Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JAK ZROZUMIEĆ KONIA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JAK ZROZUMIEĆ KONIA. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 6 marca 2018

DOBRZE CZY ŹLE?


Wszyscy jeźdźcy chcieliby, żeby wierzchowiec, na którym jeżdżą, robił postępy w pracy. Chcą, żeby prawidłowo reagował na sygnały, żeby rozumiał czego jeździec od niego oczekuje i żeby zwierzę przestało popełniać błędy. Problem w tym, że nie działa to w drugą stronę – jeźdźcy nie oczekują i nie wymagają od siebie prawidłowych reakcji i niwelowania złych odruchów. Nie są oni nastawieni na to, by zrozumieć konia. Dlaczego? Ponieważ nauka rozumienia konia nie jest wpisana w jeździeckie szkolenia. Prawie nikt tego nie uczy i prawie nigdzie tego nie uczą. Za to szkoleniowcy przekazują uczniom stereotypy oraz ogólną i minimalną wiedzę na temat mowy ciała wierzchowca wmawiając, że jest to wystarczająca wiedza, pozwalająca na zrozumienie tych zwierząt. Jeźdźcy nie wymagają też od siebie korygowania błędów – powtarzają je w nieskończoność z nadzieją, że za którymś razem koń zareaguje inaczej – tak jak tego oczekują. Zareaguje prawidłowo na ich błędny sygnał, złą postawę i brak kontroli nad swoim ciałem.




Podczas pracy z wierzchowcem to jeźdźcy muszą najpierw zrozumieć zachowanie konia, żeby móc potem w zrozumiały sposób wytłumaczyć podopiecznemu prośbę, polecenie czy zadanie do wykonania. To jeźdźcy muszą rozumieć zwierzę, żeby ono mogło zrozumieć opiekuna. To jeździec musi najpierw prawidłowo reagować na sygnały wysyłane przez konia, żeby móc wymagać prawidłowej reakcji od podopiecznego na swoje sygnały. Jeśli natomiast chodzi o błędy, to wiadomym jest, że nie da się ich uniknąć ale ważne jest, żeby jeździec zdawał sobie z nich sprawę, starał się je niwelować i dzięki temu pomógł zwierzęciu naprawić jego błędy. Jednak z błędami jest jeszcze tak, że jeździec powinien ich unikać - natomiast przy szkoleniu wierzchowca popełniane przez niego błędy czasami są niezbędne w procesie edukacji. Wyjaśnię o co mi chodzi w dalszej części postu.

Wszelkie problemy z współpracą i komunikacją z wierzchowcami biorą się z braku zrozumienia zwierzęcia przez opiekuna. Niestety amatorzy jeździectwa zamiast prób zrozumienia podopiecznego, robią pewne założenia. Z góry zakładają skąd bierze się u niego dane zachowanie. Funkcjonuje przy tym wiele stereotypów (o czym już wspomniałam) i sztampowe podejście do koni. Zastanawiacie się jakie to założenia? Na przykład: „Mój koń zawsze miał tendencje do wieszania się na wodzach”. „Do tej pory pracowaliśmy głównie nad rytmem i rozluźnieniem ale obecnie zaczynamy już pracę na kontakcie, a to od początku była jego (konia) słabsza strona”. „Z oparciem się na wędzidle mamy jeszcze problem co wynika (…..) po części z jego wrażliwości, miękkiego pyska i skłonności np. do chowania się za wędzidło”. Tendencje, słabsza strona, skłonności – to są właśnie te założenia.

Na czym polega między innymi niezrozumienie wierzchowców przez swoich opiekunów? Gdy czytam o problemach z jakimi borykają się jeźdźcy podczas jeździeckiej przygody, często widzę stwierdzenia: mój koń dobrze kłusuje tylko pędzi i wisi na wodzach. Mój koń chętnie galopuje, tylko ścina zakręty. Mój koń dobrze skacze, tylko rozpędza się przed przeszkodą tak, że nie mogę go wyhamować. Mój wierzchowiec chętnie skacze, tylko pędzi po przeszkodzie. Mój koń chętnie chodzi w tereny, tylko muszę go mocno trzymać na wodzach” itp. O takim podejściu do współpracy z wierzchowcami wspomniałam już w poście pt: „Ciemna strona jeździectwa”. Muszę was zmartwić ale koń, który podczas kłusa wisi na wodzach nie kłusuje dobrze, a gdy ścina zakręty wcale dobrze nie galopuje. Skoro zwierzę nadmiernie się rozpędza po przeszkodzie to oznacza, że niestety nie skacze dobrze. Skakanie przez przeszkodę to nie jest tylko jej pokonanie – to jest również najazd i ruch po przeszkodzie. Koń nie chodzi też chętnie w tereny, skoro podczas takiej przejażdżki trzeba go trzymać za wodze. Dobry ruch konia nie może być obarczony żadnym „tylko”.

Spróbujcie spojrzeć na ruch i chody konia trochę z innej strony. Spróbujcie zastanowić się jakim powinien być dobry stęp, kłus, galop? Czym jest chętny wyjazd w teren albo chętne pokonanie przeszkody czy drążków?

Dobry chód konia – stęp, kłus czy galop to taki, podczas którego nie trzeba wierzchowca pchać ani wierzchowiec nie pędzi, tylko idzie rytmem i tempem „narzuconym” przez opiekuna. Dobry chód konia to taki, podczas którego zwierzę nie wisi na wodzach, nie wyrywa ich i nie ucieka przed działaniem wędzidła. Dobry ruch konia to taki, podczas którego podopieczny nie ścina łuków, nie pcha się na łydkę jeźdźca, nie wynosi na łukach zewnętrzną łopatką i nie kładzie się na zakrętach jak motocykl. Dobry chód konia mamy wówczas, gdy wierzchowiec bez oporu reaguje na polecenia i prośby jeźdźca. Dobry chód konia to taki, przy którym jeździec nie musi używać siły do przekazywania sygnałów i nie trzyma konia w żaden z możliwych sposobów. Dobry ruch konia to taki, który jest wygodny dla jeźdźca, który pozwala jeźdźcowi na rozluźnienie swojego ciała i pozwala zaufać podopiecznemu. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec czuje, że zwierzę skupia się na opiekunie i darzy go zaufaniem. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec nie ma poczucia, że wierzchowiec chce uciec spod pośladków opiekuna. Dobry chód konia to taki, podczas którego jeździec ma poczucie, że gdyby nagle zabrakło wodzy, to wierzchowiec w żaden sposób nie wykorzysta tego faktu do „niecnych celów”. Czyli dobry chód konia to taki, przy którym zwierzę nie wykorzysta braku wodzy do zmiany tempa, rytmu, do ucieczki i poniesienia. Chętne pokonywanie przeszkód i drążków przez konia to takie, przy którym zwierzę ani przed ani po przeszkodzie nie zmienia samowolnie tempa i rytmu chodów. Dobre pokonywanie przeszkód to takie, podczas których i przed i po przeszkodzie zwierzę nie ścina zakrętów. Chętne pokonywanie drążków i przeszkód to takie, podczas których koń bez problemu reaguje na prośbę o jazdę na wprost przed i po „przeszkodzie”. Dobry ruch i chody ma ten koń, który nie chodzi na pamięć.

Stęp w wykonaniu wielu par : jeździec – koń, cechuje się byle-jakością. Jest to ruch potrzebny wielu jeźdźcom tylko do „rozgrzania” wierzchowca przed treningiem i „schłodzenia” po nim. Trening poprowadzony w stępie jest abstrakcją dla większości jeźdźców i instruktorów. Przypominają sobie oni wszyscy o stępie, gdy przyjdzie im ochota poćwiczyć chody boczne. Zazwyczaj pojawia się wówczas problem z „upchaniem” podopiecznego w bok i „przytrzymaniem w przód”. Sam fakt, że musicie pchać i trzymać świadczy już o nieprawidłowości tego ruchu. Świadczy o tym również zbyt powolne i niechętne poruszanie się zwierzęcia. I nie chcę powiedzieć przez to, że koń nie może iść wolno. Może - ale równocześnie musi być to ruch sprężysty, radosny i odznaczający się chęcią do podążania w przód i w bok (przy chodach bocznych). Ruch w stępie jest też nieprawidłowy, gdy wierzchowiec nie pozwala na pracę na skróconych wodzach. Gdy każda próba skrócenia wodzy przez jeźdźca kończy się ich wyrwaniem przez podopiecznego.

Jestem oczywiście absolutnie za tym, żeby trening konia zaczynał się swobodnym stępem na luźnych wodzach. Zanim jednak przejdziecie do kłusa tuż po ich skróceniu, popracujcie na granicy tego przejścia. Czym charakteryzuje się ruch w stępie będący na granicy kłusa? Jeździec ma wówczas wrażenie, że do zmiany chodu wystarczy zwierzęciu niewielki impuls – lekkie dotknięcie boków konia przez łydki jeźdźca. Jest to ruch przy którym jeździec ma wrażenie, że podopieczny z niecierpliwością czeka na ten impuls. Jest to ruch, podczas którego człowiek zaczyna być „kołysany” przez zwierzę bardziej w górę i w dół, niż w przód i tył. Jak uzyskać taki stęp? Jak namówić wierzchowca do takiego ruchu? Potrzebna jest do tego „współpraca” łydek jeźdźca i jego ciała. Aktywne łydki „proszą” konia o zaktywizowanie kroku i zaangażowanie zadu, a ciało jeźdźca „wydaje polecenie”- nie przechodź do kłusa mimo „podganiania” przez łydki. Dostępu do kłusa absolutnie nie mogą „blokować” zwierzęciu zaciągnięte wodze. Wodze podczas pracy na przejściu między chodami powinny posłużyć do oduczenia popełnianych przez konia błędów. Przy pracy „na przejściu” jeździec ma szansę poprosić podopiecznego poprzez wodze o niewieszanie się na nich, o zaprzestanie ich wyszarpywania, o nie napinanie mięśni szyi. Jeździec ma szansę poprosić wierzchowca o skorygowanie ustawienia łopatek, kłody i zadu oraz o rozluźnienie mięśni całego ciała, konfigurując sygnał z pracy swoich łydek i pracy wodzami. Podczas pracy na przejściach człowiek ma szansę poprosić konia o wydłużenie kroku i o zmianę rytmu ich stawiania. Ruch w stępie na granicy przejścia jest sprawdzianem na to, czy zwierzę pracuje na pamięć, czy może nastawione jest na porozumienie z jeźdźcem.

Podczas nauki pracy w takim stępie, nieuniknione jest popełnienie błędu przez konia – „błędu zakłusowania”. Będzie to błąd wynikający z niezrozumienia polecenia przez konia. Żaden koń nie zrozumie tego polecenia od razu. Żaden koń nie zrozumie od razu dlaczego jeździec chce, by przeszedł on do kłusa, a jednocześnie mu na to nie pozwala. To waśnie „błąd zakłusowania” pozwoli mu zrozumieć i nauczyć się pracy na przejściach. Wystarczy, że jeździec po zakłusowaniu poprosi wierzchowca o przejście do stępa i natychmiast wróci do pracy nad stępem na granicy kłusa. Jeżeli uczący się podopieczny nie popełnia owego błędu, to prawdopodobnie paca łydek jeźdźca jest za mało intensywna. Jednak brak postępów wierzchowca w nauce i zbyt często powtarzający się „błąd zakłusowania” może świadczyć o zbyt słabej pracy ciała jeźdźca. Przede wszystkim nie bierzcie jednak tego co piszę za „instrukcję obsługi”. Próbuję wam nakreślić obraz koniecznej do wykonania pracy z koniem, próbuję uświadomić jakie mogą wyniknąć konsekwencje z tej pracy. Jednak wasze konie mogą reagować inaczej niż to opisałam. Próbujcie przede wszystkim zrozumieć przekaz wysyłany przez waszych podopiecznych i adekwatnie do sygnału reagować. Jak zrozumiecie przekaz wierzchowca to zrozumiecie też, co należy odpowiedzieć zwierzęciu, a być może zrozumiecie też jak to przekazać.

Oczywiście praca na przejściach to też ruch w stępie na granicy zatrzymania, jak również ruch w kłusie na granicy przejścia do stępa i przejścia do galopu. I ruch w galopie na granicy przejścia do kłusa. Post jednak zrobił mi się tak długi, że nie zajmę się tutaj szczegółowo tymi przejściami. Może będziecie mieli pytania dotyczące tych przejść i z odpowiedzi na nie powstanie kolejny post. Zachęcam was do podjęcia prób pracy jaką opisuję. Dzięki pracy na przejściach zyskacie „czas” na zrozumienie wierzchowca i dokładne wytłumaczenie mu waszych próśb. Koń dzięki pracy na przejściach również zyska „czas” na zrozumienie waszych poleceń. Słowo „czas” wzięłam w cudzysłów ponieważ nie chcę powiedzieć, że coś będzie się działo wolniej. Będzie działo się bardziej rozważnie i przemyślanie. Będzie działo się w skupieniu i bez rutyny. Dzięki pracy na przejściach zrozumiecie, kiedy koń dobrze stępuje, kłusuje i galopuje.



sobota, 30 grudnia 2017

PROWADZENIE KONIA – POZYCJA JEŹDŹCA I KONIA WZGLĘDEM SIEBIE


Trochę mnie denerwuje określenie „jeździectwo naturalne”. Nie przyglądałam się naturalnemu jeździectwu na tyle blisko, żeby polemizować z tą ideą jako całością, ale w paru postach odniosłam się do niektórych naturalnych metod pracy. Jednak nie lubię przede wszystkim tej nazwy. Wydaje mi się, że określanie pracy z koniem jako coś „naturalnego” jest próbą wmówienia sobie i innym, że wykorzystywanie wierzchowca przez człowieka może mieć coś wspólnego z jego naturą. W ramach owego „naturalnego jeździectwa” ludzie próbują przenieść, w stosunku 1:1, zasady panujące w stadzie końskim na układ w stadzie: człowiek – koń. Muszę was zmartwić - to są zupełnie różne stada.

Przede wszystkim w naturalnym stadzie koń nie pracuje. Dla dzikiego konia nie istnieje coś takiego jak praca. Dziki koń nikogo nie musi wozić, niczego nie musi ciągnąć. Dzikiemu koniowi nikt nie narzuca chodu w jakim ma się poruszać a trasę, którą podąża, wybiera sam. W razie konieczności ucieczki, instynktownie podąża w galopie za klaczą przewodnią i stadem. Nie zostaje zmuszony do tego jakimiś poleceniami. Nie jest wcześniej też zmuszany do nauczenia się tych poleceń. W naturze konie muszą nauczyć się i zrozumieć, gdzie jest ich miejsce w hierarchii i kto rządzi w stadzie. Abstrakcją dla dzikiego konia jest konieczność zrozumienia, że szarpanie, uciskanie, odczuwany ból i tym podobne bodźce, są informacją i poleceniem. Abstrakcją jest konieczność „papugowania” po kimś ruchów i konieczność chodzenia z niskim ustawieniem głowy i szyi. Abstrakcją dla dzikiego konia jest coś takiego, jak polecenie wydane przez agresora siedzącego na grzbiecie. Abstrakcją jest wymóg kojarzenia jakiegoś sygnału z koniecznością wykonania danego ruchu.

Uważam, że nie można przekładać układów w stadzie końskim jeden do jednego na układ z człowiekiem. W układzie z nami koń powinien być partnerem, co prawie wszyscy „koniarze” deklarują. Jednak w rzeczywistości jeźdźcy „produkują” tysiące poddańczo uległych końskich wyrobników. Koń ma się bać, słuchać, tyrać, dawać radę bez względu na swoje odczucia i uczucia.

Dla przykładu wspomnę ponownie o słynnym ćwiczeniu join up. Podczas tego ćwiczenia ma nastąpić pojednanie, ma się stworzyć więź między koniem a człowiekiem, a zwierzę ma dodatkowo nauczyć się posłuszeństwa. Pojednanie? Więź? Stworzone poprzez ukaranie za nic? Przez takie postępowanie można jedynie uzyskać poddańcze zachowanie, uległość i strach. W dzikim stadzie klacz karci źrebaka odganiając go od stada. Karci i odgania stworzenie, z którym jest już emocjonalnie związana. Karci za konkretne przewinienie. Klacz nie buduje w ten sposób więzi ze swoim dzieckiem. Skąd pomysł, że karząc za nic zwierzę i odganiając je od siebie, stworzy się z nim więź. Do mnie ta metoda nie przemawia.

Muszę jednak przyznać, iż dzięki osobom, które poświęciły czas i poobserwowały dzikie konie, ludzie lepiej poznali język jakim się te zwierzęta porozumiewają. Dzięki temu wiem, że wiele koni, szczególnie młodych, traktuje pracę na lonży jak odganianie i karcenie. Konie uczone pracy na lonży, czasami wręcz książkowo okazują uległość i skruchę. Chcąc, żeby taki młody koń był partnerem dla jeźdźca, muszę „wytłumaczyć” mu cel pracy na lonży. Muszę zachęcić do nie okazywania uległości oraz skruchy i zastąpienia ich umiejętnością skupiania się na pracy i opiekunie. Muszę pokazać młodemu zwierzęciu, że zamiast skruchy i służalczości oczekuję uczenia się naszego wspólnego języka. Języka, który obowiązuje w stadzie człowiek – koń.

Tematem tego postu jest prowadzenie konia. Dlaczego więc taki wstęp? Przeczytałam niedawno post na ten sam temat, w którym wnioski oparte są na zachowaniu koni w stadzie. W poście tym autorka dowodzi, że prowadzenie konia „ramię w ramię” jest nieprawidłowe. Podobno człowiek idący na wysokości łopatki konia oddaje kontrolę koniowi. W naturze taką pozycję przyjmują uległe osobniki, stojące niżej w hierarchii. Być może tak jest w naturze, w końskim stadzie. Przede wszystkim autorka postu powinna doprecyzować, którą częścią ciała uległy osobnik ustawia się na wysokości łopatki konia dominującego. Jeżeli ustawia się swoją łopatka na wysokości łopatki to mamy problem do rozwiązania, ponieważ oba osobniki są na wysokości łopatki. Jak teraz tą zależność przy wspólnym ustawieniu przełożyć na człowieka, skoro tenże podąża na dwóch kończynach. Jeżeli mamy być jednostką dominującą, to koń powinien iść na wysokości naszej łopatki. Mając więc konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, a tym samym naszej łopatki, możemy być dominującym przewodnikiem w tej parze. Mało tego, mając konia ustawionego łopatką na wysokości naszego ramienia, mamy dużo większe możliwości do budowania swojej dominującej pozycji. Człowiek panuje nad koniem i staje się osobnikiem dominującym, gdy określa tempo i rytm ruchu konia. Jakimi pomocami możemy działać i jak możemy przekazywać prośby o wyregulowanie tempa, jeżeli wleczemy wierzchowca za sobą? Żadnymi. Koń idący łopatką na wysokości naszego ramienia może być przez nas poproszony o zwolnienie tempa, gdy przyspiesza i poproszony o zwiększenie go, gdy próbuje się wlec swoim tempem. Mamy do dyspozycji wodze, uwiąz i nasze ciało nadające tempo, jako pomoce zwalniające. Bacik w naszej ręce, jako jej przedłużenie, może bez problemu poprosić konia o przyspieszenie. Bacikiem sięgamy do tyłu tak, by dotknąć końskiego boku.

Według autorki postu, największą kontrolę nad zwierzęciem mamy idąc przed koniem, ponieważ taką pozycję przyjmuje klacz ze źrebakiem. Problem polega na tym, że pole widzenia koni jest diametralnie różne od pola widzenia ludzi. Klacz widzi swojego źrebaka, który podąża na wysokości jej biodra, człowiek niestety nie obejmuje wzrokiem konia idącego za jego ramieniem. Jakim więc cudem jeździec może mieć kontrolę nad swoim podopiecznym, nie widząc go. Poza tym, jak już pisałam wcześniej, koń ma być naszym partnerem. Owszem, człowiek powinien dominować nad koniem w ramach tego partnerstwa, ale właśnie ta dominacja zobowiązuje do opiekowania się zwierzęciem, do „wysłuchania” go, zobowiązuje do brania pod uwagę jego potrzeb, zobowiązuje do rozwiązywania jego problemów. Żeby być dla wierzchowca takim dominującym partnerem musimy go obserwować, musimy go mieć tuż przy sobie, a nie za plecami.


W cytowanym poście przeczytałam również, że prowadząc konia na wysokości jego łopatki mogę być pewna, że zwierzę będzie mnie wyprzedzało, aż w końcu się wyrwie i ucieknie. Dla konia, który zamierza się tak zachować, żaden sposób prowadzenia nie jest przeszkodą. Zza pleców opiekuna wierzchowiec bez problemu może przyspieszyć, wyrwać się i uciec.




Często obserwuję konie idące za plecami człowieka. Zazwyczaj wyglądają, jakby szły na przysłowiowe ścięcie. Nie ma w nich „życia”, energii ani radości. Namówienie takiego wierzchowca do zwiększenia tempa graniczy nieraz z cudem – zresztą jak to niby zrobić? Ciągnąć go za pysk albo głowę?


***
Powiązane posty:

Mur między nami                 









środa, 29 listopada 2017

JAKIE WĘDZIDŁO?




W tym poście po raz kolejny poruszę temat pracy na wędzidle. Do napisania go skłoniła mnie lektura dyskusji na pewnym forum jeździeckim. Dyskusji na temat: „jakie wędzidło?”. Okazało się, że jest tam ponad 300 stron rozważań, jakie wędzidła zafundować różnym koniom. Przeczytałam kilkanaście ostatnich stron i się przeraziłam. Wśród rozważań: czy wędzidło zwykłe, czy pojedynczo czy podwójnie łamane, czy z „wąsami”, czy z kółkami, a może pelham, cyganka albo wędzidło typu D, czy plastikowe, gumowe lub smakowe,  i jakiej firmy, były dwa, może trzy nieśmiało rzucone zdania mówiące, że żadne wędzidło nie zastąpi pracy. Tak, wiem, tematem dyskusji było w końcu wędzidło. Jednak rozważania, które tam znalazłam, są dla mnie jednoznaczne z zastanawianiem się jakie wędzidło najlepiej zastąpi brak wiedzy, umiejętności i pracy. Jeźdźcy używają wędzidła jak narzędzia tortur, a rozmawiają o nich jak o cukierkach dla konia – które lepsze i jak podać?

Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli. Nie twierdzę, że rodzaj wędzidła i jego jakość nie ma wpływu na komfort pracy konia. Ma ogromny wpływ- ale nawet najlepsze wędzidło w rękach dyletanta będzie topornym „łomem”, a najzwyklejsze i najtańsze wędzidło w rękach „artysty” będzie skromnym narzędziem pomagającym tworzyć „dzieło sztuki”.

Lubię rysować, malować akwarelką, jednak wiem, że lubić to za mało. Trzeba mieć talent i warsztat, żeby tworzyć piękne obrazki. Nie każdy jest obdarzony talentem ale mając tego świadomość, trzeba zdobywać wiedzę, uczyć się i stopniowo budować techniczny warsztat, żeby stworzone rzeczy miały artystyczną wartość. Nawet, gdybym dostała do ręki ołówki, farbki, pędzelki i papier z najlepszej firmy i za ciężkie pieniądze, bez wiedzy i warsztatu będę tworzyć bohomazy. Z wiedzą i warsztatem, nawet przy pomocy zwykłego i najtańszego ołówka, stworzę rysunek, który zachwyci. Dokładnie tak samo jest z pomocami jeździeckimi, które dostajemy do dyspozycji, by pracować z podopiecznym. Dokładnie tak samo jest z wędzidłem.

Jedna z dyskutantek na owym forum poszukuje wędzidła dla czteroletniego, bardzo czułego konia z predyspozycjami do Grand Prix. Do tej pory jeździła na zwykłym, pełnym, podwójnie łamanym wędzidle i twierdzi, że tragedii nie ma ale koń zaciska szczękę. Przy dalszej lekturze dowiaduję się, że: „z oparciem się na wędzidle mamy jeszcze problem, co wynika po części z wieku i poziomu wyszkolenia nad którym właśnie pracujemy, a po części z jego wrażliwości, miękkiego pyska i skłonności np. do chowania się za wędzidło”. Autorka wypowiedzi twierdzi, że do tej pory pracowała z koniem nad rytmem i rozluźnieniem ale teraz zaczyna pracę nad kontaktem, a to była od początku słaba strona konia, więc szuka pomocy w lepszym wędzidle.

Zastanawiacie się pewnie co mogło mnie w tej wypowiedzi przerazić? Przede wszystkim fakt, że czterolatek chowa się za wędzidło. Dlaczego konie chowają się za wędzidło? Jest to odruch obronny przed boleśnie działającym wędzidłem. Przed silnie działającymi rękami jeźdźca, których tenże używa do siłowego ściągnięcia głowy i szyi konia w dół albo do wyhamowania zwierzęcia. Nie ma innej opcji. Przegięta szyja konia staje się bardzo obolała a jej ułożenie przysparza zwierzęciu ogromny dyskomfort. Żadne zwierzę nie ustawi tak głowy i szyi bez przyczyny, nie zada sobie bólu bez przyczyny. Koń przegina szyję i ucieka z brodą w kierunku własnej piersi, bo ból zadawany wędzidłem musi być tak duży, że wierzchowiec wybiera ból nieco lżejszy- właśnie ból przegiętej szyi.

Chowanie się konia za wędzidło nie jest żadną tendencją, jak sugeruje uczestniczka forum. To raczej akt desperacji. W przegiętej, przeganaszowanej szyi wszystkie mięśnie są napięte, kręgi szyjne nie wyginają się płynnym łukiem tylko zostają „złamane” pod niewygodnym kątem w środkowej swojej części. 



W potylicy koń czuje ból i napięcie, zaciska szczęki. Koń „skraca” szyję chowając ją między łopatki. Ten „ruch” staje się, między innymi, przyczyną całkowitego braku rozluźnienia u nasady szyi. Wierzchowiec taki nie jest w stanie wzmacniać i nabudować mięśni potrzebnych do samodzielnego niesienia szyi. Twierdzenie amazonki, że do tej pory pracowała z koniem nad jego rozluźnieniem i rytmem, świadczy o niewiedzy i braku zrozumienia tego, czym jest owo rozluźnienie wierzchowca. Przy tak ułożonej szyi rozluźnienie się wierzchowca jest niemożliwe. Niemożliwym jest również utrzymanie przez niego rytmu, ponieważ warunkiem wypracowania rytmicznego chodu jest umiejętność konia do samo – niesienia. A przeganaszowane i usztywnione zwierzę nie będzie się „samo niosło”.

Amazonka pisze, że koń ma problem z oparciem się na wędzidle z powodu swojej wrażliwości i miękkiego pyska. Ludzie! Jeźdźcy! Każdy koń jest wrażliwy i ma miękki pysk. Jedyne z czym się zgodzę, to ze zdaniem amazonki, że brak oparcia na wędzidle wynika z jego wieku i poziomu wyszkolenia. Zgodzę się, ponieważ: czterolatek nie jest w stanie pracować przez cały trening na kontakcie. Czterolatek powinien dopiero się tego uczyć. Czterolatek powinien mieć prawo do swobodnego ruchu szyją i głową i do szukania właściwej ich pozycji. Czterolatek z wyciągniętą do przodu szyją powinien uczyć się dopiero łapać wędzidło. Powinien robić to swobodnie i w reakcji na pracę nad zaangażowaniem zadnich nóg do pracy i w reakcji na prężącą w górę pracę grzbietu.



Zmiana wędzidła w takim przypadku w niczym nie pomoże, ani zwierzęciu, ani jeźdźcowi.

Taki czteroletni koń ma jeszcze duże szanse na „odpracowanie” błędów. Jeździec powinien namówić zwierzę na podniesienie głowy, „wydłużenie” jej, rozluźnienie i noszenie przez jakiś czas w poziomie i swobodnie. I wcale nie oznacza to, że należy wodze wypuścić i zrezygnować z pracy na nich. Jeździec powinien popracować nad swoją umiejętnością regulowania tempa wierzchowca przy pomocy ciała i dosiadu, by móc całkowicie zrezygnować z hamującego działania wodzami.

Właśnie przy tej dyskusji pojawił się „głos” mówiący: „Żadne kiełzno za ciebie nie ujeździ konia, a czterolatek nie może być jeszcze ujeżdżony, te lekcje trzeba odrobić”. Ostateczną konkluzją dyskusji było jednak stwierdzenie, że należy celować w wędzidło grube, wypróbować plastikowe i te z najwyższej półki.

Jeśli chodzi o stosunek amazonki do własnych umiejętności, to refleksji nie było: „Z natury jest to niezwykle wrażliwy koń – np. dużo czasu pracowaliśmy nad tym, aby przejścia w dół były płynne bo wystarczyło że o tym pomyślę, a koń od razu się zatrzymywał, jestem w stanie prowadzić go samym dosiadem, a najsubtelniejsze dotknięcie łydką powoduje reakcję..... Rękę mam bardzo delikatną, spokojną i podążającą za koniem...... Wiem co muszę robić treningowo, aby to (chowanie się za wędzidło) poprawić i sukcesywnie pracuję nad tym.....”.

Musicie zdać sobie sprawę z tego, że koń idący od zadu, prężący grzbiet, poproszony dosiadem o przejście do niższego chodu, będzie wykonywał te przejścia bardzo płynnie. Przy pracującej łydce, która informuje zwierzę o konieczności zaangażowania tylnych kończyn przy tych przejściach, nie jest ono w stanie zahamować gwałtownie i od razu się zatrzymać. Nie jest w stanie tego zrobić na etapie nauki. Czteroletni wierzchowiec, który zatrzymuje się gwałtownie, robi to w reakcji na ból zadany wędzidłem i wciśniętymi w grzbiet pośladkami. Z czasem zaczyna reagować tak na samo wspomnienie bólu. Koń amazonki „odczytując” zachowanie jej ciała, po tym jak pomyśli o przejściu do niższego chodu, reaguje zawczasu, zanim poczuje ból. Reaguje zawczasu po to, by uniknąć bólu.


08 grudzień 2017
P.s. Drodzy czytelnicy. Link do tego posta pojawił się na pewnym forum. Dziękuję. Osoba, która go wstawiła wspomniała o innym wpisie bardzo uogólniając i spłycając sens mojej wypowiedzi. A cytat, który wstawiła, nie jest cytatem z mojego posta tylko jej interpretacją mojej wypowiedzi. Zachęcam do przeczytania i własnej oceny tekstu.
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/08/metody-wstepnej-pracy-z-wierzchowcem-i.html 

Powiązane posty:  http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/01/mode-konie.html

Gdyby ktoś z czytelników miał ochotę dowiedzieć się jak pracować z koniem bez używania wodzy jako hamulca, to zachęcam zacząć od podstaw: 
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2015/02/zatrzymaj-sie-koniu.html

Pozdrawiam. Olga




środa, 1 listopada 2017

PANIKA WIERZCHOWCA A JEGO SKUPIENIE




Wszyscy wiedzą, że konie to bardzo płochliwe zwierzęta. Jednak „stopień płochliwości” jest bardzo różny u tych zwierząt – wszystko zależy od charakteru osobnika i od zebranych doświadczeń z pracy z człowiekiem. Zdarzają się jednostki, które reagują przesadnie i panicznie na każde zagrożenie – również to wyimaginowane. W czasie panicznych reakcji takie nadpobudliwe wierzchowce potrafią zupełnie „zapomnieć”, że towarzyszy im człowiek. Potrafią „zapomnieć” o człowieku, który jest obok nich, jak i o takim, którego niosą na grzbiecie. Często jednak, tak zwane „elektryczne” konie, w warunkach bezstresowych, pracują bardzo posłusznie, rozluźniają się i skupiają, są ambitne i szybko się uczą. Wystarczy jednak, że zaczną się jakieś ruchy w stajni i stadzie – jakiś wierzchowiec nagle się pojawi albo - co gorsze – zniknie z widoku i już nadpobudliwe zwierzę ma powód do strachu i wpadania w panikę. Wystarczy, że zmieni się miejsce treningu, że zawieje większy wiatr, że wokół nowego miejsca treningu rosną wysokie, kołyszące się rośliny - i skupienie konia na pracy i jeźdźcu spada do zera. Są to bardzo niebezpieczne sytuacje, więc planowanie treningów z bardzo płochliwym koniem wymaga wzięcia pod uwagę warunków, jakie będą towarzyszyły jeźdźcowi, trenerowi i zwierzęciu. Oczywiście wymaga to wzięcia pod uwagę w sytuacji, gdy człowiek pragnie pracować z podopiecznym w oparciu o zaufanie, zrozumienie i porozumienie. Ludzie, dla których: „im mocnej”, oznacza: „tym lepiej”, warunki do pracy nie będą miały znaczenia. 

Ostatnio byłam świadkiem sytuacji, w której młoda klacz bała się folii lekko fruwającej na wietrze. Właściciel zwierzęcia zaczął trening od pracy na lonży. Klacz panicznie uciekała z miejsca, które było najbliżej owego zagrożenia. Co zrobił jeździec? Podszedł jak najbliżej folii i zaczął biciem zmuszać klacz, by przeszła tuż obok tego co ją przerażało. Skoro blisko „strasznej” folii zwierzę odczuwa oprócz strachu, ból i siłową presję, to tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jest ona zagrożeniem. Podejście człowieka zakładające, że zadany zwierzęciu ból ma przekonać je o braku zagrożenia jest pozbawione logiki. Taka „praca” nie rozbudzi też w wierzchowcu zaufania do opiekuna.

Sytuacja zmienia się w momencie, gdy taki „fachowiec” zada zwierzęciu ból tak mocny i tyle tego bólu, że zwierzę zaczyna bardziej bać się człowieka i zadawanego przez niego bólu, niż czegokolwiek wokół. Zaciągnięte na siłę wodze, patenty pomagające je zaciągnąć, ostrogi i karcący bat potrafią „wyleczyć” niejednego konia ze wszystkich fobii. Jednak wpychanie wierzchowca na siłę w „szpony” zagrożenia, na zasadzie: „bo koń ma mnie słuchać i już” przynosi konsekwencje w postaci napięć mięśni i stawów, również w postaci wykrzywiania ciała i utraty równowagi. Konie są jak dzieci, żeby się czegoś nauczyć, żeby się skoncentrować nie mogą czuć strachu, presji i nie mogą się bać. Które dziecko nauczy się tabliczki mnożenia w momencie, gdy czuje jakieś zagrożenie? Które nauczy się wiersza, przykładowo przy oglądaniu horroru, do oglądania którego zastaje zmuszone? Ktoś mógłby powiedzieć, że uczenie się mnożenia czy wiersza, to praca umysłowa, a koń ma wykonać zadania fizyczne. Ale, żeby zwierzę mogło nauczyć się jak prawidłowo je wykonać, musi zrozumieć polecenia, musi nauczyć się skupiać na pracy i opiekunie, musi zrozumieć jak powinien rozluźniać mięśnie i stawy, musi kojarzyć i analizować, a to praca umysłowa. A skoro mowa o zadaniach fizycznych, to dziecko w chwili zagrożenia nie nauczy się również jak prawidłowo wykonać, na przykład, przewrót w przód czy w tył.





Jest wiele takich końskich osobników, których nie da się „złamać” siłą, przestraszyć bólem i wzbudzić taki strach przed człowiekiem, żeby zapomniały o innych zagrożeniach. Z takimi zwierzętami można dogadać się tylko na zasadzie: „wiem, że się boisz ale zaufaj mi”. Żeby jednak koń mógł zaufać, najpierw musi nauczyć się skupiać na opiekunie w stresujących warunkach. Niewielu jeźdźcom chce się pracować nad skupieniem konia, więc strachliwe jednostki bardzo często „idą w odstawkę”.

Znajoma kupiła wałaszka, który został zajeżdżony w wieku pięciu lat, a potem kolejne dziesięć „odpoczywał”. Miał w końcu trafić na rzeź, więc zlitowała się nad nim i przygarnęła. Zawsze, kiedy bardzo ładny, dobrze zbudowany koń nie znajduje zainteresowania i przechodzi z rąk do rąk albo żadne „ręce” go nie chcą, musi być jakaś przyczyna tego faktu. W tym przypadku to chyba właśnie paniczne reakcje zwierzęcia na zagrożenie spowodowały brak zainteresowania nim.

Pracujemy wspólnie od około roku. Wałaszek bardzo się stara, szybko się uczy, bardzo ładnie reaguje na techniczne prośby. Rozluźnia się i skupia ale tylko w dogodnych dla niego warunkach. W warunkach nie wywołujących stresu. Swoją strachliwą naturę konik pokazał od początku współpracy ale w pewnym momencie jego reakcje na „zagrożenia” stały się dla nas wręcz niebezpieczne.

Gdy zaczynaliśmy współpracę, wierzchowiec był spięty, sztywny, reagował mechanicznie na sygnały. Chodził z nieustannie zadartą głową i wypadał z trasy przez sztywne i źle ustawiane łopatki i zad. Praca z wałaszkiem nad rozluźnieniem, ustawieniem ciała, zaangażowaniem zadu już na pierwszych treningach przyniosła fantastyczne rezultaty. Jego właścicielkę i amazonkę również udało mi się namówić do rozluźnienia się i „otwarcia”. Kilkumiesięczna praca ze zwierzęciem nie zadająca mu bólu sprawiła, że konik przestał się bać pracy z człowiekiem. Niestety, zaczął w związku z tym wyraźniej dostrzegać zagrożenia w otaczającym go środowisku. A jego płochliwa natura powoduje, że reaguje na nie przesadnie i panicznie. Żeby przestał tak reagować, musi nauczyć się ufać człowiekowi. Ustępowanie strachu przed człowiekiem i bólem jaki może on zadać, nie oznacza tego, że automatycznie wierzchowiec zaufa opiekunowi. Konie muszą się tego nauczyć, potrzebują na to czasu i sporo psychologicznej pracy.

W chwilach totalnej paniki naszego podopiecznego, przede wszystkim „zamykamy” pracę na małym kole. Wykonanie poleceń na niewielkiej wolcie jest dla wierzchowca zawsze trudniejszym zadaniem i wymaga od niego większego skupienia. Nie pozwalamy zwierzęciu wyprostować szyi. Dlaczego? Przestraszony i spanikowany koń ciągnie i próbuje ponieść albo uciec właśnie „szyją”. Prosta szyja z napiętymi do granic możliwości mięśniami jest „narzędziem” konia do bycia nieposłusznym, do bycia uciekającym, płochliwym i do bycia „pojazdem” z turbo – napędem umieszczonym z przodu. Utrzymanie mięśni szyi konia we względnym rozluźnieniu jest informacją dla niego: „spokojnie, ta sytuacja nie jest zagrożeniem dla ciebie. Zaufaj mi”. Żeby utrzymać szyję podopiecznego w miarę „luźną”, amazonka nie może przestać namawiać wałaszka do utrzymania jej w zgięciu. Podkreślam jednak słowo: „namawiać”, a to oznacza, że nie może zgiętej szyi zwierzęcia trzymać ona siłowo i kurczowo. Namawianie jest nieustanną pracą nad tym, by sygnał dotarł do głowy rozproszonego konia. Namawianie jest nieustającą pracą nad przekazaniem prośby: „utrzymaj zgiętą szyję sam, nie prostuj jej bez mojego pozwolenia”.

Mimo, że konik chciałby popędzić z zawrotną prędkością, amazonka nie przestaje pracować łydkami. Przekazuje nimi informację podopiecznemu wymuszającą podstawienie zadu, wyprężenie grzbietu i w efekcie „skrócenie” ciała. Takie „skracanie” ciała ułatwia zwierzęciu zmniejszenie tempa, a jego egzekwowanie nie wymaga od jeźdźca użycia wodzy jako hamulca. Człowiek może bez problemu namówić „skróconego” konia do zwolnienia tempa, pracując tylko swoim ciałem.

Ważne jest też to, jakie tempo jeździec powinie narzucić swojemu podopiecznemu. Tempo, które można by porównać do chodzenia „tip – topami” przez człowieka. Chodzenie „tip – topami” wymusza nieśpieszne i dokładne stawianie nogi po każdym następnym kroku. Siedząc na koniu, ma się przy takim tempie wrażenie,że koń sprawdza najpierw nogą powierzchnię zanim ją postawi. Jednak wypracowywanie takiego tempa nie oznacza, że człowiek powinien pchać wierzchowca. Wręcz przeciwnie, należy egzekwować od podopiecznego samo - niesienie.

Koń przy szukaniu zagrożenia i uchylaniu się przed nim, wykrzywia ciało i samowolnie zmienia tor jazdy. W takiej sytuacji namawiamy naszego podopiecznego do pewnego kompromisu. Amazonka nieustannie prosi wałaszka o prawidłowe ustawienie ciała i nie zbaczanie z wyznaczonego toru, który (w ramach kompromisu) wyznaczamy jak najdalej od tego, co wydaje mu się zagrożeniem. Fakt, że koń nie jest wpychany na siłę w szpony „potwora”, rozbudza w nim zaufanie do swojego pasażera, a skrupulatna praca nad szczegółami ustawienia ciała, „wymusza” na zwierzęciu potrzebę skupienia się. Czasami taka praca zajmuje sporo treningowego czasu ale każdy trening kończył się sukcesem w postaci absolutnego skupienia się i rozluźnienia zwierzęcia. Kiedy wałaszek się skupi i rozluźni, nie tylko przestaje zauważać zagrożenie czy niepokojący ruch wokół miejsca pracy, nie zwraca w ogóle uwagi na zmianę toru pracy, który przybliża go do owego zagrożenia.

Taką pracę nad skupieniem i rozluźnieniem się wałaszka, trzeba wykonać też z ziemi – na lonży.

https://www.youtube.com/watch?v=9baBvfSkpcU&feature=youtu.be



niedziela, 1 października 2017

NIBY KOŃ A "ŻÓŁW"




Wielu jeźdźców jeździ na swoich wierzchowcach w przekonaniu, że im mocniej trzymają podopiecznych i im mocniej trzymają się podopiecznych, tym bardziej są bezpieczni. Przekonani są również o tym, że im mocniej trzymają konia za pysk, im mocniej trzymają „krzyżem” – czyli lędźwiowo-krzyżowym odcinkiem swoich pleców, im mocniej trzymają zaciśniętymi pośladkami i im mocniej trzymają zwierzę kolanami i łydkami, tym lepiej podopieczny posłucha poleceń i tym lepiej je wykona. Wielu jeźdźców i instruktorów jest również przekonanych, że im wolniejsze wypracują tempo ruchu podopiecznego, dzięki tym wszystkim trzymającym „pomocom”, tym lepiej. To przekonanie dotyczy głównie galopu – takiego przysłowiowego ”patataj”. Ale kłusa dotyczy to również - szczególnie ćwiczebnego. Przekonanie o konieczności wypracowania wolnego tempa bierze się pewnie z obserwacji przejazdów jeździeckich par z górnej półki zawodniczej. I jest to całkiem słuszne założenie i właściwa obserwacja, tylko wielu instruktorów i jeźdźców nie przykłada zbytniej uwagi do tego, żeby zaobserwować również ile energii, lekkości i zaangażowanej pracy kończyn jest w ruchu „patataj” konia na przykład z zawodów Grand Prix. Pisząc o tym wcale nie uważam, że każdy jeździec powinien dążyć do takiego poziomu wyszkolenia, ale powinien dążyć do tego, by ruch jego podopiecznego był ruchem szczęśliwego lekkoatlety, a nie ruchem robota. Ruch konia powinien mieć lekkość i sprężystość przypominającą radosne podskakiwanie szczęśliwego dziecka. Prawidłowy i energiczny ruch konia, z prawidłowo ustawionym ciałem, prawidłowo zrównoważonym, z rozluźnionymi mięśniami i stawami, jest niezbędny dla zachowania zdrowia zwierzęcia do ostatnich jego dni. Niestety mało który z jeźdźców myśli o końskiej starości, o tym jaka będzie jej jakość. Najważniejsze, że teraz nic podopiecznemu nie dolega - galopuje i skacze i chętnie chodzi w teren. Chętnie, bo przecież w terenie pędzi- gdyby nie był chętny to trzeba by pewnie go pchać. Jednak założenie, że zwierzęciu nic teraz nie dolega oparte na tym, że niczego człowiek nie zauważa, może być błędne. Niewielu jeźdźców „widzi” napięcia mięśni i stawów swoich wierzchowców, niewielu „widzi” krzywizny ciała, brak równowagi, a nawet kulawizny podopiecznego. A często, nawet gdy jeździec zauważy jakiś problem, to „uruchamia” argument: „mój koń tak ma”.Myślenie takie dominuje szczególnie wówczas, gdy podkucie podopiecznego i liczne wizyty lekarza weterynarii nie przyniosły oczekiwanej poprawy, i gdy jeździec nie ma wiedzy i innego pomysłu, by rozwiązać problem.

Tak bardzo mnie kusi, żeby wstawić filmiki obrazujące wam różnicę w ruchu „szczęśliwego konia lekkoatlety” i „konia robota”. Nikt jednak nie zgodzi się na to, by przedstawić jego zmagania z koniem jako negatywny przykład. Spróbujcie sami poszukać w internecie różne przejazdy i porównać ruch koni. Konie roboty wyglądają tak, jakby postawienie każdego kroku sprawiał im niewiarygodny wysiłek. Każdy ich krok jest pchnięty przez jeźdźca również z niemałym wysiłkiem. Konie takie szurają kopytami po podłożu, stawiają drobne kroki, często w galopie wpadają w czterotakt (czyli podkłusowują tylnymi nogami), a stawy ich zadnich kończyn prawie się nie zginają. Konie roboty są zazwyczaj też przeganaszowane i wiszą na wodzach. Takie pchane i trzymane konie sprawiają wrażenie „schowanych w sobie”, schowanych jak żółw w skorupie. Dlaczego ludziom odpowiada jazda na takich schowanych, trzymanych i sztywnych wierzchowcach? Bo na takich zwierzętach da się bez problemu wysiedzieć bez względu na to, jak się w siodle usiądzie. Dlatego stłamszenie, zduszenie i spłaszczenie ruchu konia leży w interesie wielu jeźdźców.

Na YouTube wstawiłam animację własnej produkcji na temat aktywnego dosiadu i sposobu anglezowania. Budzi ona spore emocje i prowokuje do nieprzychylnych wpisów. Odpowiedziała na nie pewna osoba, zacytuję: „Wszystkim ekspertom, którzy podważają ten ciekawy wykład proponuję usiąść na elektrycznego konia o wrażliwym krzyżu (a nie zajechanego Maciusia z rekreacji). W strzemionach, bez nich, na oklep, z siodłem jak wolicie. Zaciśnijcie pośladki, uda, kolanka i walnijcie parę razy konikowi po plecach. Parabola Waszego lotu w dół będzie bardzo imponująca”. Żeby tego doświadczyć nie jest nawet potrzebny „elektryczny” koń. Wystarczy taki, który idzie energicznie od zadu. Na wierzchowcu rozluźnionym i sprężystym, zaciskanie przez jeźdźca jakiejkolwiek części swojego ciała nie pomoże w wysiedzeniu na jego grzbiecie. A już na pewno przy trzymaniu się kolanami, łydkami, udami czy wodzami człowiek nie będzie w stanie przekazywać zwierzęciu jakichkolwiek informacji. Poza tym, każde napinanie przez jeźdźca któregokolwiek z mięśni po to, by wyegzekwować od podopiecznego wykonanie polecenia, blokuje i usztywnia konia. W pracy z koniem jeździec może całkowicie obyć się bez napinania mięśni – nawet pośladków. Jeżdżąc z napiętymi pośladkami, pchając nimi konia, jeździec porusza się na jego grzbiecie i w siodle jakby wycierał dno miski. Na koniu samo – niosącym, rozluźnionym, energicznym i pracującym od zadu, jeździec porusza się tak, jakby płynął i unosił się na fali. Żeby wierzchowiec mógł pracować tak, by człowiek za jego ruchem podążał "meniskiem wypukłym”, a nie „ wklęsłym”, trzeba pomóc mu „wyjść ze skorupy” (to a propos porównania do schowanego żółwia). Trzeba również chcieć na nowo nauczyć się siedzieć w siodle, nauczyć się aktywnie siedzieć przy nowym sprężystym niesieniu przez wierzchowca.

Jak zacząć pracować nad zmianą ruchu konia ze sztywnego na rozluźniony i samo – niosący? Sztywne i trzymane konie mają zazwyczaj przykurczoną szyję, jakby schowaną między łopatki. Przypomina to trochę sytuację, gdy człowiek podciągnie w górę ramiona i „szyja mu w nich znika”. Tyle tylko, że u człowieka wystarczy jak opuści on ramiona, by szyja „odzyskała swoją długość”. Wierzchowca trzeba poprosić, żeby wydłużył, wyprostował i wyciągnął szyję „spomiędzy łopatek”. Jak to zrobić? Niewiele da wypuszczenie wodzy tak, by zwisały. Na nic nie zda się praca z koniem bez owych wodzy. Koń musi wydłużyć szyję w ramach pomocy. Owszem, jeździec musi stopniowo wydłużać wodze i oddawać ręce do przodu, żeby dać zwierzęciu szansę na wykonanie polecenia, ale to pracujące łydki jeźdźca powinny wysyłać polecenie: „wydłuż szyję”.Inaczej mówiąc, powinny prosić: „wyciągnij „żółwiu” głowę ze skorupy. Taka wyciągnięta szyja powinna być „miękka” i rozluźniona. Samo jej wydłużanie to tylko część pracy – zachęcam do przeczytania postu pod tytułem: 
„Zginanie końskiej szyi.

Niedawno niewidoma zawodniczka z Polski, Joanna Mazur, zdobyła złoty medal w biegu na 1500 metrów podczas Mistrzostw Świata. Może ktoś z was oglądał? – wspaniałe osiągnięcie. Osoby niewidome biegną z partnerem. Łączy ich króciutka tasiemka przyczepiona do nadgarstków. To na co chcę zwrócić uwagę to moment przekroczenia mety. Partnerzy biegną równym rytmem i tempem ale to zawodniczka musi przekroczyć linię mety jako pierwsza. Musi wbiec na metę ułamek sekundy przed swoim partnerem.



Zgranie pracy partnerów w takiej parze jest imponujące. Taką zgraną parę musi też tworzyć jeździec ze swoim wierzchowcem. Ale to koń jest w tej parze „zawodnikiem”, a człowiek jego parterem. Musicie sobie wyobrazić, że każdy krok konia to moment przekraczania mety. I na tą metę koń musi „wpaść” pierwszy, a wy tuż tuż za nim. Wierzchowce jednak wcale nie są skore do bycia tym „partnerem z przodu”. Trzeba je do tego zachęcać i namawiać tak samo, jak do wydłużania szyi. Podkreślam - zachęcać i namawiać do przekroczenia mety, a nie popychać. Kluczową sprawą w namawianiu podopiecznego do minimalnego wyjścia do przodu jest postawa jeźdźca. Musi ona sugerować: ja zostaję lekko z tyłu, czekam aż ty pierwszy przekroczysz linię mety. I właśnie to bycie partnerem, który podąża za towarzyszem z minimalnym opóźnieniem, jest tym przysłowiowym podążaniem za ruchem konia. Nie jest nim zamaszyste wycieranie biodrami siodła czy grzbietu podopiecznego. Podążaniem za ruchem konia nie jest też bezmyślne pozwalanie jemu na wożenie człowieka jak i gdzie mu się podoba. Niestety, niejeden jeździec ma w siodle postawę przypominającą rzucanie się klatką piersiową na taśmę na linii mety, rzucanie się, by przerwać ją jako pierwszy.

Kto z was widział i zna sport zwany curling? Ten sport nasuwa mi kolejne porównanie. Zawodnicy mają za zadanie puścić ślizgiem na lodowym torze kamień, by dotarł do tarczy. Zawodnicy nadają temu kamieniowi kierunek i tempo i puszczają, by sam dotarł do celu. 



Tak powinien chodzić koń. Nie dosłownie oczywiście. Nie ma on ślizgać się na lodzie ale poproszony o ruch, poproszony o dane tempo i rytm w tym ruchu, powinien sunąć sam. Sunąć jak ten kamień na lodowym torze. Zawodnicy danej drużyny nie ingerując w ruch kamienia stwarzają mu tylko jak najdogodniejsze warunki, by mógł dotrzeć do celu. Takie same zadania powinny przyświecać pasażerowi na końskim grzbiecie, czyli stworzenie jak najdogodniejszych warunków do tego, by podopieczny mógł swobodnie i bez siłowej presji biec. A te dogodne warunki to prawidłowa postawa jeźdźca i konia, zrównoważenie ciała jeźdźca i konia, rozluźnienie mięśni oraz stawów jeźdźca i konia.

P.S. Nie jest łatwo przestawić się z jazdy na „koniu trzymanym” na jazdę na wierzchowcu, który sam się niesie, który swobodnie i sprężyście sunie. Taki koń, niczym nie trzymany, wydaje się być zwierzęciem bez kontroli. Takie uczucie towarzyszy jeźdźcowi w chwilach, gdy wierzchowiec po raz pierwszy czy drugi „rozbuja” energicznie swojego pasażera.

„Miałam problem żeby puścić biodra, ten ruch był szybki i to mnie przerażało, a znając Tygryska ja generalnie nie do końca mu ufam i wiem że może znienacka coś wykombinować. I myślę, że muszę mu zaufać, pozwolić żeby mnie " rozbujał ". Bo jak go pcham to mam pseudo uczucie, że mam go pod większą kontrolą...ale ten ruch od mojego pchania okazuje się sztywny tylko czasem rozluźniony, a dzisiaj to był super niosący się koń, i tylko ja nie mogę mu przeszkadzać.. ..muszę to sobie poukładać. Musze pozbyć się strachu bo strach to moja spina, która przekłada się na konia, kurczę wiem a nie potrafię nad tym zapanować”.

W późniejszych etapach pracy energiczny ruch zwierzęcia pomaga jeźdźcowi rozluźnić się i zaufać podopiecznemu.

„Ten ruch był taki....dał mi dużo radości i pewności – w sensie zaufania. Jakby klacz oddala mi się „od ręki”. Jeśli chodzi o ruch w galopie, to musiałam puścić mięśnie miednicy, żeby popłynąć z koniem”.

„Ruch, którym poruszał się wałaszek, kiedy wszedł na kontakt w żaden sposób nie wzbudzał mojego niepokoju, wręcz przeciwnie, poczułam się dzięki niemu pewniej w siodle, ustabilizował się mój dosiad. Czułam wtedy, jakbym rozmawiała z koniem ludzkim językiem, konkretna wymiana zdań, bez pytań w stylu: Weronika czy mogę przejść do stępa, a czy może mogę iść nie tą trasą, którą chcesz?....jest to uczucie porozumienia z koniem, pewności siebie, że koń mnie posłucha. Myślę, że na pewno trzeba się nauczyć jeździć na kontakcie, jednak ruch, którym poruszał się wtedy wałaszek był wygodny, inny niż zawsze, wystarczy się do niego przyzwyczaić, człowiek sam podąża "za koniem" na jego grzbiecie - myślę, że nie musiałam się tego ruchu uczyć”.


poniedziałek, 18 września 2017

GODZINA SZÓSTA A USTAWIENIE CIAŁA KONIA




Każdy jeździec wie, a przynajmniej powinien to wiedzieć, że koń prowadzony na łukach musi wygiąć się wokół wewnętrznej łydki jeźdźca. Wierzchowiec powinien ustawić ciało tak, by wygięty wraz z ciałem jego kręgosłup idealnie „pokrywał się” z linią pokonywanego zakrętu. Przy tym wygięciu tylne kończyny zwierzęcia powinny kroczyć dokładnie torem przednich. To wiedza teoretyczna, którą można znaleźć w prawie każdej książce o tematyce jeździeckiej.


Jak jednak wygląda jeździecka praktyka? Konfiguracje ustawień ciała konia podczas pokonywania łuków, jak i zresztą odcinków prostych jakie udało mi się zaobserwować, są przeróżne.  





Rzadko kiedy widywałam prawidłowe ustawienie ciała konia podczas pracy pod jeźdźcem. Mało kto z jeźdźców i niestety instruktorów zwraca uwagę na ten aspekt pracy na koniu i z koniem. Kiedy obserwuję wysiłki jeźdźców to widzę, że najważniejszymi celami jazdy jest zmiana chodów – byle jaka ale ważne, żeby koń po jednym sygnale: ruszył, przeszedł do kłusa, przeszedł do galopu. Inne „ważne” cele to pokonanie trasy wzdłuż „ściany”, trawy, płotu i na leśnej ścieżce – i znowu obojętnie jak, byle jakoś pokonał ową trasę w odpowiedzi na pchanie biodrami przez jeźdźca, ściskanie piętami i odciąganie albo przepychanie wodzami. No i cele dla bardziej zaawansowanych jeźdźców: przejechać przez drążki – byle jak ale najważniejsze, żeby w miarę trafić na środek pierwszego z nich (reszta jakoś pójdzie), przeskoczyć jakoś przez przeszkodę no i ściągnąć tą niepokorną szyję i głowę wierzchowca w dół. Pokrzywione konie (jak na załączonych obrazkach) pokonują trasy, drążki i przeszkody z „przyklejaną” brodą do swojej piersi, z wlepionym w ziemię smutnym wzrokiem, usztywniając przy tym coraz mocniej swoje ciało i coraz mocniej blokując pracę mięśni i stawów.

Zachęcam was do tego, żeby zmienić priorytety w pracy z koniem i jako najważniejsze cele obrać prawidłowe ustawienie ciała konia, jego rozluźnienie i zrównoważenie. Wówczas wasze wspólne przejazdy, najazdy i skoki nabiorą jakości, a oczy konia staną się radosne i będą mogły obserwować horyzont. Na pewno przy tych priorytetach praca z koniem jest trudniejsza i długo trzeba czekać na spektakularne efekty, ale rezygnujecie wówczas z bylejakości końskiej pracy dla dobra i zdrowia tych pięknych zwierząt. Taki sposób jazdy da się wdrażać i promować wszędzie: wśród sportowców, wśród tych, którzy tylko rekreacyjnie jeżdżą w teren i w szkółkach.

Wielu z jeźdźców nie ma szans pojeździć i uczyć się jazdy konnej na koniach, które znają i rozumieją sygnały korygujące ich ustawienie, rozluźnienie czy zrównoważenie. Większość z was kupuje, dzierżawi czy wsiada w szkółce na konie pokrzywione i chodzące już na pamięć z tą krzywizną ciała, z napięciami i brakiem równowagi. Gdyby jednak ktoś z was chciał popracować nad „nowymi” priorytetami, to musi zdać sobie sprawę z tego, że „krzywego” konia najpierw trzeba wyprostować, a dopiero potem wygiąć w nowy, prawidłowy sposób czyli łagodnym łukiem wokół wewnętrznej łydki.

Jak wyprostować końskie ciało? I tu docieramy do tytułu postu czyli „godziny szóstej”. Musicie wyobrazić sobie, że ciało konia to dwie wskazówki zegara, które powinny być ułożone w idealnie prostej linii i co najważniejsze, zawsze wskazywać godzinę szóstą. Musicie więc nauczyć się równocześnie prosić przód podopiecznego (duża wskazówka) i jego zad (mała wskazówka) o ustawienie się w równej linii i prowadzić owe „wskazówki”, „goniąc” godzinę szóstą za przestawiająca się tarczą zegara. Co to dokładnie oznacza? Pomyślcie, że na waszej trasie przejazdu ułożone są tarcze zegara i to w taki sposób, żeby ową trasę wskazywała właśnie godzina szósta.


Z tym, że prosząc konia o ustawienie owych wskazówek należ brać pod uwagę kłodę wierzchowca – od klatki piersiowej po ogon. Szyja i głowa nie „wchodzi w skład” dużej wskazówki. Wprawdzie i szyja i głowa powinny być ustawione w jednej linii ze „wskazówkami”, ale ich ustawienie musi być efektem ustawienia „godziny szóstej” przez resztę ciała.

Wrócę teraz do rysunków z krzywiznami ciała konia. Pamiętajcie jednak, że są to przykłady tego jak końskie ciało może powyginać się w trakcie pracy pod jeźdźcem. Każdy z was musi sam wyczuć co i jak pokrzywiło się u waszego podopiecznego albo skorzystać z pomocy osoby przyglądającej się wam z boku (wewnętrznego i zewnętrznego), z przodu i z tyłu.

Pierwszy przykład (rys 1 i 2) to najbardziej powszechne sytuacje. I prawdę mówiąc najłatwiejsze do skorygowania ponieważ ciało konia (od klatki piersiowej do zadu) ustawione jest w linii prostej. Czyli mamy dużą i małą wskazówkę ułożone w sposób na daną chwilę pożądany. Problem polega tylko na tym, że owe „wskazówki” ustawione są na godzinie pięć minut po siódmej przy jeździe w lewo i za pięć minut piąta przy jeździe w prawo.



Cały proces naprawczy przy sytuacji, gdy zad konia „wpada” do wewnątrz a przód „wypada” na zewnątrz, polega na poproszeniu wierzchowca, by równocześnie przestawił zad lekko na zewnątrz, a przód lekko do wewnątrz łuku. Należy jednak pamiętać, że sygnały informujące muszą „pchnąć” „wskazówki” na właściwe miejsce czyli na dwunastkę i szóstkę. Nie dopuszczalne są próby przeciągnięcia „dużej wskazówki” na dwunastkę za pomocą wewnętrznej wodzy. Słowo: „pchnąć” w przedostatnim zdaniu zamknęłam w cudzysłów, ponieważ tak naprawdę to jeździec nigdy niczego nie powinien u zwierzęcia pchać w sposób dosłowny, tylko musi poprosić o wykonanie polecenia.

Nie można jednak poprzestać na tej korekcie ustawienia, ponieważ koń przy następnym kroku powróci ciałem do krzywizny. Prosząc zwierzę o przestawienie „wskazówek” na godzinę szóstą, wykorzystujemy do przekazania informacji zewnętrzną wodzę, której koniecznie należy przypisać rolę pomocy „rozmawiającej” z łopatką konia, a nie z mordą czy jego szyją. Wykorzystujemy też wewnętrzną łydkę, którą należy wyraźnie cofnąć do tyłu, żeby jak najbardziej precyzyjnie wskazać zwierzęciu tą część ciała, którą ma przestawić. Wykorzystując te same pomoce, jeździec powinien na całej trasie prosić podopiecznego o przestawianie wskazówek, by, jak już wyżej napisałam, podążać za godziną szóstą w przestawiającej się tarczy zegara. Wielu z was na pewno pomyśli, że tak się nie jeździ, że to wbrew zasadom prowadzenia konia, że na łukach cofnięta powinna być zewnętrzna łydka. Owszem, zasada ta obowiązuje, gdy ciało konia nie jest pokrzywione. Dla potrzeby chwili i po to, żeby przekazać zwierzęciu konieczne informacje, niezbędne jest w tej sytuacji cofniecie wewnętrznej łydki.



Wielu jeźdźców i instruktorów, zdając sobie sprawę, że wypadanie konia łopatką na zewnątrz łuku „idzie w parze” z nadmiernym zgięciem szyi konia do wewnątrz, przy pomocy siły i patentów ustawia głowę, szyję i łopatki konia na godzinę dwunastą. Daje to jednak mierny efekt i wymusza na zwierzęciu konieczność „zbudowania” innej krzywizny, przy której zad konia nadal idzie po węższym – wewnętrznym łuku.




Zachęcam was do skontrolowania ścieżki marszu zadu konia. Wystarczy, by instruktor spojrzał na jeżdżącą parę od tyłu i od przodu, a nie tylko z boku. Ważne jest też, żeby skontrolować to w każdym z chodów, bo w każdym z nich krzywizny ciała konia mogą być inne. Jeżeli jeździcie bez instruktorów, poproście kogoś życzliwego o sfilmowanie waszych jeździeckich wysiłków z każdej ze stron.

Druga „popularna” krzywizna ciała konia to przykład z trzeciego i czwartego obrazka z początku postu. Koń wpada łopatką do wewnątrz koła, zacieśniając je. Wielu jeźdźców niestety nie myśli wówczas o konieczności wyprostowania ciała konia tylko starają się przepchnąć wierzchowca piętą na szerszy łuk albo przeciągnąć przy pomocy zewnętrznej wodzy, co potęguje tylko zgięcie szyi na zewnątrz i mocniejsze napieranie łopatką do wewnątrz. Próby siłowego zrównania w jednej linii głowy, szyi i łopatek konia spowoduje, że podopieczny będzie mocniej napierał całym ciężarem na wewnętrzna rękę i łydkę jeźdźca, zmuszając opiekuna do siłowego podtrzymywania go.

Prawie cała praca nad wyprostowaniem ciała konia, w tym przypadku powinna skupić się po wewnętrznej stronie zwierzęcia. Przy wszystkich krzywiznach powstają w ciele konia potężne napięcia mięśni oraz stawów i blokowany jest ich ruch. Bez rozluźnienia odpowiednich mięśni na wyprostowanie ciała konia nie ma w tym przypadku szans. Przede wszystkim należy „zgrać” ze sobą pracę wewnętrznej wodzy i wewnętrznej łydki jeźdźca, która powinna być głównie pracą rozluźniającą. Jeździec musi wewnętrzną wodzą poprosić zwierzę o rozluźnienie mięśnia z wewnętrznej strony szyi, tuż u jej nasady. Niestety nie można ciągnąć tej wodzy do tyłu równolegle z szyją zwierzęcia, ponieważ taki ruch tylko sprowokuje podopiecznego do umocnienia napięcia mięśnia, żeby skontrować wysiłki jeźdźca. Wodza powinna być poprowadzona ruchem ręki przypominającym gest: „zapraszam do wejścia”. Wodza powinna „ruszać” wędzidłem w poprzek pyska, a nie tak, by naciągało kącik „ust” zwierzęcia. Prośba przekazywana w ten sposób, krótkimi i powtarzanymi pociągnięciami, powinna brzmieć: „rozluźnij szyję”. Przy tej pracy wodzą, jeździec powinien wewnętrzną łydką przekazać podopiecznemu dwie informacje: „rozluźnij mięśnie brzucha i mimo działającej do wewnątrz wodzy, nie zmniejszaj koła – nie zacieśniaj łuku”. Obie pomoce: wodza i łydka działając w ten sposób, „formułują” kolejny przekaz dla wierzchowca: „nie rozpychaj się” wewnętrzną łopatką i przestaw przód ciała na szerszy łuk”. Żeby zwierzę dokładnie zrozumiało jaką część jego ciała chcemy prawidłowo ustawić, bardzo pomocnym będzie wskazywanie wewnętrznej łopatki bacikiem ujeżdżeniowym. Operując porównaniem godzinowym, w tej danej sytuacji koń ustawia swoje ciało na godzinę za pięć minut godzina szósta podczas ruchu w lewą stronę. Oraz pięć minut po szóstej przy jeździe w prawo. Zadaniem jeźdźca jest namówienie konia by przesunął „dużą wskazówkę” na dwunastkę na tarczy zegara, przy utrzymaniu „małej wskazówki” na szóstce.

Powiązane posty:


niedziela, 27 sierpnia 2017

METODY WSTĘPNEJ PRACY Z WIERZCHOWCEM - I CO DALEJ?


Wielu jeźdźców, po jakimś wstępnym etapie jeździeckiej przygody, decyduje się na kupno własnego konia. Często jest to zwierzę bardzo młode, które trzeba zajeździć i nauczyć od podstaw pracy pod jeźdźcem. Każdy młody wierzchowiec jest koniem „szczególnej troski”. Teoretycznie takimi zwierzętami i pracą z nimi powinny zajmować się osoby mające w tym temacie spore doświadczenie. Z drugiej strony, to doświadczenie trzeba w jakiś sposób zdobyć. Jestem więc daleka od krytykowania pomysłu kupna „młodziaka”, tym bardziej, że konie z doświadczeniem jeździeckim potrafią być tak bardzo zepsute, zmęczone, pokrzywione i spięte, że pisząc przy nich przymiotnik: „doświadczone”, trzeba go wziąć w cudzysłów i dopisać: „przez los”. „Świeżo upieczonego” właściciela wierzchowca czeka ogrom pracy z każdym z tych koni. Z tym, że przy pracy z wierzchowcem młodym, jeszcze „niezepsutym”, każdy błąd i niepowodzenie w szkoleniu człowiek może przypisać tylko i wyłącznie sobie. Dlatego ta troska o młode zwierzę powinna być w pewien sposób szczególna.

Nowi właściciele młodych koni, podświadomie zdając sobie sprawę ze szczególności misji uczenia tychże, sięgają po „metody” pracy takie jak na przykład: siedem gier, join up. Niedawno dzięki czytelniczce dowiedziałam się o metodzie Art2 Ride: metoda pracy w dolnym ustawieniu głowy i szyi. Teoretycznie rzecz biorąc, opuszczanie głowy i szyi przez wierzchowca to bardzo pozytywny objaw. Poszukałam w internecie informacji na temat tej metody, pooglądałam zdjęcia i filmy. Odniosłam wrażenie, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że opuszczanie głowy i szyi u podopiecznych może mieć różne przyczyny i przynosić różne konsekwencje. Bezwiedne i bezwładne zwieszenie szyi konia jeźdźcy traktują jako pozytywny objaw. Traktują jako cudowny środek, prowadzący do zaangażowania zadu wierzchowca, rozciągnięcia mięśni grzbietu i prężenia go w górę.

Zróbcie proste ćwiczenie. Wyobraźcie sobie, że zarzucacie sobie na plecy ciężki worek, pełen na przykład ziemniaków, żeby przenieść go z miejsca na miejsce. Jeszcze lepiej byłoby, gdybyście mogli naprawdę taki worek przez chwilę na plecach ponieść. Zauważcie jak prężycie i zaokrąglacie plecy, żeby ułatwić sobie niesienie ciężaru. Zauważcie również, że postawa z zaokrąglonymi plecami wymusza opuszczenie przez was głowy. Koń niosący pasażera powinien taką pozycję przyjąć i opuszczanie przez niego głowy musi wynikać z zaokrąglenia grzbietu. W drugiej części ćwiczenia opuśćcie bezwładnie głowę w dół i pomaszerujcie kawałek z tak opuszczoną głową. Czy zwieszona przez was głowa w jakikolwiek sposób może przyczynić się do zaokrąglenia przez was pleców? Koń również może bezwładnie opuścić głowę i szyję i w żaden sposób takie jej niesienie, nie sprowokuje mięśni jego pleców do rozciągania się, nie sprowokuje grzbietu do prężenia i nie sprowokuje zadu do zaangażowania się w bardziej wydajną pracę. Mało tego – zwieszona w ten sposób szyja działa jak tama i blokuje zadnim kończynom możliwość energicznej i sprężystej pracy. Konie zaczynają stawiać wówczas kroki krótkie i „szurające” po podłożu.

Konie po tej czy po innych „metodach” wstępnej pracy, wbrew pozorom czują się często pozostawione same sobie. Zmuszone do okazywania uległości wobec człowieka, szurające nogami ale ze zwieszoną głową i nauczone mechanicznie odpowiadać na mechaniczne sygnały, czują się samotne w niezrozumiałej dla siebie sytuacji, w sytuacji z jeźdźcem na grzbiecie. Dzieje się tak dlatego, że jeźdźcy traktują te wszystkie metody, jak przepis na zbudowanie prawidłowych relacji z koniem i przepis na pracę oraz współpracę. Metody te powinny pomóc w pracy, a nie być sposobem pracy. Powinny być ćwiczeniami wprowadzanymi co jakiś czas w trakcie szkolenia. Ćwiczeniami pomagającymi osiągnąć jakiś efekt ale dzięki indywidualnemu podejściu do zaistniałych problemów. Dobieranie tych ćwiczeń w pracy z wierzchowcem powinno być zależne od reakcji zwierzęcia na wyznaczane mu zadania. Kiedy metoda staje się sposobem pracy z koniem, człowiek nie bierze pod uwagę indywidualności charakterów koni ani różnic w ich budowie czy predyspozycjach do wykonywania zadań. Pracując metodą, niezrozumiałe dla jeźdźca staje się to, dlaczego niektóre konie nie reagują książkowo. W metodach nie wyjaśnia się jak pracować z koniem, który reaguje na daną metodę inaczej, niż to opisano. Jak pracować z koniem, który nie zmienia się „na lepsze” po tych metodach i nie nawiązuje więzi z opiekunem. Jest jeszcze kolejny problem: kiedy koń „zaliczy” wszystkie etapy metody, jeźdźcy często nie wiedzą jak pracować dalej, nie wiedzą jak pracować bez przepisu i wytycznych.

Na pewno jest wśród was wielu, którzy próbowali zastosować jakąś metodę przy pracy z koniem i efekt był odwrotny do zamierzonego. Czy metoda 7 gier wyjaśnia jak postępować dalej z wierzchowcem, który napiera na ucisk palców człowieka i mimo zmiany siły nacisku, nie ustępuje od niego(gra w jeża)? Albo, czy wiadomo jak pracować ze zwierzęciem, które po join up i grze w jo- jo nie podchodzi do człowieka po etapie odganiania? Albo, gdy sytuacja staje się bardziej groźna i odganiany wierzchowiec atakuje, gdy macha się na niego zwiniętą liną czy lonżą? itd

Pracując z młodym koniem, obojętnie czy przy pomocy popularnych metod czy bez ich pomocy, trzeba brać pod uwagę, że zwierzęta zaczynające naukę lubią przede wszystkim czuć się „zaopiekowane”. Bliski kontakt z człowiekiem jest ważny dla młodziutkiego wierzchowca, ponieważ idąc do pracy zostaje oddzielony od swojego stada. Nawet, jeżeli stado pozostaje niedaleko, nie ma to znaczenia - dla konia jest to rozłąka. W początkowych etapach pracy zawsze będzie zwierzęciu towarzyszył strach wywołany oddaleniem się od stada. Nie jestem przekonana czy odganianie (join up) od siebie zwierzęcia w takim momencie pomaga mu nawiązać bliskość z człowiekiem. Odganianie jest w naturze karą stosowaną wobec niegrzecznych jednostek. Pamiętajcie też, że karę wymierzają członkowie stada, z którymi młode zwierzę jest już emocjonalnie związane. Czyli, że w naturze odganianie nie służy do nawiązywania bliskości i więzi, jest po prostu karą.

Wiele koni, podczas nauki pracy na lonży wysyła sygnały okazujące uległość i prośbę o pozwolenie na podejście do opiekuna (join up). Wiele koni traktuje więc początki nauki pacy na lonży jako karę, nie rozumieją tylko za co ta kara. Sporą sztuką jest wytłumaczenie zwierzęciu, że bieganie na lonży to forma pracy i nauki – nie kara, a kontakt z opiekunem odbywa się na odległość poprzez lonżę, poprzez bat, który powinien pełnić rolę przedłużenia ręki lonżującego. Kontakt odbywa się również poprzez wzrok, głos i mowę ciała.

Skoro koń potrzebuje bliskości człowieka, to wydawałoby się, że niosąc opiekuna na grzbiecie zwierzę zawsze powinno czuć się „zaopiekowane”. Nic bardziej mylnego. Z biernym pasażerem czuje się ono tak samo pozostawione same sobie. Bierny pasażer, to taki, który niczego nie tłumaczy zwierzęciu, tylko pozostawia je z sugestią: domyśl się jak masz pracować i kiedy pracujesz dobrze. Domyśl się koniu jak mają pracować twoje nogi, domyśl się jakim tempem i rytmem masz iść, gdy mnie niesiesz, domyśl się jak ukształtować grzbiet, domyśl się jak rozłożyć ciężar ciała, domyśl się jakie mięśnie musisz wzmocnić, a tego wszystkiego domyśl się wyciągając wnioski tylko z faktu, że pozwalam tobie chodzić z głową opuszczoną do ziemi. Konie nie mają pojęcia, jak zapanować nad tym wszystkim i co zrobić, żeby nienaturalna sytuacja jaką jest niesienie ciężaru na grzbiecie, przestała być niekomfortową i przysparzającą ból. Nie wiedzą co zrobić, żeby praca pod człowiekiem była wygodna i swobodna. Dlatego konie często i bardzo wyraźnie szukają kontaktu z jeźdźcem poprzez wodze i ręce. Szukają kontaktu, mając nadzieję na otrzymanie wyraźnych wskazówek. Szukają ręki opiekuna jak małe dziecko, które trochę się boi, trochę nie rozumie. Kiedy takie dziecko chwyci dłoń, zaczyna czuć się pewniej, mimo że nadal nie rozumie i czuje niepokój. Takiemu dziecku, trzymającemu was za rękę, zaczęlibyście tłumaczyć niezrozumiałą sytuację. Młody koń też tego potrzebuje. Trzeba jednak bardzo uważać, żeby młode zwierzę nie przekroczyło granicy między „łapaniem za ręce”, a uwieszaniem się. To pierwsze jest lekkim ciągnięciem za czwarty palec u każdej waszej dłoni. To drugie, to dźwiganie przez was ciężaru końskiej głowy. Każdy wierzchowiec będzie próbował obciążyć ciężarem swojej głowy i szyi ręce jeźdźca i będzie to robił z wielu powodów. Powodem będą słabe i jeszcze nie nabudowane mięśnie u nasady szyi. Powodem będzie to, że zwierzę nauczyło się bezwładnie zwieszać szyję, powodem będzie zmęczenie, spięte mięśnie szyi i umiejętność wykorzystania ich do walki z jeźdźcem. Powodem będzie również brak równowagi, krzywe ustawienie ciała, przeciążony przód i nieenergiczna oraz słabo zaangażowana praca zadnich kończyn. Próby uwieszania się nie powinny być jednak powodem do rezygnacji jeźdźca z budowania kontaktu na wodzach. Gdy wierzchowiec próbuje przekroczyć granicę między kontaktem z rękoma opiekuna a uwieszaniem się, to należy zasugerować wodzami, żeby podniósł ciężar głowy z wodzy. Należy również znaleźć i zniwelować przyczynę tych prób wieszania się.




sobota, 5 sierpnia 2017

PRZYCZYNY I SKUTKI





Wielu jeźdźców ma problemy z dogadaniem się ze swoim wierzchowcem co do tempa marszu, podczas ich wspólnej pracy. Mówiąc jaśniej, konie rozpędzają się kiedy i jak chcą albo wloką się, nie zważając na zachęty jeźdźca, namawiające do energicznego chodu. Takie zachowanie konia ma swoje przyczyny, które należy znaleźć i „odpracować”. Niestety większość amatorów jeździectwa próbuje walczyć ze skutkami tych przyczyn, czyli właśnie z samowolnie nadanym tempem przez podopiecznego. Walka ta polega na używaniu wodzy jako hamulca. Jeszcze pół biedy byłoby, gdyby jeźdźcy próbowali poprzez wodze przekazać zwierzęciu prośbę: „zwolnij”, a po jej przekazaniu pozwolili, żeby koń na tą prośbę odpowiedział. Niestety większość adeptów sztuki jeździeckiej chce zaciągniętym wędzidłem wierzchowca wyhamować. Nawet, jeżeli ostatecznie koń zostanie wyhamowany albo zatrzymany w ten sposób, to z bardzo złymi skutkami dla obu partnerów. Jakie to skutki? Przy takim „porozumiewaniu się”, i koń i jeździec napinają i usztywniają mięśnie oraz stawy do granic możliwości. Koń uczy się relacji z człowiekiem na zasadzie próby sił. Szybko też uczą się wierzchowce, że są silniejsze od człowieka i w dalszych relacjach same prowokują jeźdźca do używania wobec nich siły. Robią to, mimo odczuwanego bólu po to, by móc się z pasażerem zmierzyć i wygrać. To trochę tak, jakby koń „zapraszał” opiekuna na ring bokserski i wykrzykiwał: „chodź się bić”. Większość jeźdźców daje się na to namówić i staje do walki. Jeźdźcy wchodzą na ten ring, bo nie potrafią pokazać zwierzęciu, że nie chcą się bić, że chcą porozmawiać i przekonać podopiecznego do współpracy. Konie uczą się też, że „bicie się” z człowiekiem jest dużo łatwiejszym zadaniem niż skupianie się, uczenie się, rozumienie poleceń i samodzielne ich wykonywanie. Wierzchowce uczą się wówczas również, że polecenie wysyłane przez jeźdźca wiąże się z bólem i myślą, że tak już musi być. Myślą, że mają wykonać polecenie tylko wówczas, gdy poczują ból. Dlatego też wiele koni nie potrafi zareagować na delikatny i subtelny sygnał. Niektórzy z jeźdźców nauczyli się tak mocno zadawać wędzidłem ból, że koń uciekając przed nim, chowa głowę między przednie nogi. Faktem jest, że zwalnia wówczas tempo, jednak taka „praca” według mnie podpada już pod znęcanie się nad zwierzęciem. To, że konie nie skomlą i nie wyją z bólu nie oznacza, że go nie odczuwają. Okażcie im swoją miłość poprzez zdobywanie wiedzy, poprzez wyobrażenie siebie w ich skórze.

Dodam jeszcze, że używanie wodzy jako hamulca, że siłowe zaciąganie wodzy i długotrwałe ciągnięcie ich, aż do osiągnięcia celu jest błędem. I to bez względu na to, czy na ich końcu znajduje się wędzidło i bez względu na to jakie to wędzidło jest. Siłowe ciągnięcie i zaciąganie wodzy jest nadal błędem również wówczas, gdy są one przyczepione do jakiegoś paska w ogłowiu bez - wędzidłowym albo do kantara czy haltera. Błędem jest również zaciąganie i siłowe ciągnięcie za cordeo. Cóż z tego, że nie ma wędzidła w pysku konia. Siłowe ciągnięcie tymi wszystkimi „pomocami” jest próbą zrobienia czegoś za konia, a nie przesłaniem prośby. Wszystkie te „pomoce” mogą zadawać ból i doprowadzać do złych skutków, które wyżej opisałam.

Kiedy już przekonacie się, że nie należy walczyć ze skutkami, pozostaje znaleźć przyczyny samowolnego nadawania tempa przez zwierzę. Przyczyn może być wiele ale parę z nich jest standardowych.

Wyhamowywanie zwierzęcia zaciągniętymi wodzami, to właśnie jedna z przyczyn rozpędzania się konia. Kolejnym błędem i przyczyną jest bezmyślne podążanie za ruchem konia, a tym samym nadanie swoim biodrom i ciału, tempa i rytmu narzuconego przez wierzchowca. Nadmierne tempo zwierzęcia zaobserwować można głównie podczas kłusa i galopu. Zacznijmy od kłusa anglezowanego. Koń często zwalnia i przyspiesza na zmianę, a jeździec anglezuje jak mu wierzchowiec „każe”. Czasami tempo kłusa jest stałe ale tak duże, że pasażer nie jest w stanie nadążyć z anglezowaniem ale dzielnie próbuje. Przy okazji oczywiście wisi na wodzach, mając nadzieję, „że ręczny hamulec” zadziała. Taki widok kojarzy mi się zazwyczaj z pływaniem „rozpaczliwcem” – machanie kończynami bez ładu i składu i bez efektu płynięcia. W przypadku, gdy koń się wlecze , jeździec podczas anglezowania nadmiernie wyskakuje ponad siodło, próbując chyba w ten sposób nadać mu większe tempo ruchu. W galopie z nadmiernym tempem podopiecznego jeźdźcy radzą sobie w dwojaki sposób. Odchylają się maksymalnie do tyłu gdy jadą w pełnym siadzie – dotyczy to również kłusa wysiadywanego, albo przyjmują postawę w pół – siadzie i znowu w obu przypadkach nieustannie trzymają zaciągnięte wodze. Gdy koń ledwo idzie, jeźdźcy z całej siły pchają go biodrami i zaciśniętymi pośladkami, żeby wprawiać jego ciało w ruch. Tyle tylko, że w kłusie i stępie przy zbyt wolnym tempie, jeźdźcy oddają wodze, nawet zostawiają je luźne, a przy leniwym galopie trzymają je ciągle zaciągnięte. Tak czy siak, człowiek podąża za ruchem konia przez niego nadanym. Tak wiem - zawsze i wszędzie uczą /i uczono/, że jeździec ma za ruchem konia podążać. Owszem, ale to człowiek jako „kierowca” powinien najpierw określić jaki ten ruch ma być, a potem za koniem i jego ruchem podążać. A jaka jest przyczyna tego, że jeźdźcy nie potrafią tego ruchu podopiecznemu narzucić? Że zupełnie abstrakcyjna jest dla nich informacja, że koń powinien stawiać kroki w rytmie i tempie anglezowania jeźdźca? Amatorzy jeździectwa są przekonani, że człowiek ma anglezować w tempie i rytmie stawianych końskich kroków.


Jednak główną przyczyną samowolnego nadawania tempa przez wierzchowca jest brak zrównoważenia jego ciała. Wiele koni pracuje bez zaangażowanego zadu i z przeciążonym przodem. Większość jeźdźców nie potrafi wyczuć i zobaczyć, czy wierzchowiec idzie od zadnich kończyn i czy odciąża przednie. Niestety, właśnie zbyt aktywny i pędzący ruch zwierzęcia odczytują, jako aktywność zadu. Na łukach konie zmagają się z przeciążeniem wewnętrznych kończyn, co jest również przyczyną samowolnego zwiększania tempa przez zwierzę.

A wszystko to razem wzięte jest przyczyną wieszania się wierzchowca na wodzach i wyszarpywania przez niego wodzy. Czyli mówiąc inaczej- jeżeli wasz wierzchowiec obciąża ciężarem swojej głowy i szyi wasze ręce, to jest to skutkiem braku równowagi zwierzęcia, braku zaangażowania zadu i skutkiem nadmiernego tempa. Mieszanie wędzidłem w buzi konia, jak i również podtrzymywanie na wodzach opartej głowy i szyi zwierzęcia jest próbą walki ze skutkiem. Nauczcie się niwelować przyczyny, walka ze skutkami to walka z wiatrakami. W tym przypadku może ona jedynie doprowadzić do przeganaszowania konia.

I tym samym mamy kolejny skutek – chowanie się wierzchowca za wędzidło. Przyczyną tego zjawiska jest ból jaki wędzidło zadaje w pysku konia. Z przeganaszowaniem mało kto jednak walczy. Przecież tak ładnie koń zgina szyję – jak łabędź, no i przestaje wisieć na wodzach. Zapewniam was, że nie ma w tym nic ładnego. Chowając się za wędzidło koń wybiera ból szyi, żeby pozbyć się bólu w pysku.

Boląca szyja jest za to przyczyną rzucania głową przez zwierzę. Robi to zazwyczaj w momencie, gdy tylko jeździec odpuści swój uścisk „łamiący” szyję. Wierzchowiec rzucający głową nie tylko daje znać, że odczuwa ból i dyskomfort, równocześnie informuje opiekuna, że ma za słabe mięśnie u nasad szyi, by samodzielnie ją nieść. Siłowe przyblokowanie ruchu końskiej szyi, by zwierzę nią nie rzucało jest więc walką ze skutkami i nie niweluje przyczyn czyli bólu i słabych mięśni.


Przeganaszowanie, przeciążenie przodu i brak pracy od zadu jest przyczyną braku chęci konia do ruchu. Jest przyczyną tego, że trzeba wierzchowca pchać. Taki koń nie będzie sam się niósł. Konieczność pchania niezbyt chętnego wierzchowca jest również skutkiem jego słabego zadu. Czyli zamiast pchać takie zwierzę, trzeba nauczyć go samo - niesienia i nauczyć pracować z obciążonym zadem, dzięki czemu nabuduje i wzmocni tam mięśnie.

Ostatnio podpowiedziałam młodziutkiej amazonce pomykającej na rozpędzonym koniu, żeby wyobraziła sobie w kłodzie swojego wierzchowca wielką metalową kulę, która może przetaczać się bez przeszkód z tyłu do przodu i z powrotem. Powiedziałem, że akurat jej podopieczny nosi tą kulę z przodu ciała. Zaproponowałam, żeby podczas kłusa dała zwierzęciu sygnał wodzami ale taki, jakby chciała klepnąć ową kulę z myślą przetoczenia jej na zad zwierzęcia. Jej wałaszek bardzo ładnie zareagował i zwalniał za każdym razem po dwóch – trzech klepnięciach. W którymś momencie amazonka musiała użyć popędzających łydek, ponieważ koń zaczął iść zbyt wolnym kłusem – jakby nie miał sił. Powiedziałam amazonce, że po odciążeniu przodu ma konia do pchania, a nie pędzącego. Ona na to, że nie chce mieć wierzchowca do pchania. Pchasz go, mówię, bo ma zbyt słaby zad na to, żeby obciążony kulą mógł swobodnie pracować. Ale jak ma zwierzę go wzmocnić skoro kula jest nieustannie z przodu ciała podczas jego pracy?

A co z końmi, które chodzą z zadartą głową? Jak radzą sobie jeźdźcy tym problemem? Oczywiście zwalczają skutek przy pomocy siły rąk i ciała oraz wszelkich możliwych patentów, naginają szyję i ściągają koński łeb w dół. Po takim działaniu przyczyny tego problemu pozostają. Pozostaje wklęsły grzbiet, przeciążony przód, leniwy zad. Zwalczony skutek nie naprawi przyczyn.


Ktoś zapyta – a podczas pracy na koniu na łukach i kołach, „wpadanie” zwierzęcia do wewnątrz i ścinanie zakrętów albo „wypadanie”, inaczej wynoszenie na zewnątrz łuku, to przyczyna czy skutek? Oczywiście, że skutek. Skutek źle ustawionych końskich łopatek, zadu i całego ciała, a także przeciążania jednego boku. Pchanie konia łydką albo odciąganie wodzą, żeby się przesunął i wrócił na wyznaczony tor, to walka ze skutkiem. Walka ta przynosi niewielkie rezultaty i pozostawia nie rozwiązany problem, pozostawia nie zniwelowane przyczyny.

Przede wszystkim jednak i bardzo często przyczyną wszystkich skutków jest brak umiejętności jeźdźca do pracy właśnie nad niwelowaniem przyczyn. Przy tej pracy trzeba myśleć, rozumieć, uczyć się, umieć uczyć konia. Dużo bardziej prosta wydaje się być walka ze skutkami. W tym przypadku potrzebna jest do pracy tylko siła.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...