wtorek, 29 kwietnia 2014

RUCH W BOK KONIA-USTAWIENIE Z ZIEMI


W wielu moich postach wspominałam o konieczności prawidłowego ustawienia, podczas pracy, końskich łopatek (zob. "RUCH" KOŃSKIEJ SZYI A USTAWIENIE ŁOPATEK). Ułożenie szyi konia jest „wskaźnikiem” (w dużym uproszczeniu) prawidłowego albo nieprawidłowego ustawienia jego łopatek. Przy rozluźnionej szyi, ustawionej tak, że nos konia widziany od przodu pokrywa się idealnie ze środkiem klatki piersiowej zwierzęcia, łopatki będą z dużym prawdopodobieństwem ustawione poprawnie. Gdy „rozpycha się” wewnętrzna łopatka, szyja podopiecznego będzie odwrócona na zewnątrz i usztywniona, a całe jego ciało będzie „ścinało” i zacieśniało łuk (zob. "CHOWANIE WEWNĘTRZNEJ ŁOPATKI KONIA"-ścinanie łuku na lonży).  Samowolnie zgięta do środka szyja konia, będzie „odzwierciedleniem” „rozpychającej się” zewnętrznej łopatki (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). 

Kiedy uczycie podopiecznego ruchu w bok, musicie mieć na uwadze między innymi właśnie prawidłowe ustawienie jego łopatek. Ucząc konia tego ruchu z ziemi, ustawiamy się przodem do niego i idziemy tyłem stawiając długie kroki. W jednej ręce trzymamy wodze, w drugiej ujeżdżeniowy bacik, którym pukając zwierzę w bok ciała prosimy o przesunięcie się w bok. Żaden koń nie wykona tego ćwiczenia idealnie już za pierwszym razem. Podczas pierwszych prób zwierzę ustawi się wypychając zewnętrzną łopatkę przesadnie w kierunku ruchu (jeżeli prosimy o przejście na prawo, to będzie to prawa łopatka), oraz zginając szyję i tylną cześć ciała w przeciwną stronę. Koń taki będzie również napierał mocno na wędzidło, chcąc na sygnał z bacika „wyrwać się” do przodu, co dałoby mu szansę uniknięcia konieczności wykonania „przeplatanki kończynami”. Im silniej będziecie chcieli wierzchowca „zatrzymać”, tym bardziej spotęgujecie efekt rozpychającej się łopatki. Dlatego priorytetem przy tej „zabawie” jest nauczenie podopiecznego, by nie „walczył” z nami poprzez wodze, wykorzystując do tego masę swojego ciała. Tym samym bacikiem, którym prosicie zwierzę o ruch w bok, musicie namówić konia, pukając go z przodu w pierś, by nie napierał na was. Sygnały dajemy naprzemiennie, wzmacniając te drugie krótkimi szarpnięciami za wodze. Po takim „przeszkoleniu”, postawa konia na pewno zmieni się na lepsze. Najważniejsze jest jednak to, że przy wierzchowcu nienapierającym już na wędzidło i odchodzącym, bez oporu od sygnału dawanego bacikiem, mamy szansę na bardzo dokładną korektę ustawienia końskiego zadu i łopatek. 

Przede wszystkim bacik, którym egzekwujemy ruch konia w bok, powinien wskazywać zad konia. Musicie „uświadomić” zwierzęciu, że ta „prośba skierowana” jest głównie do tej właśnie części ciała. Pukając dodatkowo w zadek podopiecznego, w momencie gdy podnosi on zewnętrzną tylna nogę (jeżeli człowiek idzie z lewej strony konia, to gdy podnosi on prawą nogę), namawiamy go do zrobienia nią szerokiego i wydajnego kroku w bok. Do schowania rozpychającej się łopatki namawiamy konia również bacikiem, pukając w nią. Trochę tak, jakbyśmy prosili, by przesuwała się w bok nieco wolniej. I znowu sygnały te są naprzemienne. Tym razem przy tym drugim sygnale pomagamy lekko szarpiąc tylko zewnętrzna wodzę (od strony rozpychającej się łopatki), dzięki czemu namówimy zwierzę do rozluźnienia zewnętrznej strony szyi. Napięcie to, a co za tym idzie uwieszanie się zwierzęcia na tej stronie wędzidła, jest oczywiście efektem źle ustawionej szyi i „uciekającej” łopatki. Rozluźnienie szyi pomoże podopiecznemu w skorygowaniu błędu. Tak „prowadzony” w bok (z ziemi) przez was koń wykonuje świetne ćwiczenie uczące prawidłowego ustawienia łopatek, a ta umiejętność pozwoli mu prawidłowo zrobić ustępowanie od łydki już z jeźdźcem na grzbiecie.


Używając tych samych pomocy i sygnałów, możemy z ziemi „poprosić” konia o zrobienie zwrotu na przodzie. Musicie jednak pamiętać, że ideą zwrotu wierzchowca na przodzie, albo na zadzie, jest to, by nieustannie maszerowały wszystkie cztery nogi. Nawet ta, która jest osią obrotu musi być przez konia podnoszona i stawiana w tym samym miejscu. Jest to bardzo trudne zadanie, więc na pewno nie będzie błędem, gdy noga-oś, która „drepcze”, „narysuje” niewielkie koło. Żeby zwierzę nie okręciło się na tej nodze i nie zostawiło jej opartej na ziemi podczas tego ćwiczenia, nie możecie rozpoczynać jego wykonania z pozycji „stój”. Maszerując z podopiecznym jak do ćwiczenia „ruch w bok”, namawiajcie konia do zmniejszania tempa, przy intensywnym podganianiu zadu. Najważniejsze, by koń pukany bacikiem w klatkę piersiowa i zewnętrzną łopatkę, zrozumiał waszą sugestię i żeby ograniczył do minimum ruch przednich nóg w bok i do przodu. A sygnały dawane bacikiem w bok konia uwydatniły przeplatane kroki jego tylnych nóg.



piątek, 25 kwietnia 2014

PLUSZOWY KOŃ


Obserwując niedawno pewnego jeźdźca jeżdżącego na swoim wierzchowcu, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to człowiek niesie cały ciężar zwierzęcia (mimo, że na nim siedzi), a nie odwrotnie. Jeździec próbował na siłę utrzymać szyję zwierzęcia zgiętą w dół. Próbował na swoich rękach utrzymać ciężar jego głowy, szyi i całego przodu. Jeździec z dużym wysiłkiem pchał wierzchowca do przodu swoimi biodrami, wciskając przy tym pośladki mocno w siodło. Taka praca ciałem potęgowała wrażenie nadmiernego obciążenia człowieka. Żeby ułatwić sobie dźwiganie, jeździec „chował” dłonie między uda i pracował rękoma blisko własnego krocza. W całym ich wspólnym ruchu nie było lekkości, nie było samoniesienia się zwierzęcia, brakowało subtelności w przekazywaniu sygnałów przez człowieka. Kiedy całość stawała się zbyt ciężka dla „kierowcy” i „pojazd” mimo ostróg ciężko było pchnąć do przodu, jeździec stosował „reprymendę” wobec wierzchowca. Koń z całej siły miał zaciągane wodze i wciskane wędzidło w pysk tak, by poczuł dotkliwy ból. Dopełnieniem kary było zmuszenie zwierzęcia do cofnięcia się o parę kroków z otwartym od bólu pyskiem. Wyglądało to, jak syzyfowa praca, gdyż sztywny „kamienny” koń prawie natychmiast powracał do poprzedniej pozycji.


Pracując z koniem człowiek powinien „doprowadzić” jego mięśnie do takiego stanu, by przypominały miękką gąbkę. Rozluźniony koń będzie poruszał się z duża lekkością i będzie swobodnie niósł własne „cielsko” jak i ciało jeźdźca. Będzie sprawiał wrażenie, że idzie z własnej woli, nie pchany żadną siłą z zewnątrz. Będzie miał ruch energiczny, ale spokojny, nie będzie sprawiał wrażenia, że przed czymś ucieka, albo coś goni. Na rozluźnionym koniu jeździec może dawać bardzo subtelne i niewidoczne dla innych sygnały, bo „pluszowy koń” współpracuje z opiekunem. Zacznijcie od tego, by rozluźnić mięśnie końskiej szyi tak, żeby mieć wrażenie, iż macie przed sobą właśnie pluszowego wierzchowca. „Zabawka” taka, musi być na tyle „blisko jeźdźca”, by miał on wrażenie, że w każdej chwili może puścić wodze, przytulić „pluszaka”, a w ruchu konia nic się nie zmieni. Wierzchowiec utrzyma to samo tempo, równy rytm chodu i nie zmieni trasy marszu. „Pluszowa szyja”, podczas pracy konia na lonży czy podczas jazdy, jest gwarancją tego, że jej zgięcie na boki, opuszczenie, albo podniesienie „nie pociągnie” za sobą reszty końskiego ciała. Nie zmieni jego ułożenia, nie zaburzy równowagi. Zasada ta musi obowiązywać, gdy poprosimy zwierzę o jakiś ruch szyją, jak i wówczas, gdy wierzchowiec samowolnie będzie rozglądał się na boki. O sygnałach rozluźniających szyję konia pisałam już nieraz (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI). Najważniejsze w nich jest to, by zwierzę zrozumiało, że „nie rozmawiamy” w tym momencie z jego pyskiem, tylko z szyją. Pomoce na wierzchowcu zawsze są zewnętrzne i wewnętrzne. Na łukach jest oczywistym, które są które. Na prostych zewnętrznymi pomocami są te z ostatniego, przebytego łuku. Jeżeli ostatni zakręt pokonywaliśmy w prawa stronę, to lewe pomoce są prowadzącymi zwierzę, aż do kolejnego łuku. Czyli lewa wodza będzie tą „dbającą” o prostą szyję, o to by skierować wzrok konia na wprost przed siebie i o to, by lewa łopatka podopiecznego nie rozpychała się na lewą stronę. Zadanie „rozluźnienia” szyi konia „przypada” wewnętrznej wodzy, a w opisanym przypadku będzie to prawa wodza. Szarpnięciami wodzą zachęcamy konia, by rozluźnił szyję na tyle, by swobodnie mógł ją zgiąć. Pracujemy otwartą ręką, jak w geście zapraszającym do wejścia. Gdy zwierzę nie rozumie sygnału, trzeba czasami go wzmocnić i zrobić przesadnym, by podopieczny „załapał o co nam chodzi”. Zginamy wówczas jego szyję na tyle mocno, by wierzchowiec spojrzał na moment w bok. Musi to przypominać naciąganie i puszczanie cięciwy łuku. Czyli po zgięciu i puszczeniu sygnału szyja powinna wrócić do pierwotnej, wyprostowanej pozycji. Żeby jednak tak się stało zewnętrzna wodza musi pozostać przytrzymana, nie wolno więc jeźdźcowi podążyć zewnętrzną ręką za ruchem końskiej szyi. Ważną funkcję przy tej „zabawie” pełni wewnętrzna łydka jeźdźca, która pukaniem informuje, by końskie ciało ciągle maszerowało po tym samym torze. Oczywiście jeżeli jest taka potrzeba podczas jazdy, to rozluźnijcie zewnętrzną stronę szyi konia. Taki wypracowany „luz szyi”, rozchodzi się po całym ciele „pojazdu” jak kręgi na wodzie. Rozluźnienie dociera do każdego „zakątka” końskiego ciała i ułatwia zwierzęciu wykonanie naszego polecenia. Rozluźnione boki konia chętnie „wejdą w dialog” z naszymi łydkami, zamiast im się „przeciwstawiać i napierać na nie” (zob. PUKANIE DO DRZWI). Od „pluszowego” wierzchowca dużo łatwiej wyegzekwować prawidłową „odpowiedź” na sygnały zwalniające (zob. REGULOWANIE TEMPA W KŁUSIE, BEZ UŻYCIA HAMUJĄCYCH WODZY), niż od „drewnianego”. Najtrudniej namówić zwierzę do utrzymania rozluźnionej szyi podczas przejść z jednego chodu do drugiego. Chcąc wyegzekwować od podopiecznego utrzymanie „luzu” podczas ich wykonywania, musicie zadbać, by jego chód był zawsze energiczny (z „silnikiem” z tyłu ciała) (zob. KOŃ MUSI MASZEROWAĆ) i by wykazywał on wyraźną chęć do pójścia do przodu (zob. CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU).


niedziela, 13 kwietnia 2014

OPINIA


12 kwiecień 2014
Opinia dotyczy Twojego wpisu "Wyobraźcie sobie, że koń z jeźdźcem na grzbiecie maszeruje po dwóch linach zawieszonych gdzieś w powietrzu"- nie rozumiem tego ... można wyobrażać sobie, będąc na koniu różne sytuacje, ale bycie linoskoczkiem? Tancerzem cyrkowym? Koń nie lewituje Olgo, lewitują nasze wyobrażenia na temat konia, jego możliwości, naszych możliwości. Koń jest stabilną istotą poruszającą się i czującą każdym kopytem przyciąganie ziemskie. Tylko człowiek zaburza koniowi tę wrodzoną stabilność. To właśnie człowiek doprowadza to niesamowite zwierzę do utraty rytmu, do braku oparcia, do braku przede wszystkim zaufania. Wybacz, nie rozumiem tego wpisu. Nie potrafię sobie swoich ramion wyobrazić jako długi drąg. Moje ciało zawsze ma byś elastyczne. Nawet obojczykiem czuję, że koń dnia dzisiejszego jest spięty, że nie możemy pracować. Każdy ułamek ciała ludzkiego powinien być gąbką, która dosłownie wtapia się w ruch konia. Kiedy to się czuje, dopiero wtedy powinno się prosić o ruch zgodnie ze swoim oczekiwaniem. Ciało powinno plastycznie współgrać z każdym ruchem. Wtedy, nie są potrzebne wszystkie udziwnione siodła. Wystarczy mieć w swej pamięci każdy ruch mięśnia. Współgranie , delikatna rozmowa przez plastyczność własnego ciała.
Ada



13 kwiecień 2014
Wcale nie musisz się przejmować tym, że nie rozumiesz tego przekazu. Tak samo ja nie mam się czym przejmować. To jest oczywiste, że przy takim sposobie uczenia jaki prezentuję w moich blogach, jedne porównania będą trafiały do danego ucznia, inne nie. Dlatego wymyślam kolejne. Na tym polegają takie treningi. Gdy wczytasz się w moje posty zauważysz, że często „krążę” wokół tych samych tematów i problemów, tylko podchodzę do nich z różnych stron i z różnymi wyobrażeniami. Sama uczestnicząc w klinikach z moją trenerką łapałam się na tym, że nie wszystkie jej wyobrażenia do mnie przemawiają. Jednego do tej pory nie do końca „łapię”, ale ciągle się nad nim zastanawiam. Na szczęście pojawiały się następne dotyczące danego problemu i rozwiewały moje wątpliwości. Miewała moja trenerka porównania dla mnie genialne, ale widziałam ,że jeżdżący akurat jeździec nie wiedział o co jej chodzi. Gdy ona zauważała, że nic się w jeździe tej pary nie zmienia, natychmiast szukała nowego porównania. Bardzo chętnie wykorzystałabym jej rewelacyjne porównania w moim blogu, ale byłoby to nie fair. Niektóre moje pomysły lekko zahaczają o tamte, ale wypowiadając się publicznie powinnam być twórcą, a nie odtwórcą. W Twojej wypowiedzi jest sama prawda: „Moje ciało zawsze ma byś elastyczne. Nawet obojczykiem czuję, że koń dnia dzisiejszego jest spięty, że nie możemy pracować. Każdy ułamek ciała ludzkiego powinien być gąbką, która dosłownie wtapia się w ruch konia. Kiedy to się czuje, dopiero wtedy powinno się prosić o ruch zgodnie ze swoim oczekiwaniem. Ciało powinno plastycznie współgrać z każdym ruchem. Wtedy, nie są potrzebne wszystkie udziwnione siodła. Wystarczy mieć w swej pamięci każdy ruch mięśnia. Współgranie , delikatna rozmowa przez plastyczność własnego ciała.” Ja rozumiem o co Tobie chodzi, to jest ładnie napisane. Wytłumacz to jednak osobie uczącej się jeździć. Osobie początkującej, dla której sam fakt znalezienia się na końskim grzbiecie wywołuje odruchowe napięcia każdej części ciała. Wytłumacz to bardzo obrazowo, działając na wyobraźnię, a ja chętnie to opublikuję.
Olga



piątek, 11 kwietnia 2014

KOŃ „LINOSKOCZEK”


Linoskoczkowie „przechadzają się” po linie zazwyczaj z długim drągiem, który pomaga im utrzymać równowagę. Jest balastem, który pozwala odzyskać równowagę i wyznacza poziom, według którego powinny być ustawione biodra, ramiona, ręce linoskoczka. Gdyby trzymany w dłoniach drąg przechylił się zbyt mocno na którąś stronę, to zaburzyłby równowagę człowieka i „pociągnąłby” za sobą w dół. Wyobraźcie sobie, że koń z jeźdźcem na grzbiecie maszeruje po dwóch linach zawieszonych gdzieś w powietrzu. Żeby jedna z nich nie została zbyt mocno obciążona i naciągnięta w dół i by od drugiej zwierzę nie oderwało nóg, człowiek siedzący w siodle musiałby przyjąć rolę balastu. Jeździec powinien trzymać ramiona, biodra, kolana, stopy, dłonie, a co za tym idzie-wędzidło wzdłuż poziomej linii, by nie zaburzyć równowagi swojego podopiecznego. W zależności od tego, w jaki sposób pracujemy rękoma, w jakim położeniu utrzymujemy wędzidło, możemy zwierzęciu bardzo pomagać w utrzymaniu równowagi, albo możemy ją nadmiernie zaburzać. Gdyby w nasze dłonie trzymające wodze włożyć pod kciuki prosty patyk, to naszym zadaniem jest trzymać go w idealnym poziomie i prostopadle do końskiego kręgosłupa. Nadmierne podnoszenie ręki do góry, albo opuszczanie jej w dół, będzie dla konia odczuwalne tak, jak opadający z jednej strony balast dla linoskoczka. Kijek „włożony” pod kciuki trzymamy przed sobą. Nie wkładamy go miedzy nasze nogi, nie opieramy na naszym brzuchu, ani na naszych udach. Gdyby na końskim kłębie leżał wypoziomowany blat stołu, to nasze ręce powinny pracować tak, jakby po nim sunęły. Nie odrywamy pięści od niego, ani ich pod niego nie chowamy. „Rzucone wodze” to wyrzucony balast. Luźna jedna wodza, to balast trzymany tylko jedną ręką, bo z drugiej wypadł. Ciągnąc za jedną wodzę zaburzycie prostopadłe ułożenie balastu względem lin, po których „jeździcie”. Dla linoskoczka byłoby to równoznaczne z upadkiem. Rozważając ułożenie swoich ramion, bioder i innych części ciała wyobrażajcie sobie zawsze długie drągi oparte o nie i wystające daleko poza wasze ciała. One, bez względu na trasę jaką jedziecie na koniu. powinny utrzymywać poziom i powinny być ustawione prostopadle do kręgosłupa zwierzęcia, a tym samym prostopadłe do „ścieżki”. Nie „pomagajcie” waszym wierzchowcom w pokonywaniu zakrętów przekręcając się w siodle, albo pochylając się na boki. Zobaczcie oczami wyobraźni te liny wiszące w powietrzu i jeźdźca, jako balast pochylającego się w bok. Zlecicie razem z koniem w przepaść, albo zwierzę będzie musiało ratować sytuację i napinając siłowo mięśnie zacznie równoważyć ciężar balastu. Gdy jednak mu się to nie uda, zacznie przyspieszać, by „dotrzeć do końca liny” zanim straci całkowicie równowagę i spadnie.


wtorek, 1 kwietnia 2014

COFANIE NA KONIU


Wielu jeźdźców bierze sobie za punkt honoru, by posiadać umiejętność „włączania wstecznego biegu” na koniu. Nawet Ci, którym nie najlepiej wychodzi jazda do przodu na wierzchowcu, koniecznie chcą umieć zmusić podopiecznego do zrobienia paru kroków do tyłu. Zazwyczaj po wygłoszonym komentarzu „ten koń znakomicie umie się cofać” człowiek taki, zaczyna ciągnąć zwierzę za pysk wypychając przy tym swoje nogi maksymalnie do przodu i wciska pośladki w siodło. Oczywiście, że po takim „sygnale” wierzchowiec wycofa się do tyłu, głównie po to, by ulżyć swoim kącikom ust i uciec od bólu zadawanego wędzidłem. Takich „pomocy” zwierzę nigdy nie potraktuje jako prośby o ruch do tyłu. Możliwość cofnięcia się, przy nacisku wędzidła, zwierzę będzie traktowało jako przyzwolenie opiekuna na ucieczkę przed owym bólem. Przy takim cofaniu postawa zwierzęcia będzie fatalna. Jego grzbiet będzie mocno wklęśnięty, a głowa u jednych będzie zadarta maksymalnie do góry, u innych maksymalnie schowana pod szyję z brodą „przyklejoną” do klatki piersiowej. U jednych i u drugich pysk konia będzie otwarty w reakcji na silny, zadający ból nacisk wędzidła na kąciki ust i dolną szczękę. 


Prawidłowo wykonane ćwiczenie cofania na koniu, uczy zwierzę podstawiać zad i budować koci grzbiet. Prawidłowo wykonane ćwiczenie jest jakby „ruchem do przodu”, bo pomoce egzekwujące ten ruch są sygnałami podganiającymi zad. Żeby zrozumieć dalszą część mojego wywodu przeczytajcie proszę wpis: „Głową w mur”. Przytoczę tu najważniejszy fragment: „…Gdybyście postawili konia przed murem tak, by oparł się o niego nosem, a potem zaczęli podganiać zad, to zwierzę nie mogąc ruszyć się do przodu szybciej zrozumiałoby, że ma podejść tylnymi nogami pod brzuch, wygiąć grzbiet w „koci” i oprzeć się o ścianę czołem. Spróbujcie podczas jazdy stworzyć taki mur z wędzidła. Poćwiczcie na szeroko rozstawionych wodzach. Nie przyciągajcie „muru” do siebie, nie „wciskajcie” koniowi w gardło, „nie wciągajcie mu na głowę”, tylko „zatrzymajcie w miejscu”. Równocześnie działajcie łydkami, pukając nimi nieprzerwanie w boki wierzchowca…” Przygotowując „swój pojazd” do wycofania się jeździec musi stworzyć z pomocy hamujących właśnie swego rodzaju mur „przed” koniem. Siedząc na grzbiecie zatrzymanego konia, człowiek musi zaprzeć się ciałem (zob. CIĘŻKA OPONA) i mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA), zwiększyć swój ciężar w strzemionach (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH, JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM), napiąć „wodze z wyobraźni” (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI) i na oddanych rękach (zob. SPRĘŻYNA) „zatrzymać wędzidło”. Inaczej mówiąc, nie pozwolić by wędzidło „ruszyło do przodu”, gdy pukające łydki jeźdźca będą podganiały zad zwierzęcia. Reagując na takie właśnie sygnały opiekuna, koń podstawi swoje tylne nogi mocno pod brzuch, wygnie grzbiet w „koci”, a nie mogąc ruszyć do przodu „odbije się” od naszej ściany jak piłka i cofnie się. Wierzchowiec będzie stawiał kroki w tył tak długo, jak długo nasze łydki będą pukać i „napychać” go na „nienaruszalny mur”. Do takich „informacji” proszących zwierzę o ruch do tyłu, jeździec może dołączyć „wytyczne” określające dokładnie „ścieżkę”, po której koń ma się poruszać. Wówczas nasze łydki wraz z sygnałami podganiającymi muszą prosić zwierzę o przestawianie i właściwe ustawienie zadu, by nie „uciekał” na boki. Żeby zakończyć ćwiczenie i wyegzekwować zatrzymanie się konia, jeździec musi zminimalizować intensywność „napychania pojazdu” na mur. Łydki człowieka nie mogą jednak przestać w ogóle pracować, jeżeli chce on utrzymać niezmienioną pozycję końskich nóg, pracujących pod brzuchem zwierzęcia. Teraz, by poprosić wierzchowca o ruch do przodu, „pozwalamy” by stworzony przez nas „mur”, „sunął” tuż przed koniem w równym i określonym przez nas tempie.



środa, 26 marca 2014

PUKANIE DO DRZWI


06 marzec 2014
Jeśli wyobrażam sobie wszystkie Twoje nauki o "obejmowaniu konia łydkami", "pukaniu", "jeździe pomiędzy dwoma jeźdźcami", "obejmowaniu beczułki", "zasadzaniu się w strzemionach" to przepraszam, ale muszę napisać, że kojarzy mi się to z pukaniem do drzwi przyjaciela. Stoję za tymi drzwiami i niecierpliwię się, bo bywa, że czasami nie otwiera. A kiedy otwiera to mówi "param!", a w mojej głowie rodzi się myśl, że to było takie proste!... Nabiera wówczas wyrazu moja obecność na koniu. Chodzi o to, że zaczynam myśleć więcej o swojej obecności w siodle, zadaję sobie pytanie: co to znaczy, że tutaj jestem? Nie jest ważne, jaki mam plan na to wszystko, jakie mam wyobrażenie swojego jeździectwa. Nie jest ważne to, czego ja chcę, ale to, czego chcemy razem . My, jako zespół, koń i jeździec.
Ada



26 marzec 2014
„…kojarzy mi się to z pukaniem do drzwi przyjaciela. Stoję za tymi drzwiami i niecierpliwię się, bo bywa, że czasami nie otwiera. A kiedy otwiera to mówi "param!..."
Dokładnie tak!!! Jakbyś wyjęła to z moich ust, tak opowiadam (kiedy kogoś trenuję), jak łydki mają działać. To, co napisałaś jest, jak wyciągnięte z mojej wyobraźni :-) Bardzo mnie ucieszyłaś. Twoja wyobraźnia zaczyna działać "na pełnych obrotach". Gdy koń nie odpowiada na nasze prośby dawane łydką, albo wykonuje zadanie z wielkim oporem to znaczy, że "drzwi między nami są ciągle zamknięte". Niektórzy jeźdźcy są bardzo niecierpliwi i natarczywi i gdy zwierzę „zamyka drzwi”, próbują "się włamać" używając siły i wbijają w żebra konia własną piętę uzbrojoną nieraz w ostrogę. Przy takiej próbie „rozmowy” wierzchowiec będzie coraz mocniej się bronił i „napierał całą swoją siłą na drzwi z drugiej strony”, co spowoduje u niego zaciskanie mięśni, stawów, wykrzywianie ciała, a w konsekwencji kontuzje. Bywa, że podczas jednego treningu zwierzę, które zazwyczaj rozmawia z nami przez „otwarte drzwi”, czyli z rozluźnionymi mięśniami i chętne do wykonania polecenia, co jakiś czas zamyka się przed nami. Robi to z różnych powodów. Czasami dlatego, że nas nie rozumie, czasami dlatego, że zadanie wydaje mu się być zbyt trudne do wykonania, czasami dlatego, że zmuszamy go siłą do wykonania polecenia, a czasami być może ze zmęczenia, albo lenistwa. 


Sporo pisałam o pukających i masujących bok konia naszych łydkach (zob. MASAŻ, BOKSOWANIE, CZY MASOWANIE?, ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI) Ich rolą, przy zamkniętych drzwiach, jest zachęcenie podopiecznego, by ponownie je otworzył, zanim wydamy powtórnie polecenie. Spróbujcie wtedy jednak wytłumaczyć dokładniej zwierzęciu, na czym ma polegać zadanie, które chcemy wyegzekwować (zob. USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU, DRĄŻKI) Powtarzanie prośby w niezmienionej formie sprowokuje zwierzę do ponownego „zamknięcia drzwi”-czyli zaciśnięcie i usztywnienia mięśni brzucha. Nasze delikatnie pukające łydki we współpracy z sygnałami skupiającymi (zob. DLACZEGO KOŃ NIE SŁUCHA SYGNAŁÓW) i rozluźniającymi (zob. KOŃ MIĘKKI W SZYI) konia, przy „otwartych drzwiach”, powinny też przypominać pupilowi: „nie zamykaj ich, bo ciągle jeszcze rozmawiamy”. 

Pomagam znajomemu dogadać się ze swoją klaczą, która ma na stałe zaryglowane drzwi i dotknięcie ich nawet delikatną, płaską dłonią wywołuje u niej paniczną agresję. Nie wiem czy zwierzę kiedykolwiek się otworzyło, bo wygląda na to, że wcześniej energicznie idącą do przodu klacz, ograniczano od przodu czarną wodzą, a gdy w geście obronnym przestała iść do przodu, dobijano się do niej za pomocą ostróg. Ale być może kiedyś otworzyła przed kimś drzwi i poczuła wówczas tylko i wyłącznie ból. Nie wiem jaka była przyczyna, wiem tylko, że teraz mamy trudne zadanie do wykonania, zanim jeździec będzie mógł do jej drzwi zapukać. Najpierw musimy przekonać zwierzę, że nasz dotyk nie zrobi mu krzywdy. Podczas jazdy znajomy zaczyna delikatnie dotykać łydkami boków konia (nie puka, nie ciśnie, nie masuje), sygnalizując wcześniej, by nie próbowała się rozpędzać i uciekać przed nim. Na razie jest to tylko prośba: „spróbuj przestać się tego dotyku bać”. Czasami idę obok nich i dotykam ręką klacz po bokach jej kłody, próbując równocześnie głosem uspokoić zwierzę, wodzami rozluźnić momentalnie spinająca się nerwowo szyję i razem z jeźdźcem nie dopuszczamy do zmiany tempa chodu konia na szybszy.
Olga


wtorek, 18 marca 2014

WYSZARPYWANIE WODZY


Konie, które kojarzą wędzidło, wodze i ręce jeźdźca z bólem pyska i szyi, prędzej czy później będą szukały sposobu, żeby z tym wszystkim walczyć. Jednym z nich jest wyszarpywanie „narzędzi zbrodni” z rąk jeźdźca. Szarpnięcia zwierzęcia są zazwyczaj tak mocne, że człowiek ma zbyt mało siły, by je zablokować. Człowiek sięga zazwyczaj w takiej sytuacji po jakieś dodatkowe narzędzia perswazji, przy pomocy których, ma nadzieję oduczyć konia złych manier. Zazwyczaj jest to czarna wodza, która teoretycznie powinna pomóc w takiej sytuacji. Wyszarpywanie wodzy jest swego rodzaju chorobą i zaaplikowanie czarnej wodzy, jako antybiotyku może przynieść właściwy efekt, ale tylko wówczas, gdy zostanie podany przez specjalistę, we właściwej dawce, przez określony czas (zob. SPRZĘT DODATKOWY). Przedawkowanie spowoduje u zwierzęcia kontuzje, ucieczkę od wędzidła albo szukanie innych sposobów walki. Niektórzy jeźdźcy próbują dogadać się z szarpiącym koniem puszczając całkowicie wodze. Z pewnością koń nie czując bólu zadawanego wędzidłem, poczuje się dużo bardziej szczęśliwy, ale takie działanie nie nauczy wierzchowca nie bać się go i je akceptować. Pozostawiony sam sobie koń będzie nerwowo przeżuwał wędzidło w nadziei, że uda mu się w końcu wyrzucić je z pyska. 

Mam nowego znajomego, który jest właścicielem bardzo sympatycznej klaczy z takim właśnie problemem. Szukając sposobu, by ulżyć końskiemu pyskowi, zakłada do jazdy bez wędzidłowe hackamore. „To rodzaj końskiego kiełzna, mylony z rodzajem wędzidła. Jest ono przeznaczone dla koni, które nie tolerują wędzidła lub koni z problemami zębowymi. Zakłada się je na nos konia i za pomocą dźwigni wywiera nacisk na to miejsce. Im dłuższa dźwignia, tym hackamore mocniejsze i należy uważać, gdyż przy mocnym szarpnięciu można złamać koniowi kość nosową. Najczęściej używane do skoków i westernu”-Wikipedia. Jego podopieczna jest koniem z rodzaju: „rozpędzam się i zasuwam bez ograniczeń”. Hackamore miało dać znajomemu poczucie panowania nad tempem konia. Zdając sobie jednak sprawę, że takim kiełznem można zrobić zwierzęciu krzywdę, jeździ nie przekraczając swoich jeździeckich umiejętności, by nie musieć używać siły przy pracy wodzami. Uczy też siebie i swoją klacz nowego sposobu współpracy i porozumienia, opartego na „mowie ciała”. Uczy się prowadzić podopieczną przy pomocy dosiadu (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, ANGLEZOWANIE, BIODRA JEŹDŹCA, WODZE Z WYOBRAŹNI), ciężaru swojego ciała (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH, JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM, CIĘŻKA OPONA) pracy łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI, UCZUCIE STEROWANIA ZADEM)  i mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA) Daje to szansę powrotu do pracy z wędzidłem, które moim zdaniem pozwala na wprowadzenie większej ilości „słów-sygnałów” niż hackamore. Ono uniemożliwia bowiem przekazywanie prośby koniowi otwartą wodzą. A takie działanie nią jest potrzebne, by nauczyć zwierzę rozluźniania szyi, zginania jej bez stawiania oporu i by nauczyć konia prawidłowej reakcji na wewnętrzna łydkę. Poza tym zastosowanie hackamore u tej klaczy nie przyniosło oczekiwanego efektu i mimo braku wędzidła w pysku nadal rzuca ona głową i wyszarpuje wodze. 

Żeby koń zaakceptował wędzidło, człowiek musi przede wszystkim nauczyć się trzymać wodze tak, żeby utrzymać równy, delikatny i stały nacisk wędzidła na dolna szczękę zwierzęcia. Jakikolwiek ruch głową wierzchowiec wykona, ręce jeźdźca muszą za nią podążać tak, by ten nacisk utrzymać (zob. SPRĘŻYNA, ROZMOWA TELEFONICZNA) Zasada ta musi obowiązywać również podczas dawania wodzami sygnałów. Po szarpnięciu wodzami, po ich pociągnięciu nie można pozwolić, by wodze zrobiły się zbyt luźne. „Wracające” po daniu sygnału nasze ręce muszą utrzymać wędzidło „ułożone” na końskim języku w sposób poprzedzający sygnał. Spróbujcie sobie wyobrazić swoje ręce tak długie, że wodze stałyby się niepotrzebne, bo możecie chwycić kółka wędzidła bezpośrednio swoimi dłońmi. Wyobraźcie sobie, że koń nie ma założonego ogłowia, więc waszym zadaniem jest cały czas trzymać wędzidło w taki sposób, by nie wypadło podopiecznemu z pyska, ale również tak, by nie naciskać zbyt mocno na jego język i nie szarpać za „kąciki ust”. (Przeczytaj też: "Problemy klaczy o imieniu Drobina")



czwartek, 6 marca 2014

DRĄŻKI


Niektórzy jeźdźcy zauważają, że ich wierzchowce stawiają zbyt drobne kroki tylnymi nogami, głównie podczas kłusa. Zastanawiają się często, również na forach internetowych, jak poradzić sobie z tym problemem i namówić podopiecznego do wydłużenia kroków. Najczęściej można znaleźć, albo usłyszeć podpowiedź, która namawia do częstego wykonywania ćwiczenia, polegającego na przechodzeniu konia nad drążkami ułożonymi na ziemi. Pokonywanie tych drążków rozkładanych w coraz to szerszych odstępach ma nauczyć zwierzę stawiania długich kroków. Jeżeli jednak przy tym ćwiczeniu, jedyną pracą jaką jeździec wykona będzie naprowadzenie „pojazdu” na pierwszy drążek, to bieganie konia przez drążki nie przyniesie pożądanego efektu. Sam sobie pozostawiony przy tym ćwiczeniu, wierzchowiec zazwyczaj rozpędza się przed drążkami. „Przelatuje” potem przez nie na zasadzie: „a może się uda”, często potykając się o wszystkie drążki, albo na nie nadeptując. Nieprowadzone przez opiekunów wierzchowce przy pokonywaniu takiej przeszkody „uciekają” niejednokrotnie na boki, a tuż po drążkach samowolnie wybierają trasę marszu, gwałtownie skręcając w którąś ze stron.

Drążki tak naprawdę są wskazówką dla jeźdźca, jakie informacje regulujące długość kroku, tempo i kierunek jazdy, ma przekazać jeździec swojemu podopiecznemu przed pokonaniem „przeszkody”. W poście pt: „Ustawienie ciała konia do wykonania zakrętu” pisałam, że prosząc zwierzę o wykonanie jakiegoś zadania trzeba dokładnie określić w jaki sposób ma dane ćwiczenie zrobić. Drążki maja sprowokować człowieka do wspólnego nauczenia się z wierzchowcem precyzyjnej konwersacji. Jeździec powinien ocenić długość kroków jakie będą potrzebne koniowi, by mógł swobodnie przejść przez drążki (zob. ZABAWA W PROSTOKĄTY). Jeździec powinien zaplanować i ustalić najbardziej odpowiednie tempo i rytm (zob. ANGLEZOWANIE) potrzebne do bezkolizyjnego wykonania ćwiczenia. Wszystko to człowiek powinien wyegzekwować od wierzchowca przed najechaniem na drążki, by przygotowane już zwierzę wykonało ćwiczenie prawidłowo. O utrzymanie wcześniej ustalonego rytmu, tempa i długości kroków jeździec powinien prosić konia także po pokonaniu „przeszkody”. Zwierzę może je zmienić dopiero na naszą wyraźną prośbę. Drążki są swego rodzaju przeszkodą, do pokonania której trzeba siebie i podopiecznego przygotować, a nie zbiorem informacji, które wyręczając „kierowcę” mają wyregulować chód zwierzęcia.



wtorek, 4 marca 2014

POCZYNANIA JEŹDŹCA W SIODLE


Sporym problemem przy pracy z koniem jest fakt, iż człowiek jest praworęczny, albo leworęczny. Podczas jazdy wierzchem ideałem byłoby, gdybyśmy potrafili tak samo sprawnie pracować kończynami z lewej i prawej strony. A na dodatek do porozumiewania się z wierzchowcem przydałyby się nam nogi tak sprawne jak ręce. Nasze sygnały przekazywane koniom mogłyby być wówczas bardziej dokładne, wyraźniejsze, bardziej subtelne. Człowiekowi bardzo ciężko zapanować nad ruchami i odruchami każdej z osobna części naszego ciała. Mistrzami panowania nad nimi są perkusiści. Każda ich kończyna wybija w tym samym czasie inny rytm, a przy tym np. jeszcze śpiewają. Na koniu jeździec znajduje się w ciągłym ruchu co na pewno utrudnia sytuację. Jednak umiejętność „oddzielenia od siebie” części ciała, by świadomie, każdą z nich z osobna używać, jest konieczna do wypracowania. Pierwszy przykład to łapanie utraconej równowagi podczas jazdy w siodle. Człowiek powinien powrócić do równowagi bez pomagania sobie rękami. Jak trudno opanować się, by nie użyć ich jako balastu, a jeszcze trudniej opanować odruch podciągnięcia się na wodzach. Równowagę i stabilność w siodle gwarantują nam prawidłowo ułożone nogi. Jeździec powinien powracać do równowagi szukając ich właściwego ułożenia. Dzięki temu nie będzie uczestniczył w tym jego korpus, a ręce będą mogły pozostać swobodne. 

Teraz przykład prostego działania wodzami. Gdy jedna ręka jeźdźca prosi wierzchowca o zgięcie szyi, to druga odruchowo „idzie” do przodu, jak przy skręcie kierownicą roweru. Jakże trudno ludziom nad tym zapanować i rozdzielić przy tej czynności pracę rąk. Powinno być tak: jedna ręka, otwarta w zapraszającym geście lekko szarpie wodzę, a druga w tym czasie dłuższymi sygnałami przyciąga przeciwległą wodzę w kierunku naszego pępka (zob. REFLEKTORY). Często, gdy prawidłowe działanie rękami uda się opanować podczas jazdy w jedna stronę, to w drugą stanowi to wieczny problem. Kojarzycie na pewno ćwiczenia-zabawy z dzieciństwa: jedną ręką pukacie w czubek głowy, a drugą robicie kółka na brzuchu. Nad tą pukającą ręką ciężko zapanować, by nie kręciła też kółek, a nad kręcącą, by nie pukała. Ileż trzeba skupienia i koncentracji, żeby to ćwiczenie udało się. Dużo zależy też od tego, która ręka co robi. Jeżeli prawa ręka puka w głowę i osiągamy panowanie nad obiema, to nie znaczy, że uda nam się je opanować gdy pukającą będzie ręka lewa. Takiego skupienia jak przy takich „zabawach” potrzeba nam podczas pracy z podopiecznymi. Niestety wielu ludzi twierdzi, że na konia po prostu się wsiada i jedzie. Niestety mówi tak również wiele osób uprawiających „jeździectwo” już jakiś czas. 

Inny przykład  to praca jeźdźca łydkami. Najłatwiej nimi pukać w rytm kroków konia. A powinniśmy umieć, z dużą swobodą, dać sygnał „łamiąc” ten rytm. Najbardziej widoczne jest to podczas anglezowania w kłusie. Jeźdźcy, jeżeli już używają łydki, to tylko podczas siadania w siodło. Jednak sygnał dawany nimi często jest potrzebny w momencie, gdy człowiek akurat podnosi się z siodła. Niezbędne są też podwójne puknięcia łydkami w czasie jednego końskiego kroku. Niestety ludziom trudno nawet opanować umiejętność pracy jedną łydką, podczas gdy druga „milczy”, albo działania każdą w innym rytmie, a co dopiero takie wymysły. Kolejny odruch do opanowania  to nieangażowanie, niewypychanie do przodu nogi, gdy nasza ręka z tej samej strony ciała pociąga za wodzę. A anglezowanie? Jeźdźcy robią to zazwyczaj w rytm chodów konia. Czyli, że to on jest jakby naszym metronomem, a musi być odwrotnie. Wierzchowiec powinien iść dopasowując się do naszego rytmu anglezowania (zob. ANGLEZOWANIE). My jesteśmy metronomem. Dzięki temu można prosić konia (w uproszczeniu) o zwolnienie tempa, bez użycia wodzy. Poćwiczcie „łamanie” rytmu konia. Nauczcie się anglezować wolniej niż stawia kroki wasz podopieczny i „poproście” go o dostosowanie się do tego wolniejszego rytmu. Ciężka praca i też wymagająca ogromnego skupienia i koncentracji. 

Trzeba też zwracać uwagę na to, jak się zachowuje podczas jazdy na koniu nasza gorsza strona. Zazwyczaj jest bardziej spięta i sztywna, szczególnie ręka wraz z ramieniem. Ruchy „gorszej” ręki są często mechaniczne i trudno ją utrzymać we właściwej pozycji. „Ucieka” nam ona przesadnie w górę, albo w dół i nienaturalnie wygina się w nadgarstku, albo łokciu. Bardzo często „mniej sprawną ręką” jeźdźcy podtrzymują swoją równowagę, trzymając się wodzy, by ta „bardziej sprawna” mogła swobodnie działać. Muszę jeszcze wspomnieć o zaciśniętych, podciągniętych w górę ramionach ludzi siedzących na koniu i wciśniętej w te ramiona  szyi. Niejeden jeździec powinien zacząć pracę nad sobą od ich rozluźnienia i opuszczenia w dół. Wydaje się to też być łatwym zadaniem do czasu, gdy zaczyna on „pracować” wodzami. Ramiona szczególnie wówczas powinny niezmiennie, jakby same opadać w dół. Gdy zapanuje się nad odruchem zaciskania ramion, szybko zauważy się pozytywne zmiany w zachowaniu wierzchowca.  Jeźdźcy zazwyczaj skupiają się nad tym co „robi” koń, jak reaguje przy jeździe w prawo i lewo. Powinni oni zdecydowanie mocniej skupić się na swoich poczynaniach w siodle, wówczas konie dużo lepiej będą się pod nimi „ustawiać”. 


sobota, 15 lutego 2014

GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE


Wyobraźcie sobie, że kłoda konia  to taka zwykła dębowa beczka leżąca na ziemi. Kto jeździł na kucach, ten wie, że siedzenie właśnie na ich grzbietach najbardziej przypomina „dosiadanie” „beczułki”. Siedząc na kucach najtrudniej powstrzymać się od „spadania” na boki spowodowane „turlającą się”, trochę w lewo, trochę w prawo, ich kłodą. Jednak te niewielkie „odchyły beczki” od stabilnej pozycji, jeździec może wyczuć między swoimi udami na każdym koniu. Ludzie siedząc w siodle na niestabilnej „beczce”, ratują się przed utratą równowagi i ewentualnym upadkiem ściskając ją udami i kolanami. Zachowują się tak, jakby „beczka” była zbyt duża, by sięgnąć stopami do podłoża. 

Przy niewielkiej „beczce” człowiek siedzący na niej odruchowo podparłby się stopami o ziemię. Siedząc na koniu, obojętnie jak dużym, załóżcie w swojej wyobraźni, że wielkość „beczki” umożliwia wam podpieranie się o powierzchnię znajdującą się pod nią. Tym podłożem, na którym macie stanąć są strzemiona. Długość puślisk ustawcie tak, by „beczka” nie okazała się też zbyt mała i żebyście nie siedzieli na niej „z kolanami pod brodą”. Niech jej wielkość wymusza na was szerokie i głębokie stawanie nad nią okrakiem. Tak, byście czuli ją całą powierzchnią ud i kroku.  Niech wymusza również naciąganie ud, począwszy od bioder, jak najmocniej w dół, by sięgnąć „ziemi” płaską stopą, ale z ugiętymi kolanami. Gdy jeździec siedząc na „beczce” nie opiera się o „podłoże”, tylko ściska ją nogami, to podczas jej turlania nie ma innego wyjścia i przekrzywia się na boki podążając za jej ruchem. Właśnie to prowokuje do trzymania się jej głównie kolanami, albo szukania czegoś do przytrzymania się i podciągnięcia. Na koniu, gdy turlacie się z jego brzuchem, są to wodze, a w rezultacie jego pysk. Trzymając się kurczowo nogami brzucha konia, jeździec ma też niewielkie szanse na to, by „pchnąć” nimi „beczkę”, „zmuszając ją” do powrotu do stabilnej wyjściowej pozycji. Mocno i stabilnie oparte nogi jeźdźca o podłoże-strzemiona, jakby były wbite głęboko w ziemię, „niepozwalające sobie” na przepchnięcie, blokują „beczce” możliwość turlania się. A gdy to już się stanie, oparci o powierzchnię nie przechylicie się razem z nią. Ten ruch odbędzie się bez waszego udziału, miedzy waszymi nogami, które utrzymają wasze ciało w równowadze. Stojąc w równowadze macie możliwość dać wyraźny sygnał łydką, sugerujący beczce konieczność przeturlania się z powrotem. Stabilne opieranie się na strzemionach będzie gwarancją, że przy pracy łydkami nie utracicie równowagi. Przewaga strzemion nad faktyczną powierzchnią ziemi jest taka, że umożliwiają nam dawanie sygnałów bez odrywania od nich stóp. Praca wraz z powierzchnią oparcia ugruntowuje naszą pozycję w siodle i naszą równowagę. Stojąc na prawdziwej ziemi musielibyśmy pracującą nogę oderwać od niej i utrzymać równowagę na drugiej nodze. To, co opisałam, jest właśnie głębokim siedzeniem w siodle, a nie jak się niektórym wydaje, mocne wciskanie pośladków w siodło.



wtorek, 11 lutego 2014

USTAWIENIE CIAŁA KONIA DO WYKONANIA ZAKRĘTU


7 luty 2014
Przeczytałam post pt: „Lonżowanie na dwie lonże”…i zastanawiam się, dlaczego zatem, niektóre bardzo mądre książki pokazują to ustawienie konia nie prostego a pochylonego? Koń nie "składa" się jak motocykl na drodze. Gdzie zatem słuszność takiego obrazowania?
Ada

11 luty 2014
Nieustannie piszę o tym, że z koniem jeździec powinien rozmawiać. Wierzchowce są jednak specyficznymi rozmówcami. Bardzo trudno się z nimi rozmawia, dlatego, że trzeba im wszystko wytłumaczyć. Jeżeli prosimy o coś podopiecznego, to trzeba bardzo dokładnie określić jak ma to zrobić. W końskim języku nie powinno w zasadzie funkcjonować słowo „skręć”, a na pewno nie jako odosobnione polecenie. Czy ktoś z was zastanawiał się, dlaczego sygnałem dla konia do wykonania zakrętu (jakiego uczą instruktorzy), jest przeciwległa do kierunku skrętu łydka jeźdźca? Dlatego, że ona wraz z innymi pomocami ma ustawić ciało konia, by prawidłowo pokonał łuk. Ta właśnie zewnętrzna łydka, cofnięta nieco do tyłu, mówi: przesuń zad, by owinął się wokół mojej wewnętrznej łydki. Ona sama powinna stanowić nieprzesuwalny trzon, wokół którego ma się owinąć ciało konia, by tak ustawione mogło wykonać zakręt. Obie wodze pracują w tym samym momencie nad ustawieniem przodu konia. Wewnętrzna pomaga zrozumieć w jaki sposób i wokół czego ciało konia ma się wygiąć, a zewnętrzna pilnuje, by zewnętrzna łopatka zwierzęcia nie utrudniła wykonania zadania. Zewnętrzna końska łopatka „ma tendencje” do rozpychania się na bok, przez co zgina się szyja zwierzęcia, a ciało pozostaje proste. 

Te wszystkie pomoce to i tak tylko część koniecznych informacji. Dochodzą do tego regulacje tempa, rytmu, długości kroków, sprężystości grzbietu wierzchowca. Chcę przez to powiedzieć, że dla konia sygnałem do wykonania zakrętu jest ustawienie jego ciała, które „wymusza” pokonanie takiej, a nie innej trasy. Tak prowadzony koń pokona zakręt bez „motocyklowego” pochyłu. Podczas pracy na lonży zadanie jest trudniejsze do wykonania, bo nie mamy do dyspozycji pomocy zastępującej zewnętrzną łydkę. W jeździe konnej najważniejsze jest przygotowanie konia do wykonania nawet bardzo prostego zadania, a nie ono same. 

Jak już pisałam, jest to trudna forma konwersacji sama w sobie, ale przede wszystkim trudna do przekazania uczącym się adeptom jazdy konnej. Żeby się jej nauczyć potrzeba bardzo dużo czasu, bardzo dużo cierpliwości, bardzo dużo pracy i samozaparcia. Ludzie z natury są leniwi (jak wszystkie ssaki) i niecierpliwi. Wybierają więc krótszą, łatwiejszą pozornie drogę. Uczą się wydawać zwierzętom rozkazy np. właśnie: „skręć” nie uzupełniając tej informacji żadnymi szczegółami. Źle ustawiony koń, zbyt rozciągnięty, z przeciążonym przodem „odmawia” wykonania polecenia. W związku z tym następne sygnały, jakich człowiek zaczyna używać, można porównać do wrzasku popartego inwektywami. Gdy czują wzrastający opór zwierzęcia, sięgają po dostępne środki przymusu, czyli swoją siłę, wytok, czarną wodzę, wypinacze, czambon. Nie przyjdzie im do głowy, że zwierzę odmawia wykonania polecenia, bo czuje brak możliwości jego wykonania i brak równowagi do tego potrzebnej. Zwierzę przeczuwa, że wykonując polecenie, będzie musiało równocześnie ratować się przed upadkiem. Zmuszone do wejścia w zakręt siłą, nie mogąc ustawić prawidłowo ciała, „kładzie się” na łuku do wewnątrz. Większość problemów, z którymi „walczą” jeźdźcy: wygięta na zewnątrz głowa konia, „uciekająca” na zewnątrz jego łopatka, jego ciężar „oparty” na wodzach  albo lonży i na wewnętrznej nodze jeźdźca, drobny krok, sztywny chód, krzyżowanie w galopie, albo galopowanie na złą nogę, to sposoby wierzchowca na „wyjście” cało z opresji. To sposoby na przemierzenie zakrętu bez upadku. „Rozkazujący” i siłowy sposób jeżdżenia na koniach jest tak powszechny, że wydaje się być normą i ludzie przestali zauważać problem. Nawet Ci, co piszą książki i wstawiają ilustracje. Od zawsze słyszałam, że koń na zakręcie obciąża bardziej wewnętrzne nogi i że tak ma być. Chodzi o to, żeby właśnie nie obciążał mocniej i mimo łuku rozkładał ciężar równo na obie strony. Czy człowiek jak biegnie po łuku to więcej swojego ciężaru niesie na wewnętrznej nodze? To, dlaczego koń ma tak robić? Ktoś powie, że wierzchowiec biegnie na czterech nogach, może stąd różnica. Odpowiem: gdyby człowiek, "biegł" podpierając się rękami o podłoże, to ciężar też rozkładałby równo na lewą i prawą stronę, nie przechylałby się do środka pokonując zakręt. Gdyby pochylonemu już zwierzęciu dać możliwość wyboru trasy, to na pewno pobiegłby prosto i próbował odbudować równowagę. Prawidłowo „owinięty” wokół łydki jeźdźca koń, z kręgosłupem wygiętym w łuk „odzwierciedlający” trasę marszu wierzchowca, nie potrzebuje już polecenia: „kręć”. Tak ustawiony koń nie wybrałby innej trasy.



sobota, 8 lutego 2014

ZEWNĘTRZNA "WODZA" NA LONŻY


W poście pt: „Lonżowanie na dwie lonże” napisałam, że lonża, na której pracujemy z koniem, pełni rolę wewnętrznej wodzy. Człowiek daje sygnały lonżą tak, jak wewnętrzną wodzą, gdy odstawia swoją rękę daleko od szyi zwierzęcia, oczywiście podczas jazdy wierzchem. Dzięki takiej pracy koń uczy się, że sygnałem, który wyznacza wewnętrzną granicę ścieżki po której biega, jest bat. Odganiający ruch batem skierowanym na bok konia (w miejscu gdzie podczas jazdy powinna działać łydka jeźdźca) prosi wierzchowca o utrzymanie stałej odległości od środka koła, na którym pracuje. Takie działania pomogą zwierzęciu nauczyć się prawidłowo reagować na pukającą wewnętrzną łydkę opiekuna siedzącego w siodle. Oczywiście tylko wówczas, gdy uda wam się zapanować nad pokusą spychania i ustawiania podopiecznego przy pomocy „zamkniętej” wewnętrznej wodzy. Jeżeli „podejdziemy” do lonży jako wewnętrznej wodzy, to logicznym się wydaje, że podczas pracy na lonży powinna też funkcjonować „wodza” zewnętrzna. Jak pisałam w poprzednim poście, nie jest łatwo pracować dwoma lonżami naraz i dawać jeszcze sygnały batem. Trudno jest zapanować nad zbyt mocnym zaciąganiem zewnętrznej lonży i bardzo łatwo zbyt mocno ją odpuścić. Przeciągnięta za zadem konia, według mnie, nie „podpowiada” zwierzęciu, by podstawiło zad, a jest to dość powszechna opinia. Raczej powoduje, że koń czując dyskomfort nacisku głównie na zewnętrzną nogę, zaciska i usztywnia stawy w nogach i skraca krok. Przełożona za zadem konia lonża „ma również w zwyczaju” przesuwać się w górę i „wciskać’ pod koński ogon. Zwierzę odruchowo go wówczas zaciska, co zwiększa efekt napięcia w jego tylnej części ciała.

Proponuję jako „zewnętrzną wodzę” założyć trójkątny wypinacz. Jeżdżąc wierzchem zewnętrzną wodzą (w konfiguracji z innymi pomocami) „prosimy” wierzchowca głównie o utrzymanie prostego zewnętrznego boku. Pilnujemy przy jej pomocy, by koń nie zginał samowolnie szyi do wewnątrz, by spoglądał na wprost (zob. REFLEKTORY) i nie „rozpychał” się zewnętrzną łopatką (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). Stabilny trójkątny wypinacz przymocowany z zewnętrznej strony podopiecznego, mimo braku sygnałów, spełni rolę źródła takich informacji. Jednocześnie „pozwoli” zwierzęciu na swobodny ruch szyją i głowa w górę i dół. Nie traktujcie jednak tego wypinacza jako narzędzia do siłowego naginania szyi podopiecznego. Regulując jego długość pozwólcie, by zwierzę miało wyprostowaną i swobodną szyję. Konie, które nie znają tej pomocy mogą się trochę denerwować i buntować. Po zamocowaniu wypinacza „poproście” konia pukając bacikiem w jego wewnętrzny bok, by ruszył i przeszedł z wami parę kroków. Jeżeli zwierzę ma wyraźne opory przed ruszeniem, zróbcie wypinacz nieco dłuższym. Ma on być waszą pomocą w ustawieniu ciała podopiecznego i absolutnie nie może być odbierany przez niego jako narzędzie wstrzymujące ruch do przodu. Koń mimo przypięcia wypinacza musi iść chętnie i swobodnie. Z czasem sposób noszenia głowy i szyi przez konia będzie się zmieniał i wymuszał nowe wyregulowanie długości  wypinacza. Może to się zdarzyć co którąś jazdę, ale również w ciągu jednego treningu. Wierzchowiec nie powinien „uciekać” z mordą od nacisku wypinacza na wędzidło. Jeżeli tak się dzieje i broda pupila za bardzo zbliża się do końskiej piersi, a wypinacz robi się zbyt luźny nie skracajcie go. Dając batem sygnały egzekwujące zaangażowanie zadu i regulując głosem tempo marszu, „namawiajcie” konia do lekkiego ciągnięcia dolna szczęką za wędzidło, a co za tym idzie, do napinania wypinacza. Przeczytaj: PRACA NAD TEMPEM KONIA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY


sobota, 1 lutego 2014

LONŻOWANIE NA DWIE LONŻE


Rzadko buszuję po Internecie, ale od czasu do czasu to mi się zdarza. Zazwyczaj bardzo przypadkowo trafiam na wypowiedzi, które „podrzucają” mi temat kolejnego postu. Ta ostatnia dotyczyła lonżowania. Zawierała przede wszystkim argumenty przeciwko lonżowaniu konia na jednej lonży. Pierwszy argument to: „Uwierzcie mi, że koń nie jest w stanie utrzymać równowagi tylko przy jednostronnym nacisku samej liny, a co dopiero jeśli zaczyna ją napinać trener”. Jak dla mnie, lonża jest „narzędziem” do porozumiewania się z koniem, która przy pracy z ziemi zastępuje w pewien sposób wodzę. I tak, jak ona, nie powinna powodować nacisku, a już na pewno nie powinien napinać jej trener-jeździec. Lonżą należy pracować, przekazywać poprzez nią sygnały proszące konia o skupienie, w konfiguracji z głosem o zwolnienie tempa, jak również o rozluźnienie i prawidłowe ustawienie szyi. Drugi argument w znalezionej wypowiedzi to:


„Niemal w każdym przypadku wpływa to szkodliwie na sposób noszenia głowy. Koń lonżowany w ten sposób (na jednej lonży) porusza się zazwyczaj po okręgu z głową ustawioną na zewnątrz w stosunku do osi ciała…


Lonżowanie uszkadza również miednicę oraz tylne nogi. Jeśli do głowy konia przymocuje się linę i poleci mu się galopować, siła odśrodkowa spowoduje, że podczas ruchu będzie on naciągał lonżę na zewnątrz. Ponieważ trener utrzymuje jego głowę w stałej odległości od środka koła, w efekcie tylne nogi i zad zostaną nieco wypchnięte na zewnątrz obwodu koła”.
 


Owszem, jeżeli koń będzie walczył z napięta i naciskającą lonżą, to właśnie tak ustawi głowę, a w efekcie zad . Czyli problem leży nie w użyciu jednej lonży, tylko w braku przekazywania podopiecznemu informacji poprzez lonżę oraz braku sygnałów przekazywanych batem, które powinny prosić konia, by utrzymywał kłodę w takiej samej odległości od środka koła, co głowę.



"Każdy dobry jeździec powie wam, że kręgosłup konia powinien wyginać się zgodnie z obwodem koła, po którym koń idzie".
I to jest bardzo słuszna uwaga, tyle tylko, że jest przy niej taki oto obrazek.

Problem w tym, że takie pochylenie konia 


wyklucza takie jego ustawienie.

Wyobraźcie sobie, że narysowana przerywana linia, wyznaczająca "środek" zwierzęcia , to boczny brzeg płaszczyzny przecinającej wierzchowca wzdłuż kręgosłupa. Jeżeli taka płaszczyzna (wyobraźcie sobie zwykłą kartkę) zostanie pochylona tak jak linia na obrazku, to uniemożliwi to wygięcie tej płaszczyzny i jej górnego brzegu wzdłuż linii łuku. Oczywiście przy założeniu, że owa płaszczyzna nieustannie oparta jest dolnym brzegiem o podłoże. Tak samo będzie z koniem. Pochylony całym ciałem do środka nie wygnie kręgosłupa tak, by pokrywał się z torem marszu. Właśnie takie pochylenie powoduje między innymi "ucieczkę" głowy i zadu zwierzęcia na zewnątrz koła. Głowa i zad równoważą w ten sposób ciężar "upadającej" w przeciwną stronę kłody.  Gdy popatrzycie z przodu na biegnącego po kole konia, jego ustawienie powinno wyglądać tak.

Nie krytykuję pracy na dwóch lonżach. Sama tak nieraz pracuję i wiem, że nie jest to łatwa sztuka. W opisanym przypadku nieprawidłowego ustawienia, można pogorszyć sytuacje zamiast polepszyć. Zbyt mocno zaciągana zewnętrzna lonża może pogłębić problem wygiętej na zewnątrz głowy. A tak założona wewnętrzna lonża

stwarza niebezpieczeństwo siłowego zginania głowy we właściwa stronę. Lonżującego może bardzo kusić, by zamiast "poprosić" podopiecznego o spojrzenie na wprost, lub do środka koła, samemu ustawić szyję konia. W cytowanym "artykule" nie znalazłam ani jednej wzmianki o sygnałach, które należałoby dawać zwierzęciu, by prawidłowo biegało. Według mnie autor sugeruje, że samo założenie podopiecznemu do pracy dwóch lonży rozwiąże wszelkie problemy. Obojętnie jaki sprzęt zdecydujecie się używać przy pracy na lonży, musicie wiedzieć co i jak chcecie zwierzęciu "powiedzieć". Nie szukajcie patentów, nie zastąpią wiedzy koniecznej do pracy z wierzchowcem, ani "konwersacji" jaka powinna towarzyszyć współpracy konia i jeźdźca.




wtorek, 28 stycznia 2014

SŁOWA


Wielu z was na pewno zauważyło, że konie uczą się znaczenia niektórych słów. Oczywiście ogromną rolę odgrywa tembr głosu i czynności jakie przy zwierzęciu wykonujemy podczas wypowiadania danego słowa. Mówimy: „daj nogę”, albo „noga”, gdy chcemy, by podopieczny podał kopyto do wyczyszczenia. „Postaw nogę”, gdy pomyli się on i poda kopyto, gdy my akurat chcemy je posmarować z wierzchu smarem. „Stój”, „stęp”, „kłus”, „hop”, tymi słowami pomagamy sobie podczas pracy z koniem z ziemi, głównie na lonży, ale czasami również siedząc w siodle. Wierzchowce powinny jednak przede wszystkim doskonale znać znaczenie słów „nie”, „nie wolno”, „nie rób tak” itp. Pamiętacie wpis pt: „przepychanka”. Piszę tam o tym, że koń powinien stać w miejscu podczas różnych czynności wykonywanych przy nim przez człowieka. Opiekuję się klaczą, która zachowywała się przy czyszczeniu tak, jakby miała pod kopytami rozżarzone węgle. Była przy tej czynności bardzo nerwowa. Pewnie kojarzyła czyszczenie z bardzo nieprzyjemną pracą, którą jej wcześniej ludzie fundowali. Po wielu miesiącach pracy  klacz przestała „tańczyć” podczas ubierania i „toalety”, jednak nie mogę powiedzieć, że jest grzeczna. Podopieczna nie może się czasami opanować i musi wyrazić swoje niezadowolenie. „Przejeżdża” zębami po metalowych prętach, albo gryzie drewniane ściany boksu, bądź ma ochotę rozszarpać uwiąz. Czasami zdarzy jej się nawet podnieść nogę w geście: „odczep się” (delikatnie mówiąc), albo nerwowo rzucać głową. Nie można na takie wyrażanie niezadowolenia pozwolić. Cały czas podczas czyszczenia klaczy obserwuje ją i „ostrym” stwierdzeniem „nie wolno’, „nie rób tak” uprzedzam jej próby pokazania niechęci do czynności, które przy niej wykonuję. Czasami wystarczy klaczy sama świadomość, że ją obserwuję, czasami nie. Ważne, żeby moje postępowanie przyniosło wyraźny efekt i żeby klacz skupiła się na naszym kontakcie, zamiast na swoich humorach. Niestety często obserwuję „obrazek”, na którym jest podobnie zachowujący się koń, człowiek wypowiadający takie same słowa, ale brakuje konsekwencji opiekuna i nie egzekwuje on „posłuszeństwa”. Koń uczy się w ten sposób, że wolno mu „olewać” polecenia. Oczywiście, jeżeli czyszczenie i siodłanie będzie dla konia wstępem do „tortur” podczas jazdy, to żadne słowa, żaden kontakt z nim nie uratuje sytuacji. 

Konie są bardzo bystre i wiedza, że ja wiem, iż one rozumieją znaczenie słów, które do nich kieruję. Mają one też świadomość , że będę konsekwentnie egzekwować wykonanie zadanego polecenia, a to wszystko bardzo pomaga nam w pracy. Moim ulubieńcem jest bardzo „elektryczny” wałach, który potrafi nerwowo zareagować na wszystko co się wokół niego poruszy. Psuje to oczywiście naszą pracę, jego ustawienie, rozluźnienie, skupienie. Kiedy po raz kolejny reaguje on na np. fruwającą folię, kiedy podjeżdża po raz kolejny do miejsca, w którym „potwór” wydaje się być najgroźniejszy, uprzedzam jego poczynania mówiąc: „nie reaguj”, „nie przyspieszaj”, „skup się” itp. Tembr głosu, przy wypowiadaniu tych słów jest uspakajający, ale donośny i charyzmatyczny. Równocześnie nie rezygnuję z przekazywania lonżą i batem próśb dotyczących konkretnej pracy na lonży. Takie nasze głosowe próby kontaktu z koniem prowokują zwierzę do niepodzielnego skupiania się na nas, czuje on wtedy bowiem, że nasza uwaga skierowana na niego jest również niepodzielna. Chcecie, wierzcie lub nie, ale słowa: „nie psuj”, „pilnuj”, „utrzymaj to”, wypowiedziane do leniwych koni, którym nie chce się „zapamiętać” konkretnego ustawienia, również działają. Wierzchowiec potrafi prawidłowo ustawiony przebiec większość koła, a w jednym miejscu zawsze je „ściąć”, zawsze „wpaść” do środka. Owszem, pójdzie prawidłowo, gdy za każdym razem dostanie odpowiednie sygnały. Czyli pamiętanie o prawidłowym ustawieniu swojego ciała, wysiłek zapamiętania jak i co przestawić i ustawić, zostawia nam. Gdy połączę te sygnały z wymienionymi wcześniej słowami, po jakimś czasie uzyskuję to co chciałam. Zwierzę zaczyna wysilać się również intelektualnie, zapamiętuje i wprowadza w życie zapamiętane polecenia. Czasami, gdy widzę, że podopieczny próbuje znowu „wyłączyć się” i „odbębnić” kolejne kółko, wystarczy, że krzyknę „hej”, by przywrócić jego skupienie się na mnie i powrót do „umysłowej” pracy. (zob. WYGODNICKIE KONIE)


wtorek, 21 stycznia 2014

PRACA NAD TEMPEM WIERZCHOWCA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY


Konie powinny wiedzieć, że wolno im na lonży dać upust nadmiarowi energii, żeby potem nie robić tego pod jeźdźcem. Muszą jednak się nauczyć , że powinno odbywać się to w ramach sygnałów dawanych przez opiekuna. Nie zawsze taka współpraca udaje się, bo zwierzęciu, którego roznosi energia, trudno się skupić. Dlatego nawet wówczas, gdy wierzchowiec wybiega się na tyle, że wydaje się być zmęczony, trzeba poświęcić trochę czasu na naukę. Poza tym, koniom łatwiej nauczyć się prawidłowej reakcji na prośby opiekuna siedzącego w siodle, gdy wcześniej nauczy się poprawnie odpowiadać na sygnały bez obciążonego grzbietu. Podstawą pracy na lonży jest nauczenie wierzchowca, by reagował na nasze pomoce głosowe, egzekwujące od niego zwalnianie tempa, regulowanie i utrzymywanie stałego rytmu danego chodu. Wydaje się to nie być trudnym zadaniem do czasu, gdy podopieczny musi prawidłowo zareagować na nasz „zwalniający głosowy sygnał”, przy równoczesnym używaniu przez nas bata. Z tego co zaobserwowałam, to zazwyczaj opuszczenie go do ziemi, albo odłożenie na bok jest stosowane jako sygnał zwolnij, albo stój.  Jednak wówczas każde użycie bata będzie dla konia tylko sygnałem: „idź”, ewentualnie: „przyspiesz”. Koń nauczy się słuchać i respektować nasz głos podczas bardzo długich przejść z jednego chodu w drugi. Jeźdźców uczy się zazwyczaj, że zwierzę pod nimi, na sygnały hamujące i zwalniające, ma zareagować natychmiast. Ci, którzy tak uczą, nie zdają sobie sprawy, że koń najszybciej uczy się właśnie podczas tych przejść. I nie chodzi tu o to, by wykonać podczas treningu ich niezliczoną ilość. Chodzi o to, by namówić konia do jak najdłuższego utrzymania tempa na granicy przejścia, by móc w tym czasie przekazać zwierzęciu informacje weryfikujące jego postawę, równowagę i jakość zaangażowania tylnych nóg w pracę. Moja Pani trener powiedziała kiedyś, że: „konia można zajeździć (przyp. autora: wszystkiego nauczyć, najlepiej się porozumieć) pracując na samych przejściach”. 

Dlatego takie właśnie ćwiczenie proponuję wykonać lonżując podopiecznego. Przechodząc do chodu niższego, starajcie się przedłużać maksymalnie moment, w który wydaje się, że koń robi właśnie parę ostatnich kroków w chodzie wyższym. Słowa jakich użyjecie do „wyciszania” podopiecznego zostawiam waszej inwencji. Może to być słynne prrr…,  albo „wolniej”, lub „zwolnij”, ważniejszy jest tembr tego głosu. Nie bez znaczenia jest też postawa jaką przyjmiecie. Musi ona sugerować zwierzęciu: „proszę zwolnij”. Powinna być ona taka, jak podczas sygnałów zwalniających, gdy siedzicie w siodle (zob. POSTAWA JEŹDŹCA). Niech koń ma „wrażenie”, że się zapieracie ciałem (zob. CIĘŻKA OPONA), by dalej nie iść (mimo, że stoicie w miejscu). „Przyklejajcie mięśnie brzucha do kręgosłupa” (zob. POŁYKANIE JABŁKA), nie opuszczajcie wzroku. Również dźwięk sygnału nadającego rytm zwierzęciu może być własnego pomysłu: „cmokanie”, „kląskanie”, cokolwiek. Bat podczas tego ćwiczenia, ani na chwilę nie powinien zostać opuszczony w dół. Skierujcie go w stronę wewnętrznego biodra podopiecznego. Czasami to wystarczy, a czasami, by utrzymać jak najdłużej konia w „stanie przejścia”, potrzebne będą sygnały „podganiające”-poziome „machnięcie”. Mówiąc: „przejścia” miałam na myśli również te „w górę”. Używając sygnałów, które opisałam utrzymajcie konia w stępie i kłusie, w momencie, w którym wydaje się, że brakuje jednego kroku, jednego krótkiego waszego sygnału, by zwierzę zakłusowało, albo zagalopowało. Po „opanowaniu” tych ćwiczeń, gdy wierzchowiec nauczy się prawidłowo rozumieć wasze sygnały zwalniające i regulujące tempo, bat w „oczach” konia nie będzie tylko „poganiaczem”. Przy jego pomocy będziecie mogli poprosić podopiecznego o przestawienie zadu, ustawienie łopatki, o przesunięcie się w bok, mając pewność, że on to właściwie zrozumie i wykona polecenie nie przyspieszając, ani nadmiernie zwalniając.

    

poniedziałek, 6 stycznia 2014

NA POCZĄTKU MOŻE BYĆ GORZEJ


Kiedy zaczyna się pracę z koniem, który ma wpojone złe nawyki, trzeba nastawić się na to, że początkowy jej efekt może przypominać pogłębianie problemu, a nie „wychodzenie” z niego. Zwierzę z wpojonymi błędami zachowuje się jak źle zaprogramowana maszyna. Ciągle „wyskakują” kolejne błędy, które się ze sobą zapętlają. Próba naprawienia jednego uwydatnia, albo ujawnia następne. Najłatwiej byłoby usunąć wadliwy program i wgrać właściwy, ale w przypadku koni nie da się tak tego rozwiązać. Próbując naprawić błędy, które podczas jazdy popełnia wierzchowiec, jeździec wprowadza do „dialogu” prowadzonego z nim nowe sygnały. Zwierzę nie jest w stanie natychmiast zareagować na nie poprawnie, bo jeszcze nie rozumie ich znaczenia. A ponieważ zastępują one stare, nieprawidłowe sygnały i zwierzęciu wydaje się, że pozostawiliśmy go samego sobie, to zazwyczaj na tym właśnie etapie nauki uwidaczniają się kolejne błędy popełnione we wcześniejszej pracy z podopiecznym. W którymś a wcześniejszych tekstów radziłam „… zacznij uczyć klacz prawidłowej reakcji na Twoją lewą łydkę”... „Leżąc na niej” na pewno „nie słucha jej poleceń”. Wzmocnij przede wszystkim sygnał nią dawany…” i „…Przy takiej pracy łydką musisz odhaczać lewą wodzę…bardzo ważne, żeby pracująca lewa ręka była odstawiona od szyi konia takim ruchem, jakbyś otwierała drzwi i zapraszała podopieczną do wejścia…” Ostrzegałam w tym poście, że klacz w pierwszym odruchu, w „odpowiedzi” na otwartą wewnętrzną wodzę zareaguje zacieśnianiem łuku, albo koła. Jest to efekt tego, że koń był przepychany w bok wodzą (a powinna „poprosić” o to łydka). Jest to również efekt braku równowagi konia podczas ruchu. By nie „upaść” zwierzę opierało się o wodzę i nogę jeźdźca jak o płot, czy mur. Gdy ich zabrakło, wierzchowiec „wpada do środka” szukając oparcia, by ratować się przed upadkiem spowodowanym brakiem równowagi. Prawidłowego sygnału (zob. MASAŻ) musi się wierzchowiec nauczyć poprzez skojarzenie pewnych faktów. Przypadkowej, ale prawidłowej reakcji na sygnał od łydki jeźdźca i pochwały za tą reakcję. Żeby jednak koń tak zareagował, niejednokrotnie trzeba wzmocnić sygnał, używając bacika tuż za łydką. Wierzchowiec musi wpierw jakby uciec, odskoczyć od sygnału jak od ukąszenia. Nie można pozwolić, by ze strony zwierzęcia nie było żadnej reakcji. Niech zareaguje na początek w jakikolwiek sposób. Niech bryknie, odkopnie się, by później odskoczyć. Każdą reakcję trzeba oczywiście pochwalić słowem, klepnięciem, głaskaniem. Gdy pozwala się zwierzęciu, by w ogóle nie zareagował na sygnał, uczy się go, że brak reakcji jest dozwolony. Oczywiście, ucząc podopiecznego prawidłowej „odpowiedzi” na działanie pukające łydki, w żadnym wypadku nie można zamknąć odstawionej ręki. Gdy zrażeni początkowym niepowodzeniem przybliżycie wewnętrzną wodzę do końskiej szyi, zwierzę uzna to za powrót do pracy opartej na starych sygnałach i nie zwróci uwagi na „nowości”.


środa, 1 stycznia 2014

BIODRA JEŹDŹCA


Wstawiając linki w ostatnim wpisie na „taka oto końska historia” stwierdziłam, że wielkim moim niedopatrzeniem jest brak postu o roli bioder jeźdźca podczas jazdy wierzchem. Chodzi głównie o zadanie jakie mają do wykonania nasze biodra podczas stępa i galopu wysiadywanego. Wśród jeźdźców pokutuje przekonanie, że ich rolą jest rozpędzanie konia i utrzymywanie go w danym chodzie. Wynika to chyba z faktu, że nasze biodra huśtają się w siodle w przód i w  tył. Podczas takiego huśtania rodzi się w jeźdźcach przekonanie, że im bardziej obfity będzie ten ruch, tym bardziej energicznie pójdzie podopieczny. Adepci sztuki jeździeckiej stosują różne techniki przekazywania biodrami informacji pchających zwierzę. Zaczynają od wciskania pośladków w koński grzbiet przy ruszaniu, łącząc to z ich zaciskaniem. Dołączają do tego podrygiwanie w przód, a przy zagalopowaniu stosują „wypchnięcie” wewnętrznym biodrem. Już w trakcie obu tych chodów zaciskają i usztywniają stawy biodrowe do granic możliwości, aby sygnały były jak najsilniejsze i ruchem zagarniającym od tyłu do przodu próbują swoje biodra „rozhuśtać”, a wraz z nimi konia. 

Wyobraźcie sobie, że ktoś bardzo mocno uciska mięśnie waszych pleców zaciśniętymi pięściami. Wykonuje przy tym nimi taki ruch, jakby coś wałkował. Waszą reakcją na ból, czy pewien dyskomfort, będzie  próba „ucieczki” plecami przez ich wygięcie tak, by zrobiły się wklęsłe. W ten sam sposób zachowa się każdy wierzchowiec, któremu będziecie próbowali „rozwałkować” plecy. (zob. REGULOWANIE TEMPA W STĘPIE). Rolą bioder jeźdźca nie jest rozpędzanie konia. One ruszają się w rytm jego chodu, przez niego właśnie rozhuśtane. Wierzchowca zachęcają do tego pracujące łydki jeźdźca, o czym wielokrotnie już pisałam (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI).

Jaka jest zatem rola bioder jeźdźca? Rozruszane przez wierzchowca, mogą regulować rytm i określają tempo stępa i galopu. Gdy chcemy, by „nasz pojazd” stawiał długie, obszerne kroki pozwalamy, by  nasze biodra wykonywały obfity ruch kołyszący. Prosząc wierzchowca o skrócenie kroku, wyraźnie ograniczamy ten ruch, ale bez usztywniania i blokowania stawów biodrowych. One muszą być nieustannie rozluźnione (zob. ZWISAJĄCE UDA) Wzmacniamy natomiast pracę mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA). Pracujące w tym samym momencie łydki egzekwują od wierzchowca mocniejsze zginanie stawów nóg. Zwalniając tempo ruchu naszych bioder, prowadząc je coraz wolniej w przód i tył „wymuszamy” na wierzchowcu wolniejsze tempo chodu. W ten sam sposób egzekwujemy przejście z galopu do kłusa. Zatrzymując biodra podczas jazdy w stępie, po stopniowym zwalnianiu ich tempa przekazujemy podopiecznemu prośbę: „stój”. Dzięki takiemu działaniu możecie w znacznym stopniu ograniczyć używanie wodzy przy „rozmowie” z koniem na temat zatrzymania. Zwalniające tempo, wasze biodra są nieodzowne przy pracy nad poprawą zachwianej równowagi konia. Sugerują „górnej” części wierzchowca, by zwolniła i „dała szansę” końskim nogom, które wraz z „podwoziem” muszą nagonić i zrównać tempo z „nadwoziem” zwierzęcia (zob. JAK ZRÓWNAĆ ROZJEŻDŻAJĄCE SIĘ NADWOZIE I PODWOZIE) Dzięki takiej pracy „upadający do przodu” i tracący równowagę koń ma szansę ją odzyskać. Zrównoważony wierzchowiec przestanie opierać się i „wisieć” na wodzach (zob. CZŁOWIEK, KTÓRY SIĘ POTKNĄŁ).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...