który zbyt opornie się porusza, o samo – niesienie i lekki sprężysty ruch. Dowiedz się, dlaczego konie się buntują albo odmawiają wykonania polecenia – to jest jakaś informacja dla ciebie. Dowiedz się, jak ją zrozumieć. Dowiedz się tego wszystkiego dla dobra i zdrowia swojego konia.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.

wtorek, 19 czerwca 2018

BEZ TYTUŁU


Jest parę blogów różnych autorów, które lubię czytać. W przypadku dwóch autorów czytam każdy ich post. Tak jak ja, założyli oni konto na Patronite. Każda z tych osób napisała post tłumacząc, dlaczego założyła tam konto i prosi o wsparcie. Ja założyłam konto półtora roku temu ale do tej pory nie napisałam na ten temat postu. Niełatwo pisze się o pieniądzach. Bardzo trudno ubrać w słowa prośbę o wsparcie. Moim ulubionym autorom udało się w ładny sposób to napisać. Jeżeli macie ochotę przeczytajcie sami.

Każdy z nas blogowiczów, osób prowadzących strony i grupy, poświęca na tą działalność sporo czasu - to oczywiste. Podejmując decyzję o prowadzeniu bloga ma się świadomość tego, że trzeba w pisanie zaangażować właśnie czas ale też włożyć w to wiedzę i serce. Bez tego nie zdobędzie się czytelników. Większość autorów, zaczynając blogową przygodę, raczej nie ma w założeniu zarabiania na blogu. Tak mi się przynajmniej wydaje. Owszem, są sposoby na to, by zarobić – reklamy. Jednak.....ja na przykład omijam reklamy na blogach. Nigdy w żaden nie kliknęłam. Poza tym, temat koni to temat niszowy a sposób w jaki ja piszę o pracy z wierzchowcami jest niszowy w tej niszy. Dlatego w porównaniu z blogami, które zarabiają na swoich autorów, mam bardzo niewielu czytelników.

Przyznam się jednak, że przy tej niszy w niszy to i tak jestem bardzo zdziwiona i szczęśliwa, iż zyskałam tak wielu czytelników. Pogotowie jeździeckie na facebooku ma 1100 polubień, a sam blog odwiedza codziennie średnio 150 osób. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu tych odwiedzających, po przeczytaniu jednego postu, nigdy już nie wraca na łamy moich blogów. Zdaję sobie sprawę, że wiele wejść jest przypadkowych ale uwierzcie mi - jestem i tak oszołomiona tą ilością wejść i polubień.

Dzięki blogom i grupom zyskałam wiele internetowych
znajomości, a z kilkoma osobami – czytelnikami poznałam się osobiście. To są bardzo cenne znajomości. Mam nadzieję, że chociaż w niewielki sposób pomagam tym osobom „dogadać się” z końmi. Pomagam i pomagać będę, bo zależy mi na tym, by konie służąc ludziom były w tej swojej służbie zdrowe i szczęśliwe. Zależy mi na tym, żeby jeźdźcy wiedzieli jak słuchać i obserwować wierzchowce, by móc odczytywać ich potrzeby. I nie mówię o karmieniu, obsłudze czy opiece nad zwierzęciem. Mówię o potrzebach ciała i psychiki koni, koniecznych do swobodnej i bezpiecznej dla ich zdrowia pracy z człowiekiem.

Na Patronite, na koncie osoby szukającej patronów, wymogiem jest napisanie co się oferuje za docenienie autora w formie pieniężnej. Nie będę przytaczać tego co napisałam. Zachęcam do odwiedzenia mojego konta. Zapewniam was jednak, że oferuję pomoc i wsparcie w pracy z końmi nieodpłatnie. 


Myślę, że zdajecie sobie sprawę z tego jak miło jest być docenionym. I to docenionym w sposób, który pozwoli skupić się na pasji i dzieleniu się nią. Taki sposób docenienia mobilizuje do pracy i wszelakiej aktywności. Gdybyście mieli chęci i mogli zostać moim patronem, to będę bardzo wdzięczna. Pozdrawiam. Olga

 


niedziela, 10 czerwca 2018

UŁOŻENIE STÓP W STRZEMIONACH


Jak już pisałam w poście pt: „Wodze w dłoniach”, każdy szczegół w ułożeniu naszego ciała, podczas siedzenia w siodle, ma ogromne znaczenie dla poprawności naszej współpracy z wożącym nas wierzchowcem. Szczególnie sposób, w jaki stopy leżą w strzemionach, ma ogromne znaczenie. Stopy opierające się w strzemionach są jak fundament budowli. Jak korzenie drzew, jak część słupa wykopana w ziemię. Stopy niosą ciężar całego naszego ciała i gdy podczas dosiadania wierzchowca nadal będą go niosły, to ów ciężar może być pomocą w prowadzeniu konia.

Podczas tego prowadzenia wierzchowca z siodła nasze ciało wskazuje mu ścieżkę, którą ma podążać. Na czym to polega? To proste. Wystarczy wyobrazić sobie, że samemu, na własnych stopach, podąża się tą ścieżką. Wystarczy ustawić ciało dokładnie tak, jak byłoby ustawione podczas naszego marszu. Różnica jest taka, że w siodle mamy ugięte nogi w kolanach. Kluczowe w tym wszystkim jest to wyobrażenie o: „podążaniu na własnych stopach”. Nasze uda i łydki wyznaczają niosącemu nas zwierzęciu granice tej ścieżki. To trochę tak, jak byście prowadzili niewidomego konia po murze o szerokości równej szerokości jego brzucha. Po obu stronach muru jest przepaść. Tylko od waszego dokładnego wskazania, gdzie jest lewa i prawa granica muru, zależy czy wpadnięcie wraz prowadzonym podopiecznym w przepaść, czy nie. Tej granicy nie można wyznaczać wodzami, tylko naszymi kończynami dolnymi. Jednak nasze uda i łydki staną się „granicznymi barierami”, których koń nie może przekroczyć tylko wówczas, gdy będą wyraźnie oparte, poprzez stopę, na poziomej powierzchni. Jeżeli nie będą oparte, nasz podopieczny zawsze będzie miał wrażenie, że może w każdej chwili prześlizgnąć się „pod barierką” albo ją staranować. „Barierki” z naszych nóg nie powinny też przejmować zadania podtrzymującego ciało konia. Barierki są znakiem – drogowskazem, który koń powinien rozumieć i respektować.

Co zrobić, gdy wierzchowiec próbuje przepchnąć „barierki”? Sygnał jeźdźca musi brzmieć: „nie pozwolę na to”. Ale też: „nie pozwolę na przepchnięcie „barierki” nie poprzez siłownie się z Tobą, nie przez napinanie mięśni uda, czy poprzez ciśnięcie łydką albo piętą w nacierający bok kłody. Nie pozwolę na przepchnięcie „barierki” poprzez jej wyraźniejsze i bardziej stabilne „zakotwiczenie w podłożu”. Do tego zakotwiczenia potrzebna jest noga oparta pełną stopą na podłożu. Podczas jazdy wierzchem, tą poziomą powierzchnią muszą być strzemiona. Musi pomóc wam wyobraźnia, w której zobaczcie strzemiona dorównujące długością waszym stopom.

Mam nadzieję, że rozumiecie, iż opisywane przeze mnie sygnały pozwalające na nie siłową pracę z koniem, muszą występować w konfiguracji z innymi pomocami. Przy niedających się przesuwać „barierkach” łydki, wodze i ciało jeźdźca muszą namawiać podopiecznego do rozluźnienia mięśni, do prawidłowego ustawienia ciała i jego zrównoważenia. Bez takiej pracy, żaden wierzchowiec nie zrozumie przekazu wysyłanego przez „barierki”.

Ciężar, jakim jeździec obciąża strzemiona, gdy nie pozwala na przesunięcie „barierek”, jest również pomocą w przekazaniu zwierzęciu prośby o skupienie się, zwolnienie i wyregulowanie tempa. Żeby zrozumieć jak to działa, musicie sobie wyobrazić, że nie jedziecie wierzchem tylko suniecie na własnych stopach po jakiejś powierzchni, ciągnięci przez wierzchowca przed wami. Kiedy tempo wierzchowca wam odpowiada, kiedy wierzchowiec współpracuje i prowadzi z wami merytoryczną konwersację, to suniecie jak po lodzie - dajecie się bez oporu ciągnąć. Kiedy chcecie zwrócić uwagę konia na siebie, na pracę, kiedy prosicie go o zwolnienie tempa i wyregulowanie rytmu, to wyobraźnia musi wam podpowiedzieć, że suniecie po powierzchni, na której możecie się zaprzeć. Zaprzeć poprzez dociśnięcie stóp do powierzchni i stawić czynny opór przeciw ciągnięciu w zbyt szybkim tempie.

To wyobrażenie o sunięciu na własnych nogach po jakiejś powierzchni wykorzystajcie do ułożenia stóp w strzemionach. Jeździec powinien układać stopy tak, żeby leżały równolegle do końskiej kłody. Gdybyście mieli przyczepione do stóp narty albo rolki, to tylko ułożenie ich na wprost trasy, którą podążacie, dałoby wam możliwość ślizgania się na nich. Jednak to nie same stopy powinniście układać i przekręcać. Nawet nie powinno się układać stopy poprzez przekręcanie nogi w stawie kolanowym. Ułożenie stopy, równolegle do kłody konia, powinno byś efektem „przekręcenia” nogi do wewnątrz w stawie biodrowym. Ideałem byłoby takie ułożenie nóg w siodle, takie ich „przekręcenie” w biodrze, żeby stopy ułożyły się palcami lekko skierowanymi do kłody konia. Czyli trochę tak, jak do zjazdu pługiem na nartach.

https://youtu.be/vwVwQYXLtc4

Prawidłowe ułożenie stóp w strzemionach, oparcie się płaskimi stopami w strzemionach, pozwala na rozluźnienie mięśni nóg i „uwolnienie konia” z zakleszczającego uścisku udami jeźdźca. Ważne jest rozłożenie naszego ciężaru na zewnętrzne krawędzie stóp. I nie chodzi o to, by przekręcać stopę w kostce tak, żeby podnieść jej wewnętrzną krawędź. Stańcie w rozkroku na ziemi z lekko ugiętymi kolanami. Stopy płasko, nie odrywajcie żadnej z ich krawędzi od powierzchni. Najpierw spróbujcie obciążyć jak najmocniej wewnętrzną krawędź stóp i zapamiętajcie, jak przy tym ruchu „zamyka się” wasze krocze. Zaraz potem przenieście ciężar na zewnętrzne krawędzie stóp – Wasze krocze rozluźni się przy tym ruchu, a mięśnie ud od wewnętrznej strony rozluźnią. Poczujecie również, jak rozciągają się mięśnie ud po ich zewnętrznej stronie.

Podczas podróżowania w siodle, takie rozłożenie ciężaru jeźdźca pozwala na „wydłużenie” całej nogi w siodle. Pozwala też na, jak ja to nazywam, „wpuszczenie powietrza” między krocze i nogi jeźdźca a siodło. Czemu ma to służyć? Jest to wyraźnym przekazem dla wierzchowca, że tworzymy miejsce dla jego rozluźniających się mięśni grzbietu i kłody. Musicie wiedzieć, że rozluźniające mięśnie „puchną”. Stają się miękkie i „puchną” jak gąbka, którą puszczamy z uścisku. Gąbka wpuszcza do swojego wnętrza powietrze i zwiększa objętość. Rozluźniające się mięśnie konia również nieznacznie zwiększają swoja objętość, więc potrzebują dodatkowego miejsca. Gdy go nie znajdą, to po próbie rozluźnienia znowu się napną i usztywnią. „Wpuszczanie powietrza” nie oznacza jednak, że jeździec powinien jeździć z rozszerzonymi nogami i sztucznie je odstawiać. Nie, dzięki opisanemu przeze mnie ułożeniu nóg, jeździec obejmuje kłodę konia wraz z siodłem tak, jak nasze ręce, gdy kogoś obejmują w czułym geście przytulenia. Prawidłowo ułożone nasze nogi przylegają do siodła udami, kolanami, łydkami. Jednak przylegają miękkimi udami, które dzięki temu stają się bardziej płaskie. Napięte uda są okrągłe w obwodzie. Prawidłowo ułożone nogi przylegają do siodła kolanami, poprzez układ nogi przekręconej w stawie biodrowym a nie dlatego, że jeździec ściska siodło kolanami, by się przytrzymać i zrekompensować w ten sposób brak swojej równowagi. Prawidłowo ułożone nogi przylegają wewnętrzną stroną łydek i nie pozwalają na pracę piętami i wciskanie ich między końskie żebra.

https://youtu.be/bnCkpmNYQxU





Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




środa, 18 kwietnia 2018

KRĘGOSŁUP KONIA A JEGO POSTAWA



Wstawiłam niedawno na fb filmik z YouTube, gdzie bardzo przystępnie wytłumaczono, jak musi pracować koński kręgosłup podczas niesienia jeźdźca. Teoretycznie wszyscy jeźdźcy wiedzą, że wierzchowiec powinien prężyć kręgosłup i wyginać grzbiet w tzw „koci”. Nie wszyscy jednak wiedzą dlaczego. Zachęcam do obejrzenia filmiku, ale ze swojej strony postaram się to zagadnienie naświetlić w tym poście. Wyobraźcie sobie, że koński kręgosłup jest jak grzebień – ma mnóstwo „ząbków” sterczących w górę. W naturze - bez obciążenia kręgosłupa z owym grzebieniem nic się niezwykłego nie dzieje.  




Kiedy koń zaczyna służyć człowiekowi, jego kręgosłup narażony jest na obciążenia, do których natura wcale go nie przygotowała. Natura niestety nie przewidziała pasażera na końskim grzbiecie. Dlatego na jakiekolwiek obciążenie: duże, małe, lekkie, ciężkie(to nie ma znaczenia)- kręgosłup konia reaguje odruchowo i zapada się. Powtarzam- dzieje się tak, bo jest to odruch. Sam fakt, że kręgosłup konia zrobił się wklęsły to już bardzo zły objaw, ale tragedią jest to, że większość tych zwierząt w takiej postawie pracuje. Bez prowadzenia wierzchowca w sposób, który będzie go uczył prężyć grzbiet i to uczył od samego początku jego pracy pod siodłem, spirala krzywd, bólu i dyskomfortu zwierzęcia zostanie rozkręcona.

Co się takiego złego dzieje przy wklęsłym kręgosłupie wierzchowca? Już sam fakt, że zostaje on nienaturalnie przegięty, przysparza zwierzęciu bólu i wywołuje sztywność mięśni, pleców i zadu. Najgorsze jest jednak to, że „ząbki” w wygiętym w dół „grzebieniu” zaczynają się do siebie niebezpiecznie zbliżać. W wielu przypadkach owe „ząbki” stykają się ze sobą i ocierają o siebie. Te tarcie koń odczuwa jako spory ból. Wyobrażenie tego jak kość trze o kość kojarzy mi się z dźwiękiem, jaki czasami wydaje twarda kreda sunąca po tablicy albo nóż po talerzu – ciarki przez plecy przechodzą. A spróbujcie też sobie wyobrazić ból, jaki może przynieść taki „suchy” zgrzyt. Muszę was tu zmartwić – nie ma możliwości żeby koń sam wpadł na pomysł, że jak wypręży grzbiet to ból zniknie.





Co świadczy o wklęśniętym kręgosłupie u konia? Oczywiście, przede wszystkim zadarta szyja i głowa zwierzęcia. Jest to symptomy oczywisty, bo widoczny. Natomiast niewprawnym oczom ludzkim ciężko zauważyć, że są inne symptomy – takie jak zła postawa całego ciała zwierzęcia. Ta zła postawa wpisuje się w trapez o dłuższej dolnej podstawie.




Co w tym złego? Koń w naturze, biegający bez wklęśniętego grzbietu, ma postawę dającą się wpisać w kwadrat albo prostokąt – zależy od budowy konia. Kiedy pod wpływem obciążenia grzbiet zwierzęcia się zapada, „rozjeżdżają się” równocześnie jego kończyny- i w przód i w tył.

To niestety nie koniec, bo gdy zwierzę zaczyna mieć przeciążony przód w wyniku złej pracy jeźdźca, to postawę ciała konia można wpisać w romb. Uwierzcie mi, wszystkie konie uginające grzbiet pod ciężarem, prędzej czy później zaczynają pracować z przeciążonym przodem.





Ponieważ jeźdźcy nie widzą owego „rombu”, skupiają się na tym, by ściągnąć głowę i szyję konia w dół, ulegając zasłyszanym stereotypom mówiącym, że dzięki opuszczonej szyi koń rozciąga i pręży grzbiet. Niestety takie stereotypy rozpowszechniają nawet niektórzy lekarze weterynarii i po stwierdzeniu u pacjenta dolegliwości kissing spine, zalecają pracę konia z głową na dole. Zalecenie natomiast powinno brzmieć: koń musi pracować z podstawionym zadem i wyprężonym grzbietem! To dzięki prężeniu grzbietu koń opuszcza głowę i szyję. Ściągając szyję i głowę konia w dół na siłę, pozbawiacie się możliwości oceniania postawy ciała konia. Pozbawiacie się jedynego zauważalnego przez was symptomu wskazującego na wklęśnięty koński grzbiet. To właśnie samodzielne opuszczanie i układ końskiej szyi mówi jeźdźcowi, co się dzieje w temacie prężenia grzbietu waszego podopiecznego.

Pod wpływem perswazji jeźdźca, koń może opuścić głowę i szyję przy niezmienionej (wpisanej w romb) postawie. Ta perswazja człowieka doprowadza do „złamania szyi”konia, przeganaszowania,




do uwieszenia się na wodzach albo wyszarpywania ich przez zwierzę, ewentualnie do bezwładnego zwieszenia szyi.

To bezwładne zwieszenie dla wielu jeźdźców jest pożądanym „niskim ustawieniem”. Pożądanym do rozciągania i wzmacniania mięśni grzbietu podopiecznego. Niestety, zwieszona szyja i głowa podczas pracy i niesienia ciężaru niczego u podopiecznego nie wzmacnia i nie naciąga. Nie wierzycie? Sami opuśćcie swoją głowę bezwładnie. Czy czujecie by taki układ głowy i szyi wpływał na mięśnie waszych pleców? Naciągał mięśnie? Zaokrąglał plecy? U konia taka zwieszona szyja wraz z głową też nie wpływa na plecy. Mało tego, utrzymanie szyi i głowy przez dłuższy czas w takim układzie powoduje dyskomfort i wywołuje ból mięśni szyi.

Koń, który opuszcza głowę i szyję w efekcie prężenia grzbietu, bez oporu i buntu utrzyma i ustawi je w pozycji o jaką poprosi jeździec. Koń, który ustawia szyję w efekcie prężenia grzbietu, nie będzie wieszał się na wodzach, nie będzie ich wyrywał ani szarpał za nie. Koń, który został zmuszony do opuszczenia głowy i szyi albo namówiony do jej zwieszenia, będzie walczył z każdym sygnałem opiekuna namawiającym do zmiany pozycji szyi albo jakiegokolwiek jej ruchu. Zwieszonej bezwładnie szyi koń nie pozwoli podnieść, a gdy podniesie, oprze ciężar głowy i szyi na wodzach.

Praca nad namówieniem konia do prężenia grzbietu, to praca nad zmianą postawy konia. Prawidłowa postawa konia musi dać się wpisać w trapez ale taki z krótszą podstawą na dole. Tylko przy takim trapezie wierzchowiec będzie prężył kręgosłup. Czyli zadaniem jeźdźca jest namówienie podopiecznego do tego, by podczas pracy jego kończyny „zjechały się” do siebie pod brzuchem zwierzęcia.


Patrząc na romb, w jaki wpisane są końskie ciała, od razu przychodzi na myśl co należałoby zrobić, by uzyskać pożądany trapez – „przytrzymać” górę rombu i podgonić dół.

Zobacz: 
Jak zrównać rozjeżdżające się nadwozie i podwozie



Niby to wydaje się oczywiste, ale nie jest takim oczywistym jak należy to zrobić. Panuje powszechna opinia wśród jeźdźców, że pchając konia dosiadem zmusi się go do podstawienia zadu. Że zmusi się go do zaangażowania zadnich kończyn do pracy pod brzuchem – bliżej jego środka. Nie wiem jak można myśleć i wierzyć, że uciskając i pchając wklęśnięte już plecy konia, namówi się go do podstawienia zadnich kończyn pod kłodę. Pchając górną krawędź rombu, jeździec pogłębia problem z brakiem równowagi konia, przeciążeniem przodu i przegięciem pleców.

Jeśli chodzi o sposób na „przytrzymanie” górnej – „opadającej” krawędzi rombu, to popularne są w jeździectwie dwie „szkoły”. Pierwsza, o której już wspomniałam, to praca konia w niskim ustawieniu zakładająca, że wierzchowiec dzięki spuszczonej szyi rozciągnie mięśnie grzbietu i to sprawi, że sam z siebie odciąży przeciążony przód. Drugi sposób wiąże się z nieuzasadnioną wiarą jeźdźców, iż zdołają przytrzymać górną – opadającą krawędź rombu, ciągnąc za wodze.

Otóż wodze w ogóle nie są bezpośrednio potrzebne do pracy nad budowaniem właściwego trapezu i do namówienia konia do prężenia grzbietu. Z górną opadającą krawędzią rombu powinno pracować ciało jeźdźca. Po pierwsze, ciało człowieka powinno pracować poprzez rozmowę o rytmie i tempie chodów. Pracując dosiadem, jeździec musi prosić konia o utrzymanie równego rytmu i tempa, przy i bez względu na intensywnie działających łydkach. Ponieważ wierzchowce błędnie rozumieją pracujące łydki jeźdźca jako sygnał mówiący: „jedź szybciej”, to dosiad musi regulować rytm i tempo podopiecznego, głównie poprzez prośbę o ich zwolnienie. Po drugie, jeździec musi poprzez rozluźnienie swoich stawów biodrowych oraz mięśni ud i pośladków „zrobić miejsce” dla unoszącego się w górę grzbietu konia. Nie chodzi absolutnie o to, by jeździec rozszerzał nogi czy ”wisiał” nad siodłem. Zadanie to ma przypominać raczej rozluźnienie zbyt mocnego uścisku. Jakby wpuszczenie odrobiny powietrza między wasze ciała, bez rezygnacji z tego uścisku.

Podczas marszu wierzchowca, przy tej pracy dosiadem, zadaniem łydek jeźdźca jest namówienie zadnich kończyn podopiecznego do wyraźnego wkroczenia pod kłodę. To wkroczenie tylnych nóg konia przy równym tempie i rytmie marszu- z ciała wpisanego w romb stworzy ciało wpisane w trapez o krótszej podstawie na dole.




Wszystko to razem wzięte – wspólna praca dosiadu i łydek, oraz świadomość celu do jakiego ta praca dąży, wymusi na koniu wyprężenie grzbietu a tym samym kręgosłupa. Ząbki grzebienia w bardzo bezpieczny dla siebie sposób oddalą się wówczas wyraźnie od siebie.

Koń jednak jest w stanie wpisać swoje ciało w trapez o krótszej dolnej podstawie tylko pod pewnymi warunkami. Pierwszy warunek to rozluźnione mięśnie i stawy jego ciała. Drugi to prosta postawa tego ciała. Większość z koni pracuje ze sztywną i wciśniętą miedzy łopatki szyją- a śmiem twierdzić, że tam sztywność całego końskiego ciała się kumuluje. Większość jeźdźców przyczynia się do tej sztywności, nie potrafiąc w ogóle pracować prawidłowo wodzami, łydkami i ciałem. Pracować właśnie nad namawianiem do rozluźnienia. Większość też koni pracuje z powykrzywianymi ciałami. Zad i przód maszerują zazwyczaj dwoma torami zamiast jednym.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patrona. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




czwartek, 22 marca 2018

ŚWIADOMY DOSIAD


Internetowa znajoma ogłosiła konkurs, w którym należało napisać czym według mnie jest świadomy dosiad. Napisałam odpowiedź poza konkursem: „Świadomy dosiad można porównać do świadomego czytania. Świadomie czytając, człowiek rozumie znaczenie pojedynczych słów, rozumie zdania, które zbudowane są z owych słów i rozumie treść przekazywaną poprzez zdania. Przy świadomym dosiadzie, jeździec ma świadomość co się dzieje z każdą pojedynczą częścią jego ciała, z każdym mięśniem i stawem. Ma świadomość jak one współpracują i współgrają tworząc całość. Pracując w świadomym dosiadzie, człowiek potrafi pracować każdą z części ciała z osobna ale tak, żeby się dopełniały i uzupełniały – jak podczas gry na perkusji. Perkusista potrafi każdą kończyną wybijać inny rytm ale całość tworzy muzykę. Przy świadomym dosiadzie jeździec rozumie, jak niedoskonałości pracy ciałem (jego krzywizny, brak równowagi i napięcia mięśni) wpływają na postawę i ruch konia. Przy świadomym dosiadzie jeździec potrafi „znaleźć” te błędy i dąży do ich naprawienia. Przy świadomym dosiadzie jeździec wie, że nad dosiadem pracuje się zawsze i do końca przygody jeździeckiej i nie jest to tylko kwestia prostowania torsu i naciągania pięty w dół. Na pewno każdemu z nas przydarzyło się przeczytać całą stronę w książce i złapać się na tym, że nie ma pojęcia o czym czytał: nie pamięta słów, zdań ani treści. Jazdę wierzchem bez świadomego dosiadu można porównać do takiego właśnie czytania”.

Jak napisałam w poście pt: „Wodze w dłoniach”, podczas pracy z koniem ważny jest każdy szczegół w układzie naszego ciała. Ważna jest świadomość tego, jak powinna zachowywać się i pracować każda z części naszego ciała. Dokładnie tak samo jak u perkusisty. Porównanie tego z jaką świadomością ten muzyk musi panować nad swoim ciałem. Gdy u perkusisty będzie szwankował najdrobniejszy element układu i pracy ciała, nie zagra już czysto na instrumencie, nie utrzyma rytmu, nie stworzy muzyki. Jeździec bez świadomości swojego ciała, nie potrafiący zapanować nad odruchami i krzywiznami, nie potrafiący świadomie rozluźnić mięśni i stawów, nie mający pojęcia dlaczego tak a nie inaczej należy siedzieć w siodle i jaki jego dosiad ma wpływ na postawę wierzchowca, nie poprowadzi prawidłowo podopiecznego, na którego grzbiecie podróżuje. Człowiek, który usiądzie byle jak przy perkusji i puknie sporadycznie w bęben jeden czy drugi, nie będzie perkusistą. Człowiek, który siedzi na grzbiecie konia i sporadycznie pociągnie za wodzę, by sprowokować konia do skręcenia albo napnie pośladki, by zainicjować wyższy chód, nie jest jeźdźcem. Jeździec w pełnym tego słowa znaczeniu nie może się po prostu wozić na wierzchowcu. Nie może być biernym, sztywnym i spiętym pasażerem. Jeździec siedzi na końskim grzbiecie po to, by być dla wierzchowca trenerem, opiekunem, fizjoterapeutą, przewodnikiem i partnerem prowadzącym w „tańcu” - wszystkim na raz. Do tego jeździec musi mieć świadomość, że bez prowadzenia poprzez wskazywanie jak koń ma ustawić ciało, jak je rozluźnić i zrównoważyć, wierzchowiec będzie niósł pasażera w sposób nieprawidłowy i negatywnie wpływający na jego zdrowie.

Przeraża mnie, że wielu jeźdźców uważa, iż prawidłowe prowadzenie konia (w sensie ustawiania jego ciała, rozluźnienia, zrównoważenia itp.) nie ma żadnego sensu ani znaczenia. Przeraża mnie to, że uważają oni, iż prowadzenie konia w sposób jaki opisuję, jest niepotrzebne. Ważne dla nich jest tylko to, żeby koń szedł w miarę grzecznie we wskazanym kierunku. Nie jest natomiast ważne jak idzie. To trochę tak, jakby dla matki nie było ważne, czy jej dziecko rośnie i porusza się z wadą postawy. Tak, jakby było dla niej ważne tylko to, że chodzi, ćwiczy na wf-ie i nosi tornister do szkoły, a nie ważne, że robi to z krzywym ciałem, a najczęściej z krzywym kręgosłupem. Przerażającą głupotą niektórych jeźdźców jest myślenie, że koni nie dotyczą wady postawy i krzywizny ciała. Nie dotyczą, ponieważ są to zwierzęta duże, silne i poruszają się na czterech nogach. Głupotą jest też myśleć, że tylko młode konie potrzebują pracy nad postawą, równowagą i rozluźnieniem. Głupotą jest myśleć, że konie dojrzałe wiekiem same sobie poradzą z ustawieniem ciała. Głupotą jest myślenie, że dojrzały koń jest już prawidłowo ukształtowany i to ukształtowany na stałe.




Świadomy dosiad to nie tylko siedzenie z prawidłowo ułożonymi częściami ciała. To nie tylko ułożenie w rozluźnieniu i równowadze. Świadomy dosiad to wiedza o tym, jak ciało jeźdźca może i powinno rozmawiać z podopiecznym. A praca, o której mówię, to wcale nie odchylanie się do tyłu podczas zaciągania wodzy jako hamulca. I obojętnie czy te wodze będą podpięte do wędzidła, do nachrapnika, haltera czy będą sznurkiem zwanym cordeo. Ciało człowieka nie ma pomagać w silniejszym zaciąganiu „hamulca”. W ludzkim języku migowym, głównie ręce rozmówców przekazują słowa, zdania, dłuższe wypowiedzi. Rozmowa z koniem, to również język migowy i ciało jeźdźca musi brać czynny udział w przekazywaniu treści. Ciało jeźdźca nie może być tylko narzędziem do wzmocnienia wypowiedzi przekazywanej przez ręce. Ciało jeźdźca w ogóle nie powinno być wykorzystywane do wzmacniania, pchania, czy popychania.

W typowym jeździectwie główną rolę odgrywają ręce jeźdźca, które poprzez wodze przytrzymują, podtrzymują i „ganaszują” konia. Tak zaciągnięte zwierzę, z bolesnymi bodźcami ograniczającymi jego ruch, jest siłowo pchane spiętymi biodrami, pośladkami oraz za pomocą ściskających i wciskanych w ciało pięt i łydek. Nie wygląda wam to na paranoję. Koń jest z przodu trzymany, po to żeby go pchać! Czyż nie wydaje się wam dużo mądrzejszym scenariusz, gdy swojemu podopiecznemu jeździec pozwala swobodnie iść, mając przy tym umiejętność przekazywania swoim ciałem jakim tempem, chodem i rytmem wierzchowiec ma się poruszać. Sposób w jaki się to przekazuje nie zmusza człowieka do napięć mięśni, ani usztywniania stawów czy odchylania lub pochylania. A co powiecie na język migowy z zaangażowanym ciałem jeźdźca do rozmowy o ruchu w równym tempie i rytmie, z równoczesnym zaangażowaniem pracy łydek jeźdźca do rozmowy na temat podstawienia przez wierzchowca zadnich kończyn i wyprężenia przez niego grzbietu? W świadomym dosiadzie taka „rozmowa” z koniem jest możliwa i nie są wówczas potrzebne wodze do jego hamowania, przytrzymywania czy ganaszowania. Przy pracy w świadomym dosiadzie, niczego nie trzymające i ciągnące ręce jeźdźca mogą poprzez wodze popracować nad rozluźnieniem mięśni konia. Jednak wodze w postaci cordeo czy podczepione do halterka albo hackamore nie będą przydatnym „narzędziem”, pomagającym rękom jeźdźca w pracy „masażysty”.

Świadomy jeździec wie, że powinien świadome jeździć w świadomym dosiadzie dla dobra swojego konia. A dobro dla wierzchowca to nie sam ruch. To ruch w równowadze ciała, z prawidłowym ustawieniem i rozluźnieniem. Jednak żaden koń, z jeźdźcem na grzbiecie, nie wypracuje równowagi, równego układu ciała i rozluźnienia bez świadomych wytycznych swojego pasażera. Wielu jeźdźców powiedziało by mi w tym momencie, że oni nie chcą być świadomym jeźdźcem. Wystarczy im to, że się przejadą tam i z powrotem na końskim grzbiecie. Bo to jest cała przyjemność. Co odpowiedziałabym takim jeźdźcom? Miejcie przynajmniej świadomość, że w związku z brakiem waszych chęci, krzywdzicie swojego podopiecznego.


Powiązane posty:
Poczynania jeźdźca w siodle

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...