Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ODPOWIEDZI NA PYTANIA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ODPOWIEDZI NA PYTANIA. Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 sierpnia 2021

ROZLUŹNIENIE KONIA



Jakiś czas temu jedna z czytelniczek moich blogów podesłała mi link do filmu, na którym jeździec tłumaczy, iż należy przy zatrzymywaniu konia ścisnąć go kolanami. Czytelniczka zapytała, czy to dobry pomysł?

Obejrzałam ten filmik. Konie to inteligentne zwierzęta – uczą się poprzez skojarzenia. Można więc nauczyć je, by zatrzymywały się na jakikolwiek sygnał. Mogą się zatrzymać na gwizd, klaśnięcie, ściśnięcie, uderzenie albo delikatną sugestię w postaci postawy ciała jeźdźca (bez napięć i ciśnięcia). To tylko kwestia umiejętności nauczenia konia reakcji na dany sygnał. Przy tym uczeniu podopiecznego należy jednak zwrócić uwagę na konsekwencje (głównie zdrowotne) używania takich a nie innych sygnałów. Na podesłanym filmiku jeździło kilku jeźdźców. Uciskali oni grzbiety wierzchowców biodrami przy zatrzymaniu, przy ruszaniu i podczas ruchu. Na taki nacisk napiętymi biodrami jeźdźca grzbiet wierzchowca odpowiada napięciami mięśni grzbietu i przegięciem kręgosłupa (https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/04/kregosup-konia-jego-postawa.html) Do tego dochodzi zaciskanie kolan podczas zatrzymywania. W odpowiedzi na takie działanie zwierzę napina mięśnie szyi i przy łopatkach. Zmniejsza to możliwości ruchowe kończyn przednich konia. Z czasem te napięcia stają się nawykiem w reakcji na pojawienie się jeźdźca na grzbiecie. A z biegiem lat napięcia nie odpuszczają nawet wówczas, gdy koń nie pracuje. Biorąc pod uwagę fakt, że kończyny piersiowe wierzchowca nie mają kostnego połączenia z resztą ciała (mają tylko mięśniowe połączenie), to takie spięcia mięśni zabierają zwierzęciu możliwość chodzenia ze swobodą, lekkością i bez uszczerbku na zdrowiu. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html Generalnie obraz układu i ruchomości ciała konia nie rysuje się zbyt poprawnie przy pracy jeźdźca poprzez uciskanie, zaciskanie, przyciskanie itd.

Ściskanie kolanami blokuje też ruchomość kończyn jeźdźca. Uczy panowania nad końmi poprzez siłowe napięcia. Pojawia się też w filmiku sugestia napinania ramion i blokowania ruchu rąk podczas pracy z koniem. Wierzchowiec nie „czyta” wodzy – ich długości i stanu naciągnięcia. Długość i stan napięcia wodzy to czynniki mogące mechanicznie i siłowo ograniczać ruchowe możliwości szyi zwierzęcia albo ograniczać możliwości komunikowania się. I zwierzę to wie – nie ma co tu „czytać”. Koń odczytuje działanie rąk jeźdźca a wodze powinny być przekaźnikiem informacji – jak telefon. Jeżeli odczyta rozluźnienie, spokój, świadome panowanie i działanie nimi, to odpowie tym samym. „Czytając” napięcia koń odpowiada napięciami. Na napięcia ramion jeźdźca odpowie napięciem mięśni szyi. Odpowie strachem przed bólem jaki zada mu wędzidło, gdy „nadzieje się” na nie. A „nadzieje się” na pewno, ponieważ sztywno i siłowo zostało one przytrzymane napiętymi ramionami człowieka. Przy „huśtającej się” szyi konia w przód i tył podczas jego ruchu, jest to nieuniknione. Ten strach przed „sztywnym wędzidłem” może zostać wyrażony przez zwierzę rzucaniem i zadzieraniem głowy.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2021/01/bezsensowne-cwiczenia-wykonywane-przez.html tu przeczytacie o zaciskaniu kolan przez jeźdźca.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/09/jak-to-jest-z-tym-zapieraniem-sie-w.html tu o powiązaniu mięśni szyi z ruchomością łopatek i przednich nóg konia.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/07/wszystko-jest-w-gowie.html tu o napięciach ciała jeźdźca.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2019/04/zatrzymac-konia-i-miesnie-brzucha.html tu o pracy ciałem jeźdźca i o zatrzymaniu konia.

Nie dość, że jeździec nie powinien niczego ściskać i zaciskać, nie dość, że powinien panować nad swoim ciałem i zapobiegać odruchowym jego napięciom, to powinien także uczyć podopiecznego jak niwelować napięcia jego ciała. Nie da się zwierzęcia do tego namówić sygnałami siłowymi i blokującymi pracę mięśni i stawów.

Ponieważ pomagam opanować sztukę jeździecką głównie dzieciom, nie mogę podczas szkoleń operować poleceniami typu: „rozluźnij mięsień szyi konia”. Muszę szukać prostych i przejrzystych porównań działających na wyobraźnię. Tłumaczę więc, że konia trzeba przygotować do pracy i wysiłku. Od pierwszych jego kroków trzeba go „nastroić by dobrze grał” (chodził) – jak instrument. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2015/02/pracuj-ydkami.html

Trzeba „skrócić ciało zwierzęcia” czyli rozciągnąć i uelastycznić mięśnie grzbietu podopiecznego. Należy namówić go do zaangażowania mięśni zadu do pracy i zapobiec próbom napinania mięśni łączących łopatkę z kośćmi szkieletu ciała. Rozluźnienie tych mięśni daje gwarancję, że wierzchowiec będzie przednimi kończynami stawiał kroki obszerne z dużą lekkością i swobodą. To rozluźnienie przyczyni się do zrównoważenia ciała zwierzęcia i do możliwości wyregulowania tempa i rytmu jego chodu. Koń pracujący z rozluźnionym mięśniami, które mają wpływ na ruch łopatek a tym samym kończyn piersiowych, nie będzie samowolnie się rozpędzał i nie będzie „wieszał się na wodzach”. Te mięśnie to:

Mięsień ramienno – głowowy, który prostuje staw barkowy i wysuwa przednią kończynę do przodu.

Mięsień dwugłowy ramienia, który prostuje staw barkowy (u konia posiada silne pasmo ścięgnowe)

Mięsień zębaty dobrzuszny szyi, który przyczepia się do wyrostków kolczystych kręgów szyjnych II- VII i kończy na przyśrodkowej, przedniej krawędzi łopatki. Jego skurcz pociąga łopatkę do przodu.

Mięsień zębaty dobrzuszny klatki piersiowej, który przyczepia się do powierzchni zębatej łopatki a kończy ośmioma zębami na kolejnych żebrach. Mięśnie zębate dobrzuszne zlewają się u konia w jeden praktycznie niepodzielny mięsień. Ich funkcja polega na pociąganiu barku do przodu z jednoczesnym ustawieniem panewki łopatki do góry i do przodu – odpowiada temu ruch kończyny piersiowej do przodu i do góry. (Źródło: https://heavydressage.wordpress.com/2016/02/18/kulawizna-konczyny-piersiowej-cz-1/)

Prowadząc trening z moimi podopiecznymi jeźdźcami (dotyczący kwestii omawianych w tym poście), tłumaczenie sposobu pracy z koniem zaczynam od wyobrażenia, że zwierzę składa się z dwóch niezależnych części – przodu i tyłu konia. Gdy uczący się jeździec zaczyna pracę w siodle, obie te części nie przylegają do siebie, tworząc sporą szczelinę dokładnie w miejscu ułożenia siodła. Od pierwszych kroków podopiecznego człowiek chcący podróżować na grzbiecie wierzchowca musi próbować zlikwidować tą szczelinę i namówić zwierzę, by przytuliło do siebie obie części swojego ciała. Koń nie będzie jednak w stanie odpowiedzieć pozytywnie na taką prośbę, jeżeli opiekun będzie rozmawiał tylko z jedną z tych części ciała. Jeżeli będzie próbował przytulić przód do tyłu albo tył do przodu ciała, to wielkość szczeliny pod nim pozostanie niezmieniona. Szczelina pozostanie a wierzchowiec odpowie zwolnieniem albo przyspieszeniem tempa. Przednia i tylna część ciała konia muszą zbliżyć się do siebie równocześnie – na zasadzie klaśnięcia – jak ciche klaśnięcie dłońmi. Taka praca z wierzchowcem, to nic innego tylko namawianie go do zaangażowania zadu do pracy, namawianie do odciążenia przodu ciała i wyprężenia grzbietu.

W teorii brzmi to prosto i kwestia sposobu pracy nad namówieniem podopiecznego do „skrócenia” ciała wydaje się oczywista. W praktyce wygląda to często tak, że jeździec próbuje jak najwięcej spraw z koniem załatwić przy pomocy wodzy i wędzidła. Nawet wówczas, gdy zna w teorii wyżej opisane zasady pracy. Często taka niemoc zapanowania nad chęcią działania wodzami (bez udziału innych pomocy) tworzy się po za świadomością jeźdźca. Jest odruchem, który powstaje zawsze przy pierwszych próbach jazdy wierzchem. W większości ośrodków szkoleniowych „pielęgnuje się” te odruchy. Niewielu szkoleniowców przykłada wagę do ich niwelowania – a to powinno być jedną z podstaw pracy szkoleniowej z adeptami sztuki jeździeckiej.

Jak więc „połączyć przednią i tylną część ciała konia”? Opowiadam moim podopiecznym jeźdźcom, że przód ciała wierzchowca to samochód bez zamontowanej kierownicy. By móc pojazd prowadzić trzeba kierownicę przytwierdzić do pojazdu - ale podczas jazdy. Żeby się to udało, auto nie może pędzić i uciekać – musi jechać wolnym, spokojnym i równym tempem i rytmem. Zadbać o to tempo powinno ciało jeźdźca, między innymi poprzez świadome regulowanie ruchu bioder i anglezowania. W tym samym czasie jeździec powinien namawiać „kierownicę”, czyli zadnią część ciała zwierzęcia, do „połączenia się” z przednią. Warunkiem osiągnięcia sukcesu jest przypilnowanie, by na pracujące łydki przód ciała konia nie odpowiedział przyspieszeniem tempa. „Montowanie kierownicy” powinno trwać tak długo, aż jeździec poczuje, że jego podopieczny zaczął reagować na bardzo delikatne „sygnały kierujące i ustawiające” jego ciało.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/08/gdzie-kon-ma-kierownice.html

Wyobrażenie szczeliny w ciele konia pomaga również w pracy nad rozluźnieniem mięśni szyi konia. Tym razem jednak niewielką szczelinę jeździec powinien wyobrazić sobie z boku szyi zwierzęcia – u jej nasady i tuż przy łopatce. Sugestie proszące o zniwelowanie tej szczeliny powinny docierać do wierzchowca z przodu i z tyłu naraz. Z tym, że wodza musi spełniać rolę wskaźnika. Tak, jakbyście wskaźnikiem pokazywali coś na mapie. Podczas, gdy wodza wskazuje: „tu jest „szczelina” (napięty mięsień)”, łydka wydaje polecenie: „zamknij szczelinę” (rozluźnij mięsień).

Pamiętajcie też, że sygnał wysyłany poprzez wodze czy łydki jest zadaniem dla konia, na które ma odpowiedzieć. Dajcie mu czas na odpowiedź. Sygnał jest jak pytanie - np: 2+2=..... Pozwólcie podopiecznemu odpowiedzieć na nie. Jeżeli tego nie zrobi, to powtórzcie pytanie, bo być może nie zrozumiał go lub nie zna odpowiedzi. Powtarzajcie pytanie z przerwą na odpowiedź tak długo, aż doczekacie się prawidłowej odpowiedzi. Nie próbujcie odpowiedzieć za konia – czyli siłowo zamknąć „szczeliny” za niego. W odpowiedzi zwierzę zacznie pracować nad poszerzeniem tej „szczeliny”. Nie powtarzajcie też tego pytania w sposób 2+2 2+2 2+2 2+2 2+2 itd, ponieważ zwierzę z powodu nieprzydzielonego mu czasu na odpowiedź nie zareaguje.


niedziela, 7 marca 2021

PO CO JEST WĘDZIDŁO?


Pod moim postem pod tytułem „Wodze i wędzidło” czytelniczka napisała komentarz: „Wiem, że post już parę lat ma ale tak czytam i coraz bardziej zaczynam się nad tym zastanawiać. Ostatnio znajoma, która nie jeździ konno, zadała mi pytanie: po co tak naprawdę wędzidło jest? Oczywiście zaczęłam coś tam mówić, coś o komunikacji, coś tam, coś tam, ale zaczęłam się zastanawiać - po co? Czy raczej - czy na pewno to jest tego warte, czy koń musi mieć coś w pysku? Czy nie wystarczy sam kontakt z jego głową do rozmowy? Na pewno wędzidło w dobrych rękach może być etycznym narzędziem do pracy, tylko coraz bardziej się zastanawiam czy aby na pewno to wszystko jest tego warte? Zanim ktoś nauczy się mieć dobry kontakt, nie zadawać bólu metalem w pysku, o ile w ogóle się nauczy, ponieważ w wielu miejscach przeganaszowanie to wzór prawidłowego kontaktu, no to trochę zajmie, stąd moje pytanie, czy dużo byśmy tracili w jeździectwie totalnie rezygnując z wędzideł? Nie dlatego, że to jest największe zło, ale chodzi o to czy procent osób dobrze go używających nie jest na tyle mały, że po prostu nie warto...? (Sama mam fatalny problem z kontaktem i najchętniej bym z wędzidła zrezygnowała, przynajmniej dopóki nie nauczę się stabilniej trzymać ręki...) Oglądanie pięknych przejazdów na cordeo czy kiełznach bezwędzidłowych jeszcze bardziej powoduje, że się zastanawiam, bo skoro to wszystko da się osiągnąć tak ,,nieinwazyjnie" to tak naprawdę, no właśnie ,,po co jest wędzidło?"

Dopiero w 2019 albo 2020 roku w regulaminie mistrzostw Polski w jeździe bez ogłowia znalazł się zapis, że na rozprężalni konie powinny pracować bez kiełzna. Wcześniej było dozwolone zakładanie ogłowia z wędzidłem i stosowanie wszelkich patentów. Tak więc, tuż przed wjazdem na czworobok czy parkur, koń miał zdejmowane ogłowie i zarzucane cordeo (przejazd czterominutowy) Przed tym wjazdem, przez 30 minut „rozprężany”, był na wypinaczach czy czarnej wodzy. https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/01/jezdzieckie-pogawedki-dzentelmensko.html Obecnie na rozprężalni, w czasie takich zawodów, króluje cordeo - ale w zaciszu swojej stajni prawdopodobnie nadal wędzidło, wypinacze i czarne wodze. Zwolennicy pracy bez wędzidła często pracują też na Hackamore. Przy siłowej pracy wodzami, kiełzno to miażdży i łamie koniom kości nosa.

Na zawodach western konie dają się prowadzić „jak po sznurku” na luźnych wodzach, ze zwisającą szyją i głową. Niestety, u wielu tych koni takie trzymanie głowy, to bardzo brutalnie wypracowany odruch. Takie konie przez wiele godzin stoją z przywiązanymi głowami do swojego ciała. Każda próba podniesienia głowy i szyi kończy się okropnym bólem. Trzymanie tak powiązanej i uwiązanej głowy również sprawia ból, no ale cóż..... potem tak pięknie ta opuszczona głowa wygląda podczas przejazdów. W codziennej pracy treningowej koniom „westernowym” również towarzyszy czarna wodza.

Mogłabym podać mnóstwo podobnych przykładów.

Piszę o tym nie po to, żeby generalizować czy „wrzucać do jednego worka” wszystkich jeźdźców danej dyscypliny czy stylu jeździeckiego. Piszę o tym, by uzmysłowić, że podziwiany końcowy efekt pracy z koniem, nie zawsze „mówi prawdę” o procesie szkolenia i metodach stosowanych dla uzyskania tego efektu. A metody takiego szkolenia są bardzo często i przeważnie bardzo inwazyjne.

Owszem, wędzidło może być narzędziem tortur w rękach jeźdźca. Tak jak piszesz, uczący się jeźdźcy są nieporadni w pracy wędzidłem. Ale dlaczego zastanawiasz się tylko nad wędzidłem? Czy pomyślałaś kiedyś o tym, ile wycierpi grzbiet konia, zanim uczący się jeździec nauczy się utrzymywać stabilnie i w równowadze swoje ciało. Pomyśl czasami nie tylko o pyskach ale i grzbietach szkółkowych koni, które po kilka godzin dziennie noszą takich uczących się jeźdźców. To nie tylko wędzidło jest „narzędziem tortur”. Człowiek na grzbiecie wierzchowca to główne i podstawowe narzędzie do zadawania bólu. Nie piszę tego wszystkiego w obronie wędzidła i cieszę się, że zastanawiasz się nad sensem używania go. Piszę to, ponieważ zastanawiam się, czy chęć człowieka do podróżowania na końskim grzbiecie jest warta tego, by zadawać mu ból i cierpienie. Ludzkość uważa, że jest warta. Piszę więc swoje posty i porady, żeby chociaż odrobinę zmniejszyć dyskomfort, chociaż nielicznych koni wierzchowych.

https://jezdzieckielementarz.wordpress.com/2018/12/21/prelekcja-o-koniach-i-jezdziectwie-dla-laikow-i-nie-tylko/

https://szalonaalewolna.pl/dlaczego-nie-jezdze-konno/

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2018/10/jeszcze-o-kusie-cwiczebnym.html

Po co jest wędzidło? Tak jak zasugerowałaś, służy ono do komunikacji. Powinno jednak być przekaźnikiem próśb i informacji na temat rozluźnienia. Wędzidło, wraz z wodzami, nie powinno być kierownicą ani hamulcem. Nie powinno być represyjnym narzędziem do obniżania głowy i szyi konia. Kiedy człowiek dosiada wierzchowca, odruchowo i podświadomie zwierzę obciąża ciężarem pasażera przód swojego ciała. Obciąża swoje przednie nogi, na których spoczywa już znaczna część ciężaru jego ciała. Żeby poradzić sobie z niesieniem tego ciężaru, zwierzęta te próbują przerzucić konieczność dźwigania swojego przeciążonego przodu na ręce jeźdźca. Opierają się więc na wędzidle mimo, że przynosi to ból w pysku. Gdy brakuje wędzidła, opierają się na nachrapniku mimo, że ten boleśnie uciska kości nosowe. Przy halterze znoszą ból wrzynającego się w skórę sznurka a przy cordeo muszą znieść wrzynanie i ucisk na krtań i przełyk. Zabranie zwierzęciu wszystkich tych podpórek nie spowoduje, że odciąży on przód swojego ciała obciążając tym samym zadnią część. Dźwiganie całości tego ciężaru przejmą mięśnie przodu ciała, napinając się do granic możliwości. Ciężar przejmą przednie kończyny, w których zwierzę podświadomie ograniczy ruchomość i sprężystość stawów. Żeby ulżyć kończynom piersiowym, napnie ono mięśnie szyi i użyje ich jako dźwigu, zadzierając jak najwyżej głowę. Przegnie przy tym plecy w dół, narażając je na ból i kontuzje. Ale nie wszystkie konie tak reagują na przeciążenie przodu ciała. Niektóre pozostawiają noszenie nadmiaru ciężaru swoim przednim nogom wspomaganym przegiętymi plecami, a głowę i szyję bezwiednie opuszczają w dół. Namówienie tak reagującego konia na podniesienie głowy i szyi, choćby nieznacznie w górę, graniczy z cudem.

Napięcia i ograniczenia ruchomości stawów kończyn przednich pojawiają się również wówczas, gdy koń próbuje przerzucić niesienie części ciężaru na ręce jeźdźca. Koń jednak nie rozluźnia tych spiętych mięśni i stawów po udanej próbie oddania do dźwigania części ciężaru. Koń nigdy sam z siebie nie rozluźni mięśni przodu ciała. To jeździec musi namówić do tego zwierzę, na którym podróżuje. Pojawia się pytanie po co go do tego namawiać? Otóż rozluźnione mięśnie to informacja dla podopiecznego, że odbieramy mu możliwość takiego sposobu dźwigania ciężaru. To przekaz, że odbieramy mu możliwość szukania podpór. To informacja, że chcemy namówić go do tego, by nadmiar ciężaru zalegającego z przodu ciała przerzucił na jego tył. I do przekazania tej informacji potrzebujemy środka przekazu. Moim zdaniem, wędzidło pozwala na przekazanie bardzo precyzyjnych i subtelnych informacji. Pozwala na dokładne wskazanie mięśnia w ciele, które koń powinien rozluźnić. Pozwala na dokładne wytłumaczenie, jak ten mięsień rozluźnić. Nie widzę jednak przeszkód, żeby takie informacje przekazywać przy pomocy ogłowia bezwędzidłowego. Chodzi jednak o to, że nachrapnik jest wygodniejszą podpórką dla konia niż wędzidło. Wydaje mi się, że trudniej namówić szczególnie młode zwierzę, do zaniechania prób opierania się na nachrapniku na rzecz pracy nad zrównoważeniem ciała. A muszę zaznaczyć, że jest to praca wymagająca od wierzchowca dużego wkładu wysiłku fizycznego i psychicznego. Nie widzę też żadnej szansy i możliwości na to, by można było poprzez cordeo i halter rozmawiać z podopiecznym na temat rozluźnienia mięśni przodu ciała.

Jednak „zabranie” zwierzęciu napiętych mięśni do podtrzymywania ciężaru musi być zgrane w czasie z pracą dosiadu i łydek nad przekazywaniem próśb o zaangażowanie zadu do aktywnej pracy i wyregulowanie tempa i rytmu chodu. Dopiero taka praca będzie pełną i szczegółową prośbą o równe i prawidłowe rozłożenie ciężaru na wszystkie cztery kończyny. Bez tej pracy, nawet, gdy uda się nam poprzez wodze namówić mięśnie do rozluźnienia, to ten stan potrwa tylko przez chwilę, po czym napięcia powrócą.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/06/podstawienie-zadu-konia-dzieki-pracy.html

Przy rozluźnionych i odciążonych już mięśniach przodu ciała, wędzidło i wodze powinny być przekaźnikiem informacji pomagających ustawić ciało konia. Podkreślam słowo „pomagających”. Poprzez dosiad i łydki wspomagane wodzami, jeździec powinien wskazywać zwierzęciu konieczność ustawienia ciała w taki sposób, by przednie i zadnie jego kończyny kroczyły tym samym torem a linia kręgosłupa pokrywała się z linią trasy, po której zwierzę maszeruje. Cordeo nie jest narzędziem, które pozwoli wspomóc dosiad i łydki w procesie ustawiania ciała zwierzęcia od czubka jego nosa po nasadę ogona.

https://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2017/07/jak-podzielic-konia.html

Autorko pytania zacytowanego na początku postu, czytelniczko i czytelniku, doceń trud wkładany przez ze mnie w pisanie porad dla Ciebie i wesprzyj moją działalność blogowo – edukacyjną na Patronite. Wesprzyj budowę stajni, w której będę mogła pracować nad zrozumieniem specyfiki jeździectwa opartego na zrozumieniu i porozumieniu z wierzchowcem. Dziękuję. Pozdrawiam. Olga


środa, 10 lutego 2021

JAK NAUCZYĆ MŁODEGO KONIA, BY PODAWAŁ NOGI


„Pani Olu pomocy! Jak nauczyć 9 miesięczne dziecko podawać nóżki, które nigdy tego nie robiło! Nie chcę przemocą a prośbą”.



Proces uczenia młodego konia, by podawał nogi, jest dość długi. Długi, gdy chcemy to zrobić bez użycia przemocy i siły. Długi, gdy chcemy, by zwierzę zrozumiało prośbę o podanie nóg i chętnie ją wykonało. Jak już wielokrotnie wspominałam, nie stworzę przepisu na takie szkolenie. Każdy koń na nasze próby szkoleniowe będzie odpowiadał w inny sposób. Będzie w inny sposób się buntował. Tak, buntował – bo podczas pracy z koniem zawsze napotkamy bunt. Wywołuje go strach przed nieznanym. Zwierzę nie wie do czego te nasze zabiegi zmierzają i czy to coś dobrego czy złego. Żeby móc doradzić przy pracy z konkretnym koniem, muszę mieć dużo więcej informacji, niż wzmianka o wieku. Muszę wiedzieć, czy z tym zwierzęciem ktoś już nad czymś pracował? Czy konik poddawany jest czynnościom pielęgnacyjnym? Czy nie boi się dotyku człowieka? Czy stoi spokojnie na przykład przy czyszczeniu sierści? Jeżeli zwierzę pozwala się dotykać, to czy w każdym miejscu na ciele? Itd.

Nauki podawania nóg nie można zacząć od prób ich podnoszenia. Nie można próbować ich podnosić przy siłowym przytrzymywaniu młodego podopiecznego. Naukę trzeba zacząć od namówienia źrebaka, by grzecznie i cierpliwie stał podczas, gdy opiekun dotyka jego ciało w różnych miejscach. Namawianie do stania w miejscu nie może być jednak wiązaniem na krótkim uwiązie. Nie może być siłowym i kurczowym trzymaniem w miejscu, które pozbawia zwierzę możliwości ruchu. Im bardziej klaustrofobiczne warunki pracy, tym z większą paniką i buntem zwierzę będzie podchodziło do naszej szkoleniowej działalności. W procesie nauki ważny jest też czas przeznaczany na szkolenia i podział pracy szkoleniowej na etapy. Pierwsze lekcje nie powinny przekraczać kilku minut. Dla młodego konia kilka minut skupiania się na relacji z człowiekiem, to bardzo ciężka i wyczerpująca praca. Natura nie przygotowała tych zwierząt do konieczności dłuższego skupiania się na współpracy z drugą istotą. I do tego istotą innego gatunku. W procesie nauki ważny jest też system wzmacniania pozytywnych skojarzeń czyli wypracowanie systemu nagradzania za postępy w nauce.

Do nauki podawania nóg wybierzcie miejsce, w którym panuje względny spokój i jest wystarczająco miejsca dla pewnego zakresu ruchu dla współpracującej pary. Musi to być miejsce, z którego zwierzę nie będzie miało szans uciec ale będzie miało możliwość odsuwania się od was. Tak, dokładnie- koń ma mieć możliwość odsuwania się i przesuwania się. Koń ma mieć taką możliwość, jeżeli chcecie nauczyć go, by zrozumiał, że powinien współpracować poprzez grzeczne stanie w miejscu. Ściana, ogrodzenie czy jakakolwiek przeszkoda blokująca możliwość odsunięcia się podopiecznego od was, wymusza na nim konieczność stania w miejscu w stresujący dla niego sposób. Młode konie różnie reagują na taki stres. Niektóre z nich strach paraliżuje na tyle, że stoją spanikowane w miejscu. Inne w panice szukają ucieczki, taranując wszystko i wszystkich na swojej drodze. Szukając miejsca do nauki podawania nóg, musicie mieć już za sobą etap uczenia konia chodzenia obok człowieka na uwiązie i etap przyzwyczajania go do faktu, że będzie od czasu do czasu na tym uwiązie przywiązywany. Zasada z przywiązywaniem nie obowiązuje, gdy przyuczamy do podawania nóg źrebię będące jeszcze z matką i przy matce. W takiej sytuacji powinny pracować ze źrebięciem dwie osoby.

Wtrącę tu małą dygresję. Obserwowałam kiedyś proces „uczenia” odsadka, by stał grzecznie, gdy zostanie przywiązany. Ten proces „uczenia” polegał na tym, że w boksie źrebak został przywiązany do żłobu na bardzo krótkim odcinku sznura i pozostawiony tak na kilka godzin. Przerażony konik szarpał się długo i zawzięcie, aż opadł z sił. Efekt został osiągnięty. Konik po utracie sił poddał się fizycznie i psychicznie. Stał bez ruchu otępiały do czasu, aż nie został uwolniony ze sznura. Efekt został osiągnięty kosztem złamania psychiki zwierzęcia. Kosztem bólu, jaki zadawał sobie ten źrebak próbując uwolnić się z sideł. Zostawiam was z tą krótką historią. Nie skomentuję tego, bo musiałabym użyć niecenzuralnych i obraźliwych słów. Wiecie, co jest najgorsze? Takie sposoby „nauki” dla mnie podpadają pod znęcanie się i tortury, a ja nie mogłam zareagować. Nie mogłam, bo to nie moje zwierzę. Nie mogłam, bo żadna organizacja walcząca o prawa zwierząt nie zainteresowałby się i nie zainteresuje taką sytuacją. Są to przecież metody szkolenia powszechnie stosowane, stosowane od dawna i to przez zasłużonych i znanych zawodników, jeźdźców i szkoleniowców. Bo właśnie taka osoba zafundowała temu źrebakowi ( i innym też) opisane przeze mnie „szkolenie”.

Jak wcześniej wspomniałam, do pracy przygotowawczej do podawania nóg, młody koń powinien akceptować już wiązanie na uwiązie i konieczność cierpliwego stania przy wiązaniu. Uważam jednak, że na pierwszych sesjach szkoleniowych (z podawania nóg), nie należy go przywiązywać. Należy trzymać konia na luźnym uwiązie i zacząć go dotykać. Jeżeli zwierze zna dotyk związany z pielęgnacją sierści, to część pracy macie już za sobą. Ponieważ post dotyczy nauki podnoszenia nóg, to załóżmy, że czyszczenie sierści nie stanowi problemu. Należy więc zacząć dotykać nogi od samej góry do ich dołu. Należy dotykać ze wszystkich stron – również między nogami. Musicie zamykać dłoń na pęcinach i próbować utrzymać kontakt ale bez siłowego przytrzymywania. Jeżeli koń zacznie się odsuwać w odpowiedzi na wasze działanie, to podążajcie za nim i nadal dotykajcie. Róbcie przerwy w dotykaniu. Ustawiajcie na nowo konia w bezpiecznym miejscu (zapewniające możliwość przesuwania się). Przy pierwszej sytuacji, w której na dotyk zwierzę pozostanie na miejscu, dajcie mu dużą i soczystą nagrodę i zakończcie sesję. Może się zdarzyć, że podczas pierwszej czy pierwszych sesji nie doczekacie się takiego momentu. Mimo to, nie przedłużajcie lekcji w nieskończoność. Na którejś z kolejnych lekcji konik zatrzyma się w miejscu w odpowiedzi na dotyk czy złapanie pęciny. Pracując w ten sposób, nagradzając za pozytywną odpowiedź, regulując z wyczuciem wydłużanie sesji oraz „podnoszenie poprzeczki”, musicie doprowadzić do sytuacji, w której koń bez obaw, buntu i poruszania się pozwoli dotknąć każdej nogi w każdym możliwym miejscu.

Jest jednak pewne ale......nie każdy młody koń będzie odsuwał się od was w odpowiedzi na wasz dotyk. Spotkacie konie, które w ramach strachu i buntu zaczną na was napierać i pchać się. Takiemu zwierzęciu nie można ustąpić, nie można „oddać mu swojego pola”. W takiej sytuacji musicie najpierw namówić podopiecznego, by nie napierał. Musicie wyegzekwować, by to on ustępował wam miejsca. Jak radzić sobie z taką sytuacją opiszę w innym poście. (Post powiązany: 
„Koń taran) 

W kolejnym etapie postarajcie się utrwalić pozytywne podejście swojego podopiecznego do procesu dotykania i łapania nóg, tylko tym razem róbcie to, gdy koń jest przywiązany uwiązem. Dodajcie do tych czynności symulowanie chęci podniesienia nóg. Gdyby podopieczny w odruchu na wasz dotyk podniósł którąś nogę, to nie przytrzymujcie jej, nie podnoście w górę – pozwólcie odstawić. Potem pochwalcie i nagrodźcie to zachowanie. Gdyby podopieczny wrócił do buntu z odsuwaniem się czy napieraniem, to musicie „cofnąć się o krok” i ponownie namówić wierzchowca do zaakceptowania faktu, że powinien stać grzecznie przy dotykaniu i chwytaniu kończyn.

Kolejny etap pracy to nauka zwierzęcia odciążania jednej z nóg i obciążania pozostałych trzech. Musicie wiedzieć, że koniom, wbrew pozorom, na początku trudniej jest odciążyć przednie nogi. Na nich spoczywa bowiem więcej końskiego ciężaru, niż na kończynach zadnich. Za to przy nauce odciążania zadnich nóg, zwierzęta czują większy strach i niepewność. Pracując nad nauką odciążania nóg, nie wolno napierać siłowo swoim ciałem na nogę konia, którą akurat zamierzamy podnieść. Każdy koń na takie działanie odpowie takim samym napieraniem a w efekcie, dołożeniem ciężaru na tą nogę, którą w założeniu powinien odciążyć. Tak, tak wiem …. wielu koniom udaje się tak podnosić nogi. Trzeba być jednak niedoukiem, żeby nie zauważyć, że w takim przypadku podopieczny obciąża swoim ciężarem naszą rękę a w konsekwencji nasz kręgosłup. Obciąża tym ciężarem, który przed chwilą dźwigała jego noga, gdy była oparta o podłoże. Jak ktoś chce tak dźwigać nogi i wiecznie przepychać się z koniem, to jego wybór. Może przestać czytać ten post i wrócić do siłowej pracy z koniem.

Przy pierwszych lekcjach odciążania, sięgając po przednią nogę podopiecznego, musicie tuż przed tym działaniem namawiać konia do odciążenia obu przednich kończyn. Musicie namawiać do choćby nieznacznego przerzuceniu ciężaru na zadnie kończyny. To namawianie to lekkie, krótkie i powtarzane pchnięcia / klepnięcia w przód klatki piersiowej wierzchowca. Potem, trzymając dłonią za pęcinę nogi, łokciem delikatnie namawiajcie zwierzę do zgięcia stawu nadgarstkowego. I znowu to namawianie powinno być delikatnymi, krótkimi i powtarzanymi pchnięciami łokciem. Gdy nadgarstek przestanie powracać do wyprostowania i pozostanie zgięty, koń uniesie lekko w górę piętkę. Musicie wykorzystać ten moment i postawić nogę konia na przedniej krawędzi kopyta. Na czubku kopyta. Gdy to się uda, zostawcie nogę w spokoju i nagrodą podziękujcie koniowi za współpracę. Zostawiam waszemu wyczuciu długość i intensywność takiej sesji. W efekcie takiej pracy, wierzchowiec powinien po jakimś czasie bez problemu odciążać nogę na dotyk ręki opiekuna. Powinien bez oporu pozwolić postawić sobie odciążoną nogę na czubku kopyta. Powinien pozostawić ją tak ustawioną przez jakiś czas nawet wówczas, gdy opiekun puści lekko trzymający uścisk. Po tym etapie, podniesienie tak odciążonej nogi nie powinno stwarzać żadnych problemów. Namawiam was jednak do podnoszenia takiej nogi na początek na niewielką wysokość. I z czasem stopniowo ją powiększać.

Teraz zadnie kończyny. Chwytając jedną z nich w żaden sposób nie napierajcie na ciało konia. Wiem, wspomniałam już o tym, ale wolałam przypomnieć. Bez podnoszenia jej w górę, stopniowo przesuwajcie ją maksymalnie do tyłu. Staw kolanowy podopiecznego zaczynie się wówczas zginać, co sprowokuje konia do odciążenia tej kończyny. Obejmijcie wówczas jedną ręką tą nogę konia tak, by na naszym łokciu oparł się staw skokowy. Obejmijcie staw skokowy sięgając spod brzucha konia a nie zza nogi. Tak zahaczoną nogę przesuwajcie nadal w tył, lekko podnosząc i zginając zwierzęciu staw skokowy. Przy odpowiednim przesunięciu w tył zadniej nogi, stanie się możliwe postawienie kopyta tej nogi na przedniej jego krawędzi. Gdy się wam to uda, zostawcie w spokoju nogę, niech zwierzę zrobi z nią co zechce. Oczywiście, podopiecznego należy nagrodzić i pochwalić za umożliwienie nam tego ruchu jego nogą. Po jakimś czasie w efekcie tej pracy, wierzchowiec powinien odciążać zadnią nogę w odpowiedzi na dotyk ręki. Powinien bez oporu dać ją przesunąć w tył i postawić na czubku kopyta. Powinien też trzymać przez jakiś czas tak ustawioną nogę nawet wówczas, gdy opiekun przestanie ją obejmować. I wtedy będzie to odpowiedni moment na podniesienie zadniej nogi w górę.

Oczywiście, podczas całej tej szkoleniowej akcji możecie natrafić na różne problematyczne zachowania konia. Postarajcie się wówczas wrócić do wcześniejszego etapu szkolenia i dogłębniej go utrwalić. Zróbcie czasami „dwa kroki w tył, żeby zrobić jeden w przód”.

https://www.facebook.com/100006282285620/videos/2773246929561356/

P.S. Pisałam ten post 10 lutego 2021 od wczesnego rana do późnego popołudnia. Pisałam z przerwami na asystowanie przy budowie stajni w Kwiejcach. Moim miejscu zamieszkania. Mój mąż przeczytał ten post przed publikacją, żeby ocenić czy jest zrozumiały i czytelny dla osób niedoświadczonych w takiej pracy, które mogłyby skorzystać z moich porad. Autorko lub autorze pytania zacytowanego na początku postu, czytelniczko i czytelniku, doceń trud wkładany przez nas w pisanie porad dla Ciebie i wesprzyj moją działalność blogowo – edukacyjną na Patronite. Wesprzyj budowę stajni, w której będę mogła pracować nad zrozumieniem specyfiki jeździectwa opartego na zrozumieniu i porozumieniu z wierzchowcem. Dziękuję. Pozdrawiam. Olga



wtorek, 16 października 2018

JESZCZE O KŁUSIE ĆWICZEBNYM


Rzadko kiedy jest jakiś odzew na moje posty ze strony czytelników. Jednak post na temat kłusa ćwiczebnego wywołał pewne emocje i doczekał się komentarzy. W udostępnione posty czasami mam wgląd, czasami nie. Zależy to od ustawień konta na fb osoby, która udostępniła post. Nie mam więc wglądu we wszystkie komentarze. A nawet, gdy mam wgląd, nie mogę odpowiedzieć na komentarz. Dlatego piszę ten post. Piszę, żeby odpowiedzieć autorom komentarzy i uzupełnić tym samym informacje zawarte w poście o kłusie ćwiczebnym.

Oto te komentarze.


Osoba pierwsza:
„Kłus anglezowany to prawie kłus ćwiczebny, tylko się wstaje co drugi krok, a często ląduje w grzbiet konia z jeszcze większym jebut. Więc nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Po prostu uczmy świadomie. A dla tych instruktorów szczęściarzy, którzy mają okazję uczyć ludzi od podstaw na lonży, mała wskazówka: zbyt szybkie danie człowiekowi strzemion i wodzy bez uprzedniego rozluźnienia i równowagi w stępie i kłusie ĆWICZEBNYM powoduje ten dramat, o którym jest powyższy artykuł. Bo to kłus anglezowany jest technicznie trudniejszy, nie pełny siad. Przecież wystarczy tylko siedzieć na luźnej dupie ze zwieszonymi nogami”.


Moja odpowiedź: 
Kłus anglezowany to nie prawie kłus ćwiczebny w którym wstajemy co krok. Kłus anglezowany to jazda na stojąco, przy oparciu w strzemionach, z delikatnym przysiadaniem co krok. I tak właśnie powinno wyglądać anglezowanie, żeby nie było „jebut” w siodło. W zrozumieniu tego ma pomóc ćwiczenie z anglezowaniem na trzy. Zanim jednak do niego adept przejdzie, powinien nauczyć się jazdy na stojąco w stępie i kłusie. Nauczyć się, jak ułożyć nogi, by bez trzymania się siodła, bez napięć w ciele, bez trzymania się pyska konia, utrzymać równowagę. Nauczyć się, jak sprężyście pracujące stawy powinny amortyzować ruch konia. Rozsiadanie się na siodle z luźną pupą i zwisającymi nogami nie pomoże jeźdźcowi nauczyć się delikatnie siadać w siodło. A jeśli chodzi o te luźno zwisające nogi, to po włożeniu ich w strzemiona stają się sztywne, spięte i „nieme”, bo jeździec potrafi mieć je luźne tylko wówczas, gdy luźno zwisają. Nauka rozluźnienia ciała z nogami w strzemionach musi się odbywać z nogami w strzemionach. Ich luźne zwieszanie na nic się nie przyda w kontakcie ze strzemionami. Zastanawiam się też, kto podczas tej nauki siedzenia jeźdźca na koniu ze zwieszonymi nogami, pracuje nad prawidłowym ustawieniem konia, nad jego samo – niesieniem, zaangażowaniem zadu i prężeniem grzbietu. Przy pracy na lonży, mogę się zgodzić, że jest to lonżujący, chociaż nie spotkałam jeszcze instruktora, który tak by pracował. Co się jednak dzieje po puszczenie delikwenta z lonży. Koń idzie rozwleczony, z zapadniętym i obolałym grzbietem, z przeciążonym przodem, z napiętymi mięśniami i sztywnymi stawami, bo nikt podczas pracy na lonży nie nauczył adepta sztuki jeździeckiej, jak zgrać pracę nad postawą i rozluźnieniem konia z siedzeniem w siodle w rozluźnieniu. Mało tego, nikt nie uczy jak zgrać taką pracę nad koniem podczas stępa, podczas kłusa anglezowanego czy galopu. W jeździectwie uczy się nie spadać z siodła, zmieniać chód konia i skręcać. Jakie są tego konsekwencje? Przeczytajcie tutaj i tutaj. Ale zgadzam się z tym, że instruktorzy powinni uczyć świadomie. Uczyć, że niosące nas ciało konia musi być przygotowane do pracy pod nami. Powinno być zrównoważone i rozluźnione. Instruktorzy powinni uczyć, że konie to czujące, myślące i wrażliwe zwierzęta. Powinni uczyć, że jeździec nie panujący nad swoim ciałem, jeździec pracujący siłowo z ciałem zwierzęcia a nie z jego psychiką i rozumem, zadaje zwierzęciu ból i przyczynia się do powstawania bolesnych zwyrodnień. Powinni uczyć, że w związku z tym nauka jeździectwa to ciężka, długotrwała praca, wymagająca od jeźdźca cierpliwości, konsekwencji i nastawienia się na to, że postępy w pracy z podopiecznym nie będą spektakularne. Muszę wrócić jeszcze do anglezowania: jeździec, opierający i niosący swój ciężar w strzemionach, obciąża tym swoim ciężarem boki pleców konia. Wierzchowiec niesie wówczas nasz ciężar oparty na żebrach, a nie na kręgosłupie. Jeździec, rozsiadający się w siodle i na grzbiecie konia, obciąża właśnie kręgosłup i przyczynia się do budowania postawy zwierzęcia z wklęśniętymi plecami. O tym też warto uczyć jeźdźców, by ich jeździectwo było świadome.

Osoba, która udostępniła post: 

Wiesz, mnie chodzi o taki obrazek. Jedzie jeździec kłusem ćwiczebnym. Odbija się jak piłeczka kauczukowa. Każdy kolejny krok to coraz większe napięcie na jego twarzy i całym ciele, a koń już wygięty w chińskie osiem i uciekający spod jeźdźca. Chodzi mi o zdrowy rozsądek.

Moja odpowiedź:
Właśnie mnie też chodzi o taki obrazek. Bardzo powszechny obrazek.

Osoba druga:
„Mhm...(do osoby, która udostępniła post) chodzi o to, że masz rację! Jakim prawem początkujący adept jeżdziectwa, siędzący na koniu po raz - przypiśćmy nawet 6(!) Może nie odbijać się jak piłeczka kauczukowa? Mając nawet najlepsze chęci przekazania kursantowi, że powinien "się rozulźnić" , "puścić nogę w kolanie" i inne, jest dla niego taką czarną magią, jak fizyka kwantowa dla mnie. Więc podawanie przykładów, że powinniśmy początkującym jeźdzcom dawać wodze i strzemiona w momencie kiedy wiedzą, co to rozulźnienie ciała jest tak absurdalne, że wręcz niemożliwe..


Moja odpowiedź:
Prawem zwierzęcia do zdrowia, do pracy bez bólu i dyskomfortu. Prawem konia do zrozumienia jego potrzeb fizycznych i psychicznych. Prawem konia do świadomie pracującego jeźdźca i do instruktora świadomie uczącego. Nie wystarczą też tylko chęci do uczenia adeptów sztuki jeździeckiej. Potrzebna jest do tego wiedza, jak przekazać uczniowi to, w jaki sposób powinien zapanować nad swoim ciałem. Nie wystarczy poinformować o tym, że trzeba się rozluźnić czy puścić nogę w kolanie. I zastanawiam się, w którym momencie w takim razie należy dawać jeźdźcom wodze i strzemiona? Kiedy taki jeździec przestaje być początkującym i można włożyć mu stopy w strzemiona i wręczyć wodze? Po dwóch, trzech, pięciu czy dziesięciu lonżach? I czy taki jeździec w momencie, gdy pierwszy raz ma styczność ze strzemionami i wodzami, nie staje się znowu początkującym? W końcu robi coś pierwszy raz.

Ponownie pierwsza osoba (do osoby udostępniającej post):

Ty jako instruktor widząc takie dziecko, powinnaś zaoferować zajęcia indywidualne na lonży. Podkreślam jeszcze raz że jeśli ktoś nie siedzi luźno w ćwiczebnym, na swobodnym tyłku to nie ma szans żeby siadał miękko w kłusie anglezowanym, gdzie jeszcze dochodzi podstawa podparcia na strzemionach. Co do artykułu, nie mówię, że się nie zgadzam z nim, ale dla mnie brak w nim konstruktywności. Pytanie brzmi, co zrobić żeby takiego adepta nauczyć poprawnie działać na tych biednych końskich grzbietach. 

Moja odpowiedź:

Nie da się w jednym poście napisać co zrobić, żeby takiego adepta nauczyć poprawnie jeździć. W tym poście zawarłam tylko parę konstruktywnych porad. Po resztę zapraszam do lektury moich blogów. W sumie napisałam koło 400 konstruktywnych postów.

Po raz kolejny pierwsza osoba (do osoby drugiej): 

„Osiągnięcie luzu na koniu prowadzonym rytmicznie na lonży nie jest aż tak trudne, ale mówimy tu o perspektywie nawet kilkunastu godzin poświęconych właśnie temu. W hiszpańskiej szkole jazdy 2 lata jeździ się dosiadowo na lonży. I nie mówię, że u nas tak ma to wyglądać, bo to by było nierealne, ale można więcej czasu poświęcić na zbudowanie fundamentu...

Druga osoba (do osoby pierwszej): 

„Jest bardzo trudne. I nie oszukujmy się.. Natomiast zgodzę się, że "gdzieś" i w jakiś sposób każdy z nas się tego uczył, bądź uczył będzie. Niestety nieuniknionym jest poświęcenie kilku końskich grzbietów. Nikt ani nic tego nie przeskoczy..

Moja odpowiedź: 

Czy w imię nauczenia się czegoś poświęciłaby ktoś z was kilka innych grzbietów? Psa, kota - i tu zaryzykuję – człowieka? Kto dał człowiekowi prawo do poświęcenia akurat końskich grzbietów? Poświęcenia w imię zachcianki. W imię tego, że człowiek wymyślił sobie, że koń ma go wozić?

Osoba udostępniająca post: 

„Dokładnie tak jest. Ja szukam rozwiązań. Czasem kombinuję jak koń pod górkę.
1) Kluś ćwiczebny zaczynam z dzieciakami ze stępa. Bo z klusa anglezowanego to ni huhu.
2) zaczynam od kilku kroków w wysiadywanym. Potem przechodzą do anglezowanego albo do stępa. I wydłużamy ćwiczenie o krok, kilka kroków.
Jeśli macie jakieś podpowiedzi to dajcie znac. Są dzieciaki, które natychmiast to łapią i nie ma tematu. A są takie, które jeżdżą dwa lata i ten Kluś ćwiczebny aż mnie boli


Moja odpowiedź: 

Dziękuję za udostępnienie postu i że kombinujesz jak koń pod górkę.

Gdy pisałam ten post, korespondowałam ze znajomą, która jeździ w szkółce o ambicjach sportowych. W jej wypowiedziach padły takie zdania: ale tak sobie myślę, że to chyba nie możliwe, żeby połączyć prawidłowe ujeżdżenie ze sportem takim jak skoki. Chyba można to osiągnąć tylko w sytuacji podobnej do Twojej, nabyłaś wiedzę, nikt nad Tobą nie stoi i cofasz się (do podstaw), gdy potrzeba. Tu ważne jest,,żeby koń oddał skok i każdy na te zawody ciągnie, nikt nie wytrzymałby przygotowując się np. rok do galopu,nie to niemożliwe po prostu.

Dlaczego nikt by nie wytrzymał? Bo uczy się jeździectwa spektakularnego, a nie świadomego. Nie uczy się, że świadoma jazda konna, to nieustanna praca na granicy tego co umiem, a czego jeszcze nie. Nie uczy się, że na sukcesy w świadomym jeździectwie pracuje się długo i bardzo stopniowo. W związku z tym, początkujący jeźdźcy oczekują tego co im się oferuje – szybkich i spektakularnych postępów.


Pisownia cytowanych komentarzy jest oryginalna.




Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję. Olga



czwartek, 27 lipca 2017

PIĘTA W DÓŁ


Napisała do mnie ostatnio czytelniczka, korzystając z gadżetu: „wyślij wiadomość”, zainstalowanym na moim blogu. Próbowałam odpisać na maila podanego jako nadawczy ale otrzymywałam informację od poczty, że z przyczyn technicznych moja wiadomość nie została dostarczona. Postanowiłam więc odpowiedzieć amazonce pisząc post na bloga. Pytanie amazonki dotyczyło ułożenia stopy w strzemieniu – ułożenia z piętą w dół. Temat przerobiony jest w internecie setki razy. Podejrzewam jednak, że porady, które można tam znaleźć owej amazonce nie pomogły. Nie wiem czy uda mi się wymyślić poradę, której nie ma jeszcze w necie. Ale spróbuję pomóc.




W korespondencji przysłanej do mnie czytelniczka napisała: „...od jakiegoś czasu szukam ćwiczeń na rozciągniecie ścięgien z tyłu pięty, by moja stopa mogła układać się dobrze w strzemieniu (nie zadzierała się)...” Problem z internetowym udzielaniem porad polega głównie na tym, że opieram je na wyobrażeniu sobie problemu. Wyobrażeniu, przede wszystkim, dosiadu osoby pytającej ale też sposobu w jaki pracuje z koniem. Zapewne dość często wyobraźnia podpowiada mi wizję nie dokładnie odzwierciedlającą rzeczywistość. Mimo tego mam nadzieję, że moja odpowiedź będzie pomocna.

Justyno, Twoje problemy nie biorą się z nierozciągniętych ścięgien z tyłu pięty. Podejrzewam, że przyczyną problemów z ułożeniem stóp w strzemionach są zbyt wysoko zadarte kolana podczas siedzenia w siodle. Zadzieranie kolan zaś jest efektem trzymania się kolanami siodła albo mocno zaciśniętych pachwin. Żeby zrozumieć o co mi chodzi usiądź na krześle jak na koniu – okrakiem. Trzymaj oparte na podłodze pełne stopy. Powiedzmy, że podłoga to są strzemiona i nie chcesz od nich oderwać całych stóp. Potem podciągnij w górę kolana. Efektem tego ruchu będzie oderwanie pięt od podłogi i zadarcie ich w górę. Siedząc w siodle człowiek musi prawidłowo ustawić całe nogi, żeby stopy układały się w strzemionach bez zadzierania pięt. Zanim jednak zaczniesz układać nogi sprawdź, czy siodło leży na koniu w równowadze. Źle ułożone siodło uniemożliwia pracę nad poprawieniem dosiadu.

Co to znaczy, że siodło jest w równowadze? Pisałam o tym w poście pod tytułem: „Rząd koński”.

Po założeniu siodła na grzbiet konia w wyobraźni puść niewielką piłeczkę, żeby toczyła się od łęku do łęku. Kończąc turlanie piłka powinna zatrzymać się dokładnie na środku siedziska siodła. Wówczas leży ono na koniu w równowadze. Jeżeli piłeczka zatrzyma się bliżej przedniego albo tylnego łęku, to ułożenie siodła musisz poprawić przez podłożenie odpowiednich podkładek albo zmienić siodło na takie, które leży w równowadze.

Zastanawiasz się pewnie: dlaczego ściskanie i trzymanie się siodła „podnosi” pięty w górę? Siodło na grzbiecie konia zwęża się ku górze. Ściskanie stożka czymkolwiek z dwóch stron będzie powodowało ślizganie się tego czegoś w górę. Wyobraź sobie, że chcesz szczypcami chwycić przedmiot przypominający kształtem namiot. Chwycić na tyle mocno, żeby go podnieść. Im mocniej będziesz ściskała szczypce, tym mocniej ich ramiona będą ślizgały się po bokach przedmiotu w górę. Kolana jeźdźca nie „podejdą” wprawdzie na sam szczyt siodła ale na pewno na tyle, żeby utrudnić ułożenie stopy w strzemieniu. Żeby kolana mogły zjechać po tybinkach w dół, jak po zjeżdżalniach, muszą rozluźnić ucisk.

A co z zaciśniętymi pachwinami? Wyobraź sobie, że jesteś książką. Twoje pachwiny to środek otwartej książki. Podczas pracy w siodle książka powinna jak najmocniej otwierać swoje obie części - jak do czytania. Czyli, że kąt między jej częściami powinien być rozwarty. Bliższy 180° niż 90°. Większość jeźdźców zamyka książkę, zaciska środek czyli pachwinę. Skoro zamykają się uda, to ciągną tym samym kolana w górę.



Wracam do ćwiczenia na krześle. Przy podciąganiu i obniżaniu kolana zwróć uwagę na swoje stawy skokowe. Im wyżej trzymasz kolana tym bardziej otwarty jest kąt między stopą a przodem dolnej części Twojej nogi. Przy postawieniu na ziemi całej stopy ten kąt zamyka się. Zrób kolejny ruch- siedząc na krześle cofnij stopy mocno do tyłu, bez zadzierania pięt. Cofnij aż pod swoje pośladki. Kolana Twoje „zejdą” wówczas jeszcze niżej, a wcześniej wspomniany kąt jeszcze mocniej się zmniejszy. Co czujesz? Pewnie dyskomfort i lekki ból wzdłuż kości piszczelowej i we wspomnianym zgięciu. Człowiek podczas pracy na koniu podświadomie chroni się przed tym dyskomfortem. Niestety sport wymaga poświęceń. Musisz, mimo bólu, cofać łydki do tyłu, obniżać kolana i pozwolić na mocne zgięcie stawów skokowych. Po jakimś czasie dyskomfort minie. Minie, gdy rozciągną się mięśnie i ścięgna w całych nogach. Człowiek podświadomie chroni się przed bólem i zadziera pięty. Spróbuj nad tym podświadomym odruchem zapanować.

Kolejną przyczyną zadzierania pięt jest sposób pracy z koniem. Sposób przekazywania mu sygnałów łydkami poprzez dźganie piętami. Laik czytający ostatnie zdanie pomyśli, że napisałam jakąś bzdurę. Jednak, o ironio, zdanie „mówi” o prawdziwej sytuacji dotyczącej, niestety, bardzo wielu jeźdźców. Wszyscy instruktorzy i trenerzy jeździectwa podczas pracy z parą jeździec – koń wydają polecenie: działaj łydkami”. Nigdy nie słyszałam polecenia: działaj piętą”, a większość jeźdźców próbuje rozmawiać z wierzchowcem wbijając mu owe pięty między żebra. Prawda jest też taka, że ci sami instruktorzy i trenerzy, o których wspomniałam wyżej, rzadko korygują ten błąd jeźdźców. Mało tego, szkoleniowcy sami wbijają koniom pięty w boki ciała, szczególnie przy trudniejszych figurach ujeżdżeniowych. Im mniej koń reaguje na sygnały, tym mocniej jeźdźcy zadzierają pięty, żeby wzmocnić siłę pchania. Nie mówiąc o pomocy w postaci ostróg. Pracę pomocami przekazującymi prośby zwierzęciu można porównać do zwykłej ludzkiej rozmowy. Siłowe działanie piętami i ostrogami nie jest już rozmową. Jest kłótnią polegającą na tym, że jeździec niemiłosiernie się wydziera i przechodzi do „rękoczynów”, a koń zatyka uszy i stawia opór. Nawet, gdy wierzchowiec wykona w końcu polecenie, to nie dlatego, że je zrozumiał. Zrobi to, bo zostanie pchnięty i przymuszony poprzez zadawanie bólu. Rozwiązaniem tego problemu jest długa i trudna praca nad sposobem porozumiewania się ze zwierzęciem poprzez dialog. A najlepsza jest taka rozmowa, którą można porównać do subtelnego szeptu. O takim sposobie rozmowy między człowiekiem i koniem jest cały mój blog.

Jeżeli nie używasz Justyno pięt do przekazywania poleceń swojemu podopiecznemu, to w ułożeniu stóp w strzemionach może pomóc Tobie wyobraźnia. Wyobraź sobie, że podczas jazdy wierzchem masz przyczepione do stóp rolki, a Twoje nogi sięgają do podłoża. Stań wyraźnie pełnymi stopami, wszystkie kółka rolek muszą tak samo przylegać do powierzchni na której stoisz. Nie odrywaj od podłoża i nie podnoś ostatniego kółka do góry, ale też nie wciskaj go w ziemię. Nie pozwól, żeby rolki uciekały do przodu. Gdybyś naprawdę jechała na rolkach, to „ucieczka” stóp z rolkami do przodu oznaczałaby dla Ciebie upadek do tyłu. Ważne jest też, żebyś nie blokowała zgiętych stawów nóg (skokowych i kolanowych) i pozwoliła pracować im na zasadzie sprężyny.





sobota, 10 czerwca 2017

PODSTAWIENIE ZADU KONIA DZIĘKI PRACY DOSIADEM


Ostatnio mam sporo okazji do korespondencyjnych rozmów na temat dosiadu i pracy dosiadem. Rozmów o angażowaniu końskiego zadu dzięki pracy dosiadem. Z tego, co piszą korespondujący ze mną jeźdźcy wnioskuję, że inaczej pojmujemy rolę pracy dosiadem. Może się mylę, ale dla większości jeźdźców oczywistym jest, że dosiadem pcha się wierzchowca. Ja natomiast dosiadem proszę konia o zwalnianie. Nie muszę używać wówczas wodzy, nawet na młodym uczącym się koniu. Gdy do wstrzymującego działania ciałem dodam pracę łydkami, to otrzymuję bardzo ładny efekt podstawienia zadu i zaangażowania tylnych końskich nóg do pracy.

Podejrzewam, iż wielu z was nieustannie słyszy od instruktorów i trenerów: „napnij pośladki”, „wypychamy konia pępkiem”, „siadamy głęboko w siodło”, „noga nieruchoma”. Praca dosiadem, podczas której mocno wciska się w siodło i pcha zwierzę, praca, podczas której kieruje się balansem ciała i zawsze ma się hamulec ręczny w postaci wędzidła i dodatkowych patentów, jest łatwiejsza niż nauczenie konia, by słuchał i rozumiał prośby. Prośby, które są przekazywane bez użycia siły. Ludziom chyba w ogóle trudno uwierzyć i zaufać, że zwierzę będzie respektowało prośby, które nie są wzmocnione siłowym impulsem. Przecież to wielkie silne zwierzę, więc trzeba mu też okazać siłę. To wielki błąd i bzdura. Konie są tak delikatne, jak wielkie i silne. Zgadzam się z tym, że użycie siły jest czasami konieczne ale tylko w postaci krótkich i ewentualnie powtarzanych impulsów i tylko po to, żeby wierzchowca czegoś oduczyć, a nie nauczyć. Na przykład: oduczyć siłowania się na wodzach i wykorzystywania do tego celu napiętych mięśni szyi. A głębokie siedzenie w siodle nie polega na wciskaniu napiętych pośladków w siodło i koński grzbiet. Głębokie siedzenie w siodle przypomina przypinanie klamerką jakiejś rzeczy do sznura. Ta klamerka to uda jeźdźca, rzecz do przypięcia to siodło, a sznur to koń. Im bardziej pionowo ustawicie klamerkę i dopchniecie jej zawias do sznura, tym lepiej całość się trzyma na sznurze. I nie jest do tego potrzebne napinanie pośladków ani jakiegokolwiek innego mięśnia w naszym ciele.




Być może będę się trochę powtarzać, być może już w jakimś innym poście czytaliście opisy i wyjaśnienia, które tu umieszczę. Jednak dla pewnej spójności przekazu piszę niektóre rzeczy po raz kolejny. Zacznę od tego, że koń idący od zadu, koń z podstawionym zadem, to zwierzę kroczące zadnimi nogami głęboko pod swoim brzuchem. Jak zaobserwować czy zwierzę idzie z zaangażowanym zadem? W wyobraźni narysujcie sobie ponową linię od nasady ogona wierzchowca aż do ziemi. Przy wysokim ustawieniu konia, cały krok stawiany tylnymi kończynami „mieści się” przed tą linią, czyli pod brzuchem zwierzęcia. Nie osiągnie się tego w krótkim czasie ale do takiego ideału dążymy podczas pracy z koniem. Zanim się jednak dojdzie do ideału, to owa wyobrażona linia „dzieli” krok konia na dwie części. Im mniejszy „kawałek kroku” zostaje za linią, tym lepiej zwierzę angażuje zad do pracy. Jeżeli za linią zostaje „połowa kroku” albo jego większa część, to znaczy, że koń całą siłę napędową ma w przednich kończynach. To znaczy, że wierzchowiec ciągnie całe ciało zapierając się o podłoże przednimi kończynami, a nie odpycha od podłoża zadnimi. Oznacza to również, że ciało konia nie idzie w równowadze, że mocno przeciążony jest przód jego ciała.

Druga rzecz, to koń z zaangażowanym zadem powinien mieć pozycję przypominającą przysiadanie na wysokim barowym stołku. Powinien ustawić ciało w sposób bardzo podobny do pozycji ciała jaką przyjmuje człowiek, gdy chce usiąść. Pozycji pochylonej ale z ciężarem opartym na nogach. Pozycji z „okrągłymi” plecami i nogami wysuniętymi „pod brzuch”.





Koń, z jeźdźcem na grzbiecie, powinien pracować „siedząc na takim stołku”. Cofnięte do tyłu nogi spowodują odsunięcie stołka spod pośladków i konieczność podparcia się na rękach. Czyli przerzucenia ciężaru na przednie kończyny. 


Dlaczego przy podstawianiu końskiego zadu człowiek powinien dosiadem przekazywać sygnały wstrzymujące? Ponieważ dosiad działa od góry zwierzęcia – działa na jego plecy, a chcemy żeby ich dół – czyli pośladki, koń obniżył.


Nasuwa się więc wniosek, że jeździec powinien działać impulsem w kierunku zadu zwierzęcia. Przy tym działaniu dosiadem, łydki jeźdźca powinny przekazywać zadnim nogom sygnały proszące o „przesunięcie się” pod brzuch. Dlaczego łydki? Ponieważ działają nisko- czyli blisko „podwozia”. Cofnięte do tyłu są częścią ciała jeźdźca najbardziej przybliżoną do zadnich kończyn wierzchowca. Możemy dzięki temu wyraźnie wskazać zwierzęciu z jaką częścią jego ciała chcemy „porozmawiać”. Możemy wskazać, że rozmawiamy z zadnimi kończynami.


Reasumując: wciskająco – pchający dosiad nie „informuje” konia o konieczności podstawienia zadu. Jeździec zaciśniętymi pośladkami i siłowymi ruchami bioder nie poprosi wierzchowca o zaangażowanie zadnich kończyn do napędzającej pracy. Pchający i wciskający się w grzbiet zwierzęcia dosiad jeźdźca oraz „nieme” łydki powodują, że koń podnosi szyję i wysoko nosi zad. Tym samym grzbiet konia robi się łękowato – zapadnięty, a nogi wierzchowca pracują w miejscu, w którym powinien „stać stołek”. 


Dodatkowo napięte pośladki człowieka wciskające się w siodło, czyli również w plecy zwierzęcia, uniemożliwiają koniowi pracę grzbietem. Żeby wierzchowiec mógł „zaokrąglić” swoje plecy, jeździec powinien „zdjąć” swój ciężar z kręgosłupa podopiecznego i przenieść go na boki końskich pleców

Posty do moich blogów piszę przy wsparciu patronów. Trochę więcej piszę o tym tutaj. Gdyby ktoś miał ochotę dołączyć do grona patronów i mnie wesprzeć to zapraszam i dziękuję.



poniedziałek, 1 maja 2017

JAK ROZMAWIAĆ Z KONIEM


W niejednym moim poście pisałam o tym, że jazda na koniu i prowadzenie go powinno opierać się na dialogu. Niesamowicie trudnym zadaniem jest nauczyć adeptów sztuki jeździeckiej rozmawiać z koniem na zasadzie wymiany zdań, zadawania pytań i udzielania odpowiedzi. Prawie wszyscy jeźdźcy ten dialog wyobrażają sobie jako wydawanie poleceń, które koń ma zrozumieć (najlepiej od razu) i je wykonać. Kilka amazonek i czytelniczek mojego bloga podjęło próbę nauczenia się sposobu pracy z koniem, który propaguję i opierają się na moich postach i radach. O tych kilku amazonkach i czytelniczkach wiem, ponieważ zostały moimi internetowymi znajomymi i korespondentkami. Podpowiadam im mailowo jak rozwiązywać problemy.

Rozmawiamy często, na przykład, o pracy jeźdźca nogami i przekazywaniu informacji zwierzęciu poprze pukanie łydkami. Moja korespondentka pisze do mnie: - „klacz nauczyła się, że kłus to dwa szybkie puknięcia i już bez bacika, powoli zaczyna przechodzić w kłus- kiedyś to był bacik i jedno mocne pukniecie”.

- Wydaje mi się, że za bardzo skupiasz się na samym sygnale, na jego technicznym aspekcie. Na jego „przepisie” i sposobie wykonania, a za mało na tym, co chcesz zwierzęciu przekazać, o co poprosić. Nie zastanawiasz się też, co ono Tobie odpowiada. Pracuję z pewnym wałaszkiem 15 lat i nie mam pojęcia ile potrzebuję puknięć łydką żeby ruszył. Prosząc o przejście myślę o tym, co chcę mu przekazać i przekazuję poprzez migowy język. Nie myślę ile razy puknąć - i czy z bacikiem czy bez. Każde ruszanie jest inne. Jego jakość zależy od tego, jak przygotuję konia do tego ruchu, jak mocno jest on skupiony, w jakiej jest kondycji i nastroju. Ilość puknięć łydką jest też zależna od tego, jakie informacje przekazuję zwierzęciu, żeby określić jakość przejścia z chodu w inny chód. Ten migowy język angażuje moje łydki, biodra, mięśnie brzucha i pleców, mój ciężar w strzemionach i tak dalej. Angażuje też bacik, jeżeli jest potrzebny. Ten bacik to kolejna pomoc, a nie straszak czy narzędzie do karania. Namawiając konia do zakłusowania, myślisz pewnie o samym procesie zmiany chodu ze stępa w kłus. Ja prosząc wałaszka o rozpoczęcie marszu, sugeruję mu od razu i równocześnie, że jako pierwsza powinna ruszyć zadnia noga. Od razu staram się poprosić o rozluźnienie mięśni i stawu krzyżowo – lędźwiowego. Zanim koń ruszy, sugeruję mu konieczność odciążenia przodu, podstawienia zadu i wyprężenia grzbietu. Pokazuję jak powinien ustawić ciało. Wiem, że jeździec wchodzący dopiero w arkana wiedzy nie porozmawia od razu w ten sposób z koniem. Ale uczenie siebie i konia po ilu puknięciach łydką ma sygnał zadziałać, oddala was od uczenia się pracy opartej na dialogu. Myśl o tym, co chcesz od wierzchowca „wyegzekwować” i proś go o to pomocami do czasu, aż nie uzyskasz oczekiwanej i poprawnej odpowiedzi.

Rozmawiamy o tym, że wierzchowiec powinien mocniej zaangażować zadnie nogi do pracy. Amazonka pisze: - „tylko, że teraz, gdy w stępie delikatnie zaczynam pukać dwa razy zamiast jednego, żeby bardziej dupkę ruszyła , to przyspiesza stęp. Staram się napinać - rozciągnąć mięśnie brzucha, ale efektu raczej akurat w tej sytuacji nie ma”.

- Weź pod uwagę, że klacz przyspieszając w stępie zadaje w ten sposób pytanie. Pyta: „czy mam przyspieszyć na pukanie łydką?”. Jeżeli nie ma z Twojej strony odpowiedzi, że nie o to chodziło, to koń myśli, że reaguje prawidłowo. Gdy chcesz poprosić konia o zaangażowanie zadu, to najpierw ciałem i mięśniami brzucha mówisz: „nie rozpędzaj się”. Będzie to równocześnie ostrzeżeniem dla wierzchowca, że prześlesz mu za moment jakieś ważne polecenie. Nie odpuszczając „zwalniających” sygnałów, prosisz konia łydkami o zaangażowanie tylnych nóg do pracy. Konfiguracja i odpowiednie zgranie tych wszystkich sygnałów prosi konia o bardziej efektywną pracę zadem. Pamiętaj też, że rozciągnięte (nie napięte) mięśnie brzucha nie działają jak przycisk w pilocie od sprzętu audio. Mięśnie brzucha uczestniczą wraz z całym ciałem w procesie namawiania konia do regulacji tempa i rytmu marszu oraz regulacji zrównoważenia ciała. Wyobraź sobie, że podczas jazdy na koniu zawsze wieje wam prosto w twarz dość silny wiatr. Koń jest jak pojazd brnący pod wiatr, powinien więc przyjąć postawę aerodynamiczną. Jeździec natomiast absolutnie nie powinien pochylać się czy kulić, żeby łatwiej było podążać pod ten wiatr. Jeździec ma „łapać wiatr”, żeby zwierzęciu „trudniej” było iść pod wiatr, a przez to, żeby szedł wolniej. Chcąc ciałem i dosiadem regulować tempo i rytm, jeździec musi być jak rozpostarty żagiel, który utrudnia marszrutę. Tym żaglem są Twoje plecy. Masztem- nogi i kręgosłup, a mięśnie brzucha pomagają ten żagiel rozciągać i naprężać. „Żagiel” w Twojej wyobraźni powinien być tak rozpostarty i napięty, żeby pozostać idealnie płaskim. Żeby wiatr nie wybrzuszał go w żadnym miejscu i żeby w żadnym miejscu nie był wklęśnięty. Angażowanie zadu konia zaczynasz od rozciągania żagla, mówiąc mu w ten sposób: „uwaga koniu zaczyna wiać mocniejszy wiatr, ty jednak wstrzymaj przód swojego ciała, niech z przeciwnościami „walczy” tył ciała. Twoje łydki w tym samym czasie muszą mówić: „brnij koniu pod ten wiatr, odpychając się zdecydowanie i silnie zadnimi nogami.

Weź również pod uwagę, że nauczenie konia pracy zadem, to są miesiące regularnej, konsekwentnej i intensywnej pracy. Każdy jeździec, wsiadający na tego samego konia, musi tak samo pracować nad zaangażowaniem jego zadu. Koń mający kilku jeźdźców, z których każdy inaczej jeździ, będzie miał duży problem z nauczeniem się czegoś nowego. Tak samo nauczenie jeźdźca, by pracował dosiadem i łydkami, to są miesiące regularnej, konsekwentnej i intensywnej pracy. Nie dziw się więc, że Twoja podopieczna reaguje błędnie na Twoje prośby, albo nie reaguje wcale . Nie znaczy to, że nie masz się starać być jak najlepszym partnerem dla tego szkółkowego konia. Nie znaczy też, że nie masz próbować uczyć go lepszego porozumienia i poprawy sposobu pracy. Chcę tylko, żebyś zrozumiała, że efekty będą niewielkie, a poprawa może być zauważalna po wielu, wielu, wielu......miesiącach pracy.

Namawiałam też amazonkę do częstego ćwiczenia jazdy na stojąco. Korespondentka pisze: - „I prawie zawsze klacz zwalnia jak staję w strzemionach i ciężko mi ją podgonić do żywszego kłusa. Kłus mogłaby mieć żywszy”.

- Ciężko mi ocenić reakcję konia nie widząc jej i opierając się na zdawkowym opisie. Z końmi jest jednak tak, że zwierzę mające siłę napędową z przodu ciała, idzie drobnym nerwowym i spieszącym krokiem. Poproszony o wydłużenie kroku, zaangażowanie zadu i wyprężenie grzbietu – zwalnia. Być może, gdy odciążasz grzbiet klaczy stając w strzemionach, wydłuża ona wreszcie krok, wypręża grzbiet i dlatego zwalnia. Żwawy, żywszy i energiczny kłus, to taki, przy którym pędzący dotąd koń zwalnia, ale przy tym zaczyna wybijać jeźdźca mocniej w górę.



Dostaję również takie wiadomości od amazonki: - „dziś u nas była piękna pogoda, wszystkim chciało się jeździć, cały czas pamiętałam o tej kawie* i wiesz co - wydłużyłam strzemiona jak mówiłaś, starałam się być jak ta kawa i miałyśmy jechać kółko w ćwiczebnym i czuję, że jestem taka luźna i miękka, a klacz nie spina grzbietu, bo nie wybijała mnie, nie trzymałam się kolanami tylko tak wydłużałam nogi i instruktorka krzyknęła, że bardzo dobry ćwiczebny i że siedzę najlepiej z całej trójki :-) dziękuję!!!! Na początku było bardzo trudno, ale jak tak troszeczkę już się załapie i coś niecoś wychodzi, to postępy są chyba szybsze niż w tradycyjnym jeździectwie. Chociaż na początku trochę się odstaje, to później można czasem nawet przegonić innych. Czułam dziś wyraźnie, gdy pięta idzie mi w dół i zaraz ją poprawiałam, stałam w strzemionach muskając tylko siodło. Klacz chętniej reaguje na sygnały, gdy przybieram taką pozycję, bardzo jej się to podoba”.

- Bardzo mnie cieszą takie pozytywne wiadomości i reakcje ale....zawsze jest jakieś ale. Chodzi o tą wzmiankę o tradycyjnym jeździectwie. Sposób pracy z końmi jaki ja opisuję, to jest jeździectwo klasyczne i powinno być tradycyjnym. Przykre jest to, że amatorskie jeździectwo i nawet często sportowe „poszło na skróty” i opiera się na dawaniu poleceń i rozkazów, a koń ma je wykonać i już. Gdy nie wykona , to do wspólnej pracy dokłada się użycie siły i przemocy. I właśnie to jeździectwo nazywane jest tradycyjnym. Czym różni się jeździectwo, które określiłaś jako tradycyjne od tego, które promuję. Różnica jest w podejściu do konia i w nauce wspólnego języka. Żebyś zrozumiała o co mi chodzi wyobraź sobie, że koń to fortepian. „Tradycyjne jeździectwo” uczy grać jednym palcem, rzadko w obu rękach naraz i uczy grać najprostsze dźwięki. Nikomu też nie zależy na jakości tych dźwięków, ważne tylko żeby były. Nawet jak te dwa palce u obu rąk nauczyciel ułoży prawidłowo na klawiaturze to, albo uczniowie trzymają klawisze non stop przyciśnięte, albo walą w klawisze z wielką siłą. Jak dźwięk przestaje wybrzmiewać, to człowiek zaczyna walić w ten klawisz bez opamiętania, mając nadzieje, że dzięki temu dźwięk wybrzmi dłużej. Walenie w klawisze jest chamskie, siłowe i niszczy klawiaturę, a trzymanie wciśniętych non stop klawiszy po pewnym czasie przestaje przynosić efekt. Ty chcesz nauczyć się być wirtuozem. Ważne powinno być dla Ciebie ułożenie wszystkich palców i to u obu rąk. Ważna jest umiejętność subtelnego przesuwania rąk i palców wzdłuż klawiatury i znajdowania właściwego dźwięku – znajdowania w intuicyjny, a nie mechaniczny sposób. Ty chcesz nauczyć się grać skomplikowane utwory i wydobywać dźwięki z klawiszy tylko lekko je muskając. Owszem, zdarzają się głośne dźwięki, gdzie trzeba uderzyć mocniej w klawisz, bo wymaga tego wyrażenie emocji. Nigdy jednak nie jest to siłowe traktowanie instrumentu. Puknięcia w klawisze są krótkie i powtarzane i wszystko po to żeby uzyskać właściwy efekt – zagrać piękną melodię. Wirtuoz jeździectwa wydobywa taką melodię i piękno z wierzchowca, na którym siedzi. W „tradycyjnym” jeździectwie ledwo nauczysz się grać gamę i to często fałszując. Może kiedyś zaczniesz zauważać, kiedy ruch konia przypomina przepięknie zagraną melodię, a kiedy są to pojedyncze dźwięki udające melodię. I nie ma tu znaczenia, czy jest to koń wart miliony złotych, czy jest to konik po nieznanych rodzicach. Każdy z nich ma taką samą szansę pięknie i zdrowo się ruszać. Bo właśnie najważniejsze jest to, że wydobywanie z konia piękna daje mu dużą szansę na zdrową starość mimo ciężkiej pracy, jaką wykonywał dla człowieka.

*”Pamiętałam o tej kawie”. We wcześniejszej korespondencji, pisząc o rozluźnieniu ciała jeźdźca, namawiałam amazonkę, żeby wyobraziła sobie, że jest hermetycznie zamkniętą paczką kawy. Sztywną i twardą. Rozluźnienie mięśni można porównać do otwarcia takiej paczki i wpuszczenia tam powietrza. Paczka kawy staje się wówczas giętka i miękka.





wtorek, 24 maja 2016

ROZMOWA O CZAMBONIE


Przeprowadziłam ostatnio na prywatnym czacie na facebooku rozmowę z czytelniczką na temat sensowności użycia czambonu. Od jakiegoś czasu pracujemy wspólne nad „ułożeniem” jej podopiecznego. Zgodziła się na opublikowanie tutaj dialogu, bo być może ktoś z Was będzie miał coś do dodania na ten temat. Trochę uporządkowałam tą chaotyczną rozmowę ale sensu wypowiedzi nie zmieniłam. Zaczęło się od filmiku lonżowanego konia, który czytelniczka przysłała, z podpisem:

Amazonka: „Chodził i ruszał się cudnie, a potem podczepiliśmy czambon.

Ja: Czambon działa jak silna ręka człowieka ściągająca głowę konia na siłę w dół. Tylko, że oprócz nacisku na kąciki ust, dodatkowo dochodzi nacisk na potylicę. Konik pewnie nie był zadowolony. W efekcie pracy z czambonem koń będzie uciekał z brodą do piersi albo zadzierał głowę wysoko, żeby walczyć z siłowym przymusem. Będzie wzrastał też jego opór przed pójściem do przodu. Same straty, żadnego zysku. Koń (nawet na lonży) powinien opuścić głowę i szyję w reakcji na podstawienie zadu i wyprężenie grzbietu.

Amazonka: Ok ale widziałam że głowa mojego konia szła do ziemi a nie na pierś ? a wydaje mi się, że czambon działa wówczas, gdy koń zadziera głowę do góry. Gdy szuka odpowiedniego ustawienia. Od czambonu mój koń spuścił głowę w dół. To raczej dobrze. Mięśnie szyi oraz grzbietu pracowały.

Ja: Owszem. Na razie pracowały. Założyłaś mu czambon po raz pierwszy. Proces destrukcyjny zawsze trwa jakiś czas. Jak założysz mu czambon jeszcze parę razy, to się sama przekonasz. Nic się „nie psuje w koniu” po jednym treningu, tak jak się „nie naprawia”. Przypomnij sobie ile czasu potrzebowałaś, by oduczyć konia „przeganaszowania”.

Jak myślisz, jaka byłaby Twoja reakcja, gdybym zarzuciła dłonie na tył Twojej głowy, chwyciła i obiema rękami ciągnęła ją na siłę w dół, wbrew Twojej woli? I jaka byłaby reakcja, gdybyś straciła siły by walczyć?

Amazonka: W końcu poddałabym się.

Destrukcyjny ?? co mogę mu zrobić? jeśli Pani wie ? zacznie się chować za wędzidło?


Ja: Ale czy byłoby to opuszczenie głowy w dół na prośbę?

Amazonka: Nie

Ja: Dlaczego myślisz, że zwierzęta reagują inaczej niż ludzie?

Każde siłowe działanie na głowę i szyję, nawet nie zbyt mocne ale wbrew jego woli, przypomni mu o tym, że można albo wręcz trzeba walczyć. Przypomni mu o chowaniu się za wędzidło i przeganaszowaniu.

Kiedy pracuję na lonży z Twoim koniem i udaje mi się „namówić” go na opuszczenie szyi, to nie niesie on jej tak cały czas i nie powinien. Końska szyja „budująca” dopiero mięśnie musi mieć możliwość zmiany pozycji dla „odprężenia”. Jak nie ma takiej możliwości, to mięśnie stają się sztywne i obolałe. Przy czambonie zmiana pozycji szyi wymaga wysiłku i walki z gumą. Nie jest to ruch swobodny.

Amazonka: Ale wcale nie był jakoś długo lonżowany ok 15 minut.

Tak sobie myślę, że te patenty powstały jednak po to, by jakoś pomóc, gdy używa ich się „z głową” oczywiście.

Ja: Patenty powstały dla tych, którym nie chce się uczyć i rozumieć.

Amazonka: Ale 1 lub 2 razy w tygodniu zakładać można?

Ja: Ani razu. Bo wówczas człowiek nie czuje potrzeby, by nauczyć konia rozumieć sygnały i by z nim rozmawiać. Bierze człowiek do ręki "pilota" do sterowania i wyłącza myślenie.

Amazonka: Co pani miała na myśli, mówiąc o procesie destrukcyjnym?

Ja: Destrukcyjny to znaczy psujący. Czambon psuje mięśnie - zmusza je do usztywniania się, dzieje się tak przez siłowe ściąganie głowy i szyi w dół. I to psucie mięśni trwa jakiś czas, zanim zaczną być widoczne jego efekty.

Amazonka: Aha, ale od czasu do czasu użyć można ? Pani przecież też tego używała parę razy.

Ja: Nie. Ja z gum (czambonu) robiłam trójkątne wypinacze. Nie miałam profesjonalnych, skórzanych.

A słyszałaś o patencie „pessoa”?

Facet wymyślił patent do lonżowania, który ma działać na zad. I oto chodzi. Wszyscy skupiają się na szyi i głowie. A jej ułożenie jest efektem końcowym pracy z koniem. Nie można zaczynać tej pracy od układania szyi.

Jestem przeciwna patentom ale „pessoa” to jest mniejsze zło niż czambon itp.

A wracając do trójkątnych wypinaczy, to trzeba je tak założyć, żeby też nie ściągały głowy i nie ciągnęły za pysk zwierzęcia. One maja pomóc podstawić zad, imitując oddane ręce (wraz z wodzami) jeźdźca. Potrzebna jest wiedza jak to zrobić. Zresztą w przypadku „pessoa” również ta wiedza jest potrzebna.

Przy tych dwóch patentach potrzebna jest odpowiednia praca. Nie wystarczy ich założyć.

Amazonka: Czy wypinacze trójkątne nie działają tak samo jak zwykłe ?

Ja: Nie
http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2013/10/kon-zganaszowany.html

A dlaczego tak strasznie zależy Tobie na tym ściąganiu głowy konia w dół. Do tej pory nie miałaś takiej potrzeby. Przy dobrej pracy nad zaangażowaniem zadu, koń sam opuszczał głowę.

Amazonka: Nie wiem. Tak pięknie to wczoraj wyglądało jak spuszczał tą główkę. Widziałam jak pracują mięśnie grzbietu.

Ja: Mięśnie grzbietu pracowały bo koń szedł od zadu. Z głową podniesioną ( nie mylić z zadartą) też pracowały mu te mięśnie. To nie dzięki ściągniętej głowie pracowały. Jednak jak będziesz się skupiać na ściąganiu szyi, to za chwilę koń przestanie iść od zadu, bo skupi się na bólu szyi i na walce z siłową presją.

W nie tak dawnych Chinach wiązano małym dziewczynkom stopy, żeby nie rosły, bo mężczyznom podobały się małe stopy u kobiet. Powiązane stopy deformowały się, kości łamały, kobiety z bólu chodziły o laskach ale stopy były małe i podobało się to drugiej płci. Taka dygresja a propos tego, że pozornie coś jest piękne.

Amazonka: Jeśli głowę ułoży odpowiednio, nie będzie jej zadzierał, to pewnie będzie mu wygodnie, a bacik pilnuje czy idzie od zadu.

Ja: Tak, ale niech ułoży odpowiednio tą głowę sam. Ty za niego tego nie rób. "Powiedz" mu jak ma pracować, żeby głowa znalazła wygodna pozycję.

Amazonka: Ale na czambonie też szukał wygody? Tak czy nie?

Ja: Ale czambon mu w tym przeszkadzał naciskając na potylicę i kąciki ust, więc szukając wygody musiał walczyć z przeciwnościami i bólem. To usztywnia mięśnie.”


Komentarz:

Ta wygięta końska szyja w dół! Głównie na jeździeckich zawodach widzi się ją ukształtowaną na podobieństwo łabędziej szyi. Stąd pewnie obsesja u jeźdźców, by „wypracować” taką u swojego wierzchowca. Nie wiem, jest ona symbolem albo wyznacznikiem umiejętności jeździeckich? Nawet jeżeli tak, to dlaczego tak niewiele osób chce zrozumieć, że to jest efekt końcowy „procesu twórczego”. A ten „proces twórczy” można przyrównać do rzeźbienia w drewnie. Najpierw jest kłoda drewna, potem ogólna bryła rzeźby i na końcu „dopieszcza” się szczegóły. Do tej pracy potrzebne są narzędzia – dłutka, czyli takie nasze jeździeckie pomoce. Ale dla mnie czambon, czarna wodza i podobne patenty są jak siekiera, która ma złamać, jeszcze nieobrobioną kłodę w miejscu, gdzie szyja konia ma być zgięta.

Przesadziłam?



wtorek, 30 grudnia 2014

CO ROZUMIESZ POD POJĘCIEM GANASZOWANIA SIĘ KONIA?


Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia? Bardzo proszę, wyjaśnij na czym to polega, ponieważ moje postrzeżenie, innych mniemanie i cudze publikacje różnią się w stopniu wprost proporcjonalnym do różnego przemierzania ścieżek w komunikacji z koniem. Wyjaśnij to w swoich publikacjach.
Ada

Ada odezwała się do mnie jako pierwsza z czytelników i śledzi nieustannie moje blogowe poczynania. Jest bacznym obserwatorem i nie pozwala mi „spocząć na laurach”, komentując moje posty i zadając pytania w prywatnej korespondencji. Na szczęście pozwala mi je upubliczniać.

Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia? Szczerze mówiąc, chętnie „wysłuchałabym”, jak wy to rozumiecie. Gdybyście przeczytali wszystkie moje posty, to stwierdzicie, że prawie w ogóle nie używam pojęcia: ganaszować konia. Jednak sposób pracy z wierzchowcem jaki propaguję, nieuchronnie prowadzi do tego, że zwierzę się ostatecznie zganaszuje. Nie lubię posługiwać się tym pojęciem, ponieważ w świecie jeździeckim, w potocznym pojęciu, oznacza ono coś, co musi zrobić jeździec z głową i szyją podopiecznego. Musi zganaszować konia: czyli za pomocą wszystkich dostępnych środków wzmacniających siłę jego rąk, musi zgiąć końską szyję i ściągnąć jego mordę w dół. A jak już wcześniej parokrotnie pisałam, ganaszowanie się konia jest efektem „skrócenia” jego ciała, dzięki prężeniu grzbietu w górę. Jest efektem wypracowania właściwej równowagi konia. Jest efektem odciążenia jego przedniej części. Jest efektem wydłużenia kroków stawianych przez tylne nogi zwierzęcia i „zmobilizowanie” ich do pracy „pod brzuchem konia, a nie w tyle, za jego ogonem”. Jest efektem pracy nad wyregulowaniem tempa i rytmu chodów oraz rozluźnieniem mięśni konia i uelastycznieniem stawów. Jest właściwie efektem całościowej pracy nad postawą wierzchowca, pozwalającą mu swobodnie, bez bólu i napięć, nieść jeźdźca.

Wszyscy wiecie, gdzie koń ma ganasze. Ich umiejscowienie wskazuje na to, że pojęcie ganaszowania się konia dotyczy ułożenia jego szyi i głowy. Jednak to ułożenie wynika z pozycji całego jego ciała. Przytoczę ćwiczenie, które zobrazuje wam co się dzieje z szyją i głową, w zależności od waszej postawy. Oprzyjcie ręce na krześle, albo taborecie, żeby stworzyć pozory, że jesteście czworonogiem. Najpierw odsuńcie nogi jak najmocniej do tyłu, nadal stojąc na pełnych stopach. Skupcie się teraz na niedogodnościach takiej pozycji. Zastanówcie się, gdzie was boli, na których kończynach dźwigacie więcej ciężaru, jak głowa pomaga w złagodzeniu niewygody spowodowanej tą pozycją. Poproście potem kogoś, by wsadził wam na plecy najlżejszą osobę jaką znajdziecie. Bądźcie ostrożni, żebyście sobie czegoś nie uszkodzili. Niech osoba na waszych plecach pohuśta biodrami, jak jeździec na końskim grzbiecie. Niech „jeździec” zejdzie z pleców, a wy przyjmijcie trochę inna pozycję. Nadal opierając się rękami o krzesło, zróbcie duży krok do przodu obiema nogami. Znowu „przyjrzyjcie się” pozycji. Wsadźcie „jeźdźca”. Na pewno wyczujecie korzystne zmiany pozycji. Jedną ze zmian będzie możliwość opuszczenia głowy w dół. Właściwie to wasza pozycja z „kocim grzbietem” wymusza taką, a nie inną pozycją głowy i szyi. Wręcz uniemożliwia jej zadarcie. Żeby prościej zobrazować jaką pozycję powinien mieć wierzchowiec niosący ciężar, wyobraźcie sobie, że zarzucacie ciężki worek z ziemniakami na plecy, by go przenieść. Przyjmijcie pozycję do „przyjęcia” tego worka na plecy. Czujecie co się dzieje z waszą głową i szyją, przy wyprężaniu pleców i lekkim pochylaniu się. Części ciała konia reagują dokładnie tak samo, jak wasze przy tych ćwiczeniach. Reasumując, dla mnie ganaszowanie się konia, to sposób opuszczania przez konia szyi i głowy w dół „wymuszony” prawidłową postawą całego ciała, podczas przyjmowania i noszenia jeźdźca na grzbiecie. Jednak bez klarownych informacji, koń sam z siebie takiej pozycji nie przyjmie. Rolą człowieka, siedzącego na grzbiecie wierzchowca, jest „powiedzieć” mu, że taką pozycje trzeba przyjąć i „wskazać” jak to zrobić. Dlatego jedyny możliwy wniosek, jaki możecie wyciągnąć z faktu, że wasz koń zadziera szyję i głowę w górę, to fakt, iż pracuje on z wami w bardzo niewygodnej dla siebie pozycji. Kolejny możliwy wniosek to: należ popracować z podopiecznym nad wzmocnieniem pracy grzbietu, zadu i tylnych nóg. Nie wolno wam pomyśleć: „muszę ściągnąć ten wielki łeb w dół”.

Teraz mała dygresja. Często słyszę, jak jeźdźcy dyskutują, czy dany wierzchowiec ma podstawiony zad czy nie? Jedni to widzą, inni nie, jeszcze innym wydaje się, że widzą. Chcę wam podpowiedzieć sposób patrzenia na obraz pracującego końskiego zadu. Nie traktujcie jednak tego, jak miernika. Jakość i sposób pracy końskiego tyłu, jest głównie sprawą wyczucia przez jeźdźca i całościowego obrazu zwierzęcia widzianego z ziemi przez trenera. Patrząc na pracującego wierzchowca, poprowadźcie w wyobraźni pionową linię w dół, od nasady końskiego ogona do samej ziemi. Ta linia „dzieli” „obszar”, jaki przemierza końska tylna noga podczas stawiania kroku, na dwie części. Im więcej tego „przemierzanego obszaru” znajduje się przed wyobrażoną linią, czyli pod brzuchem konia, tym bardziej koń angażuje do pracy zad i go podstawia pod kłodę. Przy mocno podstawionym zadzie i „wysokich” figurach ujeżdżeniowych (piaff, piruet w galopie itp.), całość „obszaru kroku” stawianego przez zwierzę tylnymi nogami, będzie znajdowała się przed linią i pod końskim brzuchem. W skrajnych wypadkach, gdy koński grzbiet jest wklęśnięty z bólu do granic możliwości, cały „obszar kroku” znajdzie się za wyobrażoną linią.

Chcę wrócić jeszcze na chwilę do kwestii ganaszowania się konia. Ponieważ dla mnie jest to również sposób w jaki koń układa głowę i mordę, by móc wraz z opiekunem siedzącym na grzbiecie, pracować na kontakcie (zob.
"KONTAKT" Z KONIEM). Wierzchowiec zachęcany przez jeźdźca, układa na języku wędzidło i z za jego pośrednictwem lekko ciągnie za wodze, które człowiek oddał mu do dyspozycji. Na czym polega to zachęcanie jeźdźca ? Otóż ręce jeźdźca, a tym samym wodze, nie powinny w żaden sposób „trzymać” konia. Zadanie to należy do ciała jeźdźca ( zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU", GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE). Stańcie w wyobraźni nad przepaścią. Na samej krawędzi skały pod którą owa przepaść się znajduje. W poprzek waszych pleców przeciągnięty jest szeroki pas, na którego końcach zwisa nad przepaścią wasz przyjaciel. Pewnie i mocno stoicie na własnych nogach i rozciągacie mięśnie pleców, by utrzymać ciężar i nie pozwolić spaść swemu towarzyszowi. Taką postawę musicie nauczyć się przyjmować w siodle, by móc oddać wodze, co jest koniecznym warunkiem umożliwiającym zwierzęciu właśnie ułożenie głowy i mordy, o którym wyżej wspomniałam. Ciągle trzymając ciałem przyjaciela, który czekając na pomoc zgłodniał i się odwodnił, spuszczacie mu na dwóch sznurkach jednocześnie dwa lekkie koszyki z prowiantem. Ciężar obu wypełnionych koszyków jest identyczny i dzięki niemu koszyki równiutko opadają w dół. Dłonie jeźdźca pilnują, by nie sunęły zbyt szybko i wyznaczają granicę, do której ”towar” może się zsunąć. Tą granicę musicie wyczuwać oddanymi do przodu i tylko lekko zgiętymi w łokciach rękami. Właśnie tak należy oddawać wodze. Te koszyki, to opadająca i „szukająca” właściwej pozycji szyja konia oraz jego dolna szczęka, próbująca złapać z wami kontakt. I na koniec: Jeżeli, stojąc nad przepaścią, wysuniecie chociaż „na milimetr” „nos” do przodu, by spojrzeć jak wygląda sytuacja na dole, runiecie wraz z przyjacielem i prowiantem w przepaść.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...