niedziela, 14 października 2018

KŁUS ĆWICZEBNY


Kłus ćwiczebny to „zmora” jeździectwa. I wcale nie mam na myśli tego, że to zmora uczących się jeźdźców. Nie - kłus ćwiczebny to koszmar dla koni. A to dlatego, że jazda kłusem ćwiczebnym jest najczęściej bezmyślnym „klepaniem tyłkiem” przez jeźdźca w grzbiet zwierzęcia. Im bardziej adept sztuki jeździeckiej odbija się sztywno ciałem w siodle, tym dłużej ćwiczy to wysiadywanie w siodle. Konie szkółkowe otrzymują od losu wielokrotną dawkę „oklepywania”. To „klepanie” jest teoretycznie konieczne do wyćwiczenia siedzenia w siodle na koniu idącym kłusem. Instruktorzy i trenerzy każą z uporem maniaka męczyć wierzchowce, bo jeźdźcy muszą wyjeździć swoje „godziny”. Szkoleniowcy nie widzą innego sposobu nauczenia się sztuki siedzenia z przyklejonymi pośladkami do siodła. Jeźdźcy ćwiczą owe siedzenie czasami przez całe treningi – ćwiczą w siodle ze strzemionami, bez strzemion i na oklep. I ćwiczą tylko to siedzenie, ćwiczą nie spadanie z konia w kłusie, ćwiczą przyklejanie pośladków do siodła – nie ma w tej nauce miejsca na działanie pomocami, które pozwolą na „konwersację” z koniem. Nie ma w tej nauce mowy o tym, że wierzchowiec rozluźniony, wierzchowiec, który pręży grzbiet, jest zwierzęciem przygotowanym do niesienia uczącego się jeźdźca. Nie ma w tej nauce mowy o tym, jak adept sztuki jeździeckiej ma połączyć naukę wysiadywania kłusa z nauką tego, jak przygotować zwierzę do niesienia uczącego się człowieka.

Wyjeżdżanie godzin w kłusie ćwiczebnym jest też świetną receptą na brak pomysłu instruktora na prowadzenie treningu. Wystarczy zadać uczniom 20 kółek w kłusie ćwiczebnym i już instruktor ma dobre pół godziny czasu na pogaduszki w Messenger. Nikt nie bierze pod uwagę, że to jest także pół godziny tortur dla zwierzęcia.

Przy takiej „nauce” tworzy się „błędne koło”. Im bardziej jeździec odbija się od siodła i grzbietu konia, im bardziej podskakuje nie mogąc „przykleić” pośladków do siedziska, tym bardziej koń usztywnia grzbiet i robi go wklęsłym. A im bardziej wierzchowiec ma sztywny grzbiet, tym trudniej jeźdźcowi zgrać się z ruchem konia bez odrywania pośladków od siodła. Zresztą dokładnie to samo tyczy się galopu w pełnym siadzie. Ucząc się więc pełnego siadu w tych dwóch chodach, jeździec musi równocześnie uczyć się pracować dosiadem, łydkami i rękami, by móc „rozmawiać” z koniem. Ucząc się pełnego siadu, jeździec musi równocześnie umieć poprosić konia o „przygotowanie” grzbietu do niesienia siedzącego jeźdźca.

Jak już wspomniałam, większość jeźdźców uczy się tylko siedzenia na koniu, siedzenia bez zwracania uwagi na warunki fizyczne ciała wierzchowca. W związku z tym pomysły na utrzymanie się w siodle na sztywnym koniu, którego wklęsły i sztywny grzbiet nie pozwala na wygodne siedzenie, są przeróżne. Jednak obojętnie jaki to jest pomysł, mało który z tych siedzących jeźdźców jest w stanie ruszyć jakąkolwiek z części swojego ciała. Mało który z jeźdźców jest w stanie rozluźnić swoje mięśnie. Pomysły na siedzenie w siodle zaczynają od siłowego zaciskania i trzymania się kolanami siodła, poprzez podtrzymywanie się na zaciągniętych wodzach, aż po siłowo wciskające się w siodło pośladki. Żeby wysiedzieć w siodle, jeźdźcy siłowo pchają swojego wierzchowca i przesadnie odchylają się. Kiedyś na czempionatach widziałam jeźdźca, który plecami opierał się prawie o tylny łęk siodła – i wcale nie wyolbrzymiam. Nie wiem jak on prowadził konia w takiej pozycji.

Problem z prawidłowym siedzeniem w siodle (pełnym siedzeniem w siodle) zaczyna się od złego założenia co do miejsca w naszym ciele, które ma amortyzować ruch konia. Większość z jeźdźców zakłada, że to rola bioder, miednicy i lędźwiowo – krzyżowego odcinka pleców. Jeźdźcy machają biodrami, jakby pośladkami wycierali siedzisko siodła. Spiętymi i pchającymi biodrami prowokują wierzchowca do „spłaszczania” ruchu, bo łatwiej taki wysiedzieć. Ruch konia powinien być jednak sprężysty i wyraźnie wybijający w górę, a amortyzować powinny go wszystkie stawy naszych nóg. Żebyście uświadomili sobie o czym mówię wyobraźcie sobie, że powozicie wozem drabiniastym, jadącym polną drogą pełną dziur i wystających korzeni. Jedziecie, stojąc na ugiętych nogach i amortyzujecie nogami kołyszący ruch pojazdu. W dłoniach trzymacie wodze ciągnącego konia ale nie możecie na nich się uwiesić żeby utrzymać równowagę. Jadąc wierzchem, waszym wozem drabiniastym są strzemiona i na nich powinniście oprzeć i utrzymać swoją równowagę. Na grzbiecie konia jest łatwiej niż na wozie, bo pod pośladkami macie siedzisko, na którym możecie przycupnąć ale absolutnie nie wolno tam przenieść ciężaru ciała i amortyzacji ruchu konia. Wracając do porównania z wozem - to taką podpórką, porównywalną do grzbietu końskiego, byłoby siodełko rowerowe z długą sztycą, wyciągnięte z ramy roweru i oparte ale nie przytwierdzone do podłogi wozu. Muszę jednak zaznaczyć, że ta sztyca powinna być ustawiona w pionie i tuż pod waszym krokiem a nie pod kątem, żeby wygodnie oprzeć pośladki. Gdybyście przycupnęli okrakiem na takim siodełku, nie odważylibyście się rozsiąść się na nim wygodnie jak na stabilnym krześle. Wasze pośladki znalazłyby podparcie ale rolę amortyzującą ruch wozu zostawilibyście swoim nogom.

Kolejną ważną kwestią przy prawidłowej pracy w kłusie ćwiczebnym jest prosta postawa i równowaga jeźdźca. Tak wiem, postów o dosiadzie jeźdźca w równowadze napisałam już niezliczoną ilość. Jednak uważam, że nigdy nie będzie ich dosyć. O dosiadzie można mówić w nieskończoność, tak jak w nieskończoność człowiek powinien nad dosiadem pracować. Zatem – kojarzycie instrukcję, którą znajdziecie w prawie każdej książce o jeździe konnej – instrukcję o linii prostej od ramienia do stopy, wzdłuż której jeździec powinien trzymać postawę ciała? Instrukcja ta niestety nie zawiera informacji na temat tego, jak powinny być ułożone kolana jeźdźca. W związku z tym można mieć kolana podciągnięte pod samą „brodę” i zaciśnięte pachwiny, a łydki cofnąć na tyle daleko, by stopami zmieścić się w owej linii. A układ kolan w dosiadzie na końskim grzbiecie jest bardzo ważny – wręcz kluczowy.





Wyobraźcie sobie, że ta słynna linia od ramion do stóp, to boczna krawędź płaszczyzny „przecinająca” wasze ciało. Przy utrzymanej równowadze ciała, płaszczyzna ta będzie „ustawiona” w idealnym pionie. Gdy człowiek stoi na ziemi na prostych nogach, sprawa jest oczywista. Podczas siedzenia w siodle proponuję, żebyście wyobrazili sobie dwie płaszczyzny. Te płaszczyzny będą składały się na waszą równowagę. Pierwsza płaszczyzna, dłuższa płaszczyzna, to ta już wam znana. Jej dolną krawędź oprzyjcie w wyobraźni na strzemionach. Drugą poprowadźcie w wyobraźni od ramion do kolan i jej dolną krawędź oprzyjcie o poziomą powierzchnię – powierzchnię równoległą do powierzchni ziemi. Innym słowem, na waszą równowagę niech składają się dwie płaszczyzny tworzące piramidę – piramidę o bardzo wąskim czubku. W takiej pozycji wasze stawy kolanowe będą mogły pracować i amortyzować ruch wierzchowca. W takiej pozycji niczego nie będziecie musieli się trzymać, żeby utrzymać równowagę i będziecie mogli nauczyć się swobodnie dawać sygnały torsem, łydkami i rękami.

Kolejna rzecz konieczna przy pełnym siadzie w siodle to głębokie, lekkie i miękkie siedzenie. Mimo tego, że jak wcześniej napisałam, na siedzisku tylko przysiadacie mimo tego, że przysiadając nie zdejmujecie ciężaru swojego ciała z nóg opartych na strzemionach to musicie siedzieć tak, żeby czuć, że grzbiet wierzchowca szczelnie wypełnia przestrzeń między waszymi udami i krokiem. W odciążającym i miękkim siedzeniu nie chodzi o to, żebyście tworzyli jakąś, choćby niewielką, przestrzeń między waszym krokiem a siodłem. Nie chodzi o to, żeby wspinać się nad siodło, by być lekkim. Wasze krocze powinno być szeroko otwarte, uda luźno zwisające ze stawów biodrowych. Pośladki muszą być rozluźnione a odbyt otwarty. I to nie jest żart, to bardzo pomaga w rozluźnieniu całego „biodrowego obszaru”.


Jak dojść do takiego siedzenia w siodle podczas kłusa i galopu? Jak nad tym pracować? Najlepszym ćwiczeniem jest jazda na stojąco. I nie mówię o pół – siadzie. Chodzi o to, żeby wspiąć się nad siodło na lekko ugiętych kolanach i stopami oprzeć się na strzemionach jak na stabilnym podłożu. Musicie stać na tym podłożu w rozkroku, bez używania nóg do chwytania się siodła i konia. Musicie stać wyprostowani jak na tym drabiniastym wozie, na razie bez podpórki z siodełka rowerowego. W tej jeździe na stojąco nie chodzi jednak tylko o utrzymanie równowagi – chodzi o to, żeby nauczyć się w takiej pozycji pracować łydkami, wodzami i ciałem. Żeby przy tej pracy, przy zmianach tempa konia i jego chodów, nie tracić równowagi i nie podtrzymywać jej na wodzach.


Kolejne ćwiczenie to anglezowanie na trzy albo pięć – jeden krok w siodle trzy albo pięć nad siodłem. To ćwiczenie ma nauczyć przysiadać na „siodełku” bez utraty pozycji opartej na nogach. Tak, jak w poprzednim ćwiczeniu, jeździec powinien nauczyć się pracować pomocami przy takim anglezowaniu i nie tracić równowagi.


Następne ćwiczenie to krótkie kłusy z nastawieniem na dokładną pracę przed kłusem i po przejściu do stępa. Chodzi o to, żeby poprosić konia o zakłusowanie - ale do ostatniego kroku stępa namawiać go do ruszenia od zadnich kończyn, z rozluźnionym przodem i w bardzo wolnym tempie. Tak zainicjowany kłus, jeździec powinien wysiedzieć w siodle. Ale należy nastawić się na to, by kłus był krótki. Podczas krótkiego kłusa, rozluźnienie i zaangażowanie zadu konia nie „uciekną” spod kontroli jeźdźca. Jednym słowem, jeździec powinien poprosić o przejście do stępa zanim koń się usztywni i przerzuci ciężar na przód ciała. Po przejściu najlepiej od razu zacząć pracę nad kolejnym zakłusowaniem.


Wszystkie te ćwiczenia mają pomóc jeźdźcowi zdobyć umiejętność zgrania pełnego siedzenia w siodle z prawidłowym, fizycznym przygotowaniem wierzchowca do niesienia jeźdźca. Dla dobra i zdrowia zwierzęcia, praca nad pełnym siedzeniem powinna być ściśle związana z pracą nad zrównoważeniem ciała konia, pracą nad zaangażowaniem zadu konia i wypracowania prężenia grzbietu. Powinna być ściśle związana z pracą nad rozluźnieniem mięśni konia i uelastycznienia jego stawów.



Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.






środa, 3 października 2018

PYTANIE O CHODY DODANE I OBAWA PRZED ODPOWIEDZIĄ



Znalazłam post z pytaniem o chody dodane...sami przeczytajcie:

„Macie może pomysł na lepsze oparcie nogi w galopie ? Niestety zadzieram piętę do góry, szczególnie przy dodaniach w galopie. W kłusie pośrednim ćwiczebnym odchylam się również mocno do tyłu. Może ktoś ma jakieś fajne ćwiczenia na zniwelowanie problemu?”

Zdziwiona faktem, że nie jest to kolejne pytanie o polecany kask, derkę czy kantar albo prośba o pomysły na sesję zdjęciową – zabrałam się za pisanie odpowiedzi. Tak na marginesie – jeżeli ktoś chce porobić sobie zdjęcia z koniem, to idzie i robi. Jest naturalny i cieszy się z bycia na łonie przyrody w miłym towarzystwie i z tego, że wychodzą ładne zdjęcia. Ja znam właśnie takich miłośników fotografowania- nie potrzebują roztrząsania tematu. Ale wracając do przerwanego wątku - mam wrażenie, że 99% jeźdźców już wszystko wie na temat pracy z koniem. Tego, jak go rozumieć i jak w zrozumiały dla niego sposób dawać polecenia - oni nie wiedzą tylko jaki kask jest dobry, która z kolekcji – czaprak, owijki, nauszniki – jest na topie i jak zrobić „dzióbek” do zdjęcia z koniem. Jak już wspomniałam, napisałam więc odpowiedź. Oto ona.

Brak oparcia nogi w strzemieniu i zadzieranie pięty jest efektem nieprawidłowego ułożenia całej nogi. Jest efektem zamykania pachwin, blokowania ruchu stawów kolanowych i skokowych. Kurczysz się „zamykając” pachwiny. „Zamykając” pachwiny podciągasz kolana w górę. Jeżeli trzymasz się siodła kolanami, to taki ruch potęguje ich podciąganie. Za podciągniętymi kolanami idą w górę pięty. Poprawianie dosiadu zacznij od rozluźnienia i „otwarcia” pachwin. „Zwieś” luźno uda. Obniż ułożenie kolan – pozycja podobna do klękania, a nie siedzenia na krześle. Nie utrzymuj równowagi trzymając się i ściskając kolanami i udami siodła. Siedź w siodle głęboko, nie wspinaj się na palce podczas opierania stóp na strzemionach.

Autorka pytania odpowiedziała:

„Olga dziękuję :) Kolanami staram się nie trzymać, w chodach roboczych jest wszystko super a przy dodaniach nie potrafię się rozluźnić. Nie potrafię wysiedzieć szczególnie przy dodaniach w kłusie. Jak się odchylam to wysiedzę każdy kłus ale wygląda to paskudnie... A w galopie właśnie podciągam nogi i tu faktycznie, najprawdopodobniej wina jest w kolanach. Olga masz może jakieś ćwiczenia na ogarnięcie tego ? W teorii niby wiem co i jak a nie potrafię tego przełożyć na trening?

Zachęcona odpowiedzią autorki pytania napisałam kolejną swoją odpowiedź.

Trudno tu mówić o jakichś konkretnych ćwiczeniach tym bardziej, że „swój udział” w Twoich błędach ma Twój wierzchowiec. Za to jego błędy wynikają z niedociągnięć Twojej pracy. Chodzi mi dokładnie o to, że podczas chodów dodanych Twój koń prawdopodobnie za bardzo się rozciąga, usztywnia grzbiet i przeciąża przód. Ty, czując podświadomie jego twardy i sztywny grzbiet, reagujesz też usztywnieniem i kurczeniem ciała. Mając sztywne ciało, nie możesz popracować z koniem nad zniwelowanie jego błędów – i to jest to błędne koło. Mogę podpowiedzieć jak pracować ale to raczej będą ćwiczenia dla Ciebie i konia, przygotowujące do lepszych chodów dodanych a nie ćwiczenia tylko poprawiające Twój dosiad.

Następnych odpowiedzi już nie skopiowałam ale autorka pytania zapewniła mnie, że chętnie poczyta to co mam do powiedzenia, chociaż koń jest dobrze „zrobiony” i nie tylko ona na nim jeździ. Odpisałam, że chętnie podzielę się wiedzą, tylko potrzebuję trochę czasu na napisanie tego, co chciałabym przekazać – i zaczęłam pisać.

Muszę zacząć od wyjaśnienia tego, czym są chody dodane. Wbrew pozorom, to nie są „chody przyspieszane”. Owszem, koń porusza się szybciej do przodu ale dlatego, że zwolnił rytm w jakim stawia kroki tylnymi nogami, za to uwydatnił ten krok i zrobił go bardziej obszernym w przód i w górę. Żebyś zrozumiała o co mi chodzi, to przebiegnij się kawałek truchtem i po jakimś czasie przyśpiesz bieg – to nie jest „bieg dodany”. Wróć do truchtu i po jakimś czasie zacznij biec długimi susami, podnosząc przy tym wysoko kolana. Tak, jakbyś przeskakiwała przez szeroko rozłożone cavaletti. Przy takim kroku stawianym zadnimi nogami, koń biegnie chodem dodanym.

Przy ruchu dodanym powinnaś poczuć, że Twoje biodra podążające za ruchem konia zwalniają ruch, który staje się długim, posuwistym i obszernym. Jednak obszernym nie tylko w przód i w tył. Powinnaś czuć go bardziej w górę i dół. Podobne uczucie osiągnąłby człowiek siedząc na szczycie wysokiej fali - fali wysokiej ale „leniwej”. Płynęłabyś z nią w przód ale wyraźnie unosząc się i opadając. Przy przyspieszającym koniu (nie takim który dodaje), żeby nadążyć za ruchem jego grzbietu, odchylasz się do tyłu, a żeby zostać „przyklejonym” do siodła, przykurczasz pachwiny i nogi.

Jak możesz poćwiczyć z koniem? Po pierwsze - podczas przejścia ze stępa do kłusa namów konia, żeby dwa pierwsze kroki w kłusie zrobił tylko zadnimi nogami. Przez te dwa kroki, przednie kończyny muszą nadal kroczyć w stępie – to ćwiczenie uczy konia angażowania zadu do bardziej energicznej i sprężystej pracy. Uczy zaangażowania jakie jest niezbędne przy chodach dodanych. Zaś jeździec, podczas tego ćwiczenia, uczy się jak namawiać „zad” zwierzęcia do wydajniejszej pracy. Do wykonania ćwiczenia musisz zaangażować swoje ciało, które musi informować zwierzę jak powinno wyregulować tempo. Inaczej mówiąc, musisz przytrzymać dosiadem przód konia po to, żeby przednie kończyny „nie pociągnęły” konia do kłusa. Trzymając przód, namawiasz pukającymi łydkami zadnie kończyny podopiecznego do zakłusowania. Ideałem byłoby, gdybyś równocześnie przy pomocy wodzy, egzekwowała od konia rozluźnianie mięśni szyi i przodu jego ciała. Prosząc konia o przejście do galopu, namawiasz na zrobienie jednej fouli zadnią kończyną zanim „dołączą” nogi przednie.

Po drugie - naucz konia kłusować na granicy przejścia do stępa. Cel ćwiczenia jest taki sam jak przy pierwszym ćwiczeniu. Jadąc kłusem, namawiaj konia dosiadem do przejścia do stępa, a pracując łydkami, namawiaj do podtrzymania tego chodu. Dajesz jakby sprzeczne sygnały – tylko pozornie sprzeczne, bo tak skonfigurowana informacja uczy konia efektywnie pracować zadem. Efektem pracy powinien być bardzo wolny kłus ale lekki i sprężysty. Tak jak w poprzednim ćwiczeniu, zalecana jest równoczesna praca nad rozluźnieniem mięśni konia. W galopie pracujesz na granicy przejścia do kłusa.

Do dodania w danym chodzie namawiaj konia z tempa utrzymanego na granicy chodu niższego. Nie namawiaj jednak do przyspieszenia, tylko do wydłużenia kroku i podniesienia w górę, przy zachowaniu wolnego tempa i rytmu stawianych kroków. Żeby koń zrozumiał o co prosisz, musisz nadal „trzymać” i rozluźniać przód ale zintensyfikować pracę łydkami.
Uzyskany po takiej pracy chód dodany jest dużo łatwiejszy i przyjemniejszy do wysiedzenia. Przy obu pierwszych ćwiczeniach pracuj nad równowagą w dosiadzie i obniżaj ułożenie kolan.

Spróbuj dwa pierwsze ćwiczenia wykonać też jadąc na stojąco. Nie mam jednak na myślę pół – siadu. Mam na myśli stanie z lekko ugiętymi kolanami, jak w przyklęku, z prostym torsem. Musisz jednak tak ułożyć nogi, żeby utrzymanie prostego ciała od bioder w górę, nie generowało napięć mięśni w Twoim ciele. Czyli musisz czuć, że stoisz w strzemionach tak samo swobodnie jak stałabyś na ziemi. Jazda na stojąco i działanie w tej pozycji pomocami jest znakomitym ćwiczeniem na wypracowanie aktywnego dosiadu.

Jak na tak złożony temat, jakim są chody dodane, to opis mój jest bardzo skrótowy. A i tak wyszedł mi „elaborat” – w końcu to miała być tylko odpowiedź w komentarzu. Zadowolona z wyniku swojej pracy wstukałam skopiowany link do pytania i cóż się okazało....post został usunięty. Naszło mnie wówczas kilka refleksji. Po co ludzie pytają, skoro boją się odpowiedzi, które nie są wskazaniem guziczka do naciśnięcia? Guziczka, który wszystko naprawia? Dlaczego boją się odpowiedzi, które niosą odrobinę wiedzy innej niż oni posiadają lub nie posiadają? I to nie chodzi o moją wiedzę i ten konkretny post. Zawsze znikają posty pod którymi pojawiają się odpowiedzi osób zakłucających błogie poczucie „wszystko - wiedzenia” autorów pytań.

Często też zastanawiałam się, dlaczego znani mi jeźdźcy, posiadający dużą jeździecką wiedzę, nie dzielą się nią w miejscach ogólnie dostępnych. Dlaczego nie robią tego dla dobra koni? Zawsze znałam odpowiedź na to pytanie ale chciałam wierzyć, że jednak warto dzielić się swoją wiedzą. Dzielić się nią z tym jednym procentem jeźdźców, którzy nie boją się, iż może się okazać, że jeszcze nie wszystko wiedzą albo, że „źle wiedzą”. Zgadzam się jednak, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent niemyślących - wszystkowiedzących, to procent przytłaczający. Ta wielkość zniechęca do jakiejkolwiek aktywności związanej z dzieleniem się wiedzą i doświadczeniem.

Pisownia cytatów oryginalna.

Posty powiązane: Zdobywanie wiedzy

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.



czwartek, 23 sierpnia 2018

WOLTY, ÓSEMKI, PRZEJŚCIA, DRĄŻKI, ŻUCIE Z RĘKI


Domyślacie się, dlaczego w tytule postu wymieniłam wolty, ósemki, drążki, przejścia i żucie z ręki? Wymieniłam te ćwiczenia w pacy z koniem ponieważ zauważyłam, że w typowym jeździectwie jest to panaceum na wszystkie problemy. To mniej więcej tak, jak ruch i zimna woda są cudownym środkiem leczniczym na wszelkie końskie dolegliwości. Ostatnio też w pewnej stacji radiowej sporo mówiło się na temat koni. W wypowiedzi jakiegoś końskiego specjalisty, znalezionego przez panią dziennikarz, usłyszałam, że młodego konia trzeba nauczyć: „że jak się pociągnie za lewą wodzę, to ma on wykręcić w lewo, a jak za prawą wodzę, to w prawo”. Zastanawiam się, czy nie zawiesić działalności blogowej. Napisałam ponad 300 postów na moich blogach na temat pracy z końmi – i po co? Przecież jeździectwo jest przecież takie proste: lewa wodza, prawa wodza, wolty, ósemki, drążki, żucie z ręki, przejścia – można problemy i edukację jeździecka zamknąć w kilku zdaniach.

Niewtajemniczeni adepci sztuki jeździeckiej zaczynający swoją jeździecką przygodę, być może są ciekawi jakie problemy mają rozwiązywać owe wymienione w tytule ćwiczenia. Kiedy przegląda się internetowe jeździeckie fora dyskusyjne można dojść do wniosku, że wszystkie! Ćwiczenia mają pomóc, gdy koń zadziera głowę i szyję, gdy koń pędzi, gdy koń się wlecze, gdy koń nie skręca w prawo albo w lewo. Te wymienione ćwiczenia mają „zabawić” znudzonego konia, jak i inteligentnego, wesołego ale nieposłusznego psotnika. Te ćwiczenia mają pomóc wzmocnić zad i go zaangażować do pracy. Mają pomóc nabudować mięśnie końskiego grzbietu i rozluźnić zwierzę. Mają też pomóc w skupieniu zwierzęcia na pracy i uelastycznieniu jego ciała.

Okazuje się jednak, że te „cudowne” ćwiczenia nie zawsze przynoszą oczekiwany efekt. Coraz częściej znajduję w internecie pytania, w których autor prosi o poradę w pracy z koniem, która to porada nie mówiłaby o przejściach, woltach, drążkach itp. Autorzy pytań proszą o inny„zestaw ćwiczeń” ponieważ, jak twierdzą, ten mają już opanowany – oczekują bardziej kreatywnych podpowiedzi.

Nasuwają mi się przy tych wypowiedziach dwa pytania: co to znaczy, że te ćwiczenia dany jeździec na swoim wierzchowcu ma opanowane? I dlaczego szuka innych – czyżby te opanowane nie przyniosły rezultatu w postaci poprawy tego, co miały poprawić? Raczej nie dowiem się jak to w konkretnych przypadkach wygląda ale wiem jedno – to, jakie ćwiczenia się wykonuje, nie jest tak istotne dla poprawy sposobu pracy konia. Istotna jest jakość wykonania ćwiczeń – i to właśnie także tych ćwiczeń z „zestawu podstawowego”.

Pozwólcie, że przyjrzę się z bliska tym ćwiczeniom. Zacznijmy od wolt i ósemek. Zdarza mi się obserwować „woltowe” i „ósemkowe” zmagania jeźdźców. Zmagania zresztą bardzo często przy asyście instruktorów i trenerów. Tak - oni asystują, bo szkoleniem swoich podopiecznych nazwać tego nie można. Rola takich szkoleniowców ogranicza się często do wydania polecenia: „teraz jedziemy wolty” albo „teraz kręcimy ósemki”. Bardziej ambitni szkoleniowcy położą dwa drążki przy ósemkach, żeby wyznaczyć wielkość wolt tworzących ósemkę. Problemy rodzące się przy tych ćwiczeniach szkoleniowcy pozostawiają jednak do rozwiązania jeźdźcom. Wszystko na zasadzie – męcz się delikwencie sam, może w końcu jakoś ci to wyjdzie. Jeźdźcy oczywiście jakoś sobie radzą - tu pociągną, tam przycisną, a jeszcze gdzie indziej przytrzymają, byle tylko jakoś przejechać przez te drążki przy nieustannej zmianie kierunku. Uwierzcie mi, że niczego nie poprawią ani nie naprawią wolty i ósemki tylko dlatego, że próbujecie je wraz z koniem “narysować”. Większość jeźdźców zmaga się z tym, że jego podopieczny kręci nieregularne szlaczki zamiast foremnych figur. Konie ścinają łuki, żeby za chwilę w innym miejscu wypaść łopatką na zewnątrz tegoż koła. Wierzchowce wiszą na wodzach, kładą się ciężarem na łydkę jeźdźca i samowolnie dobierają tempo chodu, w którym pokonywane są wolty i ósemki. Zwierzęta zadzierają głowę i szyję albo chowają się z bólu za wędzidło – przyciskając coraz mocniej brodę do klatki piersiowej.

Trenowanie podopiecznych na woltach i ósemkach powinno polegać na tym, że instruktor dokładnie tłumaczy, jak ustawić i rozluźnić wierzchowca, by mógł narysować płynne linie owych figur. Powinno polegać na tym, że instruktor uczy jeźdźca, jak dopasować rytm i tempo chodu konia konieczne do płynnego przejechania wolt i ósemek (w pełnym tego słowa znaczeniu). Pokonywanie wolt jest dla konia wyzwaniem ale jeszcze większym powinno być dla jeźdźca. Powinniście poczuć, że to wasza praca się zmienia, że prowadzenie konia na tych figurach zmusza was do większego wysiłku ale.....i tu was zaskoczę – wysiłku intelektualnego. Wysiłku polegającego na ulepszeniu konwersacji z koniem, rozumienia przekazu podopiecznego i uczynienia waszego przekazu bardziej zrozumiałym dla wierzchowca. Jeździec musi wiedzieć, jak poprosić konia o wygięcie ciała wokół swojej wewnętrznej łydki tak, by płynnie wygięta linia kręgosłupa (a nie złamana u nasady szyi) pokrywała się z linią ścieżki wyznaczającej wolty. Błędem jest myślenie, że samo nakierowanie konia wodzą na wolty i ósemki nauczy zwierzę wyginania ciała. Żeby wierzchowiec mógł wygiąć ciało, musi pokonywać wolty w dość wolnym ale energicznym tempie. O takie tempo jeździec musi umieć prosić konia bez użycia zaciągniętych wodzy. Im ciaśniejsza wolta, tym „krótsze” powinno być też końskie ciało. Swoje ciało koń skraca poprzez podstawienie zadu i wyraźne kroczenie zadnimi kończynami pod kłodą. O taką pracę tylnymi nogami jeździec musi poprosić pracując aktywnie łydkami. Oznacza to, że do płynnego pokonania wolt i ósemek przez zwierzę, potrzebna jest praca łydkami jeźdźca przy sygnałach proszących je o nieprzyspieszanie, a nawet o zwalnianie tempa (nadal bez zaciągniętych wodzy). Niewielu jeźdźców potrafi tak pracować a przecież prawie wszyscy jeźdźcy z uporem maniaka “trzepią” wolty i ósemki. I znowu błędem jest myślenie, że jeśli uda wam się nakierować konia na pokonywanie wolt i ósemek, to podopieczny zwolni tempo, podstawi zad i skróci ciało tylko dlatego, że „rysuje” owe figury.

Wszyscy jeźdźcy prędzej czy później mają opanowane przejścia – przejścia z jednego chodu konia w drugi. Autorom stawiającym pytania i proszącym o porady na jeździeckie problemy, zalecane jest wykonywanie ich w dużych ilościach. Ta ich ilość ma właśnie pomóc zapanować nad zadzieraniem przez konia głowy i szyi, Ich częste powtarzanie ma pomóc we wzmocnieniu końskiego zadu i zaangażować zadnie kończyny do pracy. Ma pomóc nabudować mięśnie końskiego grzbietu i rozluźnić zwierzę itp. Przejścia konia z chodu w chód będą ćwiczeniem, które pomoże w tym wszystkim, jeżeli wykładnią będzie ich jakość, a nie ilość. Tak samo jak przy woltach i ósemkach, przejścia powinny być intelektualnym wyzwaniem dla jeźdźca. Podczas przejść najwyraźniej ujawniają się błędy w pracy pary: jeździec - koń. Konie uwieszają się przy przejściach na wodzach albo je wyszarpują. Wierzchowce zadzierają głowę i samowolnie dobierają tempo chodu. Powtarzanie przejść jak mantry – zawsze tak samo, zawsze z tymi samymi sygnałami jeźdźca i popełnianymi przez niego błędami, nie nauczy zwierzęcia nie powtarzać swoich błędów. 




Ponieważ post robi się już dość długi to nie będę się tu rozwodziła na temat drążków, albowiem napisałam już dość obszerny post na temat tego ćwiczenia. Zapraszam do przeczytania: http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2014/03/drazki.html Chcę natomiast wspomnieć o ćwiczeniu „żucie z ręki”. To ćwiczenie jest jakby sprawdzianem dla jeźdźca, mówiącym o tym, czy potrafi namówić swojego wierzchowca do rozluźnienia się. Koń przy tym ćwiczeniu powinien schodzić z głową i szyją w dół, podążając za wypuszczanymi bardzo powoli i stopniowo wodzami. Przy tym wypuszczaniu jeździec i koń nie powinni tracić kontaktu. Zwierzę powinno zachować też, przy tym ruchu szyją, równe tempo i rytm danego chodu. Wierzchowiec prawidłowo rozluźniony i wykonujący to ćwiczenie, poproszony przez jeźdźca bez oporu podniesie także szyję i głowę, ustawiając je w pozycji wyjściowej. To proszenie nie powinno odbywać się za pomocą wodzy – sygnałem jest działanie łydek jeźdźca przy utrzymaniu równego rytmu i tempa chodu zwierzęcia. Kolejność jest taka, że to zwierzę podnosi głowę i szyję, a jeździec podąża za tym ruchem zbierając powoli i spokojnie wodze. Oddanie zwierzęciu luźnych wodzy nie jest ćwiczeniem, nie rozluźni ono ciała konia. Wierzchowiec może w różny sposób wykorzystać ten nagły brak zaciągniętych wodzy. Może podnieść wyżej głowę i szyję – bo zniknęła siła, która je ściągała. Może opuścić nisko szyję i głowę – ponieważ zniknęła siła, która utrzymywała je w nienaturalnym zgięciu i przeganaszowaniu. Może opuścić szyję i głowę – ponieważ nagle zabrakło siły, która je podtrzymywała – tzw piątej nogi. Nie ma to jednak nic wspólnego ze świadomym rozluźnianiem mięśni - z rozluźnianiem mięśni na prośbę opiekuna. Puszczanie wodzy przez jeźdźca, by zrobiły się luźne, nie niesie w sobie żadnego przekazu – to niesie tylko chwilową ulgę dla końskiego pyska, mięśni szyi zwierzęcia i reszty jego ciała.

Powiązane posty: 
Małe kółka
Ustawienie ciała konia do wykonania zakrętu
Podstawienie zadu konia dzięki pracy dosiadem
Przejścia....

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




sobota, 4 sierpnia 2018

RÓWNOWAGA KONIA – PRZÓD/TYŁ



Znalazłam w internecie pytanie: „Jak rozluźnić lewą stronę konia? Jest bardzo spięty, nie chce zbytnio na nią skręcać i tuli się do prawej strony”. Wbrew pozorom, problemy ze skręcaniem konia w którąś ze stron są dość częste. Sporo pytań o przyczynę takiego stanu rzeczy znajdziecie w grupach i na forach dyskusyjnych. Jeźdźcy zazwyczaj szukają prostych przyczyn takiego stanu rzeczy i szukają prostych rozwiązań na ich poprawę:

-„Możliwe jest to, że ma przeciążoną przez wsiadanie”


-„Czyli wsiadać od prawej?”

-„No jak wsiadasz z ziemi to powinno się wsiadać też czasem z prawej, żeby nie obciążać lewej strony, może koń jest obciążony za bardzo na lewej stronie i go coś boli, w tym wypadku polecam dokładne obejrzenie konia przez fizjoterapeutę”.

-„Dobry fizjo to jest pierwsze i być może najbardziej trafne podejście do tej sprawy. Mogą to być spięcia mięśni których koń sam sobie nie rozluźni i potrzebna jest fachowa ręka”.

W przypadku, gdy koń jest bardzo spięty i obolały, każda fachowa porada i działanie fizjoterapeuty będzie bezcenna. Jednak podstawowym pytaniem nurtującym jeźdźca powinno być: - dlaczego mój koń jest tak spięty i sztywny, że aż nie jest w stanie skręcić w jedną ze stron? Jeżeli jeździec nie umie odpowiedzieć sobie na to pytanie, to warto posłuchać takiej porady: „Najpierw przebadaj konia, a później musisz mieć dobrego trenera, który was z tego wyprowadzi. Ja myślę, że to jest jedynie kwestia treningu”.

Jeżeli już wykluczycie wszelkie zdrowotne przyczyny oporu zwierzęcia przed wykonaniem ćwiczenia, to możecie założyć, że przyczyną są napięcia mięśni i sztywność ciała spowodowane błędami w pracy wierzchowca i z wierzchowcem. A najczęstszym błędem jest praca na koniu, którego równowaga ciała jest mocno zaburzona. Przy braku równowagi wierzchowiec zawsze będzie spinał mięśnie, blokował ruch stawów i usztywniał ciało.

Brak równowagi konia może być przyczyną wielu jego zachowań. Zachowań, które człowiek określiłby mianem nieprawidłowych. Na przykład sytuacja z takiego pytania: „Jadę sobie np. galopem po ścianie i wszystko jest okey. Trzymam konia na wodzach, ale nie za mocno i pilnuję, aby nie skręcał, ani nie zwalniał. Wszystko jest dobrze, ale tylko przez chwilę ponieważ później koń, zaczyna mi cały czas wjeżdżać do środka, pomimo tego, że ja cały czas próbuje go trzymać na ścianie. Wyrywa mi się do środka i nie mam pojęcia co zrobić”. Przy braku równowagi i przeciążeniu przodu ciała, konie pędzą albo się wloką. Nie dają się zatrzymać albo trzeba je pchać. Przy braku równowagi wierzchowce nie są w stanie wyregulować rytmu i tempa pod „dyktando” jeźdźca i opiekuna. Przy braku równowagi zwierzęta wiszą na wodzach albo chowają się za wędzidło (przeganaszowanie), ścinają łuki albo wypadają na zewnątrz zakrętu.

Trzy lata temu napisałam post na temat równowagi konia. Zapraszam do przeczytania. Do zrozumienia kwestii równowagi potrzebne jest wyobrażenie trzech płaszczyzn, które „przecinają” ciało konia. Pierwsza to pionowa płaszczyzna dzieląca konia na przód i tył, druga również pionowa, to płaszczyzna dzieląca konia wzdłuż kręgosłupa, na część prawą i lewą. Trzecia płaszczyzna jest pozioma i dzieli konia na dół i górę – „podwozie” i „nadwozie”. 


W wymienionym poście piszę właśnie o tych płaszczyznach. Jednak bez wypionowania powierzchni dzielącej konia na przód i tył, nie będziemy w stanie namówić podopiecznego do skorygowania równowagi bocznej.

Niestety, z moich obserwacji wynika, iż większość koni pracuje w takim układzie ciała, że owa powierzchnia (nazwijmy ją powierzchnia przód/tył) pochyla się w przód. Jest prosta ale nie jest ustawiona w pionie. Przy pracy nad poprawianiem równowagi, nad namówieniem konia do odciążenia przodu ciała, jeźdźcy popełniają wiele błędów. Po pierwsze - podtrzymują przeciążony przód konia. Trzymanie i utrzymywanie w rękach tego ciężaru utwierdza zwierzę w przekonaniu, że może i powinno się opierać ciężarem na wędzidle. Człowiek powinien czuć w rękach ciężar niewiele większy od ciężaru wodzy i wędzidła. Każdy większy ciężar w dłoniach powinien być odczytany jako sygnał mówiący o konieczności skorygowania równowagi podopiecznego. Jednak ten brak ciężaru na wodzach sygnalizuje o pionowym ustawieniu „płaszczyzny przód/tył” tylko wówczas, gdy koń nie jest schowany za wędzidło. Wierzchowiec przeganaszowany nie obciąża rąk jeźdźca, bo nie ma na to technicznych możliwości. Jednak przeciążony przód pozostaje takim jaki był. Różnica jest taka, że ciężar „pochylonej płaszczyzny przód/tył”niosą wówczas napięte do granic możliwości mięśnie przodu ciała i zablokowane stawy zwierzęcia. Błędem jest również całkowite oddawanie i praca na luźnych i zwisających wodzach. Tak, jak w przypadku przeganaszowania, ciężar „pochylonej płaszczyzny przód/tył” przejmują wówczas mięśnie i stawy przodu ciała konia.

Wydawałoby się, że skoro „płaszczyzna przód/tył” pochyla się w przód, to najlepszym rozwiązaniem byłoby przyciągnięcie jej wodzami do siebie. Jednak wodze i ręce człowiek powinien oddawać do przodu – do dyspozycji podopiecznemu (zachowując kontakt z jego pyskiem). Żeby wypionować ową powierzchnię, nie należy przeciągać górnej jej krawędzi w tył, tylko ją przytrzymać i podjechać w przód dolną krawędzią. A ta dolna krawędź znajduje się przy samej ziemi. Górną krawędź wyobraźcie sobie na wysokości waszych ramion. Jednak nie same ramiona powinny być zaangażowane w przytrzymywanie owej powierzchni. Bierze w tym udział całe nasze ciało - począwszy od prawidłowo ułożonych nóg w strzemionach, których to ułożenie pozwoli zaprzeć się na „podłożu”. Punktem oparcia, czy raczej bardziej zaparcia dla pracy plecami, nie powinno być siodło. Człowiek siedzi w siodle wyraźnie i głęboko ale ciężar ciała musi zostawić na strzemionach. Wiem, że to dość spora sztuka stanąć w strzemionach, gdy czuje się siedzisko pod pośladkami. Trzeba jednak nauczyć się nie siedzieć na nim mimo, że dotyka naszego krocza i ud. Niestety, jest to niezbędna umiejętność do pracy nad namawianiem konia do zrównoważenia ciała. Kiedy już jeździec zaprze się na strzemionach, to w przytrzymaniu górnej krawędzi płaszczyzny biorą udział całe plecy – od odcinka krzyżowego do ramion. (Zob. Wodze z wyobraźni)

Z dolną krawędzią „płaszczyzny przód/tył” rozmawiają łydki jeźdźca. Musi być to praca bardzo intensywna. Żeby zrozumieć jak intensywnie mają pracować wasze łydki, sprowokujcie podopiecznego do takiego momentu w tempie danego chodu, że będziecie mieli wrażenie, że jeszcze jeden krok i wierzchowiec przejdzie do niższego chodu. Sprowokujcie to dosiadem (trzymanie powierzchni przód/tył) i powtarzanymi ale krótkimi przyciągnięciami wodzy. Kiedy poczujecie, że ruch konia jest na granicy przejścia, to nie odpuszczajcie sygnałów zwalniających (w żadnym momencie nie wolno ich odpuścić), tylko wyegzekwujcie utrzymanie danego ruchu pukając swoimi łydkami w boki waszego podopiecznego.

Pozostaje do omówienia praca jeźdźca biodrami. Jeżeli górną krawędź „płaszczyzny przód/tył” mamy na wysokości swoich ramion a dolną przy samej ziemi, to nasze biodra podczas siedzenia w siodle znajdują się mniej więcej w połowie jej długości. Wyobraźcie sobie teraz, że ową powierzchnią chcecie odzwierciedlić ruch konia. Powinna ona wówczas huśtać się jak wahadło. Ramiona wraz z górną krawędzią płaszczyzny są punktem zawieszenia wahadła. Dolna krawędź płaszczyzny to ruch konia od zadu. To tam powinien być najobszerniejszy ruch. Zaś biodra jeźdźca powinny pracować – podążać za ruchem środkowej części wahadła. Wcale więc ruch bioder jeźdźca nie powinien być bardzo obszerny. Zbyt obszerny ruch bioder może świadczyć o tym, że „powierzchnia przód/tył” wcale się nie huśta jak wahadło, tylko jeździec pcha biodrami oporną i pochyloną powierzchnię. Lub też bezwolnie podąża za powierzchnią pochyloną i zbyt rozpędzoną, taką ratującą się przed upadkiem. Do tego wszystkiego biodra jeźdźca są pomocą, która owszem podąża za ruchem środkowej części wahadła, ale najpierw powinna określić, jak mocno owe wahadło może się rozhuśtać. Inaczej mówiąc, wyznaczamy granice huśtania mówiąc: „będę „przesuwać” biodra do tego momentu i ani kawałek dalej”. W ten sposób jeździec informuje swojego wierzchowca o tym, jak długie kroki powinien stawiać podczas marszu i w jakim rytmie. Odrobinę inaczej ma się sprawa podczas kłusa anglezowanego – w tym przypadku tempo w jakim podnosimy się z siodła i w nie przysiadamy, określa zakres w jakim ma się huśtać wahadło - czyli określa tempo i rytm kroków konia.


Cytaty - pisownia oryginalna.

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.




środa, 18 lipca 2018

TWÓJ KOŃ KULEJE? - POSTARAJ SIĘ WIEDZIEĆ WIĘCEJ


Wiele koni szkółkowych, prywatnych, rekreacyjnych i sportowych notorycznie i nieustannie kuleje. Tak, dobrze widzicie – wiele koni, bardzo wiele koni. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wiele. Ich opiekunowie i jeźdźcy często nie widzą tych kulawizn albo nie chcą ich widzieć. Czasami jednak nie da się nie zauważyć utykania konia i trzeba coś z tym zrobić. Pierwsza myśl – potrzebna konsultacja lekarza weterynarii. No bo przecież: „ja dbam o swojego konia – wzywam weterynarza i płacę za jego konsultacje”. Cóż próbują zrobić lekarze weterynarii? Próbują leczyć skutek - czyli kulejącą nogę. Żaden lekarz weterynarii nie szuka przyczyn kontuzji - wszyscy leczą tą kontuzję. Oczywiście lekarze weterynarii są właśnie od ich leczenia. Jednak czasami ich zabiegi nie przynoszą żadnego rezultatu. Nie przynoszą rezultatu również inne zabiegi takie, jak na przykład: masaże, naciągania, rozciągania itp. Wierzchowiec ciągle utyka. Wówczas to opiekun danego zwierzęcia stwierdza zazwyczaj: „Mój koń tak już ma". Dlaczego lecznicze zabiegi nie przynoszą efektu? Ponieważ nikt nie szuka powodu kulawizn. Nikt nie próbuje zniwelować przyczyny.

Mogłabym podać wam nieskończoną ilość przykładów sytuacji, w której kulejący koń pracuje pod jeźdźcem tylko dlatego, że jego właściciel stwierdził, że to nie kulawizna a tylko ten koń tak już ma. Nie twierdzę, że z kulejącym koniem nie należy pracować. Czasami jest to wręcz konieczne dla zlikwidowania przyczyn notorycznej kulawizny. Ale powinna być to wówczas praca wręcz rehabilitacyjna i fizjoterapeutyczna, a nie wsiadanie na przejażdżkę po lesie albo wsiadanie dla kontynuacji pracy sportowej – skokowej albo ujeżdżeniowej.

Ideałem lekarza weterynarii wyspecjalizowanego w leczeniu koni byłaby osoba, która równocześnie z praktyką weterynaryjną potrafi pracować z końmi z ziemi i z siodła. Osoba, której praca z koniem oparta jest na wzajemnym zrozumieniu i porozumieniu. Osoba, która ma również talent do przekazywania jeździeckiej wiedzy. Takiego ideału jednak chyba nie ma. Dlatego lekarze weterynarii, szczególnie ci, którzy zajmują się kulawiznami koni, powinni nawiązać współpracę z jeźdźcami i trenerami, którzy mogliby pomóc w zdiagnozowaniu przyczyn kontuzji. To samo dotyczy masażystów, końskich fizjoterapeutów i podkuwaczy. Tymczasem ogólną tendencją osób zajmujących się końskim zdrowiem jest wyszukiwanie jednostek chorobowych i nadawanie im chwytliwych nazw np: headshaking (machanie głową) i Kissing Spine Syndrom (wklęsły grzbiet i zapadnięty kręgosłup konia – ocierające się o siebie wyrostki kolczyste). Tak to pojawiają się nowe choroby. Ciekawe jest jednak to, że nie ma metod ich leczenia.

Ciekawostką jest również to, że na headshaking ani na Kissing Spine Syndrom nie chorują konie, które nie są wykorzystywane przez człowieka do pracy. Może więc metodą zapobiegania i leczenia tych przypadłości powinien być brak tejże pracy. Jednak miłośnicy koni chcą na nich jeździć. Chcą jeździć nawet wówczas, gdy koń macha głową i bez względu na to czy jest to zwykłe machanie czy headshaking. Jak sobie radzą jeźdźcy z takim machaniem? Unieruchamiają głowę i szyję wierzchowca wypinaczami, czarną wodzą, silnie zaciągniętymi wodzami i wędzidłem. Nie wiem natomiast jak sobie radzą jeźdźcy z headshaking. Nie wiem jaką pracę zalecają wówczas lekarze weterynarii. Zastanawiam się też, gdzie jest granica między "zwykłym" machaniem głową i szyją a headshaking? Bo "zwykłe" machanie i rzucanie głową przez zwierzę jest informacją, że odczuwa on uporczywy ból i prosi o pomoc. Jest informacją dla jeźdźca, że bezmyślnie i zbyt siłowo pracuje z przodem ciała konia, a szczególnie z jego buzią, głową i szyją. Jest informacją od zwierzęcia, że bolą go nogi, plecy i szyja. Jest informacją, że brakuje mu równowagi. Unieruchomienie głowy i szyi wierzchowca jest zagłuszeniem tego wołania i w żaden sposób nie zlikwiduje przyczyny bólu i dyskomfortu odczuwanego przez zwierzę. To czym jest headshaking?

Wiem natomiast czym jest Kissing Spine Syndrom. Jest to przegięcie kręgosłupa w dół. Zwierzę pracuje z klasycznym „kaczym kuprem”, bo jego jeźdźcy i opiekunowie nie potrafili wytłumaczyć mu jak powinien pracować, jak ustawić ciało, jak zaangażować zadnie nogi do pracy, jak równoważyć ciało, jak wyregulować rytm i tempo itp. Wszystko to, by móc wyprężyć grzbiet. Kissing Spine Syndrom to żadna choroba, przypadłość czy tendencja. To tylko efekt bezmyślnego wożenia się człowieka na koniu. Efekt braku wiedzy jeźdźca i jego świadomej pracy z koniem.

Obolałe, sztywne i niezrównoważone ciało konia, spięte mięśnie, sztywne i zablokowane stawy w końskim ciele, są powodem nierównego chodu konia i przewlekłych kulawizn. Konie będą kuleć przy Kissing Spine Syndrom jak i przy machaniu głową czy headshaking. Jednak źródła końskich kulawizn, które nie są wynikiem fizycznych uszkodzeń, ropy w kopycie czy wrodzonej wady postawy, należy szukać głębiej. Każdy jeździec powinien szukać ich u siebie. Powinien szukać w niekompletnej wiedzy, w błędach popełnianych podczas jazdy wierzchem i pracy z ziemi. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie przyznanie się do „winy” to bardzo trudna sztuka. To jakby przyznanie się do tego, że nie umiem jeździć. To jakby przyznanie do tego, że jeździectwo jest nierozłączne z koniecznością zdobywania wiedzy, z koniecznością pracy nad sobą i koniecznością pracy z koniem. To jakby przyznanie, że jazda konna to nie tylko wyprawy w teren z zasobem wiedzy pozwalającej jedynie na ciągnięcie za wodze i ciśnięcie łydkami. To jakby przyznanie się do braku zrozumienia fizyczności i psychiki konia. To jakby przyznanie się do braku umiejętności rozumienia mowy ciała konia.

Jednak takie przyznanie się do „winy” będzie pierwszym krokiem do tego, by zmienić swoje podejście do sztuki jeździeckiej. Zmienić je dla dobra swojego podopiecznego. Dla jego zdrowia, dla jego samopoczucia, dla jego egzystencji pozbawionej przewlekłego bólu. Dbasz o swojego konia, to przez całą wspólną z nim przygodę jeździecką skup się na tym, żeby lekarz weterynarii nigdy nie musiał być wezwany do przewlekłej kulawizny, do machania głową, do zerwanych ścięgien w przeciążonych przednich nogach oraz do sztywnego i obolałego grzbietu. Dowiedz się, jak pracować z wierzchowcem, żeby nie używać wodzy do hamowania i ganaszowania. Jak „przemawiać dosiadem” do podopiecznego, żeby zrozumiał złożony proces regulowania tempa każdego z chodów. Dowiedz się, jak podpowiedzieć podopiecznemu na czym polega proces odzyskiwania przez niego równowagi, gdy wisi na wodzach, niekontrolowanie się rozpędza, ścina zakręty albo wypada na zewnątrz łuku. Dowiedz się, jak to zrobić bez siłowego trzymania, podtrzymywania i szarpania za wodze. Dowiedz się, jak poprosić konia, który zbyt opornie się porusza, o samo – niesienie i lekki sprężysty ruch. Dowiedz się, dlaczego konie się buntują albo odmawiają wykonania polecenia – to jest jakaś informacja dla ciebie. Dowiedz się, jak ją zrozumieć. Dowiedz się tego wszystkiego dla dobra i zdrowia swojego konia.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...