piątek, 8 marca 2019

MAM "DELIKATNĄ RĘKĘ", WIĘC SZUKAM MOCNEGO WĘDZIDŁA



Wiecie, że wędzidło nie jest narzędziem, które należy używać do wymuszania zwolnienia tempa konia? Wiecie, że nie jest narzędziem do przekazywania polecenia przejścia do niższego chodu albo do zatrzymania? Ci z was, którzy regularnie czytają moje posty, na pewno to wiedzą. Wiedzą, że wędzidło to nie hamulec – ale to teoria. Ciężko przełożyć teorię na praktykę. Jestem pewna, że większość z was wykorzystuje wędzidło do „hamowania” swoich podopiecznych. Nie piszę tego z jakąś pretensją. Nie, bo wiem jak trudno jest nauczyć się rozmawiać z koniem o tempie i rytmie chodów bez zaciągania wodzy. Wymaga to sporego poświęcenia. Trzeba poświęcić czas i pieniądze na zdobywanie wiedzy. Trzeba poświęcić sporo czasu i mieć dużo samozaparcia i cierpliwości, bo efekty pracy przychodzą stopniowo i nie są spektakularne. W oczach jeźdźców „tradycyjnie” jeżdżących taka praca będzie sprawiała wrażenie „cofania się w rozwoju” – jeździeckim rozwoju. Często przestawianie się na pracę bez hamującego wędzidła wymaga rezygnacji na jakiś czas z zaawansowanej pracy z koniem, rezygnacji z ćwiczenia skoków przez przeszkody, rezygnacji z pracy nad wyższymi figurami ujeżdżeniowymi. Wymaga nawet czasami rezygnacji na jakiś czas z wypraw w teren albo pracy w galopie. Oczywiście każda para jeździecka (jeździec i koń) to osobny przypadek i podejście do pracy powinno być indywidualne. Tak czy inaczej, trzeba w pracy z koniem wrócić do jeździeckich podstaw. Trzeba spróbować w pracy z końmi czegoś nowego, nieznanego. Prawie wszyscy jeźdźcy zdobyli swoje umiejętności jeździeckie w tradycyjnej, zamordystycznej i represyjnej „szkole” jazdy konnej, więc praca bez hamulca w rękach jest czymś nowym i nieznanym. Bardzo trudno osobom jeżdżącym konno już jakiś czas zdecydować się na takie zmiany.

Czytelnicy moich postów wiedzą też, że wędzidło i wodze nie są narzędziem, które powinno służyć do ściągana końskiej głowy i szyi w dół. Ale realia są podobne, jak w przypadku używania wodzy jako hamulca. Wielu jeźdźców pracuje siłowo wędzidłem i wodzami nad ustawieniem głowy i szyi wierzchowca. Taka praca przynosi sporo problemów. Konie buntują się przeciw represyjnemu działaniu wędzidła. Wieszają się na nim, wyrywają wodze, rzucają głową, pędzą w wyższych chodach zamiast zwalniać, odmawiają pracy w jedną ze stron itd.

Kiedy jeździec musi zmierzyć się z takimi problemami, przychodzi właśnie czas na decyzję, jaki wybrać sposób na zniwelowanie buntu konia i błędów popełnianych podczas wspólnej jazdy. Jeżeli jeździec zda sobie sprawę z tego, że błędy popełnia właśnie on, a nie podopieczny, to jest duża szansa na zmiany sposobu dogadywania się z wierzchowcem. Jest szansa na to, że jeździec podejmie decyzję o przestawieniu się na świadomy i bez – siłowy sposób współpracy ze zwierzęciem.

Jeżeli jednak winą za bunt i błędy we wspólnej pracy człowiek obarczy wierzchowca, to szuka on takich sposobów: „Szukam jakiś polecanych wędzideł dla konia, którego nosi w galopie. Muszę trochę utemperować swojego, bo niesamowicie się męczę nad wstrzymaniem go. Szukam zwyczajnie mocniejszego wędzidła”.

Ja w takim przypadku radziłabym używać zwykłego („delikatnego”) wędzidła i popracować z koniem nad jego równowagą, nad regulowaniem jego tempa i rytmu przy pomocy ciała a nie wodzy. A także nad rozluźnieniem i skupieniem na pracy. Ostatnio zostałam dość nieładnie skrzyczana przez pewną amazonkę, której taka odpowiedź się nie spodobała. Takim jeźdźcom wydaje się, że im bardziej są agresywni w dyskusji na ten czy inny temat, tym bardziej wiarygodne są ich deklaracje, że są znakomitymi i świadomymi jeźdźcami. Jednak już sam fakt szukania mocnego wędzidła wskazuje na to, że jeździec cały układ z koniem wypracowuje na jego buzi. Wskazuje na to, że cała „rozmowa” z podopiecznym odbywa się z pyskiem zwierzęcia. Wskazuje na to, że poprzez siłową presję na pysk człowiek próbuje rozwiązać wszystkie problemy. Skoro nie działa zwykłe, to jedyną pomoc widzą w wędzidle, które wzmocni działanie ich rąk. Wzmocni na tyle, że zwierzę zacznie „respektować” sygnały, a nie buntować się na nie. Bardzo chcą przy tym przekonać wszystkich dookoła, ale także i siebie, że mimo szukania wędzidła o mocniejszym działaniu, mają „delikatną rękę”. Nawet nie zastanawiają się jak kuriozalnie to brzmi: „mam „delikatną rękę”, więc szukam mocniejszego wędzidła dla konia”.

Z doświadczenia wiem, że mocne wędzidło pogłębia tylko problemy. Koń pędzi w galopie głównie z powodu braku równowagi. Tylko praca nad zrównoważeniem ciała pozwoli zwierzęciu bez problemu zrozumieć i wykonać polecenia zwolnienia tempa czy przejścia do niższego chodu. Silne działanie wędzidłem powoduje, że jeździec podtrzymuje przeciążone na przodzie ciało konia. Skoro jeździec podtrzymuje, to koń uwiesza na wędzidle i rękach jeźdźca coraz większy ciężar. Podganiany do przodu koń, który utracił równowagę i przeciążył przód ciała, przechyla się do przodu coraz mocniej i coraz wyraźniej szuka ratunku i oparcia na wodzach i rękach jeźdźca. Po jakimś czasie już nie musi być podganiany, bo nieustannie sam przyspiesza ratując się w ten sposób przed upadkiem.

Jak działają mocniejsze wędzidła? Na zasadzie bloczka – jeździec używając tej samej siły przy pracy wodzami jaką używa przy zwykłym wędzidle, działa na koński pysk z dużo większą siłą. Jeździec przy niewielkim nakładzie siły zadaje dużo większy ból niż na zwykłym wędzidle. Jeździec przy niektórych z mocniejszych wędzideł może też zacząć wkładać w pracę wodzami mniej siły, a nacisk wędzidła na pysk i tak się zwiększy. Niektóre z mocniejszych wędzideł dają możliwość siłowego nacisku również na potylicę i dolną szczękę od spodniej strony. Chyba właśnie możliwość zmniejszenia nakładu siły w rękach przy stosowaniu mocnych wędzideł daje wielu jeźdźcom przekonanie o posiadaniu „delikatnej ręki”.

Przy pracy mocnymi wędzidłami, ból zadany w pysku zwierzęcia staje się dla niego nie do wytrzymania. Dlatego wierzchowce uciekają przed bólem w pysku „przyklejając” brodę do piersi. Mimo, że ból szyi przy takim jej ułożeniu przynosi ogromną ilość cierpienia, to konie „decydują” się na jej „złamanie” i przeganaszowanie, wybierając w ten sposób mniejsze „zło”. To, że dzięki temu koń przestaje wisieć na rękach jeźdźca nie oznacza, że odciążył przód ciała i je zrównoważył. Dźwiganie przeciążonego przodu ciała przejmują mięśnie z przedniej części ciała. Napinają się one do granic możliwości i podtrzymują całe zwierzę, ratując przed upadkiem.



zdj. Pixabay

Napięte mięśnie i ciężar z przodu ciała konia oznaczają, że siła napędowa konia – czyli „silnik”- jest w przednich kończynach zwierzęcia. Co oznacza dalej, że zadnie kończyny są w minimalnym stopniu zaangażowane do racy i nie kroczą pod kłodą. Bez tego zaangażowania tylnych nóg, czyli bez podstawienia zadu, końskie plecy są przegięte w dół zamiast prężyć się w górę. W efekcie wierzchowiec staje się jednym wielkim „kłębkiem” spiętych mięśni i sztywnych stawów. Trzeba być idiotą, żeby myśleć, że przy takim stanie rzeczy zwierzę nie odczuwa bólu, dyskomfortu i że jego ruchowe możliwości nie są w znacznym stopniu umniejszone. Taki koń zazwyczaj w stępie się wlecze, a w kłusie trzeba go pchać – jeźdźcy angażują do pchania pięty, ostrogi, bat i swoje spięte, również do granic możliwości, pchająco – uciskające ciało. Natomiast w galopie takie konie nadal pędzą, szczególne na widok drążków i przeszkód. Jest jednak pewna możliwość, dzięki której ich ruch w galopie stanie się nieco wolniejszy – dzieje się tak, gdy dostaną się pod „pomoce” jeźdźca, który wykorzysta je do ściśnięcia konia jak w imadle.

Jak widzicie mocne wędzidło włożone do końskiego pyska nie rozwiąże problemów w pracy ze zwierzęciem. Pracę z takim koniem trzeba zacząć od namawiania go do podniesienia przodu ciała. Żeby koń mógł go podnieść, musi podnieść najpierw głowę i szyję, którą przez długi czas powinien nosić ustawioną w poziomie. Jeździec musi prosić podopiecznego o nie obciążanie wodzy i rozluźnienie szyi. Do tego potrzebne jest delikatne wędzidło, wiedza i wyczucie. Potrzebne są stabilne ręce jeźdźca, którymi człowiek musi umieć pracować niezależnie od ciała. Jeździec musi nauczyć się utrzymywać swoje ciało w równowadze od stóp po czubek głowy, bez konieczności pomagania sobie rękoma przy budowaniu i utrzymywaniu tej równowagi. Jeździec musi nauczyć się dzięki tej zrównoważonej postawie odciążać końskie plecy. Musi nauczyć się ruchem swoich bioder (anglezowaniem w przypadku kłusa anglezowanego) określać zwierzęciu o jaki prosi rytm i długość stawianych kroków (zadnimi kończynami). Ciało jeźdźca powinno otrzymać w tej pracy wsparcie od aktywnie pracujących łydek. Łydki powinny również namawiać wierzchowca do przesunięcia kroczących zadnich kończyn pod kłodę. Nie mówiąc już o pracy nad rozluźnieniem mięśni kłody. Tak w wielkim skrócie przedstawia się scenariusz pracy z koniem pędzącym w galopie. W zasadzie o tej pracy piszę nieustannie od paru lat w moich blogach – wszystkie cztery blogi to rozszerzony scenariusz pracy z końmi również pędzącymi. Zapraszam do czytania. Zapraszam też na treningi. Zachęcam do wykonywania ćwiczeń opisanych w poniższych postach.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/10/cwiczenia-przygotowujace-do-galopu.html

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/11/cwiczenia-w-stepie-i-kusie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/cwiczenia-przygoptowujace-do-galopu.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/zagalopowanie-z-kusa-anglezowanego.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/05/przejscia-cwiczenia-na-podstawienie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/08/wolty-osemki-przejscia-drazki-zucie-z.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/10/kus-cwiczebny.html

Ciągle jednak jest niewielu jeźdźców, którzy korzystają z takich zaproszeń. Ciągle wolą szukać narzędzi do jady konnej, a nie wiedzy na temat tego jak zrozumieć konia i w zrozumiały dla niego sposób przekazywać mu prośby. Oto kolejny przykład na potwierdzenie puenty postu (a jest ich mnóstwo): „Mój koń przeszedł przez etap akceptacji wędzidła i ręki na delikatnej, pustej, dwułamanej oliwce. Rozglądam się za czymś mocniejszym, co wytłumaczy mu, że jeden sygnał wystarcza, żeby zwolnić. Zgłaszam się z tym tutaj (grupa „wsparcia” - mój przypis), bo rodzai wędzideł jest masa i wygrzebać z nich cokolwiek jest prawdziwą sztuką wyczynu.....ładnie proszę o jakieś polecane i jeśli są to jakieś "wymyślne" wędzidła - to jakiś opisik;)”.

Tak, rynek jeździecki oferuje całą masę narzędzi do poskromienia konia. Na koniec będę złośliwa – takie grupy wsparcia uświadomiły mi, że w typowym jeździectwie najważniejsze jest to, żeby koń ubrany był w czaprak, owijki i nauszniki z najnowszych kolekcji, które kolorem konieczne powinny pasować do maści podopiecznego. Po co jakaś wiedza.


Pisownia cytatów oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



środa, 20 lutego 2019

KOŃ KULEJE


Może wyda się wam to nieprawdopodobne ale większość koni wykorzystywanych do pracy pod jeźdźcem kuleje. Mówię o kulawiźnie z zadniej strony konia. Kulawizna ta jest dość wyraźnie widoczna. Jednak jeźdźcy jej nie zauważają, bo nie chcą jej zobaczyć. Natomiast ci, którzy ją widzą, często problem bagatelizują. Dlaczego? Kulawizna jest widoczna głównie w stępie, a ponieważ stęp jest chodem traktowanym po macoszemu, to prawie nikt nie przywiązuje do tego wagi. W kłusie już dużo trudniej ową nierówność w chodzie zauważyć. Poza tym, jeżeli większość koni nie stawia zadnich kończyn w równym rytmie i z tą samą długością kroku, to dla wielu ludzi problem znika. Kulawizna zaczyna być problemem dla jeźdźców dopiero wówczas, gdy wierzchowiec zaczyna wyraźnie utykać w kłusie i galopie. Taka „niewidzialna” kulawizna po jakimś czasie skutkuje często stanami zapalnymi i to niejednokrotnie w całym ciele zwierzęcia. A w zasadzie nie sama kulawizna tylko jej przyczyny. Stan zapalny trudno przeoczyć, ale jeźdźcy nie wiążą go z brakiem równego i płynnego chodu swojego podopiecznego.

Z uporem „maniaka” zwracam jeźdźcom uwagę na te kulawizny. Czasami słyszę w odpowiedzi: „nie, mój koń nie kuleje”. Niektórzy opiekunowie swoich rumaków dodają: „to nie kulawizna, mój koń tak po prostu już ma”. Czasami nie słyszę żadnej odpowiedzi ale przez chwilę taka osoba przygląda się ruchowi swojego konia. Jednak to przyglądanie nie przynosi żadnej refleksji.

Pewien młody koń z powodu takiej kulawizny nie chciał chodzić na lonży w lewą stronę. Podpowiedziałam opiekunom z jakiego powodu koń wchodzi do środka i podchodzi do osoby lonżującej. Podchodząc, ich wierzchowiec próbuje coś im „powiedzieć”. „Powiedzieć”, że podczas chodzenia i biegania w lewo, czuje ból i dyskomfort. Reakcją opiekunów zwierzęcia była całkowita rezygnacja z pracy na lonży. Koń pracuje tylko pod jeźdźcem. Amazonka, dosiadająca tego konia, nie może namówić go do jazdy w lewą stronę w żadnym z chodów. Pracuje więc na nim tylko w prawą stronę. Naprawdę ciągle zadziwia mnie brak refleksji u jeźdźców i opiekunów koni.

Cóż to za kulawizna, której nikt nie zauważa? Ruch zadnich kończyn wygląda w ten sposób: koń jedną z nóg stawia krok krótki, szybki i z wyraźniejszym zaangażowaniem do pracy stawów w nodze. Drugą nogą stawia krok długi, wolniejszy i szurający po podłożu. Z jakich powodów taka kulawizna się pojawia? Przyczyną są napięcia i bolesność w odcinku krzyżowo – lędźwiowym końskich pleców. A napięcia powstają w efekcie złej pracy z wierzchowcem.

Weźmy jako przykład młodego konia, który nie chce chodzić w lewą stronę. Jego lewa zadnia noga jest tą nogą „szurającą”, czyli ból i większe napięcia powstały z lewej strony odcinaka krzyżowo – lędźwiowego pleców. Problem zaczyna się w momencie, gdy człowiek zabiera się za nauczenie zwierzęcia biegania na lonży. Ta nauka ogranicza się do straszenia batem i siłowego utrzymywania wierzchowca na kole. Im bardziej koń nie chce iść, tym bardziej się go straszy. Im bardziej się go straszy, tym szybciej koń ucieka od bata – ucieka do przodu i w bok, by być jak najdalej od jego zasięgu. Im bardziej ucieka, tym bardziej wiesza się na lonży przytrzymywanej przez osobę „lonżującą” i „uczącą”.

To uciekanie w bok i wieszanie się na lonży koń realizuje głównie przy pomocy zewnętrznej łopatki. Na takie zachowanie podopiecznego jeźdźcy reagują zazwyczaj w ten sposób, że zapierają się, by na maksymalnie napiętej lonży utrzymywać i podtrzymywać konia. Skoro wierzchowiec wypada zewnętrzną łopatką na zewnątrz, to na pewno jego zad zostaje wewnątrz koła. Czyli przednie kończyny zwierzęcia kroczą torem po większym kole, a zadnie kroczą torem po mniejszym kole. U konia pracującego w tak krzywym ustawieniu powstają napięcia i sztywności mięśni i stawów. Koń pracujący w tak krzywym ustawieniu nie jest w stanie zaangażować i podstawić zadu, co jest jednym z warunków pracy nad rozluźnieniem ciała. Brak możliwości podstawienia zadu przez wierzchowca oznacza też, że pracuje on z człowiekiem i pod nim z kręgosłupem przegiętym w dół.

Te napięcia powstające w wyniku krzywego ustawienia ciała rozciągają się wzdłuż przekątnej grzbietu. Zaczynają się z zewnętrznej strony szyi tuż przy potylicy, pojawiają się przy zewnętrznej łopatce i docierają do wewnętrznego biodra. Po drodze największe „spustoszenie” napięcia robią w okolicy lędźwiowo - krzyżowej końskich pleców. Tam gromadzi się największy ból spowodowany napięciami. I ten właśnie ból jest przyczyną tego, że koń ciągnie i szura kończyną. Z tej przyczyny drugą nogą koń stawia szybki krok, by wewnętrzna noga – od pleców w dół, jak najkrócej była obciążona. To krzywe ustawianie ciała konia zawsze jest bardziej wyraźne podczas chodzenia w jedną ze stron i właśnie w tą stronę wierzchowce chodzą mniej chętnie.

W przypadku młodego konia (którego wzięłam jako przykład) krzywizna ciała jest wyraźniejsza, gdy zwierzę ma iść w lewą stronę. Mądre zwierzę nie chce czuć bólu i dyskomfortu, więc odmawia biegania w tą stronę i próbuje zasygnalizować problem swojemu opiekunowi. Konie to inteligentne stworzenia. Niestety często trafiają na nieinteligentnych opiekunów i jeźdźców. Wysiłki zwierząt w kierunku porozumienia się z taką nieinteligentną ludzką istotą nie mają szans na powodzenie.

Takie konie, jak przykładowy młodziak, siłą i strachem zmuszane są do ruchu w każdą ze stron. Przy takim bieganiu pogłębia się ich problemy z krzywym ciałem i napięciami. Efektem takiego traktowania konia, oprócz nierówności w stawianych krokach, jest brak chęci i możliwości zwierzęcia do radosnego i sprężystego ruchu w stępie. Przykładowy młody koń idąc stępem, wlecze się niemiłosiernie kontemplując ból i cierpienie. Mając cztery lata wygląda na zmęczonego czternastolatka i porusza się jak dwudziestoczterolatek. Chociaż prawdę mówiąc, nie jak każdy dwudziestoparolatek. Dwudziestopięcioletnia klacz, pracująca ze mną lat kilkanaście, chodzi w stępie dużo bardziej aktywnie, radośnie i sprężyście niż to czteroletnie zwierzę. Opiekun takiego wlokącego się konia cieszy się natomiast niezmiernie z nieaktywnego ruchu tłumacząc sobie, że to taki super spokojny wierzchowiec.

Kolejnym efektem takiego traktowania zwierzęcia jest to, że w kłusie i galopie biegnie ono z nadmiernym tempem, mając nadzieję, że ucieknie od bólu i cierpienia. Biegnie też tak, bo wymusza to na nim brak równowagi i przeciążony przód ciała. Tu reakcją jeźdźca są okrzyki: „o jak super, to taki energiczny koń!”. Biegnąc z nadmierną prędkością i krzywym ciałem na kole, przykładowy czterolatek nie ma szans na precyzyjne i prawidłowe ustawienie ciała, pozwalające na swobodne pokonanie trasy. Opiera więc on swój cały ciężar na lonży, którą przytrzymuje lonżujący człowiek, przybierając pozycję narciarza wodnego. To wieszanie się na lonży przynosi kolejne niekorzystne zdrowotnie konsekwencje. Zwierzę zaczyna odczuwać coraz większy ból i napięcia w szyi. Ten problem również sygnalizuje swojemu opiekunowi rzucając głową i przeginając ją nienaturalnie na boki. Przeginając - ciągnie jedną ze stron wędzidła, do którego człowiek przyczepił lonżę albo jakiś patent ściągający głowę konia w dół. Dla jeźdźca oznacza to, że koń zaczyna wędzidło akceptować. Wszystko przecież można sobie wytłumaczyć.

Teraz podzielę się z wami moją prywatną historią. Mój pierwszy koń kulał na prawą przednią nogę. Ta kulawizna nie zawsze była widoczna. Uwydatniała się przy próbie mocniejszego działania wodzami. Ten problem, jak się dowiedziałam po jego kupnie, „ciągnął się” od zawsze. Leczono mu tą nogę i poddawano różnym leczniczym zabiegom, niestety bez efektów. Znajomy ze stajni zaproponował, że pokaże mojego konia lekarzowi weterynarii z Holandii. Wizyta lekarza w stajni była raczej towarzyska, mój wierzchowiec i jego problem miał być przedstawiony przy okazji tej wizyty. Diagnoza była taka: problem tego konia leży w jego tyle. Wówczas taka informacja była dla mnie abstrakcją. Byłam jeźdźcem z rocznym szkółkowym „stażem”. Nie rozumiałam zupełnie tego przekazu. Nie miałam też możliwość wypytać o szczegóły ale wówczas i tak nic bym pewnie z tych tłumaczeń nie zrozumiała. Dlaczego wam to opowiadam? Dlatego, że właśnie problem opisywany w tym poście powoduje, że z czasem nierówne i nieregularne stają się również kroki stawiane przez przednią kończynę konia. Kończynę przekątną do „szurającej” tylnej. Ta kulawizna uwidacznia się głównie w kłusie. Jest to ciągle efekt spiętych i bolących końskich pleców i bioder, a także tego, że zwierzę odciąża „szurającą „ zadnią nogę, przeciążając tym samym przednią po drugiej stronie ciała. Nie jest to defekt czy kontuzja nogi przedniej. Teraz to wiem i rozumiem dlaczego zabiegi fundowane przedniej kończynie mojego konia nie dawały żadnej poprawy.

Opisując problem kulejących koni oparłam się na przykładzie pracy na lonży. Chyba nie muszę tłumaczyć, że dokładnie takie same procesy zachodzą w końskim ciele podczas jazdy wierzchem! Nie muszę chyba mówić, że wieszanie się konia na zewnętrznej wodzy jeźdźca i wynoszenie zewnętrzną łopatką, będzie skutkować takimi samymi problemami, jakie przynosi uwieszanie się zwierzęcia na lonży. Nie muszę też mówić, że niechętny do chodzenia w lewo czterolatek, zmuszony strachem i siłą do ruchu w tą stronę, będzie coraz bardziej napinał i usztywniał swoje obolałe ciało. Będzie napinał i usztywniał głównie odcinek krzyżowo – lędźwiowy swoich pleców.




Posty powiązane:
Jak pracować z koniem na lonży

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga





niedziela, 3 lutego 2019

METODA PRACY Z KONIEM "MwaM"



Przeglądając internet od dawna zauważam, że jest duży popyt na „metody” szkolenia koni. Nie wiem dlaczego jest taki popyt, bo żadna metoda nie zadziała bez zrozumienia psychiki i biomechaniki koni, bez umiejętności obserwowania zwierzęcia. Nie zadziała bez umiejętności przekazywania poleceń w zrozumiały sposób i świadomego odbierania sygnałów wysyłanych przez konia. Czyli nie zadziała bez tego wszystkiego o czym ja piszę w swoich blogach. Jednak sposób pracy z końmi, jaki ja propaguję, nie ma swojej nazwy – nie jest metodą z jakąś chwytliwą nazwą. Absolutnie nie zamierzam polemizować z różnymi już istniejącymi metodami pracy z końmi czy je krytykować. Nasunęła mi się jednak pewna konkluzja po rozmowie z Moniką na czacie, w której wymieniałyśmy się linkami do wydarzeń dotyczących szkoleń koni jakąś metodą. Byłam zaskoczona ilością tychże.

Ale wracając do konkluzji – stwierdziłam, że skoro jest popyt, to ja też stworzę „metodę”. Nazwę dla niej oczywiście koniecznie musiałam znaleźć w języku angielskim. I to taką nazwę, z której da się utworzyć chwytliwy skrót. Oto nazwa: Method without a method – czyli metoda bez metody. W języku polskim nazwa nie prezentuje się już tak dobrze. Skrót od nazwy: MwaM.

Jest to „metoda” pracy z koniem z ziemi i z siodła. „Metoda” oparta na empatii. Oparta na próbie wczuwania się w to, co czuje koń - co odczuwa podopieczny poddawany naszym sportowym zabiegom. Oparta na próbie spojrzenia z ich perspektywy na narzucony im przez ludzi sposób życia i pracy. Pracując tą „metodą” dobieram sprzęt niezbędny do pracy z wierzchowcem. Dobierając go staram się ograniczyć jego ilość do koniecznego minimum i co najważniejsze - dobór jest indywidualny dla każdego wierzchowca. Wiele z tych zwierząt potrzebuje kreatywnego podejścia w tym względzie. Potrzebuje niekonwencjonalnych działań opiekuna, żeby skupić się na jeźdźcu i pracy z nim. Kreatywne musi być też dobieranie ćwiczeń dzięki którym podopieczny zrozumie, że oczekujemy od niego procesu uczenia się.

W pracy tą „metodą” najważniejsze jest zapewnienie komfortu pracy zwierzęcia pod jeźdźcem i z jeźdźcem. Człowiek pracujący tą „metodą” musi umieć obserwować konia pod kątem biomechaniki i prawidłowej pracy ciała konia. Musi traktować indywidualnie każdego wierzchowca pod kątem jego psychiki i charakteru. Musi mieć świadomość, że podejście do współpracy i pracy z wierzchowcem powinno być indywidualne. Człowiek musi umieć zauważać i wyczuwać napięcia i sztywności w ciele podopiecznego i wiedzieć jak przekazać zwierzęciu prośbę o poprawienie błędów. Jeździec musi też wiedzieć jak wyegzekwować od konia wykonanie prośby bez siłowej i zastraszającej presji. Dla jeźdźca pracującego tą „metodą” musi być oczywistym fakt, że taka siłowa presja zaprzecza możliwości rozluźnienia i uelastycznienia ciała przez wierzchowca. W ramach pracy tą „metodą” jeźdźcy uczą się cierpliwości, bycia konsekwentnym, stanowczym ale delikatnym – co bez problemu da się połączyć. Jeźdźcy uczą się rezygnować ze swoich ambicji, jeżeli ich wierzchowiec nie ma fizycznych i psychicznych możliwości,żeby stać się „narzędziem” do ich realizacji. Jeźdźcy uczą się, że dla konia wożenie ludzi to spory wysiłek fizyczny i że zwierzę potrzebuje długich miesięcy treningu, by móc swobodnie pełnić swoją funkcję. Jeźdźcy uczą się, że dla konia tym wysiłkiem jest wożenie i jeźdźca rekreacyjnego i sportowca. Jeźdźcy uczą się, że przy każdym wysiłku wierzchowiec musi mieć zrównoważone, rozluźnione, sprężyste i prosto ustawione ciało.

Oczywiście jest to żart – nie tworzę żadnej „metody”.

Nie tworzę, bo mam wrażenie, że „metody” pracy z koniem pozwalają jeźdźcom znajdować wymówkę, dzięki której mogą nie skupiać się oni na zrozumieniu konia i przekazywaniu mu zrozumiałych sygnałów. Tą wymówką są „pomoce”(narzędzia) charakterystyczne dla danej metody. Jeźdźcy szukający źródła wiedzy dającej im większą szansę na bardziej udaną pracę z podopiecznym, często widzą w tych pomocach cudowny pstryczek albo coś w rodzaju pilota do mechanicznego urządzenia. Te pomoce to głównie sprzęt pomocniczy i listy ćwiczeń. I wcale nie chcę przez to powiedzieć, że dodatkowy sprzęt taki czy inny albo ćwiczenia nie są pomocne. Chcę powiedzieć, że mogą być pomocne jeżeli dopasowane są do indywidualnych potrzeb szkoleniowych konia i jeźdźca. Często jednak widywałam adeptów szkoleń daną metodą, jak nieudolnie i bezmyślnie próbowali wprowadzać w życie ćwiczenia – wprowadzać według „przepisu”. Z tych szkoleń jeźdźcy często wynoszą przepisy na pracę z koniem, jakby były one przepisem kulinarnym. Chociaż uważam, że i przy przepisie na jakąś potrawę trzeba wykazać się inteligencją i finezją, żeby danie wyszło smaczne. Oczywiście nie chcę generalizować. Adepci takich szkoleń się różni, a wiedza tam zdobyta niejednokrotnie zmienia ich sposób pracy z koniem na lepszy. Zwracam tylko uwagę na to, że skupianie się na metodzie niesie ryzyko bezmyślnego i bezrefleksyjnego przekładania jej założeń na pracę z koniem przez jeźdźców. Zwracam uwagę, że zachęca to ludzi do stosowania prostych przełożeń metody na każdego konia bez indywidualnego podejścia do żywego stworzenia.

Żeby się przekonać, że to ryzyko występuje, wystarczy poprzeglądać fora dyskusyjne. Znajdziecie tam dziesiątki pytań o nieposłuszne, niepokorne konie i co zrobić, żeby zmienić ich nastawienie do pracy. Większość odpowiedzi to propozycje przeprowadzenia 7 gier albo join – up tudzież innej „metody”. Pstryk i jest sposób, pstryk i koń będzie już grzeczny i posłuszny. A gdzie „wywiad środowiskowy”, gdzie analiza przyczyn takiego zachowania zwierzęcia. Tylko taka analiza pozwoliłaby na indywidualne podejście. Ważny w tym wszystkim jest też poziom wiedzy i umiejętności jeźdźca oraz relacje między jeździecką parą. O tym się nie mówi przy pracy „metodą”. Większość jeźdźców tworzy swego rodzaju towarzystwo wzajemnej adoracji i w dyskusjach o pracy z końmi wychodzą z założenia, że jeźdźcy wszystko już wiedzą tylko konie nie chcą współpracować. Otwierają internet i znajdują „przepis” na pracę z koniem i „pracują” bez jakiejkolwiek refleksji. Czasami mam wrażenie, że szukanie przez jeźdźców różnych metod pracy z podopiecznymi niewiele różni się od szukania coraz to nowego i mocniejszego wędzidła. Jak jedna metoda nie zadziała, to szuka się następnej.


Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



Ponieważ moja blogowa „twórczość” stała się dość obszerna – napisałam około 300 postów na czterech blogach - to stwierdziłam, że moi czytelnicy mają pewnie problem ze znalezieniem postów powiązanych ze sobą tematycznie. Postanowiłam więc pogrupować posty dotyczące zagadnień związanych z pracą z wierzchowcami i zapisać w formie dokumentu pdf. Będę je udostępniać moim patronom i osobom, które chciałyby wesprzeć moją pracę w jakiejś innej formie. Pierwszy dokument dotyczy prowadzenia konia i problemów z tym związanych. Ponieważ jest to „pilot” całej serii, to udostępniam go publicznie na Patronite. Jestem ciekawa czy mój pomysł ma sens i rację bytu. Będę wdzięczna za komentarze i opinie. Zapraszam do lektury.


sobota, 26 stycznia 2019

RÓWNOWAGA BOCZNA KONIA

Rys. Jarosław Figan


Podejrzewam, że wielu z was widziało wiele mówiący rysunek, który świetnie ilustruje równowagę boczną konia albo jej brak.

Gdy zaczynałam przygodę jeździecką w tradycyjnej szkółce jeździeckiej, to pamiętam informacje przekazywane przez instruktorów i bardziej doświadczonych jeźdźców, że podczas ruchu na łukach koń obciąża mocniej wewnętrzne nogi. Kolejną informacją było stwierdzenie, że tak ma być, że tak jest właśnie dobrze i prawidłowo. Taka „wiedza” na temat chodzenia wierzchowca pod siodłem jest bezmyślnie powtarzanym od wielu lat stereotypem w jeździeckim świecie. W związku z tym większość jeźdźców siedząc na grzbiecie konia, podczas pokonywania przez niego łuku, specjalnie przechyla się w bok do wewnątrz zakrętu i obciąża wewnętrzne strzemię. Obciążają je, żeby „pomóc” zwierzęciu pokonać trasę poprzez zaburzenie jego równowagi?! Żeby „pomóc” mu pokonać łuk poprzez wymuszenie obciążenia wewnętrznych kończyn?! Jeźdźcy próbują namówić wierzchowca do pokonania łuku tak, jak robi się to na motorze – z przechyłem do wewnątrz.

Nie mogę zrozumieć, jak można myśleć, że przechylonej żywej istocie dobrze się pracuje. Że odchylonemu od pionu koniowi dobrze się pracuje. Spróbujcie przechylić się w bok tak, żeby czuć swój ciężar mocniej oparty na jednej z nóg i zacznijcie uprawiać biegi, jazdę na nartach, rolkach itd. Najlepiej jeszcze zróbcie to z obciążeniem na plecach, które wraz z waszym torsem opada na jedną ze stron. Myślicie, że koń „ma inaczej?” Że inaczej czuje takie przechylenie, bo ma cztery nogi? Nic bardziej mylnego – spróbujcie biec na czworakach obciążając jedną ze swoich stron. Popróbujcie takie chodzenie z workiem na plecach, który opada ciężarem na obciążoną stronę.

Z obciążeniem na grzbiecie wierzchowiec musi pracować w ten sposób, żeby jego ciężar był równo rozłożony na obie strony ciała i na wszystkie cztery nogi. Jeżeli dzieje się inaczej, to z brakiem równowagi koń radzi sobie napinając mięśnie, usztywniając stawy, wykrzywiając ciało i szukając oparcia np. na rękach jeźdźca. To wszystko pozwala mu utrzymać was na grzbiecie, pozwala jemu samemu utrzymać się na nogach - ale prowadzi do kontuzji i stanów zapalnych w ciele. Takie wierzchowce z czasem zaczynają notorycznie kuleć, często mają nieustannie opuchnięte kończyny, rzucają głową itp.

Obciążanie wewnętrznego strzemienia przez jeźdźca powoduje, że koń szuka też sposobu na skontrowanie takiego przeciążania. Szuka również po to, żeby ratować się przed upadkiem. Niestety, tym sposobem nie jest próba równego rozłożenia swojego ciężaru na lewą i prawą stronę oraz na przód i tył swojego ciała. Reakcje wierzchowców i sposoby ratowania siebie i was jeźdźców przed upadkiem są różne. Wiele koni „ucieka” na zewnątrz łuku - konie wynoszą zewnętrzną łopatką poza tor wyznaczonego marszu. Inne napinają cały wewnętrzny swój bok, wyginając go przy tym żebrami do wewnątrz. Wierzchowiec szuka w ten sposób oparcia na waszej wewnętrznej łydce i ręce. Jeszcze inne pomagają sobie szyją i zginają ją na zewnątrz, pozostawiając wewnątrz łuku łopatkę napierającą na wodzę i waszą rękę.

Kilkukrotnie pisałam już o trzech płaszczyznach, które należy sobie wyobrazić i którymi w wyobraźni należy „przeciąć” konia, żeby zrozumieć kiedy koń pracuje w równowadze.

Wstawiam tu linki odsyłające do tych postów. 

Praca nad równowagą konia powinna prowadzić do ustawienia i ułożenia tych płaszczyzn w pionie i poziomie. Pracę z siodła nad równowagą konia jeździec musi zacząć od równomiernego rozłożenie swojego ciężaru na obu strzemionach. Jeżeli wierzchowiec ma swój ciężar rozłożyć równo na swoje prawe i lewe kończyny, to najpierw, i przede wszystkim, jeździec musi zacząć równo obciążać lewą i prawą stronę końskich pleców. Jeździec musi czuć, że ten sam ciężar swojego ciała opiera na lewym i prawym strzemieniu. Na łukach, zakrętach czy odcinakach prostych - w każdej sytuacji i przy każdym ćwiczeniu jeździec nie może przechylać się na prawą czy lewą stronę. Nie może przesuwać bioder i nie może obniżać żadnego z ramion. Nie może tego robić nawet wówczas, gdy jego podopieczny, pod nim idący, przechyla się na którąś ze stron. Postawa jeźdźca musi być „wzorem” i „odnośnikiem” dla ciała konia, które będzie szukało równowagi.



Świadome kontrolowanie i rozkładanie swojego ciężaru na obie strony końskiego ciała możliwe jest tylko wówczas, gdy jeździec wyraźnie staje w strzemionach. To trochę tak, jakby człowiek stanął na dużej szalkowej wadze i chciał ją utrzymać w równowadze. Takie opieranie ciężaru w strzemionach jest możliwe mimo podparcia pod pośladkami.
Rys. Jarosław Figan

Jeździec pozostający w równowadze nawet wówczas, gdy tej równowagi nie zachowuje koń, zaczyna w wyraźny sposób odczuwać krzywizny i przechylenia ciała podopiecznego. Żeby jednak człowiek zaczął namawiać wierzchowca do pracy nad uzyskaniem bocznej równowagi, musi zdać sobie sprawę z tego, jak to jest możliwe, że zwierzę mające po dwie nogi z każdej ze stron, może stracić równowagę. Rysunek na początku postu znakomicie to obrazuje – koń obniża łopatkę i biodro, bo przesuwa kopyta pod kłodę. Ustawia przez to swoje kończyny z danego boku pod kątem do powierzchni. Wierzchowiec nie chodzi i nie biega wówczas na pionowo ustawionych nogach. Na łukach, w pionowym ustawianiu, pracują zewnętrzne kończyny zwierzęcia, a wewnętrzne swoją górną częścią „opadają” w stronę podłoża.



Gdy pochyla się w bok również jeździec, to wygląda to jeszcze gorzej.



Pomagając zwierzęciu odzyskać równowagę, jeździec powinien te wewnętrzne jego kończyny „podnieść” i ustawić w pionie. Praca nad tym podnoszeniem nie jest prosta, bo osobno trzeba na ten temat „rozmawiać” z przednią kończyną, osobno z zadnią i niejednokrotnie trzeba jeszcze osobno „poprosić” o podniesienie wewnętrzną stronę końskiego brzucha. Ten bezwiednie opadający bok brzucha jest konsekwencją ustawienia pod kątem pracujących kończyn. Jednak ich pionowe postawienie może być utrudnione, jeżeli jeździec nie uświadomi podopiecznemu konieczności podniesienia brzucha.

Żeby natomiast uzmysłowić sobie, jak „namawiać” końską kłodę do powrót do pionu i poziomu, najlepiej posłużyć się wyobraźnią. Wyobraźcie sobie, że niosący was podopieczny wewnętrznymi kończynami maszeruje w niewielkim zagłębieniu – w płytkim „rowie”.



Waszym zadaniem jako „kierowców” jest wytłumaczenie podopiecznemu, że powinien wyciągnąć swoje kończyny z rowu i lekko odsunąć się od brzegu zagłębienia.


Sygnały dawane łydką muszą sugerować zagarnianie i podnoszenie boku ciała od spodu – zagarnianie podobne do tego, jakie wykonuje łycha koparki podbierająca piasek. Oczywiście łydka jeźdźca nie powinna robić takiego zamachu jak to dzieje się w przypadku koparki.

W procesie namawiania konia do podniesienia boku ciała powinno uczestniczyć nasze (jeźdźców) ciało. Jeździec musi sugerować sposobem siedzenia w siodle, że absolutnie nie podda się tendencji i nie obniży swojego boku wraz z końskim ciałem – nie wpadnie swoją nogą i bokiem w „rów”. Nie powinno być to jednak sztywnym i nienaturalnym podciąganiem boku naszego ciała w górę. Dlatego najlepiej znowu posłużyć się wyobraźnią i w niej wyciągać z rowu swoją nogę i bok naszego ciała.

Niezbędna jest też delikatna i świadoma praca wodzami – z tej strony konia którą „podnosimy”, jeździec powinien namawiać do rozluźnienia mięśni przodu końskiego ciała. Z przeciwległego boku jeździec powinien pracować pomocami nad prostym ustawieniem końskiego ciała. Powinien również dawać zwierzęciu do zrozumienia, że nie wolno mu przesunąć się w bok, dopóki nie podniesie nóg kroczących „w rowie”.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga




Ponieważ moja blogowa „twórczość” stała się dość obszerna – napisałam około 300 postów na czterech blogach - to stwierdziłam, że moi czytelnicy mają pewnie problem ze znalezieniem postów powiązanych ze sobą tematycznie. Postanowiłam więc pogrupować posty dotyczące zagadnień związanych z pracą z wierzchowcami i zapisać w formie dokumentu pdf. Będę je udostępniać moim patronom i osobom, które chciałyby wesprzeć moją pracę w jakiejś innej formie. Pierwszy dokument dotyczy prowadzenia konia i problemów z tym związanych. Ponieważ jest to „pilot” całej serii, to udostępniam go publicznie na Patronite. Jestem ciekawa czy mój pomysł ma sens i rację bytu. Będę wdzięczna za komentarze i opinie. Zapraszam do lektury.


niedziela, 28 października 2018

KAŻDY KOŃ JEST INNY – PRACA NAD "SAMO – NIESIENIEM" KONIA


W zasadzie wszyscy jeźdźcy wiedzą, że każdy koń jest inny. Jednak często trafiam w internecie na pytania, w których zawarte jest zdziwienie, że jakiś wierzchowiec reaguje inaczej niż inne konie na czyjeś sygnały, na czyjeś poczynania czy nawet czyjąś obecność. Często trafiam na porady (w odpowiedzi na pytania o problemy w pracy z koniem), w których jeźdźcy piszą, że koń reaguje na taką a taką pracę, takie a takie sygnały. To całkiem oczywiste, że autorzy odpowiedzi będą opierali ich treść o własne doświadczenia jeździeckie. Jedni napiszą na przykład, że: mój koń zwalnia, gdy przycisnę łydki i zrobię pół – parady, ktoś inny napisze, że jego wierzchowiec reaguje na pulsacyjny ruch wodzami. Konflikt w komentarzach już gotowy, bo zaciskanie łydek to zły sygnał dla osoby pracującej wodzami - ponieważ ona jeździ inaczej. A praca wodzami to zły sygnał dla osoby ściskającej łydkami - ponieważ ona trzymam wodze stabilnie. Podobnie jest z pacą łydkami. Dla wielu jeźdźców pukająca paca łydkami to bezsensowne obijanie boków konia, ponieważ ich koń reaguje na ich lekkie przyłożenie. Inni muszą wbić piętę w żebra konia i użyć bata, by doczekać się jakiejkolwiek reakcji zwierzęcia.

Podczas pracy różnymi pomocami trzeba zadać sobie parę pytań, żeby wiedzieć jak pracować z danym koniem. Trzeba zadać sobie pytanie: o jaką reakcję konia nam chodzi? I jaką treść ma nieść za sobą sygnał dawany w ten czy inny sposób? O co chcemy poprosić konia? Albo jakie chcemy wydać mu polecenie? Co jeździec chce wyegzekwować od podopiecznego? Jaką reakcję konia chce poczuć? Zazwyczaj celem pracy jeźdźca i używania pomocy jest ruch wierzchowca do przodu, wyhamowanie, skręcanie, zatrzymanie. Jeźdźcy dążą do takich celów niezależnie od jakości ich wykonana.

Jeżeli ktoś z jeźdźców wie, że fizyczny i psychiczny komfort pracy konia zależy od jakość ruchu, od jakości wykonania polecenia, to nie zadowala go sam ruch konia w trzech chodach. Nie wystarczy, że koń porusza się w stępie, kłusie i galopie do przodu. Nie wystarczy, że podopieczny skręca, przyspiesza, zwalnia i zatrzymuje się. Tacy jeźdźcy chcą czuć rozluźnienie konia, sprężystość stawów, jego równowagę, samo – niesienie, przepuszczalność. Praca nad tymi elementami jest trudna, długotrwała i wymagająca indywidualnego podejścia do każdego konia. Bo każdy koń jest inny i inaczej reaguje na prośby i polecenia. Konie kupowane jako zajeżdżone mają swoje doświadczenia z pracą z innymi jeźdźcami. Konie nie zajeżdżone trzeba nauczyć od podstaw rozumienia sygnałów. Doświadczenia koni zajeżdżonych i jeżdżonych przez innych jeźdźców utrudniają często pracę. Utrudniają, bo konie te niejednokrotnie jeżdżone były właśnie bez dbałości o jakość ruchu.




Pracując z końmi, z końmi młodymi jak i po nieciekawych jeździeckich doświadczeniach, jednym z jej celów powinno być zrozumienie i namówienie podopiecznego, by pracował w samo – niesieniu. Dla wielu jeźdźców samo – niesienie konia to temat enigma. Inni udają przed sobą i innymi, że dobrze wiedzą czym jest samo – niesienie wierzchowca i że nieustannie nad tym pracują. Dla jeszcze innych samo – niesienie zwierzęcia jest równoznaczne z jego bardzo śpiesznym ruchem. Jak poczuć samo – niesienie konia i jak je zaobserwować? Koń samo – niosący pracuje w samo - niesieniu dzięki zaangażowaniu zadu. Samo – niosące zwierzę idzie równym, nie śpieszącym rytmem i tempem. Idzie w ten sposób nie pchane i podganiane. Wystarczy przyjrzeć się jeźdźcowi, by sprawdzić czy wkłada jakikolwiek siłowy wysiłek w „namawianie” konia do ruchu. Koń przy samo – niesieniu nie może też sprawiać wrażenia zwierzęcia pędzącego i nerwowego, którego trzeba siłowo przytrzymywać wodzami. Koń samo – niosący po odpuszczeniu wodzy przez jeźdźca nie zmieni tempa ani rytmu chodu – nie zwolni ani nie przyśpieszy. Nie zmieni też rytmu i tempa chodu podczas pracy jeźdźca ciałem, wodzami i łydkami nad innymi aspektami pracy np. nad ustawieniem ciała konia, nad jego rozluźnieniem albo powiedzmy chodami bocznymi. U wierzchowca samo – niosącego widać spokój ale równocześnie chęć do ruchu do przodu. Inaczej mówiąc koń samo – niosący nie przybiera postawy przykurczonej i wycofanej. Ma postawę „mówiącą” jeźdźcowi: chcę być „przed tobą” ale nie chcę od ciebie uciekać. Bardzo trudno opisać to, jak można u wierzchowca zobaczyć samo – niesienie. Do pełnej świadomości tego czym jest samo – niesienie konia konieczna jest praktyczna praca z wierzchowcem nad tym aspektem ruchu. Konieczna jest ta praca, by móc to poczuć.

Nad samo – niesieniem konia pracujemy miesiącami z moimi podopiecznymi i z każdym ta praca wygląda inaczej. Inaczej na sygnały reaguje Kama, inaczej Meriwa i jeszcze inaczej Hetman. Sygnały, którymi przekazywana jest im prośba o samo – niesienie są zdecydowanie różne.

Amazonkom dosiadającym te wierzchowce tłumaczę jak i co powinny poczuć, by stwierdzić, że ich podopieczny sam się właśnie niesie. Siedząc na grzbiecie konia amazonki „budują” ze swoich ud dwa filary tworząc bramkę, która wyznacza granice ścieżki, po której powinno poruszać się zwierzę. Żeby jednak „filary” mogły bez problemu prowadzić konia w ramach granic ścieżki, zwierzę musi mieć szansę wyczuć dokładną lokalizację „filarów”. Będzie to możliwe, gdy zwierzę będzie znajdowało się dokładnie między „filarami” - dokładnie pod jeźdźcem.

I teraz podejrzewam spory procent z osób czytających post zastanawia się o czym ja piszę. Przecież jak siedzimy na koniu to tenże zawsze jest między naszymi udami czyli „filarami bramki”. Teoretyczne tak, ale koń podczas pracy pod jeźdźcem może przyjąć trzy różne postawy. Postawę wycofania, postawę mówiącą nie chcę wejść między te „filary”. Przy takiej postawie jeźdźcy najczęściej zachęcają zwierzęta do ruchu próbując je pchać i pomagać im w podążaniu w przód. Takie konie mają napięte mięśnie, gotowe do zapierania i opierania się wysiłkom jeźdźca, mają ograniczoną ruchomość w sztywnych stawach, krótką i schowaną w łopatki szyję często zadartą w górę. Konie z taką postawą okazują niechęć do ruchu i do współpracy z jeźdźcem. Druga postawa konia mówi: uciekam od bramki po jej szybkim minięciu. Wierzchowce z taką postawą cechuje nadmierne tempo ruchu, wiszenie na wodzach, brak reakcji na sygnały proszące o wyregulowanie tempa i rytmu. Brak reakcji na sygnały namawiające do wyhamowania, zwolnienia, zatrzymania. Trzecia postawa wierzchowca, to ta najbardziej oczekiwana – czyli postawa mówiąca: jestem dokładnie pod tobą, chętnie idę i nie ucieknę, jestem chętny i gotowy do współpracy – jestem dokładnie między filarami i poruszam się z nimi w równym tempie i rytmie.

Bardzo trudno namówić wierzchowca do przybrania tej trzeciej postawy. Wymaga ona od konia wielkiego wysiłku fizycznego i intelektualnego. Dlatego konie podczas pracy nad zbudowaniem trzeciej postawy, postawy samo – niesienia zachowują się jak lalka „ wańka – wstańka”, która wprawiona w ruch nie może zatrzymać się na środku. Przepchnięty przez „bramkę” koń ucieka od niej, a wstrzymywany siłowo wycofuje się, by być za nią i nie chce wejść między „filary”. Jeden i ten sam koń może przybierać inną postawę w zależności od chodu. W stępie najczęściej takie zwierzę nie wchodzi między „filary”, a w kłusie i galopie od nich ucieka. Bywa jednak różnie.

Kama to klacz, która nie chce wejść w bramkę - między filary w żadnym z chodów. Zapartą, sztywną i spiętą kupiła ją Kinga, gdy zwierzę miało 10 lat. Początki jeżdżenia Kingi na Kamie polegały na nieustannym pchaniu klaczy biodrami i wciskanymi piętami w jej żebra. Od prawie dwóch lat współpracujemy z Kingą i pracujemy z Kamą. Kinga szybko pozbyła się odruchu pchania i nauczyła się uczyć swoją podopieczną rozumieć sygnały, w które nie trzeba było wkładać siły. Zaparta i spięta postawa ciała Kamy zmusza jeźdźca do intensywnej pracy łydkami, a nawet batem. Klacz jednak nie ma bać się tych sygnałów ani od nich uciekać – ma je rozumieć, akceptować i pozytywnie na nie odpowiadać. Z ich zrozumieniem Kama nie ma problemów, gorzej jest z odpowiedzią na nie. Sztywności i napięcia ciała są tak dużą zaszłością, że klacz nie zawsze chce albo fizycznie może na nie odpowiedzieć. Sygnały jeźdźca muszą być nieustannie powtarzane z uporem, cierpliwością i konsekwencją. Dzięki temu Kama robi postępy i powoli rozluźnia mięśnie, uelastycznia stawy, prostuje ciało i je równoważy. Po prawie dwóch latach pracy Kama zaczyna przybierać postawę chętną do pracy – postawę wchodzącą w „bramkę”. Wystarczy jednak chwila bez zachęcających do pracy sygnałów, by stare nawyki (spięcia i sztywności) wracały z prędkością światła. Najchętniej taką postawę Kama przybiera w kłusie. W stępie jeszcze nieustannie wystawia na próbę siły, cierpliwość i upór Kingi. Namówić Kamę do chętnego ruchu w stępie, do rozluźnienia ciała i samo – niesienia to bardzo trudna praca. Ostatnio spore postępy zrobiła Kama w galopie. Coraz chętniej przybiera w galopie postawę chętną do ruchu dzięki córce Kingi - Patrycji. Patrycja niedawno dołączyła do naszego grona. Bardzo szybko przestawiła pchający sposób pracy z koniem na konwersację z podopieczną. Do tego zaletą Patrycji jest brak lęków i zahamowań, z którymi walczy Kinga. Walczy skutecznie ale sukces przychodzi małymi kroczkami.

Meriwa jest klaczą młodszą od Kamy. Asia kupiła ją jako młodziutką zajeżdżoną klacz. Zajeżdżoną prawdopodobnie poprzez użycie siły i straszącej presji. Klacz była bardzo spięta, sztywna i idąca drobnymi kroczkami. Z Asią i Meriwą również pracujemy nad rozluźnieniem, równowagą, ustawieniem ciała i samo - niesieniem klaczy. Sposób pracy jest jednak nieco inny niż z Kamą. Meriwa wręcz panicznie reagowała na jakikolwiek ruch łydek Asi siedzącej na jej grzbiecie. Do tego klacz jest ekspresyjna i trochę szalona. Nigdy nie wiadomo w jakim nastroju wyjedzie na trening – czy już w stępie będzie uciekała od bramki czy jednak będzie zapierała się przed wejściem między jej filary. Meriwa w każdym z chodów potrafi zapierać się przed bramką, by po delikatnym przyłożeniu łydek rzucić się do ucieczki. Ponieważ trudno nie dotykać łydkami konia, gdy się na nim siedzi, Meriwa miała bardzo często postawę uciekającą. Asia musiała nauczyć klacz reagować na sygnały dawane ciałem jeźdźca, proszące o „wycofanie” ciała i zwolnienie tempa. Początki naszej pracy polegały też na namówieniu klaczy do rozluźnienia mięśni i uelastycznienia stawów. Amazonka prosiła klacz o to tylko przy pomocy pracy swojego ciała i delikatnego działania wodzy. Praca łydek jest jednak niezbędna do namówienia konia, by zaangażował zad do pracy, wyprężył grzbiet, zrównoważył ciało i szedł „sam się niosąc”. Poświęciłyśmy więc dużo czasu na nauczenie klaczy, by zaakceptowała łydki Asi jako przekaźnik informacji. Nadal nad tym pracujemy i odnosimy sukcesy. Meriwa reaguje na delikatne i prawie niewidoczne przyłożenie łydek do boków jej kłody, rozumie znaczenie próśb i poleceń przez nie przekazywanych i chętnie je wykonuje. Jednak nadal próbuje uciekać od łydek Asi wówczas, gdy uczymy ją znaczenia nowego polecenia. Meriwa dużo chętniej niż Kama pracuje, będąc dokładnie między filarami. Czuje się tam dobrze i bezpiecznie. Jeżeli wycofuje się przed „bramkę” to tylko po to, by dać „odpocząć” mięśniom zadu. Mięśniom nad których kondycją i siłą nieustannie pracujemy.

Zupełnie inaczej musi rozmawiać Monika ze swoim wałaszkiem Hetmanem. To jest strasznie uparty koń, znający już swoją siłę mimo młodego wieku. Walaszek ten bardzo broni się przed wejściem w bramkę. Zachowuje się tak, jakby było mu bardzo źle, gdy jest dokładnie między filarami. Dlaczego? Powodem jest prawdopodobnie fakt, że postawa „w bramce” to postawa konia posłusznego. Hetman ma naturę buntownika – lubi się droczyć, a postawa utrzymująca go dokładnie między filarami nie pozwala mu na przepychanki z jeźdźcem. Postawa ta wymusza na koniu skupienie i prowadzenie z jeźdźcem merytorycznej konwersacji. Hetman zrobi wszystko, żeby najlepiej w ogóle nie ruszyć z miejsca, bo może się zdarzyć, że Monice „uda się umieścić” go w bramce. Przy namawianiu walaszka, żeby w ogóle zdecydował się ruszyć nie obędzie się bez wyraźnego i ekspresyjnego działania łydkami i batem. Gdy Hetman zdecyduje się już na ruch, to do namówienia go, podczas tego ruchu, do wejścia między filary nie wystarczy praca łydkami. Monika musi go tam „wpuścić” przez stworzenie idealnych warunków. Hetman wejdzie w „bramkę” tylko wówczas, gdy nic go nie blokuje, nie krępuje i nic mu nie przeszkadza. Monika nie może blokować go napięciami swojego ciała, nie może go niczym ściskać. Nie może też stracić swojej równowagi ani popsuć czegokolwiek w swoim aktywnym dosiadzie. Wpuszczony między filary Hetman pracuje jednak idealnie. Pracuje prowadzony delikatnymi impulsami dawanymi łydkami. Hetman rzadko ucieka „wybiegając” za bramkę. Jeżeli już, to jest to ucieczka bez entuzjazmu czy paniki. Wystarczy wówczas lekko poprosić wałaszka wodzami i ciałem, żeby „wycofał się” nieznacznie. Jak już pisałam, Hetman zdecydowanie woli „pracować” w pozycji wycofania się za „bramkę”. Często więc, biegnąc” już między „filarami”, dość gwałtownie i niespodziewanie próbuje wrócić do ulubionej pozycji, poprzez nagłe przejścia do niższego chodu i do stój. Tam czuje, że może być buńczuczny i może namawiać jeźdźca do siłowej przepychanki. Monika uczy się skutecznie unikać zaczepek podopiecznego i nie dać się na nie „złapać”. W odpowiedzi na taki ruch Hetmana, Monika ponownie zaczyna namawiać go do wejścia między „filary”. Ponownie też musi to zrobić dość ekspresyjnie przy pomocy pukających łydek i bata. Z Hetmanem pracujemy niecałe dwa lata podobnie jak z Kamą. Pracujemy dużo z ziemi i na lonży. W siodle dominuje praca w stępie, trochę kłusa, a galop tylko wówczas, gdy Hetman uzna, że zagalopowując ostentacyjnie okaże swoje niezadowolenie i bunt. Te ponad półtora roku naszej współpracy, to praca nad tym, by Monika mogła poczuć, że wałaszek idzie pod nią w rozluźnieniu, skupieniu, samo – niesieniu i równowadze. Ale te ponad półtora roku współpracy, to przede wszystkim praca nad wychowaniem Hetmana. Praca nad tym, żeby chciał on rozmawiać z człowiekiem i opiekunem, a nie przepychać się, przekomarzać i siłować. To praca nad tym, żeby koń chciał rozmawiać i dogadywać się z jeźdźcem, a nie buntować i zapierać się na każdą próbę namówienia go czy poproszenia o cokolwiek. Te ponad półtora roku to praca nad psychiką i charakterem wierzchowca – a to dużo trudniejsza praca niż uczenie konia technicznych aspektów pracy pod jeźdźcem.

Każdy koń jest inny i praca z nim musi być dostosowana do jego możliwości fizycznych i psychicznych. Dostosowana do sposobów w jak reaguje i odpowiada na sygnały. Praca z wierzchowcem nie jest naciskaniem „guzików”: tu przycisnę, tam wcisnę, gdzie indziej zaciągnę i zadziała.


Posty powiązane:

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



28 października 2018 r moim patronem na „Patronite” została Ewa. Bardzo się cieszę ze wsparcia jakie otrzymałam i dziękuję. Olga 


Ponieważ moja blogowa „twórczość” stała się dość obszerna – napisałam około 300 postów na czterech blogach - to stwierdziłam, że moi czytelnicy mają pewnie problem ze znalezieniem postów powiązanych ze sobą tematycznie. Postanowiłam więc pogrupować posty dotyczące zagadnień związanych z pracą z wierzchowcami i zapisać w formie dokumentu pdf. Będę je udostępniać moim patronom i osobom, które chciałyby wesprzeć moją pracę w jakiejś innej formie. Pierwszy dokument dotyczy prowadzenia konia i problemów z tym związanych. Ponieważ jest to „pilot” całej serii, to udostępniam go publicznie na Patronite. Jestem ciekawa czy mój pomysł ma sens i rację bytu. Będę wdzięczna za komentarze i opinie. Zapraszam do lektury.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...