Pokazywanie postów oznaczonych etykietą WODZE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą WODZE. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 7 marca 2021

PO CO JEST WĘDZIDŁO?


Pod moim postem pod tytułem „Wodze i wędzidło” czytelniczka napisała komentarz: „Wiem, że post już parę lat ma ale tak czytam i coraz bardziej zaczynam się nad tym zastanawiać. Ostatnio znajoma, która nie jeździ konno, zadała mi pytanie: po co tak naprawdę wędzidło jest? Oczywiście zaczęłam coś tam mówić, coś o komunikacji, coś tam, coś tam, ale zaczęłam się zastanawiać - po co? Czy raczej - czy na pewno to jest tego warte, czy koń musi mieć coś w pysku? Czy nie wystarczy sam kontakt z jego głową do rozmowy? Na pewno wędzidło w dobrych rękach może być etycznym narzędziem do pracy, tylko coraz bardziej się zastanawiam czy aby na pewno to wszystko jest tego warte? Zanim ktoś nauczy się mieć dobry kontakt, nie zadawać bólu metalem w pysku, o ile w ogóle się nauczy, ponieważ w wielu miejscach przeganaszowanie to wzór prawidłowego kontaktu, no to trochę zajmie, stąd moje pytanie, czy dużo byśmy tracili w jeździectwie totalnie rezygnując z wędzideł? Nie dlatego, że to jest największe zło, ale chodzi o to czy procent osób dobrze go używających nie jest na tyle mały, że po prostu nie warto...? (Sama mam fatalny problem z kontaktem i najchętniej bym z wędzidła zrezygnowała, przynajmniej dopóki nie nauczę się stabilniej trzymać ręki...) Oglądanie pięknych przejazdów na cordeo czy kiełznach bezwędzidłowych jeszcze bardziej powoduje, że się zastanawiam, bo skoro to wszystko da się osiągnąć tak ,,nieinwazyjnie" to tak naprawdę, no właśnie ,,po co jest wędzidło?"

Dopiero w 2019 albo 2020 roku w regulaminie mistrzostw Polski w jeździe bez ogłowia znalazł się zapis, że na rozprężalni konie powinny pracować bez kiełzna. Wcześniej było dozwolone zakładanie ogłowia z wędzidłem i stosowanie wszelkich patentów. Tak więc, tuż przed wjazdem na czworobok czy parkur, koń miał zdejmowane ogłowie i zarzucane cordeo (przejazd czterominutowy) Przed tym wjazdem, przez 30 minut „rozprężany”, był na wypinaczach czy czarnej wodzy. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/01/jezdzieckie-pogawedki-dzentelmensko.html Obecnie na rozprężalni, w czasie takich zawodów, króluje cordeo - ale w zaciszu swojej stajni prawdopodobnie nadal wędzidło, wypinacze i czarne wodze. Zwolennicy pracy bez wędzidła często pracują też na Hackamore. Przy siłowej pracy wodzami, kiełzno to miażdży i łamie koniom kości nosa.

Na zawodach western konie dają się prowadzić „jak po sznurku” na luźnych wodzach, ze zwisającą szyją i głową. Niestety, u wielu tych koni takie trzymanie głowy, to bardzo brutalnie wypracowany odruch. Takie konie przez wiele godzin stoją z przywiązanymi głowami do swojego ciała. Każda próba podniesienia głowy i szyi kończy się okropnym bólem. Trzymanie tak powiązanej i uwiązanej głowy również sprawia ból, no ale cóż..... potem tak pięknie ta opuszczona głowa wygląda podczas przejazdów. W codziennej pracy treningowej koniom „westernowym” również towarzyszy czarna wodza.

Mogłabym podać mnóstwo podobnych przykładów.

Piszę o tym nie po to, żeby generalizować czy „wrzucać do jednego worka” wszystkich jeźdźców danej dyscypliny czy stylu jeździeckiego. Piszę o tym, by uzmysłowić, że podziwiany końcowy efekt pracy z koniem, nie zawsze „mówi prawdę” o procesie szkolenia i metodach stosowanych dla uzyskania tego efektu. A metody takiego szkolenia są bardzo często i przeważnie bardzo inwazyjne.

Owszem, wędzidło może być narzędziem tortur w rękach jeźdźca. Tak jak piszesz, uczący się jeźdźcy są nieporadni w pracy wędzidłem. Ale dlaczego zastanawiasz się tylko nad wędzidłem? Czy pomyślałaś kiedyś o tym, ile wycierpi grzbiet konia, zanim uczący się jeździec nauczy się utrzymywać stabilnie i w równowadze swoje ciało. Pomyśl czasami nie tylko o pyskach ale i grzbietach szkółkowych koni, które po kilka godzin dziennie noszą takich uczących się jeźdźców. To nie tylko wędzidło jest „narzędziem tortur”. Człowiek na grzbiecie wierzchowca to główne i podstawowe narzędzie do zadawania bólu. Nie piszę tego wszystkiego w obronie wędzidła i cieszę się, że zastanawiasz się nad sensem używania go. Piszę to, ponieważ zastanawiam się, czy chęć człowieka do podróżowania na końskim grzbiecie jest warta tego, by zadawać mu ból i cierpienie. Ludzkość uważa, że jest warta. Piszę więc swoje posty i porady, żeby chociaż odrobinę zmniejszyć dyskomfort, chociaż nielicznych koni wierzchowych.

https://jezdzieckielementarz.wordpress.com/2018/12/21/prelekcja-o-koniach-i-jezdziectwie-dla-laikow-i-nie-tylko/

https://szalonaalewolna.pl/dlaczego-nie-jezdze-konno/

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/10/jeszcze-o-kusie-cwiczebnym.html

Po co jest wędzidło? Tak jak zasugerowałaś, służy ono do komunikacji. Powinno jednak być przekaźnikiem próśb i informacji na temat rozluźnienia. Wędzidło, wraz z wodzami, nie powinno być kierownicą ani hamulcem. Nie powinno być represyjnym narzędziem do obniżania głowy i szyi konia. Kiedy człowiek dosiada wierzchowca, odruchowo i podświadomie zwierzę obciąża ciężarem pasażera przód swojego ciała. Obciąża swoje przednie nogi, na których spoczywa już znaczna część ciężaru jego ciała. Żeby poradzić sobie z niesieniem tego ciężaru, zwierzęta te próbują przerzucić konieczność dźwigania swojego przeciążonego przodu na ręce jeźdźca. Opierają się więc na wędzidle mimo, że przynosi to ból w pysku. Gdy brakuje wędzidła, opierają się na nachrapniku mimo, że ten boleśnie uciska kości nosowe. Przy halterze znoszą ból wrzynającego się w skórę sznurka a przy cordeo muszą znieść wrzynanie i ucisk na krtań i przełyk. Zabranie zwierzęciu wszystkich tych podpórek nie spowoduje, że odciąży on przód swojego ciała obciążając tym samym zadnią część. Dźwiganie całości tego ciężaru przejmą mięśnie przodu ciała, napinając się do granic możliwości. Ciężar przejmą przednie kończyny, w których zwierzę podświadomie ograniczy ruchomość i sprężystość stawów. Żeby ulżyć kończynom piersiowym, napnie ono mięśnie szyi i użyje ich jako dźwigu, zadzierając jak najwyżej głowę. Przegnie przy tym plecy w dół, narażając je na ból i kontuzje. Ale nie wszystkie konie tak reagują na przeciążenie przodu ciała. Niektóre pozostawiają noszenie nadmiaru ciężaru swoim przednim nogom wspomaganym przegiętymi plecami, a głowę i szyję bezwiednie opuszczają w dół. Namówienie tak reagującego konia na podniesienie głowy i szyi, choćby nieznacznie w górę, graniczy z cudem.

Napięcia i ograniczenia ruchomości stawów kończyn przednich pojawiają się również wówczas, gdy koń próbuje przerzucić niesienie części ciężaru na ręce jeźdźca. Koń jednak nie rozluźnia tych spiętych mięśni i stawów po udanej próbie oddania do dźwigania części ciężaru. Koń nigdy sam z siebie nie rozluźni mięśni przodu ciała. To jeździec musi namówić do tego zwierzę, na którym podróżuje. Pojawia się pytanie po co go do tego namawiać? Otóż rozluźnione mięśnie to informacja dla podopiecznego, że odbieramy mu możliwość takiego sposobu dźwigania ciężaru. To przekaz, że odbieramy mu możliwość szukania podpór. To informacja, że chcemy namówić go do tego, by nadmiar ciężaru zalegającego z przodu ciała przerzucił na jego tył. I do przekazania tej informacji potrzebujemy środka przekazu. Moim zdaniem, wędzidło pozwala na przekazanie bardzo precyzyjnych i subtelnych informacji. Pozwala na dokładne wskazanie mięśnia w ciele, które koń powinien rozluźnić. Pozwala na dokładne wytłumaczenie, jak ten mięsień rozluźnić. Nie widzę jednak przeszkód, żeby takie informacje przekazywać przy pomocy ogłowia bezwędzidłowego. Chodzi jednak o to, że nachrapnik jest wygodniejszą podpórką dla konia niż wędzidło. Wydaje mi się, że trudniej namówić szczególnie młode zwierzę, do zaniechania prób opierania się na nachrapniku na rzecz pracy nad zrównoważeniem ciała. A muszę zaznaczyć, że jest to praca wymagająca od wierzchowca dużego wkładu wysiłku fizycznego i psychicznego. Nie widzę też żadnej szansy i możliwości na to, by można było poprzez cordeo i halter rozmawiać z podopiecznym na temat rozluźnienia mięśni przodu ciała.

Jednak „zabranie” zwierzęciu napiętych mięśni do podtrzymywania ciężaru musi być zgrane w czasie z pracą dosiadu i łydek nad przekazywaniem próśb o zaangażowanie zadu do aktywnej pracy i wyregulowanie tempa i rytmu chodu. Dopiero taka praca będzie pełną i szczegółową prośbą o równe i prawidłowe rozłożenie ciężaru na wszystkie cztery kończyny. Bez tej pracy, nawet, gdy uda się nam poprzez wodze namówić mięśnie do rozluźnienia, to ten stan potrwa tylko przez chwilę, po czym napięcia powrócą.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/06/podstawienie-zadu-konia-dzieki-pracy.html

Przy rozluźnionych i odciążonych już mięśniach przodu ciała, wędzidło i wodze powinny być przekaźnikiem informacji pomagających ustawić ciało konia. Podkreślam słowo „pomagających”. Poprzez dosiad i łydki wspomagane wodzami, jeździec powinien wskazywać zwierzęciu konieczność ustawienia ciała w taki sposób, by przednie i zadnie jego kończyny kroczyły tym samym torem a linia kręgosłupa pokrywała się z linią trasy, po której zwierzę maszeruje. Cordeo nie jest narzędziem, które pozwoli wspomóc dosiad i łydki w procesie ustawiania ciała zwierzęcia od czubka jego nosa po nasadę ogona.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/07/jak-podzielic-konia.html

Autorko pytania zacytowanego na początku postu, czytelniczko i czytelniku, doceń trud wkładany przez ze mnie w pisanie porad dla Ciebie i wesprzyj moją działalność blogowo – edukacyjną na Patronite. Wesprzyj budowę stajni, w której będę mogła pracować nad zrozumieniem specyfiki jeździectwa opartego na zrozumieniu i porozumieniu z wierzchowcem. Dziękuję. Pozdrawiam. Olga


czwartek, 28 listopada 2019

AŁA, TO BOLI - PRZEGANASZOWANIE


Wiele z moich postów zostaje zainspirowanych sytuacjami jeździeckimi jakie udaje mi się zaobserwować albo w nich uczestniczyć. Czasami to swoje „uczestnictwo” narzucam. Jednak zanim to zrobię, długo biję się z myślami czy się „odezwać” czy nie. To dla mnie duży dylemat. W zasadzie nie powinnam się wtrącać w pracę jeźdźców na ich koniach – i takiego zdania jest pewnie większość z was. Chcę jednak trochę usprawiedliwić takie moje działania. Uważam, że są argumenty przemawiające za tym, żeby czasami podpowiedzieć ludziom pewne rozwiązania w pracy z wierzchowcem mimo, że o to nie proszą.



Wracam tu do wałaszka i krótko opisanej jego historii w poście pt: „Syndrom jeźdźca doskonałego....” Koń, o którym mowa, ma 9 lat a już uszczerbek na jego fizycznym zdrowiu jest tak duży, że nie powinien on pracować pod jeźdźcem i z jeźdźcem. Uszczerbek powstały w wyniku pracy pod człowiekiem. Wielu z was na pewno spotkało podczas swojej jeździeckiej przygody takie pokrzywdzone konie. Konie, które nie były jeszcze stare ale już „zniszczone”. Takie, które powinny cieszyć się życiem a są nieuleczalnymi i niepełnosprawnymi „rencistami”. Wielu z was spotkało konie, których było wam żal i o których zdrowie i los się martwiliście mimo tego, że nie były waszą własnością. Zastanówcie się, czy gdybyście mogli cofnąć się w czasie i sprawić, żeby taki koń mógł uniknąć swojego losu, wtrącilibyście się w jego proces szkolenia i użytkowania? ...... Może więc warto w teraźniejszości czasami wcielić się w rolę nieproszonego szkoleniowca, żeby uchronić jedno czy drugie zwierzę przed nieodwracalnymi kontuzjami? Może warto, bo zasłyszana informacja zostaje gdzieś w „głowie” - w pamięci. Może za jakiś czas ten czy inny jeździec powróci myślami do tej informacji i skłoni go ona do szukania, weryfikowania i uzupełniania jeździeckiej wiedzy.

Czego dotyczyła moja ostatnia interwencja? Przeganaszowania. Czynnikiem, który „popycha” mnie do zasugerowania jeźdźcowi zmiany sposobu pracy jest świadomość, że zwierzę odczuwa ból. Ból zadawany przez opiekuna i pasażera podczas dotychczasowego sposobu pracy. Ten ból widać - zwierzę go pokazuje. Robi to zupełnie inaczej niż pies czy kot. Nie piszczy, nie skomli, nie pokłada się, nie chowa się w kąt, nie zwija w „nieszczęśliwy kłębek”. Koń o tym swoim bólu i dyskomforcie informuje w milczeniu, nieustannie pracując pod czy obok jeźdźca. Zwierzę informuje wyrazem pyska. Ten ból widać w jego oczach. Wierzchowiec informuje o bólu walcząc z jeźdźcem, nie akceptując jego sygnałów i nie wykonując poleceń. Informuje napinając mięśnie i ograniczającym ruchomość stawów. Informuje otwierając pysk albo próbuje go otworzyć, gdy zapobiegawczy jeździec solidnie mu go zawiąże. Sposobów okazywania przez zwierzę bólu jest dużo więcej. Niewiele koni ma jednak szczęście trafić na opiekuna, który zauważa te wszystkie symptomy. Niewiele koni ma szczęście trafić na jeźdźca, który wie dlaczego przy przeganaszowaniu zwierzę odczuwa ból.

Myślę, że wszyscy z was spotkali się z informacją o tym, że przy opuszczonej szyi i głowie czubek końskiego nosa powinien wystawać odrobinę przed pionową linię poprowadzoną w dół od najwyższego punktu na jego czole. 



Oczywiście jeźdźcy nie mający pojęcia jak pracować z wierzchowcem, żeby umożliwić mu takie ułożenie głowy i szyi, wymyślają setki powodów dla których można a nawet trzeba wymusić przegięcie szyi i wycofanie mordy w kierunku przodu jego klatki piersiowej. Usłyszałam właśnie ostatnio, że trzeba przesadnie przegiąć zwierzęciu szyję, żeby nie odgiął jej w drugą stronę. Okropny stereotyp. Ale przydatny do powtarzania, gdy lenistwo nie pozwala dowiedzieć się, dlaczego koń zadziera szyję i głowę. Przydatny do powtarzania, gdy jest się przekonanym o swojej wszechwiedzy jeździeckiej. Przydatny, gdy nie chce się uczyć i myśleć podczas jeździeckiej przygody. 

Dlaczego nie powinno wymuszać się na koniu ustawienia głowy z mordą wycofaną w kierunku klatki piersiowej? Dlaczego takie ustawienie wywołuje ból u zwierzęcia? Przyczyna „leży” między innymi w miejscu połączenia czaszki konia z pierwszym kręgiem szyjnym tzw atlasem. Jest to staw szczytowo – potyliczny. Dzięki temu połączeniu koń może wykonywać głową ruch potakujący, czyli dół - góra. Atlas jest kręgiem o nieco innej budowie niż inne kręgi szyjne. To co czyni go odmiennym i znaczącym w tym wywodzie, to tak zwane dołki stawowe. Dwie kostne miseczki skierowane wklęsłą powierzchnią w stronę czaszki. Zaś z tylnej części końskiej czaszki wystają kłykcie potyliczne. Dwa kostne „bolce” wysunięte dość daleko poza resztę czaszki. Pechowo dla samego konia jak i zwolenników siłowego przeginania głowy za wspomnianą już pionową linię, kłykcie zagłębiają się w dołki stawowe przy przytakującym ruchu głowy. A to oznacza, że zagłębiają się również przy przeginaniu głowy w dół. Przy przesadnym przegięciu głowy konia kłykcie potyliczne zagłębiają się zbyt mocno w dołki i klinują. Takie zaklinowane kości stają się przyczyną bólu w potylicy odczuwanego przez konia.




Chciałabym teraz prześledzić cały proces „nakłaniania” wierzchowca do opuszczenia szyi. „Nakłaniania” poprzez siłowe działanie wodzami i wędzidłem. Żeby osiągnąć cel, siłujący się z końską szyją jeździec zadaje zwierzęciu ból najpierw w pysku. Broniąc się przed bólem odczuwanym na języku, dziąsłach i wargach koń otwiera szeroko pysk. Pysk zostaje więc zazwyczaj mocno zawiązany. Jeździec usprawiedliwia szybko takie swoje działanie tłumacząc, że dzięki paskowi krzyżowemu jego podopieczny będzie lepiej czuł wędzidło i lepiej na nie reagował. Kolejny bezsensowny i w nieskończoność powtarzany stereotyp. Zapewniam was, że bez tego paska koń wystarczająco wyraźnie czuje wędzidło. Nie mając innego wyjścia, dla zniwelowania bólu w pysku, zwierzę opuszcza przesadnie głowę w dół aż do momentu, w którym ból w potylicy staje się nie do zniesienia. Ból powstały za sprawą zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych. Odczuwanie tego bólu skłania konia do szukania kolejnych sposobów na uniknięcie albo zminimalizowanie go. Wówczas zgina szyję w okolicy trzeciego i czwartego kręgu szyjnego. To przegięcie wywołuje kolejne uczucie bólu. To zgięcie wymuszone siłą i bólem nie jest prawidłowym i płynnym wygięciem szyi. W żaden sposób nie przekłada się na rozciąganie mięśni grzbietu, o czym przekonują zwolennicy siłowego naginania szyi i głowy konia w dół. Przy tym zgięciu rozciągają się tylko mięśnie leżące nad stawem potylicznym. I to rozciągają się nadmiernie. Tym samym mięśnie pod kręgami szyjnymi zostają nadmiernie ściśnięte. Twierdzenie, że przegięta na siłę w dół głowa i szyja prowokują czy też pozwalają lub wymuszają u konia rozciąganie mięśni grzbietu i jego prężenie, to kolejny jeździecki stereotyp. Chciałabym, żeby któryś z powtarzających go jeźdźców wytłumaczył mi merytorycznie, w jaki sposób przegięta i obolała szyja przekłada się na pracę grzbietu?

Zachowanie koni traktowanych w ten sposób będzie zazwyczaj naznaczone walką i buntem przeciwko swojemu opiekunowi - albo naznaczone otępiałością i brakiem chęci „do życia”. Różnorodność tych zachowań wynika z tego, od którego bólu zwierzę chce uciec najbardziej, a który jest w stanie znieść. Jedne wierzchowce wybiorą wieszanie się na wodzach, wyrywanie ich, nadmierne zwiększanie tempa. Inne konie będą chronić pysk i „wybiorą” jako bardziej znośny ból w szyi wynikający z jej „złamania” przy trzecim i czwartym kręgu. Przy tym „złamaniu” jeździec nie będzie czuł ciężaru podopiecznego na rękach. Niestety taki stan rzeczy wywołuje u jeźdźców zadowolenie i daje poczucie, że pracują oni prawidłowo z koniem. Bardzo się mylą. Takie zwierzę będzie często zapierało się i unikało aktywnego ruchu do przodu. Będzie wierzchowcem „do pchania”.

Muszę też od razu zaznaczyć, że pozbywanie się wędzidła i jazda na ogłowiach bezwędzidłowych niczego nie zmieni. Szczególnie wówczas, gdy zwierzę ma zapięty na nosie nachrapnik z przekładniami czyli np. hackamore. Cały proces siłowego zginania szyi zaczyna się wówczas od zadania bólu zwierzęciu na kość nosową. Od tego bólu koń również będzie szukał ucieczki naginając głowę do momentu bolesnego zakleszczenia kłykci potylicznych w dołkach stawowych.

Ktoś teraz mógłby zapytać czy w takim razie należy pozwolić zwierzęciu zadzierać głowę i szyję? I tak i nie. Pozwolić w takim sensie, że nie ingerować siłowo w jej układanie. Jeździec powinien skupić się na wyczuwaniu miejsc napięć na szyi i na delikatne namawianiu podopiecznego na ich rozluźnienie. Do tego służą wodze, wędzidło, nachrapnik przy ogłowiach bezwędzidłowych. Natomiast jeździec nie powinien akceptować takiego ułożenia szyi i głowy ponieważ świadczy ono o tym, że wierzchowiec przegina w dół grzbiet i nie pracuje od zadu. Jeździec powinien nie akceptować takiego układu grzbietu i zadu. Powinien uzupełnić jeździecką wiedzę i namówić wierzchowca do zaangażowania zadu do wydajnej pracy. Powinien namówić konia do podstawienia zadnich kończyn pod kłodę – jak najbliżej jej środka. Tym samym namówi podopiecznego do prężenia grzbietu i w efekcie do swobodnego i niewymuszonego opuszczenia zadartej szyi i głowy.




środa, 11 września 2019

JAK TO JEST Z TYM ZAPIERANIEM SIĘ W STRZEMIONACH?


Kości „rąk” konia nie są połączone z resztą ciała tak jak u nas. Nie mają kostnego połączenia z kośćmi reszty ciała. Konie nie mają obojczyków. Jak obojczyki łączą nasze ludzkie kości rąk ze szkieletem? Przymocowują łopatki do mostka. Obojczyki, wraz z mostkiem, to taki trochę wieszak – tzw. „ramiączko”. Na końcach tego „ramiączka” przyczepione są nasze łopatki. Z łopatek „zwisają” kości rąk – połączenie łopatki i kości ramiennej to staw ramienny. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Obojczyk_(anatomia))

Z końskich łopatek również „zwisają” kości rąk. Jednak cały układ łopatki i kości ramiennej, ich ustawienie względem siebie i szkieletu, są zupełnie inne niż u ludzi. Nie będę jednak objaśniać tego dokładnie. Nie to jest tematem postu. Jeżeli ktoś z was nie interesował się budową szkieletu konia, to może jest teraz okazja, żeby to nadrobić. Tym wstępem chcę tylko uświadomić i podkreślić, że łopatki końskie „pozostawione są „kostnie” same sobie”. Końskie łopatki nie są zespolone żadną kością z resztą szkieletu. (http://quantanamera.com/kon-jaki-jest-konczyna-przednia-kosc-ramieniowa-i-lopatka/ )

Końska „Łopatka, służy do przymocowania kończyny do tułowia oraz do wprawienia jej w ruch. Łopatka jest kością płaską, dzięki czemu stanowi obszerne pole przyczepu dla okolicznych mięśni.....Mięśnie umiejscowione po jej wewnętrznej, czyli żebrowej powierzchni, stanowią główna część tzw mięśniozrostu, który powoduje, że tułów jest jakoby zawieszony między dwiema łopatkami.

Dzięki skurczom mięśni łopatka wprawiana jest w ruch, niczym wahadło w zegarze. Ten jakże ciekawy sposób działania powoduje, że kończyny przednie są kończynami o specjalizacji podporowej, które muszą nadążyć za napędem pochodzącym z działania kończyn miedniczych.

Pewnym zaskoczeniem może być fakt, że łopatka łączy się mięśniowo nawet z kręgiem szczytowym, czyli pierwszym kręgiem szyjnym. Mięsień ten wprawdzie występuje u wszystkich ssaków pod nazwą mięśnia łopatkowo – poprzecznego. Jednak u konia zespolił się on z silnym mięśniem leżącym poniżej, który łączy kość ramienną z czaszką i szyją – mięśniem ramienno – głowowym. Można zatem mówić o bardzo silnej taśmie mięśniowej integrującej kończynę z okolicą potyliczno – szyjną.”
( źródło „Anatomia funkcjonalna konia sportowego” Marcin Komosa)

Czy ktoś z was zadał sobie kiedyś trochę trudu i poczytał trochę o mięśniach? O tym czym są i jak pracują?

„Mięsień (łac. musculus) – kurczliwy narząd, jeden ze strukturalnych i funkcjonalnych elementów narządu ruchu, stanowiący jego element czynny. Występuje u wyższych bezkręgowców i u kręgowców. Jego kształt i budowa zależy od roli pełnionej w organizmie.

Mięśnie zbudowane są z tkanki mięśniowej. Połączone z elementami szkieletu, w wyniku skurczów mięśniowych kurczą się i rozkurczają, powodując ruchy poszczególnych elementów szkieletu względem siebie. Źródłem energii, z którego korzysta mięsień, jest zmagazynowany w nim glikogen lub glukoza dostarczona przez krew.”
(Wikipedia)

Podkreślam: „...w wyniku skurczów mięśniowych kurczą się i rozkurczają, powodując ruch poszczególnych elementów szkieletu względem siebie.” Dlatego tak ważne jest, żeby pracujący pod jeźdźcem koń miał rozluźnioną szyję. Mięśnie łączące łopatkę i kręgi szyjne powinny sprężyście pracować – kurczyć się i rozkurczać, żeby ruch konia mógł być swobodny i wydajny.

Każde siłowe działanie na pysk zwierzęcia i jego szyję spowoduje, że napnie ono mięśnie szyi w odruchu obronnym. Napięte mięśnie ograniczą możliwość tego swobodnego i wydajnego ruchu kończyn piersiowych. Napinanie mięśni w odpowiedzi na zadany ból, to naturalny odruch organizmu pozwalający zminimalizować uczucie bólu i dyskomfortu. Naturalnym odruchem jest też napinanie mięśni w odpowiedzi na siłowe wymuszanie ustawienia jakiejś części ciała. Jest też odruchem w odpowiedzi na siłowe wymuszanie ruchu ciała albo jego części. Siłowe zaciąganie wędzidła przez jeźdźca, obniżanie szyi konia za pomocą siły, to elementy pracy z koniem zadające mu ból i wymuszające ustawienie szyi.

Co to w ogóle znaczy, że mięśnie są spięte?

„Mięsień w czasie swojej typowej pracy systematycznie skraca się i wydłuża lub zmienia napięcie. Praca mięśnia jest najwydajniejsza, gdy pracuje on w pełnym zakresie ruchu – od pełnego rozciągnięcia do skurczu (czyli wspomnianego skrócenia długości), wtedy generuje pełną siłę.” (źródło: https://www.magazynbieganie.pl/jak-sie-nie-spinac-czyli-o-wyluzowywaniu-miesni-wywiad/) W odpowiedzi na różne niekorzystne bodźce, ciało albo jego część zaczyna pracować na coraz krótszych mięśniach – nie osiągają one pełnego rozciągnięcia. A co za tym idzie ciało albo jego część zaczyna pracować na coraz bardziej spiętych mięśniach. Wciąż organizm jest w stanie wykonywać pracę, ale jest ona już mniej efektywna. W wyniku cyklicznego spinania mięśni mogą one już nie wrócić do swojej długości. Wtedy mówimy, że mięśnie są spięte.



Jak już pisałam, mięśnie szyi i całego przodu wierzchowca stają się spięte w odpowiedzi na siłowe działanie człowieka na głowę i pysk konia. Napięcia powstają też wówczas, gdy mięśnie szyi pomagają przednim kończynom nieść nadmiar ciężaru ciała konia. Podczas pracy pod jeźdźcem konie odruchowo przerzucają ciężar na przód ciała. Ten odruch mają wszystkie konie i tylko człowiek może „oduczyć” koński organizm od przeciążania przodu. To jeździec musi nauczyć podopiecznego jak „przerzucić” nadmiar ciężaru ciała na jego tył. I zasada ta powinna dotyczyć każdego jeźdźca – powinna dotyczyć sportowca i osobę podróżującą rekreacyjnie na grzbiecie podopiecznego. Jeździec musi również nauczyć zadnią część ciała wierzchowca jak wydajniej angażować się do pracy. To angażowanie zadu pozwoli odciążyć przód ciała i pozwoli zwierzęciu rozluźnić mięśnie przodu ciała. Ale zadnie kończyny wierzchowca można zaangażować do tej wydajniejszej pracy tylko wówczas, gdy równocześnie namawia się konia do rozluźnienia mięśni z przodu ciała. Jest to takie zamknięte koło współzależności pracy nad zaangażowaniem zadu i rozluźnieniem przodu ciała konia. 



Każdy jeździec powinien mieć pełną świadomość, jak pracować na tym „zamkniętym kole”. Żaden koń sam z siebie nie rozluźni mięśni ani nie zaangażuje jakiejś partii mięśni do bardziej wydajnej pracy. Każdy, kto zdecyduje się na uprawianie jeździectwa, powinien stać się trenerem swojego podopiecznego. Każdy jeździec powinien umieć świadomie rozmawiać z koniem na temat rozluźniania mięśni i wyegzekwowania ich pracy w pełnym zakresie rozciągania i kurczenia. Do tej „rozmowy” człowiek potrzebuje odpowiednich komunikatorów.

Komunikatorem przekazującym prośby o rozluźnienie mięśni szyi są pomoce, które jeździec trzyma w dłoniach. Nie upieram się, że muszą to być wodze przyczepione do wędzidła. Mogą być ogłowia bezwędzidłowe. Chociaż uważam, że do dokładnego wskazywania mięśni na szyi, które wymagają wdrożenia ćwiczeń rozciągających i rozluźniających, wędzidło jest najbardziej precyzyjnym „narzędziem”. Ale mówię tu o najprostszym wędzidle. Nie widzę przy takiej pracy zastosowania dla wielokrążków, pelhama i innych wynalazków wzmacniających siłę ludzkich rąk. Nie widzę też możliwości przekazania podopiecznemu prośby o rozluźnienie mięśni szyi poprzez haltery, kantary, cordeo czy hackamore. Ale może ktoś inny widzi taką możliwość.

Jedno jest pewne - „komunikator” do rozmowy z przodem ciała konia musi być. Wybór jego rodzaju należy do was. Bez komunikatora człowiek nie wyczuje precyzyjnie napięć mięśni szyi i nie prześle wskazówek, według których zwierzę będzie mogło odpuścić te napięcia. Oczywistą rzeczą dla jeźdźców powinno być też to, że ten komunikator nie może działać siłowo i nie można nim zadawać zwierzęciu bólu. Konieczne jest też opanowanie pracy rękami niezależnie od pracy reszty ciała. Część tego postu pisałam w dzień, w którym szykowałam na obiad własną wersję kapsalona. Męża poprosiłam o puszczenie jakiejś optymistycznej muzyki. Puścił „Abbę”. Uwielbiam „Abbę” – nie da się nie tańczyć przy ich piosenkach. Dużym wyzwaniem było dla mnie rytmiczne i taneczne podrygiwanie na sprężyście pracujących nogach i równoczesne szykowanie produktów na obiad. Obieranie ziemniaków przy tanecznych pląsach szło mi lepiej niż ich krojenie na frytki. Krojenie warzyw na sałatkę nie było też łatwe, bo rytm i tempo tego krojenia siłą rzeczy musiały być zupełnie inne niż rytm tańca reszty ciała. Ale najtrudniejsze w takim ćwiczeniu jest to, że ręce nie uczestniczą i nie mogą uczestniczyć w czynności jaką wykonuje reszta ciała. Ręce nie mogą uczestniczyć w tańcu - tylko muszą wykonywać ruchy i czynności niezależne od tanecznego ruchu. Żeby móc dobrze pracować z koniem siedząc na jego grzbiecie, konieczna jest taka rozdzielność pracy ciała od pracy rąk. Tylko przy takiej świadomej pracy rąk, jeździec jest w stanie „rozmawiać” z koniem na temat rozluźnienia mięśni przodu jego ciała. A znowu taką niezależną pracę rąk można uzyskać tylko wówczas, gdy człowiek utrzymuje ciężar i równowagę ciała na własnych nogach opartych o podłoże. Na końskim grzbiecie tym podłożem są strzemiona.

Wracając jednak do wodzy, którymi nie można zadawać bólu i nie można siłować się z podopiecznym, to nasuwa się oczywisty wniosek, że wodzami nie można „wyhamowywać” ruchu wierzchowca. Czytelnicy moich blogów już to wiedzą. Wiedzą też, że prośby namawiające konia do zwolnienia tempa i zatrzymania, jeździec powinien przekazywać ciałem. Powinien przekazywać te prośby pracującymi mięśniami brzucha, regulując rytm i tempo ruchu swoich bioder. Regulując rytm i tempo anglezowania. Wiedzą, że jeździec powinien „być ułamek sekundy za koniem”. Wspominałam też już kiedyś o tym, że sygnałem proszącym zwierzę o zwolnienie tempa jest zapieranie się ciałem i zwiększanie swojego ciężaru w strzemionach. Tych, którzy teraz pomyśleli, że zapieranie się ciałem i obciążanie strzemion spowoduje tylko i wyłącznie napięcie i usztywnienie ciała jeźdźca, namawiam do przeczytania mojego poprzedniego postu. Proponuję wrócić do obecnego postu dopiero po przeczytaniu o tym, że „wszystko jest w głowie”.

Jednak stosowanie zwiększania ciężaru w strzemionach jako sygnału namawiającego do zwolnienia tempa jest nie lada wyzwaniem. Największym wyzwaniem jest nauczenie się prawidłowego sposobu „naciskania” na strzemiona. Naciskania na strzemiona bez napinania całego ciała. Jeszcze trudniej jest jednak wytłumaczyć to, jak używać tej pomocy. A najtrudniej to tłumaczenie przelać „na papier”. Co ciekawe, wierzchowce reagują od razu prawidłowo na taki sygnał. Reagują intuicyjnie i odruchowo w reakcji na uczucie przypominające konieczność ciągnięcia zwiększonego ciężaru.

Muszę teraz przypomnieć wam pozycję jeźdźca w siodle, która umożliwi „uruchomienie” sygnału: „ciężar w strzemionach”. Pozycja ta, to klęczenie z równoczesnym przysiadaniem okrakiem na „stołeczku” znajdującym się dokładnie pod naszym krokiem. Znajdującym się dokładnie między naszymi nogami. 




Siedząc w ten sposób w siodle, jeździec musi potraktować strzemiona jak pedały hamulca. Jednak nie może naciskać na nie całym ciałem. Jest to tylko „ruch” łydek wraz ze stopami. Jest to praca wychodzącą z jednego stawu – stawu kolanowego w obu nogach. Myślę, że wielu z was jest kierowcami samochodów. Wyobraźcie sobie zwykłe i delikatne hamowanie w samochodzie. Delikatna praca nogi angażująca staw skokowy i kolanowy. Resztą ciała swobodna i rozluźniona siedzi w niezmienionej pozycji w samochodowym fotelu. A teraz wyobraźcie sobie nagłe i gwałtowne hamowanie, bo np. ktoś wybiegł nagle na ulicę. Noga tak mocno dociska pedał hamulca, że wbijacie swoje ciało w oparcie fotela, podnosząc równocześnie i nieznacznie to ciało z siedziska. Usztywniacie przy tym ręce i zapieracie je na kierownicy. I porównywalną reakcję do tej z gwałtownego hamowania jeźdźcy wyobrażają sobie, gdy pomyślą o naciskaniu na strzemiona, by obciążyć je mocniej swoim ciężarem. Wyobrażają sobie, że dociskanie nogami usztywni ciało i podniesie je z siodła. 

Prawidłowe zwiększanie ciężaru w strzemionach, to praca nóg porównywalna do pierwszej opisanej pracy hamowania samochodem. Delikatny ruch nogi na odcinku od kolana w dół. Jednak do dociskania „strzemionowego” hamulca nie możemy angażować stawów skokowych. Pracując stawami skokowymi jeździec dociskałby strzemiona w dół ale też równocześnie wypychał do przodu. „Strzemionowe” hamulce muszą być dociskane tylko w dół – idealnie pionowo w dół. Do tego dociskania uruchamiamy stawy kolanowe. Otwieramy je nieznacznie z tyłu nóg, pilnując jednocześnie, by nie podnieść kolan z klęczników. Pilnujemy też, by z przodu nóg nie dopuścić do prostowania się kolan. Wyobraźcie sobie jeszcze na koniec, że macie oba kolana zagipsowane w pozycji lekkiego zgięcia. Tym porównaniem nie chcę jednak sugerować, że ruch stawów kolanowych jeźdźca powinien być zablokowany. W młodości miałam zagipsowaną rękę w stawie łokciowym. Gips założono mi na złamaną i opuchniętą rękę. Kiedy opuchlizna zeszła, w gipsie zrobił się minimalny luz. Ten minimalny luz pozwalał na minimalny ruch łokcia. Taki minimalny ruch kolana w lekko poluzowanym gipsie wystarczy do zwiększenia ciężaru w strzemionach. Reasumując: jest to takie uczucie, jakbyście bardzo chcieli wyprostować kolana ale nie możecie. Ten ruch uniemożliwiają wam „gipsowe łupki”. Tyle tylko, że te łupki na kolanach to nic innego, jak tylko wasze świadome panowanie nad pracą nóg, a w szczególności nad pracą kolan.

Kto załapał, ręka w górę.







poniedziałek, 19 marca 2018

WODZE W RĘKACH



Jakiś czas temu napisałam post o tym, jak jeździec powinien układać dłonie podczas jazdy wierzchem. Napisałam o tym, w jaki sposób jeździec powinien trzymać wodze w dłoniach i jak dłonie powinny pracować albo nie pracować podczas konwersacji z koniem. W tym poście chciałabym kontynuować temat i wyjaśnić wam, w jaki sposób powinny być ułożone ręce jeźdźca i jak powinny pracować, by w dokładny i zrozumiały sposób przekazywać informacje podopiecznemu.

W wielu publikacjach dotyczących jeździectwa, sposób ułożenia rąk jeźdźca podczas pracy wodzami na koniu opisany jest w ten sam sposób. Zresztą przekaz wielu trenerów i instruktorów jest zgodny z tymi publikacjami. Ten przekaz „mówi”, że ręka jeźdźca od łokcia poprzez nadgarstek i dłoń wraz z trzymaną wodzą, aż po kółko wędzidła, powinna tworzyć linię prostą. 



I tu się zgodzę. Pomyślcie, o ile łatwiej byłoby przekazać podopiecznemu informację, gdyby nasze dłonie mogły bezpośredni trzymać kółka wędzidła. Próbowaliście kiedyś prowadzić obok siebie wierzchowca w ten sposób, że trzymaliście dłońmi owe kółka? Ciekawe doświadczenie. Radziłabym jednak wypróbować to ćwiczenie z zachowaniem wszelkich środków bezpieczeństwa. Koń, którego chcielibyście tak poprowadzić, nie może być spłoszony, nie może się wyrywać, a palce waszych dłoni muszą tak obejmować kółka wędzidła, żeby nie było zagrożenia, że się zaklinują. Dlaczego o tym trzymaniu kółek piszę? Ponieważ wodze są przedłużeniem naszych rąk. Przekaz płynący przez wodze do końskiego pyska powinien być dokładnie taki, jaki byłby wówczas, gdyby nasze ręce były wystarczająco długie, żeby dłońmi chwycić wędzidło. Trzymanie wodzy z zachowaniem linii prostej od łokcia do wędzidła daje szansę na taką właśnie pracę. 

Trudno jednak nieustannie zerkać podczas jazdy wierzchem czy nasze przedramiona wraz z dłońmi i wodzami tworzą linię prostą. W prawidłowym utrzymaniu rąk pomoże wyobraźnia. Połóżcie w niej na kłębie wierzchowca blat stołu. Zamknięte w pięść dłonie, oparte krawędzią na tym blacie, będą dawały dużą szansę na prawidłowe ułożenie rąk. Ręce jeźdźca, rozmawiając z koniem, powinny pracować w płaszczyźnie wyznaczonej przez ten blat. Inaczej mówiąc - pracujcie rękami tak, jakbyście szurali o blat opartymi pięściami.


Ręce jeźdźca nie mogą pracować pod blatem stołu. 
Nie mogą pracować tak,
ani tak,
a już na pewno nie tak.

Po pierwsze - złamana zostaje prosta linia o której napisałam. Po drugie - wspomniałam już w niejednym poście, że ręce jeźdźca poprzez wodze nie powinny nigdy rozmawiać z „buzią” konia. Ręce jeźdźca, poprzez pysk konia, mają komunikować się z jego szyją, łopatkami, kłodą. Sygnały powinny być delikatne, nie zadające bólu, subtelne i działające tak, jakbyście chcieli lekko naciągać kąciki ust zwierzęcia, a nie dociskać język podopiecznego do jego dolnej szczęki. Takie działanie wędzidła pozwoli zrozumieć zwierzęciu, że jego pysk jest przekaźnikiem informacji, a nie bezpośrednim odbiorcą. Praca rękami „szurającymi po blacie stołu” zapewnia właśnie taki kontakt wędzidła z końskim pyskiem. Schodząc dłońmi i wodzami pod blat stołu, jeździec powoduje, że działanie wędzidła koń zaczyna odczuwać bardziej na języku i dolnej szczęce. Wierzchowiec przy takim działaniu wędzidła będzie się bronił przed dociskaniem języka do dolnej szczęki i zacznie uciekać przed jego działaniem. 

Wielu jeźdźcom wydaje się, że im niżej opuszczają ręce i wodze, tym wyraźniej wskazują zwierzęciu, że ma opuścić głowę i szyję. Opuszczanie rąk daje często odwrotny efekt i wierzchowiec 
unosi nadmiernie głowę i szyję. Faktem jest, że czasami też je opuszcza, ale wówczas zwierzę się przeganaszowuje. Nie mówiąc już o tym, że w ogóle jeździec nie powinien myśleć kategoriami ściągania w dół głowy i szyi wierzchowca. Podopieczny sam ułoży głowę i szyję we właściwy sposób w efekcie podstawienia zadu i prężenia grzbietu. 

Ułożenie przez jeźdźca dłoni pod blatem stołu nigdy nie powinno mieć miejsca, jednak oderwanie ich od blatu stołu i praca nad nim - już tak. W wielu sytuacjach, takie czasowe działanie wodzami i wędzidłem ponad blatem stołu jest wskazane i konieczne. Przede wszystkim w sytuacji, gdy koń pracuje przeganaszowany. Potrzebny jest wówczas sygnał proszący zwierzę o nieznaczne podniesienie głowy i szyi. Wówczas to podniesione wysoko ręce jeźdźca i wysunięte maksymalnie do przodu, działają krótkimi, powtarzanymi i delikatnymi szarpnięciami sugerującymi podopiecznemu konieczność podniesienia szyi. 


Nigdy jednak ręce jeźdźca nie powinny podnosić zwierzęciu owej szyi wraz z głową. Mam nadzieje, że rozumiecie tą różnicę. Ręce i wodze wysyłają prośbę, którą koń powinien sam wykonać. Ręce i wodze nie wykonują czynności podnoszenia za konia. Tematem postu jest ułożenie i praca rąk jeźdźca ale muszę tu przypomnieć, że bez właściwej pracy dosiadem i łydkami, praca wodzami nie będzie rozumiana i respektowana przez pracującego wierzchowca. Jak już wspomniałam, praca jeźdźca rękami w wysokim położeniu musi być czasowa. Jeździec musi wyczuć moment, w którym jego podopieczny pozytywnie odpowie na prośbę i podniesie głowę i szyję, by w tym właśnie momencie opuścić ręce i wrócić do ułożenia z dłońmi na „blacie stołu”. 

Kolejna sytuacja, w której ręce jeźdźca mogą i powinny pracować podniesione jest wówczas, gdy koń chodzi z podniesioną i zadartą głową i szyją. Ręce jeźdźca powinny „powędrować”w górę na taką wysokość, żeby zachować linię prostą od łokci, poprzez dłonie i wodze aż do wędzidła. 


Gdy dłonie jeźdźca pozostaną w takiej sytuacji oparte na blacie stołu, wędzidło zacznie dociskać nadmiernie język konia do dolnej szczęki, co pobudzi konia do walki z zadającymi ból rękami jeźdźca. 


Nawet w bardzo skrajnych przypadkach, gdy zwierzę przesadnie ciągnie szyje i głowę w górę, ręce jeźdźca powinny zostać wysoko podniesione. 


Trzymanie ich w dole w celu ściągnięcia głowy w dół, nie ma najmniejszego sensu. 


Z podniesionymi w górę rękami, jeździec powinien namawiać podopiecznego do rozluźnienia i zrównoważenia ciała, podstawienia zadu i wyprężenia grzbietu. W momencie, gdy w efekcie takiej pracy koń opuści głowę i szyję, jeździec powinien natychmiast opuścić ręce dopasowując ich ustawienie do potrzeb pracy z wierzchowcem. 

Przy pracy nad prawidłową postawą wierzchowca, ułożenie rąk ma wielkie znaczenie. Tylko oddane ręce pozwolą zwierzęciu swobodnie opuścić szyję i głowę. Nie zgodzę się więc z przekazem wielu instruktorów mówiącym, że jeździec powinien trzymać łokcie tuż przy bokach swojego ciała. 


Takie ułożenie rąk ma wiele wad i utrudnia przekazywanie zwierzęciu dokładnych informacji. Prowokuje jeźdźca do zaciskania pach, usztywniania ramion i pleców. Ramiona ułożone wzdłuż torsu ograniczają swobodną pracę stawu ramiennego i łokciowego rąk człowieka. Pisałam też już nie raz, że układ naszych rąk konie odczytują jako przekaz. Ręce z łokciami przytrzymanymi przy bokach ciała będą odczytywane przez wierzchowca, jako przytrzymujące. Takie odbieranie układu rąk opiekuna utrudnia koniom pracę nad prawidłowym ułożeniem szyi i głowy. Wierzchowiec będzie je opuszczał tylko przy wysuniętych do przodu ramionach pasażera. Ręce oddane do przodu powinny przypominać ruch opuszczania na wodzach ciężaru z krawędzi blatu stołu. Z tej krawędzi, która jest oddalona od ciała jeźdźca. 


Powiązane posty:


niedziela, 4 lutego 2018

ZDOBYWANIE WIEDZY


Podczas przygotowań do spotkania w ramach „jeździeckich pogawędek dżentelmeńsko - hippicznych” naszła mnie pewna refleksja. Wyraziłam ją na piśmie i wstawiłam na wydarzeniu na fb. Teraz postanowiłam dodać do tego to i owo i stworzyć z tego post.

Wszyscy jeźdźcy zdają sobie sprawę z tego, że koń podczas pracy pod jeźdźcem nie powinien mieć zadartej szyi. Jeźdźcy zdają sobie sprawę, iż takie „żyrafie” noszenie szyi i głowy przez wierzchowca podczas pracy jest niekomfortowe i niezdrowe dla zwierzęcia. Jeźdźcy zgadzają się z tym faktem, akceptują tą wiedzę i zrobią wszystko, by ich podopieczny opuścił głowę i szyję. Bardzo często jest to niestety siłowe (czyli zadające ból) działanie na pysk i potylicę zwierzęcia.





Tak samo oczywistym jest fakt, że koń podczas pracy pod jeźdźcem nie powinien być przeganaszowany. W większości książek i publikacji na temat jeździectwa można znaleźć informację o tym, że zwierzę nie powinno nieść głowy i szyi w taki sposób, bo takie niesienie jest również niekomfortowe i niezdrowe dla zwierzęcia. 


Opisując prawidłowy sposób noszenia głowy i szyi konia, autorzy książek i publikacji mówią o tym, że nos konia powinien wychodzić nieznacznie przed pionową linię „poprowadzoną” od jego czoła do ziemi.




Jednak w przypadku tej wiedzy, większość jeźdźców jest skłonna ją zlekceważyć, uznać za mało istotną i nie do końca konieczną do wyegzekwowania od siebie i swojego podopiecznego. Większość koni pracuje z brodą, pyskiem i mordą uciekającymi za ową linię w kierunku piersi zwierzęcia. Jeźdźcy są skłonni znaleźć dziesiątki „wiarygodnych” powodów, dla których koń może pracować będąc przeganaszowanym. Jeźdźcy pozwalają, by ich podopieczni pracowali z tak wadliwym ustawieniem szyi i głowy na każdym treningu czy jeździe i przez całe treningi czy jazdy.

Każdej parze, jeździec – koń, może się zdarzyć podczas pracy, że koń zacznie chować się za wędzidło. Jednak po zauważeniu tego błędu, należałoby natychmiast zacząć pracę nad szukaniem przyczyn takiego zachowania konia. Należałoby natychmiast zacząć pracę nad „odpracowaniem” tego błędu. Dla większości jeźdźców nie jest to niestety błędem. Dla wielu jeźdźców przyznanie, że jest to błędem, oznaczałoby konieczność zaakceptowania faktu, że nie potrafią wypracować z koniem prawidłowego zganaszowania. Musieliby przyznać, że ich jeździecka wiedza jest do zweryfikowania albo konieczne jest zdobycie nowej wiedzy. A niewielu jeźdźców z wieloletnim jeździeckim stażem przyzna, że czegoś nie wie albo, że jego wiedza jest wadliwa.

Nie mogę powiedzieć jednak, że ci jeźdźcy nie chcą doskonalić swojej techniki jazdy. Owszem - chcą. Jeżdżą na szkolenia, trenują ze szkoleniowcami ...... jednak pod warunkiem, że odbywa się to w ramach ich już posiadanej wiedzy. Szkolą się chętnie u kogoś kto powie, jak znane im już sygnały lepiej i sprawniej wykorzystać. Jak lepiej i sprawniej wykorzystać zaciągnięte wodze, pchające i napięte biodra oraz wrzynające się w żebra pięty uzbrojone w ostrogi. Ci jeźdźcy chcą nauczyć się jak kilka podstawowych czasowników, w końsko – ludzkim języku, wykorzystać do wytłumaczenia podopiecznemu złożonych mechanizmów pracy.

Większość z was na treningach i szkoleniach chce dowiedzieć się, jak poprzez pchanie swoimi biodrami grzbietu konia, zaangażować jego nogi do bardziej wydajnej pacy. Odrzucacie wiedzę (dla mnie oczywistą), że uciskające i wałkujące grzbiet konia wasze napięte biodra, nie są w stanie prowadzić „konwersacji” z zadnimi kończynami wierzchowca. Napięte i uciskające biodra mogą jedynie usztywnić grzbiet zwierzęcia i wymusić wklęsłe wygięcie. Biodra jeźdźca nie mogą „rozmawiać” z tylnymi nogami zwierzęcia ale mogą z jego grzbietem. A czego jeździec powinien wymagać od owego grzbietu, w teorii wiedzą wszyscy. Powinien wymagać tego, żeby był rozluźniony i żeby się prężył. Powinien wymagać, żeby kłoda konia, którego grzbiet jest częścią, równo obciążała ciężarem kończyny na których się opiera. Jeździec wie, że powinien wymagać tego od zwierzęcego grzbietu ale rzadko kiedy chce się dowiedzieć, jak dzięki swoim biodrom może podopiecznemu zasugerować taką pracę grzbietem i kłodą. Rzadko kiedy chce się dowiedzieć, bo swoje biodra ma już zaangażowane do uciskania, wciskania i pchania. Rzadko kiedy chce się dowiedzieć, bo to wykracza poza już posiadaną wiedzę. Bo to zweryfikowałoby jego dotychczasową wiedzę.




Wszyscy jeźdźcy zdają sobie sprawę z tego, że siłą napędową i sprawczą ruchu konia powinny być zadnie kończyny. Ale niewielu z was zada sobie trud, żeby się dowiedzieć, jak zobaczyć i jak wyczuć czy wasz rumak odpowiednio angażuje tylne nogi. Niewielu zadaje sobie ten trud, bo mogłoby się okazać, że pracujący pod wami koń nie podstawia zadu i nie ma odpowiednio zaangażowanych zadnich kończyn. A ta świadomość mogłaby oznaczać, iż konieczna jest weryfikacja dotychczasowej wiedzy jeździeckiej. Fakt, że wierzchowiec idzie bez oporu, że pędzi albo wręcz przeciwnie, że idzie spokojnie (przysłowiowym patataj), że opuszcza nisko szyję, że wykonuje chody boczne a nawet trudniejsze figury ujeżdżeniowe, nie oznacza, że siła napędowa jest w jego zadnich nogach.

Całkowitym brakiem zrozumienia roli zadnich nóg konia wykazują się jeźdźcy, którzy podczas pracy z ziemi z podopiecznym, uczą go powtarzania (naśladowania) własnych ruchów. Ci, którzy tak pracują z końmi zapytaliby mnie: dlaczego? Ponieważ uczycie zwierzę owego „papugowania” kończynami przednimi. Wykonujecie taneczne ruchy (do powtórzenia przez konia) na wysokości łopatek zwierzęcia nie spoglądając nawet na tą jego cześć, która jest za wami. Jesteście pełni euforii, bo przód konia tańczy tak, jak wy. Ludzie!!! Wymagacie, żeby koń „rękami” powtarzał ruchy wykonywane przez wasze nogi. Uczycie takiego konia inicjowania ruchu całego ciała poprzez „ręce”. Nie zastanawiacie się nawet nad tym, że ruch „rąk” konia powinien być efektem i konsekwencją ruchu wykonanego przez jego nogi – dokładnie tak samo, jak u istot poruszających się na dwóch nogach. Chcecie nauczyć pracy swojego podopiecznego poprzez naśladownictwo? Wyegzekwujcie, żeby wykonaną przez was taneczną „przeplatankę”, powtórzył zadnimi kończynami.

Większości z was jeździ na koniach albo przeganaszowanych albo zadzierających głowę i szyję. Na koniach wiszących na wodzach albo je wyrywających. Na koniach walczących z wodzami albo kombinujących jak uniknąć ich działania. Na koniach nie reagujących na działanie wodzy albo reagujących w nieoczekiwany przez was sposób. Szukając sposobu na udoskonalenie pracy z koniem, znowu skupiacie się na wykorzystaniu znanych już sobie sygnałów. Sygnałów, do określenia których wystarczą dwa czasowniki: trzymam i ciągnę. I nie zmieni tego pozbycie się albo zmiana wędzidła. Tak samo będziecie trzymać i ciągnąć wodze na zwykłym wędzidle jak i na pelhamie. Na wielokrążku i z czarną wodzą. Na hackamore, na kantarze i na halterze i cordeo. Niewielu jeźdźców ma w sobie tyle pokory, by chcieć się nauczyć nie ciągnąć i wzbogacić słownictwo na linii ręce - przód konia. Wielu jeźdźców owe „trzymam” i „ciągnę”, gdy to nie działa, zamienia na całkowite milczenie swoich rąk i pozbycie się wodzy. I jedni i drudzy z tych jeźdźców nie chcą nauczyć się jak wyczuwać, które mięśnie końskiej szyi są napięte. Nie chcą nauczyć się wyczuwać czy zwierzę siłowo zaciska szczęki, usztywnia potylicę. I na pewno nie chcą nauczyć się rozmawiać z podopiecznym na temat tego, jak ma pracować, by móc rozluźnić szczękę, potylicę i mięśnie szyi. Nie chcą się nauczyć, bo do tego potrzebne jest subtelne działanie oddanymi wodzami. Czyli - po pierwsze, wodzy nie można się pozbyć, a po drugie, nie mogą one być zaangażowane w utrzymywanie ciężaru jeźdźca, w próby wyhamowywania wierzchowca ani w próby siłowego ściągania głowy i szyi konia w dół. Wierzchowiec sam opuści i szyję i głowę, gdy we właściwy sposób zaangażuje zadnią cześć ciała do pracy, gdy wypręży odpowiednio grzbiet i nabuduje mięśnie potrzebne do samodzielnego niesienia głowy i szyi w obniżonej pozycji. Subtelne działanie wodzami, będącymi przekaźnikiem końsko – ludzkiego języka bogatego w fachowe słownictwo, wymagałoby od jeźdźca zaakceptowania faktu, że dotychczasowa praca wodzami była błędna a całkowite pozbywanie się wodzy niewłaściwe.

Dlatego mam ogromny szacunek dla osób, które mają w sobie tyle pokory, że nie boją się usłyszeć, że dla dobra konia powinni zaakceptować fakt, iż ich dotychczasowa wiedza jeździecka nadaje się do dogłębnego skorygowania. Dziękuję wszystkim, którzy uczestniczyli w spotkaniach w Rybniku i Poznaniu. Szczególnie dziękuję Anicie, Basi, Klaudii, Magdzie i Monice.




środa, 10 stycznia 2018

WODZE I WĘDZIDŁO


Wędzidło i wodze to „dziwne” pomoce do komunikacji z koniem. Powinny być tylko i wyłącznie „narzędziami” w rękach człowieka. Wierzchowiec nie ma prawa ich używać. Nie ma prawa wieszać się na nich, wyszarpywać i wykorzystywać do walki i „kłótni” z opiekunem. Wodza nie powinna służyć jako lina do przeciągania. Jednak to zwierzę powinno naprężać wodze i określić stopień tego naprężenia. Powinien to zrobić wierzchowiec, ponieważ to on wie najlepiej przy jakim naprężeniu wodze i wędzidło nie zdają mu bólu. To on wie przy jakim naprężeniu wodze są przekaźnikiem informacji od jeźdźca, a nie podporą dla jego ciężaru albo narzędziem tortur. To koń powinien naprężać wodze, ponieważ możliwość ich naprężenia jest efektem pchającej pracy zadnich kończyn zwierzęcia, efektem podstawienia przez niego zadu i prężenia grzbietu. Naprężenie przez konia wodzy, czyli inaczej złapanie przez niego kontaktu, jest możliwe tylko przy prawidłowym rozłożeniu ciężaru ciała zwierzęcia.

Jeżeli to jeździec napręża wodze to znaczy, że żadne z wyżej wymienionych elementów pracy u konia nie występują. Jeżeli to jeździec napręża wodze to oznacza, że w pracę wodzami chce włożyć siłę i nie ma pojęcia o pracy dosiadem i łydką. Wszystkie wielokrążki, pelhamy i dodatkowe wodze zakładane zwierzęciu podczas pracy, potwierdzają tą tezę. Koniowi wielokrążki i inne patenty nie są potrzebne do komunikacji i zrozumienia jeźdźca.




Jest jednak cienka granica między naprężaniem wodzy a wiszeniem na nich przez wierzchowca. Tylko owo prawidłowe ustawienie i zrównoważenie ciała konia da mu szansę na nie przekraczanie tej granicy. Ale to człowiek musi tak pokierować koniem, by prawidłowo ustawił i zrównoważył ciało podczas pracy. Wierzchowiec sam tego nie zrobi.




Koń nie dość, że powinien używać wodzy i wędzidła jako narzędzia do przepychanek z opiekunem, to nie powinien też stawiać nawet najmniejszego oporu, czując pracę rąk człowieka poprzez te pomoce. Jak to poczuć? Wystarczy trochę wyobraźni. Działające w kącikach ust wędzidło powinno przypominać zagłębianie go w miękkim maśle, a nie próbę przekrojenia nim surowej marchewki. „Rozmawiające” z szyją wierzchowca wędzidło i wodze powinny przywodzić na myśl otwieranie drzwiczek na dobrze naoliwionych zawiasach. Lekko pociągniesz - a one suną same. Wodze i wędzidło nie powinny napotkać oporu jaki stawia łuk, gdy go naginamy do założenia cięciwy. Nie powinny napotkać oporu jaki stawia gruba gałąź, gdy chcemy ją złamać. Albo mocna sprężyna, którą owszem ugniemy ale po odpuszczeniu siły zaraz wraca do pierwotnego stanu.

Każdy opór konia na działające wodze oznacza, że ma napięte jakieś mięśnie w swoim ciele. A to pierwszy krok do zawieszenia się. Jednak to człowiek musi dać zwierzęciu szansę na to, by nie stawiało oporu. Człowiek musi stworzyć takie warunki pracy i warunki dla pracy ciała konia, żeby tenże mógł nie korzystać w żaden sposób z kiełzna. Przede wszystkim jeździec musi pozostawić ręce i wodze na tyle oddane do przodu (oddane wodze nie oznaczają zupełnie luźnych), żeby wierzchowiec mógł wyciągać szyję w przód, by lekko naprężyć owe wodze. Te naprężone wodze człowiek powinien poczuć na bliższym paliczku palca serdecznego każdej dłoni. Człowiek powinien poczuć bardzo lekkie ciągnięcie za te paliczki. Ten ciężar na palcach powinien być taki, żeby nie prowokował nas do siłowego ich zaciskania. Ten ciężar nie powinien przypominać próby siłowego odgięcia zagiętego palca. Ten odczuwany na palcach ciężar ciężar w żaden sposób nie powinien przypominać przytrzymywania albo podtrzymywania czegoś ciężkiego. Ten ciężar powinien być porównywalny do ciężaru samych wodzy z wędzidłem.

Żeby dać zwierzęciu szansę na naprężenie wodzy, człowiek sam nie powinien ich ciągnąć do siebie i nie powinien pracować poprzez takie ciągnięcie. Jeździec nie powinien wędzidłem i wodzami naginać szyi konia, ani jego głowy w dół. Jeździec nie powinien pracować tak, jakby przyciągał do siebie koński pysk. Przez taką przyciągającą pracę jeźdźca wodzami, jego podopieczny „skraca” szyję. Chowa ją między łopatki, co przypomina chowanie przez człowieka szyi w ramiona. Mięśnie schowanej szyi stają się napięte, a sama szyja zostaje pozbawiona możliwości swobodnego i miękkiego zginania się. Ta sztywność mięśni powstaje w całej szyi i głowie, począwszy od szczęki, nasady uszu, poprzez potylicę aż do kłębu. Spięcia powstają przy ganaszach, łopatkach i w dole szyi. Wszystko to spowodowane jest bólem, jaki zadają zaciągnięte wodze i wędzidło. Napięcia i sztywność w szyi powstają również dlatego, że wierzchowiec zaczyna bronić się przed wędzidłem, wodzami i rękami jeźdźca. Bronić się przy pomocy siły. Walcząc z jeźdźcem i szukając ucieczki od bólu, koń nie jest w stanie rozluźnić mięśni, ani potraktować działania wodzami i wędzidłem jako przekaźnika informacji. Wodze, naprężane przez jeźdźca i siłą zaciąganie w kierunku jeźdźca, zawsze będą traktowane przez wierzchowca jako narzędzie do walki. A jak walka trwa to cała „praca” z koniem skupia się na rozstrzygnięciu kwestii – kto silniejszy? Większość jeźdźców wszystkie informacje próbuje przekazać takimi zaciągniętymi wodzami i są oni przy tym niezmiernie zdziwieni, że koń nie odpowiada tak, jakby tego oczekiwali.

Oczywiście napięcia w szyi przekładają się na całe ciało wierzchowca. A spięcia w całym ciele przekładają się na brak zaangażowania zadu do pracy. Mimo to, większość jeźdźców nie wyobraża sobie pracy z koniem bez ciągnięcia za wodze. Abstrakcją jest myślenie, że wodze trzeba podopiecznemu „oddawać”. Nie wyobrażalne dla jeźdźców jest to, że można cokolwiek od konia wyegzekwować bez ciągnięcia za wodze.

Jeździec nie powinien przy pomocy zaciągniętych wodzy zmuszać konia do zwolnienia tempa albo zatrzymania się. Jak więc „wyhamować” konia bez ciągnięcia wodzy do siebie? Jeździec musi nauczyć się poprosić o to konia dosiadem, biodrami i ciężarem w strzemionach. A przede wszystkim ma do dyspozycji mięśnie brzucha. Jeżeli biodrami i dosiadem jeździec ma przesyłać sygnały zwalniające, to w odpowiedzi na jakie sygnały zwierzę powinno podstawiać zad i angażować pracę tylnych nóg? Oczywiście na sygnały dawane łydkami. Dla wielu jeźdźców jest to wiedza nie do ogarnięcia ponieważ całe jeździeckie życie uczono ich, że biodrami i dosiadem trzeba konia pchać. Wielu jeźdźców w ogóle nie nauczono komunikacji z koniem poprzez pracę łydkami. A tych, których nauczono - używają ich jako pomoce pchające, a nie jako pomoce „rozmawiające” o zaangażowaniu zadu.

Problem z komunikacją z wierzchowcem na oddanych przez jeźdźca wodzach polega jednak na tym, że większość koni jest już nauczona nieprawidłowej pracy na tychże. Dla większości koni wędzidło i wodze to narzędzie zadające bólu, z którymi trzeba walczyć albo kombinować, jak zmniejszyć ich działanie. Dla wielu koni wodze są narzędziem do walki z człowiekiem. I niestety nie wystarczy, że jeździec zastosuje się do moich porad dotyczących jego pracy na końskim grzbiecie. Nie wystarczy, że jeździec odda wodze, uaktywni dosiad do rozmowy z podopiecznym o tempie marszu i zaangażuje swoje łydki do rozmowy z zadnią częścią dosiadanego wierzchowca. Większość wierzchowców należy równocześnie oduczyć dotychczasowych reakcji na wodze i poprzez wodze. Te zwierzęta trzeba nauczyć, by nie używały wodzy tylko je lekko naprężały. Wielu jeźdźców ma nadzieję, że kiedy oni coś zmienią w swojej pracy na lepsze, to koń od razu sam z siebie też poprawnie i lepiej zareaguje. Niestety nie. Oddane przez jeźdźca wodze, wierzchowce (te opisane przed chwilą) nadal będą wykorzystywały do walki z człowiekiem i do uwieszania się na nich.

Koń, który uwiesza się na wodzach, ma przeciążony przód ciała. Opierając się na naszych rękach poprzez wodze, oddaje nam do niesienia część swojego ciężaru. Wierzchowiec tworzy sobie z nas jakby „piątą nogę”. Problemem nad budowaniem nowej, lepszej komunikacji na wodzach jest też to, że nie można zwierzęciu nagle „odciąć” tej „piątej nogi”. Zabranie jej zwierzęciu można porównać do sytuacji, kiedy trzymasz kogoś na skraju przepaści, by w nią nie wpadł. Puszczając tego kogoś, zostawiasz go z problemem samego. Ten ktoś musi sam sobie poradzić z brakiem równowagi nad przepaścią. Wierzchowiec, po drastycznym zabraniu możliwości oparcia się na wodzach i rękach jeźdźca, czuje się podobnie. Musi sam sobie poradzić z brakiem równowagi. Niestety naiwnością jest myśleć, że dzięki rezygnacji jeźdźca z wędzidła i z pracy wodzami, koń ową równowagę odzyskuje. Nie - koń radzi sobie z jej brakiem jeszcze mocniej niż dotychczas, napinając i usztywniając mięśnie i stawy w swoim i tak już napiętym i sztywnym ciele. Nie poradzi też sobie z brakiem równowagi koń, który przestał wisieć na wodzach, bo schował się za wędzidło (czyli koń przeganaszowany). To, że nie czujecie na swoich rękach ciężaru podopiecznego, bo jego broda coraz mocniej zbliża się do jego piersi nie oznacza, że zwierzę jest „miękkie w pysku”, nie oznacza, że jest zrównoważone i nie oznacza, że jest rozluźnione.

Prawidłowa współpraca z wierzchowcem przy pomocy wędzidła i wodzy to trudna sztuka. Trudno się jej nauczyć i trudno nauczyć jej wierzchowca. Nauka takiej współpracy wymaga czasu, ciężkiej pracy i wyczucia. Zdaję sobie sprawę, że droga na skróty – czyli ty naprężasz wodze, ty je ciągniesz i manewrujesz nimi jak kierownicą roweru, jest dużo łatwiejsza. Pamiętajcie jednak, że ta droga to dla konia droga przez męki.


Powiązane posty:
Jeździć "na kontakcie"


środa, 29 listopada 2017

JAKIE WĘDZIDŁO?




W tym poście po raz kolejny poruszę temat pracy na wędzidle. Do napisania go skłoniła mnie lektura dyskusji na pewnym forum jeździeckim. Dyskusji na temat: „jakie wędzidło?”. Okazało się, że jest tam ponad 300 stron rozważań, jakie wędzidła zafundować różnym koniom. Przeczytałam kilkanaście ostatnich stron i się przeraziłam. Wśród rozważań: czy wędzidło zwykłe, czy pojedynczo czy podwójnie łamane, czy z „wąsami”, czy z kółkami, a może pelham, cyganka albo wędzidło typu D, czy plastikowe, gumowe lub smakowe,  i jakiej firmy, były dwa, może trzy nieśmiało rzucone zdania mówiące, że żadne wędzidło nie zastąpi pracy. Tak, wiem, tematem dyskusji było w końcu wędzidło. Jednak rozważania, które tam znalazłam, są dla mnie jednoznaczne z zastanawianiem się jakie wędzidło najlepiej zastąpi brak wiedzy, umiejętności i pracy. Jeźdźcy używają wędzidła jak narzędzia tortur, a rozmawiają o nich jak o cukierkach dla konia – które lepsze i jak podać?

Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli. Nie twierdzę, że rodzaj wędzidła i jego jakość nie ma wpływu na komfort pracy konia. Ma ogromny wpływ- ale nawet najlepsze wędzidło w rękach dyletanta będzie topornym „łomem”, a najzwyklejsze i najtańsze wędzidło w rękach „artysty” będzie skromnym narzędziem pomagającym tworzyć „dzieło sztuki”.

Lubię rysować, malować akwarelką, jednak wiem, że lubić to za mało. Trzeba mieć talent i warsztat, żeby tworzyć piękne obrazki. Nie każdy jest obdarzony talentem ale mając tego świadomość, trzeba zdobywać wiedzę, uczyć się i stopniowo budować techniczny warsztat, żeby stworzone rzeczy miały artystyczną wartość. Nawet, gdybym dostała do ręki ołówki, farbki, pędzelki i papier z najlepszej firmy i za ciężkie pieniądze, bez wiedzy i warsztatu będę tworzyć bohomazy. Z wiedzą i warsztatem, nawet przy pomocy zwykłego i najtańszego ołówka, stworzę rysunek, który zachwyci. Dokładnie tak samo jest z pomocami jeździeckimi, które dostajemy do dyspozycji, by pracować z podopiecznym. Dokładnie tak samo jest z wędzidłem.

Jedna z dyskutantek na owym forum poszukuje wędzidła dla czteroletniego, bardzo czułego konia z predyspozycjami do Grand Prix. Do tej pory jeździła na zwykłym, pełnym, podwójnie łamanym wędzidle i twierdzi, że tragedii nie ma ale koń zaciska szczękę. Przy dalszej lekturze dowiaduję się, że: „z oparciem się na wędzidle mamy jeszcze problem, co wynika po części z wieku i poziomu wyszkolenia nad którym właśnie pracujemy, a po części z jego wrażliwości, miękkiego pyska i skłonności np. do chowania się za wędzidło”. Autorka wypowiedzi twierdzi, że do tej pory pracowała z koniem nad rytmem i rozluźnieniem ale teraz zaczyna pracę nad kontaktem, a to była od początku słaba strona konia, więc szuka pomocy w lepszym wędzidle.

Zastanawiacie się pewnie co mogło mnie w tej wypowiedzi przerazić? Przede wszystkim fakt, że czterolatek chowa się za wędzidło. Dlaczego konie chowają się za wędzidło? Jest to odruch obronny przed boleśnie działającym wędzidłem. Przed silnie działającymi rękami jeźdźca, których tenże używa do siłowego ściągnięcia głowy i szyi konia w dół albo do wyhamowania zwierzęcia. Nie ma innej opcji. Przegięta szyja konia staje się bardzo obolała a jej ułożenie przysparza zwierzęciu ogromny dyskomfort. Żadne zwierzę nie ustawi tak głowy i szyi bez przyczyny, nie zada sobie bólu bez przyczyny. Koń przegina szyję i ucieka z brodą w kierunku własnej piersi, bo ból zadawany wędzidłem musi być tak duży, że wierzchowiec wybiera ból nieco lżejszy- właśnie ból przegiętej szyi.

Chowanie się konia za wędzidło nie jest żadną tendencją, jak sugeruje uczestniczka forum. To raczej akt desperacji. W przegiętej, przeganaszowanej szyi wszystkie mięśnie są napięte, kręgi szyjne nie wyginają się płynnym łukiem tylko zostają „złamane” pod niewygodnym kątem w środkowej swojej części. 



W potylicy koń czuje ból i napięcie, zaciska szczęki. Koń „skraca” szyję chowając ją między łopatki. Ten „ruch” staje się, między innymi, przyczyną całkowitego braku rozluźnienia u nasady szyi. Wierzchowiec taki nie jest w stanie wzmacniać i nabudować mięśni potrzebnych do samodzielnego niesienia szyi. Twierdzenie amazonki, że do tej pory pracowała z koniem nad jego rozluźnieniem i rytmem, świadczy o niewiedzy i braku zrozumienia tego, czym jest owo rozluźnienie wierzchowca. Przy tak ułożonej szyi rozluźnienie się wierzchowca jest niemożliwe. Niemożliwym jest również utrzymanie przez niego rytmu, ponieważ warunkiem wypracowania rytmicznego chodu jest umiejętność konia do samo – niesienia. A przeganaszowane i usztywnione zwierzę nie będzie się „samo niosło”.

Amazonka pisze, że koń ma problem z oparciem się na wędzidle z powodu swojej wrażliwości i miękkiego pyska. Ludzie! Jeźdźcy! Każdy koń jest wrażliwy i ma miękki pysk. Jedyne z czym się zgodzę, to ze zdaniem amazonki, że brak oparcia na wędzidle wynika z jego wieku i poziomu wyszkolenia. Zgodzę się, ponieważ: czterolatek nie jest w stanie pracować przez cały trening na kontakcie. Czterolatek powinien dopiero się tego uczyć. Czterolatek powinien mieć prawo do swobodnego ruchu szyją i głową i do szukania właściwej ich pozycji. Czterolatek z wyciągniętą do przodu szyją powinien uczyć się dopiero łapać wędzidło. Powinien robić to swobodnie i w reakcji na pracę nad zaangażowaniem zadnich nóg do pracy i w reakcji na prężącą w górę pracę grzbietu.



Zmiana wędzidła w takim przypadku w niczym nie pomoże, ani zwierzęciu, ani jeźdźcowi.

Taki czteroletni koń ma jeszcze duże szanse na „odpracowanie” błędów. Jeździec powinien namówić zwierzę na podniesienie głowy, „wydłużenie” jej, rozluźnienie i noszenie przez jakiś czas w poziomie i swobodnie. I wcale nie oznacza to, że należy wodze wypuścić i zrezygnować z pracy na nich. Jeździec powinien popracować nad swoją umiejętnością regulowania tempa wierzchowca przy pomocy ciała i dosiadu, by móc całkowicie zrezygnować z hamującego działania wodzami.

Właśnie przy tej dyskusji pojawił się „głos” mówiący: „Żadne kiełzno za ciebie nie ujeździ konia, a czterolatek nie może być jeszcze ujeżdżony, te lekcje trzeba odrobić”. Ostateczną konkluzją dyskusji było jednak stwierdzenie, że należy celować w wędzidło grube, wypróbować plastikowe i te z najwyższej półki.

Jeśli chodzi o stosunek amazonki do własnych umiejętności, to refleksji nie było: „Z natury jest to niezwykle wrażliwy koń – np. dużo czasu pracowaliśmy nad tym, aby przejścia w dół były płynne bo wystarczyło że o tym pomyślę, a koń od razu się zatrzymywał, jestem w stanie prowadzić go samym dosiadem, a najsubtelniejsze dotknięcie łydką powoduje reakcję..... Rękę mam bardzo delikatną, spokojną i podążającą za koniem...... Wiem co muszę robić treningowo, aby to (chowanie się za wędzidło) poprawić i sukcesywnie pracuję nad tym.....”.

Musicie zdać sobie sprawę z tego, że koń idący od zadu, prężący grzbiet, poproszony dosiadem o przejście do niższego chodu, będzie wykonywał te przejścia bardzo płynnie. Przy pracującej łydce, która informuje zwierzę o konieczności zaangażowania tylnych kończyn przy tych przejściach, nie jest ono w stanie zahamować gwałtownie i od razu się zatrzymać. Nie jest w stanie tego zrobić na etapie nauki. Czteroletni wierzchowiec, który zatrzymuje się gwałtownie, robi to w reakcji na ból zadany wędzidłem i wciśniętymi w grzbiet pośladkami. Z czasem zaczyna reagować tak na samo wspomnienie bólu. Koń amazonki „odczytując” zachowanie jej ciała, po tym jak pomyśli o przejściu do niższego chodu, reaguje zawczasu, zanim poczuje ból. Reaguje zawczasu po to, by uniknąć bólu.


08 grudzień 2017
P.s. Drodzy czytelnicy. Link do tego posta pojawił się na pewnym forum. Dziękuję. Osoba, która go wstawiła wspomniała o innym wpisie bardzo uogólniając i spłycając sens mojej wypowiedzi. A cytat, który wstawiła, nie jest cytatem z mojego posta tylko jej interpretacją mojej wypowiedzi. Zachęcam do przeczytania i własnej oceny tekstu.
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/08/metody-wstepnej-pracy-z-wierzchowcem-i.html 

Powiązane posty:  http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/01/mode-konie.html

Gdyby ktoś z czytelników miał ochotę dowiedzieć się jak pracować z koniem bez używania wodzy jako hamulca, to zachęcam zacząć od podstaw: 
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2015/02/zatrzymaj-sie-koniu.html

Pozdrawiam. Olga




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...