Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZAANGAŻOWANIE ZADU. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZAANGAŻOWANIE ZADU. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 lipca 2016

KOŃ "SAMO-NIOSĄCY"


Podstawą partnerskiej współpracy jeźdźca i konia jest prowadzenia zrozumiałego dla obu stron „dialogu”. Ten post jest dwieście drugim na tym blogu i wszystkie są o tym, co i jak należy wierzchowcom „mówić” i o tym, co zwierzę może chcieć przekazać opiekunowi poprzez pewne zachowania. Informacji, które powinni sobie wzajemnie przekazywać człowiek i jego podopieczny, jest więc spora ilość. Podczas pracy z wierzchowcem należy rozmawiać na temat jego ustawienia, rozluźnienia, równowagi, skupienia, zrozumienia treści sygnałów i na temat rozwiązywania problemów technicznych konia, jakie może on mieć przy wykonaniu polecenia. Wszystkie te treści będą zrozumiałe dla zwierzęcia i będzie ono szybciej uczyło się znaczenia nowych sygnałów, gdy będzie koniem „samo-niosącym”. „Samo- niesienie” jest wręcz nieodzowne do prawidłowej pracy ze zwierzęciem.

Kiedy jedziecie na rowerze, to podczas pedałowania nieustannie napędzacie pojazd. Jednak od czasu do czasu (może po to, by dać odpocząć nogom) rowerzyści intensywnie pedałując rozpędzają rower, by przez jakiś czas toczył się sam. Takie toczenie się, to swego rodzaju właśnie „samo-niesienie”. W przypadku roweru to bardziej „samo-toczenie”. Takie uczucie „samo-toczenia” wierzchowca powinno towarzyszyć jeźdźcowi podczas pracy z nim w każdym z chodów. Jednak, gdy na rowerze konieczne jest rozpędzenie pojazdu, by jak najdłużej się toczył, to w przypadku wierzchowca nie wiąże się to ze zwiększaniem przez niego prędkości. Koń powinien zrozumieć, że „rozkręcające” go łydki pasażera proszą o wypracowanie i utrzymanie takiego sposobu poruszania, który nie niesie za sobą konieczności nieustannego i siłowego popędzania go przez pasażera. Dla wierzchowca, który jest uczony „samo-niesienia”, staje się ono po pewnym czasie nawykiem. Jeździec „zwolniony” dzięki temu z powtarzania sygnału: „idź, idź, idź” ma większe możliwości, żeby „regulować” rytm, tempo chodu i długość kroków stawianych przez podopiecznego.

Korzystając jeszcze z porównania jazdy na rowerze do jazdy wierzchem, zwrócę uwagę na parę szczegółów:

„Samo-niosący” wierzchowiec, tak samo jak rower, musi mieć napęd z tyłu. W rowerze napędzającym jest tylne koło, u konia tylne nogi. Dzięki tylnemu napędowi, jeździec podróżujący na końskim grzbiecie nie będzie musiał „dźwigać” ciężaru przodu ciała, jakim „obdarowuje” go wierzchowiec, którego w ruch wprawiają przednie kończyny. Czyli, że komfort trzymania „kierownicy” na koniu będzie taki sam jak na rowerze. Trzymając kierownicę roweru z niczym nie musimy się siłować i nic nas nie ciągnie z dużą siłą.

Rower podczas „samo-toczenia się” z górki będzie się rozpędzał, a przy podjeździe pod wzniesienie wyraźnie zwolni. Natomiast „samo-niosący” koń, podczas schodzenia z niewielkiego wzniesienia jak i podchodzenia pod nie, zachowa wcześniej wypracowane tempo i rytm chodu.

Używając hamulca podczas jazdy rowerem człowiek musi się pilnować, by nacisnąć ten, który zadziała z na tylne koło. Gdy uruchomi hamulec przy przednim kole ma zagwarantowaną wywrotkę połączona z przekoziołkowaniem przez kierownicę. Im bardziej rozpędzony rower, tym bardziej spektakularny „koziołek” w przód. Rozpędzony koń z „napędem” z przodu ciała czuje się tak, jakby zaraz miał przekoziołkować w przód. Jego wieszanie się na wodzach, usztywnianie mięśni i stawów to forma ratowania się przed upadkiem, a hamowanie wodzami (przednim hamulcem) zwiększa prawdopodobieństwo upadku i potęguje strach wierzchowca przed owym upadkiem.

„Samo-niesienie” konia daje nieograniczone możliwości „wyhamowania” „pojazdu” za pomocą tylnych kończyn. Gdy jednak na rowerze to dłoń człowieka wciska tylny hamulec, na koniu „uruchamiamy” „hamulec” pracując ciałem i łydkami. Wbrew pozorom praca łydek jest konieczna, gdy jeździec „prosi” wierzchowca o zwolnienie i zatrzymanie. Im „krótszy” koń, im wyraźniej jego pracujące tylne nogi kroczą pod jego brzuchem, tym łatwiej mu prawidłowo „odpowiedzieć” na „prośbę” o zwolnienie tempa, zmianę chodu na niższy i o zatrzymanie. Pracujące przy zwalnianiu łydki jeźdźca informują również zwierzę, że mimo zwalniania nadal powinien „sam się nieść”.

Gdy rozpędzony rower toczy się sam, nogi „kierowcy” mogą w tym czasie „odpocząć”. Podczas pracy na koniu „samo-niosącym”, łydki jeźdźca powinny pracować nadal. Powinny być przekaźnikiem informacji „nadających” tempo marszu i rytm wierzchowca. Przekaźnikiem „sugerującym” konieczność korekty ustawienia ciała zwierzęcia, rozluźnienia mięśni i stawów.

Abstrahując już od roweru, „samo- niosący” wierzchowiec nie będzie bez polecenia zwalniał tempa i rytmu chodu podczas pracy wodzami i łydkami. Czyli, że nie zwolni on „marszu”, gdy „poprosicie” go o rozluźnienie, skupienie, o korektę ustawienia ciała i nie zwolni, gdy zaczniecie wspólnie wykonywać trudniejsze figury ujeżdżeniowe np. chody boczne.

Jak już wcześniej napisałam, „samo-niesienie” konia nie jest równoznaczne z nabieraniem przez niego prędkości. Koń „samo-niosący” nie będzie zwierzęciem pędzącym. Będzie „pojazdem”, dla którego zwiększenie i zmniejszenie prędkości w każdym chodzie nie będzie stanowiło problemu. Jednak etap nauki „samo-niesienia” może wiązać się z koniecznością rozpędzania zwierzęcia. Musi on zrozumieć, że „poproszony” o ruch, powinien zapamiętać „treść prośby” i kierować się nią podczas pracy, aż nie otrzyma kolejnych wskazówek, które zresztą również powinien zapamiętać do czasu otrzymania następnych, i tak w kółko. Owa „prośba” powinna informować wierzchowca o tym, że ma iść sam, bez konieczności nieustannego „zachęcania”. Powinna informować, że ruch ma być energiczny, radosny i zamaszysty. Zanim jednak zwierzę zrozumie „mechanizm” „samo-niesienia”, będzie zachowywało się tak, jakby chciało być pchane. Każde zachowanie wierzchowca jest swego rodzaju pytaniem zadawanym „pasażerowi”. Na etapie nauki, to „rozpędzenie” konia będzie pierwszą zachętą dla zwierzęcia do samodzielnego marszu. Jednak po paru krokach wierzchowiec zmniejszy tempo, zadając w ten sposób pytanie opiekunowi: „czy już mogę zwolnić? czy możesz mnie trochę popchać?” Oczywiście, największym błędem byłoby zacząć pchać konia biodrami i łydkami. Należy ponownie „poprosić” go o rozpędzenie się i pozwolić iść bez popychania, do momentu aż ponownie zada to samo pytanie. Gdy jeździec będzie konsekwentny w powtarzaniu i egzekwowaniu „prośby”, wierzchowiec zacznie zadawać pytanie o możność zwolnienia coraz rzadziej. Ostatecznie z niego zrezygnuje, a „samo-niesienie” stanie się nawykiem.

„Samo-niesienie”konia to również wyraz zaufania do jeźdźca. Wyobraźcie sobie wejście do pomieszczenia, które znajduje się tuż przed pracującym koniem. Zaraz za progiem jest jedna wielka niewiadoma. Koń nie wie co zastanie po przekroczeniu progu. Czuje obawę przed nieznanym, jednak odważnie przekracza próg, bo ma zaufanie do swojego opiekuna. Każdy krok wierzchowca podczas pracy powinien być jak przekraczanie tego progu. Jakbyśmy nieustannie odtwarzali tą właśnie chwilę. Zwierzę nie może przekraczać progu, jakby chciało jak najszybciej „przelecieć” przez nieznajome pomieszczenie. Musi przekraczać próg odważnie ale z rozwagą, roztropnie i tak, jakby chciał mieć odrobinę czasu na „zlustrowanie” „sytuacji” tuż za progiem.

Przy „samo-niesieniu” konia dużo łatwiejszym okazuje się również ustawianie ciała konia. Można, i należy wówczas prowadzić zwierzę tak, by „przechodziło przez próg” w „bezpiecznej odległości” od „framug”. Tak, by idealnie przeszedł przez środek wejścia nie zahaczając nosem, żadną łopatką czy biodrem o owe „framugi”. Koń, który ma własne „pomysły” na trasę marszu, nie „niesie się sam”. Jego zachowanie i postawa jaką wówczas przyjmuje świadczy o tym, że „chciałby” ominąć bokiem „wejście”, w które go wprowadzamy. Rozpycha się łopatką i idzie ze zgiętą szyją oraz przestawionym w bok zadem. Często zadziera głowę albo chowa się za wędzidło. Podczas pracy nie jest koniem chętnie, samodzielnie i odważnie idącym do przodu i „przekraczającym próg”.


piątek, 8 kwietnia 2016

NADMIAR ENERGII CZY JEJ BRAK?


Kojarzycie na pewno jak trudno maszeruje się pod górkę. Ile trzeba mieć sił w nogach, by podejść pod wzniesienie. Im bardziej strome, tym silniejsze nogi są potrzebne. Wspinając się, człowiek stawia długie, spokojne kroki, wyraźnie odpychając się od podłoża. Im dłuższa wspinaczka tym trudniej się idzie, a uczucie zmęczenia narasta. Nikt nie oparłby się, w takim momencie, pokusie chwycenia rękoma za jakąś linę, by odciążyć nogi i podciągać ciało. Nasze nogi niosą nas całe życie, wydają się być przez to silne i wytrzymałe ale człowiek, jeżeli ma tylko możliwość, woli bardziej zmęczyć ręce niż kończyny dolne. Woli, by to kończyny górne bardziej się napracowały. Konie też tak mają!

Swego czasu napisałam króciutki post z wymownym rysunkiem mojego brata:
Jak zaangażować tylną część konia do bardziej wydajnej pracy? Najważniejszym bodźcem jest praca łydek jeźdźca. Bardzo niesłusznie wykorzystuje się je tylko do dawania sygnału, który nakazuje zwierzęciu zwiększyć prędkość, albo zmienić rodzaj chodu na wyższy. Powinniście zdać sobie sprawę z tego, że pukanie łydkami w boki wierzchowca powinno, przede wszystkim, uaktywniać pracę końskiego zadu. Wyobraźcie sobie tył konia jako człowieka, który pcha pod górkę taczkę z jakimś ładunkiem. Bez względu na to, czy porusza się wolno, czy szybko, czy przyspiesza, czy zwalnia, zatrzymuje się, czy rusza, musi taczkę pchać, bo inaczej stoczy się z nią w dół. Tak właśnie, jak ten człowiek, powinna pracować ta część konia, której nie widzimy siedząc na nim. Jednak bez zachęcających sygnałów, o których napisałam wyżej, nie zmotywujemy wierzchowca do takiego wysiłku.

 
Ponieważ wierzchowce maszerują na czterech nogach, jeźdźcy nie potrafią zaobserwować i ocenić czy zwierzę idzie tak, jak człowiek podchodzący pod wzniesienie bez pomocy liny, na której może się podciągać. Czy może idzie podciągając ciało przy pomocy kończyn „górnych” (u konia przednich)? Ludziom niestety wydaje się, że skoro zwierzę „przebiera” tylnymi kończynami, to idzie „od zadu”. A skoro pędzi- to znaczy, że idzie chętnie. A skoro chętnie- to też „od zadu”. Problem w tym, że koń pracujący pod jeźdźcem nie odpycha się chętnie tylnymi kończynami, „woli” podciągać swoje ciężkie ciało z „plecakiem” na grzbiecie, używając do tego kończyn przednich. Do wydajnej pracy tylnymi nogami bez podciągania „rękami” trzeba zwierzę zachęcić, trzeba go tego nauczyć i długo pracować nad kondycją tylnej części ciała.

Efekty takiego podciągania się wierzchowca są przeróżne. Wszystko zależy od sposobu w jaki koń będzie próbował poradzić sobie z tym problemem. Większość wierzchowców podczas kłusa i galopu po prostu zaczyna pędzić. Dlaczego? Przy „podciąganiu” niemożliwe jest osiągnięcie stabilnej zrównoważonej postawy. Nawet u człowieka po utracie równowagi niekontrolowanym odruchem jest przyspieszanie tempa w nadziei, że to pomoże odzyskać równowagę. Konie mają ten sam niekontrolowany odruch. Do tego bardzo często „plecak” podskakujący na grzbiecie zwierzęcia „przerzuca” swój ciężar na „kark” „lecącego” już „na łeb, na szyję” wierzchowca. Ten fakt bardzo utrudnia powrót do równowagi. Poza tym, jeździec pozwalający tak pracować zwierzęciu, używa wodzy i wędzidła jako hamulca. Nie raz już pisałam jaki to ma wpływ na podopiecznego i pracę z nim. Nie będę się więc powtarzać. Nadmienię tylko, że u wielu koni wywołuje to chęć ucieczki od bólu jaki jest mu wówczas zadawany. A dokąd może uciekać? Tylko jeszcze szybciej do przodu.

Jaki wniosek, bardzo często, wyciągają opiekunowie „pędzących” koni? Taki, iż podopieczny ma za dużo energii. Pomysły na poradzenie sobie z „nadmiarem energii” u tych koni są przeróżne: zmniejszenie dawki owsa, założenie czarnej wodzy i „zgoda” na to, by wierzchowiec bez ładu i jakiejkolwiek kontroli się wybiegał. Ponieważ „jak się zmęczy to się rozluźni, straci energię i zacznie słuchać”. Problem jest tylko taki, że te konie pędzą z powodu „braku energii”, a dokładnie z powodu jej braku w tylnych nogach. Z powodu braku energii w słabych, „nienabudowanych” i nie pracujących prawidłowo zadnich mięśniach. Gdy na „pędzącego” wierzchowca wsiądzie osoba, która nie pozwoli mu „podciągać się” przy pomocy przednich kończyn, która w zrozumiały dla niego sposób „poprosi” o „wspinanie się” poprzez odpychanie tylnymi kończynami, to okaże się, że jest to zwierzę, które trzeba pchać. Okaże się, że jest to zwierzę, które trzeba zachęcać do ruchu, które daje wciąż do zrozumienia, że nie ma sił iść.

Koń, który będzie szedł w sposób przypominający wspinanie się człowieka pod górę, nigdy nie będzie pędził. Zobaczcie w wyobraźni takie kroki (najlepiej u wspinającego się człowieka): spokojne, posuwiste z wyraźnie zginającymi się stawami z wyraźnym oparciem się o podłoże i odepchnięciem się od niego. Czy pod górkę można pędzić?

Na początku posta napisałam, że: „efekty takiego podciągania się wierzchowca są przeróżne. Wszystko zależy od sposobu w jaki koń będzie próbował poradzi sobie z tym problemem. Większość wierzchowców podczas kłusa i galopu po prostu zaczyna pędzić”. A co ze stępem? W większości przypadków z jakimi się spotkałam w stepie, konie „nie idące od zadu” „wloką się”. Spotkałam się z jednym przypadkiem, kiedy klacz „pędziła” nawet w stępie. Właściwie to w ogóle nie chciała iść stępem. Nieustannie próbowała przejść do kłusa, a przytrzymywana wodzami i wędzidłem, caplowała. Wrócę jednak do tego wleczenia się. W stępie, koniom podciąganie się przednimi kończynami i brak równowagi najmniej doskwiera. W stępie konie najmniej boją się konsekwencji jakie „niesie” brak równowagi, więc nie odczuwają potrzeby, „by ratować” się zwiększając tempo. Co się dzieje z wierzchowcem, który nie jest zmuszony do pracy w wyższym chodzie i ma bardzo słabe tylne kończyny i mięśnie zadu? Najchętniej nie szedłby w ogóle. Jeźdźcy czując intuicyjnie ten brak chęci konia do ruchu zaczynają go pchać. Każdy krok wierzchowca jest okupiony niewiarygodnym wręcz wysiłkiem człowieka, siedzącego na grzbiecie podopiecznego, włożonym w wypchnięciem do przodu którejś z końskich nóg.

Tutaj zacytuje kolejny mój króciutki post z początków blogowania:
”Z moich obserwacji wynika, że stęp jest chodem, w którym unika się pracy z koniem. Nie docenia się znaczenia stępu przy szkoleniu podopiecznych. Jest to dość nagminne. Często wierzchowce paskudnie wloką się, snują i człapią w stępie. Zaraz potem zasuwają w kłusie tak, że jeździec nie nadąża z anglezowaniem. Owszem, koń powinien ruszać się energicznie, ale nie należy mylić tego z prędkością. Stęp powinien być dynamicznym i rytmicznym chodem. Zwierzę musi stąpać mocno tylnymi nogami, wyraźnie odpychając się nimi od podłoża, jakby chciało wejść pod górkę. Wówczas, w rytm długiego kroku zwierzęcia, biodra jeźdźca obszernie się "huśtają". Stęp jest bardzo ważny w procesie szkolenia konia. Każde nasze polecenie powinien on prawidłowo wykonać najpierw właśnie w stępie, zanim poprosimy o to samo w kłusie, a potem w galopie”.

Jak buduje się kondycję i „siłę mięśni”? Zaczynając od prostych ćwiczeń i łatwiejszych wyzwań, stopniowo „podnosząc” poprzeczkę. Najpierw „maszerujemy” regularnie i wytrwale pod niewielkie wzniesienie. Potem do wspinaczki „znajdujemy” bardziej strome górki i zwiększamy tempo wchodzenia. Praca z wierzchowcem w stepie to wspinaczka pod „łagodną górkę”. Im wyższy chód, im trudniejsze zadanie, tym „bardziej strome wzniesienie”. Jednak wielu jeźdźców „mówi” w stępie swoim podopiecznym: „połaź tu troszeczkę po równinie, ooo... nie chce ci się- to ja cię popchnę”. „Niedźwiedzia przysługa”.



niedziela, 10 maja 2015

PŁYŃ "WODO" PŁYŃ


Pisałam już nie raz, że dla wielu jeźdźców siedzących na grzbiecie wierzchowca, ich podopieczny jest "tym" co „mają” i widzą przed sobą. Jeźdźcy prosząc wierzchowca o wykonanie zakrętu, zginają jego szyję, zamiast poprosić o zgięcie w pasie. Próbują wyegzekwować "łopatkę do wewnątrz" lub "zad na zewnątrz" zginając szyję zwierzęcia, zamiast poprosić o zgięcie w pasie i przestawienie zadu. Siłowe zginanie końskiej szyi w dół i ściąganie tam jego głowy oraz siłownie się z końskim pyskiem poprzez wodze, jest nieraz sposobem na „załatwienie” z podopiecznym „kwestii spornych”. Przeświadczenie, że celem samym w sobie jest owo ściąganie głowy i szyi konia w dół, powoduje u adeptów sztuki jeździeckiej nieodpartą chęć sięgania po patenty ułatwiające osiągnięcie celu. Owszem, cel ten zostaje osiągnięty ale przez zadawanie bólu, więc efekt jest miernej jakości. Konie stają się sztywne, przeganaszowane, obolałe, chodzą blokując ruch stawów. Pisząc, w którymś z postów o rozluźnianiu wierzchowca mówiłam, iż takie rozluźnienie jednego miejsca na końskim ciele wpływa na rozluźnianie innych. Efekt rozluźniania rozchodzi się jak kręgi na wodzie. Taki sam efekt (kręgów na wodzie) uzyskuje się prowokując zwierzę do napięć i sztywności. Spięta i walcząca szyja konia "angażuje" do "pomocy" najpierw cały przód, a potem tył ciała. Pisząc: "angażuje do pomocy", mam na myśli: prowokuje i uzyskuje napięcia i sztywności.

W poście pt: „Kontakt z koniem” napisałam: „Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma”. Chciałabym teraz wrócić do tego wyobrażenia o płynącym strumyku. W rozluźnionym ciele pracującego wierzchowca, gdy wszystkie stawy mają szansę swobodnie i efektywnie pracować, energia „wypływająca” z ruchu zadu „przepływa” przez cały grzbiet zwierzęcia docierając aż do „czubka nosa”. Ta energia powinna być jak nieustannie płynący strumień wody. Strumień płynący nie leniwym, ale spokojnym i równym nurtem. Taka „przepływająca woda” masuje i rozciąga mięśnie pleców i szyi waszego podopiecznego „prowokując je do prężenia w górę. Dzięki temu końska szyja „opada” w dół i żadne zewnętrzne i siłowe „manewry” nie są jej potrzebne do ustawiania i utrzymania w takiej pozycji. Muszę tu zaznaczyć, że owo przepływanie strumienia nie jest ruchem konia. Nie chodzi tu bowiem o tempo czy rodzaj chodu. Nurt energii „wypływającej” z pracującego zadu powinien być zawsze równy i spokojny. Zmienia się jego wartkość w zależności od trudności zadania stawianego przed zwierzęciem i powinna być ściśle określona przez jeźdźca, ale dopasowana do fizycznych możliwości podopiecznego. Powinien być taki w stępie, kłusie, galopie, a nawet podczas pozycji stój. Nie powinien się zmieniać (raz rwący, a raz leniwy), gdy prosimy konia o ruch wyciągnięty i powinien pozostać taki sam, gdy ćwiczymy piaff. Nie powinna istnieć możliwość przykręcania strumienia wody jak w kranie i puszczania go ze zwiększonym impetem.

Niestety jednak taka możliwość istnieje. Takim kurkiem jest miejsce na grzbiecie konia tuż za waszym siodłem. Tamą na „rzece”, burzoną i odbudowywaną ponownie, bywa bardzo często staw krzyżowo-biodrowy. Wierzchowiec usztywniając go i blokując swobodę ruchu „zamyka przepływ wody”. I znowu nie ma to nic wspólnego z poruszaniem się do przodu. Koń, nawet w najwyższym z chodów, może mieć zablokowany przepływ „energii”. Zaczynają się wówczas pojawiać „najpopularniejsze” problemy z koniem. Zadarta głowa i szyja, „uciekanie” na boki, „wypadanie” łopatką, „rzucanie” głową, wyszarpywanie wodzy, brak chęci do ruchu ( koń nie jest samoniosący)-trzeba konia nieustannie pchać. Jeźdźcy robią to zazwyczaj przy pomocy uciskających koński grzbiet swoich bioder, co pogłębia usztywnienie pleców podopiecznego. Kolejny problem wynikający z braku przepływu strumienia z tylnej części konia, to przeciążony jego przód. Staje się on źródłem napędu zwierzęcia ,a to powoduje, iż szuka ono oparcia i uwiesza się, poprzez wodze, na rękach jeźdźca.

Cóż zatem należy zrobić, by odblokować przepływ energii? Pracować łydkami i odciążać koński grzbiet poprzez aktywny dosiad. Najważniejsze jest jednak to, byście wyobrazili sobie płynącą wzdłuż końskiego grzbietu wodę(poczynając od zadu) i wypracowali sygnał dawany łydkami „mówiący”: płyń „wodo” płyń. Jedna z moich uczennic, nie mogąc uzyskać efektu, poprosiła o bacik. Jej łydki „pracujące” ze szkółkowego przyzwyczajenia, tak by uciskać konia, nie przekazywały właściwej informacji podopiecznej. Poprosiłam koleżankę, by zastanowiła się: czy bacik uciskał by konia? Nie!!! Pracowałaby nim na zasadzie dawania impulsu. Nie chcąc, by bacik ujeżdżeniowy stał się narzędziem do zadawania bólu, jeździec powinien wprawić go w wibrujący ruch. Dzięki temu pędzelkowata końcówka bacika „łaskocze”, „drażni”, „podszczypuje” koński bok. Nikt nie zaprzeczy, że wierzchowce na taki impuls reagują. Nie dałam amazonce bacika, gdyż to jeszcze bardziej „rozleniwiłoby” jej łydki. Zamiast tego, poprosiłam by zaczęła pracować nimi jakby były dwoma ujeżdżeniowymi bacikami. Efekt był natychmiastowy. „Strumień popłynął”.

Ale tu pojawia się następny problem. Jeżeli jeździec nie będzie umiał swoim dosiadem przekazać informacji, jakim „nurtem” ma płynąć „woda”, „tryska” ona z dużym impetem, jak z węża strażackiego. Koń traci równowagę i zachowuje się, jak wystrzelony z procy. Nie radząc sobie z odzyskaniem równowagi, wierzchowiec ponownie blokuje staw krzyżowo-lędźwiowy (buduje tamę). Błędne koło. Zatem, zanim zburzycie tamę, pomyślcie o tym, że chcecie płynąć spokojnym, równym i wygodnym nurtem na bezpiecznej „rzeczce”. Siedzicie sobie w łódeczce, która nie przyspiesza i nie zwalnia. Rozłóżcie równo na strzemiona swój ciężar. Powinien on być zawsze taki sam, bez względu na to, czy opieracie pośladki na siodle, czy podnosicie z niego. Mięśnie brzucha wciągnięte, mięśnie pleców rozciągnięte. Zapieracie się lekko ciałem (bez odchylania do tyłu) „mówiąc” podopiecznemu: „uwaga, zaraz określę tobie tempo jakim ma „płynąć” w tobie energia.

Na koniec chciałam zwrócić waszą uwagę na to, że „przykręcanie kurka i odkręcanie go z większym impetem” zdarza się najczęściej przy przejściach z jednego chodu w drugi. Zadzieranie głowy, wieszanie się na wodzach-czyż nie obserwujecie tego przechodząc ze stępa do kłusa, z kłusa do galopu? A gdy koń ruszy już galopem-czyż nie zachowuje się niejednokrotnie jak „wystrzelony z katapulty”? To samo uczucie towarzyszy przejściu z galopu do kłusa. A z kłusa do stępa-tu kurek zakręca się automatycznie. Chcę was namówić byście próbowali „pokonywać” przejścia wraz z waszym wierzchowcem, nieustannie przekazując informację: „płyń wodo płyń” (nawet przy przejściach do niższego chodu), określając do tego, aktywnym dosiadem, tempo nurtu.


czwartek, 8 stycznia 2015

O ZAANGAŻOWANIU KOŃSKIEGO ZADU MOŻNA MÓWIĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ


Wyobraźcie sobie, że suniecie na nartach biegowych po płaskim terenie. Nogi nie pracują i narty suną równolegle. „Napęd”, dzięki któremu posuwacie się do przodu, leży w waszych rękach trzymających kijki. Odpychacie się nimi robiąc zamaszyste ruchy i mocno zapierając się o podłoże. Tak właśnie „pracuje” koń, który nie idzie od zadu. Jego przednie nogi pracują jak ręce narciarza biegowego, a na tylne kończyny, które nie biorą udziału w procesie napędzania, można by zwierzęciu założyć narty. Siedząc na grzbiecie swojego wierzchowca spróbujcie wyczuć, które z końskich nóg wyraźnie się odpychają, a na które można założyć mu płozy. U prawidłowo pracującego wierzchowca owe płozy powinny „się znaleźć” na przednich nogach, a odpychające kijki w tylnych. Czyli układ zupełnie niemożliwy dla człowieka. Koń niosący „pasażera” i „odpychający się” przednimi nogami jak kijkami, zawsze będzie próbował pomóc sobie w tej pracy obarczając swojego opiekuna częścią ciężaru swojego ciała. Będzie chciał w ten sposób odciążyć pracujące przednie nogi. Można więc wywnioskować, że każdy koń „wiszący” wam na rękach jest zwierzęciem nie pracującym od zadu. Przerzucenie „siły napędowej” na tył zwierzęcia spowoduje, iż podopieczny „automatycznie” „zdejmie” wam ciężar z rąk.

Takie „wiszenie” konia na rękach jeźdźca sprawia oczywiście zwierzęciu ból. Wierzchowiec nie zdaje sobie jednak sprawy z przyczyn, które są źródłem jego „niewygody”. Nie zaangażuje sam z siebie tylnych nóg do pracy, by móc samemu swobodnie „nieść” „przód” swojego ciała. Zacznie, zamiast tego, szukać ucieczki od bólu. Stąd bierze się szarpanie wodzami, wyrywanie ich z rąk jeźdźca, zadzieranie głowy, pędzenie do przodu itp. Ci jeźdźcy, którym „udało się” za pomocą „tanich chwytów” i siły przeganaszować konia, nie powinni sądzić, że rozwiązali problem. Owszem koń, który ma „przyklejoną” brodę do własnych piersi, nie będzie obciążał rąk „pasażera”. Jednak ten fakt nie oznacza, iż tylne nogi zwierzęcia pracują napędzająco. Nadal jego przednie kończyny pełnia rolę kijków narciarskich, a wierzchowiec „radzi” sobie z przeciążeniem przodu spinając mięśnie, blokując stawy, usztywniając i wykrzywiając własne ciało.

Problem większości jeźdźców próbujących „namówić” konia do prawidłowego rozłożenia pracy na kończyny polega na tym, iż cały „pakiet” poleceń chcą przekazać poprzez pracę na wodzach. Chcą, to może nieprawidłowe określenie, bo prawdopodobnie najczęściej nie potrafią inaczej. Taka praca nie przynosi oczekiwanego efektu, a frustracje wynikającą z tego potęguje fakt, że w wielu przypadkach sygnały dawane przy pomocy owych wodzy są technicznie prawidłowe. Krótkie, delikatne ale energiczne szarpnięcia i odhaczanie wodzy. Działanie tymi pomocami tak, by „poprosić” zwierzę o „podniesienie przodu”, rozluźnienie szyi, ustawienie jej w pozycji wyprostowanej. Dlatego nie chcę tu pisać o konieczności zaprzestania pracy wodzami. Chcę wam uzmysłowić tylko, że musicie „zmusić się” do tego, byście równocześnie bardzo aktywnie używali swoich łydek. Zdaję sobie sprawę, że niektórym jeźdźcom wydaje się absurdalnym fakt, iż pracując wodzami powinni równocześnie pukać w końskie boki łydkami. Przeciążone na przodzie wierzchowce są zazwyczaj końmi „pędzącymi” do przodu. W związku z tym, jeździec pracując wodzami i ciałem z „przodem” konia nad jego ustawieniem i rozluźnieniem, równocześnie musi wysyłać sygnały egzekwujące zwolnienie tempa. Tak więc używanie przez jeźdźca łydek, których praca nieodmiennie kojarzy się większości z sygnałami podganiającymi konia, przeczy ich wyobrażeniom o sposobach „rozmowy” z wierzchowcem. Wyobraźcie sobie zatem, że wasze działanie z przodu wierzchowca odbierają przednim jego kończynom „kijki narciarza”, a pukające łydki „wręczają” je tylnym kończynom. Te kijki jednak nawet na ułamek sekundy nie mogą stać się „bezpańskie”. Nie można ich odebrać i dopiero potem wręczać komuś innemu. Chwila przerwy między tymi czynnościami powoduje, że odebrane kijki zaraz wracają do „poprzedniego właściciela”. Dlatego „odbieranie” ich przednim kończynom musi idealnie zbiec się w czasie z ich „przekazywaniem” kończynom tylnym.

To trochę tak, jakby nasze ciało wespół z rękami „uzbrojonymi” w wodze należały do jednej grupy, a nasze łydki do drugiej, antagonistycznej. Im więcej wydają się mieć pracy członkowie grupy pierwszej, tym więcej powinny im „psuć zamiary” i dodawać pracy członkowie grupy drugiej. To bardzo trudne zadanie, a na domiar wszystkiego nierozumiejący sygnałów koń, koń który uczy się dopiero ich znaczenia, będzie bronił się przed takim działaniem jeźdźca. Zwalnianie tempa i „zatrzymywanie” zwierzęcia w taki sposób będzie trwało początkowo np. kilka okrążeni zamiast kilka kroków. W grę będzie wówczas wchodzić bycie konsekwentnym i upartym bardziej niż podopieczny. „Pracujący” jeździec musi tak długo „przetrzymać” uciążliwość takiego końskiego buntu, aż nie poczuje, że zwierzę zwolniło. I zwolniło nie po waszej próbie zaciągnięcia wodzy, tylko dzięki temu, że podstawiło zad, skróciło ciało i odciążyło przód swojego ciała.



sobota, 1 listopada 2014

JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część druga


Praca z końmi opierającymi „ciężar swojego przodu” na jednej wodzy.

Ten post będzie dotyczył koni, które obciążają wodzę i rękę jeźdźca z jednej strony. Postaram się podpowiedzieć wam, jak pracować z wierzchowcem, który „wisząc na wodzy”, napiera równocześnie swoim ciałem na łydkę jeźdźca.

Zanim jednak na tym się skupię, chcę wam zaznaczyć, że pomysły i rady w moich wpisach nie można traktować jako odrębne, oderwane od reszty „sposoby” na problem. Jeżeli w tym poście wytłumaczę, jak odpracować błąd „opierania się” wierzchowca na jednej ze stron, to sposób ten nie będzie efektywny bez ogólnej pracy nad równowagą podopiecznego. Nie poczujecie rezultatów bez „podnoszenia” jego przodu, bez prób zaangażowania tylnych nóg, bez regulowania tempa i rytmu chodów. Warunkiem uzyskania pozytywnych efektów w pracy z koniem, jest chęć zwierzęcia do energicznego ruchu. Warunkiem jest również to, by na sygnały dawane przez jeźdźca wodzami, koń nie reagował zwolnieniem tempa, a na te dawane łydkami nie przyspieszał, chyba że taka była intencja jeźdźca podczas użycia danych pomocy.
(Przeczytaj:
ZAWSZE POD GÓRKĘJAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA-część pierwszaCHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU)


Wracając do tematu. Załóżmy, że koń „obciąża” nadmiernym ciężarem lewą wodzę, a tym samym lewą rękę jeźdźca. Najpierw musicie się dowiedzieć, że wierzchowiec „bawiąc się” z wami w „przeciąganie liny-wodzy”, nie angażuje do tego tylko pyska. W naszym przypadku lewej strony pyska. Ogromny udział ma w tym procederze szyja zwierzęcia. Jej mięśnie się napinają, a ona sama, niejednokrotnie, wygina się w łuk w kierunku naciąganej wodzy. Wszystko po to, by wspomóc „wysiłki” lewej strony pyska. „Para” ta, czyli pysk i szyja, nie są jednak „zdane” tylko na siebie w walce z człowiekiem. „Z pomocą przychodzi” lewa przednia noga, którą koń stawia tak, by jak najmocniej zaprzeć się nią o podłoże i „pociągnąć” za sobą ciało. Przypomina to podciąganie się człowieka na drążku. Ręce ciągnął ciało, by głowa aż po brodę, znalazła się nad drążkiem. W ćwiczeniu tym nie biorą udziału nogi człowieka. U konia, który „ciągnie” przednimi nogami, tylne wprawdzie maszerują ale nie biorą czynnego udziału w „systemie napędowym”. Jeżeli wierzchowiec nie jest okuty, to wprawne oko opiekuna zaobserwuje różnice w sposobie ścierania się kopyt. Kopyto „zaciągającej” nogi będzie mocniej starte przy piętkach.

Wyobraźcie sobie teraz, że bok konia jest jak akordeon. Gdy koń wisi na wodzy, akordeon rozciąga się nadmiernie. Rozciąga się dlatego, że przednia noga ciągnie go z jednej strony, a zbyt mało aktywna (niepchająca) tylna noga z drugiej. Żeby koń przestał „wisieć na wodzy”, ten akordeon trzeba „zamknąć”, oczywiści nie do końca. Problem polega na tym, że niejeden jeździec zrobił by to od przodu konia. Oczywistym sygnałem wydaje się być ciągnięcie za wodzę, albo „mieszanie” wędzidłem w pysku zwierzęcia w nadziei, że przestanie ono po prostu wisieć na wodzy, a co zaraz za tym idzie, ciągnąć szyją i nogą. Nie jest to właściwy sygnał. Koń, takie działania człowieka, zawsze będzie odczytywał jako „rozmowę” z samym pyskiem, a nie z bokiem ciała. Praca wodzą będzie jeźdźcowi potrzebna ale po to, by „przekazać” przedniej nodze „informację”, żeby nie ciągnęła tak mocno. Przednia noga „potrzebuje wskazówki”, że nie wolno jej zapierać się o ziemię jak o blok startowy. Wodza i sygnały z dosiadu mają stworzyć mur, niepozwalający na rozciąganie akordeonu od strony przodu wierzchowca (zob.
GŁOWĄ W MUR, BIODRA JEŹDŹCA, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Sygnałem „zamykającym akordeon”, „proszącym” konia o „skrócenie” boku, jest pukanie łydką. Człowiek powinien tym sygnałem wyegzekwować od podopiecznego wyraźniejsze zaangażowanie zadu. Koń powinien stawiać krok lewą tylna nogą, jak najgłębiej pod swoim brzuchem i wyraźnie się nią odpychać od podłoża. Dzięki takiej pracy tylnej nogi, obniży się zad zwierzęcia, wypręży grzbiet i skróci bok, a to „uniemożliwi” jemu, „siłowanie” się z ręką jeźdźca poprzez wodzę.

W całej tej „zabawie” bardzo ważną rolę odgrywa „współpraca obu wodzy”. Jeżeli lewa, wraz z ciałem jeźdźca „tworzy mur” uniemożliwiający rozciąganie akordeonu, to prawa musi „pilnować”, by sygnał był właściwie przez zwierzę zrozumiany. Prawa wodza musi dawać sygnały „prosząc” konia: „nie zginaj w lewą stronę szyi. Trzymaj ją na wprost”. Jeżeli podopiecznego zegnie szyję, to będzie oznaczało, że tak „odczytał” polecenie, a wówczas nie „zamknie akordeonu” (zob.
REFLEKTORY, USTAWIENIE SZYI I GŁOWY KONIA). Do „stworzenia muru” i „ruszenia zadu” przydaje się czasami dłużej przytrzymany sygnał wodzą. Nawet jeżeli jest to wewnętrzna strona wierzchowca jadącego na łuku. Wówczas zewnętrzna wodza musi działać krótkim, powtarzanymi szarpnięciami. Po „odpracowaniu” błędu wiszenia na lewej wodzy, w utrzymaniu takiego stanu, pomagają sygnały „imitujące” kierunkowskaz. Krótkie, delikatne i powtarzane „kliknięcia” lewą wodzą.


wtorek, 23 września 2014

KOŃ LEKKI Z PRZODU


Sporo już pisałam o rozluźnieniu konia, również ze wskazaniem na jego przód: „KOŃ MIĘKKI W SZYI”, „PLUSZOWY KOŃ”. Jest to jednak temat „rzeka” i informacji na ten temat, przykładów, porównań nigdy nie za wiele. Im bardziej uda mi się rozbudzić waszą wyobraźnię, tym lepsza będzie wasza współpraca z końmi. W tym poście będzie jednak sporo informacji na temat zaangażowania do pracy tylnej części konia. Bez energicznie pchającej pracy tylnych nóg zwierzęcia, rozluźnienie jego przodu jest niemożliwe.

Spróbujcie sobie wyobrazić, że przód konia, czyli kawał jego ciała, który macie przed sobą siedząc w siodle, to balon. W zasadzie to balonik, którego wielkość pozwala na swobodne chwycenie go dłońmi. Balonik ten powinien frunąć tuż przed wami, na takiej wysokości, na jakiej trzymacie wodze. Nie powinien on być nadmuchany powietrzem z płuc, bo będzie spadał w dół, a im niżej opadnie, tym będzie stawał się cięższy. Ważne jest, żebyście zrozumieli, że nie chodzi tu o ułożenie końskiej szyi, to czy jest ona w pozycji równoległej z grzbietem zwierzęcia, czy opuszczona maksymalnie w dół lub podniesiona w górę, nie jest wyznacznikiem pozycji balonu. Balonik nie może być też napełniony helem. Nie chcecie bowiem, by uwolniony, poszybował w górę. Jego zadaniem jest sunąć do przodu, tuż przed wami i ciągnąć was lekko za ręce. Podczas trzymania dłońmi ciągnącego was balonika, musi towarzyszyć wam uczucie, że w każdej chwili możecie balonik objąć ramionami i przytulić. Nie może was tez opuścić pewność, że ów balonik nie oddali się, gdyby został puszczony. Pewność, iż nadal będzie frunął z tą samą prędkością, tuż przed wami, na tej samej pozycji.

Balonik ten jednak nie ciągnie was sam z siebie. Musi go pchać równomiernie wiejący wiatr. Ten wiatr, to energia jaka płynie z zaangażowanych w rytmiczny i energiczny ruch, tylnych nóg zwierzęcia. Bez tego przód konia nigdy nie stanie się lekkim. Gdy człowiek ma wrażenie, że zamiast balonu trzyma w rękach ściągający go w dół głaz, albo szarpiącą do przodu, wystrzeloną kulę armatnią, to może być pewien braku zaangażowania w pracę tylnej części swojego wierzchowca. Taki wniosek należy również wysnuć, gdy nie czujecie w rękach niczego, żadnej lekko „wiejącej siły”. Schowany za wędzidło koń, zabierający wam z rąk swój ciężar, by nie czuć bólu w pysku, nie jest zwierzęciem lekkim z przodu.

Zad konia musi być na tyle energicznie pracującą (nie mylić z prędkością chodu) częścią ciała zwierzęcia, by przykuwał uwagę człowieka siedzącego na grzbiecie podopiecznego. Maszerujące tylne nogi zwierzęcia i luźno pracujące stawy biodrowe, jeździec powinien wyraźnie „czuć w swoich biodrach”. Odnosić wrażenie, że tuż pod nim pracują dwa tłoki, uderzające go na przemian w pośladki. Gdyby ktoś zapytał was dlaczego tak energicznie huśtacie biodrami, to odpowiedź powinna być taka: „ponieważ jakaś siła za mną popycha moje biodra”. W siodle nie można mieć uczucia, że siła „ruszająca” waszymi biodrami, to „ktoś” łapiący z przodu za pasek od spodni, by za jego pomocą pociągać wasze biodra do przodu.

Taki „wiatr” płynący z aktywnego zadu, dmuchający w balonik „przynosi jeszcze inną korzyść”. Zanim dotrze do przodu, „sunie” wzdłuż końskich boków, rozluźniając je i „prowokując” do „prostowania się”. „Pomaga” również łopatkom i szyi w „znalezieniu” prawidłowego ustawienia. Dlatego ważne jest, by jeździec pilnował i wyrównywał siłę wiatru z obu stron wierzchowca. Gdyby trzymać w rękach dwa „przytulone” do siebie baloniki, to musimy mieć pewność, że będą one sunęły do przodu z równą prędkością i z równą siłą ciągnęły nas za sobą. Jeżeli jeździec wyczuje, że jeden balonik zanadto wysuwa się do przodu zamieniając się w wystrzeloną kulę armatnią, powinien go lekko przytrzymać w przytulającym uścisku, a pukającą łydką wyregulować podmuch wiatru. Uaktywniona tylna noga wierzchowca „zamieni” ciężka kulę na powrót w balonik i „dmuchnie” w niego „lekkim wiatrem”.

Cała „zabawa” w jazdę konną polega na wyobrażaniu sobie efektu jaki chcemy od „końskiego ciała” wyegzekwować. Człowiek na grzbiecie wierzchowca powinien właśnie myśleć o tym, a nie kombinować jaki teraz dać, wyuczony i mechaniczny, sygnał. A gdy on nie działa, jaki dołożyć patent, by pomóc swoim rękom w przepychance na wodzach. CDN
JAK WYPRACOWAĆ LEKKI I RÓWNY PRZÓD KONIA.


niedziela, 6 lipca 2014

CAPLOWANIE


Gdy koń zaczyna caplować, człowiek odruchowo blokuje stawy, zatrzymuje biodra i zaciąga wodze do tyłu. Nie jest to prawidłowy odruch. Utwierdza on raczej zwierzę w przekonaniu, że wolno mu kłusować szybkimi drobnymi kroczkami, zamiast iść „obszernym” stępem. Zanim jednak zaczniecie uczyć podopiecznego, by „zrezygnował” z tego fatalnego nawyku, zastanówcie się, dlaczego wasz wierzchowiec capluje. Kiedyś pisałam już o tym, że stęp jest traktowany przez jeźdźców po macoszemu (zob. STĘP-CHÓD NIEDOCENIANY). Jeźdźcy rzadko pracują z koniem podczas tego chodu. Dla wielu stęp jest tylko po to, by konia rozruszać na początku jazdy, a na koniec dać zwierzęciu odpocząć. Jeżeli koń nie jest nauczony wydajnie pracować w stępie, jeżeli stawia krótkie sztywne kroki, zamiast długich i sprężystych, zawsze będzie miał problemy z wykonaniem trudniejszego zadania w tym chodzie. Jeżeli wierzchowiec nie będzie odpychał się mocno i wyraźnie tylnymi nogami od podłoża, jego słaby zad „nie podoła wyzwaniom”. Wówczas zwierzę „uciekając” od cięższej pracy, będzie samowolnie wchodziło w kłus. Zatrzymywane zaciągniętymi wodzami i spiętymi, nieruchomymi biodrami, „nauczy się” caplować. Wniosek, jak oduczyć wierzchowca caplowania, nasuwa się sam. Trzeba wzmacniać mu zad, namawiając do stawiania w stępie długich i energicznych kroków. Nie jest to łatwe zadanie. Nie wystarczą do tego mocniejsze sygnały łydkami. Wiele koni, których mięśnie zadu należałoby wzmocnić, czując presję podganiających łydek opiekuna, zamiast wydłużyć krok zaczną caplować. Gdy niecierpliwy jeździec zacznie pomagać sobie batem lub ostrogami, może sytuację tylko pogorszyć. Dlatego sygnały jeźdźca muszą bardzo wyraźnie przekazywać prośbę o wydłużenie kroku, a nie o przyspieszenie tempa. Jeżeli zwierzę wpoiło już sobie nawyk caplowania, to znaczy, że na pewno nie zna tych pierwszych. Jak nauczyć go ich znaczenia?

Gdy koń stawia krótkie sztywne kroki tylnymi nogami to na pewno ma „zaciśnięte” stawy biodrowe. Ta sztywność blokuje wykonanie długiego elastycznego ruchu tylną kończyną. Dlatego właśnie usztywnianie bioder i blokowanie ich
huśtania” przez jeźdźca utwierdza zwierzę w prawidłowości takiego poruszania się. Przy caplowaniu konia, jeździec powinien spróbować zapanować nad swoim ciałem. Jeżeli uda mu się pozostawić stawy biodrowe rozluźnione i „chętne” do spokojnego, wydatnego, ale spokojnego „huśtania”, to zasugeruje zwierzęciu, że oczekuje długich niespiesznych kroków. Jest to również sugestia, albo nawet „prośba” skierowana do zwierzęcia: „rozluźnij swoje biodra”. Spróbujcie wyobrazić sobie swój staw biodrowy: panewkę, a w niej osadzoną główkę kości udowej.
Jednak w waszej wyobraźni niech będą połączone bardzo luźno i swobodnie. Panewka niech będzie za obszerna dla główki, a kość zwisa z niej przyczepiona na tasiemce. Niech nie będą połączone ze sobą ściśle, nie tak, jak klocki lego. Zazwyczaj, chcąc udaremnić podopiecznemu caplowanie, człowiek przestaje używać łydek jako pomocy. Sugeruję żebyście jednak spróbowali, delikatnie pukając, nadać rytm krokom wierzchowca. Oczywiście taki, jakiego oczekujecie, by wypracować energiczny i wydajny stęp. Nie pukajcie w rytm caplujących, końskich kroków. W wyobraźni sami stawiajcie długie kroki, i „przekażcie” ich rytm podopiecznemu. Żeby jednak taka praca ciałem i łydkami była możliwa, jeździec i jego wierzchowiec nie mogą „przeciągać” wodzy, każdy na swoją stronę. Nie służą one do „zabawy” w przeciąganie liny, by sprawdzić kto jest silniejszy. Samo odpuszczenie wodzy również na niewiele się zda. Musi je poprzedzić sygnał egzekwujący od podopiecznego „ulokowanie” „większości” swojego ciężaru, z tyłu ciała. Tym samym odciążenie jego przodu.

Koń z „przeciążonym” przodem zachowuje się jak ciężka, duża kula staczająca się z górki. Nie powstrzymywana rozpędza się. Im bliżej podnóża wzniesienia, tym szybciej się turla. Zapartym ciałem (zob. PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA) i wodzami dajcie podopiecznemu taki sygnał, jakbyście chcieli złapać rozpędzoną kulę i mocno pchnąć ją z powrotem na szczyt wzniesienia. Ważne żeby to nie był sygnał ciągnący kulę pod tą górkę, albo zatrzymujący ją, by nie toczyła się dalej. Szarpiąc wodzami, pomyślcie, że chcielibyście „klepnąć’ konia mocno w pierś, a nie zadać ból wędzidłem. Po każdym takim sygnale oddajemy ręce do przodu, sugerując zwierzęciu, że nie chcemy już „przeciągać liny”. Wodze jednak nie powinny zrobić się zbyt luźne. Powinny pozostać lekko napięte. Luźne wodze po pociągnięciu przez jeźdźca musza się najpierw naprężyć. Efektem tego jest szarpanie wędzidłem kącików „ust” zwierzęcia. Jeżeli „kula” ponownie zaczyna rozpędzać się z górki, sygnał powtarzamy.


niedziela, 15 grudnia 2013

"NURKOWANIE"


Przeczytaj: „CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU

Innym sygnałem wskazującym jeźdźcowi, że tylna część konia traci siłę, energię i chęć do pracy, jest nagłe i mocne szarpnięcie głową w dół. Można odnieść wrażenie, że zwierzę zamierzało skoczyć na główkę do wody i zanurkować. Często dzieje się tak przy przejściach do niższego chodu. A gdy ma to miejsce w trakcie jazdy, koń po „zanurkowaniu” samowolnie przechodzi do niższego chodu. Kiedy podczas skoków przez przeszkody rozpędzony koń nagle zahamuje przed jedną z nich, to siedzący na tym wierzchowcu jeździec „pokona tą przeszkodę sam”. Gdy w czasie jazdy samochodem kierowca musi gwałtownie zahamować, to wszyscy pasażerowie tego pojazdu „lecą” do przodu i gdyby nie fakt, że mieli zapięte pasy bezpieczeństwa, wypadli by z impetem przez przednią szybę. Wyobraźcie sobie, że dół konia, a szczególnie napędzające całość tylne nogi, to wyłamujący przed przeszkodą wierzchowiec, albo znienacka hamujący samochód. Górną część zwierzęcia potraktujcie jako jeźdźca, albo pasażera samochodu. Będzie wam teraz łatwiej zrozumieć co się dzieje, gdy owe tylne nogi ”waszego pojazdu” tracą nagle impet i chęć pójścia do przodu. Wśród jeźdźców pokutuje przekonanie, że koń powinien natychmiast zareagować na nasze sygnały hamujące. Dlatego są to często bardzo silne szarpnięcia za pysk zwierzęcia, albo długotrwale ciągnięcie, aż do uzyskania efektu. Ludzie angażują do tego całe ciało, całą swoją siłę, zapierając się nogami o wypchnięte do przodu strzemiona. W takiej pozycji nie będziecie w stanie dawać podopiecznemu sygnałów łydkami. I przy takiej pracy wodzami tylko „ratujecie” przed „przeleceniem przez przeszkodę, albo przednią szybę” górę zwierzęcia, gdy jego dół „został z tyłu”. Żeby nie dopuścić do takiego końskiego nurkowania podczas przejść do niższego chodu, potrzebna jest praca nad „przygotowaniem” pasażera do mającej nadejść zmiany tempa. (zob. PRZEJŚCIA, O PRZEJŚCIACH DO NIŻSZEGO CHODU).

Wraz z tą pracą musi być zgrany w czasie wasz wysiłek nad namówieniem konia do aktywnego ruchu tylnymi nogami. Taki „dialog” z podopiecznym powinien doprowadzić do łagodnego, rozłożonego w czasie zwolnienia tempa. Wasze łydki powinny pracować nieprzerwanie. Mitem jest, że należy przestać ich używać przy sygnałach proszących wierzchowca, by zwolnił. Pukanie łydkami nie jest dla konia sygnałem: „idź, idź coraz szybciej”. Praca waszych łydek informuje: „Pracuj, odpychaj się wyraźnie od podłoża, pchaj przód konia, a wraz z nim jeźdźca, rób długie swobodne kroki”. A przy przejściach do niższego chodu, informują dodatkowo: „nie hamuj zbyt gwałtownie, nie zostawaj z tyłu, zwolnij łagodnie”. Przygotowując górę konia do zwolnienia tempa, pracujcie ciałem i biodrami tak, jak byście chcieli stopniowo zmniejszyć intensywność rozhuśtania huśtawki. A gdy przydarzy się waszemu wierzchowcowi „nurkowanie” podczas jazdy podnieście dodatkowo przód konia do góry. (zob. OPUSZCZONA SZYJA U KONIA, MIĘSIEŃ DŹWIGAJĄCY SZYJĘ KONIA). Dzięki temu podgoniony tył, któremu zdarzyło się stracić impet, będzie mógł swobodnie „dogonić i podeprzeć” górę zwierzęcia. Tak zrównoważony wierzchowiec będzie kontynuował pracę. Bez „poprawek” zwolni tempo próbując ratować się przed upadkiem. 

  

CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU


Pod koniec postu pt: „koń opierający się na lonży” pisałam o tym, że klacz, z którą pracowałam nie wykazywała chęci do pójścia do przodu. Nie miałam na myśli jednak tempa chodów. Koń może pędzić bez dążności do ruchu do przodu. Ten brak dążności to jest mało aktywna praca tylnych nóg. Przy energicznej i wydajnej pracy wierzchowiec kroczy tyłem głęboko pod brzuchem. Kroki są długie, posuwiste, albo krótsze, ale z mocno zginającymi się stawami i z wysoko podnoszonymi kopytami. Koń maszeruje wyraźnie i mocno odpycha się tylnymi nogami od podłoża. Przy słabym zaangażowaniu zadu, kroki stawiane tylnymi nogami są płaskie, krótkie, drobne i sprawiają wrażenie zbyt śpiesznych. Na brak dążności konia do ruchu do przodu wskazuje również cała postawa ciała zwierzęcia, a nie tylko jakość stawianych kroków. Plecy takiego wierzchowca są wklęsłe i sztywne. Szyja zadarta do góry, albo na siłę „złamana” i ściągnięta w dół. Po bokach jest płaska, bez odznaczających się mięśni i sprawiająca wrażenie wciśniętej między końskie łopatki. Zwierzę takie zachowuje się i wygląda tak, jakby mimo ruchu do przodu chciało się wycofać. Gdyby taki koń szedł w parze z innym, to jego postawa „mówiłaby”: „chcę zostać z tyłu i schować się za zadek partnera”. Wierzchowiec chętny do ruchu do przodu będzie wyglądał tak, jakby chciał wyprzedzić o „czubek nosa” swojego towarzysza mimo tego, iż wie, że ma obowiązek iść z nim „ramie w ramie”. I tak, jak już wcześniej pisałam, nie chodzi tu o szybkość posuwania się do przodu. Zwierzę z aktywnym zadem będzie miało taka postawę nawet w pozycji: „stój”. Konie, których problem dotyczy, mają przez to bardzo słabe zady. Kiedy więc zaczniecie pracę nad poprawą tego stanu (zob. ZAANGAŻOWANIE ZADU), reakcje waszych podopiecznych będą na to wskazywać. Jeżeli uda wam się podgonić wierzchowca bez zwiększania tempa, gdy uda wam się wydłużyć jego krok i tym samym uelastycznić grzbiet i rozluźnić przód ciała, koń może samowolnie przejść  do niższego chodu. Jest to właśnie sygnał mówiący: „ok fajnie, jest mi dobrze, ale chyba nie umiem w tej nowej pozycji iść. Ta część mnie, która ma mnie pchać ma zbyt mało sił”. Nie możecie przegapić momentu, w którym podopieczny zamierza „wygłosić tą kwestię” i przy użyciu bardzo aktywnych łydek musicie podtrzymać energiczny i rytmiczny ruch w danym chodzie.

Dzięki takiej pracy koński zad zacznie się wzmacniać. Gdy będziecie obserwować wierzchowca z boku np. pracując na lonży, to taki, który jest „chętny do pójścia do przodu” będzie jakby wyższy. Będzie miał pozornie dłuższe nogi i krótszą kłodę. Jego całe ciało będzie bliższe „wpisania w kwadrat”. Widać to szczególnie w galopie. Bez aktywnego zadu koń galopuje płasko przy ziemi z rozciągniętym ciałem, jakby był przyczajony. Jednak nie jest to tylko widoczne z boku. Różnice w postawie zwierzęcia można wyczuć siedząc w siodle. Ruch, który jeździec odczuwa przy zaangażowanym zadzie jest bardziej aktywny w górę niż w przód. (zob. NAUKA TO DO POTĘGI KLUCZ).


środa, 4 grudnia 2013

MIĘSIEŃ DŹWIGAJĄCY SZYJĘ KONIA


Konie jeżdżone przy pomocy silnej ręki, broniąc się przed nią „wyrabiają sobie” mięśnie szyi znajdujące się w jej środkowym odcinku i te bliżej głowy. Dzięki nim mogą walczyć z jeźdźcem i jego „pomocami” „łamiącymi” szyję i naciągającymi końską szczękę w dół. Przy takiej pracy wodzami mięsień, który powinien być silny by wierzchowiec mógł swobodnie nieść własną szyję i głowę, pozostaje w spoczynku. Dlatego, gdy się takim zwierzętom nagle zupełnie odpuszcza wodze, gdy nie mają na czym oprzeć głowy i szyi, to szyja opada w dół. Kiedy konie rozciągają mięśnie grzbietu, to opuszczają szyję wraz z głową. Jednak, gdy ona „opada”, nie ma to nic wspólnego z pracą mięśni pleców tych zwierząt. Pomacajcie mięśnie szyi waszego podopiecznego wzdłuż kręgów od uszu do kłębu. Będziecie czuli przy uszach silne mięśnie, w połowie szyi przebudowane, a tuż przed kłębem wasza ręka „wpadnie w dziurę”. 
A tam właśnie powinien być mocny mięsień dźwigający szyję i głowę konia. Żeby pomóc takiemu zwierzęciu, musicie zacząć pracować tak, by to miejsce odbudować. Na pewno będzie ono przez jakiś czas przed tym się broniło, bo będzie to bolało. Zaczynając pracę powinniście wprowadzić podczas jazdy sygnały, które będą koniowi sugerować podniesienie głowy. Zwierzę musi ją zacząć nosić  tak, by szyja była w poziomie. Prosicie o jej podniesienie szarpiąc wodzami w górę. Nie ciągnijcie, bo wierzchowiec „pomyśli”, że chcecie mu pomóc w dźwiganiu ciężaru. Ręce powinny być maksymalnie wyciągnięte w kierunku końskich uszu. Sygnały powtarzajcie jak tylko podopieczny oprze się na wędzidle. Dopiero przy takiej pozycji szyi, mięsień przy kłębie zacznie pracować. Pozwólcie i zachęcajcie, by koń wyciągał na razie szyję do przodu, a nie w dół. Wierzchowiec siłowo „ganaszowany”, uciekając przed bólem w pysku „chował ją” między łopatki. Teraz musi nauczyć się jak ją stamtąd wyciągnąć.

Równocześnie trzeba zacząć pracę nad rozciąganiem mięśni grzbietu konia przez zaangażowanie do wydajniejszej pracy końskiego tyłu. Każdy kiedyś na pewno huśtałaś się na huśtawce. Teraz podopieczny jest waszą huśtawką, ale zachowujcie się na niej ciałem i biodrami biernie. Nie tak jakbyście chcieli ją rozhuśtać. Niech wasze ciało czeka, aż ktoś was wprawi w ruch. Tym kimś muszą być wasze łydki. (zob. REGULOWANIE TEMPA W STĘPIE).  Wypracujcie nimi taki sygnał (dużo szybkich klaśnięć łydkami), żeby rozruszać wierzchowca. Potem liczcie ile kroków przejdzie rozhuśtany, bez zmiany tempa. Gdy zacznie się zmieniać, znowu rozhuśtajcie. Oczywiście dążycie do tego, by ilość kroków zwiększała się. Koń na pewno będzie zwalniał w momencie podnoszenia szyi, więc zgrajcie sygnały dawane wodzami z sygnałami dawanymi łydkami. Dużym sukcesem będzie, jak koń pozostanie rozhuśtany przy podnoszeniu głowy. Pracujcie tak w każdym chodzie i czasami siedząc w siodle, a czasami stojąc w strzemionach.


wtorek, 29 października 2013

KOŃ MUSI MASZEROWAĆ


Niektóre konie podczas wypraw w teren wydają się być dużo bardziej aktywne niż podczas jazdy czy treningu na ujeżdżalni. Czasami trudno je wówczas namówić do bardziej energicznego chodu, szczególnie w stępie i kłusie. W lesie i na polach jakaś siła bardzo mobilizuje wierzchowce do szybkiego tempa. Włącza się „piąty bieg”, ale również niestety napęd na „przednie koła”. Jeździec natychmiast zaczyna odczuwać na swoich rękach ciężar opierającego się zwierzęcia. Żeby to zmienić, człowiek musi u konia wyrobić nawyk wyraźnego marszu tylnymi nogami. Koń musi iść, a nie wlec się szurając od niechcenia „stopami”. Wówczas, nawet jeżeli nieznana siła włączy ten piąty bieg to napęd zostanie na tylnych kołach. Siedząc w siodle wstawcie, w wyobraźni, zadnie nogi zwierzęcia w wasze biodra, zamknijcie oczy, poczujcie ich ruch. Gdybyście to wy szli, krok musiałby być długi, ale radosny. Musielibyście wyraźnie odpychać się od podłoża. Wyobraźcie sobie, że podchodzicie pod dość strome wzniesienie, więc tempo nie może być zbyt szybkie. Absolutnie nie pomagajcie nogom w tej wspinaczce i nie łapiecie gałęzi, żeby podciągnąć się na rękach. Na każdą próbę zwolnienia tempa, albo skrócenia kroku przez wierzchowca musicie natychmiast zareagować podganiając zad łydkami. Ich sygnał można wzmocnić działając, tuż za nimi, bacikami ujeżdżeniowymi. Bardziej oporne zwierzęta trudno namówić do wysiłku zadem. Warto więc podgonić takiego wierzchowca do granicy przejścia w następny chód. Czasami po takim rozpędzeniu łatwiej zacząć regulację pracy „silnika”, umieszczonego z tyłu „pojazdu”. Z energiczne idącym koniem można lepiej się dogadać. Jednak wypracowanie u niego nawyku takiego marszu wymaga od jeźdźca wytrwałej, konsekwentnej i pełnej skupienia pracy. Uważam, że efekt wart jest poświęcenia, bo wasze łydki będą mogły dużo więcej sygnalizować, gdy nie będą musiały wiecznie „pchać” pupila.


Te dwa konie zostały sfotografowane w podobnej sytuacji- na pokazie. Oba wierzchowce idą w kłusie, ale wyraźnie widać różnicę w jakości tego ruchu.



sobota, 26 października 2013

KOŃ PRZED JEŹDŹCEM


Konie, które mają mocno zachwianą równowagę często wydają się być wierzchowcami z nadmiarem energii, zawsze pędzącymi, nadpobudliwymi. Wiele problemów sprawia jeźdźcom „dogadanie się” z nimi ma temat prędkości czy rytmu chodów. Wierzchowce takie nie chcą dać się zatrzymać albo zwolnić, szczególnie w terenie czy podczas skoków. Po długiej i żmudnej pracy nad prawidłową postawą tych zwierząt, po ich zrównoważeniu, bardzo często okazuje się, że ciężko je namówić do energicznego ruchu. Stają się końmi, które „trzeba pchać”. Przyczyną oczywiście jest zbyt słaby zad, nie przygotowany fizycznie i kondycyjnie do przejęcia roli „silnika”. W takich sytuacjach oraz przy wierzchowcach, które zawsze niechętnie „szły do przodu”, potrzebne jest sporo pracy nad wzmocnieniem ich tyłu. Jadąc wierzchem powinniście wyobrazić sobie waszego podopiecznego jako człowieka, z którym idziecie gęsiego. Gdy zwierzę będzie miało opieszałą tylną częścią, odczujecie to tak, jakby owa wyobrażona "istota" szła jako druga w kolejności. Ta pozycja da jej większe szanse na to, by dyktować wam warunki, według których chce pracować, czyli najlepiej „obijać się”. Uaktywniając łydki, angażując sygnały skupiające (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW) i pilnując, by nie zachwiała się równowaga wasza oraz konia, podgońcie jego zad na tyle byście mieli wrażenie, że towarzysz jest tuż przed wami. Przy takiej kolejności można „złapać go w pasie" i prowadzić, "posadzić na kolana", "szepnąć coś do ucha”, czyli przejąć inicjatywę i wydawać polecenia.


ZABAWA W PROSTOKĄTY


Żeby zaangażować w jak największym stopniu zad konia, trzeba „namówić” do współpracy jego przód, w którym, podczas pracy, nie powinniśmy wyczuwać pośpiechu, zdenerwowania, strachu. Nawet jeżeli tempo któregokolwiek z chodów jest duże, musimy czuć skupienie zwierzęcia i jego ruch powinien przypominać bieg dla przyjemności, a nie ucieczkę przed zagrożeniem. Żeby to osiągnąć, siedząc w siodle wyobraźcie sobie, że to wy biegniecie, uprawiając jogging i wyregulujcie rytm huśtających się swoich bioder albo rytm anglezowania. Dodajcie do tego sygnały skupiające (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW) i regulujące równowagę (zob. wpisy w etykiecie RÓWNOWAGA). W tym samym czasie namawiajcie tył konia do wydłużenia kroku i uczynienia go spokojnym i posuwistym. Wyobraźcie sobie, że podłoże, po którym biega wasz wierzchowiec, podzielone jest na prostokąty, a zadaniem tylnych nóg zwierzęcia jest stawanie zawsze na środku kolejnego. Nerwowy, spięty i spieszący koń biegnie po krótkich figurach. Wydłużając je w wyobraźni zaczniecie inaczej pracować całym ciałem. Zmienicie rytm sygnałów dawanych łydkami, rytm anglezowania, rytm bioder na „huśtawce”, a zwierzę, dopasowując się do niego, również zmieni rytm i, co za tym idzie, długość kroku. Jak zauważyliście, wspólnym bodźcem, który reguluje pracę przodu i tyłu konia jest rytm naszego ciała w siodle, do którego powinien dopasować się wierzchowiec. Z moich obserwacji wynika , że niestety u większości par to koń narzuca rytm pracy, dominując w ten sposób nad jeźdźcem.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush



ZAWSZE POD GÓRKĘ


Jak zaangażować tylną część konia do bardziej wydajnej pracy? Najważniejszym bodźcem jest praca łydek jeźdźca. Bardzo niesłusznie wykorzystuje się je tylko do dawania sygnału, który nakazuje zwierzęciu zwiększyć prędkość, albo zmienić rodzaj chodu na wyższy. Powinniście zdać sobie sprawę z tego, że pukanie łydkami w boki wierzchowca powinno, przede wszystkim, uaktywniać pracę końskiego zadu. Wyobraźcie sobie tył konia jako człowieka, który pcha pod górkę taczkę z jakimś ładunkiem. Bez względu na to, czy porusza się wolno, czy szybko, czy przyspiesza, czy zwalnia, zatrzymuje się, czy rusza, musi taczkę pchać, bo inaczej stoczy się z nią w dół. Tak właśnie, jak ten człowiek, powinna pracować ta część konia, której nie widzimy siedząc na nim. Jednak bez zachęcających sygnałów, o których napisałam wyżej, nie zmotywujemy wierzchowca do takiego wysiłku.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush



piątek, 25 października 2013

UCZUCIE STEROWANIA ZADEM


Wielu jeźdźców nie zdaje sobie sprawy , że powinni dążyć do tego, by w czasie pracy z wierzchowcem "kierować" nim przy pomocy jego zadu. Jeżdżąc konno siedzicie mniej więcej w połowie zwierzęcia i niestety większość z was skupia się tylko na tej części konia, którą ma przed sobą. O tym, co jest z tyłu zapominacie. Spróbujcie sobie wyobrazić koński tył jako „istotę”, która biegnie za wami. Siedząc w siodle tworzycie z bioder i nóg coś w rodzaju bramy wjazdowej, przez którą ta „istota” chciałaby was wyprzedzić. Podczas jazdy musicie działając łydkami "poprosić" zad konia, żeby ustawił się w takiej pozycji, by nie zahaczył o żadną z kolumn (uda) "bramy", gdyby naprawdę miał pod nią przebiec.

Rysunek stworzony przez Cyber Brush


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...