niedziela, 1 października 2017

NIBY KOŃ A "ŻÓŁW"




Wielu jeźdźców jeździ na swoich wierzchowcach w przekonaniu, że im mocniej trzymają podopiecznych i im mocniej trzymają się podopiecznych, tym bardziej są bezpieczni. Przekonani są również o tym, że im mocniej trzymają konia za pysk, im mocniej trzymają „krzyżem” – czyli lędźwiowo-krzyżowym odcinkiem swoich pleców, im mocniej trzymają zaciśniętymi pośladkami i im mocniej trzymają zwierzę kolanami i łydkami, tym lepiej podopieczny posłucha poleceń i tym lepiej je wykona. Wielu jeźdźców i instruktorów jest również przekonanych, że im wolniejsze wypracują tempo ruchu podopiecznego, dzięki tym wszystkim trzymającym „pomocom”, tym lepiej. To przekonanie dotyczy głównie galopu – takiego przysłowiowego ”patataj”. Ale kłusa dotyczy to również - szczególnie ćwiczebnego. Przekonanie o konieczności wypracowania wolnego tempa bierze się pewnie z obserwacji przejazdów jeździeckich par z górnej półki zawodniczej. I jest to całkiem słuszne założenie i właściwa obserwacja, tylko wielu instruktorów i jeźdźców nie przykłada zbytniej uwagi do tego, żeby zaobserwować również ile energii, lekkości i zaangażowanej pracy kończyn jest w ruchu „patataj” konia na przykład z zawodów Grand Prix. Pisząc o tym wcale nie uważam, że każdy jeździec powinien dążyć do takiego poziomu wyszkolenia, ale powinien dążyć do tego, by ruch jego podopiecznego był ruchem szczęśliwego lekkoatlety, a nie ruchem robota. Ruch konia powinien mieć lekkość i sprężystość przypominającą radosne podskakiwanie szczęśliwego dziecka. Prawidłowy i energiczny ruch konia, z prawidłowo ustawionym ciałem, prawidłowo zrównoważonym, z rozluźnionymi mięśniami i stawami, jest niezbędny dla zachowania zdrowia zwierzęcia do ostatnich jego dni. Niestety mało który z jeźdźców myśli o końskiej starości, o tym jaka będzie jej jakość. Najważniejsze, że teraz nic podopiecznemu nie dolega - galopuje i skacze i chętnie chodzi w teren. Chętnie, bo przecież w terenie pędzi- gdyby nie był chętny to trzeba by pewnie go pchać. Jednak założenie, że zwierzęciu nic teraz nie dolega oparte na tym, że niczego człowiek nie zauważa, może być błędne. Niewielu jeźdźców „widzi” napięcia mięśni i stawów swoich wierzchowców, niewielu „widzi” krzywizny ciała, brak równowagi, a nawet kulawizny podopiecznego. A często, nawet gdy jeździec zauważy jakiś problem, to „uruchamia” argument: „mój koń tak ma”.Myślenie takie dominuje szczególnie wówczas, gdy podkucie podopiecznego i liczne wizyty lekarza weterynarii nie przyniosły oczekiwanej poprawy, i gdy jeździec nie ma wiedzy i innego pomysłu, by rozwiązać problem.

Tak bardzo mnie kusi, żeby wstawić filmiki obrazujące wam różnicę w ruchu „szczęśliwego konia lekkoatlety” i „konia robota”. Nikt jednak nie zgodzi się na to, by przedstawić jego zmagania z koniem jako negatywny przykład. Spróbujcie sami poszukać w internecie różne przejazdy i porównać ruch koni. Konie roboty wyglądają tak, jakby postawienie każdego kroku sprawiał im niewiarygodny wysiłek. Każdy ich krok jest pchnięty przez jeźdźca również z niemałym wysiłkiem. Konie takie szurają kopytami po podłożu, stawiają drobne kroki, często w galopie wpadają w czterotakt (czyli podkłusowują tylnymi nogami), a stawy ich zadnich kończyn prawie się nie zginają. Konie roboty są zazwyczaj też przeganaszowane i wiszą na wodzach. Takie pchane i trzymane konie sprawiają wrażenie „schowanych w sobie”, schowanych jak żółw w skorupie. Dlaczego ludziom odpowiada jazda na takich schowanych, trzymanych i sztywnych wierzchowcach? Bo na takich zwierzętach da się bez problemu wysiedzieć bez względu na to, jak się w siodle usiądzie. Dlatego stłamszenie, zduszenie i spłaszczenie ruchu konia leży w interesie wielu jeźdźców.

Na YouTube wstawiłam animację własnej produkcji na temat aktywnego dosiadu i sposobu anglezowania. Budzi ona spore emocje i prowokuje do nieprzychylnych wpisów. Odpowiedziała na nie pewna osoba, zacytuję: „Wszystkim ekspertom, którzy podważają ten ciekawy wykład proponuję usiąść na elektrycznego konia o wrażliwym krzyżu (a nie zajechanego Maciusia z rekreacji). W strzemionach, bez nich, na oklep, z siodłem jak wolicie. Zaciśnijcie pośladki, uda, kolanka i walnijcie parę razy konikowi po plecach. Parabola Waszego lotu w dół będzie bardzo imponująca”. Żeby tego doświadczyć nie jest nawet potrzebny „elektryczny” koń. Wystarczy taki, który idzie energicznie od zadu. Na wierzchowcu rozluźnionym i sprężystym, zaciskanie przez jeźdźca jakiejkolwiek części swojego ciała nie pomoże w wysiedzeniu na jego grzbiecie. A już na pewno przy trzymaniu się kolanami, łydkami, udami czy wodzami człowiek nie będzie w stanie przekazywać zwierzęciu jakichkolwiek informacji. Poza tym, każde napinanie przez jeźdźca któregokolwiek z mięśni po to, by wyegzekwować od podopiecznego wykonanie polecenia, blokuje i usztywnia konia. W pracy z koniem jeździec może całkowicie obyć się bez napinania mięśni – nawet pośladków. Jeżdżąc z napiętymi pośladkami, pchając nimi konia, jeździec porusza się na jego grzbiecie i w siodle jakby wycierał dno miski. Na koniu samo – niosącym, rozluźnionym, energicznym i pracującym od zadu, jeździec porusza się tak, jakby płynął i unosił się na fali. Żeby wierzchowiec mógł pracować tak, by człowiek za jego ruchem podążał "meniskiem wypukłym”, a nie „ wklęsłym”, trzeba pomóc mu „wyjść ze skorupy” (to a propos porównania do schowanego żółwia). Trzeba również chcieć na nowo nauczyć się siedzieć w siodle, nauczyć się aktywnie siedzieć przy nowym sprężystym niesieniu przez wierzchowca.

Jak zacząć pracować nad zmianą ruchu konia ze sztywnego na rozluźniony i samo – niosący? Sztywne i trzymane konie mają zazwyczaj przykurczoną szyję, jakby schowaną między łopatki. Przypomina to trochę sytuację, gdy człowiek podciągnie w górę ramiona i „szyja mu w nich znika”. Tyle tylko, że u człowieka wystarczy jak opuści on ramiona, by szyja „odzyskała swoją długość”. Wierzchowca trzeba poprosić, żeby wydłużył, wyprostował i wyciągnął szyję „spomiędzy łopatek”. Jak to zrobić? Niewiele da wypuszczenie wodzy tak, by zwisały. Na nic nie zda się praca z koniem bez owych wodzy. Koń musi wydłużyć szyję w ramach pomocy. Owszem, jeździec musi stopniowo wydłużać wodze i oddawać ręce do przodu, żeby dać zwierzęciu szansę na wykonanie polecenia, ale to pracujące łydki jeźdźca powinny wysyłać polecenie: „wydłuż szyję”.Inaczej mówiąc, powinny prosić: „wyciągnij „żółwiu” głowę ze skorupy. Taka wyciągnięta szyja powinna być „miękka” i rozluźniona. Samo jej wydłużanie to tylko część pracy – zachęcam do przeczytania postu pod tytułem: 
„Zginanie końskiej szyi.

Niedawno niewidoma zawodniczka z Polski, Joanna Mazur, zdobyła złoty medal w biegu na 1500 metrów podczas Mistrzostw Świata. Może ktoś z was oglądał? – wspaniałe osiągnięcie. Osoby niewidome biegną z partnerem. Łączy ich króciutka tasiemka przyczepiona do nadgarstków. To na co chcę zwrócić uwagę to moment przekroczenia mety. Partnerzy biegną równym rytmem i tempem ale to zawodniczka musi przekroczyć linię mety jako pierwsza. Musi wbiec na metę ułamek sekundy przed swoim partnerem.



Zgranie pracy partnerów w takiej parze jest imponujące. Taką zgraną parę musi też tworzyć jeździec ze swoim wierzchowcem. Ale to koń jest w tej parze „zawodnikiem”, a człowiek jego parterem. Musicie sobie wyobrazić, że każdy krok konia to moment przekraczania mety. I na tą metę koń musi „wpaść” pierwszy, a wy tuż tuż za nim. Wierzchowce jednak wcale nie są skore do bycia tym „partnerem z przodu”. Trzeba je do tego zachęcać i namawiać tak samo, jak do wydłużania szyi. Podkreślam - zachęcać i namawiać do przekroczenia mety, a nie popychać. Kluczową sprawą w namawianiu podopiecznego do minimalnego wyjścia do przodu jest postawa jeźdźca. Musi ona sugerować: ja zostaję lekko z tyłu, czekam aż ty pierwszy przekroczysz linię mety. I właśnie to bycie partnerem, który podąża za towarzyszem z minimalnym opóźnieniem, jest tym przysłowiowym podążaniem za ruchem konia. Nie jest nim zamaszyste wycieranie biodrami siodła czy grzbietu podopiecznego. Podążaniem za ruchem konia nie jest też bezmyślne pozwalanie jemu na wożenie człowieka jak i gdzie mu się podoba. Niestety, niejeden jeździec ma w siodle postawę przypominającą rzucanie się klatką piersiową na taśmę na linii mety, rzucanie się, by przerwać ją jako pierwszy.

Kto z was widział i zna sport zwany curling? Ten sport nasuwa mi kolejne porównanie. Zawodnicy mają za zadanie puścić ślizgiem na lodowym torze kamień, by dotarł do tarczy. Zawodnicy nadają temu kamieniowi kierunek i tempo i puszczają, by sam dotarł do celu. 



Tak powinien chodzić koń. Nie dosłownie oczywiście. Nie ma on ślizgać się na lodzie ale poproszony o ruch, poproszony o dane tempo i rytm w tym ruchu, powinien sunąć sam. Sunąć jak ten kamień na lodowym torze. Zawodnicy danej drużyny nie ingerując w ruch kamienia stwarzają mu tylko jak najdogodniejsze warunki, by mógł dotrzeć do celu. Takie same zadania powinny przyświecać pasażerowi na końskim grzbiecie, czyli stworzenie jak najdogodniejszych warunków do tego, by podopieczny mógł swobodnie i bez siłowej presji biec. A te dogodne warunki to prawidłowa postawa jeźdźca i konia, zrównoważenie ciała jeźdźca i konia, rozluźnienie mięśni oraz stawów jeźdźca i konia.

P.S. Nie jest łatwo przestawić się z jazdy na „koniu trzymanym” na jazdę na wierzchowcu, który sam się niesie, który swobodnie i sprężyście sunie. Taki koń, niczym nie trzymany, wydaje się być zwierzęciem bez kontroli. Takie uczucie towarzyszy jeźdźcowi w chwilach, gdy wierzchowiec po raz pierwszy czy drugi „rozbuja” energicznie swojego pasażera.

„Miałam problem żeby puścić biodra, ten ruch był szybki i to mnie przerażało, a znając Tygryska ja generalnie nie do końca mu ufam i wiem że może znienacka coś wykombinować. I myślę, że muszę mu zaufać, pozwolić żeby mnie " rozbujał ". Bo jak go pcham to mam pseudo uczucie, że mam go pod większą kontrolą...ale ten ruch od mojego pchania okazuje się sztywny tylko czasem rozluźniony, a dzisiaj to był super niosący się koń, i tylko ja nie mogę mu przeszkadzać.. ..muszę to sobie poukładać. Musze pozbyć się strachu bo strach to moja spina, która przekłada się na konia, kurczę wiem a nie potrafię nad tym zapanować”.

W późniejszych etapach pracy energiczny ruch zwierzęcia pomaga jeźdźcowi rozluźnić się i zaufać podopiecznemu.

„Ten ruch był taki....dał mi dużo radości i pewności – w sensie zaufania. Jakby klacz oddala mi się „od ręki”. Jeśli chodzi o ruch w galopie, to musiałam puścić mięśnie miednicy, żeby popłynąć z koniem”.

„Ruch, którym poruszał się wałaszek, kiedy wszedł na kontakt w żaden sposób nie wzbudzał mojego niepokoju, wręcz przeciwnie, poczułam się dzięki niemu pewniej w siodle, ustabilizował się mój dosiad. Czułam wtedy, jakbym rozmawiała z koniem ludzkim językiem, konkretna wymiana zdań, bez pytań w stylu: Weronika czy mogę przejść do stępa, a czy może mogę iść nie tą trasą, którą chcesz?....jest to uczucie porozumienia z koniem, pewności siebie, że koń mnie posłucha. Myślę, że na pewno trzeba się nauczyć jeździć na kontakcie, jednak ruch, którym poruszał się wtedy wałaszek był wygodny, inny niż zawsze, wystarczy się do niego przyzwyczaić, człowiek sam podąża "za koniem" na jego grzbiecie - myślę, że nie musiałam się tego ruchu uczyć”.


poniedziałek, 18 września 2017

GODZINA SZÓSTA A USTAWIENIE CIAŁA KONIA




Każdy jeździec wie, a przynajmniej powinien to wiedzieć, że koń prowadzony na łukach musi wygiąć się wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Wierzchowiec powinien ustawić ciało tak, by wygięty wraz z ciałem jego kręgosłup idealnie „pokrywał się” z linią pokonywanego zakrętu. Przy tym wygięciu tylne kończyny zwierzęcia powinny kroczyć dokładnie torem przednich. To wiedza teoretyczna, którą można znaleźć w prawie każdej książce o tematyce jeździeckiej.


Jak jednak wygląda jeździecka praktyka? Konfiguracje ustawień ciała konia podczas pokonywania łuków, jak i zresztą odcinków prostych jakie udało mi się zaobserwować, są przeróżne.  





Rzadko kiedy widywałam prawidłowe ustawienie ciała konia podczas pracy pod jeźdźcem. Mało kto z jeźdźców i niestety instruktorów zwraca uwagę na ten aspekt pracy na koniu i z koniem. Kiedy obserwuję wysiłki jeźdźców to widzę, że najważniejszymi celami jazdy jest zmiana chodów – byle jaka ale ważne, żeby koń po jednym sygnale: ruszył, przeszedł do kłusa, przeszedł do galopu. Inne „ważne” cele to pokonanie trasy wzdłuż „ściany”, trawy, płotu i na leśnej ścieżce – i znowu obojętnie jak, byle jakoś pokonał ową trasę w odpowiedzi na pchanie biodrami przez jeźdźca, ściskanie piętami i odciąganie albo przepychanie wodzami. No i cele dla bardziej zaawansowanych jeźdźców: przejechać przez drążki – byle jak ale najważniejsze, żeby w miarę trafić na środek pierwszego z nich (reszta jakoś pójdzie), przeskoczyć jakoś przez przeszkodę no i ściągnąć tą niepokorną szyję i głowę wierzchowca w dół. Pokrzywione konie (jak na załączonych obrazkach) pokonują trasy, drążki i przeszkody z „przyklejaną” brodą do swojej piersi, z wlepionym w ziemię smutnym wzrokiem, usztywniając przy tym coraz mocniej swoje ciało i coraz mocniej blokując pracę mięśni i stawów.

Zachęcam was do tego, żeby zmienić priorytety w pracy z koniem i jako najważniejsze cele obrać prawidłowe ustawienie ciała konia, jego rozluźnienie i zrównoważenie. Wówczas wasze wspólne przejazdy, najazdy i skoki nabiorą jakości, a oczy konia staną się radosne i będą mogły obserwować horyzont. Na pewno przy tych priorytetach praca z koniem jest trudniejsza i długo trzeba czekać na spektakularne efekty, ale rezygnujecie wówczas z bylejakości końskiej pracy dla dobra i zdrowia tych pięknych zwierząt. Taki sposób jazdy da się wdrażać i promować wszędzie: wśród sportowców, wśród tych, którzy tylko rekreacyjnie jeżdżą w teren i w szkółkach.

Wielu z jeźdźców nie ma szans pojeździć i uczyć się jazdy konnej na koniach, które znają i rozumieją sygnały korygujące ich ustawienie, rozluźnienie czy zrównoważenie. Większość z was kupuje, dzierżawi czy wsiada w szkółce na konie pokrzywione i chodzące już na pamięć z tą krzywizną ciała, z napięciami i brakiem równowagi. Gdyby jednak ktoś z was chciał popracować nad „nowymi” priorytetami, to musi zdać sobie sprawę z tego, że „krzywego” konia najpierw trzeba wyprostować, a dopiero potem wygiąć w nowy, prawidłowy sposób czyli łagodnym łukiem wokół wewnętrznej łydki.

Jak wyprostować końskie ciało? I tu docieramy do tytułu postu czyli „godziny szóstej”. Musicie wyobrazić sobie, że ciało konia to dwie wskazówki zegara, które powinny być ułożone w idealnie prostej linii i co najważniejsze, zawsze wskazywać godzinę szóstą. Musicie więc nauczyć się równocześnie prosić przód podopiecznego (duża wskazówka) i jego zad (mała wskazówka) o ustawienie się w równej linii i prowadzić owe „wskazówki”, „goniąc” godzinę szóstą za przestawiająca się tarczą zegara. Co to dokładnie oznacza? Pomyślcie, że na waszej trasie przejazdu ułożone są tarcze zegara i to w taki sposób, żeby ową trasę wskazywała właśnie godzina szósta.


Z tym, że prosząc konia o ustawienie owych wskazówek należ brać pod uwagę kłodę wierzchowca – od klatki piersiowej po ogon. Szyja i głowa nie „wchodzi w skład” dużej wskazówki. Wprawdzie i szyja i głowa powinny być ustawione w jednej linii ze „wskazówkami”, ale ich ustawienie musi być efektem ustawienia „godziny szóstej” przez resztę ciała.

Wrócę teraz do rysunków z krzywiznami ciała konia. Pamiętajcie jednak, że są to przykłady tego jak końskie ciało może powyginać się w trakcie pracy pod jeźdźcem. Każdy z was musi sam wyczuć co i jak pokrzywiło się u waszego podopiecznego albo skorzystać z pomocy osoby przyglądającej się wam z boku (wewnętrznego i zewnętrznego), z przodu i z tyłu.

Pierwszy przykład (rys 1 i 2) to najbardziej powszechne sytuacje. I prawdę mówiąc najłatwiejsze do skorygowania ponieważ ciało konia (od klatki piersiowej do zadu) ustawione jest w linii prostej. Czyli mamy dużą i małą wskazówkę ułożone w sposób na daną chwilę pożądany. Problem polega tylko na tym, że owe „wskazówki” ustawione są na godzinie pięć minut po siódmej przy jeździe w lewo i za pięć minut piąta przy jeździe w prawo.



Cały proces naprawczy przy sytuacji, gdy zad konia „wpada” do wewnątrz a przód „wypada” na zewnątrz, polega na poproszeniu wierzchowca, by równocześnie przestawił zad lekko na zewnątrz, a przód lekko do wewnątrz łuku. Należy jednak pamiętać, że sygnały informujące muszą „pchnąć” „wskazówki” na właściwe miejsce czyli na dwunastkę i szóstkę. Nie dopuszczalne są próby przeciągnięcia „dużej wskazówki” na dwunastkę za pomocą wewnętrznej wodzy. Słowo: „pchnąć” w przedostatnim zdaniu zamknęłam w cudzysłów, ponieważ tak naprawdę to jeździec nigdy niczego nie powinien u zwierzęcia pchać w sposób dosłowny, tylko musi poprosić o wykonanie polecenia.

Nie można jednak poprzestać na tej korekcie ustawienia, ponieważ koń przy następnym kroku powróci ciałem do krzywizny. Prosząc zwierzę o przestawienie „wskazówek” na godzinę szóstą, wykorzystujemy do przekazania informacji zewnętrzną wodzę, której koniecznie należy przypisać rolę pomocy „rozmawiającej” z łopatką konia, a nie z mordą czy jego szyją. Wykorzystujemy też wewnętrzną łydkę, którą należy wyraźnie cofnąć do tyłu, żeby jak najbardziej precyzyjnie wskazać zwierzęciu tą część ciała, którą ma przestawić. Wykorzystując te same pomoce, jeździec powinien na całej trasie prosić podopiecznego o przestawianie wskazówek, by, jak już wyżej napisałam, podążać za godziną szóstą w przestawiającej się tarczy zegara. Wielu z was na pewno pomyśli, że tak się nie jeździ, że to wbrew zasadom prowadzenia konia, że na łukach cofnięta powinna być zewnętrzna łydka. Owszem, zasada ta obowiązuje, gdy ciało konia nie jest pokrzywione. Dla potrzeby chwili i po to, żeby przekazać zwierzęciu konieczne informacje, niezbędne jest w tej sytuacji cofniecie wewnętrznej łydki.



Wielu jeźdźców i instruktorów, zdając sobie sprawę, że wypadanie konia łopatką na zewnątrz łuku „idzie w parze” z nadmiernym zgięciem szyi konia do wewnątrz, przy pomocy siły i patentów ustawia głowę, szyję i łopatki konia na godzinę dwunastą. Daje to jednak mierny efekt i wymusza na zwierzęciu konieczność „zbudowania” innej krzywizny, przy której zad konia nadal idzie po węższym – wewnętrznym łuku.




Zachęcam was do skontrolowania ścieżki marszu zadu konia. Wystarczy, by instruktor spojrzał na jeżdżącą parę od tyłu i od przodu, a nie tylko z boku. Ważne jest też, żeby skontrolować to w każdym z chodów, bo w każdym z nich krzywizny ciała konia mogą być inne. Jeżeli jeździcie bez instruktorów, poproście kogoś życzliwego o sfilmowanie waszych jeździeckich wysiłków z każdej ze stron.

Druga „popularna” krzywizna ciała konia to przykład z trzeciego i czwartego obrazka z początku postu. Koń wpada łopatką do wewnątrz koła, zacieśniając je. Wielu jeźdźców niestety nie myśli wówczas o konieczności wyprostowania ciała konia tylko starają się przepchnąć wierzchowca piętą na szerszy łuk albo przeciągnąć przy pomocy zewnętrznej wodzy, co potęguje tylko zgięcie szyi na zewnątrz i mocniejsze napieranie łopatką do wewnątrz. Próby siłowego zrównania w jednej linii głowy, szyi i łopatek konia spowoduje, że podopieczny będzie mocniej napierał całym ciężarem na wewnętrzna rękę i łydkę jeźdźca, zmuszając opiekuna do siłowego podtrzymywania go.

Prawie cała praca nad wyprostowaniem ciała konia, w tym przypadku powinna skupić się po wewnętrznej stronie zwierzęcia. Przy wszystkich krzywiznach powstają w ciele konia potężne napięcia mięśni oraz stawów i blokowany jest ich ruch. Bez rozluźnienia odpowiednich mięśni na wyprostowanie ciała konia nie ma w tym przypadku szans. Przede wszystkim należy „zgrać” ze sobą pracę wewnętrznej wodzy i wewnętrznej łydki jeźdźca, która powinna być głównie pracą rozluźniającą. Jeździec musi wewnętrzną wodzą poprosić zwierzę o rozluźnienie mięśnia z wewnętrznej strony szyi, tuż u jej nasady. Niestety nie można ciągnąć tej wodzy do tyłu równolegle z szyją zwierzęcia, ponieważ taki ruch tylko sprowokuje podopiecznego do umocnienia napięcia mięśnia, żeby skontrować wysiłki jeźdźca. Wodza powinna być poprowadzona ruchem ręki przypominającym gest: „zapraszam do wejścia”. Wodza powinna „ruszać” wędzidłem w poprzek pyska, a nie tak, by naciągało kącik „ust” zwierzęcia. Prośba przekazywana w ten sposób, krótkimi i powtarzanymi pociągnięciami, powinna brzmieć: „rozluźnij szyję”. Przy tej pracy wodzą, jeździec powinien wewnętrzną łydką przekazać podopiecznemu dwie informacje: „rozluźnij mięśnie brzucha i mimo działającej do wewnątrz wodzy, nie zmniejszaj koła – nie zacieśniaj łuku”. Obie pomoce: wodza i łydka działając w ten sposób, „formułują” kolejny przekaz dla wierzchowca: „nie rozpychaj się” wewnętrzną łopatką i przestaw przód ciała na szerszy łuk”. Żeby zwierzę dokładnie zrozumiało jaką część jego ciała chcemy prawidłowo ustawić, bardzo pomocnym będzie wskazywanie wewnętrznej łopatki bacikiem ujeżdżeniowym. Operując porównaniem godzinowym, w tej danej sytuacji koń ustawia swoje ciało na godzinę za pięć minut godzina szósta podczas ruchu w lewą stronę. Oraz pięć minut po szóstej przy jeździe w prawo. Zadaniem jeźdźca jest namówienie konia by przesunął „dużą wskazówkę” na dwunastkę na tarczy zegara, przy utrzymaniu „małej wskazówki” na szóstce.

Powiązane posty:


niedziela, 27 sierpnia 2017

METODY WSTĘPNEJ PRACY Z WIERZCHOWCEM - I CO DALEJ?


Wielu jeźdźców, po jakimś wstępnym etapie jeździeckiej przygody, decyduje się na kupno własnego konia. Często jest to zwierzę bardzo młode, które trzeba zajeździć i nauczyć od podstaw pracy pod jeźdźcem. Każdy młody wierzchowiec jest koniem „szczególnej troski”. Teoretycznie takimi zwierzętami i pracą z nimi powinny zajmować się osoby mające w tym temacie spore doświadczenie. Z drugiej strony, to doświadczenie trzeba w jakiś sposób zdobyć. Jestem więc daleka od krytykowania pomysłu kupna „młodziaka”, tym bardziej, że konie z doświadczeniem jeździeckim potrafią być tak bardzo zepsute, zmęczone, pokrzywione i spięte, że pisząc przy nich przymiotnik: „doświadczone”, trzeba go wziąć w cudzysłów i dopisać: „przez los”. „Świeżo upieczonego” właściciela wierzchowca czeka ogrom pracy z każdym z tych koni. Z tym, że przy pracy z wierzchowcem młodym, jeszcze „niezepsutym”, każdy błąd i niepowodzenie w szkoleniu człowiek może przypisać tylko i wyłącznie sobie. Dlatego ta troska o młode zwierzę powinna być w pewien sposób szczególna.

Nowi właściciele młodych koni, podświadomie zdając sobie sprawę ze szczególności misji uczenia tychże, sięgają po „metody” pracy takie jak na przykład: siedem gier, join up. Niedawno dzięki czytelniczce dowiedziałam się o metodzie Art2 Ride: metoda pracy w dolnym ustawieniu głowy i szyi. Teoretycznie rzecz biorąc, opuszczanie głowy i szyi przez wierzchowca to bardzo pozytywny objaw. Poszukałam w internecie informacji na temat tej metody, pooglądałam zdjęcia i filmy. Odniosłam wrażenie, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że opuszczanie głowy i szyi u podopiecznych może mieć różne przyczyny i przynosić różne konsekwencje. Bezwiedne i bezwładne zwieszenie szyi konia jeźdźcy traktują jako pozytywny objaw. Traktują jako cudowny środek, prowadzący do zaangażowania zadu wierzchowca, rozciągnięcia mięśni grzbietu i prężenia go w górę.

Zróbcie proste ćwiczenie. Wyobraźcie sobie, że zarzucacie sobie na plecy ciężki worek, pełen na przykład ziemniaków, żeby przenieść go z miejsca na miejsce. Jeszcze lepiej byłoby, gdybyście mogli naprawdę taki worek przez chwilę na plecach ponieść. Zauważcie jak prężycie i zaokrąglacie plecy, żeby ułatwić sobie niesienie ciężaru. Zauważcie również, że postawa z zaokrąglonymi plecami wymusza opuszczenie przez was głowy. Koń niosący pasażera powinien taką pozycję przyjąć i opuszczanie przez niego głowy musi wynikać z zaokrąglenia grzbietu. W drugiej części ćwiczenia opuśćcie bezwładnie głowę w dół i pomaszerujcie kawałek z tak opuszczoną głową. Czy zwieszona przez was głowa w jakikolwiek sposób może przyczynić się do zaokrąglenia przez was pleców? Koń również może bezwładnie opuścić głowę i szyję i w żaden sposób takie jej niesienie, nie sprowokuje mięśni jego pleców do rozciągania się, nie sprowokuje grzbietu do prężenia i nie sprowokuje zadu do zaangażowania się w bardziej wydajną pracę. Mało tego – zwieszona w ten sposób szyja działa jak tama i blokuje zadnim kończynom możliwość energicznej i sprężystej pracy. Konie zaczynają stawiać wówczas kroki krótkie i „szurające” po podłożu.

Konie po tej czy po innych „metodach” wstępnej pracy, wbrew pozorom czują się często pozostawione same sobie. Zmuszone do okazywania uległości wobec człowieka, szurające nogami ale ze zwieszoną głową i nauczone mechanicznie odpowiadać na mechaniczne sygnały, czują się samotne w niezrozumiałej dla siebie sytuacji, w sytuacji z jeźdźcem na grzbiecie. Dzieje się tak dlatego, że jeźdźcy traktują te wszystkie metody, jak przepis na zbudowanie prawidłowych relacji z koniem i przepis na pracę oraz współpracę. Metody te powinny pomóc w pracy, a nie być sposobem pracy. Powinny być ćwiczeniami wprowadzanymi co jakiś czas w trakcie szkolenia. Ćwiczeniami pomagającymi osiągnąć jakiś efekt ale dzięki indywidualnemu podejściu do zaistniałych problemów. Dobieranie tych ćwiczeń w pracy z wierzchowcem powinno być zależne od reakcji zwierzęcia na wyznaczane mu zadania. Kiedy metoda staje się sposobem pracy z koniem, człowiek nie bierze pod uwagę indywidualności charakterów koni ani różnic w ich budowie czy predyspozycjach do wykonywania zadań. Pracując metodą, niezrozumiałe dla jeźdźca staje się to, dlaczego niektóre konie nie reagują książkowo. W metodach nie wyjaśnia się jak pracować z koniem, który reaguje na daną metodę inaczej, niż to opisano. Jak pracować z koniem, który nie zmienia się „na lepsze” po tych metodach i nie nawiązuje więzi z opiekunem. Jest jeszcze kolejny problem: kiedy koń „zaliczy” wszystkie etapy metody, jeźdźcy często nie wiedzą jak pracować dalej, nie wiedzą jak pracować bez przepisu i wytycznych.

Na pewno jest wśród was wielu, którzy próbowali zastosować jakąś metodę przy pracy z koniem i efekt był odwrotny do zamierzonego. Czy metoda 7 gier wyjaśnia jak postępować dalej z wierzchowcem, który napiera na ucisk palców człowieka i mimo zmiany siły nacisku, nie ustępuje od niego(gra w jeża)? Albo, czy wiadomo jak pracować ze zwierzęciem, które po join up i grze w jo- jo nie podchodzi do człowieka po etapie odganiania? Albo, gdy sytuacja staje się bardziej groźna i odganiany wierzchowiec atakuje, gdy macha się na niego zwiniętą liną czy lonżą? itd

Pracując z młodym koniem, obojętnie czy przy pomocy popularnych metod czy bez ich pomocy, trzeba brać pod uwagę, że zwierzęta zaczynające naukę lubią przede wszystkim czuć się „zaopiekowane”. Bliski kontakt z człowiekiem jest ważny dla młodziutkiego wierzchowca, ponieważ idąc do pracy zostaje oddzielony od swojego stada. Nawet, jeżeli stado pozostaje niedaleko, nie ma to znaczenia - dla konia jest to rozłąka. W początkowych etapach pracy zawsze będzie zwierzęciu towarzyszył strach wywołany oddaleniem się od stada. Nie jestem przekonana czy odganianie (join up) od siebie zwierzęcia w takim momencie pomaga mu nawiązać bliskość z człowiekiem. Odganianie jest w naturze karą stosowaną wobec niegrzecznych jednostek. Pamiętajcie też, że karę wymierzają członkowie stada, z którymi młode zwierzę jest już emocjonalnie związane. Czyli, że w naturze odganianie nie służy do nawiązywania bliskości i więzi, jest po prostu karą.

Wiele koni, podczas nauki pracy na lonży wysyła sygnały okazujące uległość i prośbę o pozwolenie na podejście do opiekuna (join up). Wiele koni traktuje więc początki nauki pacy na lonży jako karę, nie rozumieją tylko za co ta kara. Sporą sztuką jest wytłumaczenie zwierzęciu, że bieganie na lonży to forma pracy i nauki – nie kara, a kontakt z opiekunem odbywa się na odległość poprzez lonżę, poprzez bat, który powinien pełnić rolę przedłużenia ręki lonżującego. Kontakt odbywa się również poprzez wzrok, głos i mowę ciała.

Skoro koń potrzebuje bliskości człowieka, to wydawałoby się, że niosąc opiekuna na grzbiecie zwierzę zawsze powinno czuć się „zaopiekowane”. Nic bardziej mylnego. Z biernym pasażerem czuje się ono tak samo pozostawione same sobie. Bierny pasażer, to taki, który niczego nie tłumaczy zwierzęciu, tylko pozostawia je z sugestią: domyśl się jak masz pracować i kiedy pracujesz dobrze. Domyśl się koniu jak mają pracować twoje nogi, domyśl się jakim tempem i rytmem masz iść, gdy mnie niesiesz, domyśl się jak ukształtować grzbiet, domyśl się jak rozłożyć ciężar ciała, domyśl się jakie mięśnie musisz wzmocnić, a tego wszystkiego domyśl się wyciągając wnioski tylko z faktu, że pozwalam tobie chodzić z głową opuszczoną do ziemi. Konie nie mają pojęcia, jak zapanować nad tym wszystkim i co zrobić, żeby nienaturalna sytuacja jaką jest niesienie ciężaru na grzbiecie, przestała być niekomfortową i przysparzającą ból. Nie wiedzą co zrobić, żeby praca pod człowiekiem była wygodna i swobodna. Dlatego konie często i bardzo wyraźnie szukają kontaktu z jeźdźcem poprzez wodze i ręce. Szukają kontaktu, mając nadzieję na otrzymanie wyraźnych wskazówek. Szukają ręki opiekuna jak małe dziecko, które trochę się boi, trochę nie rozumie. Kiedy takie dziecko chwyci dłoń, zaczyna czuć się pewniej, mimo że nadal nie rozumie i czuje niepokój. Takiemu dziecku, trzymającemu was za rękę, zaczęlibyście tłumaczyć niezrozumiałą sytuację. Młody koń też tego potrzebuje. Trzeba jednak bardzo uważać, żeby młode zwierzę nie przekroczyło granicy między „łapaniem za ręce”, a uwieszaniem się. To pierwsze jest lekkim ciągnięciem za czwarty palec u każdej waszej dłoni. To drugie, to dźwiganie przez was ciężaru końskiej głowy. Każdy wierzchowiec będzie próbował obciążyć ciężarem swojej głowy i szyi ręce jeźdźca i będzie to robił z wielu powodów. Powodem będą słabe i jeszcze nie nabudowane mięśnie u nasady szyi. Powodem będzie to, że zwierzę nauczyło się bezwładnie zwieszać szyję, powodem będzie zmęczenie, spięte mięśnie szyi i umiejętność wykorzystania ich do walki z jeźdźcem. Powodem będzie również brak równowagi, krzywe ustawienie ciała, przeciążony przód i nieenergiczna oraz słabo zaangażowana praca zadnich kończyn. Próby uwieszania się nie powinny być jednak powodem do rezygnacji jeźdźca z budowania kontaktu na wodzach. Gdy wierzchowiec próbuje przekroczyć granicę między kontaktem z rękoma opiekuna a uwieszaniem się, to należy zasugerować wodzami, żeby podniósł ciężar głowy z wodzy. Należy również znaleźć i zniwelować przyczynę tych prób wieszania się.




sobota, 5 sierpnia 2017

PRZYCZYNY I SKUTKI





Wielu jeźdźców ma problemy z dogadaniem się ze swoim wierzchowcem co do tempa marszu, podczas ich wspólnej pracy. Mówiąc jaśniej, konie rozpędzają się kiedy i jak chcą albo wloką się, nie zważając na zachęty jeźdźca, namawiające do energicznego chodu. Takie zachowanie konia ma swoje przyczyny, które należy znaleźć i „odpracować”. Niestety większość amatorów jeździectwa próbuje walczyć ze skutkami tych przyczyn, czyli właśnie z samowolnie nadanym tempem przez podopiecznego. Walka ta polega na używaniu wodzy jako hamulca. Jeszcze pół biedy byłoby, gdyby jeźdźcy próbowali poprzez wodze przekazać zwierzęciu prośbę: „zwolnij”, a po jej przekazaniu pozwolili, żeby koń na tą prośbę odpowiedział. Niestety większość adeptów sztuki jeździeckiej chce zaciągniętym wędzidłem wierzchowca wyhamować. Nawet, jeżeli ostatecznie koń zostanie wyhamowany albo zatrzymany w ten sposób, to z bardzo złymi skutkami dla obu partnerów. Jakie to skutki? Przy takim „porozumiewaniu się”, i koń i jeździec napinają i usztywniają mięśnie oraz stawy do granic możliwości. Koń uczy się relacji z człowiekiem na zasadzie próby sił. Szybko też uczą się wierzchowce, że są silniejsze od człowieka i w dalszych relacjach same prowokują jeźdźca do używania wobec nich siły. Robią to, mimo odczuwanego bólu po to, by móc się z pasażerem zmierzyć i wygrać. To trochę tak, jakby koń „zapraszał” opiekuna na ring bokserski i wykrzykiwał: „chodź się bić”. Większość jeźdźców daje się na to namówić i staje do walki. Jeźdźcy wchodzą na ten ring, bo nie potrafią pokazać zwierzęciu, że nie chcą się bić, że chcą porozmawiać i przekonać podopiecznego do współpracy. Konie uczą się też, że „bicie się” z człowiekiem jest dużo łatwiejszym zadaniem niż skupianie się, uczenie się, rozumienie poleceń i samodzielne ich wykonywanie. Wierzchowce uczą się wówczas również, że polecenie wysyłane przez jeźdźca wiąże się z bólem i myślą, że tak już musi być. Myślą, że mają wykonać polecenie tylko wówczas, gdy poczują ból. Dlatego też wiele koni nie potrafi zareagować na delikatny i subtelny sygnał. Niektórzy z jeźdźców nauczyli się tak mocno zadawać wędzidłem ból, że koń uciekając przed nim, chowa głowę między przednie nogi. Faktem jest, że zwalnia wówczas tempo, jednak taka „praca” według mnie podpada już pod znęcanie się nad zwierzęciem. To, że konie nie skomlą i nie wyją z bólu nie oznacza, że go nie odczuwają. Okażcie im swoją miłość poprzez zdobywanie wiedzy, poprzez wyobrażenie siebie w ich skórze.

Dodam jeszcze, że używanie wodzy jako hamulca, że siłowe zaciąganie wodzy i długotrwałe ciągnięcie ich, aż do osiągnięcia celu jest błędem. I to bez względu na to, czy na ich końcu znajduje się wędzidło i bez względu na to jakie to wędzidło jest. Siłowe ciągnięcie i zaciąganie wodzy jest nadal błędem również wówczas, gdy są one przyczepione do jakiegoś paska w ogłowiu bez - wędzidłowym albo do kantara czy haltera. Błędem jest również zaciąganie i siłowe ciągnięcie za cordeo. Cóż z tego, że nie ma wędzidła w pysku konia. Siłowe ciągnięcie tymi wszystkimi „pomocami” jest próbą zrobienia czegoś za konia, a nie przesłaniem prośby. Wszystkie te „pomoce” mogą zadawać ból i doprowadzać do złych skutków, które wyżej opisałam.

Kiedy już przekonacie się, że nie należy walczyć ze skutkami, pozostaje znaleźć przyczyny samowolnego nadawania tempa przez zwierzę. Przyczyn może być wiele ale parę z nich jest standardowych.

Wyhamowywanie zwierzęcia zaciągniętymi wodzami, to właśnie jedna z przyczyn rozpędzania się konia. Kolejnym błędem i przyczyną jest bezmyślne podążanie za ruchem konia, a tym samym nadanie swoim biodrom i ciału, tempa i rytmu narzuconego przez wierzchowca. Nadmierne tempo zwierzęcia zaobserwować można głównie podczas kłusa i galopu. Zacznijmy od kłusa anglezowanego. Koń często zwalnia i przyspiesza na zmianę, a jeździec anglezuje jak mu wierzchowiec „każe”. Czasami tempo kłusa jest stałe ale tak duże, że pasażer nie jest w stanie nadążyć z anglezowaniem ale dzielnie próbuje. Przy okazji oczywiście wisi na wodzach, mając nadzieję, „że ręczny hamulec” zadziała. Taki widok kojarzy mi się zazwyczaj z pływaniem „rozpaczliwcem” – machanie kończynami bez ładu i składu i bez efektu płynięcia. W przypadku, gdy koń się wlecze , jeździec podczas anglezowania nadmiernie wyskakuje ponad siodło, próbując chyba w ten sposób nadać mu większe tempo ruchu. W galopie z nadmiernym tempem podopiecznego jeźdźcy radzą sobie w dwojaki sposób. Odchylają się maksymalnie do tyłu gdy jadą w pełnym siadzie – dotyczy to również kłusa wysiadywanego, albo przyjmują postawę w pół – siadzie i znowu w obu przypadkach nieustannie trzymają zaciągnięte wodze. Gdy koń ledwo idzie, jeźdźcy z całej siły pchają go biodrami i zaciśniętymi pośladkami, żeby wprawiać jego ciało w ruch. Tyle tylko, że w kłusie i stępie przy zbyt wolnym tempie, jeźdźcy oddają wodze, nawet zostawiają je luźne, a przy leniwym galopie trzymają je ciągle zaciągnięte. Tak czy siak, człowiek podąża za ruchem konia przez niego nadanym. Tak wiem - zawsze i wszędzie uczą /i uczono/, że jeździec ma za ruchem konia podążać. Owszem, ale to człowiek jako „kierowca” powinien najpierw określić jaki ten ruch ma być, a potem za koniem i jego ruchem podążać. A jaka jest przyczyna tego, że jeźdźcy nie potrafią tego ruchu podopiecznemu narzucić? Że zupełnie abstrakcyjna jest dla nich informacja, że koń powinien stawiać kroki w rytmie i tempie anglezowania jeźdźca? Amatorzy jeździectwa są przekonani, że człowiek ma anglezować w tempie i rytmie stawianych końskich kroków.


Jednak główną przyczyną samowolnego nadawania tempa przez wierzchowca jest brak zrównoważenia jego ciała. Wiele koni pracuje bez zaangażowanego zadu i z przeciążonym przodem. Większość jeźdźców nie potrafi wyczuć i zobaczyć, czy wierzchowiec idzie od zadnich kończyn i czy odciąża przednie. Niestety, właśnie zbyt aktywny i pędzący ruch zwierzęcia odczytują, jako aktywność zadu. Na łukach konie zmagają się z przeciążeniem wewnętrznych kończyn, co jest również przyczyną samowolnego zwiększania tempa przez zwierzę.

A wszystko to razem wzięte jest przyczyną wieszania się wierzchowca na wodzach i wyszarpywania przez niego wodzy. Czyli mówiąc inaczej- jeżeli wasz wierzchowiec obciąża ciężarem swojej głowy i szyi wasze ręce, to jest to skutkiem braku równowagi zwierzęcia, braku zaangażowania zadu i skutkiem nadmiernego tempa. Mieszanie wędzidłem w buzi konia, jak i również podtrzymywanie na wodzach opartej głowy i szyi zwierzęcia jest próbą walki ze skutkiem. Nauczcie się niwelować przyczyny, walka ze skutkami to walka z wiatrakami. W tym przypadku może ona jedynie doprowadzić do przeganaszowania konia.

I tym samym mamy kolejny skutek – chowanie się wierzchowca za wędzidło. Przyczyną tego zjawiska jest ból jaki wędzidło zadaje w pysku konia. Z przeganaszowaniem mało kto jednak walczy. Przecież tak ładnie koń zgina szyję – jak łabędź, no i przestaje wisieć na wodzach. Zapewniam was, że nie ma w tym nic ładnego. Chowając się za wędzidło koń wybiera ból szyi, żeby pozbyć się bólu w pysku.

Boląca szyja jest za to przyczyną rzucania głową przez zwierzę. Robi to zazwyczaj w momencie, gdy tylko jeździec odpuści swój uścisk „łamiący” szyję. Wierzchowiec rzucający głową nie tylko daje znać, że odczuwa ból i dyskomfort, równocześnie informuje opiekuna, że ma za słabe mięśnie u nasad szyi, by samodzielnie ją nieść. Siłowe przyblokowanie ruchu końskiej szyi, by zwierzę nią nie rzucało jest więc walką ze skutkami i nie niweluje przyczyn czyli bólu i słabych mięśni.


Przeganaszowanie, przeciążenie przodu i brak pracy od zadu jest przyczyną braku chęci konia do ruchu. Jest przyczyną tego, że trzeba wierzchowca pchać. Taki koń nie będzie sam się niósł. Konieczność pchania niezbyt chętnego wierzchowca jest również skutkiem jego słabego zadu. Czyli zamiast pchać takie zwierzę, trzeba nauczyć go samo - niesienia i nauczyć pracować z obciążonym zadem, dzięki czemu nabuduje i wzmocni tam mięśnie.

Ostatnio podpowiedziałam młodziutkiej amazonce pomykającej na rozpędzonym koniu, żeby wyobraziła sobie w kłodzie swojego wierzchowca wielką metalową kulę, która może przetaczać się bez przeszkód z tyłu do przodu i z powrotem. Powiedziałem, że akurat jej podopieczny nosi tą kulę z przodu ciała. Zaproponowałam, żeby podczas kłusa dała zwierzęciu sygnał wodzami ale taki, jakby chciała klepnąć ową kulę z myślą przetoczenia jej na zad zwierzęcia. Jej wałaszek bardzo ładnie zareagował i zwalniał za każdym razem po dwóch – trzech klepnięciach. W którymś momencie amazonka musiała użyć popędzających łydek, ponieważ koń zaczął iść zbyt wolnym kłusem – jakby nie miał sił. Powiedziałam amazonce, że po odciążeniu przodu ma konia do pchania, a nie pędzącego. Ona na to, że nie chce mieć wierzchowca do pchania. Pchasz go, mówię, bo ma zbyt słaby zad na to, żeby obciążony kulą mógł swobodnie pracować. Ale jak ma zwierzę go wzmocnić skoro kula jest nieustannie z przodu ciała podczas jego pracy?

A co z końmi, które chodzą z zadartą głową? Jak radzą sobie jeźdźcy tym problemem? Oczywiście zwalczają skutek przy pomocy siły rąk i ciała oraz wszelkich możliwych patentów, naginają szyję i ściągają koński łeb w dół. Po takim działaniu przyczyny tego problemu pozostają. Pozostaje wklęsły grzbiet, przeciążony przód, leniwy zad. Zwalczony skutek nie naprawi przyczyn.


Ktoś zapyta – a podczas pracy na koniu na łukach i kołach, „wpadanie” zwierzęcia do wewnątrz i ścinanie zakrętów albo „wypadanie”, inaczej wynoszenie na zewnątrz łuku, to przyczyna czy skutek? Oczywiście, że skutek. Skutek źle ustawionych końskich łopatek, zadu i całego ciała, a także przeciążania jednego boku. Pchanie konia łydką albo odciąganie wodzą, żeby się przesunął i wrócił na wyznaczony tor, to walka ze skutkiem. Walka ta przynosi niewielkie rezultaty i pozostawia nie rozwiązany problem, pozostawia nie zniwelowane przyczyny.

Przede wszystkim jednak i bardzo często przyczyną wszystkich skutków jest brak umiejętności jeźdźca do pracy właśnie nad niwelowaniem przyczyn. Przy tej pracy trzeba myśleć, rozumieć, uczyć się, umieć uczyć konia. Dużo bardziej prosta wydaje się być walka ze skutkami. W tym przypadku potrzebna jest do pracy tylko siła.


czwartek, 27 lipca 2017

PIĘTA W DÓŁ


Napisała do mnie ostatnio czytelniczka, korzystając z gadżetu: „wyślij wiadomość”, zainstalowanym na moim blogu. Próbowałam odpisać na maila podanego jako nadawczy ale otrzymywałam informację od poczty, że z przyczyn technicznych moja wiadomość nie została dostarczona. Postanowiłam więc odpowiedzieć amazonce pisząc post na bloga. Pytanie amazonki dotyczyło ułożenia stopy w strzemieniu – ułożenia z piętą w dół. Temat przerobiony jest w internecie setki razy. Podejrzewam jednak, że porady, które można tam znaleźć owej amazonce nie pomogły. Nie wiem czy uda mi się wymyślić poradę, której nie ma jeszcze w necie. Ale spróbuję pomóc.




W korespondencji przysłanej do mnie czytelniczka napisała: „...od jakiegoś czasu szukam ćwiczeń na rozciągniecie ścięgien z tyłu pięty, by moja stopa mogła układać się dobrze w strzemieniu (nie zadzierała się)...” Problem z internetowym udzielaniem porad polega głównie na tym, że opieram je na wyobrażeniu sobie problemu. Wyobrażeniu, przede wszystkim, dosiadu osoby pytającej ale też sposobu w jaki pracuje z koniem. Zapewne dość często wyobraźnia podpowiada mi wizję nie dokładnie odzwierciedlającą rzeczywistość. Mimo tego mam nadzieję, że moja odpowiedź będzie pomocna.

Justyno, Twoje problemy nie biorą się z nierozciągniętych ścięgien z tyłu pięty. Podejrzewam, że przyczyną problemów z ułożeniem stóp w strzemionach są zbyt wysoko zadarte kolana podczas siedzenia w siodle. Zadzieranie kolan zaś jest efektem trzymania się kolanami siodła albo mocno zaciśniętych pachwin. Żeby zrozumieć o co mi chodzi usiądź na krześle jak na koniu – okrakiem. Trzymaj oparte na podłodze pełne stopy. Powiedzmy, że podłoga to są strzemiona i nie chcesz od nich oderwać całych stóp. Potem podciągnij w górę kolana. Efektem tego ruchu będzie oderwanie pięt od podłogi i zadarcie ich w górę. Siedząc w siodle człowiek musi prawidłowo ustawić całe nogi, żeby stopy układały się w strzemionach bez zadzierania pięt. Zanim jednak zaczniesz układać nogi sprawdź, czy siodło leży na koniu w równowadze. Źle ułożone siodło uniemożliwia pracę nad poprawieniem dosiadu.

Co to znaczy, że siodło jest w równowadze? Pisałam o tym w poście pod tytułem: „Rząd koński”.

Po założeniu siodła na grzbiet konia w wyobraźni puść niewielką piłeczkę, żeby toczyła się od łęku do łęku. Kończąc turlanie piłka powinna zatrzymać się dokładnie na środku siedziska siodła. Wówczas leży ono na koniu w równowadze. Jeżeli piłeczka zatrzyma się bliżej przedniego albo tylnego łęku, to ułożenie siodła musisz poprawić przez podłożenie odpowiednich podkładek albo zmienić siodło na takie, które leży w równowadze.

Zastanawiasz się pewnie: dlaczego ściskanie i trzymanie się siodła „podnosi” pięty w górę? Siodło na grzbiecie konia zwęża się ku górze. Ściskanie stożka czymkolwiek z dwóch stron będzie powodowało ślizganie się tego czegoś w górę. Wyobraź sobie, że chcesz szczypcami chwycić przedmiot przypominający kształtem namiot. Chwycić na tyle mocno, żeby go podnieść. Im mocniej będziesz ściskała szczypce, tym mocniej ich ramiona będą ślizgały się po bokach przedmiotu w górę. Kolana jeźdźca nie „podejdą” wprawdzie na sam szczyt siodła ale na pewno na tyle, żeby utrudnić ułożenie stopy w strzemieniu. Żeby kolana mogły zjechać po tybinkach w dół, jak po zjeżdżalniach, muszą rozluźnić ucisk.

A co z zaciśniętymi pachwinami? Wyobraź sobie, że jesteś książką. Twoje pachwiny to środek otwartej książki. Podczas pracy w siodle książka powinna jak najmocniej otwierać swoje obie części - jak do czytania. Czyli, że kąt między jej częściami powinien być rozwarty. Bliższy 180° niż 90°. Większość jeźdźców zamyka książkę, zaciska środek czyli pachwinę. Skoro zamykają się uda, to ciągną tym samym kolana w górę.



Wracam do ćwiczenia na krześle. Przy podciąganiu i obniżaniu kolana zwróć uwagę na swoje stawy skokowe. Im wyżej trzymasz kolana tym bardziej otwarty jest kąt między stopą a przodem dolnej części Twojej nogi. Przy postawieniu na ziemi całej stopy ten kąt zamyka się. Zrób kolejny ruch- siedząc na krześle cofnij stopy mocno do tyłu, bez zadzierania pięt. Cofnij aż pod swoje pośladki. Kolana Twoje „zejdą” wówczas jeszcze niżej, a wcześniej wspomniany kąt jeszcze mocniej się zmniejszy. Co czujesz? Pewnie dyskomfort i lekki ból wzdłuż kości piszczelowej i we wspomnianym zgięciu. Człowiek podczas pracy na koniu podświadomie chroni się przed tym dyskomfortem. Niestety sport wymaga poświęceń. Musisz, mimo bólu, cofać łydki do tyłu, obniżać kolana i pozwolić na mocne zgięcie stawów skokowych. Po jakimś czasie dyskomfort minie. Minie, gdy rozciągną się mięśnie i ścięgna w całych nogach. Człowiek podświadomie chroni się przed bólem i zadziera pięty. Spróbuj nad tym podświadomym odruchem zapanować.

Kolejną przyczyną zadzierania pięt jest sposób pracy z koniem. Sposób przekazywania mu sygnałów łydkami poprzez dźganie piętami. Laik czytający ostatnie zdanie pomyśli, że napisałam jakąś bzdurę. Jednak, o ironio, zdanie „mówi” o prawdziwej sytuacji dotyczącej, niestety, bardzo wielu jeźdźców. Wszyscy instruktorzy i trenerzy jeździectwa podczas pracy z parą jeździec – koń wydają polecenie: działaj łydkami”. Nigdy nie słyszałam polecenia: działaj piętą”, a większość jeźdźców próbuje rozmawiać z wierzchowcem wbijając mu owe pięty między żebra. Prawda jest też taka, że ci sami instruktorzy i trenerzy, o których wspomniałam wyżej, rzadko korygują ten błąd jeźdźców. Mało tego, szkoleniowcy sami wbijają koniom pięty w boki ciała, szczególnie przy trudniejszych figurach ujeżdżeniowych. Im mniej koń reaguje na sygnały, tym mocniej jeźdźcy zadzierają pięty, żeby wzmocnić siłę pchania. Nie mówiąc o pomocy w postaci ostróg. Pracę pomocami przekazującymi prośby zwierzęciu można porównać do zwykłej ludzkiej rozmowy. Siłowe działanie piętami i ostrogami nie jest już rozmową. Jest kłótnią polegającą na tym, że jeździec niemiłosiernie się wydziera i przechodzi do „rękoczynów”, a koń zatyka uszy i stawia opór. Nawet, gdy wierzchowiec wykona w końcu polecenie, to nie dlatego, że je zrozumiał. Zrobi to, bo zostanie pchnięty i przymuszony poprzez zadawanie bólu. Rozwiązaniem tego problemu jest długa i trudna praca nad sposobem porozumiewania się ze zwierzęciem poprzez dialog. A najlepsza jest taka rozmowa, którą można porównać do subtelnego szeptu. O takim sposobie rozmowy między człowiekiem i koniem jest cały mój blog.

Jeżeli nie używasz Justyno pięt do przekazywania poleceń swojemu podopiecznemu, to w ułożeniu stóp w strzemionach może pomóc Tobie wyobraźnia. Wyobraź sobie, że podczas jazdy wierzchem masz przyczepione do stóp rolki, a Twoje nogi sięgają do podłoża. Stań wyraźnie pełnymi stopami, wszystkie kółka rolek muszą tak samo przylegać do powierzchni na której stoisz. Nie odrywaj od podłoża i nie podnoś ostatniego kółka do góry, ale też nie wciskaj go w ziemię. Nie pozwól, żeby rolki uciekały do przodu. Gdybyś naprawdę jechała na rolkach, to „ucieczka” stóp z rolkami do przodu oznaczałaby dla Ciebie upadek do tyłu. Ważne jest też, żebyś nie blokowała zgiętych stawów nóg (skokowych i kolanowych) i pozwoliła pracować im na zasadzie sprężyny.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...