Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JAK ZROZUMIEĆ KONIA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JAK ZROZUMIEĆ KONIA. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 marca 2019

MAM "DELIKATNĄ RĘKĘ", WIĘC SZUKAM MOCNEGO WĘDZIDŁA



Wiecie, że wędzidło nie jest narzędziem, które należy używać do wymuszania zwolnienia tempa konia? Wiecie, że nie jest narzędziem do przekazywania polecenia przejścia do niższego chodu albo do zatrzymania? Ci z was, którzy regularnie czytają moje posty, na pewno to wiedzą. Wiedzą, że wędzidło to nie hamulec – ale to teoria. Ciężko przełożyć teorię na praktykę. Jestem pewna, że większość z was wykorzystuje wędzidło do „hamowania” swoich podopiecznych. Nie piszę tego z jakąś pretensją. Nie, bo wiem jak trudno jest nauczyć się rozmawiać z koniem o tempie i rytmie chodów bez zaciągania wodzy. Wymaga to sporego poświęcenia. Trzeba poświęcić czas i pieniądze na zdobywanie wiedzy. Trzeba poświęcić sporo czasu i mieć dużo samozaparcia i cierpliwości, bo efekty pracy przychodzą stopniowo i nie są spektakularne. W oczach jeźdźców „tradycyjnie” jeżdżących taka praca będzie sprawiała wrażenie „cofania się w rozwoju” – jeździeckim rozwoju. Często przestawianie się na pracę bez hamującego wędzidła wymaga rezygnacji na jakiś czas z zaawansowanej pracy z koniem, rezygnacji z ćwiczenia skoków przez przeszkody, rezygnacji z pracy nad wyższymi figurami ujeżdżeniowymi. Wymaga nawet czasami rezygnacji na jakiś czas z wypraw w teren albo pracy w galopie. Oczywiście każda para jeździecka (jeździec i koń) to osobny przypadek i podejście do pracy powinno być indywidualne. Tak czy inaczej, trzeba w pracy z koniem wrócić do jeździeckich podstaw. Trzeba spróbować w pracy z końmi czegoś nowego, nieznanego. Prawie wszyscy jeźdźcy zdobyli swoje umiejętności jeździeckie w tradycyjnej, zamordystycznej i represyjnej „szkole” jazdy konnej, więc praca bez hamulca w rękach jest czymś nowym i nieznanym. Bardzo trudno osobom jeżdżącym konno już jakiś czas zdecydować się na takie zmiany.

Czytelnicy moich postów wiedzą też, że wędzidło i wodze nie są narzędziem, które powinno służyć do ściągana końskiej głowy i szyi w dół. Ale realia są podobne, jak w przypadku używania wodzy jako hamulca. Wielu jeźdźców pracuje siłowo wędzidłem i wodzami nad ustawieniem głowy i szyi wierzchowca. Taka praca przynosi sporo problemów. Konie buntują się przeciw represyjnemu działaniu wędzidła. Wieszają się na nim, wyrywają wodze, rzucają głową, pędzą w wyższych chodach zamiast zwalniać, odmawiają pracy w jedną ze stron itd.

Kiedy jeździec musi zmierzyć się z takimi problemami, przychodzi właśnie czas na decyzję, jaki wybrać sposób na zniwelowanie buntu konia i błędów popełnianych podczas wspólnej jazdy. Jeżeli jeździec zda sobie sprawę z tego, że błędy popełnia właśnie on, a nie podopieczny, to jest duża szansa na zmiany sposobu dogadywania się z wierzchowcem. Jest szansa na to, że jeździec podejmie decyzję o przestawieniu się na świadomy i bez – siłowy sposób współpracy ze zwierzęciem.

Jeżeli jednak winą za bunt i błędy we wspólnej pracy człowiek obarczy wierzchowca, to szuka on takich sposobów: „Szukam jakiś polecanych wędzideł dla konia, którego nosi w galopie. Muszę trochę utemperować swojego, bo niesamowicie się męczę nad wstrzymaniem go. Szukam zwyczajnie mocniejszego wędzidła”.

Ja w takim przypadku radziłabym używać zwykłego („delikatnego”) wędzidła i popracować z koniem nad jego równowagą, nad regulowaniem jego tempa i rytmu przy pomocy ciała a nie wodzy. A także nad rozluźnieniem i skupieniem na pracy. Ostatnio zostałam dość nieładnie skrzyczana przez pewną amazonkę, której taka odpowiedź się nie spodobała. Takim jeźdźcom wydaje się, że im bardziej są agresywni w dyskusji na ten czy inny temat, tym bardziej wiarygodne są ich deklaracje, że są znakomitymi i świadomymi jeźdźcami. Jednak już sam fakt szukania mocnego wędzidła wskazuje na to, że jeździec cały układ z koniem wypracowuje na jego buzi. Wskazuje na to, że cała „rozmowa” z podopiecznym odbywa się z pyskiem zwierzęcia. Wskazuje na to, że poprzez siłową presję na pysk człowiek próbuje rozwiązać wszystkie problemy. Skoro nie działa zwykłe, to jedyną pomoc widzą w wędzidle, które wzmocni działanie ich rąk. Wzmocni na tyle, że zwierzę zacznie „respektować” sygnały, a nie buntować się na nie. Bardzo chcą przy tym przekonać wszystkich dookoła, ale także i siebie, że mimo szukania wędzidła o mocniejszym działaniu, mają „delikatną rękę”. Nawet nie zastanawiają się jak kuriozalnie to brzmi: „mam „delikatną rękę”, więc szukam mocniejszego wędzidła dla konia”.

Z doświadczenia wiem, że mocne wędzidło pogłębia tylko problemy. Koń pędzi w galopie głównie z powodu braku równowagi. Tylko praca nad zrównoważeniem ciała pozwoli zwierzęciu bez problemu zrozumieć i wykonać polecenia zwolnienia tempa czy przejścia do niższego chodu. Silne działanie wędzidłem powoduje, że jeździec podtrzymuje przeciążone na przodzie ciało konia. Skoro jeździec podtrzymuje, to koń uwiesza na wędzidle i rękach jeźdźca coraz większy ciężar. Podganiany do przodu koń, który utracił równowagę i przeciążył przód ciała, przechyla się do przodu coraz mocniej i coraz wyraźniej szuka ratunku i oparcia na wodzach i rękach jeźdźca. Po jakimś czasie już nie musi być podganiany, bo nieustannie sam przyspiesza ratując się w ten sposób przed upadkiem.

Jak działają mocniejsze wędzidła? Na zasadzie bloczka – jeździec używając tej samej siły przy pracy wodzami jaką używa przy zwykłym wędzidle, działa na koński pysk z dużo większą siłą. Jeździec przy niewielkim nakładzie siły zadaje dużo większy ból niż na zwykłym wędzidle. Jeździec przy niektórych z mocniejszych wędzideł może też zacząć wkładać w pracę wodzami mniej siły, a nacisk wędzidła na pysk i tak się zwiększy. Niektóre z mocniejszych wędzideł dają możliwość siłowego nacisku również na potylicę i dolną szczękę od spodniej strony. Chyba właśnie możliwość zmniejszenia nakładu siły w rękach przy stosowaniu mocnych wędzideł daje wielu jeźdźcom przekonanie o posiadaniu „delikatnej ręki”.

Przy pracy mocnymi wędzidłami, ból zadany w pysku zwierzęcia staje się dla niego nie do wytrzymania. Dlatego wierzchowce uciekają przed bólem w pysku „przyklejając” brodę do piersi. Mimo, że ból szyi przy takim jej ułożeniu przynosi ogromną ilość cierpienia, to konie „decydują” się na jej „złamanie” i przeganaszowanie, wybierając w ten sposób mniejsze „zło”. To, że dzięki temu koń przestaje wisieć na rękach jeźdźca nie oznacza, że odciążył przód ciała i je zrównoważył. Dźwiganie przeciążonego przodu ciała przejmują mięśnie z przedniej części ciała. Napinają się one do granic możliwości i podtrzymują całe zwierzę, ratując przed upadkiem.



zdj. Pixabay

Napięte mięśnie i ciężar z przodu ciała konia oznaczają, że siła napędowa konia – czyli „silnik”- jest w przednich kończynach zwierzęcia. Co oznacza dalej, że zadnie kończyny są w minimalnym stopniu zaangażowane do racy i nie kroczą pod kłodą. Bez tego zaangażowania tylnych nóg, czyli bez podstawienia zadu, końskie plecy są przegięte w dół zamiast prężyć się w górę. W efekcie wierzchowiec staje się jednym wielkim „kłębkiem” spiętych mięśni i sztywnych stawów. Trzeba być idiotą, żeby myśleć, że przy takim stanie rzeczy zwierzę nie odczuwa bólu, dyskomfortu i że jego ruchowe możliwości nie są w znacznym stopniu umniejszone. Taki koń zazwyczaj w stępie się wlecze, a w kłusie trzeba go pchać – jeźdźcy angażują do pchania pięty, ostrogi, bat i swoje spięte, również do granic możliwości, pchająco – uciskające ciało. Natomiast w galopie takie konie nadal pędzą, szczególne na widok drążków i przeszkód. Jest jednak pewna możliwość, dzięki której ich ruch w galopie stanie się nieco wolniejszy – dzieje się tak, gdy dostaną się pod „pomoce” jeźdźca, który wykorzysta je do ściśnięcia konia jak w imadle.

Jak widzicie mocne wędzidło włożone do końskiego pyska nie rozwiąże problemów w pracy ze zwierzęciem. Pracę z takim koniem trzeba zacząć od namawiania go do podniesienia przodu ciała. Żeby koń mógł go podnieść, musi podnieść najpierw głowę i szyję, którą przez długi czas powinien nosić ustawioną w poziomie. Jeździec musi prosić podopiecznego o nie obciążanie wodzy i rozluźnienie szyi. Do tego potrzebne jest delikatne wędzidło, wiedza i wyczucie. Potrzebne są stabilne ręce jeźdźca, którymi człowiek musi umieć pracować niezależnie od ciała. Jeździec musi nauczyć się utrzymywać swoje ciało w równowadze od stóp po czubek głowy, bez konieczności pomagania sobie rękoma przy budowaniu i utrzymywaniu tej równowagi. Jeździec musi nauczyć się dzięki tej zrównoważonej postawie odciążać końskie plecy. Musi nauczyć się ruchem swoich bioder (anglezowaniem w przypadku kłusa anglezowanego) określać zwierzęciu o jaki prosi rytm i długość stawianych kroków (zadnimi kończynami). Ciało jeźdźca powinno otrzymać w tej pracy wsparcie od aktywnie pracujących łydek. Łydki powinny również namawiać wierzchowca do przesunięcia kroczących zadnich kończyn pod kłodę. Nie mówiąc już o pracy nad rozluźnieniem mięśni kłody. Tak w wielkim skrócie przedstawia się scenariusz pracy z koniem pędzącym w galopie. W zasadzie o tej pracy piszę nieustannie od paru lat w moich blogach – wszystkie cztery blogi to rozszerzony scenariusz pracy z końmi również pędzącymi. Zapraszam do czytania. Zapraszam też na treningi. Zachęcam do wykonywania ćwiczeń opisanych w poniższych postach.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/10/cwiczenia-przygotowujace-do-galopu.html

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/11/cwiczenia-w-stepie-i-kusie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/cwiczenia-przygoptowujace-do-galopu.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/12/zagalopowanie-z-kusa-anglezowanego.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/05/przejscia-cwiczenia-na-podstawienie.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/08/wolty-osemki-przejscia-drazki-zucie-z.html
https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/10/kus-cwiczebny.html

Ciągle jednak jest niewielu jeźdźców, którzy korzystają z takich zaproszeń. Ciągle wolą szukać narzędzi do jady konnej, a nie wiedzy na temat tego jak zrozumieć konia i w zrozumiały dla niego sposób przekazywać mu prośby. Oto kolejny przykład na potwierdzenie puenty postu (a jest ich mnóstwo): „Mój koń przeszedł przez etap akceptacji wędzidła i ręki na delikatnej, pustej, dwułamanej oliwce. Rozglądam się za czymś mocniejszym, co wytłumaczy mu, że jeden sygnał wystarcza, żeby zwolnić. Zgłaszam się z tym tutaj (grupa „wsparcia” - mój przypis), bo rodzai wędzideł jest masa i wygrzebać z nich cokolwiek jest prawdziwą sztuką wyczynu.....ładnie proszę o jakieś polecane i jeśli są to jakieś "wymyślne" wędzidła - to jakiś opisik;)”.

Tak, rynek jeździecki oferuje całą masę narzędzi do poskromienia konia. Na koniec będę złośliwa – takie grupy wsparcia uświadomiły mi, że w typowym jeździectwie najważniejsze jest to, żeby koń ubrany był w czaprak, owijki i nauszniki z najnowszych kolekcji, które kolorem konieczne powinny pasować do maści podopiecznego. Po co jakaś wiedza.


Pisownia cytatów oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



środa, 20 lutego 2019

KOŃ KULEJE


Może wyda się wam to nieprawdopodobne ale większość koni wykorzystywanych do pracy pod jeźdźcem kuleje. Mówię o kulawiźnie z zadniej strony konia. Kulawizna ta jest dość wyraźnie widoczna. Jednak jeźdźcy jej nie zauważają, bo nie chcą jej zobaczyć. Natomiast ci, którzy ją widzą, często problem bagatelizują. Dlaczego? Kulawizna jest widoczna głównie w stępie, a ponieważ stęp jest chodem traktowanym po macoszemu, to prawie nikt nie przywiązuje do tego wagi. W kłusie już dużo trudniej ową nierówność w chodzie zauważyć. Poza tym, jeżeli większość koni nie stawia zadnich kończyn w równym rytmie i z tą samą długością kroku, to dla wielu ludzi problem znika. Kulawizna zaczyna być problemem dla jeźdźców dopiero wówczas, gdy wierzchowiec zaczyna wyraźnie utykać w kłusie i galopie. Taka „niewidzialna” kulawizna po jakimś czasie skutkuje często stanami zapalnymi i to niejednokrotnie w całym ciele zwierzęcia. A w zasadzie nie sama kulawizna tylko jej przyczyny. Stan zapalny trudno przeoczyć, ale jeźdźcy nie wiążą go z brakiem równego i płynnego chodu swojego podopiecznego.

Z uporem „maniaka” zwracam jeźdźcom uwagę na te kulawizny. Czasami słyszę w odpowiedzi: „nie, mój koń nie kuleje”. Niektórzy opiekunowie swoich rumaków dodają: „to nie kulawizna, mój koń tak po prostu już ma”. Czasami nie słyszę żadnej odpowiedzi ale przez chwilę taka osoba przygląda się ruchowi swojego konia. Jednak to przyglądanie nie przynosi żadnej refleksji.

Pewien młody koń z powodu takiej kulawizny nie chciał chodzić na lonży w lewą stronę. Podpowiedziałam opiekunom z jakiego powodu koń wchodzi do środka i podchodzi do osoby lonżującej. Podchodząc, ich wierzchowiec próbuje coś im „powiedzieć”. „Powiedzieć”, że podczas chodzenia i biegania w lewo, czuje ból i dyskomfort. Reakcją opiekunów zwierzęcia była całkowita rezygnacja z pracy na lonży. Koń pracuje tylko pod jeźdźcem. Amazonka, dosiadająca tego konia, nie może namówić go do jazdy w lewą stronę w żadnym z chodów. Pracuje więc na nim tylko w prawą stronę. Naprawdę ciągle zadziwia mnie brak refleksji u jeźdźców i opiekunów koni.

Cóż to za kulawizna, której nikt nie zauważa? Ruch zadnich kończyn wygląda w ten sposób: koń jedną z nóg stawia krok krótki, szybki i z wyraźniejszym zaangażowaniem do pracy stawów w nodze. Drugą nogą stawia krok długi, wolniejszy i szurający po podłożu. Z jakich powodów taka kulawizna się pojawia? Przyczyną są napięcia i bolesność w odcinku krzyżowo – lędźwiowym końskich pleców. A napięcia powstają w efekcie złej pracy z wierzchowcem.

Weźmy jako przykład młodego konia, który nie chce chodzić w lewą stronę. Jego lewa zadnia noga jest tą nogą „szurającą”, czyli ból i większe napięcia powstały z lewej strony odcinaka krzyżowo – lędźwiowego pleców. Problem zaczyna się w momencie, gdy człowiek zabiera się za nauczenie zwierzęcia biegania na lonży. Ta nauka ogranicza się do straszenia batem i siłowego utrzymywania wierzchowca na kole. Im bardziej koń nie chce iść, tym bardziej się go straszy. Im bardziej się go straszy, tym szybciej koń ucieka od bata – ucieka do przodu i w bok, by być jak najdalej od jego zasięgu. Im bardziej ucieka, tym bardziej wiesza się na lonży przytrzymywanej przez osobę „lonżującą” i „uczącą”.

To uciekanie w bok i wieszanie się na lonży koń realizuje głównie przy pomocy zewnętrznej łopatki. Na takie zachowanie podopiecznego jeźdźcy reagują zazwyczaj w ten sposób, że zapierają się, by na maksymalnie napiętej lonży utrzymywać i podtrzymywać konia. Skoro wierzchowiec wypada zewnętrzną łopatką na zewnątrz, to na pewno jego zad zostaje wewnątrz koła. Czyli przednie kończyny zwierzęcia kroczą torem po większym kole, a zadnie kroczą torem po mniejszym kole. U konia pracującego w tak krzywym ustawieniu powstają napięcia i sztywności mięśni i stawów. Koń pracujący w tak krzywym ustawieniu nie jest w stanie zaangażować i podstawić zadu, co jest jednym z warunków pracy nad rozluźnieniem ciała. Brak możliwości podstawienia zadu przez wierzchowca oznacza też, że pracuje on z człowiekiem i pod nim z kręgosłupem przegiętym w dół.

Te napięcia powstające w wyniku krzywego ustawienia ciała rozciągają się wzdłuż przekątnej grzbietu. Zaczynają się z zewnętrznej strony szyi tuż przy potylicy, pojawiają się przy zewnętrznej łopatce i docierają do wewnętrznego biodra. Po drodze największe „spustoszenie” napięcia robią w okolicy lędźwiowo - krzyżowej końskich pleców. Tam gromadzi się największy ból spowodowany napięciami. I ten właśnie ból jest przyczyną tego, że koń ciągnie i szura kończyną. Z tej przyczyny drugą nogą koń stawia szybki krok, by wewnętrzna noga – od pleców w dół, jak najkrócej była obciążona. To krzywe ustawianie ciała konia zawsze jest bardziej wyraźne podczas chodzenia w jedną ze stron i właśnie w tą stronę wierzchowce chodzą mniej chętnie.

W przypadku młodego konia (którego wzięłam jako przykład) krzywizna ciała jest wyraźniejsza, gdy zwierzę ma iść w lewą stronę. Mądre zwierzę nie chce czuć bólu i dyskomfortu, więc odmawia biegania w tą stronę i próbuje zasygnalizować problem swojemu opiekunowi. Konie to inteligentne stworzenia. Niestety często trafiają na nieinteligentnych opiekunów i jeźdźców. Wysiłki zwierząt w kierunku porozumienia się z taką nieinteligentną ludzką istotą nie mają szans na powodzenie.

Takie konie, jak przykładowy młodziak, siłą i strachem zmuszane są do ruchu w każdą ze stron. Przy takim bieganiu pogłębia się ich problemy z krzywym ciałem i napięciami. Efektem takiego traktowania konia, oprócz nierówności w stawianych krokach, jest brak chęci i możliwości zwierzęcia do radosnego i sprężystego ruchu w stępie. Przykładowy młody koń idąc stępem, wlecze się niemiłosiernie kontemplując ból i cierpienie. Mając cztery lata wygląda na zmęczonego czternastolatka i porusza się jak dwudziestoczterolatek. Chociaż prawdę mówiąc, nie jak każdy dwudziestoparolatek. Dwudziestopięcioletnia klacz, pracująca ze mną lat kilkanaście, chodzi w stępie dużo bardziej aktywnie, radośnie i sprężyście niż to czteroletnie zwierzę. Opiekun takiego wlokącego się konia cieszy się natomiast niezmiernie z nieaktywnego ruchu tłumacząc sobie, że to taki super spokojny wierzchowiec.

Kolejnym efektem takiego traktowania zwierzęcia jest to, że w kłusie i galopie biegnie ono z nadmiernym tempem, mając nadzieję, że ucieknie od bólu i cierpienia. Biegnie też tak, bo wymusza to na nim brak równowagi i przeciążony przód ciała. Tu reakcją jeźdźca są okrzyki: „o jak super, to taki energiczny koń!”. Biegnąc z nadmierną prędkością i krzywym ciałem na kole, przykładowy czterolatek nie ma szans na precyzyjne i prawidłowe ustawienie ciała, pozwalające na swobodne pokonanie trasy. Opiera więc on swój cały ciężar na lonży, którą przytrzymuje lonżujący człowiek, przybierając pozycję narciarza wodnego. To wieszanie się na lonży przynosi kolejne niekorzystne zdrowotnie konsekwencje. Zwierzę zaczyna odczuwać coraz większy ból i napięcia w szyi. Ten problem również sygnalizuje swojemu opiekunowi rzucając głową i przeginając ją nienaturalnie na boki. Przeginając - ciągnie jedną ze stron wędzidła, do którego człowiek przyczepił lonżę albo jakiś patent ściągający głowę konia w dół. Dla jeźdźca oznacza to, że koń zaczyna wędzidło akceptować. Wszystko przecież można sobie wytłumaczyć.

Teraz podzielę się z wami moją prywatną historią. Mój pierwszy koń kulał na prawą przednią nogę. Ta kulawizna nie zawsze była widoczna. Uwydatniała się przy próbie mocniejszego działania wodzami. Ten problem, jak się dowiedziałam po jego kupnie, „ciągnął się” od zawsze. Leczono mu tą nogę i poddawano różnym leczniczym zabiegom, niestety bez efektów. Znajomy ze stajni zaproponował, że pokaże mojego konia lekarzowi weterynarii z Holandii. Wizyta lekarza w stajni była raczej towarzyska, mój wierzchowiec i jego problem miał być przedstawiony przy okazji tej wizyty. Diagnoza była taka: problem tego konia leży w jego tyle. Wówczas taka informacja była dla mnie abstrakcją. Byłam jeźdźcem z rocznym szkółkowym „stażem”. Nie rozumiałam zupełnie tego przekazu. Nie miałam też możliwość wypytać o szczegóły ale wówczas i tak nic bym pewnie z tych tłumaczeń nie zrozumiała. Dlaczego wam to opowiadam? Dlatego, że właśnie problem opisywany w tym poście powoduje, że z czasem nierówne i nieregularne stają się również kroki stawiane przez przednią kończynę konia. Kończynę przekątną do „szurającej” tylnej. Ta kulawizna uwidacznia się głównie w kłusie. Jest to ciągle efekt spiętych i bolących końskich pleców i bioder, a także tego, że zwierzę odciąża „szurającą „ zadnią nogę, przeciążając tym samym przednią po drugiej stronie ciała. Nie jest to defekt czy kontuzja nogi przedniej. Teraz to wiem i rozumiem dlaczego zabiegi fundowane przedniej kończynie mojego konia nie dawały żadnej poprawy.

Opisując problem kulejących koni oparłam się na przykładzie pracy na lonży. Chyba nie muszę tłumaczyć, że dokładnie takie same procesy zachodzą w końskim ciele podczas jazdy wierzchem! Nie muszę chyba mówić, że wieszanie się konia na zewnętrznej wodzy jeźdźca i wynoszenie zewnętrzną łopatką, będzie skutkować takimi samymi problemami, jakie przynosi uwieszanie się zwierzęcia na lonży. Nie muszę też mówić, że niechętny do chodzenia w lewo czterolatek, zmuszony strachem i siłą do ruchu w tą stronę, będzie coraz bardziej napinał i usztywniał swoje obolałe ciało. Będzie napinał i usztywniał głównie odcinek krzyżowo – lędźwiowy swoich pleców.




Posty powiązane:
Jak pracować z koniem na lonży

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga





sobota, 26 stycznia 2019

RÓWNOWAGA BOCZNA KONIA

Rys. Jarosław Figan


Podejrzewam, że wielu z was widziało wiele mówiący rysunek, który świetnie ilustruje równowagę boczną konia albo jej brak.

Gdy zaczynałam przygodę jeździecką w tradycyjnej szkółce jeździeckiej, to pamiętam informacje przekazywane przez instruktorów i bardziej doświadczonych jeźdźców, że podczas ruchu na łukach koń obciąża mocniej wewnętrzne nogi. Kolejną informacją było stwierdzenie, że tak ma być, że tak jest właśnie dobrze i prawidłowo. Taka „wiedza” na temat chodzenia wierzchowca pod siodłem jest bezmyślnie powtarzanym od wielu lat stereotypem w jeździeckim świecie. W związku z tym większość jeźdźców siedząc na grzbiecie konia, podczas pokonywania przez niego łuku, specjalnie przechyla się w bok do wewnątrz zakrętu i obciąża wewnętrzne strzemię. Obciążają je, żeby „pomóc” zwierzęciu pokonać trasę poprzez zaburzenie jego równowagi?! Żeby „pomóc” mu pokonać łuk poprzez wymuszenie obciążenia wewnętrznych kończyn?! Jeźdźcy próbują namówić wierzchowca do pokonania łuku tak, jak robi się to na motorze – z przechyłem do wewnątrz.

Nie mogę zrozumieć, jak można myśleć, że przechylonej żywej istocie dobrze się pracuje. Że odchylonemu od pionu koniowi dobrze się pracuje. Spróbujcie przechylić się w bok tak, żeby czuć swój ciężar mocniej oparty na jednej z nóg i zacznijcie uprawiać biegi, jazdę na nartach, rolkach itd. Najlepiej jeszcze zróbcie to z obciążeniem na plecach, które wraz z waszym torsem opada na jedną ze stron. Myślicie, że koń „ma inaczej?” Że inaczej czuje takie przechylenie, bo ma cztery nogi? Nic bardziej mylnego – spróbujcie biec na czworakach obciążając jedną ze swoich stron. Popróbujcie takie chodzenie z workiem na plecach, który opada ciężarem na obciążoną stronę.

Z obciążeniem na grzbiecie wierzchowiec musi pracować w ten sposób, żeby jego ciężar był równo rozłożony na obie strony ciała i na wszystkie cztery nogi. Jeżeli dzieje się inaczej, to z brakiem równowagi koń radzi sobie napinając mięśnie, usztywniając stawy, wykrzywiając ciało i szukając oparcia np. na rękach jeźdźca. To wszystko pozwala mu utrzymać was na grzbiecie, pozwala jemu samemu utrzymać się na nogach - ale prowadzi do kontuzji i stanów zapalnych w ciele. Takie wierzchowce z czasem zaczynają notorycznie kuleć, często mają nieustannie opuchnięte kończyny, rzucają głową itp.

Obciążanie wewnętrznego strzemienia przez jeźdźca powoduje, że koń szuka też sposobu na skontrowanie takiego przeciążania. Szuka również po to, żeby ratować się przed upadkiem. Niestety, tym sposobem nie jest próba równego rozłożenia swojego ciężaru na lewą i prawą stronę oraz na przód i tył swojego ciała. Reakcje wierzchowców i sposoby ratowania siebie i was jeźdźców przed upadkiem są różne. Wiele koni „ucieka” na zewnątrz łuku - konie wynoszą zewnętrzną łopatką poza tor wyznaczonego marszu. Inne napinają cały wewnętrzny swój bok, wyginając go przy tym żebrami do wewnątrz. Wierzchowiec szuka w ten sposób oparcia na waszej wewnętrznej łydce i ręce. Jeszcze inne pomagają sobie szyją i zginają ją na zewnątrz, pozostawiając wewnątrz łuku łopatkę napierającą na wodzę i waszą rękę.

Kilkukrotnie pisałam już o trzech płaszczyznach, które należy sobie wyobrazić i którymi w wyobraźni należy „przeciąć” konia, żeby zrozumieć kiedy koń pracuje w równowadze.

Wstawiam tu linki odsyłające do tych postów. 

Praca nad równowagą konia powinna prowadzić do ustawienia i ułożenia tych płaszczyzn w pionie i poziomie. Pracę z siodła nad równowagą konia jeździec musi zacząć od równomiernego rozłożenie swojego ciężaru na obu strzemionach. Jeżeli wierzchowiec ma swój ciężar rozłożyć równo na swoje prawe i lewe kończyny, to najpierw, i przede wszystkim, jeździec musi zacząć równo obciążać lewą i prawą stronę końskich pleców. Jeździec musi czuć, że ten sam ciężar swojego ciała opiera na lewym i prawym strzemieniu. Na łukach, zakrętach czy odcinakach prostych - w każdej sytuacji i przy każdym ćwiczeniu jeździec nie może przechylać się na prawą czy lewą stronę. Nie może przesuwać bioder i nie może obniżać żadnego z ramion. Nie może tego robić nawet wówczas, gdy jego podopieczny, pod nim idący, przechyla się na którąś ze stron. Postawa jeźdźca musi być „wzorem” i „odnośnikiem” dla ciała konia, które będzie szukało równowagi.



Świadome kontrolowanie i rozkładanie swojego ciężaru na obie strony końskiego ciała możliwe jest tylko wówczas, gdy jeździec wyraźnie staje w strzemionach. To trochę tak, jakby człowiek stanął na dużej szalkowej wadze i chciał ją utrzymać w równowadze. Takie opieranie ciężaru w strzemionach jest możliwe mimo podparcia pod pośladkami.
Rys. Jarosław Figan

Jeździec pozostający w równowadze nawet wówczas, gdy tej równowagi nie zachowuje koń, zaczyna w wyraźny sposób odczuwać krzywizny i przechylenia ciała podopiecznego. Żeby jednak człowiek zaczął namawiać wierzchowca do pracy nad uzyskaniem bocznej równowagi, musi zdać sobie sprawę z tego, jak to jest możliwe, że zwierzę mające po dwie nogi z każdej ze stron, może stracić równowagę. Rysunek na początku postu znakomicie to obrazuje – koń obniża łopatkę i biodro, bo przesuwa kopyta pod kłodę. Ustawia przez to swoje kończyny z danego boku pod kątem do powierzchni. Wierzchowiec nie chodzi i nie biega wówczas na pionowo ustawionych nogach. Na łukach, w pionowym ustawianiu, pracują zewnętrzne kończyny zwierzęcia, a wewnętrzne swoją górną częścią „opadają” w stronę podłoża.



Gdy pochyla się w bok również jeździec, to wygląda to jeszcze gorzej.



Pomagając zwierzęciu odzyskać równowagę, jeździec powinien te wewnętrzne jego kończyny „podnieść” i ustawić w pionie. Praca nad tym podnoszeniem nie jest prosta, bo osobno trzeba na ten temat „rozmawiać” z przednią kończyną, osobno z zadnią i niejednokrotnie trzeba jeszcze osobno „poprosić” o podniesienie wewnętrzną stronę końskiego brzucha. Ten bezwiednie opadający bok brzucha jest konsekwencją ustawienia pod kątem pracujących kończyn. Jednak ich pionowe postawienie może być utrudnione, jeżeli jeździec nie uświadomi podopiecznemu konieczności podniesienia brzucha.

Żeby natomiast uzmysłowić sobie, jak „namawiać” końską kłodę do powrót do pionu i poziomu, najlepiej posłużyć się wyobraźnią. Wyobraźcie sobie, że niosący was podopieczny wewnętrznymi kończynami maszeruje w niewielkim zagłębieniu – w płytkim „rowie”.



Waszym zadaniem jako „kierowców” jest wytłumaczenie podopiecznemu, że powinien wyciągnąć swoje kończyny z rowu i lekko odsunąć się od brzegu zagłębienia.


Sygnały dawane łydką muszą sugerować zagarnianie i podnoszenie boku ciała od spodu – zagarnianie podobne do tego, jakie wykonuje łycha koparki podbierająca piasek. Oczywiście łydka jeźdźca nie powinna robić takiego zamachu jak to dzieje się w przypadku koparki.

W procesie namawiania konia do podniesienia boku ciała powinno uczestniczyć nasze (jeźdźców) ciało. Jeździec musi sugerować sposobem siedzenia w siodle, że absolutnie nie podda się tendencji i nie obniży swojego boku wraz z końskim ciałem – nie wpadnie swoją nogą i bokiem w „rów”. Nie powinno być to jednak sztywnym i nienaturalnym podciąganiem boku naszego ciała w górę. Dlatego najlepiej znowu posłużyć się wyobraźnią i w niej wyciągać z rowu swoją nogę i bok naszego ciała.

Niezbędna jest też delikatna i świadoma praca wodzami – z tej strony konia którą „podnosimy”, jeździec powinien namawiać do rozluźnienia mięśni przodu końskiego ciała. Z przeciwległego boku jeździec powinien pracować pomocami nad prostym ustawieniem końskiego ciała. Powinien również dawać zwierzęciu do zrozumienia, że nie wolno mu przesunąć się w bok, dopóki nie podniesie nóg kroczących „w rowie”.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga




Ponieważ moja blogowa „twórczość” stała się dość obszerna – napisałam około 300 postów na czterech blogach - to stwierdziłam, że moi czytelnicy mają pewnie problem ze znalezieniem postów powiązanych ze sobą tematycznie. Postanowiłam więc pogrupować posty dotyczące zagadnień związanych z pracą z wierzchowcami i zapisać w formie dokumentu pdf. Będę je udostępniać moim patronom i osobom, które chciałyby wesprzeć moją pracę w jakiejś innej formie. Pierwszy dokument dotyczy prowadzenia konia i problemów z tym związanych. Ponieważ jest to „pilot” całej serii, to udostępniam go publicznie na Patronite. Jestem ciekawa czy mój pomysł ma sens i rację bytu. Będę wdzięczna za komentarze i opinie. Zapraszam do lektury.


niedziela, 28 października 2018

KAŻDY KOŃ JEST INNY – PRACA NAD "SAMO – NIESIENIEM" KONIA


W zasadzie wszyscy jeźdźcy wiedzą, że każdy koń jest inny. Jednak często trafiam w internecie na pytania, w których zawarte jest zdziwienie, że jakiś wierzchowiec reaguje inaczej niż inne konie na czyjeś sygnały, na czyjeś poczynania czy nawet czyjąś obecność. Często trafiam na porady (w odpowiedzi na pytania o problemy w pracy z koniem), w których jeźdźcy piszą, że koń reaguje na taką a taką pracę, takie a takie sygnały. To całkiem oczywiste, że autorzy odpowiedzi będą opierali ich treść o własne doświadczenia jeździeckie. Jedni napiszą na przykład, że: mój koń zwalnia, gdy przycisnę łydki i zrobię pół – parady, ktoś inny napisze, że jego wierzchowiec reaguje na pulsacyjny ruch wodzami. Konflikt w komentarzach już gotowy, bo zaciskanie łydek to zły sygnał dla osoby pracującej wodzami - ponieważ ona jeździ inaczej. A praca wodzami to zły sygnał dla osoby ściskającej łydkami - ponieważ ona trzymam wodze stabilnie. Podobnie jest z pacą łydkami. Dla wielu jeźdźców pukająca paca łydkami to bezsensowne obijanie boków konia, ponieważ ich koń reaguje na ich lekkie przyłożenie. Inni muszą wbić piętę w żebra konia i użyć bata, by doczekać się jakiejkolwiek reakcji zwierzęcia.

Podczas pracy różnymi pomocami trzeba zadać sobie parę pytań, żeby wiedzieć jak pracować z danym koniem. Trzeba zadać sobie pytanie: o jaką reakcję konia nam chodzi? I jaką treść ma nieść za sobą sygnał dawany w ten czy inny sposób? O co chcemy poprosić konia? Albo jakie chcemy wydać mu polecenie? Co jeździec chce wyegzekwować od podopiecznego? Jaką reakcję konia chce poczuć? Zazwyczaj celem pracy jeźdźca i używania pomocy jest ruch wierzchowca do przodu, wyhamowanie, skręcanie, zatrzymanie. Jeźdźcy dążą do takich celów niezależnie od jakości ich wykonana.

Jeżeli ktoś z jeźdźców wie, że fizyczny i psychiczny komfort pracy konia zależy od jakość ruchu, od jakości wykonania polecenia, to nie zadowala go sam ruch konia w trzech chodach. Nie wystarczy, że koń porusza się w stępie, kłusie i galopie do przodu. Nie wystarczy, że podopieczny skręca, przyspiesza, zwalnia i zatrzymuje się. Tacy jeźdźcy chcą czuć rozluźnienie konia, sprężystość stawów, jego równowagę, samo – niesienie, przepuszczalność. Praca nad tymi elementami jest trudna, długotrwała i wymagająca indywidualnego podejścia do każdego konia. Bo każdy koń jest inny i inaczej reaguje na prośby i polecenia. Konie kupowane jako zajeżdżone mają swoje doświadczenia z pracą z innymi jeźdźcami. Konie nie zajeżdżone trzeba nauczyć od podstaw rozumienia sygnałów. Doświadczenia koni zajeżdżonych i jeżdżonych przez innych jeźdźców utrudniają często pracę. Utrudniają, bo konie te niejednokrotnie jeżdżone były właśnie bez dbałości o jakość ruchu.




Pracując z końmi, z końmi młodymi jak i po nieciekawych jeździeckich doświadczeniach, jednym z jej celów powinno być zrozumienie i namówienie podopiecznego, by pracował w samo – niesieniu. Dla wielu jeźdźców samo – niesienie konia to temat enigma. Inni udają przed sobą i innymi, że dobrze wiedzą czym jest samo – niesienie wierzchowca i że nieustannie nad tym pracują. Dla jeszcze innych samo – niesienie zwierzęcia jest równoznaczne z jego bardzo śpiesznym ruchem. Jak poczuć samo – niesienie konia i jak je zaobserwować? Koń samo – niosący pracuje w samo - niesieniu dzięki zaangażowaniu zadu. Samo – niosące zwierzę idzie równym, nie śpieszącym rytmem i tempem. Idzie w ten sposób nie pchane i podganiane. Wystarczy przyjrzeć się jeźdźcowi, by sprawdzić czy wkłada jakikolwiek siłowy wysiłek w „namawianie” konia do ruchu. Koń przy samo – niesieniu nie może też sprawiać wrażenia zwierzęcia pędzącego i nerwowego, którego trzeba siłowo przytrzymywać wodzami. Koń samo – niosący po odpuszczeniu wodzy przez jeźdźca nie zmieni tempa ani rytmu chodu – nie zwolni ani nie przyśpieszy. Nie zmieni też rytmu i tempa chodu podczas pracy jeźdźca ciałem, wodzami i łydkami nad innymi aspektami pracy np. nad ustawieniem ciała konia, nad jego rozluźnieniem albo powiedzmy chodami bocznymi. U wierzchowca samo – niosącego widać spokój ale równocześnie chęć do ruchu do przodu. Inaczej mówiąc koń samo – niosący nie przybiera postawy przykurczonej i wycofanej. Ma postawę „mówiącą” jeźdźcowi: chcę być „przed tobą” ale nie chcę od ciebie uciekać. Bardzo trudno opisać to, jak można u wierzchowca zobaczyć samo – niesienie. Do pełnej świadomości tego czym jest samo – niesienie konia konieczna jest praktyczna praca z wierzchowcem nad tym aspektem ruchu. Konieczna jest ta praca, by móc to poczuć.

Nad samo – niesieniem konia pracujemy miesiącami z moimi podopiecznymi i z każdym ta praca wygląda inaczej. Inaczej na sygnały reaguje Kama, inaczej Meriwa i jeszcze inaczej Hetman. Sygnały, którymi przekazywana jest im prośba o samo – niesienie są zdecydowanie różne.

Amazonkom dosiadającym te wierzchowce tłumaczę jak i co powinny poczuć, by stwierdzić, że ich podopieczny sam się właśnie niesie. Siedząc na grzbiecie konia amazonki „budują” ze swoich ud dwa filary tworząc bramkę, która wyznacza granice ścieżki, po której powinno poruszać się zwierzę. Żeby jednak „filary” mogły bez problemu prowadzić konia w ramach granic ścieżki, zwierzę musi mieć szansę wyczuć dokładną lokalizację „filarów”. Będzie to możliwe, gdy zwierzę będzie znajdowało się dokładnie między „filarami” - dokładnie pod jeźdźcem.

I teraz podejrzewam spory procent z osób czytających post zastanawia się o czym ja piszę. Przecież jak siedzimy na koniu to tenże zawsze jest między naszymi udami czyli „filarami bramki”. Teoretyczne tak, ale koń podczas pracy pod jeźdźcem może przyjąć trzy różne postawy. Postawę wycofania, postawę mówiącą nie chcę wejść między te „filary”. Przy takiej postawie jeźdźcy najczęściej zachęcają zwierzęta do ruchu próbując je pchać i pomagać im w podążaniu w przód. Takie konie mają napięte mięśnie, gotowe do zapierania i opierania się wysiłkom jeźdźca, mają ograniczoną ruchomość w sztywnych stawach, krótką i schowaną w łopatki szyję często zadartą w górę. Konie z taką postawą okazują niechęć do ruchu i do współpracy z jeźdźcem. Druga postawa konia mówi: uciekam od bramki po jej szybkim minięciu. Wierzchowce z taką postawą cechuje nadmierne tempo ruchu, wiszenie na wodzach, brak reakcji na sygnały proszące o wyregulowanie tempa i rytmu. Brak reakcji na sygnały namawiające do wyhamowania, zwolnienia, zatrzymania. Trzecia postawa wierzchowca, to ta najbardziej oczekiwana – czyli postawa mówiąca: jestem dokładnie pod tobą, chętnie idę i nie ucieknę, jestem chętny i gotowy do współpracy – jestem dokładnie między filarami i poruszam się z nimi w równym tempie i rytmie.

Bardzo trudno namówić wierzchowca do przybrania tej trzeciej postawy. Wymaga ona od konia wielkiego wysiłku fizycznego i intelektualnego. Dlatego konie podczas pracy nad zbudowaniem trzeciej postawy, postawy samo – niesienia zachowują się jak lalka „ wańka – wstańka”, która wprawiona w ruch nie może zatrzymać się na środku. Przepchnięty przez „bramkę” koń ucieka od niej, a wstrzymywany siłowo wycofuje się, by być za nią i nie chce wejść między „filary”. Jeden i ten sam koń może przybierać inną postawę w zależności od chodu. W stępie najczęściej takie zwierzę nie wchodzi między „filary”, a w kłusie i galopie od nich ucieka. Bywa jednak różnie.

Kama to klacz, która nie chce wejść w bramkę - między filary w żadnym z chodów. Zapartą, sztywną i spiętą kupiła ją Kinga, gdy zwierzę miało 10 lat. Początki jeżdżenia Kingi na Kamie polegały na nieustannym pchaniu klaczy biodrami i wciskanymi piętami w jej żebra. Od prawie dwóch lat współpracujemy z Kingą i pracujemy z Kamą. Kinga szybko pozbyła się odruchu pchania i nauczyła się uczyć swoją podopieczną rozumieć sygnały, w które nie trzeba było wkładać siły. Zaparta i spięta postawa ciała Kamy zmusza jeźdźca do intensywnej pracy łydkami, a nawet batem. Klacz jednak nie ma bać się tych sygnałów ani od nich uciekać – ma je rozumieć, akceptować i pozytywnie na nie odpowiadać. Z ich zrozumieniem Kama nie ma problemów, gorzej jest z odpowiedzią na nie. Sztywności i napięcia ciała są tak dużą zaszłością, że klacz nie zawsze chce albo fizycznie może na nie odpowiedzieć. Sygnały jeźdźca muszą być nieustannie powtarzane z uporem, cierpliwością i konsekwencją. Dzięki temu Kama robi postępy i powoli rozluźnia mięśnie, uelastycznia stawy, prostuje ciało i je równoważy. Po prawie dwóch latach pracy Kama zaczyna przybierać postawę chętną do pracy – postawę wchodzącą w „bramkę”. Wystarczy jednak chwila bez zachęcających do pracy sygnałów, by stare nawyki (spięcia i sztywności) wracały z prędkością światła. Najchętniej taką postawę Kama przybiera w kłusie. W stępie jeszcze nieustannie wystawia na próbę siły, cierpliwość i upór Kingi. Namówić Kamę do chętnego ruchu w stępie, do rozluźnienia ciała i samo – niesienia to bardzo trudna praca. Ostatnio spore postępy zrobiła Kama w galopie. Coraz chętniej przybiera w galopie postawę chętną do ruchu dzięki córce Kingi - Patrycji. Patrycja niedawno dołączyła do naszego grona. Bardzo szybko przestawiła pchający sposób pracy z koniem na konwersację z podopieczną. Do tego zaletą Patrycji jest brak lęków i zahamowań, z którymi walczy Kinga. Walczy skutecznie ale sukces przychodzi małymi kroczkami.

Meriwa jest klaczą młodszą od Kamy. Asia kupiła ją jako młodziutką zajeżdżoną klacz. Zajeżdżoną prawdopodobnie poprzez użycie siły i straszącej presji. Klacz była bardzo spięta, sztywna i idąca drobnymi kroczkami. Z Asią i Meriwą również pracujemy nad rozluźnieniem, równowagą, ustawieniem ciała i samo - niesieniem klaczy. Sposób pracy jest jednak nieco inny niż z Kamą. Meriwa wręcz panicznie reagowała na jakikolwiek ruch łydek Asi siedzącej na jej grzbiecie. Do tego klacz jest ekspresyjna i trochę szalona. Nigdy nie wiadomo w jakim nastroju wyjedzie na trening – czy już w stępie będzie uciekała od bramki czy jednak będzie zapierała się przed wejściem między jej filary. Meriwa w każdym z chodów potrafi zapierać się przed bramką, by po delikatnym przyłożeniu łydek rzucić się do ucieczki. Ponieważ trudno nie dotykać łydkami konia, gdy się na nim siedzi, Meriwa miała bardzo często postawę uciekającą. Asia musiała nauczyć klacz reagować na sygnały dawane ciałem jeźdźca, proszące o „wycofanie” ciała i zwolnienie tempa. Początki naszej pracy polegały też na namówieniu klaczy do rozluźnienia mięśni i uelastycznienia stawów. Amazonka prosiła klacz o to tylko przy pomocy pracy swojego ciała i delikatnego działania wodzy. Praca łydek jest jednak niezbędna do namówienia konia, by zaangażował zad do pracy, wyprężył grzbiet, zrównoważył ciało i szedł „sam się niosąc”. Poświęciłyśmy więc dużo czasu na nauczenie klaczy, by zaakceptowała łydki Asi jako przekaźnik informacji. Nadal nad tym pracujemy i odnosimy sukcesy. Meriwa reaguje na delikatne i prawie niewidoczne przyłożenie łydek do boków jej kłody, rozumie znaczenie próśb i poleceń przez nie przekazywanych i chętnie je wykonuje. Jednak nadal próbuje uciekać od łydek Asi wówczas, gdy uczymy ją znaczenia nowego polecenia. Meriwa dużo chętniej niż Kama pracuje, będąc dokładnie między filarami. Czuje się tam dobrze i bezpiecznie. Jeżeli wycofuje się przed „bramkę” to tylko po to, by dać „odpocząć” mięśniom zadu. Mięśniom nad których kondycją i siłą nieustannie pracujemy.

Zupełnie inaczej musi rozmawiać Monika ze swoim wałaszkiem Hetmanem. To jest strasznie uparty koń, znający już swoją siłę mimo młodego wieku. Walaszek ten bardzo broni się przed wejściem w bramkę. Zachowuje się tak, jakby było mu bardzo źle, gdy jest dokładnie między filarami. Dlaczego? Powodem jest prawdopodobnie fakt, że postawa „w bramce” to postawa konia posłusznego. Hetman ma naturę buntownika – lubi się droczyć, a postawa utrzymująca go dokładnie między filarami nie pozwala mu na przepychanki z jeźdźcem. Postawa ta wymusza na koniu skupienie i prowadzenie z jeźdźcem merytorycznej konwersacji. Hetman zrobi wszystko, żeby najlepiej w ogóle nie ruszyć z miejsca, bo może się zdarzyć, że Monice „uda się umieścić” go w bramce. Przy namawianiu walaszka, żeby w ogóle zdecydował się ruszyć nie obędzie się bez wyraźnego i ekspresyjnego działania łydkami i batem. Gdy Hetman zdecyduje się już na ruch, to do namówienia go, podczas tego ruchu, do wejścia między filary nie wystarczy praca łydkami. Monika musi go tam „wpuścić” przez stworzenie idealnych warunków. Hetman wejdzie w „bramkę” tylko wówczas, gdy nic go nie blokuje, nie krępuje i nic mu nie przeszkadza. Monika nie może blokować go napięciami swojego ciała, nie może go niczym ściskać. Nie może też stracić swojej równowagi ani popsuć czegokolwiek w swoim aktywnym dosiadzie. Wpuszczony między filary Hetman pracuje jednak idealnie. Pracuje prowadzony delikatnymi impulsami dawanymi łydkami. Hetman rzadko ucieka „wybiegając” za bramkę. Jeżeli już, to jest to ucieczka bez entuzjazmu czy paniki. Wystarczy wówczas lekko poprosić wałaszka wodzami i ciałem, żeby „wycofał się” nieznacznie. Jak już pisałam, Hetman zdecydowanie woli „pracować” w pozycji wycofania się za „bramkę”. Często więc, biegnąc” już między „filarami”, dość gwałtownie i niespodziewanie próbuje wrócić do ulubionej pozycji, poprzez nagłe przejścia do niższego chodu i do stój. Tam czuje, że może być buńczuczny i może namawiać jeźdźca do siłowej przepychanki. Monika uczy się skutecznie unikać zaczepek podopiecznego i nie dać się na nie „złapać”. W odpowiedzi na taki ruch Hetmana, Monika ponownie zaczyna namawiać go do wejścia między „filary”. Ponownie też musi to zrobić dość ekspresyjnie przy pomocy pukających łydek i bata. Z Hetmanem pracujemy niecałe dwa lata podobnie jak z Kamą. Pracujemy dużo z ziemi i na lonży. W siodle dominuje praca w stępie, trochę kłusa, a galop tylko wówczas, gdy Hetman uzna, że zagalopowując ostentacyjnie okaże swoje niezadowolenie i bunt. Te ponad półtora roku naszej współpracy, to praca nad tym, by Monika mogła poczuć, że wałaszek idzie pod nią w rozluźnieniu, skupieniu, samo – niesieniu i równowadze. Ale te ponad półtora roku współpracy, to przede wszystkim praca nad wychowaniem Hetmana. Praca nad tym, żeby chciał on rozmawiać z człowiekiem i opiekunem, a nie przepychać się, przekomarzać i siłować. To praca nad tym, żeby koń chciał rozmawiać i dogadywać się z jeźdźcem, a nie buntować i zapierać się na każdą próbę namówienia go czy poproszenia o cokolwiek. Te ponad półtora roku to praca nad psychiką i charakterem wierzchowca – a to dużo trudniejsza praca niż uczenie konia technicznych aspektów pracy pod jeźdźcem.

Każdy koń jest inny i praca z nim musi być dostosowana do jego możliwości fizycznych i psychicznych. Dostosowana do sposobów w jak reaguje i odpowiada na sygnały. Praca z wierzchowcem nie jest naciskaniem „guzików”: tu przycisnę, tam wcisnę, gdzie indziej zaciągnę i zadziała.


Posty powiązane:

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



28 października 2018 r moim patronem na „Patronite” została Ewa. Bardzo się cieszę ze wsparcia jakie otrzymałam i dziękuję. Olga 


Ponieważ moja blogowa „twórczość” stała się dość obszerna – napisałam około 300 postów na czterech blogach - to stwierdziłam, że moi czytelnicy mają pewnie problem ze znalezieniem postów powiązanych ze sobą tematycznie. Postanowiłam więc pogrupować posty dotyczące zagadnień związanych z pracą z wierzchowcami i zapisać w formie dokumentu pdf. Będę je udostępniać moim patronom i osobom, które chciałyby wesprzeć moją pracę w jakiejś innej formie. Pierwszy dokument dotyczy prowadzenia konia i problemów z tym związanych. Ponieważ jest to „pilot” całej serii, to udostępniam go publicznie na Patronite. Jestem ciekawa czy mój pomysł ma sens i rację bytu. Będę wdzięczna za komentarze i opinie. Zapraszam do lektury.

czwartek, 23 sierpnia 2018

WOLTY, ÓSEMKI, PRZEJŚCIA, DRĄŻKI, ŻUCIE Z RĘKI


Domyślacie się, dlaczego w tytule postu wymieniłam wolty, ósemki, drążki, przejścia i żucie z ręki? Wymieniłam te ćwiczenia w pacy z koniem ponieważ zauważyłam, że w typowym jeździectwie jest to panaceum na wszystkie problemy. To mniej więcej tak, jak ruch i zimna woda są cudownym środkiem leczniczym na wszelkie końskie dolegliwości. Ostatnio też w pewnej stacji radiowej sporo mówiło się na temat koni. W wypowiedzi jakiegoś końskiego specjalisty, znalezionego przez panią dziennikarz, usłyszałam, że młodego konia trzeba nauczyć: „że jak się pociągnie za lewą wodzę, to ma on wykręcić w lewo, a jak za prawą wodzę, to w prawo”. Zastanawiam się, czy nie zawiesić działalności blogowej. Napisałam ponad 300 postów na moich blogach na temat pracy z końmi – i po co? Przecież jeździectwo jest przecież takie proste: lewa wodza, prawa wodza, wolty, ósemki, drążki, żucie z ręki, przejścia – można problemy i edukację jeździecka zamknąć w kilku zdaniach.

Niewtajemniczeni adepci sztuki jeździeckiej zaczynający swoją jeździecką przygodę, być może są ciekawi jakie problemy mają rozwiązywać owe wymienione w tytule ćwiczenia. Kiedy przegląda się internetowe jeździeckie fora dyskusyjne można dojść do wniosku, że wszystkie! Ćwiczenia mają pomóc, gdy koń zadziera głowę i szyję, gdy koń pędzi, gdy koń się wlecze, gdy koń nie skręca w prawo albo w lewo. Te wymienione ćwiczenia mają „zabawić” znudzonego konia, jak i inteligentnego, wesołego ale nieposłusznego psotnika. Te ćwiczenia mają pomóc wzmocnić zad i go zaangażować do pracy. Mają pomóc nabudować mięśnie końskiego grzbietu i rozluźnić zwierzę. Mają też pomóc w skupieniu zwierzęcia na pracy i uelastycznieniu jego ciała.

Okazuje się jednak, że te „cudowne” ćwiczenia nie zawsze przynoszą oczekiwany efekt. Coraz częściej znajduję w internecie pytania, w których autor prosi o poradę w pracy z koniem, która to porada nie mówiłaby o przejściach, woltach, drążkach itp. Autorzy pytań proszą o inny„zestaw ćwiczeń” ponieważ, jak twierdzą, ten mają już opanowany – oczekują bardziej kreatywnych podpowiedzi.

Nasuwają mi się przy tych wypowiedziach dwa pytania: co to znaczy, że te ćwiczenia dany jeździec na swoim wierzchowcu ma opanowane? I dlaczego szuka innych – czyżby te opanowane nie przyniosły rezultatu w postaci poprawy tego, co miały poprawić? Raczej nie dowiem się jak to w konkretnych przypadkach wygląda ale wiem jedno – to, jakie ćwiczenia się wykonuje, nie jest tak istotne dla poprawy sposobu pracy konia. Istotna jest jakość wykonania ćwiczeń – i to właśnie także tych ćwiczeń z „zestawu podstawowego”.

Pozwólcie, że przyjrzę się z bliska tym ćwiczeniom. Zacznijmy od wolt i ósemek. Zdarza mi się obserwować „woltowe” i „ósemkowe” zmagania jeźdźców. Zmagania zresztą bardzo często przy asyście instruktorów i trenerów. Tak - oni asystują, bo szkoleniem swoich podopiecznych nazwać tego nie można. Rola takich szkoleniowców ogranicza się często do wydania polecenia: „teraz jedziemy wolty” albo „teraz kręcimy ósemki”. Bardziej ambitni szkoleniowcy położą dwa drążki przy ósemkach, żeby wyznaczyć wielkość wolt tworzących ósemkę. Problemy rodzące się przy tych ćwiczeniach szkoleniowcy pozostawiają jednak do rozwiązania jeźdźcom. Wszystko na zasadzie – męcz się delikwencie sam, może w końcu jakoś ci to wyjdzie. Jeźdźcy oczywiście jakoś sobie radzą - tu pociągną, tam przycisną, a jeszcze gdzie indziej przytrzymają, byle tylko jakoś przejechać przez te drążki przy nieustannej zmianie kierunku. Uwierzcie mi, że niczego nie poprawią ani nie naprawią wolty i ósemki tylko dlatego, że próbujecie je wraz z koniem “narysować”. Większość jeźdźców zmaga się z tym, że jego podopieczny kręci nieregularne szlaczki zamiast foremnych figur. Konie ścinają łuki, żeby za chwilę w innym miejscu wypaść łopatką na zewnątrz tegoż koła. Wierzchowce wiszą na wodzach, kładą się ciężarem na łydkę jeźdźca i samowolnie dobierają tempo chodu, w którym pokonywane są wolty i ósemki. Zwierzęta zadzierają głowę i szyję albo chowają się z bólu za wędzidło – przyciskając coraz mocniej brodę do klatki piersiowej.

Trenowanie podopiecznych na woltach i ósemkach powinno polegać na tym, że instruktor dokładnie tłumaczy, jak ustawić i rozluźnić wierzchowca, by mógł narysować płynne linie owych figur. Powinno polegać na tym, że instruktor uczy jeźdźca, jak dopasować rytm i tempo chodu konia konieczne do płynnego przejechania wolt i ósemek (w pełnym tego słowa znaczeniu). Pokonywanie wolt jest dla konia wyzwaniem ale jeszcze większym powinno być dla jeźdźca. Powinniście poczuć, że to wasza praca się zmienia, że prowadzenie konia na tych figurach zmusza was do większego wysiłku ale.....i tu was zaskoczę – wysiłku intelektualnego. Wysiłku polegającego na ulepszeniu konwersacji z koniem, rozumienia przekazu podopiecznego i uczynienia waszego przekazu bardziej zrozumiałym dla wierzchowca. Jeździec musi wiedzieć, jak poprosić konia o wygięcie ciała wokół swojej wewnętrznej łydki tak, by płynnie wygięta linia kręgosłupa (a nie złamana u nasady szyi) pokrywała się z linią ścieżki wyznaczającej wolty. Błędem jest myślenie, że samo nakierowanie konia wodzą na wolty i ósemki nauczy zwierzę wyginania ciała. Żeby wierzchowiec mógł wygiąć ciało, musi pokonywać wolty w dość wolnym ale energicznym tempie. O takie tempo jeździec musi umieć prosić konia bez użycia zaciągniętych wodzy. Im ciaśniejsza wolta, tym „krótsze” powinno być też końskie ciało. Swoje ciało koń skraca poprzez podstawienie zadu i wyraźne kroczenie zadnimi kończynami pod kłodą. O taką pracę tylnymi nogami jeździec musi poprosić pracując aktywnie łydkami. Oznacza to, że do płynnego pokonania wolt i ósemek przez zwierzę, potrzebna jest praca łydkami jeźdźca przy sygnałach proszących je o nieprzyspieszanie, a nawet o zwalnianie tempa (nadal bez zaciągniętych wodzy). Niewielu jeźdźców potrafi tak pracować a przecież prawie wszyscy jeźdźcy z uporem maniaka “trzepią” wolty i ósemki. I znowu błędem jest myślenie, że jeśli uda wam się nakierować konia na pokonywanie wolt i ósemek, to podopieczny zwolni tempo, podstawi zad i skróci ciało tylko dlatego, że „rysuje” owe figury.

Wszyscy jeźdźcy prędzej czy później mają opanowane przejścia – przejścia z jednego chodu konia w drugi. Autorom stawiającym pytania i proszącym o porady na jeździeckie problemy, zalecane jest wykonywanie ich w dużych ilościach. Ta ich ilość ma właśnie pomóc zapanować nad zadzieraniem przez konia głowy i szyi, Ich częste powtarzanie ma pomóc we wzmocnieniu końskiego zadu i zaangażować zadnie kończyny do pracy. Ma pomóc nabudować mięśnie końskiego grzbietu i rozluźnić zwierzę itp. Przejścia konia z chodu w chód będą ćwiczeniem, które pomoże w tym wszystkim, jeżeli wykładnią będzie ich jakość, a nie ilość. Tak samo jak przy woltach i ósemkach, przejścia powinny być intelektualnym wyzwaniem dla jeźdźca. Podczas przejść najwyraźniej ujawniają się błędy w pracy pary: jeździec - koń. Konie uwieszają się przy przejściach na wodzach albo je wyszarpują. Wierzchowce zadzierają głowę i samowolnie dobierają tempo chodu. Powtarzanie przejść jak mantry – zawsze tak samo, zawsze z tymi samymi sygnałami jeźdźca i popełnianymi przez niego błędami, nie nauczy zwierzęcia nie powtarzać swoich błędów. 




Ponieważ post robi się już dość długi to nie będę się tu rozwodziła na temat drążków, albowiem napisałam już dość obszerny post na temat tego ćwiczenia. Zapraszam do przeczytania: http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2014/03/drazki.html Chcę natomiast wspomnieć o ćwiczeniu „żucie z ręki”. To ćwiczenie jest jakby sprawdzianem dla jeźdźca, mówiącym o tym, czy potrafi namówić swojego wierzchowca do rozluźnienia się. Koń przy tym ćwiczeniu powinien schodzić z głową i szyją w dół, podążając za wypuszczanymi bardzo powoli i stopniowo wodzami. Przy tym wypuszczaniu jeździec i koń nie powinni tracić kontaktu. Zwierzę powinno zachować też, przy tym ruchu szyją, równe tempo i rytm danego chodu. Wierzchowiec prawidłowo rozluźniony i wykonujący to ćwiczenie, poproszony przez jeźdźca bez oporu podniesie także szyję i głowę, ustawiając je w pozycji wyjściowej. To proszenie nie powinno odbywać się za pomocą wodzy – sygnałem jest działanie łydek jeźdźca przy utrzymaniu równego rytmu i tempa chodu zwierzęcia. Kolejność jest taka, że to zwierzę podnosi głowę i szyję, a jeździec podąża za tym ruchem zbierając powoli i spokojnie wodze. Oddanie zwierzęciu luźnych wodzy nie jest ćwiczeniem, nie rozluźni ono ciała konia. Wierzchowiec może w różny sposób wykorzystać ten nagły brak zaciągniętych wodzy. Może podnieść wyżej głowę i szyję – bo zniknęła siła, która je ściągała. Może opuścić nisko szyję i głowę – ponieważ zniknęła siła, która utrzymywała je w nienaturalnym zgięciu i przeganaszowaniu. Może opuścić szyję i głowę – ponieważ nagle zabrakło siły, która je podtrzymywała – tzw piątej nogi. Nie ma to jednak nic wspólnego ze świadomym rozluźnianiem mięśni - z rozluźnianiem mięśni na prośbę opiekuna. Puszczanie wodzy przez jeźdźca, by zrobiły się luźne, nie niesie w sobie żadnego przekazu – to niesie tylko chwilową ulgę dla końskiego pyska, mięśni szyi zwierzęcia i reszty jego ciała.

Powiązane posty: 
Małe kółka
Ustawienie ciała konia do wykonania zakrętu
Podstawienie zadu konia dzięki pracy dosiadem
Przejścia....

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




sobota, 4 sierpnia 2018

RÓWNOWAGA KONIA – PRZÓD/TYŁ



Znalazłam w internecie pytanie: „Jak rozluźnić lewą stronę konia? Jest bardzo spięty, nie chce zbytnio na nią skręcać i tuli się do prawej strony”. Wbrew pozorom, problemy ze skręcaniem konia w którąś ze stron są dość częste. Sporo pytań o przyczynę takiego stanu rzeczy znajdziecie w grupach i na forach dyskusyjnych. Jeźdźcy zazwyczaj szukają prostych przyczyn takiego stanu rzeczy i szukają prostych rozwiązań na ich poprawę:

-„Możliwe jest to, że ma przeciążoną przez wsiadanie”


-„Czyli wsiadać od prawej?”

-„No jak wsiadasz z ziemi to powinno się wsiadać też czasem z prawej, żeby nie obciążać lewej strony, może koń jest obciążony za bardzo na lewej stronie i go coś boli, w tym wypadku polecam dokładne obejrzenie konia przez fizjoterapeutę”.

-„Dobry fizjo to jest pierwsze i być może najbardziej trafne podejście do tej sprawy. Mogą to być spięcia mięśni których koń sam sobie nie rozluźni i potrzebna jest fachowa ręka”.

W przypadku, gdy koń jest bardzo spięty i obolały, każda fachowa porada i działanie fizjoterapeuty będzie bezcenna. Jednak podstawowym pytaniem nurtującym jeźdźca powinno być: - dlaczego mój koń jest tak spięty i sztywny, że aż nie jest w stanie skręcić w jedną ze stron? Jeżeli jeździec nie umie odpowiedzieć sobie na to pytanie, to warto posłuchać takiej porady: „Najpierw przebadaj konia, a później musisz mieć dobrego trenera, który was z tego wyprowadzi. Ja myślę, że to jest jedynie kwestia treningu”.

Jeżeli już wykluczycie wszelkie zdrowotne przyczyny oporu zwierzęcia przed wykonaniem ćwiczenia, to możecie założyć, że przyczyną są napięcia mięśni i sztywność ciała spowodowane błędami w pracy wierzchowca i z wierzchowcem. A najczęstszym błędem jest praca na koniu, którego równowaga ciała jest mocno zaburzona. Przy braku równowagi wierzchowiec zawsze będzie spinał mięśnie, blokował ruch stawów i usztywniał ciało.

Brak równowagi konia może być przyczyną wielu jego zachowań. Zachowań, które człowiek określiłby mianem nieprawidłowych. Na przykład sytuacja z takiego pytania: „Jadę sobie np. galopem po ścianie i wszystko jest okey. Trzymam konia na wodzach, ale nie za mocno i pilnuję, aby nie skręcał, ani nie zwalniał. Wszystko jest dobrze, ale tylko przez chwilę ponieważ później koń, zaczyna mi cały czas wjeżdżać do środka, pomimo tego, że ja cały czas próbuje go trzymać na ścianie. Wyrywa mi się do środka i nie mam pojęcia co zrobić”. Przy braku równowagi i przeciążeniu przodu ciała, konie pędzą albo się wloką. Nie dają się zatrzymać albo trzeba je pchać. Przy braku równowagi wierzchowce nie są w stanie wyregulować rytmu i tempa pod „dyktando” jeźdźca i opiekuna. Przy braku równowagi zwierzęta wiszą na wodzach albo chowają się za wędzidło (przeganaszowanie), ścinają łuki albo wypadają na zewnątrz zakrętu.

Trzy lata temu napisałam post na temat równowagi konia. Zapraszam do przeczytania. Do zrozumienia kwestii równowagi potrzebne jest wyobrażenie trzech płaszczyzn, które „przecinają” ciało konia. Pierwsza to pionowa płaszczyzna dzieląca konia na przód i tył, druga również pionowa, to płaszczyzna dzieląca konia wzdłuż kręgosłupa, na część prawą i lewą. Trzecia płaszczyzna jest pozioma i dzieli konia na dół i górę – „podwozie” i „nadwozie”. 


W wymienionym poście piszę właśnie o tych płaszczyznach. Jednak bez wypionowania powierzchni dzielącej konia na przód i tył, nie będziemy w stanie namówić podopiecznego do skorygowania równowagi bocznej.

Niestety, z moich obserwacji wynika, iż większość koni pracuje w takim układzie ciała, że owa powierzchnia (nazwijmy ją powierzchnia przód/tył) pochyla się w przód. Jest prosta ale nie jest ustawiona w pionie. Przy pracy nad poprawianiem równowagi, nad namówieniem konia do odciążenia przodu ciała, jeźdźcy popełniają wiele błędów. Po pierwsze - podtrzymują przeciążony przód konia. Trzymanie i utrzymywanie w rękach tego ciężaru utwierdza zwierzę w przekonaniu, że może i powinno się opierać ciężarem na wędzidle. Człowiek powinien czuć w rękach ciężar niewiele większy od ciężaru wodzy i wędzidła. Każdy większy ciężar w dłoniach powinien być odczytany jako sygnał mówiący o konieczności skorygowania równowagi podopiecznego. Jednak ten brak ciężaru na wodzach sygnalizuje o pionowym ustawieniu „płaszczyzny przód/tył” tylko wówczas, gdy koń nie jest schowany za wędzidło. Wierzchowiec przeganaszowany nie obciąża rąk jeźdźca, bo nie ma na to technicznych możliwości. Jednak przeciążony przód pozostaje takim jaki był. Różnica jest taka, że ciężar „pochylonej płaszczyzny przód/tył”niosą wówczas napięte do granic możliwości mięśnie przodu ciała i zablokowane stawy zwierzęcia. Błędem jest również całkowite oddawanie i praca na luźnych i zwisających wodzach. Tak, jak w przypadku przeganaszowania, ciężar „pochylonej płaszczyzny przód/tył” przejmują wówczas mięśnie i stawy przodu ciała konia.

Wydawałoby się, że skoro „płaszczyzna przód/tył” pochyla się w przód, to najlepszym rozwiązaniem byłoby przyciągnięcie jej wodzami do siebie. Jednak wodze i ręce człowiek powinien oddawać do przodu – do dyspozycji podopiecznemu (zachowując kontakt z jego pyskiem). Żeby wypionować ową powierzchnię, nie należy przeciągać górnej jej krawędzi w tył, tylko ją przytrzymać i podjechać w przód dolną krawędzią. A ta dolna krawędź znajduje się przy samej ziemi. Górną krawędź wyobraźcie sobie na wysokości waszych ramion. Jednak nie same ramiona powinny być zaangażowane w przytrzymywanie owej powierzchni. Bierze w tym udział całe nasze ciało - począwszy od prawidłowo ułożonych nóg w strzemionach, których to ułożenie pozwoli zaprzeć się na „podłożu”. Punktem oparcia, czy raczej bardziej zaparcia dla pracy plecami, nie powinno być siodło. Człowiek siedzi w siodle wyraźnie i głęboko ale ciężar ciała musi zostawić na strzemionach. Wiem, że to dość spora sztuka stanąć w strzemionach, gdy czuje się siedzisko pod pośladkami. Trzeba jednak nauczyć się nie siedzieć na nim mimo, że dotyka naszego krocza i ud. Niestety, jest to niezbędna umiejętność do pracy nad namawianiem konia do zrównoważenia ciała. Kiedy już jeździec zaprze się na strzemionach, to w przytrzymaniu górnej krawędzi płaszczyzny biorą udział całe plecy – od odcinka krzyżowego do ramion. (Zob. Wodze z wyobraźni)

Z dolną krawędzią „płaszczyzny przód/tył” rozmawiają łydki jeźdźca. Musi być to praca bardzo intensywna. Żeby zrozumieć jak intensywnie mają pracować wasze łydki, sprowokujcie podopiecznego do takiego momentu w tempie danego chodu, że będziecie mieli wrażenie, że jeszcze jeden krok i wierzchowiec przejdzie do niższego chodu. Sprowokujcie to dosiadem (trzymanie powierzchni przód/tył) i powtarzanymi ale krótkimi przyciągnięciami wodzy. Kiedy poczujecie, że ruch konia jest na granicy przejścia, to nie odpuszczajcie sygnałów zwalniających (w żadnym momencie nie wolno ich odpuścić), tylko wyegzekwujcie utrzymanie danego ruchu pukając swoimi łydkami w boki waszego podopiecznego.

Pozostaje do omówienia praca jeźdźca biodrami. Jeżeli górną krawędź „płaszczyzny przód/tył” mamy na wysokości swoich ramion a dolną przy samej ziemi, to nasze biodra podczas siedzenia w siodle znajdują się mniej więcej w połowie jej długości. Wyobraźcie sobie teraz, że ową powierzchnią chcecie odzwierciedlić ruch konia. Powinna ona wówczas huśtać się jak wahadło. Ramiona wraz z górną krawędzią płaszczyzny są punktem zawieszenia wahadła. Dolna krawędź płaszczyzny to ruch konia od zadu. To tam powinien być najobszerniejszy ruch. Zaś biodra jeźdźca powinny pracować – podążać za ruchem środkowej części wahadła. Wcale więc ruch bioder jeźdźca nie powinien być bardzo obszerny. Zbyt obszerny ruch bioder może świadczyć o tym, że „powierzchnia przód/tył” wcale się nie huśta jak wahadło, tylko jeździec pcha biodrami oporną i pochyloną powierzchnię. Lub też bezwolnie podąża za powierzchnią pochyloną i zbyt rozpędzoną, taką ratującą się przed upadkiem. Do tego wszystkiego biodra jeźdźca są pomocą, która owszem podąża za ruchem środkowej części wahadła, ale najpierw powinna określić, jak mocno owe wahadło może się rozhuśtać. Inaczej mówiąc, wyznaczamy granice huśtania mówiąc: „będę „przesuwać” biodra do tego momentu i ani kawałek dalej”. W ten sposób jeździec informuje swojego wierzchowca o tym, jak długie kroki powinien stawiać podczas marszu i w jakim rytmie. Odrobinę inaczej ma się sprawa podczas kłusa anglezowanego – w tym przypadku tempo w jakim podnosimy się z siodła i w nie przysiadamy, określa zakres w jakim ma się huśtać wahadło - czyli określa tempo i rytm kroków konia.


Cytaty - pisownia oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




środa, 18 kwietnia 2018

KRĘGOSŁUP KONIA A JEGO POSTAWA



Wstawiłam niedawno na fb filmik z YouTube, gdzie bardzo przystępnie wytłumaczono, jak musi pracować koński kręgosłup podczas niesienia jeźdźca. Teoretycznie wszyscy jeźdźcy wiedzą, że wierzchowiec powinien prężyć kręgosłup i wyginać grzbiet w tzw „koci”. Nie wszyscy jednak wiedzą dlaczego. Zachęcam do obejrzenia filmiku, ale ze swojej strony postaram się to zagadnienie naświetlić w tym poście. Wyobraźcie sobie, że koński kręgosłup jest jak grzebień – ma mnóstwo „ząbków” sterczących w górę. W naturze - bez obciążenia kręgosłupa z owym grzebieniem nic się niezwykłego nie dzieje.  




Kiedy koń zaczyna służyć człowiekowi, jego kręgosłup narażony jest na obciążenia, do których natura wcale go nie przygotowała. Natura niestety nie przewidziała pasażera na końskim grzbiecie. Dlatego na jakiekolwiek obciążenie: duże, małe, lekkie, ciężkie(to nie ma znaczenia)- kręgosłup konia reaguje odruchowo i zapada się. Powtarzam- dzieje się tak, bo jest to odruch. Sam fakt, że kręgosłup konia zrobił się wklęsły to już bardzo zły objaw, ale tragedią jest to, że większość tych zwierząt w takiej postawie pracuje. Bez prowadzenia wierzchowca w sposób, który będzie go uczył prężyć grzbiet i to uczył od samego początku jego pracy pod siodłem, spirala krzywd, bólu i dyskomfortu zwierzęcia zostanie rozkręcona.

Co się takiego złego dzieje przy wklęsłym kręgosłupie wierzchowca? Już sam fakt, że zostaje on nienaturalnie przegięty, przysparza zwierzęciu bólu i wywołuje sztywność mięśni, pleców i zadu. Najgorsze jest jednak to, że „ząbki” w wygiętym w dół „grzebieniu” zaczynają się do siebie niebezpiecznie zbliżać. W wielu przypadkach owe „ząbki” stykają się ze sobą i ocierają o siebie. Te tarcie koń odczuwa jako spory ból. Wyobrażenie tego jak kość trze o kość kojarzy mi się z dźwiękiem, jaki czasami wydaje twarda kreda sunąca po tablicy albo nóż po talerzu – ciarki przez plecy przechodzą. A spróbujcie też sobie wyobrazić ból, jaki może przynieść taki „suchy” zgrzyt. Muszę was tu zmartwić – nie ma możliwości żeby koń sam wpadł na pomysł, że jak wypręży grzbiet to ból zniknie.





Co świadczy o wklęśniętym kręgosłupie u konia? Oczywiście, przede wszystkim zadarta szyja i głowa zwierzęcia. Jest to symptomy oczywisty, bo widoczny. Natomiast niewprawnym oczom ludzkim ciężko zauważyć, że są inne symptomy – takie jak zła postawa całego ciała zwierzęcia. Ta zła postawa wpisuje się w trapez o dłuższej dolnej podstawie.




Co w tym złego? Koń w naturze, biegający bez wklęśniętego grzbietu, ma postawę dającą się wpisać w kwadrat albo prostokąt – zależy od budowy konia. Kiedy pod wpływem obciążenia grzbiet zwierzęcia się zapada, „rozjeżdżają się” równocześnie jego kończyny- i w przód i w tył.

To niestety nie koniec, bo gdy zwierzę zaczyna mieć przeciążony przód w wyniku złej pracy jeźdźca, to postawę ciała konia można wpisać w romb. Uwierzcie mi, wszystkie konie uginające grzbiet pod ciężarem, prędzej czy później zaczynają pracować z przeciążonym przodem.





Ponieważ jeźdźcy nie widzą owego „rombu”, skupiają się na tym, by ściągnąć głowę i szyję konia w dół, ulegając zasłyszanym stereotypom mówiącym, że dzięki opuszczonej szyi koń rozciąga i pręży grzbiet. Niestety takie stereotypy rozpowszechniają nawet niektórzy lekarze weterynarii i po stwierdzeniu u pacjenta dolegliwości kissing spine, zalecają pracę konia z głową na dole. Zalecenie natomiast powinno brzmieć: koń musi pracować z podstawionym zadem i wyprężonym grzbietem! To dzięki prężeniu grzbietu koń opuszcza głowę i szyję. Ściągając szyję i głowę konia w dół na siłę, pozbawiacie się możliwości oceniania postawy ciała konia. Pozbawiacie się jedynego zauważalnego przez was symptomu wskazującego na wklęśnięty koński grzbiet. To właśnie samodzielne opuszczanie i układ końskiej szyi mówi jeźdźcowi, co się dzieje w temacie prężenia grzbietu waszego podopiecznego.

Pod wpływem perswazji jeźdźca, koń może opuścić głowę i szyję przy niezmienionej (wpisanej w romb) postawie. Ta perswazja człowieka doprowadza do „złamania szyi”konia, przeganaszowania,




do uwieszenia się na wodzach albo wyszarpywania ich przez zwierzę, ewentualnie do bezwładnego zwieszenia szyi.

To bezwładne zwieszenie dla wielu jeźdźców jest pożądanym „niskim ustawieniem”. Pożądanym do rozciągania i wzmacniania mięśni grzbietu podopiecznego. Niestety, zwieszona szyja i głowa podczas pracy i niesienia ciężaru niczego u podopiecznego nie wzmacnia i nie naciąga. Nie wierzycie? Sami opuśćcie swoją głowę bezwładnie. Czy czujecie by taki układ głowy i szyi wpływał na mięśnie waszych pleców? Naciągał mięśnie? Zaokrąglał plecy? U konia taka zwieszona szyja wraz z głową też nie wpływa na plecy. Mało tego, utrzymanie szyi i głowy przez dłuższy czas w takim układzie powoduje dyskomfort i wywołuje ból mięśni szyi.

Koń, który opuszcza głowę i szyję w efekcie prężenia grzbietu, bez oporu i buntu utrzyma i ustawi je w pozycji o jaką poprosi jeździec. Koń, który ustawia szyję w efekcie prężenia grzbietu, nie będzie wieszał się na wodzach, nie będzie ich wyrywał ani szarpał za nie. Koń, który został zmuszony do opuszczenia głowy i szyi albo namówiony do jej zwieszenia, będzie walczył z każdym sygnałem opiekuna namawiającym do zmiany pozycji szyi albo jakiegokolwiek jej ruchu. Zwieszonej bezwładnie szyi koń nie pozwoli podnieść, a gdy podniesie, oprze ciężar głowy i szyi na wodzach.

Praca nad namówieniem konia do prężenia grzbietu, to praca nad zmianą postawy konia. Prawidłowa postawa konia musi dać się wpisać w trapez ale taki z krótszą podstawą na dole. Tylko przy takim trapezie wierzchowiec będzie prężył kręgosłup. Czyli zadaniem jeźdźca jest namówienie podopiecznego do tego, by podczas pracy jego kończyny „zjechały się” do siebie pod brzuchem zwierzęcia.


Patrząc na romb, w jaki wpisane są końskie ciała, od razu przychodzi na myśl co należałoby zrobić, by uzyskać pożądany trapez – „przytrzymać” górę rombu i podgonić dół.

Zobacz: 
Jak zrównać rozjeżdżające się nadwozie i podwozie



Niby to wydaje się oczywiste, ale nie jest takim oczywistym jak należy to zrobić. Panuje powszechna opinia wśród jeźdźców, że pchając konia dosiadem zmusi się go do podstawienia zadu. Że zmusi się go do zaangażowania zadnich kończyn do pracy pod brzuchem – bliżej jego środka. Nie wiem jak można myśleć i wierzyć, że uciskając i pchając wklęśnięte już plecy konia, namówi się go do podstawienia zadnich kończyn pod kłodę. Pchając górną krawędź rombu, jeździec pogłębia problem z brakiem równowagi konia, przeciążeniem przodu i przegięciem pleców.

Jeśli chodzi o sposób na „przytrzymanie” górnej – „opadającej” krawędzi rombu, to popularne są w jeździectwie dwie „szkoły”. Pierwsza, o której już wspomniałam, to praca konia w niskim ustawieniu zakładająca, że wierzchowiec dzięki spuszczonej szyi rozciągnie mięśnie grzbietu i to sprawi, że sam z siebie odciąży przeciążony przód. Drugi sposób wiąże się z nieuzasadnioną wiarą jeźdźców, iż zdołają przytrzymać górną – opadającą krawędź rombu, ciągnąc za wodze.

Otóż wodze w ogóle nie są bezpośrednio potrzebne do pracy nad budowaniem właściwego trapezu i do namówienia konia do prężenia grzbietu. Z górną opadającą krawędzią rombu powinno pracować ciało jeźdźca. Po pierwsze, ciało człowieka powinno pracować poprzez rozmowę o rytmie i tempie chodów. Pracując dosiadem, jeździec musi prosić konia o utrzymanie równego rytmu i tempa, przy i bez względu na intensywnie działających łydkach. Ponieważ wierzchowce błędnie rozumieją pracujące łydki jeźdźca jako sygnał mówiący: „jedź szybciej”, to dosiad musi regulować rytm i tempo podopiecznego, głównie poprzez prośbę o ich zwolnienie. Po drugie, jeździec musi poprzez rozluźnienie swoich stawów biodrowych oraz mięśni ud i pośladków „zrobić miejsce” dla unoszącego się w górę grzbietu konia. Nie chodzi absolutnie o to, by jeździec rozszerzał nogi czy ”wisiał” nad siodłem. Zadanie to ma przypominać raczej rozluźnienie zbyt mocnego uścisku. Jakby wpuszczenie odrobiny powietrza między wasze ciała, bez rezygnacji z tego uścisku.

Podczas marszu wierzchowca, przy tej pracy dosiadem, zadaniem łydek jeźdźca jest namówienie zadnich kończyn podopiecznego do wyraźnego wkroczenia pod kłodę. To wkroczenie tylnych nóg konia przy równym tempie i rytmie marszu- z ciała wpisanego w romb stworzy ciało wpisane w trapez o krótszej podstawie na dole.




Wszystko to razem wzięte – wspólna praca dosiadu i łydek, oraz świadomość celu do jakiego ta praca dąży, wymusi na koniu wyprężenie grzbietu a tym samym kręgosłupa. Ząbki grzebienia w bardzo bezpieczny dla siebie sposób oddalą się wówczas wyraźnie od siebie.

Koń jednak jest w stanie wpisać swoje ciało w trapez o krótszej dolnej podstawie tylko pod pewnymi warunkami. Pierwszy warunek to rozluźnione mięśnie i stawy jego ciała. Drugi to prosta postawa tego ciała. Większość z koni pracuje ze sztywną i wciśniętą miedzy łopatki szyją- a śmiem twierdzić, że tam sztywność całego końskiego ciała się kumuluje. Większość jeźdźców przyczynia się do tej sztywności, nie potrafiąc w ogóle pracować prawidłowo wodzami, łydkami i ciałem. Pracować właśnie nad namawianiem do rozluźnienia. Większość też koni pracuje z powykrzywianymi ciałami. Zad i przód maszerują zazwyczaj dwoma torami zamiast jednym.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patrona. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...