wtorek, 1 lipca 2014

ZWYKŁA "ZMIANA NÓG"


Przeczytaj: "Zmiana nóg w galopie"

Wielu z was na pewno wie, że ćwiczeniem poprzedzającym „lotną zmianę nóg”, jest tak zwana „zwykła zmiana nóg”. Polega ona na przejściu, wraz z koniem, z galopu do stępa i ponownym zagalopowaniu na przeciwległe nogi, po trzech, albo pięciu krokach stępa. Ważna jest oczywiście jakość tych przejść. Jakość porozumienia jeźdźca z wierzchowcem. Jakość i subtelność używanych przez człowieka pomocy. Nieprawidłowym będzie przejście z galopu do stępa, podczas którego jeździec musi użyć, jako sygnału, mocno zaciągniętych wodzy. Fatalne będzie zagalopowanie ze stępa, gdzie impulsem do zmiany chodu będzie kopnięcie piętą w koński bok, wzmocniony wypchnięciem biodrami. Przy takich sygnałach, niejednokrotnie ludzka pięta uzbrojona jest w ostrogę, a pchnięcie biodrami poprzedza obfity zamach torsem. Przy takich sygnałach zwierzę będzie pracowało z długim wklęśniętym grzbietem. Będzie stawiało krótkie i „płaskie” kroki. Jego sztywna szyja będzie złamana na siłę w dół, albo zadarta w górę, gdy wygra siłową walkę z rękami jeźdźca.

Prawidłowe przejścia z galopu do stępa i ze stępa do galopu są dla konia bardzo trudnym ćwiczeniem. Żeby mógł on je prawidłowo wykonać, musi mocno podstawić tylne nogi pod kłodę i wyraźnie wygiąć w górę elastyczny grzbiet. Im trudniejsze zadanie, tym „krótszy” powinien być wierzchowiec i tym mocniej powinien „przysiąść” na zadzie. Musi więc mieć silne mięśnie zadu i grzbietu. Na takim koniu do zagalopowania wystarczy, by jeździec lekko puknął w koński bok wewnętrzną stroną swojej łydki. Prosząc podopiecznego o przejście do stępa, człowiekowi wystarczy, jako sygnał, ciężar w strzemionach (zob.
CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH..., PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA) i praca mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA). Zaparta postawa ciała jeźdźca (zob. CIĘŻKA OPONA, JEŹDZIĆ "OD DOSIADU") bez problemu przekaże wówczas informację: „zwolnij”, umożliwiając jazdę na nieustannie oddanych rękach (zob. SPRĘŻYNA).

Wyobraźcie sobie konia, jako bardzo prymitywny rower, ale z elastyczną ramą.



Pomoce jeźdźca, o których nie raz już pisałam, powinny namówić „zwierzę-rower” do tego, by przybliżał do siebie koła z równoczesnym wyginaniem ramy w górę.


Im trudniejsze zadanie do wykonania „stoi” przed naszym podopiecznym, tym bliżej siebie powinny być jego koła.


Pomyślcie jak dużo informacji mają do przekazania nasze nogi-łydki, gdy siedzimy w siodle. Oprócz „napędzania” tylnego koła, łydkami informujemy zwierzę w jakim tempie ma się to koło kręcić. Równocześnie dodajemy informację o tym, jak mocno koło to powinno przesunąć się w kierunku środka ramy. Angażując, do pomocy łydkom, rytm ruchu naszego ciała w siodle (zob. ANGLEZOWANIE, BIODRA JEŹDŹCA), informujemy podopiecznego, jakie to koło powinno być: duże z obfitym ruchem. Nie pozwalając, by pracowało tam małe kółeczko z krótkimi szybkimi obrotami. Pomoce dawane ciałem: ciężar w strzemionach, zapieranie się, praca mięśniami brzucha, są informacją dla konia, w jakim stopniu „przednie koło” powinno zwolnić swój „bieg”, by umożliwić zbliżenie się do siebie obu kół i łagodne, równomierne wygięcie ramy roweru w górę. 

Przygotowując konia do przejścia z jednego chodu do drugiego, jeździec powinien pracować tak, jakby na ten trudny moment chciał „poprosić” podopiecznego o jeszcze wyraźniejsze przybliżenie do siebie „kół roweru”. Przy czym namawiamy „podopiecznego”, by jego „tylne koło” miało mocny i wyraźny kontakt z podłożem. Myśląc o „przednim kole” wyobrażamy sobie, że ledwo „muska” podłoże i namawiamy zwierzę do takiej lekkości z przodu ciała.


Bardzo ważne jest, by przygotowując wierzchowca „zwrócić mu uwagę” na konieczność maksymalnego rozluźnienia się (zob. PLUSZOWY KOŃ) oraz skupienia na pracy i opiekunie (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW, RESETOWANIE). W tym miejscu przytoczę fragment postu pt: ZANIM ZACZNIESZ ĆWICZYĆ "LOTNE ZMIANY NÓG"- (PRZEJŚCIA: KŁUS-GALOP, GALOP-KŁUS) (zachęcam do przeczytania całości). „Jeżeli manewr zagalopowania chcemy wykonać na łuku, to ustawienie konia (zob. USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU), plus pukająca wewnętrzna łydka „pasażera” są oczywistą sugestią, na którą nogę „pojazd” ma zagalopować. Gdy „prowadzimy” konia na wprost i chcemy określić, na którą nogę powinien zagalopować, wyraźnie „określamy” mu, która jego strona jest tą prowadzącą-umownie zewnętrzną. Jeżeli zamierzacie „poprosić” wierzchowca o zagalopowanie np. na prawą nogę, pomoce prowadzące powinny „działać” z jego lewej strony, a łydka „dopowiadająca”: „galop!”, z prawej”.

P.S. 
Przy nieprawidłowym zagalopowaniu ze stępa, jaki opisałam na początku posta, koń-rower będzie miał postawę ciała taką, jak na poniższych obrazkach.








niedziela, 22 czerwca 2014

ZANIM ZACZNIESZ ĆWICZYĆ "LOTNE ZMIANY NÓG"- (PRZEJŚCIA: KŁUS-GALOP, GALOP-KŁUS)


[Przeczytaj: „Zmiana nóg w galopie (ćwiczenie nr 1)]

Zastanówcie się proszę, jaką mają „jakość” przejścia waszego wierzchowca z kłusa do galopu i z galopu do kłusa? Jakich używacie pomocy, by wyegzekwować od zwierzęcia przejścia i by przygotować konia do tych przejść? Czy w ogóle w jakikolwiek sposób przygotowujecie konia do wykonania danego zadania? Adeptów sztuki jeździeckiej uczy się, że koniecznie trzeba usiąść w siodło przed zagalopowaniem, by wypchnąć zwierzę wewnętrznym biodrem, wciskając mu przy tym pośladki w grzbiet. Ponieważ często jeźdźcy pozwalają podopiecznemu na rozpędzenie się w kłusie, przed przejściem w galop, „wysiedzenie” w siodle staje się dla człowieka nie lada sztuką. Niewygodę potęguje sztywny wklęśnięty grzbiet konia. Próbując utrzymać swoją i jeźdźca równowagę, rozpędzony wierzchowiec podnosi wyżej głowę, opiera się na wędzidle i „wypada z trasy”, pchając się kłodą na któryś z boków. Rzadko któremuś z jeźdźców wpada do głowy pomysł, by zagalopować z kłusa anglezowanego. Ja nie twierdzę, że nie można usiąść w siodło. Twierdzę za to, że nie należy pomagać sobie biodrami prosząc konia o galop, więc można to zrobić anglezując. Kiedy wierzchowiec jest prawidłowo przygotowany do wykonania tego ruchu, ostatecznym sygnałem proszącym o galop jest puknięcie łydką w bok konia. Jeżeli chcemy, by podopieczny galopował na prawą nogę, działamy prawą łydką. Jeżeli na lewą nogę, pukamy lewą łydką. Jeździec , siedząc w siodle, czeka na pierwszy krok galopu, a potem podąża za ruchem wierzchowca. Nie „pomagajcie” podopiecznemu rzucając się w siodle, by zrobić torsem coś w rodzaju zamachu. Istotą całego „procesu” przejścia jest to, by ustawić ciało zwierzęcia w sposób umożliwiający mu zareagowanie na naszą łydkę bez zwiększenia tempa kłusa. Bez konieczności oparcia się na rękach jeźdźca, albo podtrzymania przeciążonego przodu ciała zadartą w górę szyją. Jak również bez konieczności uciekania kłodą na boki. 



Przede wszystkim człowiek powinien, jadąc kłusem, zwiększyć swój ciężar w strzemionach (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH...) i wyraźniej zaprzeć się ciałem (zob. CIĘŻKA OPONA, JEŹDZIĆ OD DOSIADU). Dzięki temu może poprosić łydkami zwierzę, by zwiększyło zaangażowanie zadu, bez zmiany tempa. Koń zaczyna stawiać wówczas tylnymi nogami energiczne kroki, mocniej odpychając się od podłoża. Gdy jeździec do „swojego zwiększonego ciężaru” doda sugestię: „przysiądź mocniej na zadzie”, „namówi” wówczas podopiecznego, by stawiał te kroki pod kłodą jak najbliżej jej środka. Taka sugestia to krótkie pociągnięcia za wodze wykonane tak, jakbyście chcieli klepnąć zwierzę z przodu w pierś. „Przemawiając” tak do swojego wierzchowca dajemy mu znać, że szykujemy zmianę w ruchu, która wymaga jego większego zaangażowania. Gdy zadbacie przy tym, by koń zrozumiał iż jego szyja ma być rozluźniona (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI, PLUSZOWY KOŃ), nie będzie on „miał wątpliwości”, że to zaangażowanie powinno dotyczyć głównie jego tylnej części. Jeżeli manewr zagalopowania chcemy wykonać na łuku, to ustawienie konia (zob. USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU), plus pukająca wewnętrzna łydka „pasażera” są oczywistą sugestią, na którą nogę „pojazd” ma zagalopować. Kiedyś pisałam już, że zewnętrzne pomoce jeźdźca są tymi prowadzącymi konia, określającymi zwierzęciu kierunek jazdy (zob. KOŃ LEWY I KOŃ PRAWY, ĆWICZENIE A PROPOS WPISU: KOŃ LEWY I KOŃ PRAWY). Gdybyśmy jechali na dwóch koniach równocześnie, to z zewnętrznym „rozmawiamy” o tym w którą stronę i jaką ścieżką jedziemy, a wewnętrznego „prosimy”, by „trzymał się bardzo blisko kolegi. Żeby podążał obok niego, nie ustępując mu kroku i sugerując się jego ustawieniem”. Z tym, że przy zmianie kierunku role koni się zmieniają. Ten, który dotychczas był wewnętrznym, staje się zewnętrznym i przejmuje rolę przewodnika. Gdy „prowadzimy” konia na wprost i chcemy określić, na którą nogę powinien zagalopować, wyraźnie „określamy” mu, która jego strona jest tą prowadzącą-umownie zewnętrzną. Jeżeli zamierzacie „poprosić” wierzchowca o zagalopowanie np. na prawą nogę, pomoce prowadzące powinny „działać” z jego lewej strony, a łydka „dopowiadająca”: „galop!”, z prawej. Na początku napisałam, że mało kto wpada na pomysł zagalopowania z kłusa anglezowanego. Chcę wam podpowiedzieć, żebyście spróbowali wprowadzić to w życie. Ucząc siebie i konia prawidłowego zagalopowania, będzie wam łatwiej pracować „pomocami” anglezując. Nie będzie też was wówczas kusiło, by „pomagać” biodrem przy zmianie chodu.


Najczęściej oglądanym obrazkiem podczas przejścia konia z galopu do kłusa, jest jeździec zaciągający z dużą siła wodze. Oparciem dla tak działającego „sygnału” są spięte ramiona człowieka. Cofnięte maksymalnie do tyłu całe jego ręce i wypchnięte do przodu nogi wraz ze strzemionami. Namawiam: spróbujcie inaczej! Przede wszystkim starajcie się prowadzić w galopie swojego wierzchowca tak, jak to opisałam w poście pt: „Galop i półsiad”. Im „luźniejszy” koń z przodu. Im bardziej angażuje do pracy swoje tylne nogi, tym łatwiejsze będzie dla niego przejście do kłusa. Nie będziecie musieli używać wodzy jako hamulca (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI). Do tego przejścia przygotowujemy podopiecznego, tak samo jak do zagalopowania (zob. tekst w kolorze brązowym, powyżej). Dajemy mu znać, że szykujemy zmianę w ruchu. Sygnałem do samego przejścia, są skracające swój „wymach” biodra jeźdźca. Jego ciężar w strzemionach. Mięśnie brzucha jeźdźca, „przyklejane” do kręgosłupa, by rozciągnąć mięśnie pleców (zob. POŁYKANIE JABŁKA). Te zaś powinny mocniej naprężyć wyobrażone przez nas wodze, które również w wyobraźni obejmują nasze plecy (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI). Prężąc tors (zob. PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA), „zwiększając jego powierzchnię” człowiek dopełnia sygnał sugerujący przejście do niższego chodu. (Zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"
CDN


czwartek, 19 czerwca 2014

"ZMIANA NÓG" W GALOPIE (ĆWICZENIE NR 1)


Wielu jeźdźców marzy o tym, by wierzchowiec, którego dosiadają wykonywał tak zwane „lotne zmiany nóg” w galopie. Gdy zaczynałam „zabawę” w jeździectwo, przypatrywałam się wielu „treningom”, podczas których uczono ludzi i konie tej trudnej sztuki. Sygnały, którymi miał posługiwać się jeździec, nie wydawały się zbyt skomplikowane. Trzeba było podczas galopu w jedną stronę ułożyć łydki tak, jak do zagalopowania w drugą. Sygnał do zmiany nóg, wykonany łydkami i ciałem, nie miał się różnić od sygnału egzekwującego zagalopowanie z kłusa, albo stępa. Nie pamiętam jednak, by któryś z instruktorów czy trenerów mówił o przygotowaniu konia do wykonania zadania. Ani słowa na temat skrócenia ciała ani sprowokowania u zwierzęcia naprężenia grzbietu. Nic na temat zaangażowania zadu. Wspominali o konieczności wykonania półparady przez jeźdźca przed wyegzekwowaniem od zwierzęcia zmiany nóg. Nikt nie potrafił jednak dokładnie wytłumaczyć: co to jest ta półparada. Na tych treningach sporo mówiło się za to o równowadze wierzchowca i jeźdźca, jednak nie o konieczności jej utrzymania. Sugerowano raczej konieczność jej zaburzania, by zmusić zwierzę do tej lotnej zmiany. Głównym impulsem do przerzucenia nóg miało być zdecydowanie mocniejsze obciążenie jednego strzemienia przez siedzącego w siodle człowieka. Jeździec miał też równocześnie przechylić się w bok na obciążaną stronę zwierzęcia. Jeżeli koń galopował np. na prawą nogę to jeździec miał mocniej stać na prawym strzemieniu, a chcąc zmusić zwierzę do galopu na lewą nogę człowiek musiał przerzucić ciężar na lewe strzemię. Towarzyszyć miało temu procesowi zginanie szyi zwierzęcia z prawego na lewe. „Niesamowite” było to, że taką zmianę obciążenia kazano robić również podczas skoku pary przez przeszkodę. Zmiana miała się odbyć tuż nad przeszkodą, jeżeli koń po zeskoku miał galopować w przeciwnym kierunku niż przed skokiem. Wiele jeżdżących osób mogłoby mi powiedzieć, że takie „sygnały” działają. Owszem, konie zmieniają wówczas nogę, ale nie dlatego, że wykonują polecenie opiekuna. Wierzchowce zmieniają nogę ratując się przed upadkiem, który wywołuje utrata równowagi. Żeby podołać zadaniu muszą „zacisnąć” one mięśnie i stawy narażając się na kontuzje. Takim „lotnym zmianom nóg” towarzyszy często zmiana tempa galopu. Konie rozpędzają się tak, że zwolnienie tego tempa jest zadaniem dla „siłacza” i odbywa się przy pomocy zaciągania wędzidła w pysku zwierzęcia. Konie, po takich „sygnałach”, przerzucają często najpierw przednia nogę, a po jakimś czasie dopiero tylną. Uczą się też tego ruchu na pamięć. Ponieważ nauka „zmiany nóg” odbywa się prawie zazwyczaj podczas zmiany kierunku, to ten manewr staje się sygnałem, a nie pomoce jeźdźca. Obserwowałam niegdyś wysiłki młodego zawodnika WKKW, który próbował nauczyć swojego wierzchowca elementu koniecznego do przejazdu ujeżdżeniowego, zwanego kontrgalopem. Koń, dla którego zmiana kierunku w galopie oznaczała konieczność przerzucenia nóg, nie podołał nowemu wyzwaniu. 

Wspomniałam o tym, ponieważ proponowałabym jazdę w kontrgalopie potraktować jako ćwiczenie przygotowujące wierzchowca do nauki „lotnej zmiany nóg”. Zacznijcie od „przypilnowania”, podczas galopu na właściwą nogę, by ciężar waszego podopiecznego rozłożony był równo po połowie na jego prawą i lewą stronę (zob. RÓWNOWAGA, SYSTEM NACZYŃ POŁĄCZONYCH, JAK NA MOTORZE, GRZBIET W POZIOMIE, NAWIĄZANIE DO GRZBIET W POZIOMIE, KOŃ "LINOSKOCZEK", KOŃ TO KŁODA WISZĄCA MIĘDZY SŁUPKAMI"SPADANIE" Z SIODŁA). Nawet na łukach. Stójcie w strzemionach obciążając je równomiernie (zob. ANGLEZOWANIE, JAZDA NA NOGACH, GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Bez mocniejszego nadeptywania na którekolwiek z nich i bez pochylania się na boki. Siedźcie głęboko w siodle i łydkami namawiajcie zwierzę do stawiania kroków długich, „radosnych” i wyraźnie odpychających się od podłoża (zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ, CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODUŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PUKANIE DO DRZWIJEŹDZIĆ "OD DOSIADU"). Zwierzę nie powinno obciążać waszych rąk ciężarem swojej głowy i szyi (zob. NURKOWANIEWYSZARPYWANIE WODZY"KONTAKT" Z KONIEM). Ta ostatnia powinna być miękka i rozluźniona (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI, PLUSZOWY KOŃ, "USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA). Utrzymując równowagę swoją i prosząc o to samo wierzchowca, zmieńcie kierunek jady. Dzięki tym równowagom koń nie będzie musiał niczego ratować przerzucaniem nóg. Nie pozostawiajcie jednak ciała konia w ustawianiu z poprzedniego kierunku. Powinno ono być takie, by linia kręgosłupa wierzchowca pokrywała się z linią trasy, którą pokonujecie. Wierzchowiec powinien „owinąć się „ lekko wokół waszej wewnętrznej łydki (zob. USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU). Głowa i jego wzrok muszą być skierowane przed siebie, na horyzont, a nie pod nogi, albo którykolwiek bok.
CDN




niedziela, 8 czerwca 2014

KOŃ "CHOWAJĄCY SIĘ" ZA WĘDZIDŁO


Wielu jeźdźców, decydując się na posiadanie własnego wierzchowca, kupuje zwierzę bardzo młode jeszcze nie zajeżdżone albo takie, które przyjęło jeźdźca ale nie pracowało zbyt długo z człowiekiem. Praca z tak młodym osobnikiem ma tą zaletę, że można uczyć zwierzaka wszystkiego od podstaw, bez oduczania błędnych nawyków. Konie z większym czy mniejszym stażem konia wierzchowego bardzo często takie nawyki posiadają. Jednym z nich, bardzo powszechnym, jest walka z człowiekiem za pomocą wodzy. Oczywiście nawyk walki zawsze jest sprowokowana przez jeźdźca, więc nawet jeżeli ktoś z was jest kolejnym „kierowcą” takiego wierzchowca, możecie się spodziewać, że z wami również będzie walczył. Pasażer na grzbiecie zawsze będzie po prostu pasażerem, chyba, że któryś z nich zacznie uczyć podopiecznego innych relacji. Mimo odczuwanego bólu w pysku, koń taki jest „przekonany” o tym, że tak właśnie powinna działać komunikacja poprzez wędzidło z opiekunem. Nawet, gdy będziecie wyraźnie odpuszczać wodze i będziecie próbowali pracować nimi bardzo delikatnie albo nie pracować w ogóle, wierzchowiec będzie szukał sposobu, by „zahaczyć się” o wodze i powrócić do jedynego znanego mu sposobu komunikacji, czyli „walki”. Całą sytuację utrudnia fakt, że zwierzak taki bardzo szybko się uczy, że taką walkę wygrywa i że jest dużo silniejszy od człowieka. Sposoby „nieciekawych relacji” z rękami jeźdźca są różne. Konie wiszą na wodzach, opierając na rękach opiekuna cały ciężar swojej głowy i szyi. Wierzchowce szarpią z całej siły pyskiem, by wyrwać wodze z rąk człowieka, co niejednokrotnie im się udaje. Zadzierają nienaturalnie głowy i mordy do góry, by tam, mając większą „siłę przebicia”, stoczyć walkę z „pasażerem”. Zachowujące się w ten sposób podczas pracy zwierzęta trzeba oduczyć złych nawyków i nauczyć, że nie chcemy z nim walczyć i nie powinny „szukać zaczepki”. Dopiero, gdy koń zrozumie i zaakceptuje naszą inicjatywę, można spodziewać się, że nasza praca nad postawą, równowagą i zaangażowaniem podopiecznego przyniesie zadowalające porozumienie na linii: nasze ręce-pysk zwierzęcia. (Przeczytaj: KONTAKT Z KONIEM, "USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA)

Jednak „przejście” od zaangażowanego w „zapasy” pyska konia do takiego, z którym mamy delikatny, pełen zrozumienia kontakt, ma zazwyczaj etap przejściowy. Zanim wierzchowiec zrozumie i będzie w stanie pociągnąć nas lekko za ręce, „schowa się” za wędzidłem, uciekając z brodą w kierunku swojej klatki piersiowej. Muszę jednak podkreślić, że piszę o sytuacji, w której koń poproszony o nie szarpanie wodzy i o nie wieszanie się na nich, sam ułoży szyję i głowę w takiej pozycji nie znając poprawnej pozycji dla tych części ciała. „Ściąganie” zwierzęciu głowy na siłę w dół, nie jest rozwiązaniem, ponieważ utwierdzamy go w przekonaniu, że walka jest sposobem konwersacji. A gdy człowiek wygra walkę i przeganaszuje konia, więcej po drodze straci niż zyska. Będzie to droga na skróty, w której człowiek opuścił lekcje oduczania walki, a walcząc z rękami jeźdźca, by obronić swoją szyję przed „złamaniem”, wierzchowiec napnie mięśnie i usztywni stawy, blokując ich ruch. W tych napiętych mięśniach i w krótkich sztywnych krokach zwierzę „szuka” silnego wsparcia dla walki „na froncie głównym”.

Problem jest w tym, że nie tak łatwo poprosić konia o odstąpienie od swoich fatalnych przyzwyczajeń. Spora jest też „inwencja” wierzchowców w „wymyślaniu” sposobów okazania niezadowolenia z fatalnych i bolesnych zastosowań wędzidła, jakie fundują im ludzie. Gdy wierzchowce wiszą na rękach opiekunów, to każdy na swój indywidualny sposób szarpie za wodze. Dlatego, pracując z koniem, nie myślcie o tym jaki teraz dać sygnał, jak ułożyć ręce, wodze, jaka ma być ich długość. Myślcie o tym, o co chcecie poprosić swoje zwierzę i szukajcie sposobów w jaki im to można przekazać. Podsłuchałam kiedyś rady dawane jeźdźcowi, który siedząc w siodle, „dźwigał” na swoich rękach sporą część ciężaru przedniej części ciała konia, by pociągał na zmianę raz jedną raz drugą wodzę. Nie bardzo wiem, co takie „piłowanie” wędzidłem miało zwierzęciu przekazać? Może informację: „podnieś głowę i szyję, by przestać wisieć”? Problem w tym, że wierzchowiec nie zamierzał po tym sygnale w jakikolwiek sposób zareagować, tym bardziej, że miał założony czambon, który uniemożliwiał mu wykonanie zadania. Ja zdjęłabym najpierw ów patent i krótkimi szarpnięciami prosiła o podniesienie głowy, szukając przy tym takiego ułożenia swoich rąk, by wskazać zwierzęciu kierunek (w górę) w jaki chciałabym, by koń ruszył szyją. Pracuję ostatnio z klaczą, która „rzuca” z niezadowolenia głową i wyszarpuje wodze. Gdy rzucając głową podopieczna nie wyrywa mi wodzy, staram się nie odpowiadać na linii moje ręce-jej pysk, skupiając się na tym, by zaangażować do bardziej aktywnej pracy jej tylne nogi i zasugerować jej rozluźnienie stawów biodrowych. Przynosi to całkiem niezły efekt. Klacz przez coraz dłuższe chwile niesie szyję i głowę we wzorowym wyciszeniu. Jednak gdy podopieczna w „bezczelny” sposób chce wyszarpać mi wodze, ja szarpię nimi w drugą stronę sugerując: „nie wolno tobie tego robić”. Jest to czasem niestety dość silny i gwałtowny sygnał. Przypomina sytuację, w której złodziej próbuje wyszarpnąć z czyjejś ręki torebkę (szarpiący koń), a mający refleks właściciel torebki wyszarpuje ją z powrotem złodziejowi (szarpiący jeździec). Najtrudniejsza jest chyba sytuacja, w której wierzchowiec zadziera mordę bardzo wysoko szukając „zaczepienia” o wodze by „siłować się na ręce” ze swoim „pasażerem”. Robią to zazwyczaj zwierzęta, które zdążyły się nauczyć, że taką walkę zawsze wygrają. Pracuję ze znajomym, który chce oduczyć swoją klacz, takiego zachowania. Żeby nie udało jej się „zaczepić” o wodze, żeby nie dać jej szans pociągnięcia jeźdźca za ręce, by nie poczuła jakiejkolwiek siły ciągnącej od strony jeźdźca, egzekwuje on od niej opuszczenie głowy bardzo szybkimi, pulsacyjnymi szarpnięciami. W przypadku tej klaczy, taki sygnał działa, ale nie jest nigdzie powiedziane, że inne konie też zareagowałyby pozytywnie na ten, czy wcześniej wymienione sygnały. Gdyby nie reagowały szukałabym takich, na które zwierzę pozytywnie „odpowie”, korygując ich częstotliwość, czas i siłę przytrzymania wędzidła, lub ilość i siłę szarpnięć.



czwartek, 5 czerwca 2014

GALOP I PÓŁSIAD


Bardzo trudno jest usiąść swobodnie i głęboko w siodło podczas galopu na koniu „rozciągniętym”, ze sztywnym twardym grzbietem, gdy siła napędowa tkwi w jego przednich nogach, gdy większość ciężaru zwierzęcia „spoczywa” na przodzie jego ciała i gdy podopieczny obciąża nim również ręce jeźdźca. Jeżeli człowiekowi uda się już usiąść w siodło na spiętym wierzchowcu, to całym swoim ciałem skupia się na tym, by nie oderwać pośladków od siodła, utrzymać się w nim i ruchem bioder, ugniatającym grzbiet zwierzęcia, pchać do przodu swój „pojazd”. Przy tym wszystkim, by utrzymać niezbyt szybkie tempo swojego wierzchowca, jeźdźcy napinają plecy w dolnej ich partii, zaciskają ramiona i mocno zaciągają wodze. Mający taką pozycję jeździec nie jest w stanie rozpocząć pracy nad ulepszeniem galopu, nad rozluźnieniem konia podczas tego chodu, nad uaktywnieniem tylnych nóg zwierzęcia, wydłużeniem jego kroku i uelastycznieniem grzbietu. Człowiek w takiej pozycji nie jest w stanie oddać rąk do przodu i swobodnie działać wodzami, prosząc wierzchowca o rozluźnienie szyi. Kurczowo przyłożone do boków konia łydki jeźdźca mogą tylko mocniej go ścisnąć, ewentualnie człowiek może jeszcze wbić pięty pod żebra podopiecznego. Tworzy się w ten sposób zamknięte koło: zwierzę nie rozluźni się i nie przyjmie prawidłowej postawy, bez „instrukcji” --> na takim koniu człowiek będzie miał bardzo duże problemy z rozluźnieniem swojego ciała i przyjęciem prawidłowego dosiadu --> sztywny i spięty jeździec nie jest w stanie tych „instrukcji” „przesłać” zwierzęciu, więc --> zwierzę nie rozluźni się i nie przyjmie prawidłowej postawy…….

Wielu jeźdźców, mających problem z „wysiedzeniem” na końskim grzbiecie podczas galopu, radzi sobie przyjmując pozycję z biodrami nad siodłem, którą nazywają półsiadem. Powinnam napisać jeszcze, że jeździec w takiej pozycji stoi w strzemionach, bo jest to ideą półsiadu. I na jakikolwiek „półsiad” byście nie spojrzeli, to człowiek faktycznie stoi na własnych nogach z pupą nad siodłem, pochylony do przodu. Pytanie tylko, czy te nogi jeźdźca niosą ciężar jego ciała, czy strzemiona są wyłącznie podpórką dla nóg, a cały ciężar uwieszonego na wodzach „kierowcy”, „niesie” koń na swoim biednym pysku. W pozycji półsiad człowiek nadal i nieustannie powinien przy pomocy łydek i mięśni ciała „rozmawiać” z podopiecznym na temat jego prawidłowego ustawienia, na temat tempa i rytmu chodu i oczywiście na temat jego rozluźnienia, w czym powinny pomagać prośby przekazywane poprzez wodze. Przy „półsiadzie”, jaki przed chwilą opisałam, jest to niewykonalne. Nogi jeźdźca wypchnięte do przodu, usztywnione w stawach „nie przekażą” żadnego polecenia, a zaciągnięte wodze, które są podparciem dla jeźdźca i dzięki którym nie spada on na siodło, człowiek może jedynie mocniej zaciągnąć. Czego jeździec w takiej pozycji nie omieszka zrobić chcąc zwolnić lub zatrzymać konia, wypychając przy tym swoje nogi jeszcze mocniej do przodu. 

W półsiadzie jeździec powinien stać w strzemionach tak, by czuł, że do utrzymania równowagi na biegnącym koniu nie jest mu potrzebne trzymanie się kolanami i ściskanie nimi siodła i nie jest mu potrzebne trzymanie się wodzy. Człowiek musi czuć się, jak podczas zeskakiwania z niewielkiej wysokości, gdy jest pewien, że wyląduje na stopach, amortyzując zeskok pracującymi stawami swoich dolnych kończyn. Musi być pewien, że gdyby nagle zabrakło pod nim zwierzęcia, nie spadnie na pośladki, plecy albo twarz. W półsiadzie jeździec rozkłada swój ciężar po połowie na każde strzemię, jak na szalki wagi, gdyby jego celem było utrzymanie ich na jednym poziomie. Stawy skokowy, kolanowy, biodrowy muszą pracować, zginać się i prostować, amortyzując ruch wierzchowca, co przypomina pracę sprężyny pulsacyjnie naciskanej. Dzięki takiej pracy nóg, człowiek może swobodnie pracować łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PUKANIE DO DRZWI), przekazując prośby swojemu podopiecznemu, egzekwując długi (zob. ZABAWA W PROSTOKĄTY), mocno odpychający się od ziemi krok tylnymi nogami(zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ). Może używać „zwiększającego się ciężaru” w strzemionach, jako sygnału proszącego o zwolnienie tempa, lub o przejście do niższego chodu (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH...). Wolne od dźwigania własnego ciężaru ręce jeźdźca (zob. PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU), przy prawidłowym półsiadzie, mogą swobodnie przekazywać zwierzęciu informacje sugerujące mu, by rozluźnił mięśnie szyi (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI, PLUSZOWY KOŃ), by skierował wzrok „przed siebie” na horyzont, a nie pod nogi (zob. USTAWIENIE GŁOWY I SZYI KONIA). Pracując tak właśnie z koniem i uzyskując jego zaangażowanie zadu, rozluźnienie przodu i zrównoważenie ciała, człowiek poczuje, że może swobodnie, bez wysiłku, bez napinania ciała usiąść w siodło i galopować dalej w pełnym siadzie.


wtorek, 27 maja 2014

"USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA


Wiele się mówi i pisze o tym, jak powinna być ustawiona głowa konia podczas jego pracy pod jeźdźcem. Wzorcowy wizerunek to wygięta w łuk szyja (łabędzia szyja) ale tak, by nie była zbyt mocno zaciśnięta pod spodem. Szyja konia na styku z ganaszami powinna układać się bardziej jak odwrócona duża litera U, a nie odwrócone duże V. „Czubek” końskiego nosa powinien delikatnie wystawać przed pionową linię „poprowadzoną” w dół od czoła zwierzęcia. Przy prawidłowym ułożeniu szyi i głowy, zwierzę powinno patrzeć przed siebie, na horyzont, a nie pod własne nogi. Wszystko tu wydaje się jasne i proste. Jednak uzyskanie takiego ułożenia nie jest już łatwe. W rzeczywistości niewielu jeźdźców przejmuje się faktem, że jego podopieczny ma tak zaciśniętą szyję, że wdychane przez niego powietrze ledwie przechodzi mu przez tchawicę. Ludzie tacy nie widzą też nic złego w tym, że ich wierzchowiec podczas pracy ma wbity nieustannie wzrok w ziemię. Problem polega na tym, że adepci sztuki jeździeckiej, dowiedziawszy się z różnych przekazów o tym, że wierzchowiec powinien opuszczać głowę w dół, kierują swoje myśli na to: „co tu zrobić, żeby tą głowę konia tak ustawić”. Bo skoro zwierzę tak właśnie ma „ten łeb” nieść, to od razu, od samego początku, natychmiast. Wymuszają więc ułożenie głowy i szyi swojego podopiecznego na siłę, najlepiej jeszcze przy pomocy różnych patentów.


Myślenie człowieka pracującego na koniu powinno być skierowane na to, jak z podopiecznym „rozmawiać”, by „namówić” go do współpracy i przekonać o konieczności podstawienia zadu, wygięcia w górę grzbietu itp. itd. Jeździec powinien zastanawiać się przede wszystkim jak ulepszyć swój dosiad (zob. PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA), jak poprawić przepływ informacji między partnerami (zob. PUKANIE DO DRZWI, PLUSZOWY KOŃ, PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU, GŁOWĄ W MUR) i jak uelastycznić ciało zwierzęcia (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU", CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU), by miało ono możliwość prawidłowego ułożenia wędzidła w pysku i możliwość lekkiego pociągnięcia nas za ręce (zob. "KONTAKT" Z KONIEM). Przy pracy z wierzchowcem „na kontakcie”, przy „wypracowaniu” elastycznego, „kociego” grzbietu, szyja konia, będąca z jednego końca „częścią składową” łuku tworzonego przez ten grzbiet, „nie ma innego wyjścia” jak wygiąć się w dół. Taki grzbiet zwierzęcia (wraz z szyją) pręży na swoich końcach i naciąga wyimaginowaną cięciwę. Naciąga ją dokładnie tak, jak wygięty w łuk elastyczny patyk naciągałby sznurek przymocowany na jego końcach. Dzięki takiemu „naciąganiu cięciwy”, koń z tyłu, energicznie i „z przytupem” odpycha się od powierzchni, na której pracuje, z przodu zaś „łapie nas za ręce” i ciągnie, wystawiając swój nos przed pion. Zgięta na siłę szyja zwierzęcia jest jak ułamana końcówka kijka, który chcieliśmy wygiąć w łuk. Taki kijek nie nadaje się już do wyginania, chyba, że udałoby się złamaną końcówkę scalić z pozostałą prostą częścią patyka.


Wierzchowiec potrzebuje jednak sporo czasu i pracy zanim „nabuduje” i wzmocni mięśnie grzbietu, zanim „wygimnastykuje go” na tyle, by stworzyć łuk. Gdy człowiek zaczyna pracę z wierzchowcem, który ma „prosty”, „nigdzie nie złamany grzbiet”, gdy skupia się nad wzmocnieniem zadu podopiecznego, nad wydłużeniem jego kroku, nad „namówieniem” go, by kroczył tylnymi nogami głębiej pod własnym brzuchem, to szyja takiego konia będzie przez długi czas naciągać się do przodu, a nie w dół. Będzie to taki „ruch”, jakby zwierzę chciało mocniej wyciągnąć szyję z pomiędzy „ramion”, by pochwalić się jej smukłością. Wierzchowiec taki będzie układał sobie wędzidło w pysku „szukając” najodpowiedniejszego miejsca dla niego. Miejsca, w którym nie będzie czuł bolesnego nacisku i za to poczuje „chwyt” naszych dłoni. Układ pyska konia przy takim „chwytaniu” wędzidła przypomina łapanie kijka w locie, by na moment pociągnąć za wodze. Im mocniej zwierzę będzie prężyło grzbiet, tym dłuższe będą te chwile z naprężonymi wodzami. A im dłuższe te chwile, tym częściej będzie wierzchowiec „szukał” najwygodniejszej pozycji do takiej pracy, dla swojej szyi i mordy, czyli będzie „schodził” z nimi w dół. Koń zmuszony siłą do zgięcia szyi zawsze będzie przeganaszowany, będzie „poza kontaktem” i nie będzie umiał „złapać jeźdźca za ręce”, bo jego nauczyciel opuścił lekcje nauki „prężenia grzbietu” i prawidłowego „noszenia” wędzidła. Wierzchowiec z pyskiem „schowanym” głęboko pod własną szyję, będzie próbował wypluć wędzidło, albo będzie trzymał je zaciśniętą szczęką, często zmuszony do tego mocno zapiętym na mordzie paskiem krzyżowym. Co zatem zrobić, kiedy przytrafi nam się pracować z przeganaszowanym koniem? Trzeba usilnie i konsekwentnie namawiać go do podniesienia głowy, podszarpując mordę poprzez wodze, maksymalnie wyciągniętymi do przodu rękami. Musicie „poprosić” podopiecznego, by pracował z wyprostowaną, naciąganą do przodu szyją, podczas gdy wy będziecie nadrabiać, albo odrabiać, opuszczony „materiał szkolny”, o którym wyżej napisałam.



środa, 21 maja 2014

JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"


Konie, na których jeżdżą adepci sztuki jeździeckiej, mają bardzo zróżnicowane sposoby chodzenia. Jedne z nich stawiają krótkie kroczki, minimalizując intensywność zginania stawów, czyli „szurają” kopytami po podłożu, inne maszerują sprężystym, energicznym krokiem dzięki wydajnemu zginaniu stawów nóg. Siedząc na koniu odczuwamy intensywność ich ruchu. Nasze ciało, a przede wszystkim biodra kołyszą się w rytm kroków wierzchowca. Na grzbiecie tych pierwszych, z niewielkim „wymachem” do przodu i do tyłu, za to na zwierzętach „z wyższej półki” nasze huśtające się pośladki „kreślą” spory odcinek. Z obserwacji tego „zjawiska” wielu ludzi wywnioskowało, że im bardziej obfity jest ruch jeźdźca w siodle, tym lepiej idzie koń. W związku z tym, wielu jeźdźców szczególnie tych, którzy „borykają się” z powłóczącymi nogami podopiecznymi, bardzo usilnie próbują rozhuśtać w siodle swoje biodra do granic możliwości. Wciskają przy tym siłowo pośladki w siodło i napinają do bólu krzyżowy odcinek swoich pleców, by pchać swój „pojazd”, czyniąc go (taką mają nadzieję) energicznym i sprężystym. Jeźdźcy taki sposób „pracy” w siodle nazywają „jazdą od dosiadu”. Rzeczywistość jest jednak taka, że takie działanie „dosiadem” usztywnia koński grzbiet i robi go wklęsłym. Koń od silnego, uciskowego wałkowania biodrami człowieka, będzie „uciekał” z grzbietem próbując jak najmocniej go schować. Ma to oczywiście swoje dalsze konsekwencje, jak między innymi, skrócenie kroku i usztywnienie stawów biodrowych zwierzęcia. Wyobraźcie sobie, że ktoś boleśnie „ugniata” wasze plecy, wciskającymi się silnie w mięśnie pięściami. Zareagujecie tak, jak to opisałam przy koniach, zrobicie wklęsłe plecy, a gdy to was nie uwolni od nacisku, to kolejnym odruchem będzie ucieczka. Zwierzęta też pewnie tak „kombinują”, tylko nie mają szansy „zwiać” spod jeźdźca. Ironią losu dla konia, który jednak spróbuje ucieczki; jest to, że jeździec chcąc mu ją udaremnić, jeszcze mocniej „wcina się pośladkami” w jego grzbiet. Pomaga sobie przy tym, zaciągając w geście hamującym wodze i nieustannie „ćwiczy” wypychanie zwierzęcia do przodu. Zamknięte, błędne koło. Mimo, że nawet takie wierzchowce podczas jazdy „podrzucają” jeźdźców, to ruch bioder człowieka na końskim grzbiecie będzie taki, jakby pośladki bez udziału reszty ciała, wycierały od tyłu do przodu głęboką miskę. Potem zamach biodrami i znowu wytarcie.


Na wierzchowcach ze sprężystym grzbietem wygiętym w „koci”, ruch bioder jeźdźca podczas pracy w siodle, również będzie przypominał huśtanie w przód i tył. Jednak zamiast „wycierać pośladkami miskę”, nasz tułów wraz z biodrami będzie przemierzać „drogę” taką, jakbyśmy siedzieli na szczycie fali. Razem z końskim grzbietem „podjeżdżamy” w górę i łagodnie opadamy w dół. Żeby nie „oderwać” się od fali, by nie „podjechać” wyżej niż ona, amortyzujemy ruch naszego ciała w siodle (na fali), pozwalając stawom naszych nóg pracować. Nie mogą być one ustawione w jednej nienaruszalnej pozycji. Muszą się zginać i „otwierać”, muszą sprężynować. „Ruszające się” w siodle, w opisany przed chwilą sposób, biodra jeźdźca są jakby biernym pasażerem huśtawki jaką jest koński grzbiet. To nie one mają być impulsem wprawiającym go w ruch. To, zachęcane naszymi sygnałami, energicznie kroczące tylne nogi zwierzęcia kołyszą jeźdźcem siedzącym na jego grzbiecie.



Czym więc jest „jazda od dosiadu”? W takim wydaniu jaki opisałam na początku, na pewno nie powinna być sposobem na energiczny i wydajny sposób chodzenia wierzchowca. Nasz dosiad powinien umożliwić zwierzęciu swobodny, niczym nie ograniczony ruch  (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, POCZYNANIA JEŹDŹCA W SIODLE, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA) (zob. ZWISAJĄCE UDA, PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU) i niczym nie ograniczone możliwości właściwego ustawiania ciała, co jest niezbędne do wykonania powierzonego mu zadania (zob. JAK SIEDZIEĆ W SIODLE PODCZAS CHODÓW BOCZNYCH WYKONYWANYCH PRZEZ KONIA, USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU). Dosiad powinien dawać koniowi uczucie bliskiego kontaktu z jeźdźcem, jednak wierzchowiec nie powinien poczuć się zaklinowany (zob. "KONTAKT" Z KONIEM). Dosiad nie tylko nie powinien zaburzać równowagi podopiecznego, powinien on być wręcz wyznacznikiem równomiernego rozłożenia ciężaru ciała na wszystkie kończyny, dla zwierzęcia szukającego „ratunku” po utracie owej równowagi (zob. KOŃ "LINOSKOCZEK")(zob. DLACZEGO PRAWIDŁOWY DOSIAD JEST TAKI WAŻNY?). Pracując mięśniami tułowia jeździec „prosi” wierzchowca o wyregulowanie tempa, rytmu i długości stawianych kroków (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH...CIĘŻKA OPONAPOŁYKANIE JABŁKA) (zob. REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE..., A PROPOS REGULOWANIA TEMPA W KŁUSIE). Przekazuje podopiecznemu informacje egzekwujące przejścia do niższych chodów i zatrzymanie się (zob. O PRZEJŚCIACH DO NIŻSZEGO CHODU(zob. WODZE Z WYOBRAŹNI). Przy ruszaniu i przy przejściach do wyższych chodów jeździec „przekazuje”, „pracując ciałem”, sygnały umożliwiające zwierzęciu wykonanie naszego polecenia, bez utraty równowagi, z siłą napędową pozostającą nieustannie w tylnej części „pojazdu” (zob. PRZEJŚCIA(zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI).


czwartek, 15 maja 2014

"KONTAKT" Z KONIEM


Prawie każdy jeździec słyszał, że podczas jazdy wierzchem trzeba pracować z koniem na kontakcie. „Złap kontakt”, „jedź na kontakcie”, to zwroty bardzo często używane przez instruktorów, trenerów i samych adeptów sztuki jeździeckiej. Niewiele osób chyba jednak zdaje sobie sprawę z tego, co to oznacza, a to dlatego, że również bardzo niewiele osób potrafi wytłumaczyć, na czym polega taki kontakt z wierzchowcem. Faktem jest, iż sam „kontakt” jak i wytłumaczenie, co jest jego istotą, nie jest prostą sprawa. Często ludzie chcąc jeździć na kontakcie skracają mocno wodze, przyciągają do siebie i jeżeli potrafią utrzymać je tak napięte, jeżeli zwierzę nie zdoła ich im wyrwać, to są pewni sukcesu. Ich euforię potęguje sytuacja, kiedy wierzchowiec („uciekając” przed bólem) zegnie głowę w dół na tyle mocno, by jego broda znalazła się jak najbliżej jego klatki piersiowej. Wówczas to niejeden jeździec jest przekonany nie tylko o tym, iż jeździ na kontakcie, dodaje do tego stwierdzenie: „mój koń jest miękki w pysku”. Przeganaszowany koń, ze schowanym głęboko pod ganasze pyskiem, nie ciągnie za wodze i brak dużego ciężaru na rękach daje podstawy człowiekowi do wysuwania takich twierdzeń. Do tego wszystkiego tak „złamany” wierzchowiec „kręcąc mordą” próbuje wypchnąć przy pomocy języka uciążliwe wędzidło. Dla wielu jeźdźców niestety oznacza to tylko tyle, że koń „żuje wędzidło”, co jak twierdzą, jest bardzo pożądanym objawem. Nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że wierzchowce powinny „rzuć wędzidło”. Mam pewne podejrzenia, ale o tym może innym razem.


Czym więc jest kontakt z koniem podczas wspólnej jazdy? Jest to zamknięty krąg zależnych od siebie i współdziałających poczynań jeźdźca i konia. Jeżeli zamknięty, to trudno się zdecydować, od czego zacząć tłumaczenie tych zależności. Myślę, że od aktywnego dosiadu jeźdźca. Siedząc głęboko w siodle (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE) i stojąc pewnie, w równowadze w strzemionach, człowiek rozciąga mięśnie pleców (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA) „wciąga” mięśnie brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA), a przede wszystkim zapiera się ciałem (zob. CIĘŻKA OPONA), by „namówić” podopiecznego do dostosowania się do wyznaczonego przez nas tempa danego ruchu. Jeździec, przy takim dosiadzie, „oddaje” ręce wraz z wodzami „do dyspozycji” podopiecznemu. Nie oznacza to wcale, że wodze luźno zwisają, chodzi tu o wysunięty do przodu sposób „niesienia” naszych rąk, z luźno opuszczonymi ramionami, „otwartymi” pachami i z lekko zgiętymi łokciami. Naciągnięte mocno w dół nogi jeźdźca (zob. ZWISAJĄCE UDA) „oplatają” zwierzę jak nasze ręce, gdy chcemy kogoś objąć, by czule przytulić. Nasze łydki, które dzięki takiej pozycji nóg nie tracą ani na chwilę kontaktu z bokami kłody konia, intensywnie pracują prosząc zwierzę o energiczny, wyraźnie pchający ruch tylnymi nogami (zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ). Wyobraźcie sobie teraz, że ta siła, czy też energia płynąca z intensywnie pracującego zadu konia jest jak rwący strumyk, który docierając do swobodnego przodu zwierzęcia „prowokuje” go do pociągnięcia wszystkiego, co zostało zanurzone w jego nurcie. Tym czymś jest wędzidło trzymane naszymi „oddanymi” rękoma. Zwierzę napina je na tyle, by delikatnie, dolną szczęką ciągnąć „pasażera”, poprzez wodze za ręce (zob. WĘDZIDŁO W KOŃSKIM PYSKU). Efekt, jaki się wówczas czuje, można porównać do trzymania się za ręce dwóch osób stojących do siebie przodem, gdzie każda z nich delikatnie odchyla się do tylu. „Połączeni” tak, utrzymują się wzajemnie w równowadze, na wyciągniętych do przodu rękach. Żadna z tych osób nie próbuje przyciągnąć drugiej do siebie, ani nie odpuszcza uchwytu, by partner nie stracił równowagi i nie upadł do tyłu. Dzięki takiemu „trzymaniu się za ręce”, opartemu na pewnym zaufaniu, człowiekowi dużo łatwiej jest „zaprzeć się ciałem”, które ma być pomocą „regulującą” tempo partnera. I koło się zamyka. Kto zrozumiał, ręka do góry.

Przeczytaj również: Jeździć "na kontakcie"


wtorek, 13 maja 2014

"SPADANIE" Z SIODŁA


Gdy poprzyglądacie się jeźdźcom siedzącym na końskim grzbiecie, zauważycie, że spora ich ilość siedzi w siodle krzywo. Tak jakby jeden pośladek „spadał” z siodła, a drugi w związku z tym „siedzi” prawie na środku siodła. Czasami bez względu na to, w którą stronę para się porusza, jeździec zawsze „zwisa” pośladkiem z tej samej strony konia. A czasami biodra człowieka zawsze „spadają” na np. zewnętrzną stronę wierzchowca, czyli zmiana kierunku jazdy powoduje skrzywienie się „kierowcy” w drugą stronę. Często takie krzywizny jeźdźca spowodowane są tym, że jego wierzchowiec zamiast „odchodzić” od pukającej łydki swojego „przewodnika”, napiera na nią. I nie chodzi tu o chody boczne. Koń może poruszać się w bok we wskazanym kierunku, a nadal pchać się na „spychającą” go łydkę. Chodzi tu o zachowanie się mięśni brzucha zwierzęcia i układ jego kłody w miejscu, w którym ma on kontakt z naszymi nogami. Gdy koń napiera na nogę jeźdźca, napina oraz wybrzusza mięśnie i żebra swojego boku w kierunku, z którego pochodzi sygnał. Dodatkowo zwierzę wygina całą kłodę na kształt banana, oczywiście „brzuszkiem” w kierunku pracującej nogi człowieka. Rozpychający się „brzuszek” „podnosi” całą nogę jeźdźca w górę, a ta „spycha” jeźdźca z siodła. Sytuację potęguje fakt, że człowiek podświadomie wyczuwa „niepokorny” bok konia i by wzmocnić dawany sygnał, podciąga jeszcze mocniej w górę nogę i zadziera piętę chcąc „dźgnąć” podopiecznego dokładni w napięte mięśnie brzucha.


Takie „krzywizny” wierzchowca, na którym jeździcie, można też wyczuć chodząc i biegając razem z nim (zob. MUR MIEDZY NAMI), na zmianę raz z jednej, raz z drugiej strony konia i w oba kierunki. Jeżeli zwierzę napiera na waszą nogę podczas jazdy, to gdy pracujecie z ziemi, tą naganną stroną będzie on się na was pchał, spychał z waszej ścieżki i opierał na was swój ciężar. Pukający w napięty bok konia bacik, zgrany w czasie z szarpiącym sygnałem wodzami i zapartą postawą naszego maszerującego ciała, powinny namówić podopiecznego do schowania „brzuszka”, wyprostowania kłody i do rozluźnienia mięśni. Ponawiane i krótkie szarpnięcia wodzami będą przekazywały prośbę: „skup się” i „nie przyspieszaj”. Nasza postawa powinna przypominać opór, jaki stawilibyście osobie, która siłą, ciągnąc was za ręce, chce was gdzieś zaprowadzić. Gdzieś, gdzie dobrowolnie nigdy nie poszlibyście. Taki opór stawiany ciałem „informuje” konia: „nie przyspieszaj, gdy poczujesz sygnał dawany bacikiem”. Tym ostatnim, poprzez sygnały przypominające podszczypywanie, egzekwujemy od podopiecznego „schowanie” i „rozluźnienie” boku.



Podczas jazdy wierzchem, łydka jeźdźca dająca sygnały przypominające pukanie do drzwi, nie powinna przestać działać póki nie poczujecie, że nagle zrobiło się pod waszą nogą dużo więcej miejsca niż przed chwilą. Dopóki nie poczujecie, że wypukły przed chwilą bok konia zrobił się „płaski”, że możecie bez problemu naciągnąć całą swoją nogę mocniej w dół. Opuszczona noga „pociągnie” za sobą biodra, które „rozsiądą się” w siodle równomiernie. Naciągnięte nogi jeźdźca powinny być, jak „betonowe” słupy wkopane głęboko w ziemie (zob. PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA), by próbujący ponownie wybrzuszyć się bok konia napotkał nienaruszalną przeszkodę, by nie zdołał ponownie podnieść waszej nogi w górę. Pamiętajcie jednak, że stabilność waszych nóg ma być efektem wyraźnego i mocnego opierania się w strzemionach, równomiernego rozkładania na nie waszego ciężaru, pionowego naciągani puślisk (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE), a nie usztywnienia mięśni i stawów waszych dolnych kończyn. Łydki człowieka podczas jazdy konnej powinny nieustannie pracować, „prowadząc” wierzchowca i „przypominając” mu o prawidłowym ustawieniu jego ciała. Żeby jednak podopieczny prawidłowo zareagował na pracę waszych nóg, nie może zwiększyć tempa w odpowiedzi na pukanie łydek. Dlatego, przyjmując „hamującą” postawę ciała (zob. CIĘŻKA OPONA, WODZE Z WYOBRAŹNI) uprzedźcie konia: „uwaga będę tobie dawał intensywne sygnały, po których nie powinieneś się rozpędzać”. Nieodzowna jest również praca wodzami nad rozluźnieniem końskiej szyi (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI, PLUSZOWY KOŃ), szczególnie po stronie rozpychającego się jego boku.



PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA


Człowiek ma tendencje do kurczenia się i „zamykania ciała”, gdy siedzi na koniu. Jest to odruch bezwarunkowy wywołany obawą przed upadkiem z wierzchowca, próbą utrzymania się w siodle, utrzymania „równowagi”. Jeźdźcy kurczą się odruchowo, gdy zwierzę samowolnie przyspieszy, gwałtownie zwolni, odskoczy w bok. „Przykurcz” tułowia i kończyn wywołuje u jeźdźca również praca swoim ciałem i dawanie zwierzęciu sygnałów: próba wypychania go biodrami, działanie wodzami, pukanie łydkami. Efekt przykurczu spotęgowany jest często zbyt dużą siłą wkładaną w dawanie tych sygnałów. Człowiek „zamyka” wówczas ramiona, skierowując je do przodu i zbliżając je do siebie. Kurczy żołądek. Takie kurczenie kojarzy mi się ze zgniataniem w dłoni, w kulkę kartki papieru. Adept sztuki jeździeckiej powinien nieustannie kontrolować swoją „kartkę”, rozciągać i rozprostowywać ją, jak na filmie puszczonym od tyłu. 

Człowiek jeżdżący na koniu bardzo często zaciska pachy i kurczowo trzyma ręce przy sobie, jak zaborcza matka trzymająca swoje pociechy bardzo blisko siebie. Nie pozwala im „ona” oddalić się od siebie i swobodnie „pohasać” w obawie przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem. Ręce jeźdźca powinny być „oddane”. Poczynając od ramion i pach, wysunięte do przodu, z lekko zgiętymi łokciami. Układ rąk powinien być trochę taki, jakbyście podczas pracy z koniem równocześnie chcieli objąć siedzącą przed wami na siodle osobę, chroniąc ją przed upadkiem. Dając oparcie takim rękom, człowiek powinien siedzieć głęboko i stabilnie w siodle, z ciałem dającym nienaruszalne oparcie takiemu ewentualnemu współpasażerowi. 

Gdyby tułów jeźdźca przyrównać do akordeonu, ale ustawionego w pionie, to powinien on podczas siedzenia w siodle być w fazie maksymalnego rozciągnięcia. U wielu jeźdźców „miech harmonii” jest bardzo ściśnięty. Podczas dawania sygnałów, czy to rękoma, czy łydkami, czy biodrami lub mięśniami tułowia, miech akordeonu należy nieustannie i maksymalnie rozciągać, unikając przy tym odchylania go do tyłu, pochylania do przodu, czy odchylania na boki. Gdyby ktoś chwycił was za kępkę włosów na czubku głowy i boleśnie ciągnął, to żeby zminimalizować ból „ciągnęlibyście” maksymalnie ciało w górę. Tak musicie naciągać je również w siodle, rozciągając mięśnie pleców i brzucha, zostawiając jednak luźno opuszczone ramiona. Zachowujcie się na koniu tak, jakbyście chcieli pochwalić się swoimi szerokimi plecami i szeroką, „otwartą” klatką piersiową. Jakbyście chcieli, by były szersze niż są w rzeczywistości. Musi jednak towarzyszyć temu rozluźnienie ciała. 

Nie wstrzymujcie oddechu, musi on być miarowy, spokojny i wyobraźcie sobie, że wciągane powietrze dochodzi aż do waszych stóp. „Przygotujcie” ciało do tego, by wciągane powietrze mogło „dotrzeć” do każdego jego zakątka. Stwórzcie tam przestrzeń. Myślę, że każdy kojarzy, jak wygląda hermetyczne zamknięta paczka kawy sypanej. Jest twarda jak kamień. Wasze spięte ciało jest jak ta paczka kawy. Po otwarciu takiej paczki, po wpuszczeniu do niej powietrza, robi się ona miękka i puszysta. „Otwórzcie” wasze spięte ciała, a luźnej, sypkiej kawie „pozwólcie” opaść w dół, w kierunku waszych stóp. Nie zapominajcie jednak, że kawa ta cały czas musi być w dość ścisłym i stabilnym opakowaniu. 

Rozluźnione, ale „obciążone kawą” nogi powinny być stabilne jak pnie drzew, „zgięte w stawie skokowym i kolanie”, ale w całości pionowo wyrastające z ziemi. Każde z tych drzew musi być solidnie ukorzenione, by przy odchyleniu od pionu „korony”, utrzymać całą „roślinę” w równowadze. Każde podciąganie nogi w górę, gdy przestajecie czuć oparcie w strzemieniu, każda „ucieczka” stopy i łydki do przodu jest, jak wyrywanie korzeni. Musicie wówczas ponownie „wbić pionowo pień drzewa w ziemię i „wypuścić nowe korzenie”. Warunkiem takiego stabilnego ułożenia nogi jest utrzymanie w poziomie waszych stóp. Powinny one pomagać „pracować” nad naszą pionową postawą oparte o strzemiona tak, jak gdyby owe strzemiona były długim i szerokim podłożem, a nie wąskim kawałkiem metalu dającym oparcie tylko „poduszkom” pod palcami stóp. Na dużym stabilnym podłożu każdy człowiek chcąc utrzymać równowagę, oparłby stopy pełną ich powierzchnią. Nie stawałby na palcach, nie cisnąłby pięty w dół, ani nie stawałby na wewnętrznej czy zewnętrznej ich krawędzi nawet wówczas, gdy musiałby stanąć w rozkroku.



wtorek, 29 kwietnia 2014

RUCH W BOK KONIA-USTAWIENIE Z ZIEMI


W wielu moich postach wspominałam o konieczności prawidłowego ustawienia, podczas pracy, końskich łopatek (zob. "RUCH" KOŃSKIEJ SZYI A USTAWIENIE ŁOPATEK). Ułożenie szyi konia jest „wskaźnikiem” (w dużym uproszczeniu) prawidłowego albo nieprawidłowego ustawienia jego łopatek. Przy rozluźnionej szyi, ustawionej tak, że nos konia widziany od przodu pokrywa się idealnie ze środkiem klatki piersiowej zwierzęcia, łopatki będą z dużym prawdopodobieństwem ustawione poprawnie. Gdy „rozpycha się” wewnętrzna łopatka, szyja podopiecznego będzie odwrócona na zewnątrz i usztywniona, a całe jego ciało będzie „ścinało” i zacieśniało łuk (zob. "CHOWANIE WEWNĘTRZNEJ ŁOPATKI KONIA"-ścinanie łuku na lonży).  Samowolnie zgięta do środka szyja konia, będzie „odzwierciedleniem” „rozpychającej się” zewnętrznej łopatki (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). 

Kiedy uczycie podopiecznego ruchu w bok, musicie mieć na uwadze między innymi właśnie prawidłowe ustawienie jego łopatek. Ucząc konia tego ruchu z ziemi, ustawiamy się przodem do niego i idziemy tyłem stawiając długie kroki. W jednej ręce trzymamy wodze, w drugiej ujeżdżeniowy bacik, którym pukając zwierzę w bok ciała prosimy o przesunięcie się w bok. Żaden koń nie wykona tego ćwiczenia idealnie już za pierwszym razem. Podczas pierwszych prób zwierzę ustawi się wypychając zewnętrzną łopatkę przesadnie w kierunku ruchu (jeżeli prosimy o przejście na prawo, to będzie to prawa łopatka), oraz zginając szyję i tylną cześć ciała w przeciwną stronę. Koń taki będzie również napierał mocno na wędzidło, chcąc na sygnał z bacika „wyrwać się” do przodu, co dałoby mu szansę uniknięcia konieczności wykonania „przeplatanki kończynami”. Im silniej będziecie chcieli wierzchowca „zatrzymać”, tym bardziej spotęgujecie efekt rozpychającej się łopatki. Dlatego priorytetem przy tej „zabawie” jest nauczenie podopiecznego, by nie „walczył” z nami poprzez wodze, wykorzystując do tego masę swojego ciała. Tym samym bacikiem, którym prosicie zwierzę o ruch w bok, musicie namówić konia, pukając go z przodu w pierś, by nie napierał na was. Sygnały dajemy naprzemiennie, wzmacniając te drugie krótkimi szarpnięciami za wodze. Po takim „przeszkoleniu”, postawa konia na pewno zmieni się na lepsze. Najważniejsze jest jednak to, że przy wierzchowcu nienapierającym już na wędzidło i odchodzącym, bez oporu od sygnału dawanego bacikiem, mamy szansę na bardzo dokładną korektę ustawienia końskiego zadu i łopatek. 

Przede wszystkim bacik, którym egzekwujemy ruch konia w bok, powinien wskazywać zad konia. Musicie „uświadomić” zwierzęciu, że ta „prośba skierowana” jest głównie do tej właśnie części ciała. Pukając dodatkowo w zadek podopiecznego, w momencie gdy podnosi on zewnętrzną tylna nogę (jeżeli człowiek idzie z lewej strony konia, to gdy podnosi on prawą nogę), namawiamy go do zrobienia nią szerokiego i wydajnego kroku w bok. Do schowania rozpychającej się łopatki namawiamy konia również bacikiem, pukając w nią. Trochę tak, jakbyśmy prosili, by przesuwała się w bok nieco wolniej. I znowu sygnały te są naprzemienne. Tym razem przy tym drugim sygnale pomagamy lekko szarpiąc tylko zewnętrzna wodzę (od strony rozpychającej się łopatki), dzięki czemu namówimy zwierzę do rozluźnienia zewnętrznej strony szyi. Napięcie to, a co za tym idzie uwieszanie się zwierzęcia na tej stronie wędzidła, jest oczywiście efektem źle ustawionej szyi i „uciekającej” łopatki. Rozluźnienie szyi pomoże podopiecznemu w skorygowaniu błędu. Tak „prowadzony” w bok (z ziemi) przez was koń wykonuje świetne ćwiczenie uczące prawidłowego ustawienia łopatek, a ta umiejętność pozwoli mu prawidłowo zrobić ustępowanie od łydki już z jeźdźcem na grzbiecie.


Używając tych samych pomocy i sygnałów, możemy z ziemi „poprosić” konia o zrobienie zwrotu na przodzie. Musicie jednak pamiętać, że ideą zwrotu wierzchowca na przodzie, albo na zadzie, jest to, by nieustannie maszerowały wszystkie cztery nogi. Nawet ta, która jest osią obrotu musi być przez konia podnoszona i stawiana w tym samym miejscu. Jest to bardzo trudne zadanie, więc na pewno nie będzie błędem, gdy noga-oś, która „drepcze”, „narysuje” niewielkie koło. Żeby zwierzę nie okręciło się na tej nodze i nie zostawiło jej opartej na ziemi podczas tego ćwiczenia, nie możecie rozpoczynać jego wykonania z pozycji „stój”. Maszerując z podopiecznym jak do ćwiczenia „ruch w bok”, namawiajcie konia do zmniejszania tempa, przy intensywnym podganianiu zadu. Najważniejsze, by koń pukany bacikiem w klatkę piersiowa i zewnętrzną łopatkę, zrozumiał waszą sugestię i żeby ograniczył do minimum ruch przednich nóg w bok i do przodu. A sygnały dawane bacikiem w bok konia uwydatniły przeplatane kroki jego tylnych nóg.



piątek, 25 kwietnia 2014

PLUSZOWY KOŃ


Obserwując niedawno pewnego jeźdźca jeżdżącego na swoim wierzchowcu, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to człowiek niesie cały ciężar zwierzęcia (mimo, że na nim siedzi), a nie odwrotnie. Jeździec próbował na siłę utrzymać szyję zwierzęcia zgiętą w dół. Próbował na swoich rękach utrzymać ciężar jego głowy, szyi i całego przodu. Jeździec z dużym wysiłkiem pchał wierzchowca do przodu swoimi biodrami, wciskając przy tym pośladki mocno w siodło. Taka praca ciałem potęgowała wrażenie nadmiernego obciążenia człowieka. Żeby ułatwić sobie dźwiganie, jeździec „chował” dłonie między uda i pracował rękoma blisko własnego krocza. W całym ich wspólnym ruchu nie było lekkości, nie było samoniesienia się zwierzęcia, brakowało subtelności w przekazywaniu sygnałów przez człowieka. Kiedy całość stawała się zbyt ciężka dla „kierowcy” i „pojazd” mimo ostróg ciężko było pchnąć do przodu, jeździec stosował „reprymendę” wobec wierzchowca. Koń z całej siły miał zaciągane wodze i wciskane wędzidło w pysk tak, by poczuł dotkliwy ból. Dopełnieniem kary było zmuszenie zwierzęcia do cofnięcia się o parę kroków z otwartym od bólu pyskiem. Wyglądało to, jak syzyfowa praca, gdyż sztywny „kamienny” koń prawie natychmiast powracał do poprzedniej pozycji.


Pracując z koniem człowiek powinien „doprowadzić” jego mięśnie do takiego stanu, by przypominały miękką gąbkę. Rozluźniony koń będzie poruszał się z duża lekkością i będzie swobodnie niósł własne „cielsko” jak i ciało jeźdźca. Będzie sprawiał wrażenie, że idzie z własnej woli, nie pchany żadną siłą z zewnątrz. Będzie miał ruch energiczny, ale spokojny, nie będzie sprawiał wrażenia, że przed czymś ucieka, albo coś goni. Na rozluźnionym koniu jeździec może dawać bardzo subtelne i niewidoczne dla innych sygnały, bo „pluszowy koń” współpracuje z opiekunem. Zacznijcie od tego, by rozluźnić mięśnie końskiej szyi tak, żeby mieć wrażenie, iż macie przed sobą właśnie pluszowego wierzchowca. „Zabawka” taka, musi być na tyle „blisko jeźdźca”, by miał on wrażenie, że w każdej chwili może puścić wodze, przytulić „pluszaka”, a w ruchu konia nic się nie zmieni. Wierzchowiec utrzyma to samo tempo, równy rytm chodu i nie zmieni trasy marszu. „Pluszowa szyja”, podczas pracy konia na lonży czy podczas jazdy, jest gwarancją tego, że jej zgięcie na boki, opuszczenie, albo podniesienie „nie pociągnie” za sobą reszty końskiego ciała. Nie zmieni jego ułożenia, nie zaburzy równowagi. Zasada ta musi obowiązywać, gdy poprosimy zwierzę o jakiś ruch szyją, jak i wówczas, gdy wierzchowiec samowolnie będzie rozglądał się na boki. O sygnałach rozluźniających szyję konia pisałam już nieraz (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI). Najważniejsze w nich jest to, by zwierzę zrozumiało, że „nie rozmawiamy” w tym momencie z jego pyskiem, tylko z szyją. Pomoce na wierzchowcu zawsze są zewnętrzne i wewnętrzne. Na łukach jest oczywistym, które są które. Na prostych zewnętrznymi pomocami są te z ostatniego, przebytego łuku. Jeżeli ostatni zakręt pokonywaliśmy w prawa stronę, to lewe pomoce są prowadzącymi zwierzę, aż do kolejnego łuku. Czyli lewa wodza będzie tą „dbającą” o prostą szyję, o to by skierować wzrok konia na wprost przed siebie i o to, by lewa łopatka podopiecznego nie rozpychała się na lewą stronę. Zadanie „rozluźnienia” szyi konia „przypada” wewnętrznej wodzy, a w opisanym przypadku będzie to prawa wodza. Szarpnięciami wodzą zachęcamy konia, by rozluźnił szyję na tyle, by swobodnie mógł ją zgiąć. Pracujemy otwartą ręką, jak w geście zapraszającym do wejścia. Gdy zwierzę nie rozumie sygnału, trzeba czasami go wzmocnić i zrobić przesadnym, by podopieczny „załapał o co nam chodzi”. Zginamy wówczas jego szyję na tyle mocno, by wierzchowiec spojrzał na moment w bok. Musi to przypominać naciąganie i puszczanie cięciwy łuku. Czyli po zgięciu i puszczeniu sygnału szyja powinna wrócić do pierwotnej, wyprostowanej pozycji. Żeby jednak tak się stało zewnętrzna wodza musi pozostać przytrzymana, nie wolno więc jeźdźcowi podążyć zewnętrzną ręką za ruchem końskiej szyi. Ważną funkcję przy tej „zabawie” pełni wewnętrzna łydka jeźdźca, która pukaniem informuje, by końskie ciało ciągle maszerowało po tym samym torze. Oczywiście jeżeli jest taka potrzeba podczas jazdy, to rozluźnijcie zewnętrzną stronę szyi konia. Taki wypracowany „luz szyi”, rozchodzi się po całym ciele „pojazdu” jak kręgi na wodzie. Rozluźnienie dociera do każdego „zakątka” końskiego ciała i ułatwia zwierzęciu wykonanie naszego polecenia. Rozluźnione boki konia chętnie „wejdą w dialog” z naszymi łydkami, zamiast im się „przeciwstawiać i napierać na nie” (zob. PUKANIE DO DRZWI). Od „pluszowego” wierzchowca dużo łatwiej wyegzekwować prawidłową „odpowiedź” na sygnały zwalniające (zob. REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE, BEZ UŻYCIA HAMUJĄCYCH WODZY), niż od „drewnianego”. Najtrudniej namówić zwierzę do utrzymania rozluźnionej szyi podczas przejść z jednego chodu do drugiego. Chcąc wyegzekwować od podopiecznego utrzymanie „luzu” podczas ich wykonywania, musicie zadbać, by jego chód był zawsze energiczny (z „silnikiem” z tyłu ciała) (zob. KOŃ MUSI MASZEROWAĆ) i by wykazywał on wyraźną chęć do pójścia do przodu (zob. CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...