sobota, 14 października 2017

"PRZEPUSZCZALNOŚĆ" U KONI


Mięśnie, które pracują w ciele człowieka, nie mogą być napięte. Napięcie mięśni wyklucza ich pracę. Owszem, człowiek jest w stanie pracować z napiętymi mięśniami, ale takie niepracujące mięśnie w pracującym ciele człowieka usztywniają go, blokują elastyczny i sprężysty ruch, blokują swobodę działania i spowalniają reakcje ciałem, odpowiadające na ruch współpracującego partnera. Pomyślcie o tańcu z partnerem – z napiętymi mięśniami, usztywniającymi wam ciało, nie będziecie w stanie zgrać ruchów ciała z partnerem i będziecie gubić rytm. Spięci i sztywni partnerzy w tańcu ruszają się z „gracją robota” i depczą sobie wzajemnie po stopach. Jazda konna – aktywna jazda konna jest jak taniec.

Jazda konna jest również sportem i jak w każdym sporcie mięśnie jeźdźca muszą być aktywne – czyli rozluźnione i dzięki temu pracujące. Każdy jeździec powinien to sobie uświadomić, zrozumieć co to oznacza i ciężko pracować nad nienapinaniem mięśni. Dlaczego zaczynam post pisząc tak oczywiste rzeczy? Ponieważ okazuje się, że nie są one takie oczywiste. Kiedy czytam różne artykuły na temat pracy jeźdźca na grzbiecie konia albo „podsłuchuję” rozmowy dotyczące owej pracy, to nieustannie napotykam stwierdzenie, że te czy owe mięśnie jeździec musi napiąć. Wspomina się tam również o rozluźnieniu jeźdźca, ale w znaczeniu ogólnym. Nie raz każdy z was usłyszał polecenie od instruktora: „rozluźnij się” - ale kto wie co to dokładnie oznacza? Równocześnie jeźdźcy dostają informację: „napnij pośladki”. Przecież jedno wyklucza drugie. Ciekawe w tym wszystkim jest to, że równie często, a może i częściej czytam i słyszę o konieczności rozluźniania konia. Czy rozumiecie co to oznacza? Dokładnie to, że należy namówić zwierzę do rozluźnienia wszystkich mięśni. Wszystko po to, żeby lepiej, wydajniej, bardziej sprężyście i elastycznie zwierzę pracowało. Dlaczego wielu z was - dlaczego jako jeźdźcy i instruktorzy uważacie, że konieczność rozluźnienia mięśni przy wspólnej pracy dotyczy wierzchowca, a człowieka już nie? Czyżby jeździec miał być tylko wożącym się na koniu, nieaktywnym fizycznie pasażerem? Czy może jednak powinien być aktywnym w swojej pracy sportowcem? Nawet jeżeli to jest tylko sport amatorski.

Jeżeli człowiek na końskim grzbiecie ma być sportowcem i aktywnie pracować, to z rozluźnionymi pośladkami, a nie napiętymi. Z rozluźnionymi udami, łydkami, ramionami, plecami, rękami. Przekazując informację waszemu podopiecznemu, w żadnej sytuacji nie są potrzebne napięte mięśnie ud, łydek, pośladków czy pleców. Do utrzymania się na grzbiecie wierzchowca nie jest potrzebne trzymanie się łydkami, kolanami, udami czy rękami. Każde przytrzymywanie się zwierzęcia albo siodła, przez zaciskanie jakiejś części ciała powoduje, że napinacie i usztywniacie mięśnie i stawy. Do tego, żeby koń się ruszał również nie są wam potrzebne zaciśnięte i pchające pośladki i krzyżowo – lędźwiowy odcinek pleców.

Równie często słyszę i czytam, że koń przejmuje zachowania jeźdźca. I to się zgadza. Jest on jak lustrzane odbicie swojego pasażera. Ale dotyczy to nie tylko odczuć takich jak strach – co najczęściej w przekazach się sugeruje. Dotyczy to przede wszystkim biomechaniki ciała. Jeździec napinając pośladki albo uda, usztywnia i blokuje ruch stawów biodrowych – koń wiozący takiego pasażera zrobi dokładnie to samo w ramach bycia owym lustrzanym odbiciem. Przy ściskających i przepychających łydkach, człowiek blokuje ruch stawu kolanowego – wierzchowiec zrobi dokładnie to samo. Przy siłujących się z koniem rękach, jeździec będzie napinał ramiona i plecy – koń również zrobi dokładnie to samo. Przykłady można by mnożyć.

Żeby więc koń mógł być rozluźniony – rozluźniony musi być też jeździec. Rozluźniony koń będzie wykazywał sporą chęć do niewymuszonego ruchu. Taką chęć u wierzchowca do ruchu (w dużym uproszczeniu) nazwano „przepuszczalnością” . Jak pomóc podopiecznemu stać się „przepuszczalnym”? Napięte mięśnie są jak ściśnięta gąbka. Ściskając gąbkę wyduszamy z niej powietrze. Pracujące mięśnie zachowują się jak owa gąbka - w momencie, gdy człowiek albo zwierzę powoli odpuszcza napinanie. Zwiększają one wówczas swoją objętość, rozciągają się i stają się dużo bardziej miękkie. Rozluźnione mięśnie „wypełniają szczelnie miejsce” „przewidziane” dla nich w ciele danego osobnika.

Rozluźniony koń stanie się więc jakby pełniejszym, jeździec musi „wygospodarować” dla niego przestrzeń między swoimi nogami i kroczem. Musi zrobić miejsce dla „rozrastających się” mięśni grzbietu i boków w kłodzie konia. Wyobraźcie sobie, podczas pracy w siodle, że wcale nie podróżujecie na grzbiecie dużego wierzchowca tylko stoicie na ziemi w rozkroku i na lekko ugiętych nogach. Ze swoich nóg i krocza tworzycie łuk, pod którym ma przejść kucyk szetlandzki. Będzie przepychał się miedzy waszymi dolnymi kończynami od waszego tylu do przodu. Konik jest puchaty, grubiutki i okrąglutki – swoim ciałem dokładnie i szczelnie wypełni przestrzeń między „filarami” i „sklepieniem” utworzonego przez was łuku. Rozluźniając mięśnie ud, wydłużając nogi, ale bez prostowania kolan, rozluźniając stawy biodrowe i pośladki, staracie się umożliwić zwierzęciu bezproblemowe przejście pod łukiem. Żeby konik wykazywał chęć do przejścia między waszymi nogami, nie może „obawiać się”, że zaciśnięcie nogi w czasie jego przejścia albo przydusicie go od góry i w związku z tym utknie on między „filarami” i pod „sklepieniem”. Ponieważ, jak już wspominałam, konik szczelnie wypełni przestrzeń między waszymi nogami podczas "przepychania się pod "łukiem", musicie mieć również bardzo stabilną postawę, żeby się nie przewrócić. Człowiek najbardziej stabilnie stoi w rozkroku z nogami lekko przekręconymi w biodrach w ten sposób, by kolana i stopy skierowane były do środka – do siebie.




Jakiś czas temu dałam się wciągnąć na chwilę w dyskusję na pewnym forum. Była to bardzo burzliwa dyskusja na temat siedzenia w siodle. Piszący tam jeźdźcy byli bardzo oburzeni moim twierdzeniem, że pozycja w siodle powinna bardziej przypominać stanie niż siedzenie. Jednocześnie przy okazji tej dyskusji pojawiło się stwierdzenie o konieczności rotacyjnego przekręcania, przez jeźdźca, nóg. Nikt z moich oponentów chyba jednak nie zdawał sobie spawy, że owe rotacyjne przekręcanie musi odbywać się w stawach biodrowych. Nikomu więc z nich nie przyszło do głowy, że siedzenie na siodle wyklucza możliwość owego rotacyjnego przekręcania. Przekonajcie się sami. Najpierw na stojąco, w rozkroku i z lekko ugiętymi kolanami, przekręćcie w stawie biodrowym nogi do wewnątrz. Spróbujcie zrobić potem to samo siedząc na krześle. Nogi dadzą się ustawić kolanami i stopami do siebie, ale bez zmiany pozycji kości udowych w stawach biodrowych.

Na koniec chciałam się „głośno” zastanowić, dlaczego twierdzenie o konieczności stania w strzemionach podczas pracy na koniu wywołuje tyle złych emocji? Myślę, że winne jest temu zbyt dosłowne wyobrażenie sobie owego stania przez niektórych czytelników. Widzą to jako siłowe zapieranie się nogami na dwóch „wahadłach”, które ciężko utrzymać w wybranym miejscu. Przypisują chyba również, temu twierdzeniu, konieczność zawieszenia swoich bioder nad siodłem. A to nie tak. Siedząc w siodle, człowiek zawsze ma trzy punkty podparcia – jedno pod pośladkami i dwa pod stopami. Różnica jest taka, że przy siedzeniu na siodle gros ciężaru człowieka oparte jest na siedzisku, a w strzemionach niewielki jego procent. Przy „staniu” w strzemionach, czyli przy tak zwanym aktywnym dosiadzie, jeździec przerzuca większość swojego ciężaru na strzemiona, pozostawiając niewielki jego procent na siedzisku siodła. I teraz: żeby przerzucenie ciężaru na strzemiona stało się wykonalne i możliwe, układ nóg w stosunku do reszty naszego ciała musi być taki, jak przy postawie stojącej naszego ciała, a nie siedzącej.

Ktoś może zapytać: po co zmieniać postawę siedzącą na stojącą? Przecież to koń pracuje i niesie człowieka. Chociażby po to, by nie musieć trzymać się łydkami, udami i kolanami siodła, by bez przytrzymywania się czegokolwiek w równowadze utrzymywać się na końskim grzbiecie. Po to, by móc stworzyć elastyczny łuk ze swoich nóg i krocza, pod którym koń będzie mógł bez przeszkód rozluźnić i rozciągnąć mięśnie swojej kłody i stać się „koniem przepuszczalnym”.



czwartek, 5 października 2017

WRZESIEŃ JUŻ ZA NAMI


 - Olga dziś w terenie...bajka po prostu. Siedziała na kolanach. Wchodziła na kontakt. Trzymałyśmy się za ręce praktycznie 3/4 terenu. A galooooop.....poezja. Klaczka kochana jest. Ogarnięta. Szła z zadu. Wiesz, to są momenty kiedy przekonuję się, że ta nasza robota to nie jest zabawa, że ma sens i przynosi efekty.
-  A napisałabyś jakie to było wrażenie, kiedy pierwszy raz klacz weszła na kontakt i złapała Cię za ręce?
-  Oczywiście. Choćby z dzisiejszego terenu. Była przez to elastyczna. Plastyczna. Taka....moja, pod kontrolą ale bez przemocy, zaciągania na twarzy...to piękne uczucie.

***


Powykrzywiane ciało konia podczas pracy ma ogromny wpływ na to, w jaki sposób swoje ciało ustawia jeździec siedząc w siodle. Ale tak samo jeździec wykrzywiający swoje ciało ma wpływ na to, w jaki sposób ustawia się koń podczas pracy. Cała „zabawa” polega na tym, żeby jeździec pracując nad wyprostowaniem swojego wierzchowca, stwarzał sobie tym samym dogodne warunki do poprawy swojej postawy. Równocześnie jeździec musi mieć świadomość niedoskonałości swojej postawy i powinien korygować je, dając w ten sposób szansę i 
możliwość swojemu podopiecznemu na prawidłowe wykonanie prośby o poprawienie ustawienia poszczególnych części swojego ciała.



To ciężka praca ale jak bardzo cieszą wypracowane efekty - takie, jak choćby samo - niosący i energiczny ruch podopiecznego.




Do pracy nad ustawieniem ciała konia niezbędne jest nauczenie zwierzęcia, by rozluźniał mięśnie i stawy w odpowiedzi na prośby i sygnały opiekuna. Pracę rozluźniającą bardzo często należy zacząć od oduczenia wierzchowca wożenia jeźdźca z napiętymi mięśniami szyi.
























Rozluźniona i wypuszczona w dół (stopniowo i powoli wypuszczona przez jeźdźca) głowa i szyja konia pozwoli zwierzęciu na rozluźnienie i rozciągnięcie mięśni grzbietu. Wszystko to razem umożliwia opiekunowi podjęcie rozmowy z podopiecznym przy pomocy ciała. Rozmowę na temat tempa i rytmu jego ruchu. Dzięki temu jeździec zaczyna się czuć bardzo wygodnie na grzbiecie wierzchowca, a fakt ten ułatwia człowiekowi kontrolowanie swojego dosiadu i poczynań w siodle


Jeździec dużo pracy musi włożyć w prawidłowe ułożenie nóg. Niestety bardzo trudno zapanować nad, "uciekającymi" do przodu łydkami.





A na dodatek jedna noga może układać się dużo lepiej niż druga.









***
Najwięcej naszej uwagi absorbuje najmłodszy podopieczny, który zdecydowanie przedkłada zabawę nad naukę.




Zmusza do wpadania na niekonwencjonalne pomysły.




Ale "chłopak" już całkiem dobrze pracuje na lonży. Kręci kształtne kółka, nie wyciąga na zewnątrz i nie wpada do środka.















Potrafi również całkiem energicznie maszerować. Nie pchany przez jeźdźca uczy się samo - niesienia.







niedziela, 1 października 2017

NIBY KOŃ A "ŻÓŁW"




Wielu jeźdźców jeździ na swoich wierzchowcach w przekonaniu, że im mocniej trzymają podopiecznych i im mocniej trzymają się podopiecznych, tym bardziej są bezpieczni. Przekonani są również o tym, że im mocniej trzymają konia za pysk, im mocniej trzymają „krzyżem” – czyli lędźwiowo-krzyżowym odcinkiem swoich pleców, im mocniej trzymają zaciśniętymi pośladkami i im mocniej trzymają zwierzę kolanami i łydkami, tym lepiej podopieczny posłucha poleceń i tym lepiej je wykona. Wielu jeźdźców i instruktorów jest również przekonanych, że im wolniejsze wypracują tempo ruchu podopiecznego, dzięki tym wszystkim trzymającym „pomocom”, tym lepiej. To przekonanie dotyczy głównie galopu – takiego przysłowiowego ”patataj”. Ale kłusa dotyczy to również - szczególnie ćwiczebnego. Przekonanie o konieczności wypracowania wolnego tempa bierze się pewnie z obserwacji przejazdów jeździeckich par z górnej półki zawodniczej. I jest to całkiem słuszne założenie i właściwa obserwacja, tylko wielu instruktorów i jeźdźców nie przykłada zbytniej uwagi do tego, żeby zaobserwować również ile energii, lekkości i zaangażowanej pracy kończyn jest w ruchu „patataj” konia na przykład z zawodów Grand Prix. Pisząc o tym wcale nie uważam, że każdy jeździec powinien dążyć do takiego poziomu wyszkolenia, ale powinien dążyć do tego, by ruch jego podopiecznego był ruchem szczęśliwego lekkoatlety, a nie ruchem robota. Ruch konia powinien mieć lekkość i sprężystość przypominającą radosne podskakiwanie szczęśliwego dziecka. Prawidłowy i energiczny ruch konia, z prawidłowo ustawionym ciałem, prawidłowo zrównoważonym, z rozluźnionymi mięśniami i stawami, jest niezbędny dla zachowania zdrowia zwierzęcia do ostatnich jego dni. Niestety mało który z jeźdźców myśli o końskiej starości, o tym jaka będzie jej jakość. Najważniejsze, że teraz nic podopiecznemu nie dolega - galopuje i skacze i chętnie chodzi w teren. Chętnie, bo przecież w terenie pędzi- gdyby nie był chętny to trzeba by pewnie go pchać. Jednak założenie, że zwierzęciu nic teraz nie dolega oparte na tym, że niczego człowiek nie zauważa, może być błędne. Niewielu jeźdźców „widzi” napięcia mięśni i stawów swoich wierzchowców, niewielu „widzi” krzywizny ciała, brak równowagi, a nawet kulawizny podopiecznego. A często, nawet gdy jeździec zauważy jakiś problem, to „uruchamia” argument: „mój koń tak ma”.Myślenie takie dominuje szczególnie wówczas, gdy podkucie podopiecznego i liczne wizyty lekarza weterynarii nie przyniosły oczekiwanej poprawy, i gdy jeździec nie ma wiedzy i innego pomysłu, by rozwiązać problem.

Tak bardzo mnie kusi, żeby wstawić filmiki obrazujące wam różnicę w ruchu „szczęśliwego konia lekkoatlety” i „konia robota”. Nikt jednak nie zgodzi się na to, by przedstawić jego zmagania z koniem jako negatywny przykład. Spróbujcie sami poszukać w internecie różne przejazdy i porównać ruch koni. Konie roboty wyglądają tak, jakby postawienie każdego kroku sprawiał im niewiarygodny wysiłek. Każdy ich krok jest pchnięty przez jeźdźca również z niemałym wysiłkiem. Konie takie szurają kopytami po podłożu, stawiają drobne kroki, często w galopie wpadają w czterotakt (czyli podkłusowują tylnymi nogami), a stawy ich zadnich kończyn prawie się nie zginają. Konie roboty są zazwyczaj też przeganaszowane i wiszą na wodzach. Takie pchane i trzymane konie sprawiają wrażenie „schowanych w sobie”, schowanych jak żółw w skorupie. Dlaczego ludziom odpowiada jazda na takich schowanych, trzymanych i sztywnych wierzchowcach? Bo na takich zwierzętach da się bez problemu wysiedzieć bez względu na to, jak się w siodle usiądzie. Dlatego stłamszenie, zduszenie i spłaszczenie ruchu konia leży w interesie wielu jeźdźców.

Na YouTube wstawiłam animację własnej produkcji na temat aktywnego dosiadu i sposobu anglezowania. Budzi ona spore emocje i prowokuje do nieprzychylnych wpisów. Odpowiedziała na nie pewna osoba, zacytuję: „Wszystkim ekspertom, którzy podważają ten ciekawy wykład proponuję usiąść na elektrycznego konia o wrażliwym krzyżu (a nie zajechanego Maciusia z rekreacji). W strzemionach, bez nich, na oklep, z siodłem jak wolicie. Zaciśnijcie pośladki, uda, kolanka i walnijcie parę razy konikowi po plecach. Parabola Waszego lotu w dół będzie bardzo imponująca”. Żeby tego doświadczyć nie jest nawet potrzebny „elektryczny” koń. Wystarczy taki, który idzie energicznie od zadu. Na wierzchowcu rozluźnionym i sprężystym, zaciskanie przez jeźdźca jakiejkolwiek części swojego ciała nie pomoże w wysiedzeniu na jego grzbiecie. A już na pewno przy trzymaniu się kolanami, łydkami, udami czy wodzami człowiek nie będzie w stanie przekazywać zwierzęciu jakichkolwiek informacji. Poza tym, każde napinanie przez jeźdźca któregokolwiek z mięśni po to, by wyegzekwować od podopiecznego wykonanie polecenia, blokuje i usztywnia konia. W pracy z koniem jeździec może całkowicie obyć się bez napinania mięśni – nawet pośladków. Jeżdżąc z napiętymi pośladkami, pchając nimi konia, jeździec porusza się na jego grzbiecie i w siodle jakby wycierał dno miski. Na koniu samo – niosącym, rozluźnionym, energicznym i pracującym od zadu, jeździec porusza się tak, jakby płynął i unosił się na fali. Żeby wierzchowiec mógł pracować tak, by człowiek za jego ruchem podążał "meniskiem wypukłym”, a nie „ wklęsłym”, trzeba pomóc mu „wyjść ze skorupy” (to a propos porównania do schowanego żółwia). Trzeba również chcieć na nowo nauczyć się siedzieć w siodle, nauczyć się aktywnie siedzieć przy nowym sprężystym niesieniu przez wierzchowca.

Jak zacząć pracować nad zmianą ruchu konia ze sztywnego na rozluźniony i samo – niosący? Sztywne i trzymane konie mają zazwyczaj przykurczoną szyję, jakby schowaną między łopatki. Przypomina to trochę sytuację, gdy człowiek podciągnie w górę ramiona i „szyja mu w nich znika”. Tyle tylko, że u człowieka wystarczy jak opuści on ramiona, by szyja „odzyskała swoją długość”. Wierzchowca trzeba poprosić, żeby wydłużył, wyprostował i wyciągnął szyję „spomiędzy łopatek”. Jak to zrobić? Niewiele da wypuszczenie wodzy tak, by zwisały. Na nic nie zda się praca z koniem bez owych wodzy. Koń musi wydłużyć szyję w ramach pomocy. Owszem, jeździec musi stopniowo wydłużać wodze i oddawać ręce do przodu, żeby dać zwierzęciu szansę na wykonanie polecenia, ale to pracujące łydki jeźdźca powinny wysyłać polecenie: „wydłuż szyję”.Inaczej mówiąc, powinny prosić: „wyciągnij „żółwiu” głowę ze skorupy. Taka wyciągnięta szyja powinna być „miękka” i rozluźniona. Samo jej wydłużanie to tylko część pracy – zachęcam do przeczytania postu pod tytułem: 
„Zginanie końskiej szyi.

Niedawno niewidoma zawodniczka z Polski, Joanna Mazur, zdobyła złoty medal w biegu na 1500 metrów podczas Mistrzostw Świata. Może ktoś z was oglądał? – wspaniałe osiągnięcie. Osoby niewidome biegną z partnerem. Łączy ich króciutka tasiemka przyczepiona do nadgarstków. To na co chcę zwrócić uwagę to moment przekroczenia mety. Partnerzy biegną równym rytmem i tempem ale to zawodniczka musi przekroczyć linię mety jako pierwsza. Musi wbiec na metę ułamek sekundy przed swoim partnerem.



Zgranie pracy partnerów w takiej parze jest imponujące. Taką zgraną parę musi też tworzyć jeździec ze swoim wierzchowcem. Ale to koń jest w tej parze „zawodnikiem”, a człowiek jego parterem. Musicie sobie wyobrazić, że każdy krok konia to moment przekraczania mety. I na tą metę koń musi „wpaść” pierwszy, a wy tuż tuż za nim. Wierzchowce jednak wcale nie są skore do bycia tym „partnerem z przodu”. Trzeba je do tego zachęcać i namawiać tak samo, jak do wydłużania szyi. Podkreślam - zachęcać i namawiać do przekroczenia mety, a nie popychać. Kluczową sprawą w namawianiu podopiecznego do minimalnego wyjścia do przodu jest postawa jeźdźca. Musi ona sugerować: ja zostaję lekko z tyłu, czekam aż ty pierwszy przekroczysz linię mety. I właśnie to bycie partnerem, który podąża za towarzyszem z minimalnym opóźnieniem, jest tym przysłowiowym podążaniem za ruchem konia. Nie jest nim zamaszyste wycieranie biodrami siodła czy grzbietu podopiecznego. Podążaniem za ruchem konia nie jest też bezmyślne pozwalanie jemu na wożenie człowieka jak i gdzie mu się podoba. Niestety, niejeden jeździec ma w siodle postawę przypominającą rzucanie się klatką piersiową na taśmę na linii mety, rzucanie się, by przerwać ją jako pierwszy.

Kto z was widział i zna sport zwany curling? Ten sport nasuwa mi kolejne porównanie. Zawodnicy mają za zadanie puścić ślizgiem na lodowym torze kamień, by dotarł do tarczy. Zawodnicy nadają temu kamieniowi kierunek i tempo i puszczają, by sam dotarł do celu. 



Tak powinien chodzić koń. Nie dosłownie oczywiście. Nie ma on ślizgać się na lodzie ale poproszony o ruch, poproszony o dane tempo i rytm w tym ruchu, powinien sunąć sam. Sunąć jak ten kamień na lodowym torze. Zawodnicy danej drużyny nie ingerując w ruch kamienia stwarzają mu tylko jak najdogodniejsze warunki, by mógł dotrzeć do celu. Takie same zadania powinny przyświecać pasażerowi na końskim grzbiecie, czyli stworzenie jak najdogodniejszych warunków do tego, by podopieczny mógł swobodnie i bez siłowej presji biec. A te dogodne warunki to prawidłowa postawa jeźdźca i konia, zrównoważenie ciała jeźdźca i konia, rozluźnienie mięśni oraz stawów jeźdźca i konia.

P.S. Nie jest łatwo przestawić się z jazdy na „koniu trzymanym” na jazdę na wierzchowcu, który sam się niesie, który swobodnie i sprężyście sunie. Taki koń, niczym nie trzymany, wydaje się być zwierzęciem bez kontroli. Takie uczucie towarzyszy jeźdźcowi w chwilach, gdy wierzchowiec po raz pierwszy czy drugi „rozbuja” energicznie swojego pasażera.

„Miałam problem żeby puścić biodra, ten ruch był szybki i to mnie przerażało, a znając Tygryska ja generalnie nie do końca mu ufam i wiem że może znienacka coś wykombinować. I myślę, że muszę mu zaufać, pozwolić żeby mnie " rozbujał ". Bo jak go pcham to mam pseudo uczucie, że mam go pod większą kontrolą...ale ten ruch od mojego pchania okazuje się sztywny tylko czasem rozluźniony, a dzisiaj to był super niosący się koń, i tylko ja nie mogę mu przeszkadzać.. ..muszę to sobie poukładać. Musze pozbyć się strachu bo strach to moja spina, która przekłada się na konia, kurczę wiem a nie potrafię nad tym zapanować”.

W późniejszych etapach pracy energiczny ruch zwierzęcia pomaga jeźdźcowi rozluźnić się i zaufać podopiecznemu.

„Ten ruch był taki....dał mi dużo radości i pewności – w sensie zaufania. Jakby klacz oddala mi się „od ręki”. Jeśli chodzi o ruch w galopie, to musiałam puścić mięśnie miednicy, żeby popłynąć z koniem”.

„Ruch, którym poruszał się wałaszek, kiedy wszedł na kontakt w żaden sposób nie wzbudzał mojego niepokoju, wręcz przeciwnie, poczułam się dzięki niemu pewniej w siodle, ustabilizował się mój dosiad. Czułam wtedy, jakbym rozmawiała z koniem ludzkim językiem, konkretna wymiana zdań, bez pytań w stylu: Weronika czy mogę przejść do stępa, a czy może mogę iść nie tą trasą, którą chcesz?....jest to uczucie porozumienia z koniem, pewności siebie, że koń mnie posłucha. Myślę, że na pewno trzeba się nauczyć jeździć na kontakcie, jednak ruch, którym poruszał się wtedy wałaszek był wygodny, inny niż zawsze, wystarczy się do niego przyzwyczaić, człowiek sam podąża "za koniem" na jego grzbiecie - myślę, że nie musiałam się tego ruchu uczyć”.


poniedziałek, 18 września 2017

GODZINA SZÓSTA A USTAWIENIE CIAŁA KONIA




Każdy jeździec wie, a przynajmniej powinien to wiedzieć, że koń prowadzony na łukach musi wygiąć się wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Wierzchowiec powinien ustawić ciało tak, by wygięty wraz z ciałem jego kręgosłup idealnie „pokrywał się” z linią pokonywanego zakrętu. Przy tym wygięciu tylne kończyny zwierzęcia powinny kroczyć dokładnie torem przednich. To wiedza teoretyczna, którą można znaleźć w prawie każdej książce o tematyce jeździeckiej.


Jak jednak wygląda jeździecka praktyka? Konfiguracje ustawień ciała konia podczas pokonywania łuków, jak i zresztą odcinków prostych jakie udało mi się zaobserwować, są przeróżne.  





Rzadko kiedy widywałam prawidłowe ustawienie ciała konia podczas pracy pod jeźdźcem. Mało kto z jeźdźców i niestety instruktorów zwraca uwagę na ten aspekt pracy na koniu i z koniem. Kiedy obserwuję wysiłki jeźdźców to widzę, że najważniejszymi celami jazdy jest zmiana chodów – byle jaka ale ważne, żeby koń po jednym sygnale: ruszył, przeszedł do kłusa, przeszedł do galopu. Inne „ważne” cele to pokonanie trasy wzdłuż „ściany”, trawy, płotu i na leśnej ścieżce – i znowu obojętnie jak, byle jakoś pokonał ową trasę w odpowiedzi na pchanie biodrami przez jeźdźca, ściskanie piętami i odciąganie albo przepychanie wodzami. No i cele dla bardziej zaawansowanych jeźdźców: przejechać przez drążki – byle jak ale najważniejsze, żeby w miarę trafić na środek pierwszego z nich (reszta jakoś pójdzie), przeskoczyć jakoś przez przeszkodę no i ściągnąć tą niepokorną szyję i głowę wierzchowca w dół. Pokrzywione konie (jak na załączonych obrazkach) pokonują trasy, drążki i przeszkody z „przyklejaną” brodą do swojej piersi, z wlepionym w ziemię smutnym wzrokiem, usztywniając przy tym coraz mocniej swoje ciało i coraz mocniej blokując pracę mięśni i stawów.

Zachęcam was do tego, żeby zmienić priorytety w pracy z koniem i jako najważniejsze cele obrać prawidłowe ustawienie ciała konia, jego rozluźnienie i zrównoważenie. Wówczas wasze wspólne przejazdy, najazdy i skoki nabiorą jakości, a oczy konia staną się radosne i będą mogły obserwować horyzont. Na pewno przy tych priorytetach praca z koniem jest trudniejsza i długo trzeba czekać na spektakularne efekty, ale rezygnujecie wówczas z bylejakości końskiej pracy dla dobra i zdrowia tych pięknych zwierząt. Taki sposób jazdy da się wdrażać i promować wszędzie: wśród sportowców, wśród tych, którzy tylko rekreacyjnie jeżdżą w teren i w szkółkach.

Wielu z jeźdźców nie ma szans pojeździć i uczyć się jazdy konnej na koniach, które znają i rozumieją sygnały korygujące ich ustawienie, rozluźnienie czy zrównoważenie. Większość z was kupuje, dzierżawi czy wsiada w szkółce na konie pokrzywione i chodzące już na pamięć z tą krzywizną ciała, z napięciami i brakiem równowagi. Gdyby jednak ktoś z was chciał popracować nad „nowymi” priorytetami, to musi zdać sobie sprawę z tego, że „krzywego” konia najpierw trzeba wyprostować, a dopiero potem wygiąć w nowy, prawidłowy sposób czyli łagodnym łukiem wokół wewnętrznej łydki.

Jak wyprostować końskie ciało? I tu docieramy do tytułu postu czyli „godziny szóstej”. Musicie wyobrazić sobie, że ciało konia to dwie wskazówki zegara, które powinny być ułożone w idealnie prostej linii i co najważniejsze, zawsze wskazywać godzinę szóstą. Musicie więc nauczyć się równocześnie prosić przód podopiecznego (duża wskazówka) i jego zad (mała wskazówka) o ustawienie się w równej linii i prowadzić owe „wskazówki”, „goniąc” godzinę szóstą za przestawiająca się tarczą zegara. Co to dokładnie oznacza? Pomyślcie, że na waszej trasie przejazdu ułożone są tarcze zegara i to w taki sposób, żeby ową trasę wskazywała właśnie godzina szósta.


Z tym, że prosząc konia o ustawienie owych wskazówek należ brać pod uwagę kłodę wierzchowca – od klatki piersiowej po ogon. Szyja i głowa nie „wchodzi w skład” dużej wskazówki. Wprawdzie i szyja i głowa powinny być ustawione w jednej linii ze „wskazówkami”, ale ich ustawienie musi być efektem ustawienia „godziny szóstej” przez resztę ciała.

Wrócę teraz do rysunków z krzywiznami ciała konia. Pamiętajcie jednak, że są to przykłady tego jak końskie ciało może powyginać się w trakcie pracy pod jeźdźcem. Każdy z was musi sam wyczuć co i jak pokrzywiło się u waszego podopiecznego albo skorzystać z pomocy osoby przyglądającej się wam z boku (wewnętrznego i zewnętrznego), z przodu i z tyłu.

Pierwszy przykład (rys 1 i 2) to najbardziej powszechne sytuacje. I prawdę mówiąc najłatwiejsze do skorygowania ponieważ ciało konia (od klatki piersiowej do zadu) ustawione jest w linii prostej. Czyli mamy dużą i małą wskazówkę ułożone w sposób na daną chwilę pożądany. Problem polega tylko na tym, że owe „wskazówki” ustawione są na godzinie pięć minut po siódmej przy jeździe w lewo i za pięć minut piąta przy jeździe w prawo.



Cały proces naprawczy przy sytuacji, gdy zad konia „wpada” do wewnątrz a przód „wypada” na zewnątrz, polega na poproszeniu wierzchowca, by równocześnie przestawił zad lekko na zewnątrz, a przód lekko do wewnątrz łuku. Należy jednak pamiętać, że sygnały informujące muszą „pchnąć” „wskazówki” na właściwe miejsce czyli na dwunastkę i szóstkę. Nie dopuszczalne są próby przeciągnięcia „dużej wskazówki” na dwunastkę za pomocą wewnętrznej wodzy. Słowo: „pchnąć” w przedostatnim zdaniu zamknęłam w cudzysłów, ponieważ tak naprawdę to jeździec nigdy niczego nie powinien u zwierzęcia pchać w sposób dosłowny, tylko musi poprosić o wykonanie polecenia.

Nie można jednak poprzestać na tej korekcie ustawienia, ponieważ koń przy następnym kroku powróci ciałem do krzywizny. Prosząc zwierzę o przestawienie „wskazówek” na godzinę szóstą, wykorzystujemy do przekazania informacji zewnętrzną wodzę, której koniecznie należy przypisać rolę pomocy „rozmawiającej” z łopatką konia, a nie z mordą czy jego szyją. Wykorzystujemy też wewnętrzną łydkę, którą należy wyraźnie cofnąć do tyłu, żeby jak najbardziej precyzyjnie wskazać zwierzęciu tą część ciała, którą ma przestawić. Wykorzystując te same pomoce, jeździec powinien na całej trasie prosić podopiecznego o przestawianie wskazówek, by, jak już wyżej napisałam, podążać za godziną szóstą w przestawiającej się tarczy zegara. Wielu z was na pewno pomyśli, że tak się nie jeździ, że to wbrew zasadom prowadzenia konia, że na łukach cofnięta powinna być zewnętrzna łydka. Owszem, zasada ta obowiązuje, gdy ciało konia nie jest pokrzywione. Dla potrzeby chwili i po to, żeby przekazać zwierzęciu konieczne informacje, niezbędne jest w tej sytuacji cofniecie wewnętrznej łydki.



Wielu jeźdźców i instruktorów, zdając sobie sprawę, że wypadanie konia łopatką na zewnątrz łuku „idzie w parze” z nadmiernym zgięciem szyi konia do wewnątrz, przy pomocy siły i patentów ustawia głowę, szyję i łopatki konia na godzinę dwunastą. Daje to jednak mierny efekt i wymusza na zwierzęciu konieczność „zbudowania” innej krzywizny, przy której zad konia nadal idzie po węższym – wewnętrznym łuku.




Zachęcam was do skontrolowania ścieżki marszu zadu konia. Wystarczy, by instruktor spojrzał na jeżdżącą parę od tyłu i od przodu, a nie tylko z boku. Ważne jest też, żeby skontrolować to w każdym z chodów, bo w każdym z nich krzywizny ciała konia mogą być inne. Jeżeli jeździcie bez instruktorów, poproście kogoś życzliwego o sfilmowanie waszych jeździeckich wysiłków z każdej ze stron.

Druga „popularna” krzywizna ciała konia to przykład z trzeciego i czwartego obrazka z początku postu. Koń wpada łopatką do wewnątrz koła, zacieśniając je. Wielu jeźdźców niestety nie myśli wówczas o konieczności wyprostowania ciała konia tylko starają się przepchnąć wierzchowca piętą na szerszy łuk albo przeciągnąć przy pomocy zewnętrznej wodzy, co potęguje tylko zgięcie szyi na zewnątrz i mocniejsze napieranie łopatką do wewnątrz. Próby siłowego zrównania w jednej linii głowy, szyi i łopatek konia spowoduje, że podopieczny będzie mocniej napierał całym ciężarem na wewnętrzna rękę i łydkę jeźdźca, zmuszając opiekuna do siłowego podtrzymywania go.

Prawie cała praca nad wyprostowaniem ciała konia, w tym przypadku powinna skupić się po wewnętrznej stronie zwierzęcia. Przy wszystkich krzywiznach powstają w ciele konia potężne napięcia mięśni oraz stawów i blokowany jest ich ruch. Bez rozluźnienia odpowiednich mięśni na wyprostowanie ciała konia nie ma w tym przypadku szans. Przede wszystkim należy „zgrać” ze sobą pracę wewnętrznej wodzy i wewnętrznej łydki jeźdźca, która powinna być głównie pracą rozluźniającą. Jeździec musi wewnętrzną wodzą poprosić zwierzę o rozluźnienie mięśnia z wewnętrznej strony szyi, tuż u jej nasady. Niestety nie można ciągnąć tej wodzy do tyłu równolegle z szyją zwierzęcia, ponieważ taki ruch tylko sprowokuje podopiecznego do umocnienia napięcia mięśnia, żeby skontrować wysiłki jeźdźca. Wodza powinna być poprowadzona ruchem ręki przypominającym gest: „zapraszam do wejścia”. Wodza powinna „ruszać” wędzidłem w poprzek pyska, a nie tak, by naciągało kącik „ust” zwierzęcia. Prośba przekazywana w ten sposób, krótkimi i powtarzanymi pociągnięciami, powinna brzmieć: „rozluźnij szyję”. Przy tej pracy wodzą, jeździec powinien wewnętrzną łydką przekazać podopiecznemu dwie informacje: „rozluźnij mięśnie brzucha i mimo działającej do wewnątrz wodzy, nie zmniejszaj koła – nie zacieśniaj łuku”. Obie pomoce: wodza i łydka działając w ten sposób, „formułują” kolejny przekaz dla wierzchowca: „nie rozpychaj się” wewnętrzną łopatką i przestaw przód ciała na szerszy łuk”. Żeby zwierzę dokładnie zrozumiało jaką część jego ciała chcemy prawidłowo ustawić, bardzo pomocnym będzie wskazywanie wewnętrznej łopatki bacikiem ujeżdżeniowym. Operując porównaniem godzinowym, w tej danej sytuacji koń ustawia swoje ciało na godzinę za pięć minut godzina szósta podczas ruchu w lewą stronę. Oraz pięć minut po szóstej przy jeździe w prawo. Zadaniem jeźdźca jest namówienie konia by przesunął „dużą wskazówkę” na dwunastkę na tarczy zegara, przy utrzymaniu „małej wskazówki” na szóstce.

Powiązane posty:


niedziela, 27 sierpnia 2017

METODY WSTĘPNEJ PRACY Z WIERZCHOWCEM - I CO DALEJ?


Wielu jeźdźców, po jakimś wstępnym etapie jeździeckiej przygody, decyduje się na kupno własnego konia. Często jest to zwierzę bardzo młode, które trzeba zajeździć i nauczyć od podstaw pracy pod jeźdźcem. Każdy młody wierzchowiec jest koniem „szczególnej troski”. Teoretycznie takimi zwierzętami i pracą z nimi powinny zajmować się osoby mające w tym temacie spore doświadczenie. Z drugiej strony, to doświadczenie trzeba w jakiś sposób zdobyć. Jestem więc daleka od krytykowania pomysłu kupna „młodziaka”, tym bardziej, że konie z doświadczeniem jeździeckim potrafią być tak bardzo zepsute, zmęczone, pokrzywione i spięte, że pisząc przy nich przymiotnik: „doświadczone”, trzeba go wziąć w cudzysłów i dopisać: „przez los”. „Świeżo upieczonego” właściciela wierzchowca czeka ogrom pracy z każdym z tych koni. Z tym, że przy pracy z wierzchowcem młodym, jeszcze „niezepsutym”, każdy błąd i niepowodzenie w szkoleniu człowiek może przypisać tylko i wyłącznie sobie. Dlatego ta troska o młode zwierzę powinna być w pewien sposób szczególna.

Nowi właściciele młodych koni, podświadomie zdając sobie sprawę ze szczególności misji uczenia tychże, sięgają po „metody” pracy takie jak na przykład: siedem gier, join up. Niedawno dzięki czytelniczce dowiedziałam się o metodzie Art2 Ride: metoda pracy w dolnym ustawieniu głowy i szyi. Teoretycznie rzecz biorąc, opuszczanie głowy i szyi przez wierzchowca to bardzo pozytywny objaw. Poszukałam w internecie informacji na temat tej metody, pooglądałam zdjęcia i filmy. Odniosłam wrażenie, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że opuszczanie głowy i szyi u podopiecznych może mieć różne przyczyny i przynosić różne konsekwencje. Bezwiedne i bezwładne zwieszenie szyi konia jeźdźcy traktują jako pozytywny objaw. Traktują jako cudowny środek, prowadzący do zaangażowania zadu wierzchowca, rozciągnięcia mięśni grzbietu i prężenia go w górę.

Zróbcie proste ćwiczenie. Wyobraźcie sobie, że zarzucacie sobie na plecy ciężki worek, pełen na przykład ziemniaków, żeby przenieść go z miejsca na miejsce. Jeszcze lepiej byłoby, gdybyście mogli naprawdę taki worek przez chwilę na plecach ponieść. Zauważcie jak prężycie i zaokrąglacie plecy, żeby ułatwić sobie niesienie ciężaru. Zauważcie również, że postawa z zaokrąglonymi plecami wymusza opuszczenie przez was głowy. Koń niosący pasażera powinien taką pozycję przyjąć i opuszczanie przez niego głowy musi wynikać z zaokrąglenia grzbietu. W drugiej części ćwiczenia opuśćcie bezwładnie głowę w dół i pomaszerujcie kawałek z tak opuszczoną głową. Czy zwieszona przez was głowa w jakikolwiek sposób może przyczynić się do zaokrąglenia przez was pleców? Koń również może bezwładnie opuścić głowę i szyję i w żaden sposób takie jej niesienie, nie sprowokuje mięśni jego pleców do rozciągania się, nie sprowokuje grzbietu do prężenia i nie sprowokuje zadu do zaangażowania się w bardziej wydajną pracę. Mało tego – zwieszona w ten sposób szyja działa jak tama i blokuje zadnim kończynom możliwość energicznej i sprężystej pracy. Konie zaczynają stawiać wówczas kroki krótkie i „szurające” po podłożu.

Konie po tej czy po innych „metodach” wstępnej pracy, wbrew pozorom czują się często pozostawione same sobie. Zmuszone do okazywania uległości wobec człowieka, szurające nogami ale ze zwieszoną głową i nauczone mechanicznie odpowiadać na mechaniczne sygnały, czują się samotne w niezrozumiałej dla siebie sytuacji, w sytuacji z jeźdźcem na grzbiecie. Dzieje się tak dlatego, że jeźdźcy traktują te wszystkie metody, jak przepis na zbudowanie prawidłowych relacji z koniem i przepis na pracę oraz współpracę. Metody te powinny pomóc w pracy, a nie być sposobem pracy. Powinny być ćwiczeniami wprowadzanymi co jakiś czas w trakcie szkolenia. Ćwiczeniami pomagającymi osiągnąć jakiś efekt ale dzięki indywidualnemu podejściu do zaistniałych problemów. Dobieranie tych ćwiczeń w pracy z wierzchowcem powinno być zależne od reakcji zwierzęcia na wyznaczane mu zadania. Kiedy metoda staje się sposobem pracy z koniem, człowiek nie bierze pod uwagę indywidualności charakterów koni ani różnic w ich budowie czy predyspozycjach do wykonywania zadań. Pracując metodą, niezrozumiałe dla jeźdźca staje się to, dlaczego niektóre konie nie reagują książkowo. W metodach nie wyjaśnia się jak pracować z koniem, który reaguje na daną metodę inaczej, niż to opisano. Jak pracować z koniem, który nie zmienia się „na lepsze” po tych metodach i nie nawiązuje więzi z opiekunem. Jest jeszcze kolejny problem: kiedy koń „zaliczy” wszystkie etapy metody, jeźdźcy często nie wiedzą jak pracować dalej, nie wiedzą jak pracować bez przepisu i wytycznych.

Na pewno jest wśród was wielu, którzy próbowali zastosować jakąś metodę przy pracy z koniem i efekt był odwrotny do zamierzonego. Czy metoda 7 gier wyjaśnia jak postępować dalej z wierzchowcem, który napiera na ucisk palców człowieka i mimo zmiany siły nacisku, nie ustępuje od niego(gra w jeża)? Albo, czy wiadomo jak pracować ze zwierzęciem, które po join up i grze w jo- jo nie podchodzi do człowieka po etapie odganiania? Albo, gdy sytuacja staje się bardziej groźna i odganiany wierzchowiec atakuje, gdy macha się na niego zwiniętą liną czy lonżą? itd

Pracując z młodym koniem, obojętnie czy przy pomocy popularnych metod czy bez ich pomocy, trzeba brać pod uwagę, że zwierzęta zaczynające naukę lubią przede wszystkim czuć się „zaopiekowane”. Bliski kontakt z człowiekiem jest ważny dla młodziutkiego wierzchowca, ponieważ idąc do pracy zostaje oddzielony od swojego stada. Nawet, jeżeli stado pozostaje niedaleko, nie ma to znaczenia - dla konia jest to rozłąka. W początkowych etapach pracy zawsze będzie zwierzęciu towarzyszył strach wywołany oddaleniem się od stada. Nie jestem przekonana czy odganianie (join up) od siebie zwierzęcia w takim momencie pomaga mu nawiązać bliskość z człowiekiem. Odganianie jest w naturze karą stosowaną wobec niegrzecznych jednostek. Pamiętajcie też, że karę wymierzają członkowie stada, z którymi młode zwierzę jest już emocjonalnie związane. Czyli, że w naturze odganianie nie służy do nawiązywania bliskości i więzi, jest po prostu karą.

Wiele koni, podczas nauki pracy na lonży wysyła sygnały okazujące uległość i prośbę o pozwolenie na podejście do opiekuna (join up). Wiele koni traktuje więc początki nauki pacy na lonży jako karę, nie rozumieją tylko za co ta kara. Sporą sztuką jest wytłumaczenie zwierzęciu, że bieganie na lonży to forma pracy i nauki – nie kara, a kontakt z opiekunem odbywa się na odległość poprzez lonżę, poprzez bat, który powinien pełnić rolę przedłużenia ręki lonżującego. Kontakt odbywa się również poprzez wzrok, głos i mowę ciała.

Skoro koń potrzebuje bliskości człowieka, to wydawałoby się, że niosąc opiekuna na grzbiecie zwierzę zawsze powinno czuć się „zaopiekowane”. Nic bardziej mylnego. Z biernym pasażerem czuje się ono tak samo pozostawione same sobie. Bierny pasażer, to taki, który niczego nie tłumaczy zwierzęciu, tylko pozostawia je z sugestią: domyśl się jak masz pracować i kiedy pracujesz dobrze. Domyśl się koniu jak mają pracować twoje nogi, domyśl się jakim tempem i rytmem masz iść, gdy mnie niesiesz, domyśl się jak ukształtować grzbiet, domyśl się jak rozłożyć ciężar ciała, domyśl się jakie mięśnie musisz wzmocnić, a tego wszystkiego domyśl się wyciągając wnioski tylko z faktu, że pozwalam tobie chodzić z głową opuszczoną do ziemi. Konie nie mają pojęcia, jak zapanować nad tym wszystkim i co zrobić, żeby nienaturalna sytuacja jaką jest niesienie ciężaru na grzbiecie, przestała być niekomfortową i przysparzającą ból. Nie wiedzą co zrobić, żeby praca pod człowiekiem była wygodna i swobodna. Dlatego konie często i bardzo wyraźnie szukają kontaktu z jeźdźcem poprzez wodze i ręce. Szukają kontaktu, mając nadzieję na otrzymanie wyraźnych wskazówek. Szukają ręki opiekuna jak małe dziecko, które trochę się boi, trochę nie rozumie. Kiedy takie dziecko chwyci dłoń, zaczyna czuć się pewniej, mimo że nadal nie rozumie i czuje niepokój. Takiemu dziecku, trzymającemu was za rękę, zaczęlibyście tłumaczyć niezrozumiałą sytuację. Młody koń też tego potrzebuje. Trzeba jednak bardzo uważać, żeby młode zwierzę nie przekroczyło granicy między „łapaniem za ręce”, a uwieszaniem się. To pierwsze jest lekkim ciągnięciem za czwarty palec u każdej waszej dłoni. To drugie, to dźwiganie przez was ciężaru końskiej głowy. Każdy wierzchowiec będzie próbował obciążyć ciężarem swojej głowy i szyi ręce jeźdźca i będzie to robił z wielu powodów. Powodem będą słabe i jeszcze nie nabudowane mięśnie u nasady szyi. Powodem będzie to, że zwierzę nauczyło się bezwładnie zwieszać szyję, powodem będzie zmęczenie, spięte mięśnie szyi i umiejętność wykorzystania ich do walki z jeźdźcem. Powodem będzie również brak równowagi, krzywe ustawienie ciała, przeciążony przód i nieenergiczna oraz słabo zaangażowana praca zadnich kończyn. Próby uwieszania się nie powinny być jednak powodem do rezygnacji jeźdźca z budowania kontaktu na wodzach. Gdy wierzchowiec próbuje przekroczyć granicę między kontaktem z rękoma opiekuna a uwieszaniem się, to należy zasugerować wodzami, żeby podniósł ciężar głowy z wodzy. Należy również znaleźć i zniwelować przyczynę tych prób wieszania się.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...